kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Kroczący uczelnianym korytarzem mężczyzna zdawał się kompletnie nieświadomy krążących na jego temat plotek. Wzrok zawieszony gdzieś w odległym świecie podsycał jednakże te fatalne opowieści, których było od groma; choć upierałby się, że nie jest zaznajomiony z ich treścią, a wszelkie formy spekulacji go oburzają, znał je wszystkie. Dało się je w dodatku podsumować jednym stwierdzeniem — VIncent Chenneviere był dziwakiem. Nie wystarczało to, że każdego dnia, bez względu na pobijane na termometrze rekordy stopni, nosił bluzy lub koszule z długim rękawem; musiał jeszcze jeździć tym przeklętym gratem, wyciągniętym jakby wprost z wysypiska, o który to czasem zakładano się, czy dowiezie go do domu żywego. Uznawany był w tym wszystkim za przystojnego, chociaż nie zapobiegało to jakimkolwiek docinkom — szydzono już nie tylko z samego faktu, iż jest prawdopodobnie jedyną osobą w Queensland, której jest wiecznie zimno, ale i z powodu wybieranych przez niego ubrań. Tego czepiały się głównie dziewczęta; golfy w odcieniach ziemi, gdzieniegdzie zamsz, czasem tweed. Typowo profesorskie, postarzające go kostiumy. Wyśmiewano jego sposób bycia. Szydzono ze społecznego wycofania. Nie chadzał, jak inni wykładowcy, na imprezy organizowane w ramach integracji ze studentami; ba, z żadną swoją grupą nie wybrał się nigdy poza kampus, żadnej nie przetrzymał w swej sali na dłużej, żadnej nie ujawnił jakichkolwiek informacji wykraczających poza nauczany materiał. Potem pojawiały się te różne wielce obraźliwe zwroty i o nich akurat wolał nie myśleć, kiedy kroczył tymże zatłoczonym korytarzem, mając wrażenie, że wszystkie spojrzenie zwrócone są w jego stronę. Zdarzały się też komplementy, owszem. Na jego zajęciach był zawsze komplet. Poproszony został o dopisanie do swego grafiku kilku innych grup. Niektórzy studenci usiłowali zaciągnąć go do baru, do łóżka, nieważne — w pewnym sensie mogło być to komplementem. Ale i za tym kryły się sprawy raczej podłe; choć posiadana przez niego wiedza czyniła z niego dobrego nauczyciela, studenci zwykli naśmiewać się ze śmierci jego kariery. Choć komuś czasem marzył się romans niczym z taniej filmowej produkcji, każda odmowa generowała pięć nowych plotek. A więc był czubkiem. Nawiedzonym biedakiem, upadłą gwiazdą, melepetą, paranoikiem, pajacem, nudziarzem, impotentem, a teraz także i łamagą, bo oto w wyniku zderzenia potknął się i nieomal przewrócił, zachowując równowagę jedynie dzięki uprzejmości osoby, która także stała się ofiarą tego niespodziewanego zderzenia. Vincent jednak nie podziękował. W zasadzie nie powiedział niczego, nie podniósł spojrzenia, nie uśmiechnął się przepraszająco czy niepewnie, a po prostu zanurkował na ziemię, spod wstrętnych butów ratując porozrzucane tu i ówdzie papierzyska, które w trakcie zdarzenia pouciekały mu z teczki.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise

Życia studenckiego doświadczył tylko na wypukłym ekranie radzieckiego telewizora, przenoszącego go wówczas w odległy świat iluzji, którego nigdy nie miał zasmakować. Całonocne balangi zroszone piwem ulatującym z nieprawdopodobnych rozmiarów beczek, zapuszczone na cały regulator piosenki KISS, roześmiane grupy dorosłych nastolatków wymieniające się partnerami tak szybko, że przypadkowemu obserwatorowi mogłoby zakręcić się w głowie, a po tym wszystkim poranek jak każdy inny; budzik magicznym trafem akurat nie dzwoni, ktoś wywleka się z łóżka ledwo żywy, wciskając na siebie