komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Po swojej ostatniej wpadce z zapoznaniem się na nowo z kokainą i jej skutkami ubocznymi zapewniał siebie solennie, że to był ostatni raz i wcale to nie zeruje odwyku, jaki odbył. Pewnie powinien zadzwonić do sponsora, zalać się rzewnymi łzami i obiecywać natychmiastową poprawę, ale jedno należało wiedzieć o Remingtonie, zalewać to on potrafił najwyżej siebie, ewentualnie (pardon, język) jakąś napaloną panienkę, a i te ostatnio zbrzydły mu zupełnie i pozostawał osobą nie tyle cnotliwą, co unikającą jednorazowych przygód. Może tak naprawdę odczuwał moralnego kaca po spotkaniu dziewczyny swojego kumpla i zaciągnięcia jej do łóżka, bo miał gorączkę i mu się nudziło, a może… Coś w jego emocjach zaczęło się kumulować i nawet wiedział dlaczego i przez kogo, ale podobne myśli zazwyczaj spychał w ciemny kąt, gdzie jak każde mityczne stworzonko spod łóżko dostawały okruszki spojrzeń i słów, po których rosły jak na drożdżach i wkrótce miały wyjść na powierzchnię i zaskoczyć go swoimi rozmiarami.
Tak przynajmniej opowiadał mu ten nakręcony psychoterapeuta podczas terapii uzależnień. Że nie wolno spychać emocji, bo prędzej czy później się rosną do niebotycznych granic. Wstawkę o potworku dodawał sobie sam, bo wolał to ładnie zwizualizować, on, dziecko platform streamingowych i vipowskiego konta na redtube. Może dlatego nie do końca radził sobie z tą przypadkowo zapodaną działką w towarzystwie swojego nowego znajomego. Nie sądził, że wróci do nałogu tak szybko i jednocześnie powtarzał sobie, że to nie powrót, a jakieś proustowskie poszukiwanie zaginionego czasu i świąteczny vibe, który skończył się dla niego katastrofalnie. Ważnym jednak było to, że gryzło go to niesamowicie i już nawet kilka razy wybierał odpowiedni numer, by powiedzieć prosto z mostu, że potrzebuje pomocy.
Z tym, że esencją tego zamieszania był fakt, że nawet nie wiedziałby, kogo wybrać i komu zafundować dodatkową, poświąteczną traumę. Nie, Dick Remington nie przepoczwarzał się w żadnego altruistę, który przejmowałby się opinią bliskich mu osób, ale do cholery, nie wiedział kogo zawiadamia się w takiej sytuacji. Byłą dziewczynę, żonę, kochanka, przyszłą dziewczynę? Imiona dwoiły mu się i troiły i dopiero po pewnym czasie zrozumiał, że to efekt single malt, którą popijał w tym dusznym barze. Tym o reputacji tak zszarganej, że gdyby był kobietą, to nawet talk show u Oprah niewiele by zdziałało. Takie właśnie było Shadow. Wchodzili tu dilerzy, panie tańczyły na rurkach, a panowie jego pokroju uważali na zegarki. I właśnie Dick unosił głowę, by spojrzeć, czy zegarek ma ręce, gdy spostrzegł sylwetkę człowieka, który musiał być kolejną pijacką fantasmagorią.
Bo Jake rzucił tę zatęchłą dziurę kilka dobrych lat temu, jeszcze wtedy, gdy Remingtona trzeba było cucić po każdej imprezie i opowiadać mu jej przebieg. Sam doskonale pamiętał, że rzucił mu coś na odchodnym, że dobrze robi, ale może to była zasługa kokainy? Nie wiedział i przez chwilę nawet zastanawiał, czy podejść czy dalej robić listę ludzi, których należy uświadomić, że czyściutki Richard zbrudził się i to konkretnie.
Wybrał jednak to pierwsze, bo przecież dalej nie wiedział, czy to jest wykonalne i czy chce na pewno zburzyć tę iluzję osoby, którą był do świąt. Czystej, porządnej, w mundurze strażackim, który teraz oczywiście, był jedynie metaforą, ale gdy stuknął starego kumpla w ramię poczuł, że ma szansę się wykazać. W końcu wyszedł na ludzi, nie?
- A kogo nam tu licho przyniosło? A może to te ostatnie huragany? Myślałem, że tylko naniosło gadów – wyszczerzył się, guma w jego ustach zawirowała niebezpiecznie, ale ją przełknął i spojrzał na niego jak to lokalsi spoglądają na konkwistadorów, z mieszaniną strachu, ciekawości, jeszcze nie wiedząc, czy spierdalać należy już czy później.
Cały Remington.

