and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
obowiązkowe: trick or treat - wezwanie MG
- to ty decydujesz, w którym momencie rozgrywki zajrzy do was MG! aby go wezwać, udaj się do tematu "rzut kostką" i zastosuj kod losowania 1d40. liczba parzysta oznaczać będzie treat, a więc pozytywne zdarzenie, a nieparzysta trick - zadanie negatywne; następnie udaj się do tematu "wezwanie" by zaprosić MG do fabuły
- Ukryta treść
- Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Na żadną durną imprezę nie miała najmniejszego zamiaru się wybierać. Banda chlejusów nad ogniskiem? Żenujące. Ona tutaj miała prawdziwie mistyczne rytuały do odprawienia! A jednak, kiedy na jej telefon przyszła enigmatyczna wiadomość o afterku, zmarszczyła brwi. Nie było tajemnicą, że Viper Monroe uwielbiała czuć się wyróżniona. Zaufane osoby? Szczerze, to chyba takich nie miała, więc planowała udać się w podane miejsce samotnie. Licząc na to, że nie natknie się tam na nikogo znajomego, rozpoczęła przygotowania outfitu, który musiał być fenomenalny, więc cały dzień spędziła na buszowaniu po lokalnych lumpeksach. Oczywiście, że do ostatniej chwili nie powiedziała absolutnie nikomu, gdzie się wybiera. Mruknęła jedynie Felixowi coś o tym, że wychodziła łączyć się ze światem pozaziemskim, ale będą tam inni ludzie, więc mu się pewnie nie spodoba, na co bliźniak przytaknął po prostu.
A jednak, kiedy wychodziła tak w pełnym rynsztunku, odjebana jak szczur na otwarcie kanału, oczywiście Samuel, który umierał w fotelu musiał to zauważyć, a na domiar z niego był z nim jeszcze Adam. I oczywiście, że ta banda kretynów musiała wpaść na pomysł najmożliwiej niedorzeczny - że niby miała wziąć ze sobą tę przyzwoitkę, z którą od siedemnastu lat nie zamieniła ani słowa. Jeszcze nie zdążyła porządnie ich zwyzywać, a już z kuchni wyłoniły się dwa kolejne pajace - Isaac i Casper - przebrani za idiotów, czyli zgodnie z własnym poziomem inteligencji i zaczęli coś jojczeć o cukierkach i o tym, że oni też chcą iść. W ten oto sposób cudowny i wyjątkowy wieczór Viper został doszczętnie zdeptany i sprowadzony do roli zabawy dla przedszkolaków.
Całą drogę na to całe enigmatyczne wydarzenie nie odzywała się do nich ani słowem, naburmuszona i obrażona, przewracając tylko oczami, kiedy Isaac odpalał się jak labrador, żeby polecieć do jakichś drzwi po cukierki. Czasem rzucała sfrustrowane spojrzenie Adamowi, który wydawał się równie jak ona niezadowolony z tego, że uczyniono z niego niańkę tych dwóch oszołomów. Jak zwykle, trochę pocieszało ją cudze nieszczęście, no i fakt, że w tym festiwalu spierdolenia nie tkwiła sama. Trzeba było jednak zmusić Felixa do pójścia, to mogliby przynajmniej wymyślić razem coś, żeby tę bandę kretynów jakoś zgubić.
Gdy w końcu opuścili rejon zjebanych domów jednorodzinnych i przeszli na tereny rezerwatu, Isaac miał mordę całą w czekoladę, Adam jak zwykle gówno się odzywał, a ona kroczyła nadal z założonymi na klatce piersiowej ramionami, spoglądając tylko okazjonalnie na telefon, żeby sprawdzić, gdzie się znajdowali, poczuła coś na kształt ulgi. Może zaraz dzieciak uzna, że woli iść do domu spać i cała ferajna pójdzie go odprowadzić? Tak się jednak nie stało i już po chwili dotarli w dość osobliwe miejsce - rozrzucone dookoła dynie nie były wprawdzie niczym szokującym, ale to, co rozgrywało się między nimi...
Oczy Viper rozbłysnęły nagle w zachwycie. TAK! Dotarli! I - co więcej - to okazało się nie być jakimś bzdurnym żartem: oto na ziemi widniał usypany trochę krzywo pentagram, oto dookoła paliły się świeczki, oto grupa zamaskowanych osób odprawiała rytuał - innymi słowy, wszystko było absolutnie zajebiste. Natychmiast cisnęła torbę na ziemię, zaraz podchodząc nieco do tego zgromadzenia, żeby wyraźnie słyszeć wypowiadane przez zaangażowanych słowa. Nie rozumiała ich wprawdzie, ale to absolutnie nie przeszkadzało jej w próbach powtórzenia tego, co z uporem powtarzali zgromadzeni. Jasne, niby cały czas byli w ukryciu, choć Viper już paliła się do tego, żeby do tej bandy dołączyć. Musiała tylko poprawić trochę włosy, nauczyć się lepiej tych słów i wtedy wystartować, żeby nie strzelić żądnego faux pas przed snującymi się wokół nich niewątpliwie duszami.
Isaac Monroe adam monroe Casper Russo
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross
Halloween było świętem demonów oraz mar nocnych, które już dawno powinny zostać zakopane razem z dziwnymi obrzędami o satanistycznym wydźwięku. Adam nie popierał przebierania się za upiory, nawet jeśli znał całą historię oraz pierwotny sens pogańskiego Samhain. Dla niego jakikolwiek detal - nawet wydrążona w dyni straszna morda - był oznaką pecha w nadchodzącym okresie świątecznym. Nie zostawiał cukierków pod drzwiami dla rozbawionych dzieciaków, a wandali przepędzał naładowanym shotgunem, dlatego jego dom nie został do tej pory zaatakowany papierem toaletowym.
