detektyw, ochroniarz — w stoczni
28 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
detektyw zawieszony bezterminowo, chwilowo dorabia jako ochroniarz i udaje, że wcale nic nie schrzanił
I’m sending this post with love i obiecuje, że po szalonym wakacyjnym czasie będę o wiele lepszym współgraczem z piękną Selene! Na dodatek taką, która doskonale wiedziała co to znaczy żyć dla swojej pracy, a nie pracować dla życia. Bo oboje przecież uczestniczyli w czymś, w czym czuli się ważni, nieomylni, absolutnie wybitni. I oboje podejmowali decyzje, których konsekwencje odczuwali inni ludzie. Nie zawsze dobrzy ludzie, nie zawsze winni, ale hej, ktoś te trudne decyzje podejmować musi. I zdecydowanie oboje czerpali z tego satysfakcję. W świecie gdzie wielu rzeczy nie można być pewnym, nie można kontrolować ani skierować na odpowiednie tory… nie mówiąc o niemożności cofania popełnionych błędów i przeżywania jakichś momentów raz jeszcze, żeby postąpić inaczej. No dupa. Więc trzeba dać tym zapędom upust gdzieś indziej, no na przykład w pracy!
- Dobra, będę cię trzymać za słowo - rzucił i nawet do niej zaczepnie mrugnął, bo w sumie why not, mogą się bawić, kto im zabroni? Poza tym przecież nie mówił poważnie. A może mówił, kto wie, Zack był fanem czasowego egoizmu dla zdrowia, co nie.
O lol i widzę że zrobiłam z wąsa włosy, brawo autokorekta. Albo ja, cóż.
- O proszę cię, w działaniach pod przykrywką nosimy wszystko. Wąsy, włosy, sztuczne brwi, wszystko dla sprawy i zachowania przykrywki - przyznał z łobuzerskim uśmiechem. - Ale prywatnie bawię się w mniej skomplikowane przebieranki - dodał, w ramach ciekawostki. W policjantów i złodziei też mógł się bawić, czemu nie, w łóżku zawsze jest trochę inaczej przecież.
- Moc i majątek to super sprawa, ale ludzie próbujący cię non stop zabić nieco gorsza. Chociaż jako policjant i tak się narażam, mogę to zrobić w gadającej zbroi - przytaknął po chwili zastanowienia. No i Tony miał nie tylko boską twarz, ale wybitną charyzmę i pewność siebie, to też składało się na element jego uroku. I umiejętność zachęcania ludzi do tolerowania jego charakteru.
- Błądziłaś po omacku - podsumował z rozbawieniem - mam jeszcze sporo lekcji życia dla ciebie - dodał, żeby wiedziała, że na wiele może liczyć z jego strony. I w sumie to tak serio mogli się wybrać uczuć życia, zwłaszcza że Selene była już sama, a wtedy trzeba po raz kolejny odnaleźć samego siebie, nauczyć się żyć solo, no i reszta tych banałów, które do końca banalne nie są.
- Nie wiem, jeszcze żadna do mnie tak nie mówiła - przyznał szczerze - wolę myśleć, że szukają we mnie przeciwieństwa swojego ojca, bo inne opcje są jakieś mało kuszące [/b[- dodał.- Zresztą ty jesteś kobietą, powinnaś o tym wiedzieć więcej ode mnie - zauważył i zaśmiał się cicho. - Jak dla mnie mogą być nawet i dwie butelki - skinął lekko głową, bo mogli iść, od razu albo innym razem. No Zack się dopasuje!
australia
-
remi, cami, nico
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
004.
courthouse cairns
{outfit}
Stres przekraczał dziś granicę dobrego samopoczucia. Miała wrażenie, że wybuchnie - choć była przyzwyczajona do podobnego typu (pod presją) życia - dziś jednak głównym zdaniem Reverie nie była praca. Pierwszy raz od wielu lat (dokładnie dwóch, tuż po śmierci Mayi) została zmuszona do wzięcia dnia wolnego i by przed dziesiątą rano pojawić się w bliższym sądzie nieopodal rodzinnego miasteczka.
Odczytanie testamentu nie powinno zająć zbyt wiele czasu, z taką myślą kierowała autem do wyznaczonego miejsca - niestety Beardsley nie miała bladego pojęcia o funkcjonowaniu sądów, i choć w jej mniemani) ta sprawa była wręcz błahostką, to jednak w cyrku prawniczym może ciągnąć się nawet latami.
Wysiadając z pojazdu, wciąż odczuwała niezmierny niepokój - prócz Verie przy budynku sądu znajdowało się jeszcze kilka znajomych twarzy, jednakże wcale to jej nie rozweseliło - wielu z zebranych było tak zwanymi „sępami” - przez lata czyhającymi na śmierć Roberta, by później skakać sobie do gardeł - bo każdy z nich zapewne o wiele więcej oczekiwał ze spadku. Dostrzegła jak kilkoro z nich zerknęło w jej stronę, automatycznie przez to odczuwając narastającą w sobie irytację. Fakt, zawsze uważała się za silną kobietę - niekiedy nawet chcąc po trupach osiągnąć swój cel, lecz dziś zdecydowanie nie potrafiła się odnaleźć w tej sytuacji, jakby wszystkie złe myśli postanowiły jednocześnie ją zaatakować. Fatalna sprawa.
