lorne bay wildlife sanctuar/shadow — opiekun koali + dorabia jako kelnerka w shadow
31 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
wierzy w to, że siostra nie popełniła samobójstwa, dlatego koncentruje się na odnalezieniu sprawcy, zupełnie zapominając o swym własnym życiu
  • 2.
Czuję gwałtowne szarpnięcie za łokieć, słyszę przerażająco głośny dźwięk telefonu, nie chcę się budzić - jakby mi na to nie pozwalano. Powolnie zapadam w głębszy, uczciwy sen; wiem, że śnie. Ocuca mnie wydźwięk krzyczącego ojca: „Lorrie nie żyję. Lorrie skoczyła!” Otwieram wycieńczone powieki - niedowierzam; patrzę na stwórcę - z wyczuwalną uwagą przyglądam się wyjątkowo postarzałej twarzy. Gdzie? Kiedy? Jak?
Oboje wychodzimy - nie przypominam sobie byśmy kiedykolwiek jechali tak szybko - wysiadam pospiesznie z samochodu, wokół nas z dziesięć radiowozów, oślepia mnie blask czerwono-niebieskich świateł. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegam jego - stoi ze skrzyżowanymi rękoma, jasne włosy opadają na jego wyblakłą buzię. Składa zeznania(?)
Nie widzi mnie - nie wie, że patrzę - jeszcze niczego nie rozumiem, nie mam pojęcia że ten jesienny październik 2021 roku rozpocznie szereg moich nieszczęść - że już nigdy nie wyleczę się z tej udręki.


Dzisiejszej nocy nie spała - dzisiejszej nocy jej myśli nie zaprzątała Lorraine. Berthe Pasqiuer przypominała sobie Philipa, wodziła umysłem po jego skórze, walczyła z próbą przywołania jego dotyku - umarł tak młodo; odszedł w zapomnienie, zatracił się w swej własnej tragedii. Dlaczego nie potrafiła go kochać? A mimo tego pozwoliła, aby on kochał ją? Gdyby mogła cofnąć czas - chciałaby mu dać wszystko; odebrać każdy ból, zmartwienie - strach. Nie wyszłaby za niego - nie skazałaby go na pełen szereg rozczarowań. Wszechświat był jednak niesprawiedliwy, okrutny - wprowadzał człowieka w stan znikomej podświadomości - odbierał wszystko o co [jeszcze] warto zawalczyć. Kilkukrotnie zapłakała - odwracając jasne spojrzenie od zdjęć następnie spoglądając na szare ściany - było tu tak pusto, ciemno - samotnie; ale czy nie na to właśnie zasługiwała?
Gasząc ledwo tlącego się papierosa nagle wzrokiem dostrzegła na ekranie komórki znajomy (od wielu lat znała go na pamięć) numer telefonu. Odebrała i wytarczyło zaledwie pół minuty rozmowy by blondynka ubierała się w pośpiechu.
Wiedziała gdzie jechać - od kilku (dokładnie ośmiu) miesięcy znajdowała go dokładnie w tym samym miejscu - stara nic nie warta „speluna” - na obrzeżach Lorne Bay. Niecałe trzy tygodnie temu zaczęła tam pracę - dlatego nic zaskakującego, że znała drogę na pamięć - i doskonale zdawała sobie sprawę jakie tam osobowości potrafiły zajmować teren. Czyżby Cameron chciał się w nimi spoufalać? Nie - według Bert usilnie próbował zagłuszyć własne demony - bo choć samoistnie zanurzała się we własnych ciemnościach, poniekąd zdawała sobie sprawę - że przerażające potwory nie tylko ją dręczyły; i tutaj właśnie nasuwało się pytanie, gdyby blondyn wiedziałby o cierpieniu (czy też nie, Lorri pozostawiła za sobą wiele niedomówień) żony potrafiłby ją przed nimi uchronić?
