była redaktor naczelna the cairns post — bezrobotna
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Arabella's got a '70s head but she's a modern lover, it's an exploration, she's made of outer space and her lips are like the galaxy's edge. And her kiss the colour of a constellation fallin' into place
Dawanie pustej kartki i długopisu ludziom na odwyku, aby napisali o sobie wydaje mi się nadal dość groteskowe, bo przecież co mogą napisać o sobie ludzie, którzy przez większość społeczeństwa uważani są za przegrywów, którzy spieprzyli sobie życie? Patrzy się na nas albo z obrzydzeniem albo jeszcze gorzej: z litością. Oczywiście o ile ktokolwiek wie, gdzie spędziło się ostatnie kilka miesięcy, do czego - jak już zapewne wiecie - ja nie mam zamiaru dopuścić. Ale, przechodząc do sedna... Co o mnie? Chyba nic, czego byście jeszcze nie wiedzieli.
Nigdy nie miałam marzeń. Od najmłodszych lat uczono mnie, że ludzie sukcesu nie marzą, tylko planują. Krok po kroku układają swoją ścieżkę do celu, nie bacząc na innych i przede wszystkim nie bujając w obłokach. To właśnie dla tych, którzy nie stąpali twardo po ziemi były marzenia, które pozostawały w ich wyobraźni i nigdy nie stawały się realne. Gdy byłam młodsza wiara w to podejście przychodziła mi z łatwością. W końcu moi rodzice byli prawdziwymi ludźmi sukcesu, którzy w swoich profesjach osiągnęli właściwie wszystko, co chcieli. Fascynowała mnie ich wytrwałość i upór, a ciągłe podnoszenie przez nich poprzeczki hartowało, zwiększając odporność na przeciwności losu i na działania innych. Tak przynajmniej mi powtarzali, a ja im wierzyłam.
Pozwoliłam im, zupełnie nieświadoma, odebrać swoje dzieciństwo. Stawałam się coraz bardziej dorosła, chociaż byłam jeszcze dzieciakiem chodzącym do szkoły. Podejmowałam rozsądne decyzje, a zamiast wychodzić z kolegami i koleżankami na wspólną zabawę, siedziałam zakopana w książkach i jeździłam z baletu na basen, z basenu na hiszpański i francuski, a potem na szermierkę i spotkania szkolnych klubów, aby przygotowywać się wspólnie do olimpiad z wykorzystaniem niezdrowej rywalizacji. Rywalizacji, którą swoją drogą kochałam. Musiałam być zawsze najlepsza, chociaż patrząc z perspektywy czasu nie wiem zupełnie, czy dla siebie, czy jednak po to, aby nie zawieść rodziców. Niewiele co prawda to dawało, bo i tak nigdy nie było na tyle dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Ale wierzyłam, że robią to dla mojego dobra. Bo chcą, abym osiągnęła w życiu jak najwięcej, a to udaje się tylko tym najbardziej wytrwałym i zdeterminowanym.
Zachwyt w pewnym momencie powoli zastępowało zmęczenie i rozgoryczenie. Narastało to we mnie stopniowo i początkowo łatwo było mi to ignorować. Chwilowe rozczarowania przykrywałam kolejnymi zajęciami, a żeby radzić sobie lepiej uzależniłam się od tabletek z kofeiną gdzieś w połowie liceum, gdy kawa już nie dawała efektów. Nikt - ani ja, ani moi rodzice - nie widział w tym jednak problemu, bo przecież musiałam starać się bardziej niż inni, być lepsza niż inni i chcieć więcej niż inni. Przynajmniej w tych kwestiach, w których matce i ojcu było to na rękę. Nigdy nie było w tym mnie i odkryłam to dopiero w szkole średniej, zdając sobie boleśnie sprawę z faktu, że właściwie - mimo tych wszystkich osiągnięć i wyróżnień - byłam nikim. Nie miałam swojej osobowości, swojego zdania i pasji. Było to bardzo gorzkie odkrycie, które w stosunkowo krótkim czasie zaczęło we mnie mocno się rozwijać. Bunt początkowo przejawiał się w niewielkich gestach, chociaż i tak czułam się nagle panią swojego życia. Przez chwilę, gdy nie zderzyłam się z twardą ścianą rzeczywistości w postaci szkoły z internatem w Sydney, w której spędziłam ostatni rok liceum.