poplamione ponczem spodnie i wywróconą na lewą stronę koszulkę, a potem pomyka oknem (dla lepszego wrażenia drzwi wykorzystać nie można) w stronę ulicy, na której złapać próbuje stopa. Później biegnie przez uniwersyteckie korytarze, chlapie się kawą mającą posłużyć za remedium na kaca, wpada na kogoś i wywołuje deszcz skropionych atramentem papierów, które mnożą się i mnożą, bo nikt tu nagle nie używa spinacza czy segregatora, a wreszcie wbiega do sali zdyszany, patrzy na zapełnione krzesła i zirytowanego profesora, przeprasza siarczyście i w końcu dowiaduje się, że trafił w złe miejsce. Zawsze ta sama historia, zawsze tak samo nieprawdopodobna i idiotyczna, a jednak… A jednak Françoisowi przyszło doświadczyć jej na własnej skórze, jak prawdziwemu bohaterowi hollywoodzkiego filmu! Pierwszej nocy impreza, znaleziona czystym przypadkiem i błyszcząca tym szczególnym amerykańskim blaskiem, jakby ktoś skierował na nią filmowy reflektor, w tle i was made for lovin' you, baby, dookoła rozpromienione twarze nierealnie idealnej młodzieży, rozbawionej jego roztrzepaniem i dostrzegającej w akcencie coś niesamowicie głębokiego i boskiego, hektolitry piwa, potem ciągnięcie za dłoń do czyjejś sypialni, przeszukiwanie portfela w pogoni za gumką, a po kwadransie zdanie sobie sprawy z tego, że nawet się sobie nie przedstawili. Więcej alkoholu, więcej podejrzanego ponczu, który z podziurawionego kubka wylał się na spodnie i nagle cios wymierzony w policzek - bo jutro studia. Pierwszy dzień, ósma rano, pierwszy trening. Polecenia, które przysiągł przestrzegać - zero używek, forma bez zarzutu i restrykcyjna dieta. Putain. To jednak nic, da się nad tym jeszcze zapanować, a przynajmniej nieustanne powtarzanie sobie takowego kłamstwa. Potem jednak wpadnięcie w jakąś wyrwę czasową, ocknięcie się cztery godziny później w cudzej sypialni, szukanie kolejnej gumki, tym razem wśród ledwo kontaktujących studentów porozrzucanych po korytarzu i potem siódma pięćdziesiąt dwie. Szmer za drzwiami, puste łóżko - trzeba korzystać, ucieczka oknem, żadnych świadków i niechcianych porannych rozmów. Poplamione spodnie, pognieciona koszula, buty trzymane w dłoniach. Katorżniczy bieg w stronę ulicy, kłucie klatki piersiowej, smak alkoholu w ustach, już nie tak przyjemny jak wcześniej. Złapanie stopa, dogadanie się przez tłumacza google i o ósmej czternaście pod uniwersytetem. Wędrówka po schodach, mijanie zupełnie nieprzydatnych dziewczyn i oburzonych chłopaków, cofanie się, wracanie, chęć wybuchnięcia płaczem i w końcu dostrzeżenie rozbieżności czasu na komórce i uniwersyteckim monitorze. De bordel de merde. Poknocił godziny. Jedenasta czterdzieści jeden, nie ósma. Na trening nie ma już co liczyć, na oprowadzanie po uniwersytecie także, ani na zajęcia z hiszpańskiego. Może ewentualnie włamać się na basen, odszukać prysznice i zmyć z siebie upokorzenie ostatnich dwunastu godzin. Pomysł taki sobie, ale przynajmniej na podstawy marketingu przyjdzie trochę czystszy. Dwadzieścia minut i sto pięćdziesiąt litrów wody później pomaszerował w stronę automatów, dziesięć minut szukał odpowiednich monet i po wyszarpaniu okrutnie rozwodnionej kawy, zdał sobie sprawę, że zaraz znów się spóźni. Chyba. Odwracając się na pięcie ze sporym rozmachem, nagle nie ściskał już tylko kawy, a jeszcze jakiegoś mężczyznę. - Fils de pute! - niemalże krzyknął kierowany szokiem, z obijającym się o płuca sercem i kapiącą na ubrania kawą, ciesząc się niesłychanie, że nikt najprawdopodobniej nie pojął, jaki