Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Rozkminy miały to do siebie, że z natury były mocno pojebane. Nie ważne na jaki temat, zawsze finalnie schodziło się na szczebel czystego popierdolenia i tylko ludzie o mocnych nerwach potrafili takowe tematy pociągnąć.
Ile kalorii ma kupa?
Jeżeli ludzie po narkotykach często widzą Boga, to czy Bóg po zjedzeniu kwasa widzi ludzi?
Dlaczego nie ma kociego jedzenia o smaku myszy?
Czy ryby odczuwają pragnienie?
Jak martwe jest Morze Martwe? I kto je zabił?
Czy żółw bez skorupy jest nagi, czy bezdomny?
Dlaczego flamingi stoją na jednej nodze?
Czy motocykliści w Chełmie muszą zakładać hełmy?
I najważniejsze.. Czy drzewa mają uczucia?
Wiele było rozkmin, jakie Jo i Ryder zdążyli już przerobić w ciągu tego ostatniego już spotkania przy zielsku, a jeśli doda się do tego jeszcze tę dzisiejszą, wychodziła prawdziwa mieszanka popaprania. I chociaż temat o drzewach wydawał się już skończyć, to kolejny już był w trakcie realizacji, tym razem o zlizywaniu alkoholu.
— Nie no, jak ze swojego? — oburzyła się, unosząc dłonie w powietrze. Bo jak to tak? No, chyba że by się po prostu człowiek upierdolił i nie miał przy sobie żadnej ściereczki i chcąc nie chcąc musiałby zlizać, to wtedy tak, ale żeby tak samemu z siebie? No thank you — Oczywiście, że z kogoś. No wiesz tak albo z pępka, albo z cycków, zależy kto co woli — uśmiechnęła się głupio, spalając niewielkiego buraka. Normalnie nie była wstydliwa, jednak Ryder w jakiś dziwne sposób chwilami działał na nią wyjątkowo zawstydzająco. Zupełnie jakby czasami bała się, że jeszcze pomyśli o niej źle, jakby była jakaś pierdolnięta. A w końcu nie chciała, by miał o niej takie zdanie.. Trochę tam jej zależało, żeby ją lubił. TYLKO TROCHE, OKEJ?
Zawiodła się na moment, gdy na pytanie o zielone w koszyczku odpowiedział przecząco. Kto jak kto, ale myślała, że Fitzgerald to zawsze nosił co nieco przy sobie, tak na czarną godzinę i przypadkową okazję. I kiedy już miała wyrazić swoje wielkie niezadowolenie poprzedzone żartem, zauważyła jak wyciąga z kieszeni paczkę fajurek, a z nich i pięknie nabitego gibona.
I to rozumiem — rzuciła zadowolona, poprawiając się na murku, na którym właśnie zasiadali. Impreza dopiero się rozkręcała, a jak dobrze pójdzie ich randka przejdzie do historii — Chłopacy na imprezie mówili, że zawsze masz przy sobie coś do jarania, jak widać mieli racje. Hodujesz czy dilujesz? — zainteresowała się, obserwując jak chłopak odpala skręta i ciągnie soczyste buszki, następnie podaje dalej, by i Jo mogła podelektować się wyjątkowo smacznym towarem. No i elegancko.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
- No jak na przykład robisz szota tequili - i nawet jej pokazał, że bierzesz szota, a potem... a potem zlizujesz sól z tej takiej śmiesznej części dłoni między kciukiem, a palcem wskazującym. Czyli w sumie trochę takiej pachy na dłoni, tak samo jak były pachy pod kolanami. Ciekawe ile ludzie mieli par pach! Bo przecież były też PACHwiny, więc może... może ludzie byli jedną wielką pachą??? - Dobra, no to wtedy rzeczywiście z kieliszka - przyznał jej rację, chociaż dopóki sobie tego wszystkiego nie dopowiedział, to miało to sens, okej? - Ogólnie to ja wiem jak to działa, w końcu pracuję w barze - a może jej tego nie zdążył powiedzieć? Rozmawiali w ogóle ostatnio o tak przyziemnych rzeczach jak praca? Sam nie wiedział, ale dzięki swojemu zawodowi (o ile kilka kursów i praktyka podpatrzona od rodziców to był zawód) widział wiele rzeczy, takie body shoty z pępka były na porządku dziennym, a przynajmniej na porządku weekendowym, w końcu co i rusz ktoś się kładł na stoliku i fajnie jak to była jakaś zgrabna dziewczyna, gorzej jak podstarzały facet z wielkim, owłosionym bebzunem. - Ale ja bym chyba wolał z cycków - tak też dodał. - Bo łatwiej! - wiadomo, chodziło mu tylko i wyłącznie o walory takie... logistyczne, bo łatwiej było przecież ulokować kieliszek między biustem, niż w pępku, bo niektórzy mieli wystające pępki i nie, żeby Ryder był jakimś bodyszejmerem, ale pępki to w ogóle była dziwna część ciała, trochę jak pachy, więc w ogóle nie rozumiał czemu się mówi o byciu pępkiem świata, jak to znaczyło, że jest się dziurą w brzuchu.
- Ale mnie nie sprzedasz, nie? - rzucił niby serio, ale tak na serio to żartem, bo ani trochę się nie przejmował, że ktoś rzeczywiście go wyda. Było to strasznie głupie, w końcu czemu mieliby nie, w końcu pewnie trafi na kogoś, kto stwierdzi, że Fitzgerald się na niego źle popatrzył i tyle z tego będzie, ale jakoś tak, no nie pomyślałby, że Jo mogłaby go wydać. - Mamy przy domu troszkę, taka hodowla własna - troszkę to on akurat skłamał, bo mieli tych krzunów tyle, że na każdej imprezie wszyscy się spodziewali, że coś im dadzą do popalenia i może teraz, jak dziewczyny się zdążyły wyprowadzić, to będą musieli pomyśleć z Kasem o sprzedaży. - Także jakbyś chciała, czy coś - wzruszył ramionami, patrząc jak dziewczyna wydmuchuje gęsty dym i lekko się uśmiechnął, bo dość często tak rzucał, że zawsze ma i można do niego uderzać, dobrze, że jednak wiele osób o tym zapominało.