Rozejrzała się, w prawej dłoni trzymając do połowy wypite podwójne expresso, kupione na szybko w tutejszej kawiarni, która prawdopodobnie miała na celu znaleźć się w rankingu najgorszej podróbki Starbucks'a - była trochę za bardzo rozwodniona, albo cały personel postanowił jednocześnie napluć jej go kawy - może się należało, Revie nigdy nie należała do gruby miłych klientów. Albo naburmuszona, albo roszczeniowa. Nie było nic pomiędzy, nigdy nie wiedziano która wersja Reverie Beardsley akurat się trafi.
Nagły telefon rozbudził przysypiającą (z wynudzenia, czekała już od ponad czterdziestu minut) kobietę, wyszła z poczekali - stojąc tuż przed wejściem na schodki prowadzące do głównych drzwi sądowych. - Mamo! Mamo, proszę uspokój się! - drżący z irytacji głos przebijał się przez kilka uliczek. - Mówiłam Ci wielokrotnie, że już nic nie da się zrobić. - rzuciła plecami opierając się o jedną ze ścian budynku, z kieszeni spodni wyciągając paczkę papierosów - a z niej jednego, by zaraz odpalić i mocno zaciągnąć się dymem. Nie wiele paliła wciągu dnia, bardziej wolała nazywać się popalającą niżeli pełnoetatowym, uzależnionym od nikotyny palaczem - jednakże od śmierci Boba, coraz częściej kupowała nowe paczki - widocznie przeszła już na ostateczny etap - jednak nadal się do tego przed sobą nie przyznała. - Nie! Nie, będziemy nikogo pozywać. Musisz z tym skończyć, to decyzja dziadka... nie wciągniesz mnie w kolejne swoje gierki. Prędzej to on może nas pozwać. - dodała, by po chwili spojrzeniem dostrzec znajomą sylwetkę. - Muszę kończyć, wołają nas na salę. Pa, kocham Cię. - przesunęła po ekranie palcem na czerwoną słuchawkę, by zaraz schować telefon do tylnej kieszeni spodni. - Cześć. - mruknęła gdy mężczyzna podszedł bliżej, przygasiła końcówkę peta o ścianę i zrzuciła na chodnik, dociskając go szpilką. - Zestresowany? - odpowiedziała, ciemne spojrzenie ogniskując na jasnej cerze Sterna.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Od ostatniego spotkania z dziewczyną nie minęło zbyt dużo czasu, lecz stosunek Alberta do panny Beardsley uległ diametralnej zmianie. Stern nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek przyszło mu mieć do czynienia z takim potworem. Ha! Poprawka. Potworami - w liczbie mnogiej. Rodzina Roberta z Wielkich Nieobecnych stała się bandą wygłodniałych sępów. Ciało starca wciąż jeszcze było ciepłe, kiedy postanowili przypomnieć sobie o jego istnieniu i zacząć rościć prawa do fortuny wypracowanej ciężkimi robotami i opłaconej litrami potu. Na dodatek te intrygi i kłamstwa...
Z początku mężczyzna starał się w jakiś pokrętny sposób usprawiedliwiać brak bliskich w życiu emeryta. Być może mieli problemy? Może gdzieś tam były problemy delikatnej, osobistej natury w które socjolog nie chciałby się wgłębiać ani również nie miał doń dostępu? Niestety, zapoznanie z przedstawicielką owej niesławnej gromady - wysłaną przez nich zakłamaną, fałszywą reprezentantką - całkowicie zniszczyło jakiekolwiek nadzieje na pokój.
Alby zaczynał z neutralnego, nieco rozbawionego punktu. To był jego standardowy, ulubiony punkt wyjścia. Uwielbiał z niego startować. Lubił nie obarczać ludzi żadną bezpodstawną a nadmierną podejrzliwością. Zdawał się ciepły, sympatyczny i otwarty. Właśnie tę stronę Sterna Reverie miała okazję poznać podczas ich dwóch, krótkich spotkań. Uśmiechał się, wypowiadał kulturalnie, okazywał zainteresowanie jej osobą. Zjebała. Absolutnie i po całości.
Może on też zjebał? Poniósł spektakularną porażkę w chwili podjęcia decyzji o graniu w grę Vie? Zapewne powinien był zachować się jak na podręcznikowego dorosłego przystało - przyznać, że jest Albertem; nie zapraszać na żadne randki; nie lustrować wzrokiem jej nóg. Niemniej, był wyłącznie człowiekiem. Słabym, samotnym facetem. Wszystko wydawało się tak lekkie i przygodne do otrzymania telefonu od notariusza...
W dniu odczytania testamentu przyjechał nieco wcześniej. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie czuł poddenerwowania. Stresował się, irytował. Odczuwał suchość w gardle. Szczerze powiedziawszy dostrzegłszy Revie planował ją zignorować i wejść do budynku, ale zanim zdążył zwiać ich spojrzenia się skrzyżowały. Z ciężkim westchnieniem Stern uniósł oczy ku niebu po czym zaczął niwelować dzielący ich dystans. Jak na ścięcie. Wolałby chyba iść na gilotynę niż wymieniać uprzejmości.
- Czym? - prawa brew pomknęła mu ku górze. - Wiem, że Wasz detektyw przeszukiwał mi śmieci. Ty mi powiedz - mam się czym stresować? Teraz wszyscy dowiedzą się, że nie recyklinguję? - zdecydowanie nie był to już rozbawiony sytuacją, dający szansę na odkupienie przyjemniaczek.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Wiedziała, że tu będzie - jednak widok mężczyzny sprawił, że automatycznie odczuła dyskomfort. To nie tak, że jej wadził może trochę; lecz sympatia jaką odzwierciedlał - przynajmniej na początku ich poznania była nieco irytująca. Cóż, wyobrażała go sobie inaczej - naprawdę wierzyła, w każde słowo matki, była pewna, że człowiek, który został na ostatnią chwilę dopisany do testamentu charakteryzuję się zupełnie inną odmianą osobowości - niż ten, który się jej przedstawił.