Zazwyczaj tego dnia nie wyściubiał nosa ze swojej katolickiej jaskini, nawet do pracy, ale tym razem coś podkusiło mężczyznę na odwiedziny w domu starszego brata, aby wypić dyniową kawę i rozprawiać o sprawach doczesnych, jak na przykład stanie zdrowia młodszego rodzeństwa. Gdy pojawił się na miejscu, przeżył mikro zawał spowodowany przebranymi za dziwne postaci nastolatkami, wykrzykującymi entuzjastycznie plany dotyczące zbierania słodyczy spod drzwi sąsiadów. Samuel wydawał się przemęczony do stopnia, że wstawanie z fotela sprawiało mu trudność, a błagalny wzrok starszego Monroe mówił jedno: musisz poświęcić ideały dla dobra rodziny, bo zdechnę.
Wiedział, że puszczenie tej bandy samopas równałoby się nieprzewidzianym kontuzjom, bo minęło zbyt mało czasu od sowitego, ojcowskiego wpierdolu. Niechętnie, przekonywany darmową butelką schłodzonej whisky zgodził się, poddając przemianie w bliżej nieokreśloną zmorę wymyśloną przez Isaaca i jego kolegę. Umorusany farbą spojrzał w lustro, w duszy przepraszając Najświętszą Maryjkę za grzeszenie. Wiedział, że w najbliższy piątek przyjdzie mu spowiadać się w owego przedsięwzięcia i przyjąć pokutę za obrazę boskiego majestatu w tak prostacki sposób.
Dyskretnie schował piersiówkę wypełnioną szkockim trunkiem do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki i wyczekując godziny zero - oraz Victora, którego nie powiadomiono o drużynowej przygodzie - rozprawiał ze starszym bratem o potencjalnych zagrożeniach zewnętrznych. Gdyby mógł, założyłby całej trójce szelki, aby trzymać ich na długość maksymalnie dwóch metrów, dla spokoju ducha i bezpieczeństwa bandy przegranych.
Nie odzywał się większość czasu, jedynie obserwując czystą radość płynącą z każdego zebranego cukierka, co w jakimś stopniu uznawał za rozczulające. Po latach cierpień bawić się jak niewinne dziecko to nie lada wyczyn, którego Adamowi nie udało się osiągnąć praktycznie całe czterdzieści wiosen. Szedł za nimi, uważnie obserwując kątem oka poczynania Viper prowadzącej całą czwórkę w coraz bardziej odludne tereny. Samuel wspominał mu, że ich brat jest teraz siostrą, ma inne imię i nie życzy sobie wypowiadania tego poprzedniego, dlatego Monroe wolał milczeć zanim wyrzuci z siebie jakiś komentarz dotyczący niezrozumiałej dla niego metamorfozy. Z drugiej strony, podobne zachowanie widział u Charlie odkąd odnowili kontakt, dlatego w pewien sposób akceptował inność bliskich. Nie przeszkadzało mu, że przyjaciel nosił spódnice, sukienki czy torebki przerzucone przez ramię. Niejednokrotnie łapał się na tym, że widział w jego dziwności pewien rodzaj...fascynacji.
— Uważajcie pod nogi, jest sporo kamieni — burknął do dwóch roztrzepanych chłopców zaraz po łyku uspokajającego alkoholu, idąc dalej pomiędzy drzewami. Zatrzymał się dopiero, gdy to samo zrobiła ich przewodnicza wiedźma. Ich oczom ukazała się jakaś sekta, prawdopodobnie obrzydliwi sataniści próbujący rytuałów przyzwania demonów z piątego kręgu piekła. Nie podobało mu się to, nawet bardzo i jako przykładnego katolika aż świerzbiło mu dłonie, aby przewrócić przynajmniej jedną świecę i przerwać lucyferiańskie obrządki. Wyjął paczkę fajek, a po wsunięciu jednej do ust próbował użyć zapalniczki, która na złość przestała działać.
Zamiast tego zrobił krok wprzód i położył dłoń na ramieniu Viper, widząc jak zaczyna drżeć z ekscytacji na widok kumulowanego wokół pentagramu zła. Przyciągnął ją delikatnie do siebie i przyłożył usta do jej ucha.
— Nawet o tym nie myśl. Musimy iść — szepnął ostrzegawczo. Mieli przed sobą coś, czego nie powinni widzieć. Nie wiedzieli czy osoby odpowiedzialne za satanistyczny obrządek ich zaatakują, może nawet zabiją. Przecież obiecał Samowi, że wrócą ż y w i choćby zbierał ich kawałki szufelką.
viper monroe
Casper Russo
Isaac Monroe
To jest Halloween, to jest H a l l o w e e n…
Od kilku dni słuchał z Isaakiem halloweenowej playlisty i teraz cały czas nucił jakieś kawałki, a to na głos, a to w głowie. Był podekscytowany, chociaż czy nie powinien był już z tego chodzenia po domach za cukierkami wyrosnąć? W dużej mierze zapałem zaraził go Isaac, bo to była ich tradycja, co roku przebierać się i obżerać wyżebranymi od bogatszych ludzi smakołykami. Zazwyczaj nie jadł zbyt dużo, bo potem bolał go brzuch, więc oddawał większość przyjacielowi, który cieszył się z każdego pojedynczego cukierka lub batonika.