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
W sumie to nie wiedziała, że i Ryder pracuje w barze. Niby ludzi z gastro zawsze można było poznać na każdym roku, ale jednak jak to się zdarzało, zawsze człowiekowi było jakoś lepiej na duchu, że jeszcze ktoś musi użerać się z tym brzydkim zawodem, jakim było usługiwanie ludziom. Ten chociaż był barmanem. Przynajmniej umiał (a przynajmniej tak obstawiła, że umi, chociaż w sumie to nigdy nie wiadomo, bo mógł mieć totalnie dwie lewe ręce) robić kolorowe drineczki z palemką i mieszkać alkohol tak, że po kilku łykach nie czuło się nić, a było się najebanym w trzy dupy — to jeszcze była jakaś robota. Jo nie spotkały niestety podobne przyjemności. Pech chciał, że w Rudd’s poszukiwali jedynie kelnerki na pełen etat, także niedane jej było wiecznie trwać w bezpiecznej przestrzeni za barem, wykonując zamówienia, nie. Ona była tym pechowym wysłannikiem, który musiał faktycznie skakać wokół klientów i usługiwać ich każdemu skinieniu, serwując przy tym nie tylko potrawy i napoje, ale także firmowy uśmiech numer cztery. Chujowo, ale chociaż dobrze dla Rydera.
W sumie to spoko. To jaki jest twój popisowy drink? — bo chyba każdy barman jakiś miał, co? To tak jak z kucharzami — wielu gotowało wszystko, ale jednak zawsze była ta jedna potrawa, którą robili lepiej niż ktokolwiek inny — W ogóle podobno nie powinno się ufać barmanom. Niby tutaj serwują pyszne drineczki, w których nie czuć za grosz alko, a nim się człowiek nie obejrzy, już czołga się po podłodze — rzuciła radośnie, absolutnie nie oskarżając chłopaka o podobne postępowanie. Chociaż jak miała być szczera, trochę może zaczęła się zastanawiać ile razy Fitzgerald wykorzystywał tak swoje zdolności, by jakaś była łatwiejsza. Może wcale. Może. Może często. Może. Pewnie i tak jej nie powie.
Z cycków? — przekręciła się w stronę chłopaka, odchylają głowę, tym samym zarzucając blond włosy w tył i zarzucając cwaniackim spojrzeniem — No mnie dwa razy nie trzeba prosić — prychnęła pod nosem, rozpinając teatralnie bluzę, którą miała na sobie. Następnie powoli zsuwają ją po ramionach, puściła towarzyszowi oczko. No taka już była ta Jo — lubiła się droczyć i wprawiać ludzi w nieręczne sytuacje. Oczywiście bluzki już nie ściągnęła, chociaż gdyby ładnie poprosił i się do tego uśmiechnął, pewnie i z tym nie miałby problemu. Ryder był spoko facetem i chociaż ich randka była jednym wielkim żartem, kto powiedział, że nie mogli się chociaż tym faktem nieco pobawić, skoro i tak już się tam znaleźli. Na życiu trzeba korzystać. Ile się da.
No nie wiem, nie wiem. Muszę się poważnie zastanowić — zaciągnęła się jointem, oceniając jakość towarku i musiała przyznać, ze wszystkich dotychczas wypalonych skręcików, ten był jednym z lepszych. No ale przecież nie powie mu tego, bo jeszcze by chłopaczyna obrósł w piórka i co wtedy? Odleciałby w siną dal, a wtedy to Jo już w ogóle nie wiedziałaby, co zrobić z wolnym czasem — Musisz mnie chyba jakoś przekupić teraz, żebym nie wydała cię w ręce policji — dodała, szczerząc się głupio od ucha do ucha. No nie ma się co oszukiwać, liczyła trochę na kreatywność Rydera. Mądry chłopak z niego był, na pewno będzie w stanie coś wymyślić.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
Całe szczęście, że Ryder nigdy nie musiał szukać pracy. Ona się po prostu sama przypałętała, jedna wielka zaleta rodzinnego interesu, w którym praca nie wymagała wielkich kompetencji. W końcu sytuacja wyglądałaby trochę gorzej, jakby rodzice Fitzgerald prowadzili kancelarię adwokacką, albo gabinet stomatologiczny, bo wtedy co najwyżej Ryder mógłby być recepcjonistą i parzyć kawę, a nie wyobrażał się sam sobie w jakimś odświętnym garniturze, skoro ostatni raz chyba miał go na sobie na zakończenie liceum i nie był pewien, czy jeszcze pasuje. Chyba nie urósł na tyle wzwyż, żeby nogawki i rękawy były na niego za krótkie, wszerz (wiedziałaś, że tego się nie pisze przez "ż"?) też się raczej nie rozrósł, ewentualnie klata, plecy, barki, ale już to mówiło wystarczająco, że się nie nadaje do takiej poważnej biurowej pracy.
- To zależy czy taki, który lubię, czy taki, na widok którego laski piszczą i robią zdjęcia - co prawda w Moonlight nie oferowali raczej takich wymyślnych drinów, które wizualnie miały wyglądać właśnie jak prosto wyjęte z imprezowego InstaStories jakiejś bogatej dziewczyny z Sydney, ale czasem dało się coś podpalić, a w zależności od ilości wcześniej wypitych drinów, mogło to zdawać egzamin. - To się trochę mija z celem, bo chcesz przecież, żeby ludzie kupowali więcej i więcej - a jak już się czołgali, to raczej nie brali następnej kolejki. - No chyba, że już ci się nie chce i szukasz sposobu na szybsze zamknięcie - nie tak dawno, na wieczornej zmianie z Padmą, serwowali trochę mocniejsze szoty, typowo do dobicia się klientów, żeby mogli szybciej zacząć sprzątać i się ewakuować do domu, bo nikt nie chce piątkowego wieczoru spędzać na obserwowaniu niedobitków, które ani nic nowego nie chcą kupić, ani nie wychodzą jeszcze do domu. Do tego taki dobry był z niego chłopak, że nigdy nie upijał dziewczyn, które mu się podobały, ale to głównie dlatego, że lubił je żywe, a nie takie do spanka.
- Albo nawet raz - uśmiechnął się szeroko i niby nie patrzył jak się rozpina, ale jednak trochę patrzył, bo to chyba nie było takie creeperskie podglądanie, skoro sama to robiła, nie? I spodziewał się, że tylko trochę tam odsłoni dekolt, a nie pójdzie na całość, ale przecież to nie tak, że widział kobiecy biust po raz pierwszy w życiu. - Ale teraz to ci tam mogę najwyżej kanapkę włożyć - zauważył, bo nie mieli żadnych kieliszków do szotów. Pomyślał też przez chwilę o blancie, ale to było trochę niebezpieczne i był bardziej niż pewien, że któreś z nich by się poparzyło. - Czy ty myślisz, że ja bym się nadawał za kratki? Wyobraź sobie, że trafiam do celi z jakimiś ciężkimi dilerami, którzy pozabijali różnych ludzi i są w gangu! - miało być poważnie, ale już sobie wyobraził siebie w takiej celi, to wybuchnął śmiechem, bo pewnie byłby więziennym błaznem, albo taką miał przynajmniej nadzieję. - No nie wiem, mogę cię powachlować liśćmi palmowymi - o ile w Australii w ogóle rosły takie palmy i można nimi było kogokolwiek wachlować, bo takie małe palemki to pewnie tak, pewnie były. - Albo dać krzaka w prezencie, wtedy w sumie będziesz współwinna - a wiadomo, głupio by było, jakby się sama wydała!

