obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Pochłonięte wraz z powietrzem słowa, równie gęste i ciepłe, odebrały mu jakiekolwiek możliwe reakcje; nawet to “ale” zdawało się przepaść na wieki. Świadomość teatralnej sztuki, w której przyszło im obu wziąć udział — Dante za swój brak talentu nie miał otrzymać kolejnego angażu, za to Achilles, Achilles! (owacje na stojąco, z bukietem róż rzuconym pod stopy) — zezwalała mu na zachowanie resztek spokoju. Rodzice wyjdą, przepełnieni pogardą i wzburzeniem, a oni poprzez śmiech zapomną o całym tym incydencie. Lecz wszystko to, co Dante uznał za proste i nieszkodliwe, już na starcie poczęło mącić mu w głowie. No bo czy Achilles Cosgrove, który zwykł narzekać na jego towarzystwo i fatalne usposobienie, naprawdę uważał go za rodzinę, czy powiedział to wyłącznie z powodu scenariusza przypisanego jego roli? Cóż, skoro odmawiał założenia spodni musiał wyłącznie grać, oszukiwać ich wszystkich, łącznie z Dante, na miłość boską, czemu sam dawał się nabierać? Odchrząknął wreszcie, gdy ojciec popadał w coraz większą furię, ciskając w nich obu ciąg chrześcijańskich inwektyw. Lecz nim zdołał cokolwiek wreszcie powiedzieć, Achilles zrobił coś, czego nie powinien.
Bo była to przesadna bliskość. Niepotrzebne nikomu gesty. Matka westchnęła, gotowa do omdlenia. Ojciec wstrzymał oddech. A Dante drgnął przerażony, jak zwykle, gdy ktoś bez uprzedzenia go dotykał (było to spowodowane nie tylko ślepotą, ale i wspomnieniem Michaela) i niemal odskakując powiedział mu, że owszem, ma wyjść. Bo gdzieś tam w nim, choć to idiotyczne, tliło się uczucie do rodziców. Szacunek i strach, mieszający się z pokorą. Jakaś jego chłopięca część pragnęła ich uszczęśliwić, choć życie jego od samego początku było przecież naznaczone przekleństwem; nie istniało nic, czego mógłby dokonać, by zyskać ich przychylność. Więc pokręcił niepewnie głową. A potem powiedział — nie — choć głos się mu przy tym lekko załamał. — Nie, oczywiście, że nie — dodał już pewniej, wciskając na usta uśmiech. Mknąc na oślep przepełnionym mrokiem labiryntem odnalazł drogę do achillesowej ręki i zaplótł na niej palce, czując się wreszcie bezpiecznie. — Mówiłem wam — w rozpoczęciu tym wybrzmiał nieco dziecięcy ton, ale to nic, myślał sobie, bo zaraz i tak będzie po wszystkim. — Mówiłem, jak to wygląda. Że z nim mieszkam i że się wam to nie spodoba. I że możecie to albo zaakceptować, albo dalej udawać, że nie istnieję — przecież nie powinno być to trudne; uśmiechnął się delikatnie, skoro wybór był tak oczywisty. Ale jednak liczył na cud. Żałosne. Nie spodziewał się jedynie, że podłość padających słów będzie aż tak paraliżująca. — Nie wiem, w który miejscu popełniliśmy błąd — biadoliła matka. — Ojciec Petersen od samego początku mówił, że coś jest z tobą nie tak — ojciec stał cicho. Zastanawiał się? Zdążył już wyjść? Zgadzał się ze słowami swojej żony? Dante zawsze miał wrażenie, że był mu bardziej przychylny i tak rozpaczliwie marzył teraz o tym, by móc ujrzeć jego twarz i wyczytać z niej to, czego nie był w stanie powiedzieć. — Powinieneś był tam umrzeć. Nie, nie, mówiłam ci, Arnold, on od dawna nie jest naszym synem — i było to ostatnie, co zdążyło do niego dotrzeć; nie miał pojęcia, czy wychodząc jakoś się pożegnali. Był świadom wyłącznie coraz silniej zaciskanych palców na achillesowym ramieniu.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Achillesowe ciało napięło się pod wpływem matczynego życzenia o śmierci najmłodszego syna, a złożona w pięść ręka, znająca dotyk uderzenia wyniesiony z młodości, próbowała rozluźnić się za sprawą wypowiadanych w głowie reprymend. Jestem ponad to, nie jak Caelum i nie jak Neera, nie jak ci paskudni abderyci i nie jak człowiek, który niegdyś beztrosko pozbawił kogoś życia. Wykonując krok w ich stronę, mający z precyzyjną stanowczością wskazać im drogę do wyjścia, uprzytomnił sobie nagle, że na jego ramieniu zaciskana jest ręka. - Wyjdźcie stąd - zagrzmiał więc, z odległości niecałego metra, nie wyplątując się wcale z ucisku dłoni należącej do Dantego. - Jak nie zrobicie tego sami, chętnie wam pomogę - wycedził przez zęby, zwracając twarz w ich kierunku. A gdy już wyszli, trzaskając drzwiami i obdarzając go serią niewybrednych epitetów, zerknął na bruneta, przesunął koniuszkiem palca po jego policzku i nic wcale nie stało się łatwiejsze. Bo przecież…
Nigdy wcześniej nie myślał o nim w ten sposób.