Z trudem serca, jednakże musiała przyznać, że Albert Stern nie był do końca zły - a właściwie nie wpisywał się nawet w ranking najgorszych ludzi świata. Im bliżej dłużej przebywała w towarzystwie wykładowcy - tym więcej dostrzegała cech, które chwyciły staruszka za serce. Przypominał jej trochę ojca - nim zaczął być zapracowanym tatą - zanim przejął piecze nad winiarnią, zanim całkowicie się jej oddał.
Zastanawiała się, przez króciutki moment - jak wyglądałaby relacja między nią a Alby'm gdyby poznali się w zupełnie innych okolicznościach. Czy zostaliby przyjaciółmi, a może zadziałoby się coś więcej? Trudno stwierdzić, choć nie mogła zaprzeczyć, iż doskwierał brunetowi brak urody - zapewne gdyby mijali się na ulicy, pomiędzy budynkami Lorne Bay; zwróciłaby na niego swoją uwagę.
Czym? - Tym. - jednym ruchem głowy obróciła na dwa boki, by przez chwilę przeskanować otoczenie. Pośród nich było sporo ludzi, innych kojarzyła z baru, innych z pijackich posiadówek Roberta, a kolejnych widziała po raz pierwszy w życiu. Gdyby nie kradzież poczty, Albert byłby jedną z tych osób.
- C-oo? - na buzi brunetki zagościło zdziwienie, prawa brew pofalowała wyżej, a oczy niepewnie mierzyły męską twarz. - O czym Ty mówisz? O niczym nie wiem. - przysięgłaby, gdyby jej słowa coś dla mężczyzny znaczyły. Naprawdę nie miała pojęcia, nikt jej nie powiedział (czyt. matka); a nawet jeśli opowiedziałaby Reverie o swoich zamiarach, kobieta zrobiłaby wszystko by temu zapobiec. Nie dla Bertiego, a dla własnego spokoju - pod namową Elizabeth wystarczająco się już zbłaźniła, przy nowym człowieku - który przypadkiem dołączył do ich grona - pokazała najgorszą stronę. Nie zależało jej na jego opinii, lecz odczuwała powinność - aby ten cyrk zakończyć. Stało się nie będą w stanie cofnąć decyzji Boba - bar był teraz ich - Verie i Alberta - bez względu na okoliczności, oraz brak wzajemnej sympatii będą musieli się dogadać - albo (co było w tej chwili bardziej prawdopodobne) ostatecznie się pozabijają. - Możesz mi nie wierzyć, ale ja z tym skończyłam. - odpowiedziała, z torebki wyciągając kolejnego papierosa by od razu go odpalić. - Przestałeś być źródłem mojego zainteresowania. - rzuciła tym razem pół-żartem-pół-serio. - Powinieneś zgłosić to na policję. - przecież nie przyzna, że Beth zaczęła się bawić w łowcę złoczyńców, nawet jeśli na dziewięćdziesiąt dziewięć procent szans, to ona zleciła detektywa.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Wyłącznie wyjątkowo paskudni ludzie doprowadzali go do tego nieprzyjemnego stanu. Wokół mężczyzny pojawiały się wtedy niewidzialne mury. Jego mięśnie tężały, twarz napinała się nabierając surowego wyrazu. Zwykle pogodne oblicze zdawało się skute lodem. Obrysowane niechęcią wargi wykrzywiał sztuczny, niezbyt przekonywujący grymas wymuszonej uprzejmości. Ciemne oczy sprawiały wrażenie czarnych, bezdennych studni. Samo stanie obok owej wersji Sterna zwykle wprawiało co wrażliwsze osoby w olbrzymi dyskomfort. Studenci pękali na egzaminach ustnych, kiedy doktor Stern wpadał w swój owiany złą sławą, złowrogi trans. Socjolog nie potrafił kontrolować tego stanu. Poddawał się mu bardzo rzadko, niesiony ponadprzeciętnie intensywnymi emocjami. Właśnie odczuwał niektóre z nich – paletę dotkliwych, negatywnych odczuć. Na pierwszej linii stało obrzydzenie. Patrzył na Reverie i czuł obrzydzenie. W tym momencie nie obchodziło go już skąd bierze się w ludziach podobne zakłamanie. Nie widział w pannie Beardsley ładnej, zgrabnej kobiety. Widział Małą Mi obrzydliwą duszę. Chciwą, zakłamaną, wypełnioną jadem, zaślepioną pragnieniem wypełnienia swoich kieszeni.
Nie chciałby tych pieniędzy. Gdyby nie kłamstwa, intrygi i przekręty – gdyby nie zobaczył jakimi osobami są członkowie rodziny Boba z uśmiechem oraz kondolencjami oddałby im swoją część baru i spadku. Nie potrzebował ich. Oszustwa przekonały go, iż nie zasługują jednak na podobne traktowanie. A żywy pomnik pamięci Roba – jego ukochany pub – powinien mieć jako właściciela kogoś komu naprawdę zależy. Nie kogoś, kto widzi w budynku produkt do wystawienia na szybką sprzedaż. Albert nigdy nie planował prowadzić podobnego przybytku. Z drugiej strony...
Eh, nie ma żadnej drugiej strony. Przez puste sentymenty był o krok od popełnienia kolejnego błędu. Nie miał przecież czasu na bar. Nie miał czasu na użeranie się z nieznajomymi. Co powiedziałby Wuj Tim? Pewnie to samo, co dwa dni temu; gdy przy winie (nie mszalnym!) rozważali przeszłość, przyszłość i aktualne opcje Alberta.