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Oczywiście, że taki, który lubisz — oburzyła się teatralnie, przy okazji godząc go lekko wskazującym palcem prosto w ramię. Mało ją obchodziły drinki, na których widok laski piszczały głośniej niż nastolatki na koncercie Dawida Kwiatkowskiego i robiły zdjęcia, by koniecznie i szybciutko wrzucić je na Instagrama, oczywiście nie zapominając o wszystkich najważniejszych hasztagach i innych pierdołach jak filierki i efekty specjalnie, które wysmuklą cały świat dookoła - nawet palce u ręki. A bo i takie już teraz były aplikacje, o! Jo to nigdy nie ogarniała tej wszystkich operacji plastycznych online. Nie należała do grona ludzi, przykładających uwagi do swojego wyglądu, a tym bardziej tego, jak widziano ją w wirtualnym świecie. Może i jej strata, może gdyby jednak to robiła i zamiast wrzucać fot w dresach, zajadającej lody, wrzuciła coś w bikini + tripple wyszczuplenie, już dawno byłaby nową żoną Brada Pitta, co by ją znalazł w internetach i zapuścił DMa. No cóż, może w innym życiu, Brad — W końcu to Ciebie próbuje poznać, a nie piszczące dupy — dodała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie i korzystając z nieuwagi Rydera, nachyliła się szybko i podpierdoliła mu z rąk ostatni kawałek kanapki. No co? Wciąż była głodna, a kanapki bardzo smaczne. Nie miała więc zamiaru przejść obok takiej okazji obojętnie i nim ten zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Jo już konsumowała sandwicha z wielkim uśmiechem na ustach, wyczekując opowieści o tych drinkach. Chciała go poznać. I chociaż tak naprawdę byli jedynie na pseudo randce, to nie zmieniało faktu, że uważała go za naprawdę świetnego kolesia i chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. Jaki lubi alkohol, jakie filmy ogląda w sobotni wieczór, która piosenka wywołuje uśmiech na jego twarzy, a która porusza do tańca i masę innych rzeczy, jak na przykład czy pierwsze daje mleko, czy płatki. To wszystko były ważne informacje do pozyskania, ale oczywiście wszystko w swoim czasie.
Chcesz mi powiedzieć, że ty nikogo jeszcze nie zabiłeś? — udała zdziwienie, ściągając przy tym brwi, chociaż cień uśmiechu powoli przebijał się na twarz — Bez sensu! Co z ciebie za DILER?! — oburzyła się, bo jak to tak można? Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że prawdziwy, szanujący się diler (z każdego filmu przynajmniej) miał zawsze wtyki w mafii, własną ekipę morderców i masę ludzi z długami, do których jeździł z Sebom od brudnej roboty i zapodawał solidny wpierdol tym, którzy pieniążków na czas nie dostarczyli. Duhh. Logiczne. Nie? Pokręciła jeszcze do tego wszystkiego głową i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej — Zawiodłam się na tobie, Fitzgerald. Wstyd jak chuj — jeszcze trochę tam pocmokała, tak dla zasady, jednak aktorzyna nie była z niej za dobra i już po chwili kąciki ust uniosły się ku górze, a na twarzy wymalowało się ewidentne rozbawienie. W sumie miał racje. Za chuja nie wyobrażała go sobie za kratkami. Ryder do pierdla? Kurwa, przecież ten człowiek umarły szybciej niż pierwsze sto osób w Squid Game. A jeszcze jakby do tego wszystkiego trafił tam w koszuli w palemki? Lepiej nawet nie myśleć... ops.
Słabo ci idzie to argumentowanie. Musimy jeszcze poćwiczyć. Chociaż perspektywa takiego krzaczka na wyłączność, co bym go sobie posadziła przed domem brzmi kusząco — stwierdziła po chwili, bo w sumie mieszkała na totalnym zadupiu i mało kto szlajał się po lesie. Może nie byłoby jakiegoś dużego przypału. Chociaż znając Jo i jej rękę do kwiatów — nawet marycha zdechłaby po tygodniu. To samo tyczyło się rybek i innych “kieszonkowych” zwierzątek. Nie miała do tego ręki i każdego głupika, po kilku tygodniach spuszczała w kiblu w akompaniamencie smutnego fletu z tytanica (o tego). Swoją drogą myślenie o utraconych rybkach nasunęło do jej głowy pytanie, nad którym nim zdążyła się zastanowić, już wypłynęło z jej ust.
Myślisz, że ryby odczuwają pragnienie? No wiesz.. Czy czasami chce im się pić — spytała głupio, podciągając nogi i siadając po turecku. Zielsko już ewidentnie powoli zaczynało działać, a ciało zrobiło się jakieś takie.. Odprężone.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
- Chyba cię popierdoliło - powiedział zupełnie poważnie, jak zobaczył, że Jo kradnie mu kanapkę. Kradnie mu jedzenie! Czy ta dziewczyna miała w sobie choć odrobinę przyzwoitości? Ryder nie miał w życiu zbyt wiele zasad, właściwie nie miał żadnych, ale jedzenie było dla niego najświętszą świętością! Był w stanie dzielić się zielskiem, czasem też i obiadem, ale nie kosztem własnej porcji, więc jak dziewczyna capnęła mu ostatniego gryza kanapki, to tak naprawdę się wkurwił. Wiadomo przecież, że ostatni gryz był najbardziej wyliczony i przemyślany - musiał zawierać idealne proporcje wszystkich składników i najlepiej, żeby miał mało skórki od chleba, a jednocześnie, żeby nie był zbyt wymacany. No i taki właśnie był ten mały kawałeczek, po którym pustkę Fitzgerald odczuwał w całym sobie! Zanim jednak zrobił King największą dramę, jaką widziała w życiu (bo nie grała na forach, więc w dupie była, gówno widziała), jeszcze raz spojrzał do koszyka, a jak już wymacał tam zawiniątko, które potencjalnie było kanapką, to się trochę uspokoił. Najwyraźniej pakowanie jedzenia dla Rydera było przemyślane, bo nie istniało coś takiego jak za dużo jedzenia, a za mało jak najbardziej. - Dobra, masz szczęście - mruknął łaskawie i choć Jo cała ta scenka mogła wydawać się dziwaczna, to właśnie zobaczyła prawdziwą twarz Rydera - tego, który potrafił walczyć o swoje jedzenie z całych sil! - A alko lubię proste, bez masy słodkich syropów i kolorowych udziwniaczy - wódka z colą to też nie było to, ale nie lubił drinów, których składników nie dało się wyliczyć na palcach jednej ręki. Trochę przerost formy nad treścią, poza tym on pracował w Moonlight Barze, nie w jakiejś popularnej miejscówce w Sydney.