W tym roku ich przebrnie różniło się od tych z poprzednich lat. Nie użyczyli sobie wizerunków postaci z bajek czy legend, tylko zamówili sobie koszulki 一 Isaac z wielką gębą Caspera na przodzie, a Casper z podobizną Isaaka. Nawet zrobili sobie do tego odpowiednie zdjęcia twarzy, żeby dobrze do siebie pasowały.
Russo już od rana krzątał się po domu najstarszego z braci Monroe, łażąc głównie za Isaakiem. Po szoku, jaki przeżył kiedy chłopak trafił do szpitala w ciężkim stanie, dalej się o niego bał. Cieszył się, że już chodził o własnych siłach i ewidentnie z każdym dniem zdrowiał coraz bardziej, ale czuł jakieś napięcie, które kazało mu ciągle sprawdzać czy wszystko z nim w porządku.
Spędził trochę czasu w pokoju Isaaka, gdzie pograli w jakąś strzelankę, na której nie bardzo mogli się skupić, bo ciągle wracali do tematu chodzenia po domach i tego jakie to będzie wspaniałe przeżycie. Wyglądało na to, że naprawdę niewiele im do szczęścia potrzeba.
W końcu zeszli na dół, po drodze wymijając Adama i zapadającego się w fotel właściciela domu, który wyglądał, jakby miał zamiar zaraz wyzionąć ducha i dołączyć do straszydeł, których dzisiaj było pełno na ulicach miasta. Casper zbliżył się do Isaaka, zerkając co jakiś czas na jego starszych braci, którzy ze sobą o czymś, chyba istotnym, rozmawiali.
一 To Viper? 一 zapytał ściszonym głosem, wskazując ruchem głowy czarownice. Nieważne jak cicho by mówił, to i tak by usłyszała, bo stała dosłownie obok nich. Wyglądała imponująco i trochę strasznie. Pewnie nie dałaby mu cukierków, gdyby kiedyś zapukał niechcący do drzwi jej domu, oczywiście kiedy by już mieszkała gdzieś sama z milionem kotów. Schował się za przyjacielem, udając że wcale się nie chowa. Od historii z rozporkiem trochę było mu głupio przebywać w jej towarzystwie i z tego wszystkiego nawet się nie przywitał.
Okazało się, że dzisiaj będzie jednak musiał sobie jakoś z tym poradzić, bo Viper miała iść na miasto z nimi, podobnie jak starszy brat Isaaka, Adam. Mężczyzna nie wyglądał jednak tak strasznie, jak Viper, bo pozwolił się im pomalować. Casper był zachwycony, używając go jako płótna. Wspólnie z Isaakiem dorwali się do farbek do twarzy i brokatu, zamieniając twarz i połowę koszulki Adama w arcydzieło pełne kwiatków, błyszczących gwiazdek, akcentów zwierzęcych jak uroczy, koci nosek czy wąsy i tajemniczych, typowo halloweenowych, jak fantazyjna 一 krzywa 一 maska czy elementy, które miały niby sugerować podobiznę kościotrupa. Ogólnie przypominało to wszystko, jak i nic. Trudno było powiedzieć o co chodzi, więc każdy mógł sobie interpretować przebranie Adama na swój sposób.
Chodząc po domach z Isaakiem bawił się świetnie, był wręcz zachwycony i nie wiedział nawet czy samym faktem, że otrzymywał darmową wyżerkę, dlatego że był dumny z ich stroju, czy dlatego, że Isaak cieszył się chyba bardziej od niego. Absolutnie nie przeszkadzało mu, że Adam i Viper mają jakieś dziwne nastroje, bo taka Viper zawsze miała dziwny nastrój, a być może Adam też taki odziedziczył w spadku, więc w sumie wszystko było jak zwykle.
一 O boże 一 szepnął, rozchylając buzię, z której wypadł mu lizak. Nie miał pojęcia gdzie idą po zbieraniu cukierków i nawet nie zwracał na to większej uwagi, zagadany z Isaakiem i zajęty liczenie łakoci w swoim dyniowym koszyczku. Oprzytomniał dopiero, gdy Viper zaczęła coś bełkotać, wpatrzona w grupę dziwnych postaci, które robiły chyba coś niedobrego, a na pewno dziwnego.
一 Isaac, zobacz. Jakieś wiedźminy 一 mruknął mu do ucha, gdy w mgnieniu oka znalazł się już bliżej przyjaciela i stanął tak jakoś bokiem do niego, nie bardzo wiedząc czy lepiej osłonić go własnym ciałem czy się za niego schować. W każdym razie zaprowadził go za Adama, ale jednak trzymając się mocno z tyłu.
Jednak ten rok różnił się od poprzednich. W ostatnich miesiącach wiele się wydarzyło, wiele się zmieniło… Ale Halloween nadal miało dla niego ogromne znaczenie. Nawet jeśli czuł się słaby, nie zamierzał rezygnować z tej jednej magicznej nocy, która przynosiła tyle radości wszystkim dookoła. Tak, bo Isaac wierzył, że wszyscy tego dnia bawią się świetnie. Nawet Sammy, który dogorywał na salonowym fotelu, gdy Isaac po wymalowaniu Adama i przypadkowym wylaniem na niego farby, zabrał się za twarz najstarszego z rodzeństwa.