Z całym szacunkiem i wierzę, że Bóg mi wybaczy; kiedy to powiem. Ale jesteś kretynem, Alby. Urodziłeś się pod kretyńską gwiazdą z kretyńskiej krwi kretyńskiego ojca. – ksiądz pokręcił łepetyną dokładnie tak, jak kręcił niekiedy łbem zza kuloodpornej szyby ojciec Bertiego. – Nieważne co powiem, zrobisz po swojemu. Zrobisz po kretyńsku. I miał rację.
Brunet rozejrzał się, rzucając okiem na stojących wokół ludzi. Część twarzy rozpoznawał, przyszła również dwójka przyjaciół Roberta z domu starości. W ledwo zauważalnym geście powitania uniósł dłoń do emerytów, po czym powtórnie zogniskował uwagę na rozmówczyni. Lekko wzruszył ramionami. - Nie. - tym razem nie mówił zbyt wiele, nie elaborował. Zupełnie jak gdyby relacja pary uległa kompletnej transformacji i teraz należało dokładnie ważyć słowa. - Jasne, Carrie. - czy tak trudno było domyśleć się, że w nic jej teraz nie uwierzy? Miał jakiekolwiek podstawy, aby wierzyć? Cholera, imię kobiety poznał dzięki otrzymanym przez prawnika dokumentom. Łgała. Od początku, do końca. I na pewno dalej łże. - Zgłosiłem. - rzucił bez ogródek, zgodnie z prawdą. - Niedługo powinniście spodziewać się telefonu i prawdopodobnie specjalnego zaproszenia na komisariat. Na początku nie planowałem robić z tego afery, ale kiedy do kradzieży poczty dochodzi śledzenie i wywalanie mojego kosza na śmieci do góry nogami... Kreślę tu granicę nie tylko dobrego smaku. - jego uwagę zwróciło zamieszanie przy drzwiach. Czyżby to ich znak? Mają za chwilę wchodzić? Wedle uwieszonego na szczycie budynku zegara wciąż posiadali chwilkę czasu.
- Byłaś tam kiedykolwiek? Rozmawiałaś z nim o tym? - czarne ślepia błysnęły, gdy Stern mrużył je i ściągał brwi w niemym niedowierzaniu. Bo wciąż, bezustannie dziwiło go... - ...jak można nie interesować się tak wspaniałą osobą, jaką był Rob? Nie mam pojęcia jak mogliście ignorować jego istnienie. Stary wariat kantował w Bingo, podrywał koleżanki z ośrodka na teksty ze starych wersji Jamesa Bonda i próbował wmawiał wszystkim, że łaskawie oddał Schwarzeneggerowi rolę Conana. Znałaś w ogóle swojego dziadka? - narastała w nim frustracja, więc z westchnieniem wypuścił powietrze z płuc. Oczy wbił w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni, gdzieś na prawo. Byle na nią nie patrzeć. - Zresztą, to bez znaczenia. Wejdźmy do środka, miejmy to za sobą.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Nie była chciwa. Nie urodziła się po to aby czynić zło. Reagowała i działała pod wpływem emocji, by uchronić dobro swojej rodziny. Może i nie postąpiłby jak ona, nie łgałby prosto w oczy - nie kręciłby po to aby dopaść przeciwnika. Nie oczekiwała zrozumienia, ani empatii (w końcu to jej dziadek zmarł); jedynie próby wzajemnego porozumienia - skoro za niecały kwadrans zostaną na siebie skazani na zawsze.
Nigdy przedtem z nikim nie dzieliła swoich własności, pomimo licznego rodzeństwa - wychowanie w zamożnej rodzinie liczyło się z tym, że jako dziecko dostawała praktycznie wszystko co tylko zapragnęła. Dla Reverie to była nowość - irytująca, a zarazem niepewna odmiana, na którą zdecydowanie nie była gotowa. To zaskakujące, lecz po przemyśleniu wielu wskaźników „za” i „przeciw” doszła do wniosku, że sama również nie chciała tego baru - widocznie cała ta walka - którą zaplanowała dla nich Elizabeth - prawdopodobnie nie miałaby miejsca, gdyby nie zliczone próby notorycznego zadawalania przez kobietę własnej matki.
Relację matek z córkami zawsze bywają zbyt trudne, zastanawiające jakby wyglądały jej z Mayą, gdyby miała szansę podrosnąć - czy również „darłyby koty” - czy wręcz przeciwnie potrafiłby się dogadać? Maya była zbyt młoda, by podejmować własne decyzję - czy posiadać pragnienia; zginęła mając zaledwie dwa lata, to za mało by Verie mogła nawet dobrze poznać swoją latorośl. Ta myśl zawsze wprawiała Beardsley w osłupienie, w mrożący nieustępliwy ból w okolicy całego ciała klatki piersiowej, czasem wydawało się kobiecie, że nie może złapać oddechu - otrząsnąć się z tej traumy, która bezwzględnie wyniszczała jej duszę. Tęskniła za własnym dzieckiem, nie było chwili - by zapomniała o tym co wydarzyło się przed laty. To był jej własny gwóźdź do trumny.