Potrafił stać przy nim godzinami i pozwalać obejmować się jego dłoniom, kiedy na nowo uczył się stawiać kroki i nie uważać przy tym, że jest to jakkolwiek przyjemne. Potrafił także oglądać go bez ubrań, w tych gorszych chwilach, kiedy przed wejściem pod prysznic przerażenie chwytało go w swoje szpony, albo kiedy wszechogarniająca bezsilność nie pozwalała mu na samodzielne narzucenie na siebie przygotowanych skrawków odzieży i nie odczuwał wówczas żadnego rodzaju pożądania. Zasypiając nieraz u jego boku, w samych początkach jego zmagań z utratą wzroku, nie pragnął przysunąć się bliżej i złożyć na jego skórze serii nieśpiesznych pocałunków. Teraz jednakże, sunąc dłonią po jego ramieniu, palcami po bladej twarzy, stojąc tak blisko, jak blisko stał już niezliczoną ilość razy, po raz pierwszy robił to wszystko z przekonaniem, że ma do tego prawo. Że może pragnąć jego dotyku i drżeć pod wpływem muskającego skórę oddechu, chociaż… chociaż czas na to wszystko już się skończył. Ten niewielki pokój, nie licząc ich nędznie złączonych sylwetek, zionął pustką. Nie było już nikogo, przed kim winni udawać swą miłość i nikogo, kto gotów byłby zaryzykować ich kruchą przyjaźń dla krótkich chwil uniesienia, prawda? Wpatrując się w karminowe wargi Ainswortha, czując brutalne uderzenia serca rozbijającego się po płucach, wygodnie tłumaczone schodzącym z niego wzburzeniem powiązanym bezpośrednio z rodzicami bruneta, uznał, że namieszał już wystarczająco. Tymi słowami płoszącymi jego matkę i ojca, i tym dotykiem, przez który Dante drgnął niespokojnie, jasno demonstrując swe odczucia względem tej konkretnej bliskości. A więc zamiast powędrować dłonią ku jego ustom, zamiast koniuszkiem kciuka rozchylić te niedostępne wcześniej dla niego wargi, odnalazł dla swej twarzy specjalne miejsce w zagłębieniu jego szyi, dopasowując ją kilkoma starannymi ruchami. Palcami dotychczas gładzącymi skórę na jego ramieniu podążył natomiast na ainsworthowe plecy, dołączając do nich wkrótce także drugą z dłoni, by za jej pomocą przysunąć jego sylwetkę bliżej siebie. A potem nie pozostawało mu już nic innego, jak tylko gorzko się roześmiać. - Myślałem, że to moi rodzice byli… - urwał, nie potrafiąc odnaleźć w odmętach umysłu epitetu adekwatnego dla zademonstrowanego przed kilkoma minutami zachowania. - Przykro mi - dodał ciszej, jeszcze przez tych parę sekund chłonąc bliskość jego ciała.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Margo Jimenez. To głupie, ale cała ta sytuacja nakazała mu pomyśleć właśnie o niej; ponurej, chłodnej i frechownej Margo, którą po raz ostatni widział rok temu. Być może pojawiła się w jego wspomnieniach dlatego, że czasem zdarzało się jej w podobny sposób naznaczać jego skórę delikatnym tknięciem opuszków. Była to jednakże głupia i nietrafiona analogia, bowiem Margo dopuszczała się ów czułości tylko wtedy, gdy czegoś chciała (na przykład romantycznej kolacji w Aqua Dining), a jej miękki i kruchy dotyk niczym nie przypominał tejże szorstkości, która płynęła z achillesowej dłoni. Uznał więc, że po prostu myśli o tejże kobiecie