Chociaż Isaac wcale nie czuł się dobrze, to z determinacją udawał, że jest w najlepszej formie. Mimo, że nie zdawał sobie z tego sprawy, to chemioterapia z każdym wlewem niszczyła jego ciało i zdolność do szerzenia swej naiwnej radości dookoła. Zachowywał jednak pozory ajzakowej normalności przed swoim starszym rodzeństwem, w obawie, że zabronią mu wyruszenia na ulice w poszukiwaniu słodyczy. Dlatego udawał przed nimi, że wszystko jest w porządku. Nie po to przecież tak ciężko ćwiczył z Georgem, by do Halloween pozbyć się tego okropnego wózka, co prawda na rzecz kuli, ale to i tak już był spory progres. Dlatego uśmiechał się jeszcze szerzej, śmiał się głośniej i pokazywał, że jest pełen energii, chociaż wcale nie był.
Ale ani to, ani nikt inny nie zepsuje mu tego dnia! Ani nawet Viper, która zamordowała go wzrokiem, gdy chciał ją złapać za rękę, gdy podchodzili do pierwszego domu po słodycze. Nazbierali pełne koszyki słodyczy, z których połowę Isaac zdążył zjeść po drodze, nim Viper wyprowadziła ich nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, ale Isaac nie zadawał pytań, póki mógł po drodze zjadać czekoladowe łakocie. Zwłaszcza, że od krówki mordoklejki miał zaklejone usta, a to utrudniało mówienie.
- Ooo! Może są miłe! – krzyknął radośnie i zdecydowanie zbyt głośno, gdy Casper próbował go zaciągnąć za Adama.
- Chodźmy się przywitać! – przyjaciel zbyt długo nie zdołał go utrzymać, bo gdy tylko ten poluzował swój uścisk, Isaac ruszył w kierunku całego tego zakapturzonego zgromadzenia, chcąc się dowiedzieć, co robią i dlaczego i czy może się przyłączyć! Bo Isaac bardzo chciał dołączyć i postać sobie z nimi w tym kółeczku, czy gwiazdce, czy czym tak stali. Może gdyby zaproponować im cukierki, to wtedy by pozwolili? Na pewno by pozwolili!
- Nie, to wiedźma. Będzie cię teraz nawiedzać w koszmarach. - Udawała, że ona sama już dawno o sytuacji z rozporkiem zapomniała i nie czuła się skrępowana w jego towarzystwie. Na szczęście była dobrą aktorką i już nawet nie odsuwała się od niego automatycznie (choć to może zasługa tego, ze Casper robił to pierwszy, udając, że wcale się nie chowa).
Potem ten cały cyrk z cukierkami, blablabla. Widząc, że Adam popija sobie z piersiówki, nawet tego nie komentowała, tylko wytrwale przewracała oczami, obserwując tych dwóch kretynów, odbijających się od drzwi do drzwi. Ona sama w tej błazenadzie nie widziała niczego rozczulającego; raczej żenującego, jeśli by już miała wydawać swój osąd - choć w sumie i tak go wydawała, sądząc po jej minie. Trzymała się od starszego brata na odpowiedni dystans, żeby nikt czasem nie pomyślał, że się znali, a tym bardziej byli spokrewnieni - ta osobliwość, którą Isaac ze swoim durnym kolegą wymalowali mu na twarzy była wystarczająca, żeby się za niego wstydzić. No, o tych dwóch idiotach nawet nie wspominając.
Tym bardziej ucieszyła się, kiedy w końcu mogli ruszyć we właściwym kierunku i udać się tam, gdzie chciała od samego początku. Miała nadzieję, że towarzystwo odstawi ją tam i ruszy do domu, serio. Co oni tam mieli niby robić? Viper już była gotowa na adorowanie Samhain, na odprawianie modłów do bóstw natury, na śledzenie drogi księżyca po niebie - generalnie była zupełnie wypełniona swoim wiedźmowym nastrojem i nie miała zamiaru pozwolić nikomu na zrujnowanie tego wydarzenia.
Dlatego też tak bardzo podekscytowała się, kiedy już dostrzegli tę grupę, w której szeregi - o tym była dogłębnie przekonana - byłaby w stanie wstąpić niezauważona. Już oblizywała usta, już drżała z ekscytacji i już miała rzucić się w ten okrąg, ale wtedy Adam zrobił coś absolutnie niewybaczalnego. DOTKNĄŁ JEJ. Przez jej ciało przetoczyły się spazmy, aż musiała odskoczyć w bok poza zasięg jego paskudnej łapy i zaraz spiorunowała go spojrzeniem.
- Kretynie pierdolony, gdzie mi z tymi grabami brudnymi od wody święconej? - fuknęła na niego, mając zamiar mieć w głębokim poważaniu jego ostrzeżenia, ale wtedy Isaac się odezwał, więc odwróciła się w jego stronę: powoli, z mordem w oczach.
- Ty tu zostajesz, dzieciaku durny; nie będziesz mi wstydu robił przed braćmi i siostrami - zakomunikowała dobitnie, zaraz jeszcze przesuwając spojrzeniem po pozostałych. - Wszyscy tu zostajecie grzecznie i cicho albo wypad do domu - zarządziła, jakoś niespecjalnie przejmując się tym, że to niby Adam miał na tym całym wypadzie decydujący i ostateczny głos.