- Chujowy, na start w ogóle powinienem pobierać hajs, ale podobno jak się bierze to, co się chce sprzedawać, to wychodzi słaby biznes - przynajmniej w jakichś ostrych piksach i wszystkim, czym się bieliło noski. Rydera jakoś nie ciągnęło niezdrowo do zielska, przynajmniej tak to sobie mówił, chociaż palił częściej niż większość społeczeństwa i wszędzie miał skitrane coś tak na wszelki wypadek, a blanty w ogóle rollował takie piękne, że jakby Snoop Dogg znowu ogłaszał, że szuka kogoś do pełnoetatowego zwijania, to tym razem by się zgłosił i pewnie nawet dostał tę robotę. - Tak czułem, że lecisz na bedbojów, ale sorry, nie mam nawet dziar na łapach - chciałam napisać, że w ogóle, ale chyba miał coś wytatuowanego na dupie. No i chujowy by z niego był nawet z dziarami, bo wtedy wyglądałby jak Pete Davidson, a czy na niego ktoś patrzy i myśli o tym, że jest taki niebezpieczny? - Ooo, widzisz? Zajebista opcja, mówię ci - Fitzgerald lubił sobie doglądać krzaczków i w ogóle tam przesadzać, zbierać, siać, suszyć, no zajebista opcja, tylko nie mógł o tym nikomu poważnemu powiedzieć, oprócz znajomych, bo jednak w Australii zielsko było nielegalne, a nawet Ryderro widział, że lepiej się z niektorymi rzeczami aż tak nie obnosić, chociaz na imprezki w jego domu wpadał nawet poolicjant. - Pytasz odpowiedniej osoby, bo widzisz, studiowalem biologię morską - studiowałem to może za dużo powiedziane, ale się tam dostał. - No jak żyją w zlej wodzie, to czuja - palnął zupelnie bez żadnego potwierdzenia, bo tak mu się tylko wydawało z tymi wszystkimi słodkowodnymi i słonowodnymi stworzeniami. - Ale w sumie to tak jak masz za malo powietrza w powietrzu i masz takie pragnienie oddychania, nie? - o, po zadyszce. Ryby mialy tak samo?

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
<- z ogniska halloweenowego

Zauważył, że Klaus dość niechętnie zgodził się na badanie - właściwie mu się nie dziwił: sam unikał go jak ognia i wolał raczej nie wiedzieć, jeśli coś mu jest, ale skoro już dostał informację, że mógł się zakazić, to istną głupotą byłoby nie zrobienie testu.
Nie ciągnął dalej tego tematu: tak, jak Klaus powiedział - mieli się dobrze bawić, miało być pięknie, luzacko, mieli... iść na randkę...? On właściwie nie rozpatrywał tego spotkania w takich kategoriach, ale chyba tym właśnie było zaproszenie go przez Klausa na to ognisko: randką. Ich pierwszą randką.
Kiedy to do niego dotarło, jego serce fiknęło koziołka, chociaż Saul starał się nie pokazywać tego po sobie. Uprzednia złość o pieprzenie się z innymi, wściekłość na Patricka minęły najpierw pokonane przez dobijającą informację, a potem przez radość z tego, że faktycznie miał faceta: bo Klaus przecież nie zaprzeczył, a potem zapytał wręcz, czy Saul chce z nim być i mówił o nich, że są razem. No i jeszcze stwierdzenie chłopaka, że miał nadzieję, że będzie romantycznie... We wcześniejszej rozmowie był zbyt zdenerwowany, żeby to docenić, ale teraz te słowa do niego wracały i robiły coś dziwnego z jego wnętrznościami - jakby Monroe miał znów kilkanaście lat i zakochał się po raz pierwszy w życiu.
Przystał natychmiast na propozycję odejścia stąd gdzieś i zaszycia się razem. Dopił swojego paskudnego drinka i dał się Wernerowi odholować z dala od tłumu, śmiechów, głośnej muzyki i ogniska.
Randka. Randka!
Z Saulem naprawdę działo się teraz coś dziwnego. Szedł z Klausem za rękę, nie przejmując się tym, czy inni to dostrzegają - miał to w głębokim poważaniu, co również było dla niego dość niezwykłe; ale chyba po prostu wreszcie złamał się, kolejny jego mur obronny runął, a on dojrzał do tego, że nie było się czego wstydzić - jeśli komuś nie odpowiadał widok dwóch facetów razem, to był to problem tego kogoś, nie ich. Oni nic złego nie robili.
- Jasne, że cię zaprowadzę w jakieś fajne miejsce - odpowiedział i zerknął na torbę chłopaka: zauważył wcześniej, że coś mu tam dzwoni - Dobrze, że wziąłeś koc i wino: nie będą nam dupy marznąć i nie będziemy siedzieć o suchym pysku.
Czuł się trochę dziwnie - rzeczywiście jak uczniak, kiedy szedł tak z Klausem ze splecionymi palcami, ale odpowiadało mu to uczucie. Cieszył się teraz jak dzieciak, a wszystkie problemy dzisiejszego dnia i obecnej rzeczywistości gdzieś uleciały. Było teraz tak, jak wcześniej zakładał: żyli chwilą, byli tu i teraz, a "zewnętrzny świat" nie miał do nich dostępu - zwłaszcza jeśli zaszyją się gdzieś sami i nikt im nie będzie przeszkadzał.
Poprowadził Klausa do jaskini - szli wąskimi leśnymi ścieżkami, tak, że czasem nie mogli iść obok siebie, tylko jeden za drugim. Cały czas trzymał go przy tym za rękę, prowadząc na tyle powoli, żeby chłopak się nie potknął w mroku o jakiś korzeń - ale księżyc świecił na tyle jasno, że według Saula nie trzeba było zapalać światła: nie lubił latarek, bo one tylko ograniczały mu tak naprawdę widoczność. Dopiero kiedy weszli do pieczary, trzeba już było mieć ze sobą jakieś światło, więc Saul wyciągnął swój telefon i włączył latarkę.