rozbudzone zostały przez fakt, że od niemalże całego roku z nikim nie był. I że teraz, na własne życzenie, pokonać musiał pewne bariery i zatracić się w fikcyjnym związku, choć nie był gotowy na jakąkolwiek, nawet fałszywą, bliskość. To dlatego drgnął. To dlatego zacisnął usta na kształt grymasu, niezdolny do zaczerpnięcia najmniejszego oddechu. Gdyby nie przekonanie, że nadal są obserwowani, odskoczyłby w popłochu; nie dlatego, że to dłonie Achillesa naznaczały jego ciało, lecz dlatego, że dotknął go k t o k o l w i e k. Zdołał rozluźnić się dopiero wtedy, gdy słowa przyjaciela jednoznacznie potwierdziły odejście jego rodziców. — Mówiłem ci — zdołał wcisnąć na usta uśmiech i zabarwić te słowa beztroską, choć wolałby zostać teraz sam. Mógł twierdzić, że nie rusza go to wszystko, że nie padły dziś jakkolwiek nowe i ważne słowa, a mimo to ów spotkanie rozbudziło w nim uśpiony ból. W pewnym sensie bliskość Achillesa była teraz czymś niezwykle upragnionym, ale nie chciał udowodnić mu, jak słabym jest człowiekiem (choć zapewne było już na to za późno). Pokręcił więc głową i nie odwzajemnił uścisku, odpowiadając mu początkowo wyłącznie śmiechem. — To niepotrzebne, powtarzają mi te same słowa od dawna — rzekł z cieniem czułości; tak, jakby w usłyszanych podłościach skryły się przejawy najczystszej miłości. Musiał więc zmienić temat. Musiał zmienić tor tej rozmowy, która zapewne paść musiała — tak, skoro przed kilkoma minutami kompletnie się ośmieszył — ale zdecydowanie wolał wydrzeć z niej cały ten nieznośny patos. Uniósł więc lekko dłoń, odnalazł nią fragment achillesowego ciała, a potem wiedziony szlakiem nagiej skóry począł sunąć palcami w dół, coraz niżej, natrafiając wreszcie na miękki materiał ręcznika. I choć było to zbyteczne, zasługujące zapewne na cios posłany mu gdziekolwiek, założył palce między skrawek tkaniny a ciepłą skórę, po czym pociągnął ją gwałtownie i zaczepnie ku sobie. — Naprawdę pozwoliłeś na to, żeby spadł? Byłeś przy nich n a g i? — spytał z rozbawieniem, tej jednej rzeczy wciąż nie będąc pewnym. — Nie sądziłem, że naprawdę się na to wszystko zgodzisz — dodał ze śmiechem, kierując tym razem dłonie ku górze. Ułożywszy je na jego twarzy, tuż przy policzkach, zmusił go by lekko się nachylił, po czym złożył na jego czole pocałunek. Na szczęście nie trafiając ani w oko, ani w usta, choć myśl o tej pomyłce wzbudziła jego ciekawość. — Nie obrażaj się na mnie na długo — poprosił z uśmiechem, po czym odsunął się, wyminął go i ruszył przed siebie, choć przecież pojęcia nie miał, gdzie tak właściwie się znajduje. Nie zdziwiło go więc to, że już po trzech krokach nadział się na krzesło. — Ostatnią osobą, która kazała mi się z nimi pogodzić, był Mike. To trochę śmieszne, nie? — udał rozbawienie, obojętność i zdołał nawet powstrzymać drobny spazm, który wywołany został przez to jedno proste imię. A potem potarł łokieć i zmarszczył gniewnie czoło, gdy usiłował przypomnieć sobie odpowiednią liczbę kroków, jaka dzieliła go z tego miejsca do kanapy.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Odczuwał wstyd.