Zaraz sięgnęła do torby, gdzie miała swoją Księgę Cieni, bo oczywiście, że zaopatrzyła się odpowiednio na tę całą ceremonię, duh. Wydobyła ją ostrożnie, otworzyła (pilnując, żeby żaden z idiotów czasem nie zerkał jej przez ramię; w końcu to była wiedza tajemna, tylko dla odpowiednio uduchowionych w mistycyzmie przeznaczona) i poświeciła telefonem na jej kartki; w końcu było trochę ciemno. Wreszcie odnalazła odpowiednią stronę, poświęconą Samhain. Zaraz też wyjęła z torby parę mazaków, które nosiła ze sobą wszędzie i uklękła ostrożnie na ziemi, umiejscawiając Księgę na trawie. Wsłuchiwała się uważnie w te słowa, aż wreszcie zapisała je ładnie, z zawijasami i ogóle, pomiędzy innymi sentencjami. Bosko. Podniosła się z trawy, wciąż z otwartą Księgą, wepchnęła mazaki z powrotem do szmacianki i postarała na nowo wbić w rytm wypowiadanych przez zgromadzonych słów. Teraz, kiedy miała je przed oczami, zapisane fonetycznie (ale, oczywiście, zgodnie z IPA, bo nie była żadną durną Amerykanką, żeby notować w inny sposób), szło jej to dużo lepiej i płynniej.
Wzięła głęboki oddech, starając się połączyć z Boginią Księżyca. Tak, to było to. Zaraz będzie mogła wstąpić w szeregi innych wyznawców.
Isaac Monroe Casper Russo adam monroe
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross
Reakcja Viper była dla niego bardzo konfundująca, dlatego bez myślenia odsunął rękę jakby oparzyły go ognie piekielne kipiące prosto z czaszki siostry. Nie skomentował jej agresywnego podejścia, respektując w pewnym sensie potrzebę przestrzeni małej wiedźmy. Zamiast tego, odwrócił się do dwójki chłopaków kręcącej się zaraz pod jego stopami, chcąc prosto wyjaśnić dlaczego krzyczenie podczas uważnej obserwacji satanistycznego obrządku, potencjalnie zagrażającego ich życiom, nie jest najmądrzejszym pomysłem na jaki mogli wpaść.
— Morda młody, to nie są żarty. Zwijamy się stąd, dopóki nas nie widzą — zarządził elokwentnie i jednocześnie bardzo dobitnie, powoli wskazując bratu i jego koledze drogę, którą powinni się kierować. W tym czasie Viper zaczęła wyjmować jakieś kartki i mazaki, zapisywać diabelskie słowa na stronnicach notatnika jak opętana i co gorsza, wydawała się bardziej zżywać z nieznanym, patologicznym i antychrześcijańskim kołem wzajemnej adoracji. W zatrważającym tempie jej fascynacja przeradzała się w potrzebę jedności, co dla Adama było znakiem, że działały na nią bardzo silne czary, które należało ukrócić.
— Czy ty jesteś jakaś pierdolnięta? — warknął nagle, siłą wyrywając z rąk siostry przeklętą księgę, która już dawno powinna skończyć w płomieniach jakiegoś kominka. Szatańska mowa była drogą ku cierpieniom i wiecznej rozpaczy w kręgach piekielnych, a jego siostra nie zasługiwała na karę godną najgorszych kanalii tylko dlatego, że postanowiła bawić się na krawędzi dobrego smaku i obrazy uczuć religijnych. Nie, tutaj chodziło o poważne rytuały okultystyczne, prawdopodobnie pieczętujące los zakapturzonych ludzi. Adam starał się mówić stanowczo, ale wystarczająco cicho, aby ich zakrzaczona kryjówka nie została przedwcześnie wydana. Wyrzucił książkę Viper gdzieś dalej, w stronę bezpiecznej drogi powrotnej, aby zwabiona gniewem i chęcią odzyskania własności pobiegła w stronę przedmiotu. Trochę jak aportujący pies, ale w obecnej sytuacji musiał działać na instynkty dzieciaków, a nie ich świadomość.
— To nie są twoi koledzy, ani twoja rodzina. Nie widzisz tych mis? Ci sekciarze to nie są dzieci bawiące się w pentagramy, jak ty. Mogą ci zrobić krzywdę, ale nie na mojej warcie, wbij to sobie do łba — powiedział chwilę przed rzutem, wskazując wolną ręką na metalowe naczynia wypełnione bliżej nieokreśloną cieczą. Wiedział, że zostanie wpisany na czarną listę dziewczyny, ale chcąc zapobiec tragedii był gotowy ponieść konsekwencje nienawiści kumulowanej od narodzin aż po siedemnasty rok życia. Miał pod opieką całą trójkę, a ona była najbardziej problematyczna i angażująca, dlatego miał nadzieję, że przynajmniej chłopcy będą słuchać jego poleceń bez kręcenia nosami.
viper monroe
Isaac Monroe
Casper Russo
Kiedy Viper mu groziła, spojrzał na nią z lekkim przerażeniem i trwał tak przez chwilę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że właściwie nie miewał koszmarów, więc wiedźma nie będzie miała go jak nawiedzać 一 uspokoił się i odetchnął nawet z wielką ulgą. Co prawda uznał, że najlepiej i tak będzie trzymać od niej dystans, bo jeszcze rzuci na niego bardziej sensowną klątwę i co wtedy? Lepiej nie ryzykować i spać spokojniej, jak do tej pory.
Co do Adama to w zasadzie podchodził do niego jak do typowych dorosłych w stylu nauczycieli w szkole, z ograniczonym zaufaniem. Byli, żeby ich ogarniać, ale nie należało się z nimi spoufalać, bo to zawsze się źle kończyło. Co prawda gdyby zauważył, że Adam pije alkohol, to zamknąłby się w sobie nieco bardziej, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Skupiał się na zbieraniu słodyczy i pilnowaniu, żeby Isaac się nie przewrócił.