Dziennikarstwo było chyba największym szaleństwem, na jakie mogłam sobie pozwolić. Budziło ono niechęć moich rodziców, którzy bez owijania w bawełnę wrzucali mnie do worka dla przegranych ludzi, którzy nie osiągną nic w życiu po beznadziejnych studiach i z zawodem, który nie zasługuje na szacunek. Po wielu kłótniach, ucieczce z domu i konieczności gaszenia skandali z moim udziałem (pijana córka prokurator i początkującego polityka prowadząca auto i rozdająca molly na imprezach nie pasowała do obrazka idealnej rodziny) łaskawie zgodzili się, dając mi do zrozumienia, że wraz z tą decyzją stracili do mnie cały szacunek. Do dziś nie wiem, czy kiedykolwiek tak naprawdę go miałam, skoro moje zdanie się nie liczyło, ale nie dbałam już o to. Wyjazd na studia był szansą, aby odetchnąć. Przynajmniej na chwilę, bo niedługo po ich rozpoczęciu zaczęli podsuwać mi kandydatów na męża. Tak, jakby - całkiem słusznie - obawiali się, że odwalę coś głupiego i znajdę sobie chłopaka, który nie będzie odpowiadał ich standardom. I co gorsza jeszcze zajdę z nim w ciążę albo wezmę potajemny ślub. Do tych dwóch drugich kwestii mnie nie ciągnęło, ale ich starania i swatanie nie uchroniło mnie oczywiście przed tym pierwszym: wielką miłością, która pojawiła się nagle, była burzliwa i intensywna. I skończyła się równie niespodziewanie, co zaczęła, bo okazałam się parszywym tchórzem, który przyjął oświadczyny dla świętego spokoju.
Casper był ode mnie sporo starszy. Mimo prawie dwudziestoletniej różnicy wieku między nami(a może dzięki niej?) doceniałam bardzo, że wyglądał dobrze w ubraniu i bez (miałam dwadzieścia lat, więc oczywiste, że to drugie liczyło się dla mnie bardziej, chociaż nie mogę powiedzieć, aby z wiekiem się to zmieniło). Wolałam co prawda, jak się nie odzywał, ale powoli być może już wtedy zgorzkniałość rozwinęła się we mnie wtedy na tyle, że moje preferencje w tej kwestii były jednakowe wobec wszystkich i po prostu przestałam lubić, jak ludzie do mnie mówili, szczególnie gdy ich o nic nie pytałam. A on... No cóż, miał prestiż, odpowiedni status społeczny i wystarczająco dużą ilość pieniędzy na koncie, aby moi rodzice uznali go za dobrą partię. Więc nie kręciłam nosem, gdy wsunął na mój palec diament, a potem musiałam pokazywać go wszystkim ciotkom i znajomym matki ze sztucznym uśmiechem, który nadal mam wyćwiczony do perfekcji, przyjmując fałszywe komplementy i życzenia. Potem wszystko poszło szybko. Ślub, który planowała jakaś specjalistka, bo Casper nie miał czasu na takie pierdoły, a ja nie czułam potrzeby angażować się w to wszystko. Poza wyborem sukienki, która była piękna i bajeczna, ale nie biała, co podobno było skandalicznym wyborem z mojej strony.
Dziecko pojawiło się zaraz po ślubie, a żeby na pewno skończyło się na jednym - jako właściwie jeszcze gówniara, uznałam że nie będę bawić się w trucie swojego ciała tabletkami i zdecydowałam się na podwiązanie jajników. Zapomniałam też powiedzieć o tym mojemu mężowi, ale skoro musiała poprosić przyjaciółkę, aby była moją osobą kontaktową po zabiegu, to nie czułam się w obowiązku. Na tym etapie nasze życia był już dokładnie takie, jak zakładaliśmy: zdarzało nam się jeszcze czasami pieprzyć, ale każde z nas prowadziło osobne życie, zajmując się swoimi sprawami i tak naprawdę nie dzieliliśmy nawet sypialni. Ja uśmiechałam się pięknie tylko na zdjęciach, on jedynie wtedy przypominał sobie, że ma córkę, którą mógłby przytulić. Chociaż, z perspektywy czasu, chyba nie powinnam zbytnio narzekać na to, że tego nie robił. Zajmowanie się niemowlakiem i próba wyrobienia stażu oraz dokończenia studiów w terminie sprawiły, że byłam cieniem człowieka, ale ostatecznie dałam radę. Mogłam oczywiście liczyć na gratulacje tylko i wyłącznie od samej siebie, ale nauczyłam się już, że to mi wystarczało.
Co było dalej? To zapewne ta część, która najbardziej Was interesuje. Ta, którą podobno powinnam tu z Wami przepracować, wyrzucić z siebie. Chociaż na papierze, bo już dobrze wiecie, że nic Wam nie powiem, bo nie interesuje mnie, że wszystko to zostanie między nami. Tu po prostu nie ma o czym mówić, rozgrzebywanie ran nie przynosi nic dobrego i trochę jest sprzeczne z tym całym podejściem, aby iść do przodu, a nie tkwić w przeszłości, prawda? Więc poszłam. Nie chcąc tkwić na miejscu matki, która opłakuje swoją małą dziewczynkę, która w wieku trzynastu lat odebrała sobie życie i jednocześnie obwinia się o to, co się stało, bo przez lata była najzwyczajniej w świecie zgorzkniałą mendą, skupioną na szukaniu sensacji kosztem innych. Nie chcę też tkwić na miejscu żony, która dowiaduje się, że jej mąż gwałci nieletnie dziewczęta, bo uważa, że pieniądze pozwalają mu na wszystko. Nie chcę tkwić na miejscu córki, która nawet w takim momencie nie mogła liczyć na wsparcie własnych rodziców, którzy zamiast pomóc uporać się mi z osobistą tragedią woleli przekuć to na polityczny sukces.
