przedstawiciel handlowy marki odzieżowej — home office/w terenie
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
We wanted to be adults so bad. Now look at us. Just fucking look.
003.

not today.
Plaża nigdy nie należała do grona miejsc, które odwiedzał z przyjemnością – widok morskiej wody wywoływał u niego gęsią skórkę i uczucie bezradności. Myślami od razu powracał do swoich dziecięcych lat i tego jednego, feralnego dnia, który grubą linią przekreślił jego dopiero co rozwijającą się karierę pływacką. Na lekcje pływania nie uczęszczał z własnej woli – to był czas spełniania pasji, w których nie rozwinęli się jego rodzice. I choć początkowo złapał zajawkę i chciał uczęszczać na dalsze treningi, to ten jeden wypadek sprawił, że wszystko szlag trafił. Zdołał zapamiętać jedynie tyle, że woda napływała mu do ust i oczu z każdej strony. Zanurzał się kilkukrotnie, za każdym razem wypływając na powierzchnię, by finalnie znowu się podtopić. Do tej pory potrafił wyobrazić sobie smak chlorowanej wody w ustach. Nikt nie widział, że zniknął pod basenową taflą i gdyby nie styropianowa deseczka, którą jakimś cudem udało mu się odnaleźć i chwycić, to prawdopodobnie spocząłby na dnie sztucznego akwenu.
   Dlaczego zatem postanowił pojawić się w miejscu, które mogło rozbudzić uśpione traumy dzieciństwa? Możliwe, że chciał przełamać swoją rutynę, która ostatnimi czasy zaczęła mu nieco bardziej ciążyć. Albo był to po prostu śmiały krok ku otwartej walce ze swoimi słabościami. Choć tak naprawdę nie musiał podejmować żadnej walki, bo był naprawdę świetnym aktorem – dawał wrażenie osoby, która ma wszystko pod kontrolą. Nawet jeśli podskórnie czuł jakiś niepokój to założona na twarz maska ukrywała jego prawdziwe odczucia przed innymi. Przecież jego rodzice nigdy nie dowiedzieli się o jego traumie. I o całym wypadku też nie.
   Most prowadzący na plażę wydawał się ciągnąć w nieskończoność – albo po prostu ciężko mu się szło, bo do głowy napływało mu coraz więcej myśli i wspomnień. Ale mimo to uparcie parł przed siebie. Próbował znaleźć jakiś bezpieczny punkt, który pozwoliłby mu przekierować myśli w taki sposób, by nie rozpamiętywać dawnych traum. Dość szybko udało mu się wypatrzeć jadącego wzdłuż brzegu rowerzystę, na którym skupił spojrzenie. Przy okazji wciąż pokonywał kolejne stopnie schodów, które pokonał wręcz błyskawicznie.
   Wziął najgłębszy wdech na jaki było go stać, przymykając na chwilę oczy i prostując nad głową dłonie. Kiedy rozwarł powieki obserwowany przez niego wcześniej rowerzysta był już bardzo blisko – na tyle, że zdołał dostrzec jego przeciwsłoneczne okulary na nosie i silnik, dodający pojazdowi mocy. Mrugnął ślepiami kilkukrotnie, nie zdoławszy przewidzieć, że mężczyzna straci równowagę i wleci w pobliskie krzaki. To stało się naprawdę szybko, ale równie szybko Orval podjął działanie – w sytuacjach takich jak te decyzje podejmował impulsywnie, natychmiastowo.
   Rzucił się w stronę nieznajomego niemalże biegiem, choć odległość od miejsca wypadku nie była wcale tak duża. Początkowo starał się ocenić jego stan – czy na pierwszy rzut oka nie było poważnych obrażeń takich jak złamania czy obfite krwawienia. I wydawało mu się, że nic takiego nie dostrzegł, a przyjrzał mu się naprawdę skrupulatnie, nie pomijając żadnego, nawet najmniej oczywistego miejsca, które mogłoby ucierpieć. Od razu pochylił się nad nim, wyciągając w jego stronę ręce, z zamiarem pociągnięcia go w swoją stronę. Ale zanim to zrobił...
   — Odniosłeś jakieś poważne obrażenia? Odpowiedz na tyle, na ile czujesz, bo nie jestem pewien czy jakoś cię nie naruszę, próbując pomóc ci wstać. Żadnych złamań? Wezwać pomoc? — trochę nieświadomie zbombardował go pytaniami. Wiedział, że nie powinien, bo mężczyzna mógł być w szoku, więc postanowił zapytać raz jeszcze, tym razem zadając tylko te najważniejsze pytanie. — Nie stało się nic poważnego?
   Na pewno dostrzegł na twarzy kilka drobnych zranień – prawdopodobnie gałęzie musiały go poharatać po policzkach, kiedy wpadał w krzaki. No i ciekawe co z rowerem...
powitalny kokos
Rafu
brak multikont
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Z całego serca nienawidził opóźnionej fali bólowej, następującej dopiero po kilkunastu sekundach od urazu. Sam moment nabicia sobie guza, wybicia stawu, albo rozcięcia skóry był zaledwie uszczypnięciem, w zetknięciu z pobudzonym bodźcem dla komórek nerwowych, których równie dobrze mógłby nie mieć. Wolałby po prostu nie odczuwać bólu, szczególnie w wyniku lekkomyślności, prowadzącej do nagłych wypadków.
Miał szczęście, że asfaltową drogą nie jechał akurat samochód. Znając swoje szczęście, wpakowałby się prosto pod koła i zostałaby po nim jedynie krwawa miazga, z rozwalonym rowerem w gratisie. Nie mógł skończyć w podobny sposób. Miał jeszcze wiele celów do zrealizowania, łącznie z tym najważniejszym, skupionym na pozbawieniu ojca praw do młodszej siostry.
Mocno zacisnął zęby, czując tępy ból, promieniujący od uda oraz mocno rozdrapanego łokcia. Rama pojazdu boleśnie przyciskała nogę, którą zdołał delikatnie poruszyć. Nie mógł porwać się na podobny ruch względem łokcia. Przeczuwał częściową katapleksję, związaną z napadem senności, skutkującym utratą panowania nad rowerem.
Nie spieszył się. Zezwolił sobie na chwilę odpoczynku, bez zaprzątania głowy porozrzucanymi dookoła przesyłkami, pozaczepianymi o roślinność, pochłoniętymi przez gęste zarośla. Dopóki nie leżał na jezdni, mógł odczekać z próbą wydostania się spod elektrycznego rydwanu, ułatwiającego rozwożenie listów i paczek.