Bezustannie zmarszczone brwi lekko obluźniły swój uścisk, z pomiędzy ust szatynki wydobyło się ciche westchnięcie - zaraz po nim wywróciła teatralnie oczyma. - Reverie. - poprawiła automatycznie mężczyznę. Musiał wiedzieć kim jest, jej (jak i jego) dane zostały podane przy wezwaniu do sądu. Nie była pewna, czy teraz z nią pogrywa - czy nie dostał wszystkich wytycznych od notariusza. Drugie nie było możliwe - Verie nie lubiła uszczypliwości i choć takie traktowanie jej się należało, tym razem z starała się godnością przez nie przebrnąć. Przynajmniej do momentu, w którym Albert Stern nie przekroczy granicy, a na to prawdopodobnie się zanosiło.
- Nie powinieneś wypowiadać na głos bezpodstawnych oskarżeń. - wyrzuciła, dopalając papierosa, który po chwili wylądował na zielonym trawniku, wyciągnęła nogę - by przygasić go szpilką - skoro nie złapał nikogo za rękę - podobne schematy nie powinny mieć miejsca. - Możesz mieć więcej wrogów, niż się tego spodziewasz. - uniosła łepetynę wyżej, ciemnym spojrzeniem przemierzając po przystojnej twarzy mężczyzny.
- Wiem jaki był. - tym razem ostrzejszy ton zawitał niczym zjawa pomiędzy tą dwójką, spojrzenie przerodziło się w napływający piorun - nerwowo przygryzła dolną wargę. - I on wie, wiedział dlaczego mnie tam nie było. - dodała, mocniej zaciskając palce w pięść. - Przestań próbować wzbudzić we mnie poczucie winy. - miała je, ale nie potrafiła tam pojechać. Nie umiała odwiedzić Boba, nie tam - nie w miejscu, gdzie wszyscy bywalcy ośrodka czyhali tylko na własną śmierć. Okrutny widok, samo wyobrażenie doprowadzało Reverie do utraty tchu. Rozmawiali raz - wybaczył jej. Robert Beardsley rozumiał, że nie chciała, patrzeć na jego śmierć - tak jak patrzyła na śmierć własnego dziecka. To by ją dogłębnie zniszczyło. - Nic o mnie nie wiesz, znasz zaledwie garstkę informacji, ale to nie daję Ci żadnego prawa wygłaszania mi morałów, lub własnych opinii. Gówno mnie to obchodzi. Wielki kurwa socjologu. - niestety wybuchła - Verie była niczym fajerwerki, wystarczył malutki zapłon - aby wydobyć z niej ogromne sylwestrowe widowisko.
Sporo osób na nich zerknęło, lecz w tej samej chwili otworzyły się drzwi - a dużej postury mężczyzna wypowiedział kilka nazwisk i w tym jej i Sterna. Ruszyła pierwsza, nieco szybciej - by usiąść z dala od bruneta w drugim rzędzie.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Zaczęli od złej strony, w złych okolicznościach, po dwóch różnych stronach barykady. Żadne z nich nie chciało brać udziału w tym dramacie ani też kontynuować scenariusza rodem z hollywoodzkiej tragedii familijnej (o ile taki gatunek nie istnieje, wspólnie przecieraliby szlaki). Nie mieli wpływu na to, co zorganizowało im przeznaczenie. W innych warunkach być może Albert naprawdę zaprosiłby ją na randkę? Może gdyby próbowała ukraść kupony do McDonalds zamiast listu od notariusza skończyliby wcinając razem frytki gdzieś na ławeczce w parku z przepięknym widokiem na miasto. Może wtedy odgrywaliby sceny z komedii romantycznej tak długo, jak nie znudziłoby im się własne towarzystwo? Niestety, aktualnie obydwoje nie mieli o sobie zbyt dobrego mniemania. Wiedzieli zaledwie odrobinę o tym drugim - trzymali się wyrwanych z kontekstu skrawków i uparcie tkwili przy dopisanej wersji wydarzeń.
- Słucham? Bezpodstawnych? - ...ale czy można było go winić? Stern parsknął śmiechem, jakby wypowiedziane przez kobietę słowa niesamowicie go rozbawiły. - Nie bądź śmieszna. - do samego końca kłamała i starała się utrzymać jego korespondencję w swoich łapskach.
Kolejne, wypowiedziane na nieco mocniejszych tonach, zmyły mu arogancję z twarzy. Ciemne oczy wpatrywały się w rozmówczynię z uwagą, skanowały ją dopatrując się następnych oszczustw. - Tak Ci się wydaje? - w głosie socjologa dało się dosłyszeć politowanie. Prawda była taka, że Robert nigdy nie wydawał się w pełni rozumieć dlaczego jest sam. Zawsze był wesoły, zadziorny; niemniej na wzmiankę o rodzinie posępniały i nagle znajdywał znacznie ciekawsze zajęcie w innym pomieszczeniu - lub też przypominał sobie o czymś nadzwyczaj istotnym, czego zapomniał z pokoju. Z perspektywy Berta wszystko wyglądało inaczej. Sam dom spokojnej starości nie pozostawał miejscem śmierci a życia.
Włożywszy dłoń do kieszeni bluzgi wyrzucone w jego kierunku skwitował uniesieniem brwi. No a później drzwi się otworzyły, zerknął za siebie i resztę widowiska przeniesiono do środka.