Kiedy tak stał już w jakichś krzakach, ze swoją dynią cuksową i przyglądał się wszystkiemu, co się tam działo, począwszy od grupy nieznajomych, odprawiających chyba jakiś dziwny rytuał, robiących na pewno coś niepokojącego, przechodząc do Viper, która wykazywała niezdrowy pociąg do nieznajomych i Adama, który się z nią kłócił, skończywszy na Isaaku, który nawet nie chciał trzymać dystansu, tylko ruszył do osób w kręgu, żeby zaproponować im cukierki. Kacper miotał się w pierwszym momencie, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić i co zrobić ze wszystkim, czego właśnie doświadczał. Przez chwilę poczuł się przytłoczony i rzucił dynię na ziemię, po czym przytknął do ust dłonie zaciśnięte w pięści i patrzył znad nich na oddalającego się Isaaka. Przecież nie mógł go tak zostawić, a ten nie chciał słuchać ani Viper, ani Adama i nie zawracał.
一 Nie mówicie tak do niego! 一 wybuchnął w pewnym momencie, rzucając czarownicy i kwiatkowemu kościotrupowi spojrzenie pełne wyrzutu, mieszającego się z przerażeniem. Nienawidził jak inni rzucali obelgi w stronę Isaaka albo zwracali się do niego agresywnie lub w ogóle źle go traktowali. Trochę jednak nie mógł wierzyć, że się na coś takiego zdobył i to w stosunku do dwóch tak silnych osobowości, przynajmniej w jego opinii. Zaraz po tym spanikował jednak i ruszył za Isaakiem.
一 Poczekaj! Stój, Isaac! 一 krzyknął, chcąc przyspieszyć, żeby dopaść go i zatrzymać, zanim zauważą go nieznajomi. Chwilę później stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewał. Co prawda bywało, że obrywał w głowę, ale do tej pory jedynie piłką na boisku. Nie było to przyjemne, a raz nawet dostał krwotoku z nosa, ale nigdy nikt nie rzucił w niego książką i to całkiem spora i ciężką. Księga odbiła się od boku jego głowy i opadła na ziemię, a on zatoczył się do przodu, wyminął o krok Isaaka i obrócił się, bo niekorzystnie ułożył stopę, po czym runął do tyłu, lądując tyłkiem w naczyniu pełnym gęstego płynu, przypominającego krew. Otrząsnął się już po uderzeniu i jak zobaczył barwę płynu, którym ubrudził sobie również dłonie, krzyknął z zaskoczenia i próbował niezgrabnie się podnieść, co absolutnie nie chciało mu się udać.
一 Pomocy 一 zawołał, szukając wzrokiem Isaaka, ale i rozglądając się w inne strony, sprawdzając gdzie jest Adam i co robią te wiedźminy, bo już na pewno ich zauważyły. Ta cała krew wsiąkała w materiał jego spodni i spływała po bokach naczynia, gdy tak się wiercił. Dłonie, pokryte substancją, ślizgały się, gdy tylko próbował się podeprzeć, stękając z wysiłku. Umrze tutaj, na pewno.
- Ej! Nie mów tak do niej! – zawołał, nie zważając na ton swojego głosu. Tak, jak i te parę miesięcy temu, tak i teraz, czuł wewnętrzną potrzebę ochrony rodzeństwa, czy to przed przemocowym ojcem, czy przed nimi samymi.
- Viper lubi tą książkę! Ma ładne obrazki… – dodał, jednocześnie przyznając się do tego, że nie istniało dla niego słowo „własność prywatna”, gdy tak jak wtedy, gdy znalazł i przegrzebał zakazane pudełko, tak teraz bezceremonialnie wziął się za ukrytą przed wszystkimi książkę. Nie miał skrupułów ani hamulców. Chociaż niektóre strony skleiły się przez czekoladę, którą jadł wcześniej, a czego właścicielka jeszcze nie zauważyła, więc miał nadzieję, że przeczeka to niegroźnie.
Książka jednak leciała już w powietrzu, sunąc szybko ponad ziemią i Isaac przez chwilę chciał pobiec i ją złapać. Aportować jak piesek dysk, ale gdy tylko podskoczył nogi mu się zaplątały i gdyby nie oparł się na czas kulą o ziemię, to runąłby jak Casper.
- Złapałeś! – zawołał radośnie, gnając jak potrafił czyli raczej średnio, w kierunku przyjaciela, który siedział w jakiejś dziwnej misie czerwonego czegoś. I dopiero wtedy Isaac zobaczył, że takich miseczek było więcej, a on jakimś dziwnym trafem, wcześniej ich nie zauważył.
- O zostawili sok dla gości! Czyli dla nas! – pochylił się nad Russo i wyciągając w jego stronę dłoń, zamiast jednak złapać przyjaciela za rękę, umazał palce czerwoną breją; a że Isaac bardzo lubił sok, więc niewiele myśląc, a właściwie to nic, jak zwykle, zaraz włożył dłoń do buzi.
- Niesmaczny ten sok… – skrzywił się, wystawiając język.
viper monroe adam monroe Casper Russo
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wasza obecność została z a u w a ż o n a. Hałas przyciągnął uwagę dwóch najbliżej stojących osób, które odsłaniając liście krzewów (które jak do tej pory, stanowiły jedyny mur pomiędzy wami, a świętującymi) dostrzegły najpierw Isaaca oraz Caspera. Jedna z osób krzyknęła coś głośno, a druga wykonała niezgrabny, niekontrolowany ruch, przewracając na suche krzewy kilka świec. Choć ogień nie zajął rośliny od razu, i nie był tak efektowny, jak można było się spodziewać, sytuacja ta zagwarantowała wam możliwość ukrycia się - zgromadzeni mogliby uznać, że uciekliście i nie zamierzaliby was ścigać. Pozostanie w kryjówkach umożliwić miała wam także gęsta mleczna mgła, opadająca na cały las.