Wioząc go na tylnym siedzeniu samochodu - w drodze powrotnej co chwilę spoglądała w lusterko. Spał; naprawdę umiał zasnąć? Czy udawał, aby zamknąć tą noc brakiem reprymendy? Tylko czy Berthe rzeczywiście pochłaniałaby swoją energię, by po raz kolejny wypowiadać słowa nie dające choćby odrobiny nadziei? Szczególnie - iż postępowała podobnie, być może mniej agresywnie - lecz gdyby Cam poznał choć troszeczkę poczynań swojej byłej szwagierki role by się odwróciły? Czy nieświadomie dołączyłby do tej chorej, popieprzonej nie posiadającej „happy end'u” konspiracji? - Siadaj, opatrzę Cię. - być może nie była kwalifikowanym lekarzem, lecz zabranie mężczyzny w tym stanie do szpitala budziłoby nowe pytania - co robił w środku nocy w szemranym klubie? Dlaczego nie potrafił w spokoju opłakiwać śmierci własnej żony? Został pobity, czy sam pobił?
Stając na przeciwko niego, poczuła jak jej dawno zbrukane serce (przez o to właśnie tego mężczyznę) przyspiesza swoje pikanie; dawno nie byli tak blisko - nie pamiętała kiedy zielone spojrzenie tak intensywnie uderzało w brązowe. - Dlaczego siebie krzywdzisz? - wyszeptała by tej samej chwili żółtą gąbką zmywać krew (jego, czy ich?) z skroni blondyna. - I nie odpowiadaj mi „lepiej abyś zobaczyła ich twarze.” Bo znam Cię, Cam. - na pewno? Na sto procent? Czy jej Cameron postąpiłby w taki sposób? - Nie jesteśmy w stanie jej przywrócić. - próbowała przekonać jego czy siebie? - Nie chciałaby tego. - a co rzeczywiście chciała Lorrie? Choć może lepiej zabrzmiałoby tu drugie pytanie. Kim rzeczywiście była Lorrie?
powitalny kokos
nick
bosman, okazjonalnie skipper/instruktor żeglarstwa — port, Sapphire River
33 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Na pierwszy rzut oka szczęśliwy człowiek. Szarmancki, czarujący, zabawny, chętny do pomocy w porcie i otwarty na rozrywki, jakie przynosi mu życie. Pozornie. Dopiero powoli przeszedł etap załamania i gniewu po śmierci żony i lasuje się gdzieś na etapie godzenia się z rzeczywistością.
Cameron & Berthe
#1 październik/listopad 2021

Nie spał.
Nie mógł. Podobnie, jak wcześniej nie mógł się powstrzymać od picia, chociaż wiedział, jak to się dla niego skończy. Podobnie, jak wtedy, kiedy barman powiedział mu, że chyba mu już wystarczy, a on się nie zgodził. Prawdopobnie pierwszy raz w życiu tak szybko. Podobnie, kiedy sprowokował ich specjalnie do bicia, chociaż nigdy się nie bił… Był pewien, że na to zasługiwał, na każdy raz w szczękę i każde uderzenie w żebra, każde kopnięcie, które odbierało dech. Rozdartą wargę, poobijane ciało. Nie wycofał się, nawet wtedy, kiedy zaksztusił się własną krwią i skończyłoby się to dla niego gorzej, gdyby to nie był bar, w którym pracowała ona, gdyby barmanowi nie zależało bardziej na jego zdrowiu niż jemu samemu. Berthe przyjechała prawie od razu. Nie musiał długo czekać. Nie chciał do niej dzwonić, ale wyręczył go jej kolega. Dlatego, kiedy podeszła do niego, nie patrzył na nią, nie chciał widzieć jej oczu - oczu Lorraine, były do siebie tak bardzo podobne… nie chciał z nią rozmawiać. Unikając jej spojrzenia bez słowa powłóczył się do samochodu, zataczając się nie jak pijany, a jak przegrany człowiek, od razu nadając swoim milczeniem ton dzisiejszemu wieczorowi.
Oczywiście, że miał zamknięte oczywiście, że miał zamknięte oczy i udawał, że śpi. Brak odpowiedzi z każdym jej pytaniem był coraz trudniejszy. Unikanie jej też. Gdyby chociaż był w lepszej kondycji, ale nie był. Wyszedł niezdarnie z auta, pokonując ledwie kilka kroków zanim oparł się o maskę i dalej nie mógł już iść. Było mu niedobrze, gorzej mu się oddychało, czuł w gardle gulę, metaliczny posmak krwi na ustach i… niewyobrażalny wstyd. Zagryzał ranioną wargę, zasysając coraz to bardziej lepką breję i spoglądał na apteczkę, rozłożoną zaraz obok, na masce. Pozwolił jej na wszystko, przyłożenie miękkiej poduszeczki do skroni, chociaż instynktownie cofnął głowę, a chwilę potem pochylił się w dół, ratując się kaskadą przydługich włosów, teraz oblepionych krwią, które spłynęły na jego czoło, zasłaniając oczy i wypisany w nich… chłód. Wyobcowanie.