Podczas całego tego bajzlu, odczytywania testamentu, rozmów (głównie między prawnikami stron zainteresowanych) i podawaniem sobie ręki Alby zerkał na Reverie. Usiłował zrozumieć kim właściwie jest siedząca przed nim dziewczyna. Im dłużej na nią patrzył tym więcej współczucia rodziło się w jego sercu. W którymś momencie zdawało mu się nawet, że w surowych; stanowczych oczach panny Beardsley pojawiła się wilgoć. Chociaż mogła to być wyłącznie dzika wyobraźnia mężczyzny. Umawianie się, dogadywanie i wszelkie grzecznościowe rytuały trwały znacznie krócej niż można się było spodziewać. Bert nie miał zbyt wiele do powiedzenia - jego ustami został znajomy adwokat. Zresztą, niewiele było do gadania - nikt nie miał zamiaru odpuścić. Z sali Albert i Reverie wyszli jako wspólnicy. Każdy z nich z własnym zestawem kluczy do nowej nieruchomości. Ostatnie kiwnięcia głów na do widzenia, ostatnie gratulacje, życzenia powodzenia... Zostali sami. Czy tak teraz będzie?
Brunet spojrzał z ukosa na znacznie niższą Vie. Nie miał już chęci na słowne przepychanki. Chyba żadne z nich nie miało. - Byłaś tam...? - zakręcił chudym pęczkiem kluczy na palcu wskazującym ostatecznie łapiąc je w rękę. On? Nie potrafił. Nie chciał. Przynajmniej wcześniej. Nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Ale teraz bar w kamienicy należał do niego do nich. To inna sprawa. Powinien tam pojechać.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Myślała, że to będzie trwało dłużej - że prawdopodobnie przesiedzi tu pół dnia, a jednak pół godziny później było po człowieku wszystkim. Pod stół wsunięte dłonie wciąż odrobinę jej drżały, głos niepewnie się zapadał. Nie chciała płakać, lecz czuła odrobinę wilgoci na policzkach. To było takie dziwne, wręcz nienaturalne - nieważna jak to brzmiało, ale dopiero w chwili gdy pęk klucz pojawił się w kobiecych dłoniach poczuła, że naprawdę go nie ma. Zniknął, odszedł - rozpłynął się, nigdy więcej go nie zobaczy - nie usłyszy śmiechu, kiepskich żartów - ani nie przytuli się na pożegnanie. Oj, bolało - nawet nie spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze odczuję taką starte, nie myślała o tym, kiedy zmarła Maya nie przyszło Reverie na myśl, że będzie żegnać jeszcze inne tak bliskie jej osoby.
Przepuścił ją w drzwiach, co skłoniło szatynkę do zerknięcia w jego stronę, przez krótki moment obserwowała wspólnika - by ostatecznie przemknąć pierwsza, tuż do wyjścia z sądu. Zdecydowanie wolałaby się teraz ulotnić, zniknąć na parę dni gdzieś w przestworzach Lorne Bay - przemyśleć parę spraw i powrócić silniejsza, aby się z nim zmierzyć. Niestety lokal należał teraz do nich i unikanie odpowiedzialności liczyłoby się z niezbyt pozytywną opinią - nie mogła zrujnować spuścizny Roberta. Zdecydowanie wystarczyło, że zawiodła go za życia.
Opierając się plecami o mur budynku, z czarnej torebki znowu wyszukała paczkę papierosów, jednego wyciągnęła - by przekręcić całą w kierunku Sterna. - Tak. - rzuciła odpalając i na kilka przydługich sekund przymykając oczy. - Wiele razy. - przez łepetynę Revy przemknęło tysiące reminiscencji podczas przebywania w knajpie. Szczególnie w wakacje, gdy ona i jej siostry miały wolne od szkoły; w tych najmłodszych latach, jak rodzice podrzucali je rano - a one potrafiły przesiadywać tam cały dzień. Biegać, rozmawiać z stałymi bywalcami - grać z nimi w szachy, lub słuchać godzinami opowieści Roberta. Im bardziej dorastały, tych odwiedzin było coraz mniej - niekiedy kelnerowały, bo akurat zabrakło pracowników - Rob lubił dawać niespodziewane długie wolne, tak od tak; bo mógł i był też dobrym człowiekiem. W dorosłym życiu pojawiała się rzadziej, zwłaszcza po narodzinach Mayi - nie bardzo chciała, by mała przyzwyczajała się do obecności alkoholu i przeróżnych niewskazanych substancji. Założenie własnej firmy developerskiej też nie pomagało w posiadaniu wolnych chwil, niekiedy się wyrywała - jednak to dziadek częściej odwiedzał ją we własnym biurze. Często przyglądał się w milczeniu jak pracuję, a czasem potrafił dopomóc dobrą radą. Po jej śmieci przez cały miesiąc była tam codziennie - z początku nie pozwalał nalewać Verie alkoholu, później wolał aby piła w The Bob - niż szlajała się po innych spelunach. W końcu przestała tam chodzić, uciekła w wir pracy - nie dzwoniła, ani odbierała - czasami widywała go przy budynku Queensland's Arch-Development - wtedy zawsze odnosiła wrażenie jakby nad nią czuwał.