Prawdziwy, obejmujący jak żelazna obręcz, lepki i zimny wstyd, którego nie akceptował. Nie mógł go akceptować, bo przecież Achilles Cosgrove taki nie był — nie odsłaniał swych uczuć, sprawiając raczej wrażenie, jakby takowych w ogóle nie posiadał, a z pewnością nie odsłaniał ich w momencie, w którym druga osoba nie ofiarowywała mu w rewanżu choćby połowy tych samych emocji. Wzdychając więc ciężko, pozwolił, by dłonie bruneta zsunęły się sugestywnie po jego plecach, ale zablokował niezwłocznie myśl dowodzącą, że cały ten czyn znaczyć mógł znaczyć coś więcej — coś poza akt najczystszej przyjaźni. Opadający z jego bioder ręcznik natomiast, zerwany z nich gwałtownie i z pełną świadomością obnażenia jego ciała w pełnej krasie, świadczył jedynie o nieraz złośliwym, figlarnym charakterze jego towarzysza, niczym więcej. — Jak przy połowie tego miasta, nie rozdmuchuj tak tego — prychnął, w istocie uważając, że bez ubrań przy widowni mniejszej lub większej paradował niegdyś bardzo często, wobec czego dzisiejszy wybryk można było pozostawić bez roztrząsania. — A twoja matka podobnych widoków nie oglądała chyba od ćwierćwiecza, więc poniekąd trochę już rozumiem, dlaczego jest taka spięta — burknął po chwili złośliwie, wywracając oczyma i opuszczając swe ręce z ainsworthowych pleców bezwiednie wzdłuż własnego ciała. Chcąc wykonać krok do tyłu, by odsunąć od siebie w końcu nie tylko niebezpieczną bliskość sylwetki Dante, która z każdą chwilą coraz bardziej mu ciążyła, ale też nieznośną świadomość swej nietypowej wylewności w uczuciach i gestach, drgnął z zaskoczenia, kiedy dłonie bruneta powędrowały nieoczekiwanie ku górze, zatrzymując się na achillesowej twarzy. Przejęty konsternacją, pozwolił pokierować mu swym podbródkiem do dołu, a w momencie, w którym usta mężczyzny dotknęły jego czoła, znów wypuścił z płuc zasoby pobranego powietrza, walcząc z nieznośną myślą, że chyba jednak wolałby, żeby tym razem wargi te pomyliły swą trasę i spoczęły kilka centymetrów niżej. — Mhm, do usranej śmierci będziesz mi za to płacił — oznajmił, pozwalając, by konsternacja nie tylko zniekształciła brzmienie jego wypowiedzi (powiedział to bowiem dość niewyraźnie), ale też wpłynęła na jej treść — kolokwializmem typu “usranej śmierci” posługiwał się bowiem wyłącznie w momentach silnego zdenerwowania, na co dzień starając się używać bardziej wysublimowanego języka. — Próbujemy z Willow być ze sobą — wypalił nieoczekiwanie, w formie odpowiedzi na równie nieoczekiwane wypowiedzenie imienia Michaela. Wciąż przy tym stojąc pośrodku pokoju jak pochłonięty paraliżem; z bezradnie opuszczonymi dłońmi, jak człowiek do reszty pokonany, uzmysłowił sobie, że c h y b a wypadałoby w końcu coś na siebie narzucić. Wymijając Ainswortha i odszukując na łazienkowej szafce wcześniej porzucone tam elementy odzieży, wrócił jeszcze na moment do bruneta, opowiedział mu pokrótce o Willow, zapytał jeszcze dwa razy, czy mężczyzna do czegoś go jeszcze dzisiaj potrzebuje, aż w końcu opuścił jego mieszkanie, trawiony wciąż przez ten sam, paskudny i gorzki wstyd.

dante ainsworth
KONIEC
ODPOWIEDZ