Możesz zmusić Isaaca, by wraz z tobą cofnął się do bezpiecznego miejsca i go tam zostawić, co powinno być opisane w minimum jednym poście.
Możesz także spróbować wraz z nim dostać się do pozostałej dwójki, jednak wówczas wasza obecność zostanie zauważona - powinieneś opisać to w minimum dwóch postach.
Twój następny ruch uzależniony jest od decyzji Adama.
Możesz spróbować ukraść jedno z przebrań i dołączyć do tajemniczej grupki, co powinnaś opisać w minimum dwóch postach.
Zanim odkryjesz, że ciemna maź nie jest krwią, powinieneś napisać minimum dwa posty.
Możesz zdecydować, czy oddajesz Viper księgę, czy póki co zatrzymujesz ją dla siebie.
Możesz spróbować powstrzymać Viper - zajmie ci to minimum jeden post, bądź dołączyć do świętowania wraz z nią - powinieneś opisać to w minimum dwóch postach.
No ale do rzeczy - kiedy wyrwał jej z dłoni Księgę Cieni, syknęła na niego jak prawdziwa żmija i, tak jak przewidział Adam, odruchowo ruszyła w tamtym kierunku, w czasie, kiedy brat ciągle jeszcze coś tam mamrotał pod nosem.
- Mors tibi, fili dei - rzuciła na niego klątwę łacińską, żeby się trochę zestresował, bo naprawdę. Zabawa w pentagramy? No tak, Adam jeszcze mógł sobie na czole napisać: jestem ignorantem i nic mnie nie obchodzi, jakby nie zdążyła się zorientować. Już miała zesrać się na rzadko o tym, że to jest jej religia i ona jego wierzeń nie obraża (kłamstwo trochę, no ale wiadomo), i że głowę mógłby wyjąć z dupy wreszcie, póki miał na to jeszcze czas. Choć tak szczerze mówiąc, to chyba nie miał, bo już jej zdążył tak ciśnienie podnieść we krwi, że dziwne, że z oczu jeszcze nie wystrzeliły jej lasery - mógł to być jeden z nielicznych dowodów na to, że Viper Monroe, wbrew powszechnej opinii, była jednak człowiekiem.
Aha, no i tych dwóch kretynów. W czasie, kiedy ona planowała sobie elegancko, jak pozbyć się Adama i odesłać go na pańskie manowce, Casper z Isaakiem byli... no, sobą właściwie. Tak była pochłonięta faktem, że jej księga nokautuje Russo, że nie usłyszała nawet komentarza o obrazkach - i może dobrze. Kiedy chłopak opadł na ziemię, złapała się pod bokiem i spojrzała tryumfalnie na Adama.
- Zemsta duchów - zawyrokowała, zupełnie niezainteresowana faktem, że Casper w czymś tam się upaćkał, ale kiedy już podeszła do niego bliżej, żeby zgarnąć swoją książkę i wrzucić ją do torby, ciecz przykuła także jej uwagę. Czy to była... krew z rytualnych obrządków? Oczy jej się zaświeciły. Zdecydowanie była w odpowiednim miejscu i czasie, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Tylko znowu poczuła ciarki żenady na myśl o tym, że tych trzech pajaców tutaj robiło jej siarę przed pradawnymi bogami, bo ta substancja tam nie stała po to, żeby się Russo w niej wykąpał. Aha, no a Isaac zeżarł.
Kiedy chłopak zorientował się, że to, co zjadł nie było jadalne, rzuciła mu tylko pełne politowania spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie. To ty będziesz musiał to wysrać - oznajmiła i ledwie te słowa opuściły jej usta, jej bracia i siostry zorientowali się w końcu, że ktoś im psuje rytuał. No pięknie, oczywiście, że tak musiało być. Już się wyprostowała, odchrząknęła i miała zacząć tłumaczyć, że ona z nimi wszystkimi nie jest wcale spokrewniona, ale w tym momencie jakiś ichniejszy odpowiednik Isaaca przewrócił świece prosto w krzaki.
- Ruchy - mruknęła nad uchem młodszego brata, w przypływie jakiegoś dziwnego odruchu, zaraz też łapiąc Caspra za nadgarstek, żeby go podnieść z tych rytualnych cieczy. Oczywiście, nie było opcji, żeby jej się to udało, jeśli jej nie pomógł. Na moment zapomniała nawet o rozporku, tak była zdesperowana, żeby uniknąć dalszego ośmieszenia przed swoimi pobratymcami. Pociągnęła za sobą Russo gdzieś na lewo, uznając, że Adam poradzi sobie z Isaakiem. Bynajmniej nie kierowała się do domu - chciała po prostu zmienić lokalizację, żeby móc nadal pośrednio uczestniczyć w tym wspaniałym obrządku.
Kiedy już przykucnęła z Casprem przy jakimś innym krzaku, odpowiednio oddalonym i przez chwilę poobserwowała towarzystwo w napięciu, czekając czy powrócą do rytuału (w końcu powrócili), rozejrzała się po miejscu, w którym przycupnęli i jej wzrok nagle padł na... przebranie? Nie no, to już musiał być jakiś znak od losu. Zaraz dopadła do tych łachów i nie minęła długa chwila, aż zorientowała się, że to to samo, co mieli na sobie uczestnicy imprezy. Uśmiechnęła się diabolicznie i zerknęła na Russo.