Casper dostał wyrok, dzięki któremu resztę życia spędzi w więzieniu, a ja uciekłam tutaj, żeby przemyśleć to wszystko i nie potrzebowałam w tym tak naprawdę waszej pomocy, tylko ciszy i spokoju. Ostatecznie poradziłam sobie sama, więc chyba nie trzeba traktować mnie jakbym była z porcelany. No, prawie sama. Pomógł mi w tym alkohol, przynajmniej na chwilę, ale to też już przecież jest przeszłością. Pół roku, sześć żałośnie wyglądających żetonów później mogę chyba w końcu stąd wyjść. Nie po to, żeby być szczęśliwa, bo mam wrażenie, że nigdy nie wiedziałam, jak to się robi. Ale nie dajmy się zwariować, przecież nie każdy musi być szczęśliwy, pozytywny i natchniony do tego, aby robić rzeczy wielkie, ratować świat, czy inne pierdoły. Moje oczekiwania wobec siebie i świata są już zdecydowanie niższe, bo nauczyłam się nie wymagać zbyt wiele i mierzyć siły na zamiary, zamiast porywać się z motyką na słońce. To chyba dobrze, prawda? Możecie dopisać to do listy swoich sukcesów. A ja po prostu stąd wyjdę, żeby zostać tym typem kobiety, która samą swoją mimiką i gestami, nie mówiąc nawet słowa, sprawia że wszyscy trzymają się na dystans. Im mniej ludzi, tym lepiej. A skoro i tak muszę chodzić na te pieprzone spotkania żeby gadać o życiu bez nałogu, to resztę interakcji społecznych chyba mogę ograniczyć do absolutnego minimum.


ciekawostki:
- Pali około paczki dziennie, czasami mniej lub więcej i jest to nałóg, z którego nie zamierza zrezygnować. Nie ma przecież co przesadzać, coś od życia jej się należy.
- Niektórzy (na przykład jej lekarz) być może uznaliby, że jest uzależniona od leków antylękowych, które zaczęła brać po śmierci córki, gdy nie potrafiła poradzić sobie z atakami lęku panicznego. Ona jednak uważa, że leki są po to, aby człowiekowi się lepiej żyło, dlatego ogarnia lewe recepty, żeby nie musieć z nich rezygnować. Gdzie problem?
- Z daleka widać po niej, że wychowała się w dobrym domu. Ma styl bycia damy, co chyba w jakiś sposób onieśmiela innych i nie robi różnicy, czy jest w eleganckiej garsonce, czy w wyciągniętym dresie.
- Uśmiech, który wygląda na promienny i szczery, a tak naprawdę nie ma w nim ani tego, ani tego, ma wyćwiczony do perfekcji. Obecnie jednak używa go zdecydowanie rzadziej, na szczęście. W końcu to chyba ten wiek, w którym czas zacząć martwić się o zmarszczki.
- Jej nieco nieodpowiednim hobby jest sprawdzanie życiorysów swoich koleżanek i kolegów z odwyku i grupy AA. Nawyk grzebania w ludzkich historiach najwyraźniej nadal w niej pozostał z czasów pracy w redakcji.
- Powrót do Lorne, do dawnego domu chyba można uznać za swego rodzaju masochizm. Mimo iż nie używa nazwiska rodziców ani męża, tylko przyjęła jakieś przypadkowe, to ludzie i tak wiedzą kim jest. Jedni patrzą na nią ze współczuciem, co powoduje u niej drgawki i wkurwienie, inni pewnie uznają, że o wszystkim doskonale wiedziała i ukrywała męża pedofila, więc rzucają jej mordercze spojrzenia, z których udaje, że nic sobie nie robi.
- Jest w trakcie ustalania z prawnikami, jak możliwie najszybciej wziąć rozwój ze swoim gnijącym w więzieniu mężem, którego nigdy nie odwiedziła i nie widziała go od procesu, na którym zeznawała przeciwko niemu, co nie spotkało się z aprobatą wielu ich wspólnych znajomych.
helene arabella calderwood
15/04/1987
cairns
była redaktor naczelna the cairns post
Na przedwczesnej emeryturze
tingaree
jeszcze mężatka, biseksualna
Środek transportu
Elektryczny Jeep Avenger w kolorze czarnym.

Związek ze społecznością Aborygenów
Jej mąż (aktualnie w więzieniu) posiada Aborygeńskie korzenie (jego ojciec jest rodowitym Aborygenem). Z racji iż Helene nadal nie dała rady się z nim rozwieść, nadal mieszka w ich wspólnym domu po jego rodzicach, którego nie zamierza mu oddawać, skoro na dożywociu i tak mu się nie przyda.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Trudne do sprecyzowania.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Brak.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Helene "Hela" Calderwood
Anne Hathaway
ambitny krab
patka
brak multikont
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany