właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Pokiwał głową, akcentując palcem wskazującym wypowiedź Klausa na temat szkolnictwa i tych cholernych Habsburgów.
- Tak, u nas też mało się mówi o czymkolwiek poza cywilizacją białych i historią świata na tle cywilizacji powstałej dzięki Grecji i Rzymowi. Potem różne wojny, takie tam... Jest historia Australii, ale tak, jak ją pamiętam ze szkoły, to jakaś taka... wybielona. O skradzionych pokoleniach jest bardzo niedużo - wzmianka, że w ogóle były.
Ucieszył się, że Klaus postanowił zbierać drewno razem z nim, choć fakt, że chyba rzeczywiście bardziej przeszkadzał, niż pomagał, bo Saul mniej zwracał uwagę na chrust, a bardziej na to, czy Klaus gdzieś nie spadnie, czy nie skręci sobie kostki - zapewne dlatego zbieranie drewna trochę im zajęło, ale ostatecznie się udało i mogli zasiąść przy ognisku.
- Ja wystraszyć ciebie? - wyszczerzył się wesoło, akcentując słowa tak, że brzmiały przesadnie teatralnie - Ależ skąd! Dlaczego miałbym cię straszyć?
Dawno chyba już nie prowadził tak luźnych rozmów. Zdarzało mu się to czasem, ale już dawno nie czuł się tak swobodnie i wesoło, jak teraz - ostatnio spotkania z Klausem polegały głównie na tym, że jeden wspierał drugiego. To było też bardzo ważne - szalenie, patrząc na to, że to właśnie wspólne pokonywanie problemów budowało związek - ale teraz uświadomił sobie, jak bardzo potrzebował choć trochę luzu, spokoju i beztroski w jego towarzystwie. Teraz ją mieli i to było piękne, a on czuł się jak radosny smarkacz.
Zastanowił się nad jego pytaniami, marszcząc brwi.
- Wiesz - odpowiedział po chwili - nie wiem, co bym zrobił, gdybym był z kimś obcym. Ciebie bym nie zjadł, już prędzej dałbym ci siebie, żeby cię ratować, ale gdyby to był ktoś, na kim mi nie zależy, to nie mam pojęcia, co bym zrobił. Ciężko oceniać, kiedy nie byłem w takiej sytuacji...
Mimo wszystko wiedział, co to znaczy być głodnym. Nie doświadczył prawdziwego głodu, ale zdarzało się, że ojciec przepił dosłownie wszystko i nie było w domu jedzenia - Saul wtedy musiał coś kombinować na własną rękę. Czasem prosił Raya o kanapkę czy obiad, ale rzadko, bo było mu głupio, więc zwykle wtedy po prostu nie jadł, zanim nie nauczył się kraść.
- Prawda...? - zastanowił się nad pytaniem. On też zwykle wybierał prawdę, chociaż czasem bywało to trudne; teraz zaś zastanawiał się, czy chce wyciągać z Klausa jakieś niewygodne rzeczy, czy raczej bawić się na luzie. Właściwie, to chciał jedno i drugie, bo czuł, że mimo wszystko mało zna tego chłopaka, a bardzo chciał poznać go lepiej, jednak stwierdził, że teraz chyba na rozgrzewkę woli coś łatwiejszego - Gdybym miał ci zrobić coś ze srebra, to co chciałbyś dostać?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Te dzielone teraz chwile były jak ciepłe przytulenie w mroźny dzień. Cała afera na ognisku wydawała mu się teraz spowitym mgłą, odległym wspomnieniem. Cała rozmowa o potencjalnym zarażeniu spadła nagle z listy priorytetów. Te wszystkie ich dramaty - mniejsze i większe, wydawały się potrzebną podstawą do tego, żeby teraz móc ze sobą po prostu pobyć i czuć się razem dobrze. Klausowi podobało się, że w każdej chwili mógł złapać go za rękę, przytulić się do niego albo pogładzić go po włosach. Podobało mu się ciepło bijące od świeżo rozpalonego ogniska, choć to - jak to ogniska miały w zwyczaju - buchało okazjonalnie dymem centralnie w ich twarze, przez co Werner pokasływał okazjonalnie, śmiejąc się przy tym, jakby co najmniej było z czego. Całe napięcie zdawało się ustąpić nagle z jego ciała.
On też był rozluźniony. On też czuł się jak gówniarz i normalnie z tego tytułu z pewnością byłoby mu głupio, zwłaszcza, że uparcie starał się Saulowi udowodnić, że gówniarzem wcale nie był, ale tym razem pozwalał sobie na odrobinę więcej niż zwykle - kiedy się uśmiechał, nie robił tego w sposób, w jaki go nauczono: sensualnie, niby wstydliwie, choć to wszystko tylko gra; kiedy teraz się uśmiechał, robił to w pełni szczerze, nie przejmując się specjalnie tym, w jaki sposób wyginały się jego policzki, czy ten uśmiech był równy, czy sprawiał, że wyglądał przez niego mniej atrakcyjnie. Przy Saulu, stopniowo opuszczał swoje bariery i w tym momencie nawet nie myślał o tym, jak bardzo to było potencjalnie niebezpiecznie.
Parsknął cicho w reakcji na jego odpowiedź, podciągnął nogi pod brodę i wsparł na moment policzek o kolana. Znowu się uśmiechnął.
- To całkiem słodkie - odparł w końcu, a kiedy dotarł do niego kontekst własnych słów, przewrócił oczami. - Trochę też pojebane. Ale głównie słodkie. Mógłbym zjeść jedno twoje ramię, a ty jedno moje, żebyśmy obaj przetrwali. Ty byś zostawił sobie prawe, a ja lewe i jakbyśmy stali obok siebie - w tym momencie wyprostował się i przysunął do niego, żeby zaraz chwycić go za ramię i odciągnąć je nieco do tyłu, tak że mógł zetknąć się z nim zewnętrznymi końcami obojczyków i przylgnąć do jego boku - to bylibyśmy jak jeden człowiek... albo taki potwór, co się łączy ze sobą tułowiem. - Nie zwracał uwagi na to, że to, co właśnie plótł było pewnie najbardziej idiotyczną rzeczą, jaką uszy Monroe’a miały okazję słyszeć od co najmniej tygodnia. Pocałował go w usta - krótko i szybko - żeby zaraz znowu odsunąć się nieco i móc na niego patrzeć - bo Saul wyglądał bardzo ładnie, nawet w tym całym przebraniu.
Słysząc jego pytanie, odbiegł wzrokiem między płomienie ogniska, ale to nie był smutny wzrok. Raczej... rozczulony? Niedowierzający? Saul chciał mu zrobić coś ze srebra? I to tak własnoręcznie? Jasne, nie powiedział tego wprost, ale przecież nie tak trudno było się domyślić. Poczuł się nagle dziwnie doceniony. Nie kojarzył, żeby ktoś oprócz Maurice’a dawał mu prezenty, które można by było nazwać takimi naprawdę „od serca” - choć w przypadku DeVilliersa, to nie powinno być raczej rozpatrywane w pozytywnym znaczeniu.
- Chyba naszyjnik. Albo pierścionek - odpowiedział w końcu, sięgając palcami jednej ręki do jego dłoni. - Ale ucieszyłbym się chyba z czegokolwiek - czuł się w obowiązku to dodać; i tak już miał wrażenie, że samo odpowiedzenie na to pytanie było w jakiś sposób roszczeniowe. Przechylił butelkę z winem, żeby upić z niej dwa łyki i podsunął ją zaraz w stronę mężczyzny.
- Prawda czy wyzwanie? - spytał, kciukiem zataczając okręgi po wierzchu jego dłoni.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Roześmiał się, kiedy Klaus powiedział, że byliby razem dwuczęściowym potworem łączącym się tułowiem - rzeczywiście to było absurdalne i głupie, ale przeurocze jednocześnie. Ujął jego twarz w dłonie i przyciągnął do siebie po tym jego krótkim pocałunku, oddając mu go mocniej i bardziej czule, dłużej. Przymknął oczy czując, jak teraz jego serce fika koziołka - naprawdę jak durnemu uczniakowi, ale cieszył się z tego, że tak teraz jest. Znów te dwa mocne słowa wypłynęły na jego język, ale zatrzymał je na zębach - choć mało brakowało, a by je wypowiedział: teraz czuł się tak swobodnie, było tak pięknie, wręcz magicznie... Ta noc mogłaby trwać wiecznie.
Kiedy wreszcie oderwał się od niego (choć, cholera, nie chciał), usiadł wygodniej, opierając się z tyłu na wyprostowanych rękach i krzyżując nogi w kostkach.
- Ale jaki naszyjnik albo pierścionek? - dopytał - Z jakim motywem? Co lubisz? Jakieś kruki, konie, motywy celtyckie...?
Tak, chciał coś dla niego zrobić - już od dawna nosił się z tym pomysłem, ale nie był pewien, co tak naprawdę chłopak lubił, a nie chciał zrobić czegoś, czego ten nie będzie nosił, bo nie będzie w jego guście. Co prawda miał jakieś pomysły, ale wolał dopytać, czy się sprawdzą. Zrobił już kilka ozdób z myślą o Klausie, ale mu o tym nie powiedział - jeśli któraś z nich okaże się trafiona, to mu to da, ale jeśli nie, to po prostu wystawi to na sprzedaż. Tamte rzeczy właściwie nie były robione stricte dla niego, tylko raczej z myślą o nim, o ich związku, relacji... To, jak on to widział i jakie miał uczucia w związku z nimi oboma.
- Prawda, nie chce mi się teraz podnosić i wykonywać zadań - powiedział, wpatrując się w ogień.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Uwielbiał te pocałunki, którymi częstował go Saul - od jakiegoś czasu smakowały inaczej, trochę słodziej, jak dojrzałe owoce zrywane prosto z drzew. Sprawiały, że czuł się ważny. Wyjątkowy. Coś kazało mu myśleć, że Monroe nie całował w ten sposób innych osób - może kiedyś tak, ale teraz nie. To naprawdę nieistotne, jaka była prawda, kiedy Klaus żył przeświadczeniem, że to wszystko było dedykowane tylko jemu - trochę idyllicznym, trochę naiwnym, ale jakże pięknym. Gdyby miał bardziej trzeźwy umysł - teraz otumaniony alkoholem i ogromem ciepłych emocji - pewnie żałowałby już, że w ogóle poszli na tamto ognisko, zamiast od razu pójść gdzieś razem we dwóch. Oszczędziłoby to nerwów im obu, bo nawet, jeśli Saul w końcu zobaczyłby tę malinkę (Werner nie miał zamiaru jakoś szczególnie jej ukrywać czy wkręcać mu kitu - w końcu on sam do ich ostatniej rozmowy miał inne, bardziej luźne podejście niż Monroe), to nie odbyłoby się w takich okolicznościach i okraszeniu podobnie ciężkich słów jak te, które padły z ust Patricka.
Zastanowił się na moment nad jego pytaniem, w myślach studiując swój biżuteryjny dobytek. Nie był pewien czy przeważały tam konkretne motywy - wszystko, co było odpowiednio dobre, ładne i błyszczące, z solidnie odmierzoną próbą, już miało spore szanse, żeby przyciągnąć go do siebie jak magnes.
- Nie wiem... może kruki? Kruki są super - zawyrokował, popijając nadal wino, skoro Saul nie skorzystał z okazji do zawłaszczenia sobie butelki. W normalnych okolicznościach pewnie nie użyłby słowa super - tak kolokwialnego i na co dzień nienaturalnie leżącego mu w ustach, ale tym razem niespecjalnie przejmował się tym, czy w swoich wypowiedziach był dostatecznie elokwentny. Wszystkie te głosy, które odzywały się czasem w jego głowie i kazały trzymać fason - matczyny, będący pamiątką po wszystkich artystycznych wernisażach, ojcowski, huczący mu nad uchem ilekroć się spotykali i wreszcie jego własny, wyjątkowo uparty, będący sumą oczekiwań społeczeństwa i samego siebie - teraz spychane były gdzieś na bok; tam, gdzie nie będą przeszkadzać.
Prawda? Zastanawiał się przez chwilę, jednocześnie rozglądając po miejscu, w którym siedzieli, jakby spodziewał się odnaleźć w naskalnych rysunkach jakąś inspirację. Potem wrócił spojrzeniem do Saula, mrużąc nieco oczy.
- Wyobraź sobie, że mógłbyś pozbyć się jednej rzeczy, która ci w tobie wadzi w zamian za jedną moją, którą lubisz. Co by to było? - spytał w końcu, ostrożnie dobierając słowa, żeby nie potknąć się nigdzie na tłumaczeniu, o co właściwie mu chodziło.


Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Kruki. Czyli dobrze rozumował - zrobił jeden wisiorek z krukiem. Co prawda był tam również wąż, przedstawiający jego samego, ale może zrobi dla Klausa również samego kruka? Albo dwa kruki, splecione ze sobą...
W jego głowie pojawiały się już wizje kolejnych ozdób, które mógłby dla niego zrobić - teraz już tylko dla niego, specjalnie, nie na sprzedaż. Nie byłoby to w ramach jakiegokolwiek podziękowania za pieniądze - to mu nawet nie stanęło w głowie - to byłyby po prostu prezenty od serca, specjalnie dla Klausa, dla nikogo innego. Chciał po prostu dać mu coś, co sam zrobił, co będzie wyjątkowe i nie będzie drugiej takiej rzeczy na świecie.
Z zamyślenia o biżuterii wyrwał go głos chłopaka pytający, co chciałby zamienić na jakąś cechę Wernera. Zastanowił się nad tym chwilę, pocierając nieświadomie noc i wpatrując się w ogień. Było w Klausie naprawdę dużo cech, które cenił - przede wszystkim wiedzę, inteligencję, ale też umiejętność gry na instrumentach, elokwencję, arystokratyczne zachowania. Jego dobroć i troskliwość - ale to akurat uważał, że ma w sobie, może nawet za dużo (tak podpowiadał mu głos ojca, strofującego go, że facet ma być facetem, a od opieki jest baba).
A czego chciałby się pozbyć, gdyby miał wybrać tylko jedną ze swoich cech? Podobieństwo do ojca? Agresję? Bycie śmieciem z marginesu społecznego? Nieumiejętność radzenia sobie z emocjami, z tym, co przeżył? Nieumiejętność rozmowy z ludźmi? Uważał, że tego nie potrafi, chociaż się ostatnio starał i próbował naprawdę dogadać się z otoczeniem, naprawić wszystkie krzywdy, które wyrządził.
- Chciałbym nie być jak mój ojciec - powiedział wreszcie cicho i niewyraźnie, ale dostatecznie głośno, żeby Klaus mógł go zrozumieć - i chciałbym być tak inteligentny, jak ty.
Było mu głupio, że to powiedział - ale w końcu miał mówić prawdę, tak? To powiedział prawdę. Zerwał się zaraz po tym, zawstydzony własnymi słowami i chwycił garść chrustu pod pretekstem, że trzeba dorzucić do ognia. Nie patrzył teraz na Klausa, a serce podjechało mu do gardła - trochę się bał jego reakcji. Nie chciał teraz słyszeć, że wcale nie jest głupi, bo w to nie wierzył. Nie chciał też rozmawiać o swoim ojcu... chyba.
Nie, tak naprawdę chciał, ale nie był pewien, czy z Klausem i czy w tym momencie. To, co wiedział na pewno, to to, że nie radził sobie ze wspomnieniami o nim, z jego agresją, z własną agresją wywołaną latami bicia, przeżyciami z dzieciństwa, z tym, że ojcu udało się wbić mu do głowy, że swoje problemy ma zachować dla siebie. Chował je więc długo, a one wypływały z niego pod różnymi postaciami. Ale od Sama też w pewnym momencie - po tym, jak próbował poprosić go o pomoc, choć w bardzo nieumiejętny sposób - usłyszał, że jego relacja z ojcem, to jego własna sprawa. Nie powinien więc nikomu o tym mówić, nie powinien się zwierzać - a już zwłaszcza nie Klausowi, który miał przecież własne problemy. Nie chciał też mówić mu o wszystkim, bo nie chciał, żeby wyszło, z jak bardzo patologicznej rodziny pochodził - wstydził się tego, zwłaszcza przed swoim chłopakiem z dobrego domu.
Nałamał gałęzi i wrzucił je do ognia, a chwilę potem odwrócił głowę w bok, spoglądając na Klausa przez ramię.
- Prawda, czy wyzwanie?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Był niezwykle uparty w twierdzeniu, że Saul nie powinien mu nijak dziękować za tę pożyczkę. Właściwie to nawet nie oczekiwał jej zwrotu; to nie były jego pieniądze, a dobrze wiedział, że dla jego ojca podobna kwota była śmieszna. Dowodem na to był fakt, że ofiarował mu je od ręki, zapowiadając, że oczekuje potem zaświadczenia z tego mitycznego biznesowego kursu - to była kwestia, którą Werner miał zamiar martwić się w przyszłości. Planował wziąć na własny łeb winę za to, że rozwalił te pieniądze na imprezy - to nie byłoby podejrzane, a bardzo w jego stylu. Wyobrażał sobie wykrzywioną w gniewie twarz Adalberta albo wręcz przeciwnie - płaską, pozbawioną głębszych emocji, tą samą, którą serwował mu zawsze, kiedy był głęboko zawiedziony (używał zawsze tego samego sformułowania: zutiefst enttäuscht - Klaus przez lata zdążył się na nie znieczulić).
To nie było teraz ważne. Cieszył się jak durny dzieciak z tego, że Saul realnie wykazywał chęć sprawienia mu jakiegoś prezentu i zastanawiał się głęboko, co on mógł dać jemu. Wszystko wydawało mu się zbyt płytkie - mógłby napisać wiersz, ale ofiarowanie komuś swojej poezji kojarzyło mu się źle. Mógłby spróbować coś namalować, ale od przybycia do Lorne Bay walczył z brakiem inspiracji; zresztą, w spuściźnie po matce odziedziczył pogardę dla własnej sztuki. Chciał dać mu coś cennego i normalnie nie miałby z tym żadnego problemu, ale teraz dodatkowo miał potrzebę, żeby to było coś od serca. Poczuł nagle przybijającą kreatywną pustkę. Pomyśli nad tym na spokojnie, jak już będzie w domu, ochłonie trochę, pozbędzie się tego ciągu myśli, złożonego ze słabych pomysłów.
Słysząc jego odpowiedź, chciał położyć mu dłoń na ramieniu, ale w tym momencie Monroe poderwał się na nogi. Klaus obserwował go w skupieniu i z troską, zastanawiając się, co teraz powinien powiedzieć. Schlebiało mu, że Saul doceniał jego inteligencję, ale nie na tym teraz się skupił. Czy mężczyzna - ten czuły, oddany, troskliwy mężczyzna - naprawdę wierzył w to, że przypominał jakkolwiek swojego ojca-tyrana? To go zmartwiło. Nie dostrzegł w nim podobnych cech, może z wyjątkiem gwałtowności, okazanej dzisiaj Patrickowi - ale przecież wiedział, że chłopak go prowokował. Był w stanie to usprawiedliwić. On sam nigdy by go nie uderzył, ale przecież Klaus nie uderzyłby nikogo. Nie w tym został wychowany, w przeciwieństwie do Saula.
- Nie znam twojego ojca - powiedział ostrożnie, przyglądając się, jak Monroe dorzuca chrustu do ogniska; podejrzewał, że robił to tylko po to, żeby zająć czymś ręce. - Ale z twoich opowieści brzmi jak okropna i nieczuła osoba. Nie jesteś taki. Udowodniłeś to już nie raz - mówił dalej, starając się brzmieć spokojnie i kojąco. - I wiesz, jakbyś zabrał mi moją inteligencję, to chyba nie zostałoby mi już nic oprócz ładnej buźki. A ty byłbyś mózgiem wśród narodów - kumulując twoją i moją. Nie wiem czy chciałbyś być z idiotą - uśmiechnął się przy tym, żeby dać znać, że sobie żartuje, ale Saul nawet na niego nie patrzył. Miał ochotę podejść do niego i go przytulić, ale poczuł, że być może Monroe potrzebuje teraz chwili oddechu, chwili tylko dla siebie. Rozumiał to. Starał się dać mu to, co akurat byłoby dla niego najlepsze. Pozwolił mu więc przez chwilę jeszcze wpatrywać się w ogień w odpowiedniej odległości. Podejrzewał, że jego słowa musiały do niego dotrzeć.
Słysząc pytanie, nawet się nie zastanawiał.
- Prawda - odparł uparcie, ale zanim Saul zdążył to skomentować, zaraz dodał: - Potem wezmę wyzwanie, obiecuję. - Nie sądził, żeby Monroe miał mu za złe, że wybierał ciągle prawdę, bo to dawało im okazję do porozmawiania i poznania się lepiej. Choć w ostatnich tygodniach dowiedzieli się o sobie naprawdę masy rzeczy, Klaus wciąż miał poczucie, że nie wie tyle, żeby czuć, że dobrze go zna. Potrzebował tego. Chciał w pełni go rozumieć, żeby móc w odpowiedni sposób reagować na jego potrzeby, uspokajać właściwe lęki. I od niego chyba pragnął tego samego - choć wciąż starał się stłumić to pragnienie, uznając, że było odrobinę zbyt roszczeniowe.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Słyszał słowa Klausa, owszem, ale w nie nie wierzył. Wpatrywał się w ogień w milczeniu, jednocześnie mając ochotę wyrzucić z siebie to, co sądził na temat swoich podobieństw do ojca i nie chcąc tego robić, bo się bał i wstydził. Z jednej strony nie chciał źle mówić o swoich rodzicach i w ogóle o rodzinie - chociaż miał z nią sporo problemów (również ze swojej winy) - bo miał poczucie, że to złe, tak nie można. Przecież to rodzina, rodzice, oni go wychowali, utrzymywali, winien jest im choć te odrobinę wdzięczności, a nawet jeśli nie (uważał, że tak naprawdę nie ma za co), to chociażby lojalność. Z drugiej strony wstydził się tego wszystkiego, w czym został wychowany, jaki był on i jego rodzice, w jakim domu dorastał. Nieraz za to oberwał, choć ludzie nie znali nawet połowy z tego, czego doświadczał jako dzieciak i młody chłopak - widzieli tylko biedę, której wstydził się na równi z siniakami.
Ale chciał też, żeby Klaus przestał go idealizować, żeby zobaczył w nim prawdziwego Saula - człowieka, którym był: pełnym wad, zaledwie z kilkoma może zaletami, a inteligencja na pewno nie była jedną z nich.
- Nie mówiłeś, że chodzi o odebranie ci tej cechy - powiedział w końcu - więc nie odebrałbym ci tego, tylko chciałbym mieć taką, jak ty. Ja nie uważam, żebym był jakkolwiek inteligentny, zresztą już ci chyba mówiłem, że uczę się od ciebie i przy tobie się rozwijam, sam nie jestem nic warty.
Wrzucił jeszcze jedną gałązkę do ogniska i usiadł wreszcie z powrotem przy chłopaku, nie patrząc jednak na niego - nie był pewien, czy chce widzieć teraz wyraz jego twarzy.
Zastanowił się nad kolejnym pytaniem, krzyżując znów nogi w kostkach. Nie był pewien, o co chce teraz zapytać i zastanawiał się, czy to już jest ten moment by zadać bardziej osobiste pytania - takie, które pozwoliłyby im się naprawdę poznać, ale sądząc po poprzednim pytaniu i rozmowie, która z tego wynikła, chyba nastał właśnie czas na wdrożenie fazy drugiej tej gry.
- Co tak naprawdę o mnie myślisz? Chcę usłyszeć nie tylko o zaletach, bo o nich mi mówisz, ale jakie wady we mnie widzisz?
Naprawdę chciał to wiedzieć, choćby prawda miała go zaboleć - ale chciał wiedzieć, na ile rzeczywiście Klaus go idealizuje, a na ile widzi różne jego wady. Może nie było tak, jak sobie wyobrażał i chłopak rzeczywiście dostrzegał w nim więcej, niż Saulowi się wydawało...?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Mógł zrozumieć tę niechęć do stawiania w złym świetle swojej rodziny. Był w tym wychowany, zostało dobitnie wyłuszczone mu, że jego obowiązkiem było godne reprezentowanie firmy tej podstawowej jednostki organizacyjnej społeczeństwa, tej swojej kolebki, w której przyszedł na świat i o którą powinien dbać i ją pielęgnować. Owszem, zdarzało mu się zakpić ze swojego ojca - między znajomymi, pod wpływem procentów albo innych środków - napominając o tym, że wiecznie miał do ucha przyklejony telefon, że nieustannie wymieniał asystentki w momencie (jak przypuszczał), w którym przestały chcieć z nim sypiać, że miał fioła na punkcie terminów i giełdy... ale nie zdarzało mu się w powadze powiedzieć o nim złego słowa, aż do spotkania z Saulem, które skończyło się na dywanie, z ciurkiem lecącą z jego nosa krwią. Do tej pory czasem myślał o tym i z lękiem przyłapywał się na rozważaniu czy to pojedyncze zasugerowanie niezdrowego podejścia Adalberta Wernera do pewnych kwestii zmieniło (negatywnie) sposób, w jaki Monroe go postrzegał. Z tyłu głowy zaraz zaświtało mu, że jego ojciec na pewno o tym wiedział, że jakimś sposobem był w stanie usłyszeć tamtą rozmowę, że zbierał siły, aby skonfrontować go z jego nierozważnie wypowiedzianymi słowami i uzmysłowić, że tym sposobem narażał rodzinę na ośmieszenie. Wręcz marzył o tym, żeby mieć ten telefon już za sobą. A tak mógł tylko gryźć ręce z niepokojem.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytał z cieniem wyrzutu, kiedy mężczyzna oświadczył, że nie jest nic warty. Coś zakuło go w środku i natychmiast zaczął analizować swoje zachowanie od początku ich znajomości, rozbrajać na czynniki pierwsze każdą z sytuacji, która mogła kazać mu myśleć o sobie w podobny sposób. W swoim egocentryzmie, zdawał się nie dostrzegać, że nie wszystko, co trawiło Saula, musiało być spowodowane przez niego. Ta świadomość przyniosłaby mu ukojenie (bo odbierała nieco palącego ciężaru odpowiedzialności) lub żal (że nie mógł mieć wpływu na wszystko - nie był do końca pewien. - Ja przy tobie też się rozwijam, też się uczę... rzeczy ważniejszych niż jakieś pierdoły o sztuce albo książkach - dodał, nerwowo skubiąc paznokciami policzek. Czuł, że to, co teraz mówił, choć było szczerze i płynące prosto z serca, nie docierało do umysłu Saula. Był w stanie to zrozumieć. On sam miał problem z dopuszczeniem do siebie myśli, że mógł być inny niż zdążył już wypracować sobie w głowie. Zazwyczaj postrzegał, że wszelkie słowa, które miały go umocnić, utwierdzały go tylko w przekonaniu o własnej żałosności i fałszywości tego, który je wymawiał. Teraz miał wrażenie, że Monroe doświadczał czegoś podobnego.
Z ulgą przyjął fakt, że mężczyzna zdecydował się na powrót przy nim usiąść. Szukał jego spojrzenia, ale Saul ewidentnie nie chciał go nim poczęstować. Zwrócił więc wzrok z powrotem na ognisko, na moment układając dłonie na kolanach. Aż w końcu usłyszał pytanie i spojrzał na niego znowu, nieco niepewnie. Ostrożnie wysunął rękę w jego kierunku, żeby w końcu ująć jego dłoń w swoje palce, jakby w ten sposób chciał upewnić się, że Monroe znowu od niego nie ucieknie.
- Myślę, że jesteś najpiękniejszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła - odpowiedział w końcu, wspierając podbródek na podciągniętych pod klatkę piersiową kolanach. Uśmiechnął się lekko, z delikatnym rozmarzeniem. - Uwielbiam twoją mądrość, taką życiową. I to, że jesteś troskliwy, i że przy tobie czuję, jakbym był ważny. I że mogę trzymać cię za rękę, i ci to nie przeszkadza. I że jesteś wyrozumiały, i nie boję się powiedzieć ci o... - zawahał się na moment - o rzeczach, o których innym bym nie powiedział. Tylko boli mnie, że... - Kolejna chwila zawahania. Już się nie uśmiechał. - Że ty sam tego wszystkiego nie widzisz i odbierasz sobie ciągle na znaczeniu, i na wartości. A kiedy mówię ci coś, co jest miłe, to nie mówię tego tylko po to, żebyś poczuł się lepiej. Mówię szczerze, a mam wrażenie, że nie do końca w to wierzysz. - Zatrzymał się na moment, jakby chciał zastanowić się nad tym czy powinien mówić coś więcej. Pogładził kciukiem wierzch jego dłoni. - I myślę, że za bardzo trochę... może inaczej. Myślę, że bierzesz na siebie winę za rzeczy, za które nie jesteś odpowiedzialny. I to cię blokuje, i zapętlasz się w takiej... samonienawiści. I boisz się sięgnąć po to, czego chcesz, bo uważasz, że na to nie zasługujesz. A prawda jest taka, że już nacierpiałeś się wystarczająco, już odpokutowałeś cudze grzechy. Spróbuj się uwolnić, Saul.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Słuchał go, wciąż wpatrując się w ognisko. Tak, on też miał wrażenie, że wszelkie złe słowa o rodzinie mogą dotrzeć do ich uszu, że ojciec to słyszy, że się wścieka, wyobrażał sobie mimowolnie jego wykrzywioną w furii twarz nad sobą, jego rękę wyciągnięta w zamachnięciu się, by go zdzielić najmocniej, jak potrafił - a potrafił naprawdę mocno. Przede wszystkim jednak miał przeświadczenie, że to ogólnie złe: mówić o rodzicach takie rzeczy choć były one prawdą. Nie powinien. To powinno pozostać między nimi, nie wypływać gdziekolwiek na zewnątrz. To było niewłaściwe.
Kiedy Klaus złączył ich dłonie ze sobą, Saul ścisnął jego palce na znak, że słucha, że trafiają do niego jego słowa. Spojrzał na te dłonie, a potem wreszcie na chłopaka, nie bardzo rzeczywiście wierząc w to, co on mówił.
- Nie mam żadnej życiowej mądrości - powiedział w końcu - gdybym ją miał, to nie broniłbym się tyle czasu przed tym, że nie jestem heterykiem, że kocham mężczyznę, że wolę być z mężczyznami. Nie ćpałbym, nie ruchał się na lewo i prawo, nie obrywałbym i nie bił się z innymi. Byłbym normalnym człowiekiem, który ma poukładane we łbie, a nie jakimś debilem, który nie potrafi panować nad emocjami...
Westchnął uznając, że właśnie zaczyna się nad sobą użalać - to głupie, co mówił, ale nie powiedział tego właśnie po to, żeby Klausowi było przykro i żeby zaprzeczał tym słowom. Były prawdziwe i tyle, a on w pewnym sensie chciał, żeby Klaus zobaczył w nim tę gnidę, którą w istocie był: chciał szczerości w związku i chciał, żeby to, co ewentualnie mogło go zniszczyć, wyszło wcześniej, niż później. Żeby potem nie opadły chłopakowi klapki z oczu i nie było z tego jeszcze większej krzywdy, niż mogłaby wydarzyć się teraz.
- Czego się ode mnie uczysz? - zapytał po chwili, zaciekawiony - Czego można się nauczyć od kogoś, kto sam siebie nie umie ogarnąć?
Mimo wszystko część z tych słów rzeczywiście wdarła się do jego świadomości i tam pozostała: może faktycznie był wyrozumiały? Bo był, nieraz aż za bardzo, jak tak patrzył wstecz na wszystko, co zrobili jego bliscy i co on sam zrobił pod wpływem ich działań. Zwykle sam się odsuwał, kiedy widział, że coś jest nie tak, że gdzieś jest zbędny: największy wyraz temu dał w momencie, gdy zerwał z Rayem w młodości, by ten mógł być z Christianem: uznał, że tamten facet znacznie bardziej nadaje się na partnera O'Briena, niż Saul, który ćpał, był męską dziwką i znikał co jakiś czas. Który był z patologicznej rodziny i nic nie wnosił dobrego do życia Raya.
Teraz też był przekonany, że nie wnosi nic dobrego do życia Klausa, ale kochał go i chciał być dla niego lepszy. Teraz nie chciał odpuszczać, nie chciał się odsuwać - ale coraz bardziej chciał, żeby Klaus faktycznie mógł go ocenić takiego, jakim był.
- Gdzie masz to wino?
Rozejrzał się za torbą chłopaka, a ponieważ była postawiona przy jego drugim boku, położył się, przytulając w ten sposób do jego pleców i sięgnął po butelkę. Wypił kilka łyków i podał chłopakowi.
- Biorę na siebie winę za rzeczy, za które jestem odpowiedzialny: na przykład za to, jaki stosunek do mnie mają bliźniaki. Oni mnie nienawidzą i jestem w stanie to zrozumieć: dokuczałem im, byłem dupkiem i teraz zbieram za to cięgi. Nie rozmawiałem z nimi normalnie, nie próbowałem ich wspierać i wychowywać... W zasadzie nikogo nie wspierałem, kiedy jeszcze byli dziećmi. Dopiero jak dorośli i dowiedziałem się o ich problemach, których przez to sam jestem przyczyną. Nie główną, to jasne, ale jednak... I to między innymi przeze mnie Isaac i Viper wylądowali w szpitalu: bo im nie pomogłem, kiedy był na to czas.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić, żeby pomóc Saulowi spojrzeć na siebie inaczej. Dostrzec te wszystkie rzeczy, które widział Klaus - a które były dobre, piękne i wyjątkowe. Werner wiedział, że miał tendencję do idealizowania swoich miłości; wiedział, że to było niebezpieczne, że nierozważne, że zwyczajnie naiwne i głupie, ale jednocześnie też nie sądził, aby cały obraz Saula, jaki miał w swojej głowie, był pustą wydmuszką. To nie było to samo, co z Mauricem - wierzył w to uparcie i czuł, że tym razem się nie myli, że to było zupełnie coś innego. Jednocześnie jednak, wciąż nie pozwalał sobie na poczucie się w pełni bezpiecznie i swobodnie - tak długodystansowo, a nie tylko przez chwilę; nie tylko teraz, kiedy w głowie szumiało mu już od wina. Wciąż miał wrażenie, że na to wszystko nie zasługiwał: na niego, na jego dobroć, na to, że patrzył na niego trochę inaczej niż tylko jak na przedmiot, a sam Klaus nie potrafił się do tego przyzwyczaił i miał wrażenie, że to tylko tymczasowe, że to zaraz minie. Że Saul zorientuje się w końcu, jaką parszywą i brudną osobą Werner był w rzeczywistości, że dotrze do niego, że nie był nikim, kogo ktokolwiek chciałby nazywać swoim chłopakiem, że uzna - tak jak wszyscy dotychczas - że nadawał się w istocie jedynie do tych paru krótkich chwil, złożonych z fizycznej bliskości, drżących oddechów i mocnych pocałunków. Świadomość, że ten moment w końcu nastanie, przytłaczała go i w pewnym sensie - masochistycznym, jak to miał w zwyczaju - trochę marzył o tym, żeby naszedł jak najszybciej i jak najbardziej boleśnie, bo może wtedy, doznając odrzucenia w sposób okrutny i w pełni zasłużony, nauczy się na nowo nie pokładać zbyt wielkich nadziei w relacjach, które chciały wchodzić na kolejny poziom.
- Nie mów tak o sobie - szepnął tylko, kiedy ten nazwał się debilem i nie miał pojęcia, co jeszcze mógł powiedzieć, bo czuł, że wszelkie próby wytrącenia go z tej opinii o samym sobie, spełzłyby na niczym. - To, że masz problemy, nie jest powodem do wstydu, Saul. Dużo przeszedłeś. I radzisz sobie z nim świetnie, jestem z ciebie dumny. Kiedy... kiedy ostatnio brałeś? - zawahał się nad tym pytaniem, obawiając się nieco, że odpowiedź na nie mogłaby go zawieść. Ale przecież Monroe obiecał, że powie mu, gdyby znowu nęciła go wizja wzięcia towaru, tak? Chciał ufać, że naprawdę by to zrobił. Chciał teraz utwierdzić się w przekonaniu, że nie mylił się co do niego. W dalszym ciągu obejmował palcami jego dłoń, starając się dotykiem przekazać to wszystko, czego nie potrafił ubrać słowa.
Czego się od niego uczył? Bycia kochanym - to chciał powiedzieć, bo choć sabotował wciąż myśl, że Saulowi naprawdę mogło zależeć na nim aż tak bardzo, czasem pozwalał sobie marzyć o realności tego uczucia. Przecież niczego innego nie pragnął całe życie - to tego szukał u tych wszystkich mężczyzn: za starych, cuchnących tytoniem, brzydko pomarszczonych, całujących go nachalnie i biorących tak, jak tylko mieli ochotę. A teraz chciał ufać, że naprawdę mógł to mieć - od żadnego z nich, tylko od Saula; od pięknego, mądrego Saula, przy którym czuł się bezpiecznie, którego mógł trzymać za rękę, który traktował go zawsze z czułością i przytulał po seksie, i gładził po włosach, i dawał z całych sił do zrozumienia, że był w y s t a r c z a j ą c y. Marzył o tym, żeby któregoś dnia obudzić się i móc w to w pełni uwierzyć.
- Że wspaniali ludzie też czasem czują się jak śmieci - odpowiedział, uśmiechając się smutno - chociaż wcale nie powinni. I że można wyjść z zimnego domu, i wciąż być dobrym człowiekiem. Tylko trochę niepewnym siebie - dodał, sięgając palcami do jego włosów, które nad uchem wystawały już nieśmiało spod peruki. Miał ochotę kazać mu ją ściągnąć, ale powstrzymał się. Sam, idąc za tą myślą, zdjął w końcu okulary, o których przypomniał sobie nagle, podobnie jak o fakcie, że w zestawieniu z tym elfickim przebraniem musiały wyglądać niezwykle idiotycznie. Poszperał szybko w torbie, żeby znaleźć futerał i złożyć je do środka.
Na pytanie o wino nie zdążył odpowiedzieć, bo Monroe sam już poradził sobie z odnalezieniem go. Pozwolił sercu drgnąć z ucieszenia tą chwilą bliskości. Nie wiedział, kiedy zrobił się tak wrażliwy na każdą, nawet przypadkową czułość z jego strony. Czuł się przez to jak dzieciak, ale nie potrafił w tym momencie mieć sobie tego za złe. Kiedy Saul już się napił, odebrał od niego butelkę i też wziął kilka powolnych łyków, słuchając jednocześnie, jak mężczyzna mówi. Mniej więcej w połowie zaczął kręcić głową, ale pozwolił mu skończyć i wreszcie - kiedy przełknął alkohol - przysunął się do niego bardziej, żeby ułożyć dłonie na jego policzkach.
- Widzisz, Saul? Właśnie o tym mówię - powiedział ostrożnie i powoli, dając mu chwilę na przeprocesowanie tej informacji i - być może, w najidealniejszej wersji - dostrzeżenie tego schematu. - Nie wiem za dużo o twoich relacjach z rodzeństwem - bo mi o tym nie mówisz - ale wiem, że to nie ty ich wtedy pobiłeś. A znowu bierzesz na siebie za to winę. To nie ty powinieneś czuć się z tym podle, tylko twój ojciec. A jeżeli nie czuje, to świadczy tylko o nim. Nie daj zrzucić na siebie odpowiedzialności za to, co się stało. O ile pamiętam, to ty siedziałeś całymi dniami głodny i niewyspany na tym pieprzonym krzesełku - przypomniał mu, jednocześnie gładząc kciukiem jego policzek, żeby nie zapomniał przypadkiem, że nie mówił mu tego wszystkiego po to, żeby mu dowalić, ale z czystej troski. Na koniec złożył na czubku jego nosa delikatny pocałunek i odsunął się znowu, ale nieznacznie. Palcami odszukał znowu jego dłonią. Potrzebował teraz tego dotyku i czuł, że Saulowi też robi on dobrze.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na te zapewnienia, że dobrze sobie radzi i ma nie mówić o sobie, że jest debilem - rzeczywiście nie bardzo w to wierzył, ale jednocześnie miał poczucie, że Klaus nie mówi tego ot tak sobie, tylko on rzeczywiście w to wierzy i mówi prosto z serca; a to, że słyszał takie rzeczy od kogoś, kto był o nich przekonany, dodawało mu otuchy i faktycznie trafiało do niego: dzięki temu był w stanie jednak zastanowić się nad sobą i nabrać wiary w siebie. Spiął się jednak za chwilę, gdy usłyszał pytanie o to, kiedy ostatnio brał. Przejrzał w pamięci swoje wybryki, imprezy po odwyku, wszystkie te razy, kiedy coś łyknął dla nabrania pewności siebie - ale to nie była hera. To ją uważał za problem, a nie inne narkotyki - inne były trochę lżejsze, takie jak cukierki. To (w jego pokręconym umyśle) można było brać, bo nie było aż tak szkodliwe. Było dozwolone.
- Od odwyku - odpowiedział z pełnym przekonaniem: bo w żyłę sobie ostatnio dawał przed pójściem tam. Kreski się nie liczyły, zresztą te i tak rzadko brał - ostatnią jakoś parę tygodni temu. Nie był od tego uzależniony w swoim mniemaniu.
Opuścił głowę słysząc, że można wyjść z zimnego domu i być dobrym człowiekiem. Można, tak - takie zdanie miał o Samuelu, ale nie o sobie: Sam był odpowiedzialny, miał dobrą pracę, rodzinę, był porządny. Często bywał dupkiem, ale nikt nie jest idealny - on w każdym razie był przez większość życia wzorem dla Saula, nawet jeśli młodszy w pewnym momencie miał do niego pretensje o wyjazd na studia i te pretensje mu nie minęły.
Drgnął lekko, gdy poczuł dotyk na swojej skroni - nie spodziewał się tego dotyku i widać było po jego oczach, że się go trochę wystraszył - często miewał podobne odruchy, kiedy był dotykany niespodziewanie, Klaus zapewne to zauważył już kiedyś. Zaraz jednak się uspokoił, gdy dotarło do niego, co czuje, westchnął i faktycznie zdjął perukę: teraz sobie uświadomił, że zaczynała już go drażnić - swędziała go pod nią głowa, więc podrapał się i roztrzepał włosy dłonią, żeby się jakoś ułożyły, a nie były przyklepane.
Spojrzał na niego posłusznie, gdy Klaus ujął jego twarz w dłonie i wysłuchał go - miał przy tym podobne uczucia, jak na początku: chłopak zdawał się wierzyć w swoje słowa. Tu jednak trudniej mu było to przyjąć, bo mimo wszystko czuł się odpowiedzialny.
- Nie zabrałem ich z domu wcześniej - powiedział - Myślałem o tym, ale byłem za dużym tchórzem i sądziłem, że sobie nie poradzę, bo nie radzę sobie z samym sobą, a co dopiero z wychowaniem nastolatków. Oni mają siedemnaście lat, bliźniaki są już prawie dorosłe i strasznie niedojrzałe. Atakują wszystkich poza sobą nawzajem, są jeszcze większymi dupkami, niż ja i trochę się boję, że z tego nie wyrosną w odpowiednim czasie, że sobie przez to nie poradzą w życiu. A Isaac... najmłodszy... On jest niepełnosprawny intelektualnie, jestem tego pewien, ale kiedy tylko ktoś z nas próbował o tym mówić w domu, że może warto go zdiagnozować, może jakąś pomoc mu dać, to rodzice to zbywali albo wrzeszczeli, że ich dziecko nie jest nienormalne, że mamy się odpierdolić. I dopiero musiało im się stać coś takiego, żebyśmy w ogóle coś z tym zrobili.
Wziął od niego butelkę i znów się napił.
- Kto teraz? Chyba ja, to... prawda. Nie wiem, czy wezmę wyzwanie, zobaczymy, ale teraz prawda.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus bardzo chciał wierzyć, że uzależnienie Saula było pod kontrolą - że panował nad sobą, bo był silny i ta siła będzie towarzyszyć mu jak zawsze. Mimo tego przekonania, czasem prześladowały go koszmary, w których znajdował go zimnego i bladego na łazienkowej podłodze, z igłą wystającą z przedramienia. Budził się z nich zlany potem i z szybko bijącym sercem, przez dłużą chwilę musiał brać duże oddechy i uspokajać się - to tylko sen - a potem, przez jeszcze dłużej, odpychać wspomnienia o wyniszczonych ciałach swoich dawnych przyjaciół, których widma nachodziły go czasem ze słowami pełnymi wyrzutów, zdobiącymi usta. Miał wrażenie, że los z jednej strony rzucał mu to w twarz w ramach zemsty, a z drugiej - szansy do tego, żeby tym razem zachować się inaczej. Żeby pomóc, nie ignorować. Być obok, a nie się odcinać. Już wystarczająco długo udawał, że nie widzi na skórze Saula blizn po zastrzykach. Dlatego teraz spytał i odpowiedź sprawiła, że uśmiechnął się do niego łagodnie.
- To wspaniale - odparł i naprawdę tak uważał; wiedział, że to nie mogło być nic łatwego, a jednak Monroe sobie radził. Jednak się starał. Jednak mu zależało. To było coś, co go uspokajało i gwarantowało jakieś chwilowe wytchnienie od tłumiących go lęków. Płytkie i trwające ledwie parę momentów, ale w całej tej sytuacji i tak jawiły się jako wybawienie. Chciał wierzyć, że te narkotyki to tylko oddech przeszłości - zimny i przeszywający, odbijający się od karku, żeby wywołać gęsią skórkę - który przypominał o sobie z rzadka. W tej idealnej wersji rzeczywistości, uzależnienie Saula było tylko drobną szpilką, nakłuwającą okazjonalnie skórę - taką, o której obecności, przy odrobinie samozaparcia, można było zapomnieć. Klaus sam starał się zapominać, choć to przecież nie była odpowiedzialna taktyka.
Kiedy mężczyzna drgnął w reakcji na jego dotyk, Werner szybko i nieco panicznie odsunął rękę od jego głowy.
- Przepraszam - wyrzucił pospiesznie, z odrobiną niepokoju wybrzmiewającą w głosie. Nie wiedział, co się stało, choć zdążył już zauważyć, że Saul czasem reagował w taki sposób. Niepokoiło go to i na początku myślał, że Monroe zwyczajnie brzydził się z jego strony podobnych intymności, ale teraz wierzył w to coraz mniej. Znając pobieżnie jego sytuację rodzinną, domyślał się, że gwałtowny dotyk mógł powodować u niego podobne odruchy, ale zbyt często o tym zapominał. A potem, tak jak i teraz, wyrzucał sobie własną ignorancję i bezmyślność; przecież nie chciał, żeby Saul przy nim się tak czuł.
Dlatego kiedy potem chwytał jego twarz w swoje dłonie, zrobił to już dużo ostrożniej i wolniej, żeby Monroe był przygotowany na jego dotyk. A potem, kiedy już chwycił go z powrotem za dłoń, wysłuchał uważnie jego słów i choć był w stanie pojąć przyczynę, dla której Saul czuł się w związku z tą całą sytuacją w taki, a nie inny sposób, ale było mu zwyczajnie przykro, że ktoś (bo to przecież nie wzięło się znikąd) zaszczepił mu przekonanie o tym, że to on sam był wszystkiemu winny.
- Tylko, że to nie jest takie proste, żeby po prostu zabrać dzieciaki z domu i się nimi zająć - podjął w końcu, choć mógł się tylko domyślać, ile komplikacji powodowałoby podobne przedsięwzięcie. - Nic dziwnego, że nie czułeś się na siłach, żeby to zrobić. Masz masę swoich problemów, Saul. To byłoby nieodpowiedzialne, gdybyś rzucił się wtedy na głęboką wodę i wziął ich do siebie, chociaż sam ledwie trzymałeś się na nogach. Jakkolwiek okrutnie to nie brzmi - najważniejszą osobą w swoim życiu jesteś ty. Dopóki ty nie będziesz czuć się na siłach, nie będziesz w stanie nikogo uratować - oznajmił z przekonaniem, choć nie był pewien czy w dobre słowa ubrał to, co chciał przekazać. Poprawił się nieco na kocu, wygładził jego materiał w zadartym miejscu i zastanowił się głęboko czy powinien dodać coś jeszcze, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Kątem oka obserwował, jak Monroe pije wino. W końcu uznał jednak, że chyba nie miał do przekazania więcej mądrości - nie chciał, żeby to wyglądało tak, jakby się wymądrzał na tematy, na których zupełnie się nie znał.
- Prawda? - powtórzył i potrzebował chwili, żeby zastanowić się, o co chciał go spytać. W końcu przeniósł spojrzenie na jego twarz i odebrał od niego butelkę z alkoholem. - Jakiej rzeczy nigdy byś mi nie wybaczył? - spytał.

Saul Monroe
ODPOWIEDZ