- Tam dalej jest małe podziemne jezioro - powiedział, a jego głos odbił się od skał.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
To było coś nowego. Randka - nie taka, jak te wszystkie spotkania z tindera czy grindra, organizowane po to tylko, żeby zaliczyć i się rozejść. I nie taka, jak tamta na szybko organizowana przez niego chińska wyżerka, której atmosfera daleka była od romantycznej i która zresztą randką nigdy nie została nazwana. Bardzo dobrze, bo to oznaczało, że właściwą pierwszą randkę mieli dopiero przed sobą. I Klaus cieszył się na to jak skończony gówniarz. Być może wcześniej obawiał się trochę reakcji Saula na użycie przez siebie tego słowa, ale teraz, rozluźniony już przez wypity alkohol, a także po odbytej przed momentem rozmowie wychodzący najwyraźniej z założenia, że wyczerpali już limit dramatów na najbliższy tydzień (miesiąc, rok, życie), trzymał się dobrej myśli i to się opłaciło. Zauważył, że Monroe też jakby rozpromieniał nieco. Odrodziła się w nim nadzieja na to, że to w istocie mógł być jeszcze udany wieczór.
Pozwolił mu prowadzić się słabo oświetlonymi, leśnymi ścieżkami, skoncentrowany w pełni na tym, żeby przypadkiem nie nadepnąć na jakiegoś węża (czuł, że go obserwują tam z krzaków, więc trzymał się kurczowo saulowego ramienia, jakby w realnym poczuciu, że to miało szansę w jakiś sposób go uratować). Nie pytał, dokąd mężczyzna go prowadził, nie chcąc psuć sobie niespodzianki - oczywiście, że wierzył w to, że to nie będzie jakaś byle jaka polana; znał już Monroe’a na tyle, że był pewien, że ten weźmie go w miejsce faktycznie wyjątkowe i już nie mógł się doczekać. Chciał móc tylko pocałować go wreszcie mocno i bez czającego się z tyłu głowy stresu o to, czy Saulowi faktycznie nie przeszkadzało, że wokół nich byli ludzie. Klausowi nie robiło to różnicy - w obecności publiki robił dużo gorsze rzeczy nic jedynie całowanie, ale wiedział, że to akurat była kwestia, w stosunku do której miał dużo bardziej liberalne podejście niż reszta społeczeństwa.
Szybko okazało się, że nie mylił się co do wyjątkowości miejsca. Gdy tylko weszli do jaskini i Saul odpalił latarkę, uwaga Wernera i jego pełne zachwytu spojrzenie przeniosły się zaraz na skalną ścianę. Skinął tylko głową na informację o podziemnym jeziorze - tak, z chęcią je zobaczy, ale teraz zbyt pochłonęło go to, co widniało już przy wejściu.
- Możesz poświecić? - poprosił, dłonią wskazując na niewyraźne w tym półmroku malunki. Kiedy mężczyzna zrobił to, Werner natychmiast podszedł bliżej; tak blisko, że prawie wsadził nos w tę kamienną ścianę, ale zaraz zagrzebał w torbie, żeby wyjąć z niej futerał z okularami, które zawsze trzymał przezornie przy sobie. Zazwyczaj zdawał się na soczewki, ale tym razem - oczywiście - o nich zapomniał. Szczerze mówiąc, to nie wiedział nawet czy Saul kiedykolwiek wcześniej widział go w okularach, ale jakoś niespecjalnie się tym teraz przejmować, pochłonięty zupełnie wpatrywaniem się z zachwytem w te naskalne malunki.
- Boże... niesamowite - mruknął, nie mogąc powstrzymać się przed przesunięciem palcami wzdłuż jednej z linii, które składały się na podobiznę człowieka. Odwrócił się z uśmiechem w stronę Saula. - Niesamowite - powtórzył i już przełykał ślinę, żeby powiedzieć coś więcej. - Wiesz, do tej pory widziałem tylko takie malunki w Europie - z tych słynniejszych, to w Lascaux, chociaż, szczerze mówiąc, to właściwie była kopia, podobno wierna, bo prawdziwa jaskinia od lat sześćdziesiątych jest zamknięta dla zwiedzających, ale... wow. I zobacz - wizerunki zwierząt, to najpopularniejsze w tej dziedzinie sztuki, ale wokół nich zawsze są różne znaki geometryczne i do tej pory to jest jedna z największych zagadek. Istnieje teoria, że mają symbolizować cykle reprodukcyjne zwierząt; że to taki ekwiwalent kalendarza księżycowego. O ile dobrze pamiętam, to używanymi w nich znakami były pionowa kreska, kropka i igrek, ale tutaj nie widzę niczego takiego... pewnie różni się w zależności od regionu, prawda? To dziwne, że to miejsce nie jest w żaden sposób chronione... - zastanowił się nad tym. Może to nie były wcale oryginalne malowidła, tylko jakaś kalka? Może jakieś znudzone, miejscowe dzieciaki robiły sobie żarty? Z drugiej strony, użyte materiały zdawały się rzetelne; to nie były jakieś zwykłe farbki plakatowe.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Podczas przeprawy lasem zauważył, że chłopak wczepiał się w jego ramię, jakby ono miało go uratować przed całym złem tego świata - to było na swój sposób urocze i kochane, a on dzięki temu czuł się potrzebny i chyba ten gest dodał mu pewności, że faktycznie są razem: Klaus wyraźnie wierzył, że jeśli będzie blisko Saula, to nic złego mu się nie stanie. To było kochane i malowało na twarzy Monroe lekki uśmiech satysfakcji - chociaż nie widział w tym lesie nic złego, a jedynie uważał na to, żeby Werner się nie potknął albo nie zjechał stromym zboczem wprost do rzeki. Ale trzymał go mocno, nie pozwalając mu na podobne wypadki.
W jaskini oczywiście poświecił tam, gdzie chłopak chciał, a potem z fascynacją obserwował jego zachwyt malowidłami skalnymi. Jego miłość dodatkowo urosła - rosła za każdym razem, kiedy Klaus wykazywał się swoją inteligencją i wiedzą. Sam uważał się za kogoś znacznie gorszego, niż on, mniej wykształconego, mającego mniejszą wiedzę - choć nie brał pod uwagę, że z kolei on może mieć wiedzę na tematy, których nie znał Werner i w tym mogli się uzupełniać. Idealizował chłopaka pod tym względem i uwielbiał go słuchać, kiedy uruchamiała mu się szufladka inteligenta.