Zignorował kolejne pytanie. Zignorował każde najdrobniejsze ostrzeżenie do czego będzie zmierzać ta dyskusja, jeśli będzie milczał. Podniósł spojrzenie dopiero po chwili, gwałtownie wyszarpując żuchwę spod miękkiego dotyku palców. Błękit jego oczu spotkał się z jej i… dalej milczał.
Głośno oddychał, głośno biło też jego serce i głośno słyszał też jej cichy ton. Nie chciał żeby znała go z tej strony. Sięgnął dłonią do jej nadgarstka, przytrzymując dłoń daleko od swojej twarzy, jeszcze delikatnie. Uchwyt zacisnął się subtelnie na jej słowa.
Skąd wiesz? Znałaś ją? Wiedziałaś, że…
Oczywiście, że nie… Nikt nie wiedział. Gdyby wiedziała, pomogłaby jej, Berthe na pewno. Była przecież taka niewinna. Czysta. Zawsze. On był teraz brudny, zbrukany, cudzą krwią, swoimi wyborami i swoją niespełnioną rolą, jako mężczyzny. Powinien ją ochronić, Lorrie, przed złem całego świata, a co zrobił? Pozwolił jej skoczyć, to tak, jakby sam ją popchnął. Miał jedno zadanie, ochraniać ją, była jego żoną… Jego żona.
Kim była jego żona?
Lorrie — zaczął podświadomie, pijany i zmęczony, i nawet się nie poprawił.
Zostaw. Chcę…
... mi sie rzygac - jak pomyśli o sobie i ilości alkoholu, jaką w siebie dzisiaj wlał.
… być sam – zakończył puszczając jej dłoń. Odszedłby, ale był pijany, ledwo trzymał się na nogach, a ona blokowała mu drogę, akurat tę, w której kierunku się zataczał. Głowę miał tak ciężką, że chociaż jego usta układały się w inne słowa, czoło opadło na jej ramię, a on odetchnął ciężko.
I co teraz robił?
Dawał się składać i pocieszać jej siostrze. Kobiecie tak słabej i wątłej, że to on powinien ją teraz trzymać w ramionach, mówić, że wszystko będzie dobrze, ale będzie?
Dzisiaj w to nie wierzył, na razie nie zapowiadało się, żeby szybko miało być lepiej, a poziom promili we krwi zdradziecko podpowiadał mu, że już nigdy nie będzie.

berthe pasqiuer
powitalny kokos
Cam
lorne bay wildlife sanctuar/shadow — opiekun koali + dorabia jako kelnerka w shadow
31 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
wierzy w to, że siostra nie popełniła samobójstwa, dlatego koncentruje się na odnalezieniu sprawcy, zupełnie zapominając o swym własnym życiu
Zawsze widziała ją w jego oczach.
Nawet kiedy mieli po piętnaście lat i biegała z nim pomiędzy budynkami Lorne Bay, trzymając go kurczowo za rękę - chociażby w chwilach jak stali pod drzewem, bo akurat zaczął padać deszcz i wpatrywali się w siebie z tymi kapryśnymi uśmiechami - jakie potrafią mieć jedynie nastolatki. Gdy przychodziła do niego z nową fryzurą pełna nadziei, że tym razem zauważy. Kiedy stała przed nim trzy lata temu, tuż po pogrzebie Philipa płaczącym głosem wyznając mu miłość - lecz on przez cały ten czas, zawsze bezgranicznie dostrzegał tylko Lorrainie.