Jake O'Brien
architekt — współwłaściciel pensjonatu
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie podobało mu się to miejsce. Zaproszony na spotkanie przez znajomego, z którym znał się całkiem dobrze w czasach szkolnych, nie spodziewał się tego, że na zwykłe piwo zaciągnięty zostanie do miejsca takiego jak to. Preferował nieco inne lokale, miał zupełnie inne gusta w tym względzie. Nie czuł się tutaj komfortowo i możliwe, że dało się to zauważyć. Albo wcale niekoniecznie - mogło to być błędne wrażenie w przypadku człowieka, któremu wydawało się, iż inni z kilometra wręcz mogli zauważyć to, że ani trochę do Shadow nie pasował. Do Shadow i jego klientów, którzy jednak byli ludźmi konkretnego typu. Nie, żeby tych ludzi oceniał z góry, wcale.
Może tylko tak trochę...
Zanim został zaczepiony przez kolejnego znajomego, z którym również kontaktu nie miał od bardzo dawna, zmierzał do baru. Nie chciał się zbyt szybko ulatniać z klubu. Znaczy się, tak nie do końca. Chcieć to on mógł, kto mu zabroni. Uważał to jednak za raczej słabe rozwiązanie w tej sytuacji. Tę godzinę mógł się na luzie przemęczyć - jakby na to nie patrzeć, to żadna poważna krzywda mu się tutaj nie działa. Przynajmniej nie taka, która miałaby charakter fizyczny. Zdarzały się w życiu gorsze rzeczy.
Na początku miał problem z tym, żeby przypisać - co prawda znajomą - twarz do właściwego imienia. Lat minęło sporo. W cholerę długo się nie widzieli, nie mieli okazji zamienić choćby jednego słowa. Na szczęście pajacować nie musiał. Przyznawać się do niewiedzy. Kilka kolejnych chwil wystarczyło, żeby wszystko poskładać do kupy. I tylko chwilowa dezorientacja widoczna na twarzy Jake'a mogła wskazywać na to, że z identyfikacją Dicka miał problem. Niewielki problem, ale nadal.
- Proszę, proszę. Miasteczko niby się zmieniło, ale Dick Remington nadal jest tym samym dupkiem. - Odpowiedział, tonem lekkim, nie dało się tutaj wychwycić żadnej niechęci ani niczego podobnego. Bo i skąd niby miała się wziąć? Nigdy nie mieli ze sobą problemów. Obaj byli popierdolonymi dzieciakami i jako tacy, potrafili się dogadać. Przynajmniej przed laty. Czasu minęło sporo, obydwaj dorośli. Zmienili się? No, Jake na pewno. Doszedł ze sobą do względnego ładu. Wyszedł na ludzi? Coś czego mało kto by się spodziewał. Przynajmniej tutaj, w Lorne Bay, gdzie psy szczekały dupami. - Kawał czasu. - Dorzucił po chwili, decydując się podejść przy okazji nieco bliżej, wyciągnąć na przywitanie rękę. Tak jak to się powinno robić. Kiedy Dick podał swoją, rzecz jasna o ile to zrobił, pozwolił sobie na to aby ją uścisnąć. Szybko, mocno. Porządnie.

Dick Remington
powitalny kokos
Jake O'Brien
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Spotkania po latach nigdy nie były jego konikiem. Zazwyczaj ludzie pamiętali go z czasów, gdy on nie miał szansy zapamiętać ich i przez to bardzo szybko robiło się niezręcznie. Wiedział, że nie był dobry we wspominaniu przeszłości, którą w jego wypadku zawładnęła kokaina i z tego powodu wolałby wszystkie takie spotkania odkładać na czas bliżej nieokreślony, nawet na to mityczne nigdy. Może i kiedyś był całkiem rozrywkowym typem, ale po latach preferował sporty bardziej domowe, na przykład zapasy z dziewczyną swojego kumpla. To brzmiało jak sposób na udany wieczór, nie zaś próba odpowiedzi na pytanie, co zmieniło się w przeciągu lat.
Czy interesował go status Jake’a i fakt co go sprowadza do miasteczka? Nie bardzo, ale na pewno było to lepsze niż odpowiadanie na prozaiczne pytania dotyczące jego osoby. Obecnie była ona daleka od ładu, do którego przywykł przez ostatnie miesiące. Właściwie już mógł założyć się o wszystko, że prędzej czy później wróci do starych nawyków, a to mogło spodobać się tylko wybranym kumplom. Takich z pogranicza wręcz marginesu społecznego, choć zazwyczaj ubranego w wyjściowe i markowe szaty, bo przecież większość jego ćpających przyjaciół miała pieniądze i wpływy. Nikt ubogi nie bawił się z białym proszkiem, bo kończyło się to zazwyczaj w takich miejscach jak to, na rurze, przy sprzedawaniu swoich wdzięków napalonym, starszym panom.
Czasami bał się, że w tłumie zachwyconych gapiów spotka swojego ojca, więc stary kumpel był czymś odświeżającym.
- Ktoś musi utrzymywać standardy – odpowiedział więc zaczepnie na jego powitanie, był z gatunku ludzi, którzy nie zmieniali się znacznie. Może i dojrzał oraz przeszedł przez piekło, zwane odwykiem, ale nadal pozostawał tym samym rozpieszczonym dzieciakiem, który rzadko uznał ludzi obok siebie za równych sobie. Szacunek okazywał tylko kilku wybranym osobom, zaś cała reszta musiała uchodzić za niewyraźne tło w towarzystwie gwiazdy, jaką zdecydowanie był Remington.
Jeszcze nie orzekł, gdzie na orbicie swojego życia umieścić Jake’a, więc z radością uścisnął jego dłoń, gotowy, by dowiedzieć się, kiedy i gdzie życie zwaliło mu się tak bardzo na głowę, że postanowił zaszczycić obecnością tą małą i podłą mieścinę, gdzie nawet diabeł miał opory, żeby mówić dobranoc, bo w ferworze legend i wierzeń aborygeńskich mógłby nieźle oberwać.
- Mogę ci postawić piwo? – zapytał mimochodem i już unosił dłoń w znajomym geście. Barman był również mu bliski, ale przecież w tej przeklętej dziurze poza Shadow nie było odpowiedniego miejsca do tego, by kulturalnie się napić i jak widać, nawiązać (ponownie) interesujące znajomości. Punkt dla tej podłej meliny?

Jake O'Brien
ODPOWIEDZ