- A Ty nie? - odwróciła łepetynę, czekoladowe tęczówki ogniskując na jego morskim błękicie. Była pewna, że tam zawitał - chociażby raz, Robert kochał opowiadać o swoim ukochanym dziecku. Nim zaczął ciało Bearsdley zsunęło się na sam dół, przysiadła na wystającym krawężniku. - Nie rozumiem dlaczego wybrał akurat mnie. - ton w głosie dziewczyny zdecydowanie się zmienił, był o wiele mniej pewny - zupełnie jak nie ona. Chyba potrzebowała jego opinii. Potrzebowała wielkiego kurwa socjologa.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Parę sekund wpatrywał się w proponowane papierosy, ostatecznie wyciągając jedną z fajek. - Rzuciłem pół roku temu. - po chwili zreflektował, odbierając od dziewczyny zapalniczkę: - Przynajmniej taka jest oficjalna wersja wydarzeń. - usiłował rzucić. Dla Shelly. Obiecywał poprawę, ale czy przysięgi wciąż obowiązywały jeśli małżonka zaczynała umawiać się z kimś innym; jeśli nie rozmawiali ze sobą od półtora miesiąca? Papiery rozwodowe łapały kurz na szafce, niedbale wciśnięte w kopertę w której przyjechały. Przestała nawet prosić, dzwonić, pytać. Albert czuł, jakby postawiła na nim krzyżyk; wzruszyła ramionami i rozpoczęła nowe życie w konkubinacie z myślą: Kiedyś rozwiąże się tę niewygodną kwestię. Ich małżeństwo stało się 'niewygodną kwestią'... Przynajmniej taką historyjkę, daleką zresztą od prawdy, profesor dopowiadał sobie w głowie. Miał niebywałą zdolność pisania najczarniejszych, najgorszych scenariuszy i uznawania ich w umyśle za fakty.
W odpowiedzi na pytanie pokręcił łbem. Chwilkę stał w ciszy ciesząc duszę smakiem tytoniu. W końcu zwrócił ku Reverie nieco smętne spojrzenie. Usiłował ukryć smutek, ale przychodziło mu to z trudem po tych wszystkich niedawnych przygodach. - Staram się oddzielać życie prywatne od zawodowego. Nigdy mi to nie wychodziło. - drugie zdanie wypowiedział już znacznie ciszej, przypatrując się swoim butom. Za powyższym wyznaniem kryło się znacznie więcej. Nie planował uchylać żadnego rąbka tajemnicy swojej codzienności; aczkolwiek zmęczenie utrudniało zachowanie zimnej, profesjonalnej postawy.
Przysiadł obok Breadsley. Wzrokiem wodził gdzieś po ulicy, niedbale lustrując sylwetki przechodniów. Dzięki Bogu zbiorowisko przyjaciół Boba albo zostało przegonione albo odczuło znudzenie oczekiwaniem przed gmachem. Byli sami. Oni i inni wizytujący sąd. Bert wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Nigdy o Was nie wspominał. - zabrzmiało to może brutalnie i ozięble; ale tak właśnie było. Robert nigdy nie mówił o rodzinie. Było tak, jakby nie istniała.
Niedopałek został wciśnięty w schodek a następnie odrzucony na trawnik. Przynajmniej Alby starał się odrzucić go na trawnik, ale wyszło jak wyszło i pet upadł na chodnik. - Nie wiem czy wolisz odpocząć czy nie, ale zamierzam podjechać do baru; zobaczyć z czym właściwie się mierzymy... - wbił w nią wzrok... czyżby zachęcający? Wyczekujący? Chyba tak, ponieważ towarzyszyło mu wyciągnięcie dłoni oferujące pomoc przy wstaniu. - Chodź... Tak czy siak siedzenie na krawężniku w niczym nie pomoże. Jeśli chcesz odpocząć pozwól złapać sobie taksówkę. - wciąż za nią nie przepadał, ale posiadał dobre maniery.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Na zimnej, wiecznie zgrymaszonej buzi Beardsley pojawił się cień uśmiechu, wargi odrobinę jej zadrżały - czy można to było nazwać rozbawieniem? - Ja rzucam regularnie co miesiąc, od pięciu lat. - stwierdziła, po raz kolejny zaciągając się dymem. Zaczęła palić w młodym wieku, nie posiadała nawet dowodu. Z początku było to dla szpanu; jak większość małoletnich osób - starała się przypodobać starszym dzieciakom, jednak zaciągać się nauczyła kilka lat później, podczas noworocznej imprezy - gdy dziewiętnastoletni Jake Hoffman obmacywał ją na tylnym siedzeniu samochodu. Skutki uboczne z uzależnieniem od tytoniu - zauważyła trzy lata później; kiedy pogorszyła się jej cera, zaczęły wypadać włosy - a podczas kilkuminutowego truchtu nie umiała złapać oddechu.
Od niedawna starała się palić tylko w nerwach, kiedy skakało jej ciśnienie - lub po naprawdę dobrym seksie - oraz podczas wszelakich imprez - było ich tak dużo, że nawet nie spędzała dnia bez trzymania pomarańczowego filtra pomiędzy palcami. - Doprawdy? Od kiedy? - brew Revie delikatnie drgnęła, nie uwierzyła mu - zbyt mocno interesował się Robertem - by ta bujda, w którą sam pragnął uwierzyć okazała się wiarygodna. To nie tak, że postrzegała Sterna jako kłamcę, rozumiała go - przebywanie z ludźmi, którzy spędzają swe ostatnie dni w ośrodku wpłynęłoby nawet na nią. Przyzwyczajał się, a oni na pewno ukazywali mu swoje życia, przeróżne opowieści - anegdotki rozczulają ludzi. Bob zbyt wiele dla niego musiał znaczyć, skoro zdecydował się pouczać jego wnuczkę.
Smutek, jaki przebywał w kobiecie pogłębiał się, oczy wykonywały odruchy - by całkowicie nie oddać się łzom, przez moment milczała pomiędzy palcami przesuwając klucze - jego ukochane dziecko - stało się teraz ich odpowiedzialnością. Czy Rob na pewno nie postradał zmysłów? Nie mogła być jego jedynym wyborem, wszystko kumulowało się w głowie szatynki - aczkolwiek wciąż odbierała to jako szaleństwo. - Chyba łudziłam się z tym, że coś jednak mógł Ci wspomnieć. - wzruszyła bezradnie ramionami, opuszkami palców przesuwając po swej niesfornej i rozrzuconej przez wiatr grzywce.