- Casper, idziemy. Ubieraj - rzuciła w niego jednym kompletem stroju. Jakby byli w Scooby-Doo, to teraz by mu rzuciłą scooby-chrupkę na zachętę, no ale niestety w Lorne Bay jeszcze nie wyprodukowali takich cudów. - Musisz zdjąć z siebie tę przerażającą, przeklętą k r e w. - Nie była pewna czy to była krew, bo ciężko było przyjrzeć się teraz tym plamom, ale uznała, że jak mu tak powie, to może prędzej przyzna jej rację. Sama już zaczęła nakładać na swoje przebranie rytualne ubrania, ale okazało się, że to nie wyjdzie. Zerknęła na niego niepewnie i nieco groźnie. - Na co ty czekasz niby, odwróć się w tej chwili - nakazała, bo zorientowała się wnet, że żeby to zadziałało jak trzeba, musiała jednak pozbyć się sukienki. Zrobiła to tak sprawnie, jak tylko się dało, a potem trwała nieruchomo, z wyczekiwaniem i drżącą niecierpliwością, aż Casper zrobi to samo.
adam monroe Casper Russo Isaac Monroe
Przez chwilę był skołowany bardziej, niż zwykle. Szamotał się, żeby jakoś wydostać się z tej miski pełnej krwi. W pewnym momencie zrobiło mu się niedobrze, chociaż trudno powiedzieć czy przez świadomość, że cały jest we krwi, czy dlatego że dopiero co objadł się słodyczami. W każdym razie powstrzymał odruch wymiotny, przez chwilę skupiając się tylko na tym, więc nie zauważył co się stało z Isaakiem i Adamem, a gdy poczuł na swoim nadgarstku czyjąś dłoń, stęknął cicho i odepchnął się od śliskiego podłoża. Słyszał głos Viper, ale nie był pewien co mówiła, bo ze strachu jego własna krew strasznie głośno dudniła mu w uszach. Oczywiście pozwolił czarownicy wziąć jej księgę, którą dalej z jakiegoś powodu miał przy sobie. Nie zabrałby żadnej jej własności, jeszcze by na niego rzuciła klątwę w niezrozumiałym języku, jak na Adama, i nie dość, że bałby się konsekwencji, to jeszcze by się zastanawiał jakie to są konsekwencje i ciągle by mu się wszystko mieszało, a potem by oszalał i pewnie by mu założyli taki biały kaftan. Widział takie na filmach i zawsze przerażało go, że ludzie w tych kaftanach nie mogli się ruszać.
Usłyszał, że Viper ich pospiesza i muszą gdzieś uciekać, ale nie wiedział gdzie, więc najpierw pobiegł w złym kierunku, ale zaraz poczuł że ktoś ciągnie go z powrotem i zacisnął oczy, w tym całym zamieszaniu obawiając się, że to mógł być nawet ten cały wiedźmin.
Prawda okazała się gorsza 一 to była Viper.
Kiedy już kucnęli w krzakach, Casper uchylił powieki i odnalazł wzrokiem siostrę Isaaka, co go zestresowało tak bardzo, że przez chwilę zapomniał, że cały pokryty jest krwią. W ogóle zapomniał co powinien właściwie zrobić, bo gdyby sobie przypomniał, że powinien uciec stąd jak najdalej, to pewnie by wstał i po prostu uciekł do domu. Oddychał szybko, a serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Sam nie był pewien czy Viper to jest właściwie po jego stronie, po stronie tych dziwnych ludzi z sekty, czy może po swojej stronie czyli właściwie nie wiadomo o co chodzi.
一 Gdzie idziemy? 一 zapytał niepewnie, podnosząc z ziemi strój, który rzuciła mu dziewczyna. Zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc skąd tu się nagle wzięły te dziwne przebrania na Halloween. Czy dzisiejszy dzień, a raczej już noc, mógłby być bardziej dziwny? Chciał tylko pochodzić z Isaakiem po domach, pozbierać słodycze i wrócić do domu, żeby je wszystkie zjeść i zapaść w cukrową śpiączkę. A teraz co? Teraz siedział z Viper 一 Z VIPER! 一 w krzakach, cały umazany lepiącą się posoką i w dodatku musiał wykonywać jakieś polecenia, których nawet nie rozumiał.
一 Przeklęta krew 一 powtórzył cicho, łamiącym się głosem i skrzywił się lekko, kiedy dotarło do niego co to może oznaczać. Wyglądało na to, że musi jak najszybciej się przebrać i teraz już nawet dziękował w duchu za te czyste ciuchy, które dostał. Miętosił je w dłoniach, dalej tłumacząc sobie samemu, że nie ma na co czekać i musi jak najszybciej pozbyć się przeklętej krwi z siebie, kiedy Viper fuknęła na niego, że powinien się odwrócić. Zamrugał zdezorientowany, wbijając w nią wzrok. Ona też się chciała przebrać? Czy to znaczy, że… że będzie się rozbierać? Zdradziecki rumieniec wpełzł na jego policzki i tak zawstydzony odwrócił się szybciej, niż o tym pomyślał i nawet zasłonił sobie twarz przebraniem.
一 Na pewno musimy gdzieś iść? Nie możemy po prostu uciec już do domu? 一 zapytał, ale jego słowa zostały zniekształcone przez przyciskany również do ust materiał, więc trudno było zrozumieć co on tam pod nosem sobie mamrotał.
Ostatecznie zaczął się rozbierać, przypominając sobie o straszliwej krwi, której musiał się pozbyć. Uznał, że wszystko może być brudne, więc zdjął nawet majtki, a potem trochę niezdarnie ubrał się w strój, który dała mu wcześniej Viper.