niewyparzony ma język w swym ojczystym języku. Chciał już coś dodać, chciał przeszukać swój zakuty łeb w poszukiwaniu jakiegokolwiek angielskiego słowa, ale wtem zauważył, że ta powykręcana na wszystkie strony czupryna zupełnie nie zwraca na niego uwagi, lewitując kilka centymetrów nad ziemią w celu zebrania całego kłębowiska papierzysk. - Ja ty przepraszać, mon ami! - rzucił tak czy inaczej, wykonując szeroki krok do przodu, by podnieść jedną z zagubionych stron, a potem schylając się do kolejnej, przy której i tamten dziwny nieznajomy już się znalazł. Jakże to idiotyczne, pomyślał sobie, że wszystko przebiega jak w przeklętym filmie! Nieoczekiwane zetknięcie się ich dłoni, spanikowane wejrzenie sobie w oczy, porażenie jakimś dziwnym spostrzeżeniem, że ten mężczyzna jest niczego sobie, po czym uświadomienie, że to, cholera, musi być jakiś profesor. A potem przypomnienie sobie o spóźnieniu (znów pomylił czas) i pobiegnięcie bez oglądania się za siebie w całkiem nieznanym sobie kierunku. Błędnym do tego, ale czy po tym wszystkim powinno go to jeszcze dziwić?

vincent chenneviere
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Dostrzegalna dotąd obojętność (nie tylko w spojrzeniu, a całej prezentowanej przez niego postawie) rozmyła się w tej samej chwili, w której do uszu jego dotarło niecenzuralne westchnienie w obcym języku. Obcym. Kiedy francuski począł być dla niego czymś na pograniczu czegoś zarówno nieznanego, jak i utraconego? Jednakże to nie o sam język chodziło, lecz akcent — ten konkretny, dostrzegalny tylko wówczas, gdy samemu przeżyło się najważniejsze lata w samym sercu Prowansji. Ze zdumieniem wbił więc spojrzenie w studenta, który to już niepotrzebnie kucał, łapał wirujące po ziemi kartki, podawał mu je chaotycznie i… Będąc zupełną swoją przeciwnością, to jest, człowiekiem normalnym uśmiechnąłby się zapewne i poddał urokowi tejże abstrakcyjnej scenki, a tymczasem cofnął prędko dłoń i oddalił się swym spojrzeniem możliwie jak najdalej. — To nic takiego — odparł po angielsku, nie chcąc ujawniać jeszcze swych francuskich korzeni. Jeszcze nie teraz. Pewien, że i tak przyjdzie im skrzyżować ze sobą drogi, pozwolił mu odejść już po chwili, czując jednakże przy tym przedziwny ucisk w trzewiach.
Mimo to podążył jego śladem. Choć chłopak gnał przed siebie na tyle szybko, że już po chwili nieomal całkowicie zniknął mu z oczu, kierunek ich wyprawy pozostawał ten sam. Vincent zerknął jeszcze na tarczę dzierżonego na nadgarstku zegarka, po czym pchnął ciężkie drzwi od jednej z sal i ze zmęczoną miną powędrował w kierunku swojego biurka. Dzisiejsze wykłady niosły sobą miano niewymagających; opaleni studenci omamieni jeszcze kończącym się latem i beztroską nie łasili się do nauki, a Vince nie miał zwyczaju komplikować nikomu życia — zaplanował serię wstępnych podsumowań zeszłego roku, z naprowadzeniem na nowe badania. Nic szczególnego. Już po chwili sala (jedna z tych większych, śmierdząca jeszcze nową farbą po wakacyjnym remoncie) była nieomal całkowicie wypełniona, więc Vincent poprosił o zgaszenie świateł i począł przygotowywać prezentację multimedialną, która to wyświetlana miała być na jednym z rzutników. Nie zapowiadało się na to, by dzień miał to być jakkolwiek szczególny — wykłady, uczelniane sprawy, późny powrót do domu (możliwie przeciągany). Kiedy jednak huk zamykanych drzwi skierował na siebie niemal wszystkie spojrzenia, Vincent był pewien, że po raz pierwszy od dawna przyjdzie mu doświadczyć czegoś ponad stan apatii.