I gdy teraz była z nim całkiem sama, stojąc w półmroku tak blisko, iż czuli swoje oddechy - mając mężczyznę na wyciągnięcie ręki - tylko dla siebie; wiedziała, że nadal jest tą przegraną. Bo jak mogłaby go kochać? Kim była, jeżeli po tylu stratach w jej oczach pojawiał się tylko on? - Przestań. - rzuciła przez zaciśnięte zęby nieświadomie robiąc mężczyźnie krzywdę (mocniej przycisnęła rękę do rany na czole). - Nie mogę tak dłużej... - wypowiedziane słowa były bardziej skierowane do niej samej niż do Camerona (w zasadzie w tym stanie to i tak mało wątpliwe, aby zapamiętał całą rozmowę); bo jeżeli Berthe miałaby się przyznać do tego co teraz aktualnie czuła, to prawda była wielce wymijająca niż inni sądzili.
Tak - tęskniła za Lorraine, lecz jednocześnie nienawidziła jej za ten „uczynek.” Otóż skacząc z pełną świadomością zostawiła swoją młodszą siostrę z tym całym bagnem: z chorym ojcem, który od śmierci pierworodnej praktycznie nie wychodzi z domu (blondynka wręcz podejrzewa narastające załamanie nerwowe) - oraz męża, wdowca - który od samego początku obwinia się i nie radzi z tutejszą rzeczywistością. Komplikacje rodziła komplikację - a tylko Pasquier żyła z wiedzą, iż to nie mogło być samobójstwo. - Nikt jej nie znał bardziej ode mnie. - owe zdanie było bardziej wyrzutem w stronę mężczyzny, szczególnie iż sam nie miał bladego pojęcia do czego mogła być zdolna jego żona - widział ją niczym idealną postać z obrazka, dostrzegał tylko na co mu sama pozwoliła - być może był jedynie pionkiem w grze Lorrainie Pasquier.
Lorrie
Jasne oczy zatrzymały się na błękitnych, pomylił ją - w tej danej chwili chciał widzieć swoją ukochaną - a nie mogła go za to winić. Dlatego twarz kobiety diametralnie uległa zmianie. - Naprawdę mi przykro. - opuszkami palców przesunęła po jego policzku, wymuszając na nim aby skrzyżowali swoje spojrzenia. - Ja też za nią tęsknie. - być może nawet bardziej od niego, być może najbardziej ze wszystkich, albowiem wprawdzie Lorr była jedyną stałą w egzystencji jasnowłosej. Utrzymywała ją w zaświadczeniu, że jest czegoś warta; a teraz zniknęła, odeszła - zanurzyła się w otchłań ciemniejszą niż ludzkie wyobrażenie - uciekła od niesprawiedliwości świata - zatracając wszystko o co walczyła. Więc tutaj powstawało pytanie: czy Berthe jest na tyle silna, aby walczyć za je obie?
Czując głowę Camerona na swym ramieniu, palcami przesuwała po jego karku - pozwalając aby ta chwila milczenia trwała nieco dłużej. - Wstań, położę Cię do łóżka, a ja prześpię się na kanapie. - stwierdziła odsuwając się na bezpieczną odległość, by zaraz wyciągnąć dłoń ku mężczyźnie. - Jutro też jest dzień, aby o tym porozmawiać. - widziała, że ledwo utrzymuję się na nogach - a czas na reprymendę jeszcze się znajdzie, czyż nie?
Po chwili jednak się zatrzymała, a jasne tęczówki przesunęły się po całej sylwetce Winfield'a. - Muszę coś wiedzieć.. - to był najlepszy moment, bo kto nie powie prawdy w stanie upojenia? - Czy sprawdzałeś jej bilingi? - a co jeżeli dzwoniła, co jeżeli ktoś podejrzany dzwonił do niej tej nocy, lub wcześniej?

Cameron Winfield
powitalny kokos
nick
bosman, okazjonalnie skipper/instruktor żeglarstwa — port, Sapphire River
33 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Na pierwszy rzut oka szczęśliwy człowiek. Szarmancki, czarujący, zabawny, chętny do pomocy w porcie i otwarty na rozrywki, jakie przynosi mu życie. Pozornie. Dopiero powoli przeszedł etap załamania i gniewu po śmierci żony i lasuje się gdzieś na etapie godzenia się z rzeczywistością.
Ja też za nią tęsknię – słowa zadziałały, jak magiczny urok. Uniósł podbródek niezależnie od miękkości jej palców na policzku, z własnej inicjatywy. Spojrzenie jasnych, nigdy tak pochmurnych oczu, objęło jej twarz, a męska dłoń drobne palce oplatające jego policzek. Pomiędzy słabością, poczuciem winy, żalu, smutku, gniewu i ilością otumaniającego alkoholu, jaki spożył, ostatnią wolą znalazł też wąską drogę troski o jasnowłosą, która zawsze była obok.