- Te malowidła są inne, niż w Lascaux czy innych europejskich jaskiniach - powiedział po chwili - to są rysunki tutejszej ludności, przodków dzisiejszych Aborygenów. Tu żyją inne zwierzęta, kultura jest inna, sztuka też. I tu chyba te rysunki nie są tak chronione, jak w Europie, bo białasy nie zwracają zwykle większej uwagi na kultury ludności ciemnoskórej. To nie są kopie, to prawdziwe malowidła, tylko nikt się nimi specjalnie nie interesuje. Jak chcesz, to pokażę ci jeszcze kilka miejsc, gdzie są jakieś ich malowidła, ale to nie dzisiaj. W ogóle chyba nie robiłem ci wycieczki po okolicy, a tak już od jakiegoś czasu myślałem o tym, że chciałbym ci pokazać, jak tu jest i gdzie się wychowałem... Jeśli i ty byś chciał, oczywiście...
Kiedy to mówił, coraz bardziej wątpił w swoje słowa - nie dlatego, że nie chciał faktycznie zrobić mu co najmniej jednej wycieczki, ale dlatego, że gdy usłyszał własne słowa, uznał, że to głupie: co chłopaka z miasta, z inteligencji, z Europy mogły interesować dżungle i dzicz Australii?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Kochał sztukę w każdej jej formie. Tę starą i tę nową - tę sięgającą poprzednich tysiącleci i dorastającą na przestrzeni ostatnich miesięcy. Oddychał nią, inspirowała go i czuł dzięki niej, że ich byt, jako ludzkości, na tej ziemi, nie był w istocie tak smutny i nieczuły, jak wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. Spędzał długie godziny na studiowaniu różnych dzieł - ostatnio częściej literackich niż malowanych, ale do tych drugich w istocie miał duży sentyment, wyrosły na gruncie relacji ze zmarłą już matką. To ona nauczyła go wrażliwości, doceniała ją i wręcz adorowała, na bakier ojcu, który za wszelką cenę chciał ją stłumić, dostrzegając w niej coś niepożądanego u przyszłego prezesa firmy. Klaus miał wrażenie, że na gruncie ostatnich wydarzeń Adalbert Werner coraz mniej wierzy w to, że jego syn pójdzie tą drogą; coraz więcej uwagi poświęcał swojemu siostrzeńcowi, zatrudnionemu u niego od paru lat, w imię szerzącego się jak zaraza w tych kręgach nepotyzmu. Klaus czasem czuł, że ojciec kocha go bardziej niż jego, bo angażował się w duże projekty i był szczerze zafascynowany tymi wszystkimi giełdowymi zagadnieniami. Z drugiej strony, ucieszył się przecież, kiedy młody Werner poprosił go o pieniądze na kurs. Szkoda tylko, że ten kurs to była jedna wielka ściema i chłopak zdawał sobie sprawę, że za niedługo pewnie wyjdzie na jaw. Cóż, będzie się tym przejmował później.
Na razie cieszył się sztuką. Obcowaniem z nią, faktem, że był tu z Saulem i że Monroe pomyślał o tym, żeby zabrać go w takie właśnie miejsce. Schlebiało mu to. Imponowało. Czuł się doceniony i zrozumiany. Z rzadka zastanawiał się, czy mężczyzny nie frustrował stopień jego zaaprobowania malarstwem, literaturą i wszystkimi innymi odgałęzieniami tych dziedzin, ale nie leżało w jego naturze powstrzymywanie się od zachwytów nad czymś, co wprawiało go w realną radość lub - równie wartościowe - zamyślenie. Z czasem zrozumiał, że Saul to lubił. Z czasem również, powoli, ale w pełni, dostrzegł, że Saul również potrafił wypowiedzieć się na te tematy, docenić sztukę i podzielić z nim czymś ciekawym. To również mu zaimponowało, bo kiedy go poznawał, uznawał go za człowieka prostego, za co dzisiaj było mu całkiem wstyd. Nie był świadomy, że Monroe czuje się przy nim gorszy czy mniej światły. On uczył się powoli postrzegać go w tym zakresie jako równego sobie.
- Pewnie, że bym chciał - uśmiechnął się do niego, bo szczerze ucieszyła go ta propozycja. Miał już dawno ochotę zapytać kogoś z miejscowych czy zafundowałby mu jakąś przechadzkę, bo choć wcześniej zdarzało mu się spędzać u wujostwa wakacje, przez większość czasu po prostu dogorywał z książką w ich ogrodzie - trochę też dlatego, że bał się, że jeśli wyjdzie poza jego teren, zaatakuje go od razu jakaś anakonda. Za płotem czuwał zaś pan ogrodnik i gosposia, która miała doświadczenie w ucinaniu wężowych łbów za pomocą szpadla. Nie krył nawet, że zaimponowała mu niezmiernie, kiedy do jego uszu dotarła ta informacja, choć miał nadzieję, że nigdy nie zobaczy jej w akcji. Kochał wszystkie zwierzęta, ale dla tych gadów było, jego zdaniem, osobne miejsce w piekle.
- To prawda, że mamy gdzieś obce kultury... to strasznie smutne. Moglibyśmy się tyle nauczyć - westchnął, powracając jeszcze na moment do tematu malowideł. - Jesteśmy im winni chociaż to za to całe cierpienie - dodał, jakby szczerze wierzył, że docenienie sztuki rdzennej ludzkości, w jakimkolwiek stopniu wynagrodzi jej całe zło, spowodowane przez białych kolonialistów. - Wiesz, jeszcze nie rozmawiałem z żadnym z Aborygenów. Czuję się w ich towarzystwie trochę onieśmielony - wyznał ostrożnie, zastanawiając się jednocześnie czy to nie było odrobinę rasistowskie. Nie byłoby w tym nic dziwnego - dorastał wśród białych rasistów, którzy tylko udawali, że nie obchodziły ich rasa oraz etniczność.
Przysunął się znowu do Saula, żeby cmoknąć go krótko w policzek.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Jest świetnie - oznajmił szczerze, wciąż oczarowany tym miejscem. - Chcemy usiąść? - zaproponował, rozglądając się wokół. Nie wiedział, które miejsce będzie dobre: tutaj, blisko wyjścia i malunków czy głębiej, w okolicy wody, ale już wyciągał z torby koc; do ich uszu dobiegł odgłos obijanego o siebie szkła butelek.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Ucieszył się, że Klaus zareagował tak pozytywnie na propozycję zwiedzania okolicy - naprawdę trochę się obawiał, że chłopak nie będzie miał na to ochoty, bo to nie było to samo, co obcowanie ze sztuką - on zamierzał zabrać go w dzicz, pokazać tutejsze lasy, rzekę, jeziora, skały... To co innego, chociaż - jak widać - sztuka też tu była.