françois baudelaire
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Do reszty pochłonięty próbą dotarcia - tym razem - w odpowiednie miejsce i o odpowiedniej godzinie, nie zwrócił uwagi na kroczącego za nim profesora. Tego samego profesora, któremu wcześniej swą nieuwagą wyrwał z rąk najrozmaitsze papiery i skropił je drobinkami zabłąkanej kawy. A także tego, w którego akcencie, objawiającym się wyłącznie w trzech krótkich słowach, nie odszukał też nic szczególnego - nic, co nakazałoby wygospodarować mu w umyśle swe osobne miejsce. Gdy więc biegł tak beznadziejnie po obcych korytarzach, nie widząc nad salami takich numerków, do których to przywykł w swych rodzimych stronach, znów zaklął głośno pod nosem i po raz kolejny zaczepił jedną ze stojących najbliżej osób, którą okazała się wysoka blondynka o imieniu Tessa. A jak to na tutejszych studentów przystało, i ona okazała się całkiem niepomocna. Głównie dlatego, że swym uroczym śmiechem i okręcanymi wokół palca puklami złotych włosów wyrwała mu z pamięci powód, dla którego w ogóle się do niej odezwał. Ocknąwszy się dopiero po ujrzeniu opustoszałego korytarza, usłyszał wskazówkę, by skierować się do tej właśnie sali - tej na samym końcu, tej z błękitnymi drzwiami. Sam nie mając lepszego pomysłu, właśnie tam podążył, już po chwili wkraczając w jej odmęty w towarzystwie - mógłby przysiąc - setek zwróconych w jego stronę par oczu. - Przepraszam, ja się spóźnić, zgubić - wyjąkał mimo wszystko beztrosko, bowiem całe to jego podenerwowanie i stres były tylko powierzchowne. Świecący mu prosto w oczy promień projektora uniemożliwił początkowo dojrzenie osoby siedzącej naprzeciw studentów. Dopiero później, przysłaniając sobie oczy dłonią, dostrzegł tego samego człowieka, którego kilka minut wcześniej prawie powalił na ziemię, co… cóż, jednocześnie lekko go zakłopotało, ale też uspokoiło. Podążając w stronę jednego z krzeseł, posłał mu jeszcze ciepły, przepraszający uśmiech.

vincent chenneviere
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Prowadził go spojrzeniem po całej sali. Bez słowa sprzeciwu, bez tej swojej groźnie brzmiącej belferskiej regułki, powtarzanej przy każdym innym spóźnieniu. Równie dobrze może pan opuścić salę, nie akceptujemy tutaj niepunktualności, zwykł recytować protekcjonalnie, nie zważając na rozzłoszczone i zawstydzone spojrzenia swoich studentów. Być może przez tę nagłą zmianę nawyku spojrzenia zebranych w sali podążały to od nieproszonego gościa do niego, zamierając w niemej ekscytacji; jeszcze sekunda, dwie i słuchacz zostanie wygnany z sali. Vincent jednakże zapomniał naraz o swych praktykach i ocknął się dopiero wówczas, gdy chłopak zajął jedno z wolnych miejsc. Coś się tutaj nie zgadzało. Nie był w dodatku jedyną osobą, która zdawała się to dostrzec; niektórzy z licznej grupy studentów zamiast sennie przypatrywać się wyświetlanym slajdom wgapiali się w roztargnionego mężczyznę, przy czym kilkoro z nich chichotało między sobą. — Panie Randall, wierzę że jest pan w stanie przypomnieć reszcie grupy paradygmat estetyczny stylu klasycznego — rzucił ponad morze cichych szeptów, kierując wszystkie spojrzenia w swoim kierunku. Czerwony na twarzy chłopak poruszył się lekko, zerknął na swoich towarzyszy i z miną przepełnioną upokorzeniem odparł: uważam, profesorze, że