Nie myśl premii, tylko nie myśl o premii - powtarzał sobie w myślach, aby nie pozwolić wściekłości na przejęcie sterów. Wciąż czuł ból, ale próbował odpowiednio go stłumić, wsłuchując się w szum fal, a także… czyiś oddech?
Otworzył nieco szerzej zmrużone dotąd oczy, widząc, jak nieznajomy mężczyzna uważnie mu się przygląda. Robił to w ciszy, co mogło wyglądać niezwykle podejrzanie, albo wręcz przeciwnie. Przynajmniej nie krzyczał i nie potrząsał ramionami, jak przy szkoleniach z pierwszej pomocy, za co Colter był wewnętrznie wdzięczny.
- Muszę poleżeć jeszcze chwilę - wymamrotał, widząc wyciągnięte ręce, oferujące pomoc w podniesieniu się. Mięśnie ramion wciąż miał odrętwiałe, co nie sprzyjało podpieraniu się czy zaciskaniu dłoni na tych drugich.
- Nie wydaje mi się - odpowiedział przy pytaniu o złamania, próbując spojrzeć nieco niżej na swoje nogi, bez nadmiernego ruszania szyją. - Nie mogę ruszyć rękoma, ale to chwilowe. Spadek napięcia mięśniowego… czasami mi się zdarza.
Ale dosyć tego. Nie chodziło o to, aby opowiadać losowemu przechodniowi historię swojego życia czy przebytych chorób. Dopóki nie groziła mu utrata przytomności, jakoś to ogarnie. Nie pierwszy i… raczej nie ostatni raz znalazł się w tak problematycznym położeniu. Jak na złość, nie miał przy sobie nawet małej wersji apteczki przy pomocy której spróbowałby odkazić rany i założyć prowizoryczne opatrunki. Musiał improwizować i w tym wszystkim doceniał obecność nieznajomego o dobrych chęciach.
- Może, dałbyś radę przesunąć rower nieco na bok - zasugerował, lekko poruszając nogą, uwięzioną pod ramą i obudową akumulatora. Dostrzegł przekrzywiony błotnik i lekko obluzowaną kierownicę, ale poza tymi małymi mankamentami, nic poważnego się nie stało. To bardzo dobrze, bo wywalanie pieniędzy na naprawę roweru średnio mu się podobało.

przedstawiciel handlowy marki odzieżowej — home office/w terenie
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
We wanted to be adults so bad. Now look at us. Just fucking look.
Przypatrywał mu się naprawdę wnikliwie, starając się wychwycić to, co w pierwszych sekundach mogło mu umknąć. Był odrobinę rozkojarzony, bo niecodziennie bywa się świadkiem czyjegoś wypadku, ale starał się zachować zimną krew. Wewnętrznie na pewno palił się do działania, ale mimo wszystko wolał postępować rozsądnie, żeby przypadkowo nie naruszyć przestrzeni osobistej nieznajomego swoją nachalną chęcią pomocy albo nie przysporzyć się do powstania nowych obrażeń.
   Początkowo nie zauważył nawet, że rower faktycznie przygniata jego ciało w taki sposób, że bez pomocy z zewnątrz ciężko byłoby mu wstać. Nie zauważył też tych porozwalanych i pozaczepianych o pobliskie gałęzie przesyłek. Prawdopodobnie najbardziej skupił się na jego samopoczuciu, więc cała reszta szybko stała się nic nieznaczącym tłem, któremu nie poświęcał nawet najmniejszej uwagi. Dopiero gdy emocje stopniowo malały każdy z elementów krajobrazu (rower i listy) stawał się dla niego dostrzegalny.
   Kiedy z jego ust padły pierwsze słowa pochylił się jeszcze bardziej, aczkolwiek wciąż ostrożnie i nienachalnie, jednak gotowy by pomóc w każdej chwili. Zrozumiał, że w zaistniałej sytuacji pośpiech był niepożądany, dlatego czekał na jego sygnał. Miał zamiar dać mu czas na zebranie sił, by pierwsza podjęta próba wyswobodzenia go spod pojazdu okazała się ostatnią. Jeszcze nie do końca wiedział jak powinien zachować się później, ale miał nadzieję, że gdy sytuacja okaże się nieco bardziej jasna, a rozmowa będzie swobodniejsza to podjęcie dalszych działań będzie proste.
   Skinął tylko głową na znak, że zrozumiał. Starał się ignorować grymas bólu, który co raz pojawiał się na ustach mężczyzny, nawet jeśli wewnętrznie w jakimś stopniu go to ruszało. Nigdy nie był ślepy na cierpienie innych – to chyba kwestia wychowania, bo od najmłodszych lat wmawiano mu, że pomoc innym jest bardzo ważna.
   — Jasne, już się robi — odpowiedział ekspresowo, odrobinę zażenowany faktem, że sam nie wpadł na to, że najprostszym rozwiązaniem będzie pozbycie się problematycznego balastu, który przygniatał poszkodowanego. Ramę roweru chwycił bardzo pewnie – palce zacisnęły się na metalu naprawdę silnie. Jednym stanowczym ruchem uniósł pojazd, uważając przy tym, by nie zahaczyć kierownicą lub kołem o nieznajomego. Odstawił żelastwo na bok, żeby pospiesznie wrócić do wciąż leżącego w krzakach mężczyzny.
   — Dobra, teraz kolej na ciebie. Chwycę się mocno, zaufaj mi — zaczął, od razu wyciągając ręce w jego stronę. Lewą chwycił go za przedramię, prawą złapał drugą kończynę nieco wyżej. Popatrzył mu prosto w oczy – to było bardzo sugestywne spojrzenie. Teraz. Użył całym zgromadzonych pokładów siły i dzięki wspólnemu skoordynowaniu udało się postawić listonosza na nogi.
   Od razu posłał mu uśmiech – to było zwykłe, spokojne uniesienie kącików ust. Bardzo szczere i ciepłe. Wciąż stał dość blisko, by w razie potrzeby robić za podporę, gdyby okazało się, że mięśnie miał wciąż słabe albo że jednak czuje się zbyt słabo. Podbródkiem wskazał chwilę wcześniej odłożony na bok rower.