Obserwacja niedopałka, stała się nagle bardzo interesująca - kiedy Verie skupiała na czymś innym uwagę, wszystkie emocje, które w niej buzowały, zazwyczaj powoli odpuszczały. - Tak, pojedźmy... myślę, że powinniśmy. - dodała łapiąc Alberta za wyciągniętą rękę, bo choć perspektywa spędzenia z mężczyzną więcej czasu, niekoniecznie wydawała się kusząca - to jednak lokal, który odzwierciedlał duszę staruszka był dla kobiety aktualnie priorytetem.

koniec <3
sumienny żółwik
różal
brak multikont
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Chcąc pobyć chwilę sam z własnymi myślami na chwilę przed rozprawą, Luke poprosił kierowcę ubera, który wiózł go do sądu w Cairns, żeby ten wyłączył muzykę i milczał przez całą drogę. Po poranku spędzonym z Cami na powtórkach tego, co ma powiedzieć, potrzebował jeszcze chwili sam na sam na przemyślenie tego wszystkiego. Próbował sobie przypomnieć szczegóły bójki, którymi druga strona mogłaby go potencjalnie zaskoczyć. I próbował oddalić od siebie wszystkie te myśli podrzucają e mu obrazy jego samego siedzącego w pudle. Czuł się gotowy na to starcie, ale jednocześnie cholernie się go obawiał. Przypomniał sobie słowa Cami o tym, że strach był czymś dobrym, bo oznaczał że miał co do stracenia. I sam również musiał uznać to za dobry znak - jeszcze jakiś czas temu miałby kompletnie w dupie co się z nim stanie. Czy wyląduje w więzieniu, czy zaćpa się gdzieś pod Shadow... Dostrzegał tę zmianę, choć przemknęła się do jego życia tak cicho i bez żadnych fajerwerków.
Na miejscu pojawił się kilka minut przed godziną, na którą umówił się z Gwen. Czekając aż automat wypluje z siebie obrzydliwą kawę rozglądał się po korytarzu, aż w końcu dostrzegł znajomą twarz, która równie uważnie mu się przypatrywała. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że musiał być to chłopak, z którym zainicjował bójkę, która ostatecznie sprowadziła ich obojga tutaj. Z trudem powstrzymał się, żeby do niego podejść, wycofując się za róg ściany, gdzie w międzyczasie pojawiła się Fitzgerald.
- Cześć - rzucił na powitanie i zerknął przez ramię, mimo że z tego miejsca nie widział już swojego nemezis. - Tam siedzi ten chłopak. Któremu dałem po mordzie - uściślił, pozwalając sobie jeszcze na to by z jego ust wydobyło się trochę gnoju zamiast grzecznego i wyrafinowego słownictwa. - Słuchaj, dzisiaj rano dowiedziałem się, że mam już opłacony odwyk. Można to powiedzieć przed sądem - oznajmił wręczając Gwen kwit potwierdzający to, co przed chwilą powiedział. - To.... znajoma mi to opłaciła - dodał marszcząc brwi, zastanawiając się dlaczego nazwał tak Cami i dlaczego miał poczucie, że wypowiedział właśnie srogie kłamstewko.
Gwen E. Fitzgerald
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
/ po grach

Całkiem nieźle znała mecenasa reprezentującego przeciwną stronę. Wiele mogła o nim powiedzieć, ale z pewnością nie to, że mężczyzna olewał swoją pracę. Nie spodziewała się więc, że dzisiejsza rozprawa będzie jedną z tych łatwiejszych, które jednym błyskotliwym argumentem wygrają się same, chociaż teoretycznie stało się na straconej pozycji. Będzie musiała mocno się postarać, by wyciągnąć Luke'a z tarapatów, ale czego się nie robi dla rodziny i przyjaciół?
Okej, Winfield nie był ani jednym, ani drugim, ale był bratem Thomasa, a on był już dla niej kimś bliskim. To dlatego nie mogła pozwolić sobie dziś na żaden błąd, nawet jeśli chodziło jedynie o sprawę o pobicie, za co nie groziła kara śmierci, dożywocie lub wrzucenie człowieka do gnojówki. No, być może to ostatnie mogłoby wchodzić w grę, ale zdaje się, że Luke już i tak tkwił w tak wielkim szambie, że jedno wiadro gnoju więcej wylane na jego głowę nie zrobiłoby mu już większej różnicy.
- Cześć - odparła, a gdy usłyszała jego słowa, wychyliła się nieco, by dokładniej przyjrzeć się konkurencji. - Na sali zdecydowanie nie możesz mówić o tym w ten sposób. Najlepiej nic nie mów, tylko odpowiadaj na moje pytania "tak" lub nie".
Zdaje się, że mówiła mu o tym już podczas poprzednich spotkań, ale wolała o wszystkim przypomnieć. Wiedziała, że pobitym był syn gliniarza i że przeciwna strona doskonale znała tę technikę. Na szczęście sama całkiem nieźle się nią posługiwała.
Wzięła do ręki dokument i pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.
- Tak, to zdecydowanie nam pomoże. Byłoby dobrze, gdybyś powiedział mi, kto to opłacił. Nie muszę o tym wspominać, ale powinnam wiedzieć o wszystkim - spojrzała na niego odrobinkę wyczekująco. - Postaram się pominąć jak najwięcej rzeczy, ale jeśli jakiś temat zostanie poruszony, będziemy musieli się do niego odnieść.
Wtedy naprawdę powinna mieć świadomość wszystkich istotnych rzeczy.

Luke Winfield
ODPOWIEDZ