Wszystko będzie dobrze — zapewnił ją z tą pewnością siebie, jaka była mu bardziej bliska niż poza złamanego człowieka, jakim dzisiaj był. Przekonywanie do tego jej, przychodziło mu lepiej niż przekonywanie samego siebie. Sobie poświęcił cały wieczór nad jedenastoma szklaneczkami whiskey i dalej w to nie wierzył. Na te kilka sekund odegnał jednak własne, czarne chmury, żeby spojrzeć jej w oczy i uspokoić łagodne drżenie jej tonu - prawdziwe bądź będące tylko urojeniem zapijaczonego umysłu.
Rzeczywiście wstał, ale po to, żeby ledwie chwytając się jeszcze szczątków zdrowego rozsądku, objąć jej ramiona i wplatając jedną dłoń w jej włosy, przyciągnąć ją do swojej piersi. Mógłby w lepszych warunkach, nie kiedy alkohol trawił jego organizm, mieszając się z wygasającą nutą wody kolońskiej Diora.
Nie spytał, co ma przestać, dlatego, że nie słyszał, dlatego opadającemu z sił, pytanie o billingi też docierało do niego, jak przez mgłę. Opuścił luźno ramiona, jeszcze przetwarzając to, co powiedziała do niego wcześniej i pokręcił przecząco głową.
Nie – ale nie była to odpowiedź na billingi, na to nie miał pojęcia jakiej odpowiedzi się spodziewała — ja prześpię się na kanapie.
Zdania nie brzmiały już tak składnie, jak wcześniej. Złożonej w trzech słowach obietnicy poświęcił całą swoją wolę, żeby brzmiała przekonująco i przynosiła ukojenie. Teraz natomiast już plątał mu się język i myśli, mocno zszargane, dlatego założył, że źle usłyszał jej ostatnie pytanie.
Prze... śpijmy się razem — zawiesił ton, nie dlatego, że miał wątpliwość do treści słów, a jedynie do gramatyki wypowiadanego słowa, która w jego stanie stanowiła dla niego wyzwanie. Miał to szczęście, że on sam nie wyczuwał w tej propozycji niezręczności i dyskomfortu, nieświadomy podwójnego dna tych słów. Jutro też nie miał się nad nimi zastanawiać, ponieważ jutro miał ledwie pamiętać tę dyskusję.
Lorrie nie chciałaby, żebyś była sama... — dodał mimo wszystko, powłócząc się za Berthe do jej mieszkania. Potrzebował prysznica na otrzeźwienie, naturalnego izotonika z wody, cytryny, soli i cukru, żeby rano nie obudzić się z ogromnym kacem i trochę naprowadzenia na dobry tor, bo zboczył z drogi do jej mieszkania.
Następnie się do niego teleportował. Nie pamiętał, jak dostał się z punktu A do B, ale momentalnie oboje stali w kuchni, on opierał się rękoma o blat stołu, próbując nie zwrócić zawartości szklanki, a Berthe stała obok.
Przepraszam — rzucił nagle, jakby dopiero teraz dotarło do niego, jakim był dziś dla niej ciężarem.

berthe pasqiuer
powitalny kokos
Cam
lorne bay wildlife sanctuar/shadow — opiekun koali + dorabia jako kelnerka w shadow
31 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
wierzy w to, że siostra nie popełniła samobójstwa, dlatego koncentruje się na odnalezieniu sprawcy, zupełnie zapominając o swym własnym życiu
Wątpliwości.
Rozgaszczają się w naszych umysłach, lekceważą straty i pożerają zdrowy rozsądek - by po niecałym miesiącu, w świetle dnia całkowicie do nich przynależeć.