Mimo wszystko kochał Australię - to był jego dom, a Lorne Bay mimo, że było według niego dziurą zabitą dechami, to jednak była jego własna dziura, która pokochał i jednak chyba nie chciałby się stąd wynosić. Obecnie miał tu już wszystko, czego pragnął: przyrodę, dom, rodzinę i ukochaną osobę, z którą (wyglądało na to) wszystko szło w dobrym kierunku. W dodatku miał tu swój biznes (w dużej mierze dzięki pieniądzom od Klausa, ale zamierzał mu to wszystko oddać, kiedy się odbije i zacznie zarabiać na swojej biżuterii) i wychodził na porządnego człowieka, czym bardzo się cieszył. Chciał pokazać ukochanemu swój świat, swoje miejsca, swoje życie - i przeżywać je dalej z nim.
- Moglibyśmy, ale nawet w szkołach niewiele tego jest - przyznał - nie wiem, czy obecnie dzieciaki uczą się o kulturze Aborygenów, ale szczerze w to wątpię - ja sam niewiele o nich wiem mimo, że mieszkam przecież tuż obok nich. Oni co prawda coraz bardziej mieszają się z nami w społeczeństwie, nie izolują się aż tak, jak kiedyś, ale... - wzruszył ramionami.
Spojrzał na Klausa z lekkim uśmiechem, gdy ten powiedział, że czuje się onieśmielony przy rdzennych mieszkańcach Australii - być może było to nieco rasistowskie, ale Saul sam nie był tego pewien: mógł zrozumieć onieśmielenie.
- Sam czasem bywam onieśmielony, kiedy przypomnę sobie, co biali im zrobili. Im i wszystkim innym niebiałym ludziom... Ale staram się też o tym zbyt wiele nie myśleć, bo wstyd mi nieraz, że mam taki, a nie inny kolor skóry i należę do rasy, która wyrządziła najwięcej krzywdy światu. Jestem przecież potomkiem ludzi, którzy tutaj porywali mieszane dzieci i je "cywilizowali". To czarna karta w historii białych Australijczyków, w dodatku nie tak znów dawna.
Kiedy Klaus przysunął się, żeby dać mu buziaka, Saul uśmiechnął się szerzej, ucieszony i objął go za ramiona, żeby na chwilę przytulić. Naprawdę teraz czuł się jak dzieciak na randce i bardzo mu się to uczucie podobało - można powiedzieć, że poza wszystkim innym, poza tym, że był rzeczywiście zakochany, to trochę też wynagradzało mu to dzieciństwo, którego praktycznie nie miał. Oczywiście, wtedy też chadzał na randki, ale zwykle poobijany, struty i przerażony, że ktoś go może zauważyć z chłopakiem.
Kiwnął głową w odpowiedzi na jego pytanie i pomógł mu rozłożyć koc, po czym zastanowił się chwilę.
- Wiesz, co, jak moment zaczekasz, to przyniosę trochę gałęzi i możemy tu sobie zrobić własne ognisko. Co ty na to?
Chwilę później wyszedł z jaskini, żeby faktycznie pozbierać trochę chrustu i suchych liści - wracał kilka razy, żeby nie musieć biegać co chwilę w tę i z powrotem, gdy trzeba będzie dorzucać, po czym ułożył niewielkie ognisko w odpowiedniej odległości od koca, rozpalił przy pomocy zapalniczki i usiadł obok Klausa, zadowolony z siebie i sytuacji.
- Nasze własne ognisko, nie potrzebujemy tamtego - stwierdził wesoło - A wiesz, że w tych lasach żyją duchy? To akurat usłyszałem kiedyś od Aborygenów, oni mają dużo historii na ten temat. Uważaj, jak chodzisz nocą po lesie - są tutaj na przykład Yowie: wysokie istoty, które polują na ludzi. Same były kiedyś ludźmi, a przeobraziły się w niezwykle szybkich mistrzów myślistwa. Wszyscy byli w ludzkiej postaci kanibalami: jedni z głodu, którego nie mogli pokonać w inny sposób, więc zjadali swoich pobratymców, a inni dlatego, że wierzyli w magiczne moce, które nabędą zjadając ludzkie mięso. I faktycznie, zdobyli je, tylko jakim kosztem...?
Teraz błądzą po lasach, szukając zdobyczy, wywęszą cię swoimi płaskimi, szerokimi nosami. Potrafią zastawiać pułapki, więc uważaj, gdzie stawiasz stopy - to nie są pułapki na zwierzęta...

Wyszczerzył zęby, a jego oczy błysnęły w złowieszczym uśmiechu.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Kochał poznawać inne kontynenty i kultury, choć nie wiedział, że jego zachwyt wyrósł na rasistowskich korzeniach zwykłego zafascynowania wszystkim, co egzotyczne. Gdyby żył dwa wieki wcześniej, z pewnością zaczytywałby się w powieściach Verne, pełnych ludów i zwierząt niedostępnych dla zwykłego Europejczyka. Romantyzował w pewien sposób cierpienie tych całych populacji, spoglądał na nich mesjańskim okiem i czuł poczucie winy - ale samolubne, hodowane po to tylko, żeby poczuć się lepiej z samym sobą. Klaus Amadeus Werner, choć był człowiekiem pełnym empatii i wiedzy, nie rozumiał w istocie bardzo wielu rzeczy: nierówności społecznych, biedy (wtłoczono mu za dzieciaka pogląd, że ciężką pracą dało się zyskać fortunę, a ludzie ubodzy to tacy, którzy są zbyt leniwi, żeby pracować - ciekawe, że podobne słowa wypływały z ust osób, które swój majątek dziedziczyły z pokolenia na pokolenie), konfliktów rasowych, wojny bałkańskiej, podziału Sudanu czy faktu, że Afryka w istocie nie była wcale miejscem osiedlenia prymitywnym plemion, ale prężnie rozwijających się cywilizacji. O tych wszystkich rzeczach czytał, czerpał wiedzę z ukochanych przez siebie książek, ale czy na poziomie mentalnym faktycznie to wszystko do niego docierało? Nie nazwałby się rasistą, wierzył w równość - to budowało jego ideały. Ale czy zupełnie szczerze mógłby powiedzieć, że nie czuł się w jakiś sposób lepszy; nawet nie bezpośrednio, a właśnie podświadomie? Znienawidziłby tę myśl, gdyby zaświtała w jego głowie, ale na (nie)szczęście Werner był równie samolubny i zapatrzony w siebie, co większość białych ludzi. Nie myślał o niedoli, która go nie dotyczyła, chyba, że potrzebował akurat pogrążyć się w smutku i zadumie. Nie musiał z nią żyć.
