Oplotły mnie więzy śmierci,
dosięgły mnie pęta otchłani,
ogarnął mnie strach i udręka.
Ale wezwałem imienia Pana:
"Panie, ratuj moje życie".
Szedł za konduktem, z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni. W okularach przeciwsłonecznych, z potem wstępującym drobnymi kropelkami na skronie z powodu żaru lejącego się z nieba — i nie potrafił nie wyobrażać sobie procesu rozkładu ciała własnego ojca przebiegającego faza po fazie bardzo szybko w tak wysokich temperaturach. Patrząc na prostą trumnę niesioną przez ośmiu policjantów w galowych mundurach, Hugh zastanawiał się tylko nad tym, ile czasu musiałoby jeszcze minąć, żeby tych pierdolonych dwulicowych żałobników dosięgnął wreszcie odór rozkładu, który toczył jego ojca przez całe życie.
Śmierć była dla niego czymś innym niż dla
normalnych ludzi. Nie tylko czymś nieuchronnym, nieodłącznym elementem życia, o którym lepiej nie myśleć i nad którym zbyt długo nie filozofować, nie czymś, co miało kiedyś co prawda się zdarzyć, ale zawsze wydawało się zbyt odległe. Dla Hugh śmierć była codziennością. Widział zmasakrowane ciała, rozczłonkowane, pocięte piłą mechaniczną, zakopane i topione, przegniłe, wyżerane przez larwy; widział śmierć niemal w każdym jej stadium. Widział jej tak dużo, że w końcu przestała robić na nim jakiekolwiek wrażenie.
Aczkolwiek ta jedna wreszcie poruszyła coś, co zalegało głęboko na dnie serca — nawet jeśli Hugh chciałby się bronić przed stwierdzeniem, że czuje jeszcze
cokolwiek.
Tym czymś była satysfakcja.
Nic, czym mógłby się chełpić jakikolwiek człowiek na świecie. Jednak Hugh dawno wyrzekł się wszelkich konformistycznych zachowań i przyzwyczaił do faktu, że nie jest jak inni ludzie. Pomagała w tym świadomość, że jest od nich we wszystkim lepszy.
Przystanął, kiedy ksiądz zatrzymał się przed grobem, a choć przyglądał się wszystkiemu czujnie, jego myśli wciąż biegały w różnych kierunkach. Zastanawiał się nad urządzeniem nowej sypialni, kiedy zaczęto modlitwę, bo przecież pracy miał przed sobą wciąż bardzo dużo. Myśl, że miałby wrócić do domu rodzinnego napawała go czystą odrazą, dlatego jeszcze z Brisbane wynajął przyzwoite mieszkanie w centrum miasta, blisko posterunku policji, żeby nie marnować swojego cennego czasu na tkwienie w korkach. Miał już za sobą lata krótkich drzemek przy biurku i pryszniców w posterunkowych umywalkach — a nie był aż takim ignorantem, żeby tkwić przy pewności, że czas go omija. Że Hugh Schafer się nie starzeje.
— Boże, Ty dajesz ludziom życie i zmartwychwstanie, wysłuchaj prośby, które my grzeszni z bólem zanosimy za Twojego sługę — mówił dalej kapłan, którego słów Hugh nie potrafił ignorować nawet gdyby naprawdę chciał. Był świadkiem zbyt wielu pogrzebów, żeby chociaż mimochodem i bez udziału woli nie nauczyć się na pamięć formułek na nich wypowiadanych. Zawsze szybko łapał i łatwo zapamiętywał, ot, specyfika pracy. — Wyzwól go z więzów śmierci i daj mu udział w radościach raju z Twoimi Świętymi. Przez Chrystusa, Pana naszego.
Zgromadzeni tłumnie wokół rozkopanego grobu odpowiedzieli chóralnie „Amen”, ale Hugh do nich nie należał. Tkwił bez ruchu, z rękami wciąż w kieszeniach, a jego usta nie poruszyły się ani o milimetr przez cały czas nabożeństwa oraz procesji. Był całkowicie świadom faktu, że on i stojący po obu jego bokach bracia w pierwszym rzędzie, tuż nad groźnie ziejącą z ziemi dziurą, przyciągali wiele spojrzeń żałobników towarzyszących ich ojcu w ostatniej podróży. Że jego nieodpowiedni strój niezawierający ani jednego czarnego elementu kłuje w oczy wielu z nich — ale żaden sentyment czy ogólnie przyjęta norma nie obowiązywały Hugh, nigdy. Nie zamierzał się pocić w czarnym garniturze w samym środku lata dla niemożliwego do zrozumienia w jego oczach, żałosnego przedstawienia.
Nie zamierzał też wyglądać na załamanego.
Chociaż może zawsze na takiego wyglądał, z tym swoim stoickim spokojem, bezruchem, ze spojrzeniem skrytym za czarnymi szkłami swoich Ray-Banów.
Kapłan poświęcił trumnę i rzucił na nią grudkę ziemi, a choć Hugh przyglądał się temu, to zastanawiał się jedynie nad tym, czy do kupionej nad ranem na stacji benzynowej kawy naprawdę użyli skwaśniałego mleka, czy to było tylko jego wrażenie. Trumnę opuszczano do ziemi, a Hugh martwił się tylko niestrawnością.
Hunter Schafer
Reginald C. Schafer