lepiej jeśli to pan poprowadzi podsumowanie. W głosie jego zadudniała pokora i pewnym było, że wyraża skruchę za swoje podłe zachowanie, lecz Vincent machnął ręką i wstał zza biurka. — Bzdura! Zapraszam, projektor należy do pana — odparł twardo, nieco surowo, po czym w sali nastała grobowa cisza. Randall dopiero po kilku przeciąganych chwilach wstał niechętnie, rozejrzał się po grupie szukając ratunku, lecz ostatecznie podszedł ze zbolałą i urażoną miną do rzutnika. Vincent wręczywszy mu notatki i wskaźnik skierował się w kierunku miejsc słuchaczy, zabierając ze sobą uczelniany tablet. Chwilę stał przy bocznej kolumnie, przesuwając palcem listę tegorocznych studentów, podczas gdy Thomas Randall jąkając się, denerwując i mamrocząc usiłował odnaleźć porozumienie z kolejno wyświetlanymi slajdami. Vince jednakże nie odnajdywał najmniejszego zainteresowania przebiegiem lekcji; prosząc jedną osobę o zajęcie innego miejsca, usiadł tuż obok bezimiennego studenta. — Pochodzi pan z Francji? Z południa? — spytał życzliwie w ojczystym języku, wbijając w niego spojrzenie. Kilka par oczu znów zwróciło się ku nim z zaciekawieniem, lecz Vince nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Jak i na rozzłoszczonego Thomasa, który rozpaczliwie brzmiącym głosem dawał jasno do zrozumienia, że po okresie wakacyjnym ma potworne braki w wiedzy.

françois baudelaire
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Prawda natarła na granice jego umysłu dość prędko - może na pewnym poziomie wiedział już od samego początku? Zerkając na oświetlany rzutnikiem ekran dostrzegał przecież obrazy, których widzieć nie powinien. Słysząc szum morza składający się na cudze pobudzone szepty, wyłapywał słowa stanowiące już tylko o jednym. A jednak kroczył z wysoko uniesioną głową przed siebie, z pozbawioną zmartwień miną zajmując jedno z krzeseł i pozwalając na to, by jakiś brunet w błękitnym sweterku wyszeptał mu do ucha jego pomyłkę. To nie tutaj, stary, źle trafiłeś. No i cóż miał zrobić? Na pewno nie zastygać w obojętnym bezruchu i wsłuchiwać się w wykład, którego i tak nie rozumiał. Pewnie nie posyłać figlarnego mrugnięcia powieki ku mężczyźnie, który poniekąd z jego powodu został wywołany do odpowiedzi. Z całym przekonaniem nie nachylać się ku profesorowi zajmującemu miejsce tuż obok niego, łącząc w dotyku ich ramiona. I nie uśmiechać się do niego z filuternym błyskiem majaczącym na tęczówce, kiedy na oczach wszystkich studentów zawarli pakt o wykluczeniu ich ze swej rozmowy, grającej francuskimi głoskami. Kiedy wdali się w dyskusję dotyczącą porzuconej Prowansji, pomiędzy nazwę miasteczka, z którego Baudelaire pochodzi, a powód jego odwiedzin w Australii wdarło się zapewnienie, że nie musiał ratować go przed prostackimi szyderstwami jednego ze studentów, tak żałośnie dukającego teraz coś pod ekranem rzutnika. Mnie to wszystko nie obchodzi, zapewnił solennie, wywabiając uśmiech spod swoich wiśniowych warg. Później przyszło im już tylko zagłębić się w tajemnicę zagubionej sali, którą to z całą pewnością nie była ta ich okalająca, aż wreszcie się pożegnać, przyrzekając sobie bez słów, że jeszcze kiedyś odnajdą się w tym gąszczu jednakowych twarzy, wracając do rozłożystych pól lawendowych Francji.


cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
ODPOWIEDZ