- W Niemczech mało co się o tym wspomina. Niby nic dziwnego, bo to inny kontynent, ale nadal... o tych procederach na Aborygenach dowiedziałem się na własną rękę. W naszym szkolnictwie ważniejsze jest wymienić wszystkich Habsburgów z pamięci - z tymi słowami uśmiechnął się nieco złośliwie. Wciąż pamiętał wszystkie te rodowe zawiłości, daty panowania i najważniejsze, stoczone bitwy. Przez chwilę był nawet prymusem z historii, ale ta zajawka szybko odeszła w niepamięć, na rzecz literatury i innych gałęzi sztuki, którymi zajmowanie się było nad wyraz absorbujące.
Teraz zaś absorbująca była bliskość Saula: ta ich mała randka, na której Klaus też czuł się, jakby nadrabiał właśnie jakiś bestialsko wyrwany z życia okres nastoletnich uniesień; ten sam, w którym płakał w ramiona obcych, starych i często obrzydliwych facetów o tym, że nikt go nie kocha i nigdy nie pokocha. Ominęły go te randki. Ciężko stwierdzić czy nikt nie był nim zainteresowany, czy jednak zainteresowany nie był sam Werner - druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna. Nie szukał uznania u rówieśników, od wczesnych lat potrzebował otrzymywania go od starszych mężczyzn. A kiedy już zdarzały się szlachetne wyjątki, przepadał w nich całkowicie - tak jak przepadł w Maurice’u, pozornie niewiele tylko od siebie dojrzalszym; na tyle, że młody i zakochany umysł Klausa nie dostrzegł nigdy, czemu to było złe na tyle sposobów. Pamiętał, że któregoś kwietniowego wieczora w dziewiętnastym roku, na krótko po ostatnim spotkaniu z chłopakiem, posypał się zupełnie w ramionach podstarzałego bankiera, który bardzo się wtedy sfrustrował, uderzył go w twarz i kazał przestać beczeć i wziąć się do roboty. Z tym kojarzyły mu się nastoletnie randki. To nie było nic przyjemnego.
W towarzystwie Saula odkrywał w sobie na nowo te wszystkie zaniedbane części - każde niedopieszczone uczucie, każdą tłamszoną potrzebę; odblokowywał wszystkie te scenariusze, które śniły mu się po nocach i które tłumił ze wstydem, kiedy tylko wstawał wstyd, uważając, że nigdy mu się nie przydarzą, że to nie było jego życie, że to nie było nic, na co zasługiwał. W ślepym pościgu za miłością, nie dostrzegał wszystkich ran, które pozostawiały blizny na jego duszy, moralności i sumieniu. Potrzebował tylko odrobiny ciepła, której nigdy wcześniej nie dostał, a którą Monroe dawał mu hojnie i w nadwyżce. A Klaus cholernie bał się, że ta łaskawość kiedyś przyjdzie po swoją zapłatę albo skończy się - brutalnie i boleśnie, jak wszystko w jego życiu.
- Mogę pomóc - zaoferował, kiedy już wyswobodził się z tego przyjemnego przytulenia. Nie miał doświadczenia w podobnie skautowych przedsięwzięciach, ale uznał, że nazbieranie chrustu raczej go nie przerośnie. Nie odważył się, co prawda, oddalać od Saula, ciągle kręcąc się przy jego boku, włączywszy wcześniej latarkę we własnym telefonie, bo z tyłu głowy nadal czaiło mu się wyobrażenie o tych wszystkich boa dusicielach (nie obchodziło go, że nie było w ich Australii; właściwie to nie wiedział nawet, gdzie te sobie żyły, bo nigdy nie odważył się wpisać nazwy jakiegokolwiek węża w internet - jeszcze dostałby zawału przed ekranem), które skradały się w mroku. I tak, nadal uparcie wierzył w to, że Monroe by go w jakiś sposób obronił, także bardziej w tym całym zbieraniu gałęzi chyba zawadzał niż faktycznie pomagał, ale przynajmniej miał ułudę, że się do czegoś przydaje.
Kiedy zgromadzili już wystarczającą ilość chrustu, opadł ciężko na rozłożony wcześniej koc, podał mężczyźnie zapalniczkę i obserwować, jak ten roznieca ogień. Podobało mu się, jak płomienie grały barwami na jego twarzy; przy halloweenowym makijażu wyglądało to wprost fenomenalnie. Czekał z niecierpliwością, aż Saul obok niego usiądzie, a kiedy Monroe wreszcie to zrobił, objął go delikatnie ramieniem i pogładził po ręce, przykładając policzek do jego skroni. Słuchał ze skupieniem jego historii, choć w połowie już zaczął się uśmiechać.
- Chcesz mnie przestraszyć, Saul? - odparł, żeby zaraz pocałować go krótko w czoło. - Musisz się bardziej postarać, bo nie boję się ciebie - oznajmił brawurowo i z przekonaniem, wolną ręką zbierając jakiś paproch z koca, żeby wrzucić go w ognisko. Wpatrywał się w tańczące płomienie i czuł, że powoli zaczynają piec go oczy. - Gdybyś był na bezludnej wyspie z tylko jednym człowiekiem i kończyłoby wam się pożywienie, to spróbowałbyś go zjeść? - spytał, trochę głupkowato, ale co innego im pozostało? Czuł się dobrze. Mógł odrobinę wyluzować. - Ja chyba nie. Pewnie dostałbym alergii na ludzkie mięso - zaśmiał się krótko. - No i na pewno nie, gdybyś to był ty. No chyba, że to ty najpierw próbowałbyś mnie zjeść. Zjadłbyś mnie, Saul? - To było chyba najbardziej idiotyczne rozważanie, jakie mógł podjąć w tym momencie, ale to nieważne - był już odrobinę podpity i rozluźniony, miał prawo trochę się powygłupiać.
Właśnie. Nachylił się do torby, żeby wyjąć z niej wino i korkociąg. Zsunął na chwilę dłoń z jego ramienia, żeby otworzyć wino.
- Zagrajmy w coś - zaproponował wesoło, kiedy w końcu uporał się z korkiem. -Prawda czy wyzwanie? Ale bez nudnych opcji. Ty zaczynasz zadawać. Na razie biorę prawdę - oznajmił, uśmiechając się do niego i udając, że to wcale nie było tak, że absolutnie zawsze wybierał prawdę.

Saul Monroe
ODPOWIEDZ