Czy Berthe Pasiquer była już w tym stadium? Czy demony zdążyły ją pochłonąć? Ciężko jest odpowiedzieć na powyższe pytania - zaledwie jednym króciutkim zdaniem, albowiem egzystencja blondynki stanowiła kilka poważnych wykroczeń, powolnie nie odzwierciedlała już normalnej rzeczywistości, którą mogą cieszyć się australijskie kobiety. „Wątpliwość” - zamknęła jej podróż; zniweczyła plany, aby odnaleźć własną osobowość. Bert była jednocześnie sobą - jak i Lorraine, myślała tak jak ona - jak i Lorraine. Śmierć (jeszcze tak niespodziewana i okrutna) bezczelnie otruła istotę człowieczeństwa Pasiquer. Dziewczę zaczęło jedynie wegetować - niezmiernie staczając się w próg czarnej otchłani. Bo czym była bez Lorrie? Jak bez niej przetrwa? Odpowiedź była zawarta na nurcie zdarzeń; bo jeżeli poznamy prawdę, to uzyskamy wybawienie.
Tak? Nie? Chyba?
I nagle znaleźliśmy się tu; ona i on - oboje w stracie, z sercami ledwo tlącymi się w piersiach. Kto kochał bardziej? Kto kochał kogo? Nie mogła tak żyć - nie mogła tak z nim, łatwiej było gdy był nieosiągalny. Lecz w tym czasie i tego wieczoru pojęła, że wątpliwości są niczym - w porównaniu do tego co czuła przez ostatnie piętnaście lat.
Ciepło skóry przylegające do jej ciała, wprawiło blondynkę w lekkie oszołomienie, niepewnie uniosła podbródek by móc spojrzeć w jasne oczęta swojego towarzysza. „Wszystko będzie dobrze” - nic nie kleiło się w owym zdaniu, było niczym bluźnierstwo wypowiedzenie w grymasie - kłamał - jednocześnie wymuszając na siebie wiarę, chciał w to wierzyć - choć w rzeczywistości oboje woleliby cofnąć czas. - Niczego nie zauwżyliśmy, prawda? - a nawet jeśli? To czy udałoby im się temu zapobiec? W końcu (zdaniem Berth) to nie było samobójstwo - Lorrie była silniejsza od nich obojga. Ktoś jej to zrobił i ten ktoś musiał za to zapłacić. Kelnerka nie przyjmowała innej drogi - innego zakończenia tego koszmaru. - Możemy nie kłócić się w moim mieszkaniu? Jest trzecia w nocy, Donalda pewnie śpi. - rzecz jasna, chodziło o współlokatorkę dziewczyny, nie chciałaby jej budzić - poza tym nie marzyło się jej, aby Beardsley widziała ich w w tym stanie, zapewne nie miałaby sił, aby powrócić do ciągłego pocieszania. - Już mogę spać w łóżku. - westchnęła pod nosem, gdy się od niej odsunął, a na kolejne słowa wbiła wyraźnie zaskoczone spojrzenie w Camerona. - Może i nie chciałaby, abym była sama, ale pierwsza opcja nawet nie przyszłaby jej na myśl. - pomimo wszystko nadal bacznie obserwowała mężczyznę, ostatecznie dochodząc do wniosku, że sam zapewne nie jest świadomy co bełkocze wypowiada, lecz to nie oznaczało iż serce kobiety nie zdecydowało się na kilka uderzeń więcej. Niezależnie co zrobił - co wypowiedział i w jaki sposób, to jednak działało.- Nie przepraszaj, po prostu idź już spać. - wypowiedziane słowa, były nieco nasiąknięte nutką wyrzutu - nie była zła, lecz leciutko zirytowana - jednak Cam nie był prowodyrem zmiany nastroju blondynki - a raczej kwestia, że niczego nie wiedział - jak mogła zdobyć odpowiedzi, jak nawet nie miała pojęcia od czego zacząć? A tym bardziej - nie miała możliwości, on był mężem - w momencie gdy z Lorraine wypowiedzieli miłosne „tak” przed ślubnym kobiercem - zdobył władzę - do wszystkiego, bilingów - papierów, własności (raczej nie podpisali intercyzy(?)) - żeby zdobyć informacje musiałaby mu o wszystkim powiedzieć - jednakże wprowadzenie Camerona i jakiekolwiek narażanie nie wchodziło w rachubę. Za bardzo się o niego bała, po tym wszystkim nie mogła go też stracić. Lepiej jak żył w niewiedzy - wtedy był bezpieczny.

Cameron Winfield
powitalny kokos
nick
ODPOWIEDZ