   — Wygląda na sprawny. Ty też wyglądasz całkiem nieźle — zaczął z wciąż wymalowanym na twarzy uśmiechem. — Zaraz pomogę ci pozbierać te listy, chociaż najpierw musisz mnie przekonać, że naprawdę wszystko z tobą w porządku. Bez zapewnienia nie odpuszczę tak łatwo.
powitalny kokos
Rafu
brak multikont
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Nie tak sobie wyobrażał swój pierwszy wypadek w pracy. Nie, żeby kiedykolwiek o nim myślał, albo kusił los, zsyłający tak dotkliwe przeżycia. Miejsce było jednak majestatyczne. Bliskość plaży oraz zlokalizowanej nieopodal rafy koralowej brzmiała wręcz błogo, w obliczu nieprzyjemnego zderzenia z podłożem, po którym być może zyska pamiątkę na całe życie. Po głębszych otarciach również pozostawały blizny, a łokieć Drago, wypolerowany aż do skóry właściwej nie wyglądał ciekawie. Samo zetknięcie z substancją odkażającą zaserwowałoby mu bolesne doświadczenia które wolał nieco przełożyć w czasie.
Był pełen podziwu dla zaangażowania nieznajomego. Kiedy ten zaoferował się z przesunięciem roweru, przekręcił nogę dla lepszej wygody, czując wyraźną ulgę po uwolnieniu spod ciężaru ramy oraz zamocowanego na niej akumulatora. Drętwiejące uczucie, przesuwające się z wolna po ramionach świadczyło o powracającej władzy w mięśniach.
- Dzięki - wymamrotał wraz z wdzięcznym spojrzeniem, którym nienachalnie zmierzył chłopaka. Mieszkał w Lorne Bay od urodzenia, ale zdaje się nigdy nie napotkał na swojej drodze tej konkretnej twarzy, od dziś kojarzącej się z pomocą w awaryjnej sytuacji. Całkiem możliwe, że natknął się na przyjezdnego.
Przystanął na skorzystanie z pomocy przy dźwignięciu się na równe nogi. Pomimo lekkich oporów, związanych z nabitym na udzie siniakiem, udało mu się utrzymać pion, za co znów podziękował, tym razem w formie skinięcia głową. Zachował dla siebie szczegóły, dotyczące leków. Nie chciał na samym wstępie wyjść na dziwaka, który potrzebuje proszków, aby normalnie funkcjonować. W zupełności wystarczał mu fakt, że z racji przypadłości nie mógł podjąć niektórych z zawodów, zdecydowanie lepiej płatnych, od fuchy listonosza. Mógł pożegnać się z ratownictwem, wojskiem, strażą czy policją, w których typowo neurologiczne choroby z miejsca wykluczały kandydata.
- Miło, że akurat byłeś w pobliżu - stwierdził, delikatnie odwzajemniając widoczny na ustach chłopaka uśmiech. Gdyby nie on, możliwe, że dłużej siłowałby się z rowerem, przeżywając jednocześnie przeciągniętą w czasie katapleksję. Najważniejsze, że stało się inaczej, a Colter nie musiał zaprzątać sobie głowy innymi, potencjalnymi scenariuszami.
- Uparty jesteś - skwitował, przesuwając z ramion plecak, z którego zdecydował się wyciągnąć butelkę z wodą oraz fiolkę z lekami. Mogły wyglądać jak zwykłe suplementy diety, albo środki przeciwbólowe, więc nie czuł zbyt dużych oporów przed łykaniem ich w towarzystwie nowego znajomego. Przynajmniej pozbędzie się uczucia nagłej senności oraz ograniczy możliwe, kolejne wypadki spowodowane własnym zaniedbaniem. Po prostu przeoczył dawkę, którą miał zażyć rano. Był zbyt rozkojarzony możliwością złapania premii, aby dopilnować rutynowej sprawy, powtarzanej praktycznie codziennie.
- Już powinno być lepiej - zapewnił, chowając butelkę wody z powrotem do plecaka. - Po drodze podjadę do apteki i czymś to zakryję.
Chociaż chłopak stwierdził, że Drago wyglądał nieźle (jak po upadku, zapewne), nadal miał na widoku nieładnie wyglądającą ranę, piekącą umiarkowanym bólem. Spojrzał na nieprzyjemnie pościerany łokieć i lekko poruszył poobijaną nogą, czując postępujący na niej obrzęk. Jeśli nie chciał borykać się z nieprzyjemnymi sensacjami, powinien kupić dodatkowo zimny okład na stłuczenia, albo przynajmniej mrożonkę, którą zakryje siniaka, zanim ta szybko się rozmrozi. Upały nie sprzyjały chłodzeniu ciała, zdecydowanie.
- Jeśli gdzieś się śpieszysz, dam sobie radę z listami - przekazał, schylając się po pierwsze paczki, które zaczął przekładać na jedno miejsce. Nie chciał się nikim wyręczać, jednak gdyby kolega postanowił zostać, Colter będzie musiał pomyśleć nad jakąś formą odwdzięczenia się. Najprostszą byłaby butelka alkoholu, ale nie każdy musiał za nim przepadać. Sam Drago był tego przykładem.

przedstawiciel handlowy marki odzieżowej — home office/w terenie
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
We wanted to be adults so bad. Now look at us. Just fucking look.
   „Miło, że akurat byłeś w pobliżu.”
   Nigdy nie wierzył w coś takiego jak przypadek, ale słowa przeznaczenie również nie używał. Uważał natomiast, że nic nie dzieje się bez przyczyny, więc po prostu los tak chciał albo ktoś wyżej pociągał za odpowiednie sznurki, by spotkanie tej dwójki doszło do skutku. Co prawda nie spodziewał się, że przyjdzie mu poznać kogoś akurat w takich okolicznościach, ale właśnie zo to lubił życie – w każdej chwili mogło się zdarzyć coś zupełnie niespodziewanego, coś wykraczającego poza schemat codziennej rutyny. A pomyśleć, że zaczęło się od tego, że postanowił wrócić do domu zupełnie inną drogą, zbaczając ze swojej wydeptanej ścieżki.
   Mimowolnie uśmiechnął się – oszczędnie, bo unosząc zaledwie kąciki ust, ale bardzo przyjaźnie i szczerze. Widać było, że chciał się okazać pomocny. Prawdopodobnie czuł się wewnętrznie zobligowany do udzielenia pomocy nieznajomemu – pokłady ludzkiej empatii nie pozwoliłyby mu przejść obojętnie obok krzywdy drugiego człowieka. Zwłaszcza, że w pierwszej chwili upadek mógł wyglądać groźnie.
   — To prawda, jestem uparty. Ale bardziej pomocny — odpowiedział od razu w kontrze, nie spuszczając z niego wzroku. Wciąż stał na tyle blisko, by w razie potrzeby zareagować na czas, ale jednocześnie utrzymywał zdrowy dystans, żeby nie wyjść na nachalnego.
   W żadnej sposób nie skomentował tego, że poszkodowany wyjął z plecaka jakieś tabletki, które popił wodą. Orval nie był wścibski – wiedział, że jeśli mężczyzna je zażywał to na pewno musiał mieć jakiś powód i tyle w zupełności mu wystarczyło. Nie snuł domysłów, a nawet jeśli w którymś momencie zaciekawiły go te tajemnicze tabletki, to i tak nie miał zamiaru o nie pytać. Wiedział, że byłoby to nieuprzejme – sam zresztą nie chciałby żeby jakikolwiek nieznajomy wypytywał go o cokolwiek.
   — Na pewno dasz radę jechać? — zapytał wyraźnie zainteresowany jego stanem. Czy człowiek, który dopiero co wstał po upadku podczas którego został przywalony rowerem mógł się na tyle szybko zregenerować, żeby mieć siły samodzielnie jechać dalej? Powątpiewał. — Jakaś apteka jest chyba niedaleko, mogę podejść z tobą — dodał dość szybko. Czuł po prostu, że nie może go tak po prostu zostawić. Pomógł mu wstać, ale samodzielne opatrzenie wszystkich raz zajęłoby mu dużo czasu i przysporzyło trochę niepotrzebnego bólu. Mógł się tym bez problemu zająć, jeśli tylko chciał. Nie chciał się narzucać, ale wiedział też, że tak łatwo nie odpuści. Nie byłby sobą gdyby chociaż nie spróbował powalczyć o swoją rację.
   Spojrzał na zegarek opinający nadgarstek.
   — Nigdzie się nie śpieszę, mogę zostać i pomóc — powiedział, ale dość szybko dostrzegł pewną nieścisłość w swoich słowach, dlatego postanowił szybko się poprawić — Chcę zostać i pomóc.
   Od razu schylił się po pierwsze listy. Chwycił jeden, później kolejny, aż w końcu złapał za przesyłkę, którą upatrzył sobie również listonosz. To mogła być krótka, niezręczna chwila, bo ich dłonie musiały się na chwilę zetknąć, ale Orval szybko wycofał palce. Uśmiech nie opuścił jego twarzy.
   — Czyli jesteś listonoszem... mogę pomóc ci rozwieźć te listy. Mam motor, w chwilę objadę cały twój rejon. Ale najpierw apteka, bo trzeba zająć się tymi zadrapaniami i łokciem. Nalegam.
powitalny kokos
Rafu
brak multikont
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Choć nie okazywał tego w bezpośredni sposób, cieszył się z napotkania na swojej drodze kogoś, kto był bardziej pomocny, niż uparty. Samodzielnie również jakoś by sobie poradził, jednak wyrwanie się spod ciężkiego roweru, mogłaby zająć mu więcej czasu. Liczył na sprawne dostarczenie paczek i odebranie premii, której uczepił się jak rzep psiego ogona. Potrzebował jej. Zarabiał grosze i starał się odkładać miesięcznie przynajmniej parę stówek, aby jego siostra miała od życia więcej, niż on sam. Nie zamierzał rozpowiadać o tym na prawo i lewo, bo mimo dorwania całkiem zwyczajnej pracy, wciąż czuł się gorszy, na tle reszty społeczeństwa. Dorastanie w toksycznym środowisku napiętnowało go, co rodziło obawy, względem okazywania prawdy, szczególnie ludziom wywodzącym się z lepiej sytuowanych sfer.
- Tak mi się wydaje - stwierdził, oceniając swoje szanse, jako wciąż sprzyjające. Otarcia w miejscach, które nie wymagały kontaktu ubraniem albo rowerem, nie stanowiły większej przeszkody. Rany będą go szczypać, przekładać na nieco większy dyskomfort, ale nie wpływały na dalsze poruszanie się rowerem. O ile akumulator był cały, a bateria nie uległa uszkodzeniu przy zderzeniu z pokrytym piaskiem asfaltem.
- Poboli trochę i przestanie - skomentował pulsujące słabym bólem otarcie, które to zdecydował się potraktować odrobiną wody z butelki, wyciągniętej z plecaka. Zapiekło, co nawet trochę nie sprowokowało Coltera do zaciśnięcia zębów, albo cichego stęknięcia. Tyle był w stanie przetrwać. Czysta woda nie odkażała jednak rany w odpowiedni sposób, czego będzie musiał dopilnować, po dotarciu do apteki.
- Jest jakieś pięć ulic stąd - wyliczył pobieżnie, przypominając sobie w myślach jedną z częściej uczęszczanych tras. Nie był jednak pewien, ile czasu minie, zanim dotrą tam pieszo. Ból, promieniujący od nogi stawał się coraz słabszy, co pozwalałoby na sprawny powrót za kierownicę roweru. Doceniał pomoc nieznajomego, ale wciąż zamierzał sięgnąć po premię, przy której każda minuta miała znaczenie. Im szybciej dostarczy przesyłki, tym lepiej; zarówno dla niego, jak i odbiorców.
- Mam ściśle określony czas pracy i… mówiąc szczerze, to mi się trochę śpieszy - napomknął, prawie wymijająco, unikając bezpośredniego zerkania na dorywczego pomocnika. Nie chciał gasić jego entuzjazmu, bo wydawał się „ w porządku”, przy czym morderczy niekiedy tryb pracy, rządził się swoimi prawami.
- Doceniam pomoc, ale - ale co? Nie zdążył dokończyć, dotykając dłoni chłopaka, przy sięganiu po kolejną paczkę. Wreszcie zmuszony został do krótkiej wymiany spojrzeń, wraz z niezręcznym uniesieniem kącików ust ku górze.
Nalegał?
Pierwszy raz spotkał się z taką sytuacją. Nic dziwnego, że wyglądał na zadziwionego, zastanawiając się czy chłopak nie chce mu zrobić podłego żartu, celem przywłaszczenia sobie niektórych przesyłek. Nie wyglądał na takiego, ale w dzisiejszych czasach lepiej dmuchać na zimne.
- Nawet jeśli chciałbym przystać na propozycję, nie mogę przekazać ci tych przesyłek tak po prostu, szefostwo chyba by mnie zabiło - może i wychodził przy tym na lekko zdyganego osobnika, wystraszonego szefa, ale planował zachować tę posadę, przynajmniej na jakiś czas. Nie chciał więc nikomu się narazić, ani tym bardziej dawać pretekstu do zwolnienia z dnia na dzień.
- Chyba, że masz miejsce na osobę z tyłu i jakiś kufer - zaczął, w ramach sugestii wspólnego objeżdżenia motocyklem wskazanych na paczkach adresów. W taki sposób może nawet da radę wyrobić się w czasie i zgarnąć tę obkupioną krwią premię.
Powoli zaczął wkładać przesyłki do sporego koszyka, przyczepionego do bagażnika roweru, ustawionego na solidnej podpórce. W trakcie jazdy gdzieś zaginęła siatka, podtrzymująca bagaż, co spowodowało niemal dosłowne wyrzucenie listów i paczek w powietrze. Dobrze, że akurat nie przewoził niczego szklanego. W przypadku zniszczenia przesyłki mógłby się pożegnać z dodatkowym wynagrodzeniem.
- Nie jesteś stąd, prawda? - zdaje się, że wyczuł naleciałość obcego akcentu, nieco odmiennego przy porównaniu z miejscowym australijskim. Nie był negatywnie nastawiony do osób z zewnątrz. Bardziej zaintrygowany okolicznościami ich przyjazdu oraz świeżym spojrzeniem na tutejszą codzienność

przedstawiciel handlowy marki odzieżowej — home office/w terenie
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
We wanted to be adults so bad. Now look at us. Just fucking look.
Z lokalizacją pobliskiej apteki strzelał – wciąż nie znał miasta na tyle dobrze, by móc stwierdzić czy w pobliżu znajdowało się miejsce, w którym można było zaopatrzyć się w jakieś opatrunki. Zresztą... okolice plaży nie należały do tych, w których pojawiał się najczęściej, ale podczas tego całkowicie spontanicznego spaceru musiał mijać jakiś sklep medyczny. Tak mu się wydawało. Całe szczęście, że jego wątpliwości szybko zostały rozwiane, bo na szczęście sam poszkodowany prawdopodobnie bardzo dobrze znał rozkład miasta, co pasowałoby do zajęcia, w którym się trudnił. Jako listonosz pewnie niezliczoną ilość razy korzystał z różnorakich skrótów, o których istnieniu zwykli śmiertelnicy nie mieli pojęcia.
   Skrzywił się nieznacznie, gdy tylko usłyszał, że mu się spieszy – to mogło trochę zmienić jego nastawienie do sprawy i nieco wyhamować ten nagły przypływ chęci niesienia pomocy nieznajomemu. Chociaż takie nagłe pozostawienie go samemu sobie i zrezygnowanie z początkowych planów nie byłoby w stylu francuza. Nigdy nie rzucał słów na wiatr i był też wytrwały w swoich postanowieniach. Nic dziwnego, że myśl o poddaniu się rozpłynęła się w powietrzu jak papierosowy dym.
   — No właśnie, nikt nie mówił, że masz mi powierzyć te przesyłki. Wszystko ogarniesz własnoręcznie, ale z drobną pomocą — odpowiedział, układając w sobie cały plan. Wiedział jak miałoby to wyglądać – mężczyzna musiałby go nawigować albo rzucać chociaż nazwami ulic, żeby można było je sprawnie wklepywać do GPS-a. Samym dostarczeniem listów pod drzwi listonosz musiałby się zająć osobiście, ale przynajmniej nie musiałby się martwić o transport i czas, bo jednak objechanie wszystkich adresów motorem okazałoby się o wiele szybsze. Musiał się jedynie dać przekonać. — Jeśli pochylę się podczas jazdy to na pewno znajdzie się dla ciebie miejsce. Skrzynkę z tyłu mam. Często przewożę dokumenty, czasami całe segregatory papierów, więc twoje przesyłki też powinny się zmieścić — dodał w odpowiedzi na jego cichą sugestię. Niby nie do końca był pewny czy to dobry pomysł, ale mimo wszystko to łyknął. Niebywałe.
   Całe szczęście, że Orval miał akurat wolne popołudnie – jego zmiana zaczynała się dopiero w nocy, a był na tyle wypoczęty, że nie musiał odsypiać. Dobra kawa potrafiła wyratować go z najgorszych opresji. Planów żadnych nie miał, a taka przejażdżka po mieście na pewno dobrze by mu zrobiła. I co prawda zabieranie ze sobą mężczyzny, którego dopiero co poznał wydawało się nieco lekkomyślne, to chęć przeżycia jakiejś przygody potrafiła przyćmić zdrowy rozsądek. Zgoda w tym wypadku oznaczałaby tylko jedno – trafił swój na swego.
   „Nie jesteś stąd, prawda?”
   — Prawda — potwierdził, celowo nie rozwijając tematu bardziej. Jeśli listonosz chciał się dowiedzieć czegoś więcej, to na pewno zapyta o szczegóły. Ewentualnie uzna, że Orval po prostu nie chciał powiedzieć nic więcej i porzucą ten temat. Ale niezaspokojona ciekawość pozostanie. Zasiane głęboko ziarno będzie dojrzewać w swoim tempie.
   — To chyba ostatni — powiedział, podnosząc jeden z ostatnich listów. Na wszelki wypadek rozejrzał się jeszcze po krzakach, gdyby miało się okazać, że czegoś zapomnieli, ale nie dostrzegł żadnej zagubionej przesyłki. Wzrokiem powrócił do swojego rozmówcy, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie. Na twarzy pojawił się uśmiech – ten sam co wcześniej. — Co się stanie jeśli nie rozwieziesz ich na czas?
powitalny kokos
Rafu
brak multikont
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Pierwszy raz, ktoś w tak bezpośredni sposób oferował mu pomoc i to przy pracy, za którą otrzymywał zapłatę. To sprawiało, że ekscytacja mieszała się z potencjalnymi obawami, przeplatającymi się w myślach.
Nie wydawało mu się, aby chłopak miał nikczemne zamiary. Gdyby zamierzał gwizdnąć przesyłki, zrobiłby to właśnie teraz, kiedy Colter był obolały po wypadku i zaabsorbowany zbieraniem paczek z ziemi oraz pobliskich krzewów, uważając, aby żadnej nie uszkodzić. Każda, potencjalna dziura powstała na skutek zderzenia z kolcami ukrytymi na gałęziach, mogłaby wkopać go w podejrzenie sprawdzanie zawartości przesyłek. Na szczęście, większość ładunku wydawała się wyglądać schludnie.
Więc miałby do dyspozycji motocykl, jego właściciela (oczywiście, w formie kierowcy), skrzynkę oraz własny, spory plecak, o przydatnej pojemności. Argumenty były zbyt mocne, aby je olać, na rzecz niepewnego kontynuowania jazdy, po urazie, spowodowanym pominięciem dawki leków.
Właśnie otrzymał szansę na konkretne zwiększenie swoich szans w wyścigu o premię. Błędem byłoby zignorowanie propozycji, tylko przez wzgląd na potencjalne, mało prawdopodobne, złe scenariusze. Nie przywykł do spotykania się z miłym nastawieniem, względem własnej osoby, z czym jeszcze musiał się oswoić, coraz częściej spoglądając w stronę nowego znajomego. Kiedyś nie przejmowałby się potencjalnym problemami, albo bezpośrednim ładowaniem w sytuację, bez wcześniejszych przemyśleń. Odkąd doglądał młodszej siostry, musiał zachowywać się odpowiedzialnie; zwracać uwagę na własne bezpieczeństwo oraz rozsądne dysponowanie zasobami, z których część odkładał dla dziewczynki na lepszą przyszłość. Nie planował mieć dzieci, więc przynajmniej jej mógł zapewnić odpowiedni byt, ani trochę nie narzekając przy tym na nadmiar zajęć.
Z wolna skinął głową. Ciekawe czy istniały rzeczy, które ich jednak łączyły, skoro pochodzili z zupełnie innych miejsc. Kierując się taktem, nie dociekał do szczegółów, związanych z pojawieniem się mężczyzny właśnie w Lorne Bay. Każdy zasługiwał na zachowanie prywatności, a Drago nie bywał przesadnie ciekawskim typem. Szanował powściągliwość, z której sam niekiedy korzystał, zbyt skrępowany opowiadaniem o beznadziejnej dzielnicy, z której pochodził. Nie miał również tendencji do zmyślania niestworzonych historii na swój temat, dlatego z reguły trzymał język za zębami, chyba, że nieco więcej popił, co ostatnio nie zdarzało się praktycznie wcale. Widząc po swoim wyrodnym ojcu, jak bardzo wyniszczający był alkohol, z własnej inicjatywy przeszedł na połowiczną abstynencję, ograniczając się do jednej puszki piwa przy piątku, po pracy. Czasami ją również pomijał, jeśli akurat czekały na niego dodatkowe zlecenia.
Teraz mógł zarobić coś ekstra, czego w gruncie rzeczy wcale nie musiał ukrywać.
- Przepadnie mi spora premia, której mimo wszystko potrzebuję - zaśmiał się, uznając, że ów tekst wcale nie odbiegał od tych typowych, wypowiadanych przez ludzi na co dzień. Każdy chciał zarabiać jak najwięcej, a łapanie nadgodzin, albo dodatkowych zajęć nikogo nie dziwiło.
Raz jeszcze spojrzał na uporządkowane, zebrane przesyłki, przekonując się do skorzystania z propozycji chłopaka. Najpierw jednak…
- Wypadałoby się przedstawić, skoro mamy współpracować - podjął, wyciągając dłoń do uściśnięcia, co wyglądało już mniej niezręcznie, niż parę chwil wcześniej, po pochwyceniu tego samego listu. - Jestem Drago.
I mieszkam tu od urodzenia, o czym może kiedyś opowiem, jeśli nie kompletnie nie zamknę się w sobie.
- Gdzie masz ten motocykl?
Im szybciej wezmą się za roznoszenie tych wszystkich drobiazgów, tym szybciej skończą.
- Będę jeszcze musiał gdzieś odstawić rower - niekoniecznie przy wynajmowanej przyczepie, mieszczącej się kawałek od miasta, bliżej pól uprawnych. Bardziej celował w pocztę, przy której odstawi rydwan, albo… może Orval miał do zaoferowania odpowiednią miejscówkę?

przedstawiciel handlowy marki odzieżowej — home office/w terenie
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
We wanted to be adults so bad. Now look at us. Just fucking look.
Mógł się spodziewać, że chodziło o pieniądze i to nie dlatego, że nieznajomy wyglądał na kogoś, kto takowych potrzebował. Po prostu jak tak nad tym bardziej się zastanowił, to pośpiech faktycznie pasował do pracy listonosza, także logiczne, że im szybciej wszystkie przesyłki zostaną dostarczone... tym lepiej. Orval nie miał w zwyczaju powierzchownego oceniania ludzi, ale jeśli poszkodowany chciał dostarczyć wszystkie listy prędzej, to po prostu potrzebował zastrzyku gotówki. I tyle w zupełności wystarczyło, nawet jeśli podskórnie Francuz liczył na jakieś zrewanżowanie się za pomoc, której miał zamiar mu udzielić. A liczył sobie podwójnie, bo najpierw pomógł mu wstać, a teraz oferował podwózkę pod pozostałe adresy.
   Uśmiechnął się szerzej, gdy tylko usłyszał jego imię – w głowie przeklinał sam siebie, że w ogóle zapomniał o czymś takim jak przedstawienie się. Ale cieszył się, że to on wyszedł z inicjatywą. Sam usprawiedliwiał się w myślał wmawiając sobie, że podczas rozmowy czuł się tak swobodnie, że aż zapomniał, że rozmawia z nieznajomym. A to chyba był dobry znak. Bardzo dobry.
   — Drago... — powtórzył po nim, jakby rozpoczął wstępny proces analizy jego imienia. Było niespotykane – nigdy wcześniej nie poznał nikogo, kto by się tak nazywał. – Kojarzy mi się ze smokiem. Albo Grą o tron. Mam nadzieję, że nie ziejesz ogniem, bo chciałbym żeby mój motocykl pozostał w jednym kawałku – zażartował, szybko dopełniając swoje słowa śmiechem, bo nie chciał zostać odebrany jako osoba naśmiewająca się z jego imienia. Zamysł był zupełnie inny. Śmiać się z kimś lub do kogoś było czymś zupełnie innym niż śmiać się z kogoś. Musiał zaznaczyć tę różnicę, bo nie znali się jeszcze na tyle dobrze, by mieć pewność, że jego nastawienie zostanie odpowiednio zrozumiane.
   — Orville, ale wszyscy mówią na mnie Orval — zdradził swoje imię dość prędko, a delikatny uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Stał się nieodłącznym elementem na jego twarzy. Samo imię mogło być podpowiedzią odnośnie pochodzenia Beauforta dla nowo poznanego, o ile miał jakiekolwiek zorientowanie w świecie i Europie. No co, nie musiał się przecież interesować wszystkim...
   Rozumiał pośpiech Drago, dlatego też gdy tylko zapytał o motocykl, to na twarzy Orvala wymalowała się determinacja, a jego ruchy wyraźnie przyspieszyły.
   — Właśnie zmierzałem w miejsce, w którym go zostawiłem, ale musiałem cię ratować... — znowu zdecydował się na krótki rechot. Zaśmiał się bardzo naturalnie, donośnie. — Kilka minut drogi stąd jest parking dla plażowiczów, tam zostawiłem motocykl. Pewnie będzie mógł tam zostawić rower, bez problemu go przypilnują, bo jest strzeżony. Tylko może najpierw... zajedziemy do apteki? Wypadałoby czymś zakryć twoje zadrapania i rany, żeby nie sączyła się z nich krew.
   Plan w głowie Francuza wyglądał naprawdę prosto – mieli tylko zajść po motor, ogarnąć jakieś opatrunki i szybciutko rozwieźć wszystkie pakunki. Bez jakichś dodatkowych problemów w drodze wszystko mogło przebiec naprawdę szybko i sprawnie.
   — Ale musisz mnie instruować jak dwuletnie dziecko, ja serio mam okropną orientację w terenie i jeszcze nie znam miasta zbyt dobrze. Jak powiesz coś za wolno to wywiozę nas z miasta. Nie żartuję.
powitalny kokos
Rafu
brak multikont
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Uśmiechnął się nieco wyraźniej, słysząc sposób, w jaki mężczyzna wypowiadał jego imię. Lekka naleciałość francuskiego akcentu dodawała dźwięczności sylabom, łącznie z charakterystycznym „r”. Gdyby tylko Colter bardziej przykładał się do nauki, może dałby rade przyswoić przynajmniej jeden język obcy? Jeśli już miałby wybierać, byłby to najpewniej hiszpański, włoski, albo właśnie francuski, będący jedynym w swoim rodzaju. Kojarzył się z elegancją oraz dostojną estetyką, której Drago mógłby pożądać w życiu. Tym lepszym, nieco bardziej sprzyjającym życiu.
- Nie martw się, ogniem zionę tylko po ostrych papryczkach - zaśmiał się, w gruncie rzeczy, nie kojarząc, kiedy ostatnio spożywał coś naprawdę mocno pikantnego. Najprędzej był to ostry sos do gotowego dania, odgrzewanego w mikrofalówce, jakie wsuwał po powrocie do przyczepy, po dniu pełnym pracy. Starał się wyrabiać stopniowo pewne nawyki kulinarne, aby w przyszłości uczyć młodszej siostry taniego gotowania, jednak nie zawsze znajdował na to czas w dobie. Godzin było w niej zdecydowanie za mało. Żałował, bo gdyby zyskał kilka godzin więcej, miałby czas na spędzanie czasu z Dagny, albo nadrabianie Gry o tron, o której wspomniał chłopak.
- Orval - również wymówił jego imię, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, idącego w parze z łagodnym spojrzeniem. - Miło mi.
Pomimo nieciekawych okoliczności, cieszył się, że wpadł akurat na niego. Nie był do końca w stanie stwierdzić, co konkretnie wiązało się z tym odczuciem: okazanie wsparcia, empatii czy posiadanie miłej dla oka aparycji, o czym Drago nie ośmielił się wspomnieć na głos. Nie chciał zabrzmieć dziwnie, albo niepoprawnie. Niektóre odczucia wręcz dusił w sobie, gdyż z punktu widzenia pozostałych, prostych facetów, brzmiały zbyt podejrzanie. Insynuacje co do postrzegania mężczyzn w kategoriach atrakcyjnych wydawały się zbyt odważne, albo wręcz uwłaczające, zdaniem osób najczęściej przebywających w towarzystwie Drago. Nic dziwnego, że z reguły wolał siedzieć cicho i robić swoje, niż dyskutować o nieistotnych, zbyt prostolinijnych sprawach.
Odwzajemnił śmiech, na chwilę zapominając o pośpiechu, związanym z jak najszybszym dostarczeniem przesyłek. Miał przecież jeszcze czas, a jeśli wierzyć słowom Orvala, dzięki jego pomocy i tak osiągnie cel, zgarniając premię dla najbardziej wydajnego listonosza. Całkiem możliwe, że poczta brała pod uwagę kilka nagród, nie wspominając o tym wcześniej, aby kurierzy mogli się wykazać i odpowiednio dokręcić śrubę, wyrabiając nadwyżkę standardowej normy. Zdrowa rywalizacja przydawała się niekiedy w pracy i bywała pomocna.
- Niech będzie - zgodził się z odwiedzeniem w pierwszej kolejności apteki, uznając też, że pozostawienie roweru na parkingu strzeżonym to niezły pomysł. Nie zapłaci za niego tak dużo, jak za zwykły pojazd, a przy okazji będzie miał spokojne sumienie.
- I z chęcią zostanę twoim nawigatorem. Może odwiedzisz dzisiaj miejsca, w które wcześniej nigdy się nie zapuszczałeś.
Uniósł wysoko brwi, jakby rozwożenie paczek po okolicy miało być początkiem niezwykle emocjonującej przygody.
Postanowił iść pieszo, prowadząc rower obok siebie, trzymając za kierownicę. Nie musieli wraz z towarzyszem iść zbyt długo, najwyżej piętnaście minut, co spędzili na rozmowach o tutejszej okolicy, pogodzie oraz nagłych pożarach, trawiących okoliczne lasy. Drago przyznał przy okazji, że kilka razy musiał zmieniać trasę, napotykając na drodze powalone drzewa, albo nieprzejezdne szlaki, naznaczone popiołem oraz dogasającym żarem.
W aptece kupił niezbędne do opatrzenia rany specyfiki, wychodząc następnie na zewnątrz, gdzie mógł przejść do rozpakowywania gazy. Zamierzał samodzielnie zając się paskudnym otarciem, jednak gdyby Orval zaoferował swoja pomoc, pozwoliłby mu działać. Wszystko, aby zgrabnie wyrobić się w określonym czasie, narzuconym przez pocztę.

/ zt x2
lorne bay — lorne bay
23 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
006
We are hunted by day-to-day indifference -
hug me and stay with me, I will miss the words for sure
how much I would give to make it easier for both of us
Lemmy & Hugo
{outfit}
inhale

Stał na brzegu plaży z gołymi stopami - buty były rzucone niedbale niedaleko niego a on rozkoszowywał się obmywającą jego skórę przyjemnie ciepłą wodą. Co chwilę zapadał się w mokrym pasku, ale był to przyjemny masaż. Wsłuchiwał się w szum rozbijających się o brzeg morskich fal z zapartym tchem jakby właśnie obserwował najpiękniejsze naturalne zjawisko. Słońce leciutko odbijało swoje promienie od leniwie poruszającej się wody. Podniósł aparat, który trzymał teraz w rękach i zrobił pierwsze zdjęcie a potem serie następnych - rzadko miał ostatnio okazję, żeby bawić się swoim aparatem, który był zmuszony odłożyć na półkę. Nie było łatwo w tym codziennym pędzie zatrzymać się na chwilę i pomyśleć wyłącznie o sobie. Jego myśli były dokładnie jak te rozbijające się fale, nieprzerwane, trwające w nieskończoność i nie było możliwości ucieczki. Było to jak słuchanie na youtubem wieczorem, przed snem 432 Hz - częstotliwości, szukając wewnętrznego spokoju podczas jogowej medytacji jaką odstawiał na macie w swoim pokoju od jakichś dobrych kilku miesięcy był już całkiem nieźle rozciągnięty.

Był dumny z jednej rzeczy: potrafił na wyprostowanych kolanach przy skłonie dotknąć palcami podłogi a więc ćwiczenia przynosiły całkiem niezły efekt. Musiał dbać o swoją sylwetkę gdyż w ostatnim czasie mocno się ''zapuścił'' i nie mógł pozwolić na to by było z nim co raz gorzej. Wziął się ostro za treningi, chodził na siłownię po zajęciach na uczelni a wieczorem jeszcze poświęcał godzinkę na rozciąganie - w jego pokoju panowała odpowiednia aura, zapalał świeczki i nawet pokusił się o indyjskie kadzidełka i w ten sposób nagrywał livy na tik toka i instagrama. Można śmiało powiedzieć, że troszeczkę się wkręcił teraz w to co robił, chociaż nie czuł się jakimkolwiek ekspertem, to całkiem dużo ludzi przychodziło na jego pozostawiając ich z wybraną afirmacją na sen. Była to jakaś jego wewnętrzna walka z samym sobą, obiecał sobie w końcu znaleźć sposób, żeby znaleźć siły na wstanie, a medytacja miała wyleczyć jego wewnętrzne niepokoje, które każdego dnia dławił w sobie.

exhale

Odwrócił się kiedy poczuł dotknięcie na swoim ramieniu i uśmiechnął się widząc, że przyjaciółka przyszła na umówione spotkanie. W ostatnim czasie rzadziej się widywali, rzadziej również Lemmy wpadała do nich na pogaduchy co bardzo go smuciło. Przyzwyczaił się do tych spotkań i odczuwał co raz mocniej ich brak. Starał się nie narzekać bo sam był pochłonięty codziennością do granic możliwości - takie spotkania stanowiły teraz wyjątek, ale również były pielęgnacją ich przyjaźni. Tym bardziej, że to Lemony ostatnio wyciągnęła go siłą z łóżka i poszli na pyszne sushi. Tym razem chciał się przyjaciółce odwdzięczyć, dlatego wpadł na pomysł aby wybrać się w to miejsce. Plaża była na jego liście ulubionych miejsc bardzo wysoko i uwielbiał tutaj spędzać długie godziny, tak samo jak jeżdżąc po polach na swoim koniu. Mógł przyznać, że trochę uciekał od zgiełku i szukał samotności, ale nie do końca - potrzebował kogoś przy sobie, nie lubił być aż tak zupełnie sam.

-Zastanawiałem się czy dasz radę tutaj przyjść...ale jeśli miałaś coś na głowie, zrozumiałbym, wiesz? - czasami wypadało przypomnieć o takich błahostkach, które można było zapomnieć. Znali się długo i znali swoje przyzwyczajenia, ale i tak wolał się ukoić w przekonaniu, że nie odwiódł przyjaciółki od jakichś ważnych spraw. Chciał zagadać o tym co ostatnio mocno go zaskoczyło po ich wspólnej imprezie, od której minęło już parę dni. Potrzebował trochę czasu aby otrząsnąć się po tym widoku - nie, żeby nie widział nigdy zakochanej pary, ale jakoś przegapił moment, w którym...no właśnie kiedy ona zaczęła kręcić z jego starszym bratem?

Dziwne to dla niego było, gdyż ilekroć przebywał z tą dwójką zazwyczaj tak skakali sobie do oczu jakby mieli ochotę je sobie wydrapać. -Lemony stań proszę o tutaj. Teraz patrz przed siebie, ale nie na mnie, trochę zamyślonym wzrokiem....ale nie czuj się przygnębiona...zrób taki...lekki uśmiech, o właśnie tak... - nim przyjaciółka zdążyła zaprotestować zaczął układać jej odpowiednio włosy, chociaż i tak lekki wiatr je rozwiewał. Chciał uchwycić odpowiedni moment na zdjęciu więc dał jasnowłosej chwilę na ustawienie się jak wcześniej o to ją poprosił i w międzyczasie już zrobił kilka ujęć. Lubił robić zdjęcia, była to jego jedna z kilku pasji. -chciałem się odwdzięczyć za twoje poprzednie zaproszenie, wiesz? - uśmiechnął się, nie patrząc na nią tylko na zdjęcia.

stop and sitting, please..
lemony prescott
ambitny krab
kama
M.Hammett
ODPOWIEDZ