And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie pamiętała kto pierwszy pokazał jej to miejsce, ale były czasy, kiedy wraz z siostrą bywały tu co najmniej raz w miesiącu. Zawsze kiedy potrzebowały wyrwać się z domu, pobyć same ze sobą, połazić i pogadać. Celeste czasami zabierała z nimi Huntera, którego nazywała najlepszym kumplem. Willow czuła się przy nich trochę jak cień, sunący za nimi na krótszych niż oni nóżkach. Ale nie sprawiali, że czuła się niechciana. Lubiła to... nie zawsze się tak czuła, nie przy wszystkich. Przy niektórych po prostu czuła się obco, jakby przeszkadzała. Ostatnio tak czuła się we własnym domu.
Już w drodze do Cairns napisała do Huntera, czy nie chce się wybrać na przechadzkę starym szlakiem. Philemon był z Achillesem, na farmie skończyła wcześniej i o dziwo nie chciała wracać do domu. Potrzebowała wrócić w miejsce, gdzie wszystko wydawało się łatwiejsze. Gdyby Hunter się nie zgodził, pewnie poszłaby sama, nie miała problemu z samotnością, większość życia była sama. Wiadomo, nie cały czas, ale w ostatecznym rozrachunku wychodziło na to, że wiodła życie w pojedynkę. Nawet będąc matką dla syna siostry i... kimś, cholera wie kim, dla jej męża, nadal czuła, że jest sama. W końcu bycie z kimś w jednym domu nie oznacza, że nie jest się samotnym.
Zaparkowała na leśnym parkingu, ale chwilę jej zajęło, nim wysiadła z samochodu. Wzięła kilka głębszych wdechów, oczyściła umysł i w tym momencie usłyszała szelest kół samochodu na leśnej drodze. Spojrzenie przez ramię i już wiedziała kto to. Czyli jednak będzie mieć towarzystwo. Leonie i Hunter byli plusami powrotu do Lorne... Jednymi z niewielu plusów.
- Już myślałam, że mnie wystawisz. - uśmiechnęła się na powitanie, gdy oboje wysiadali z samochodów. - Cieszę się, że się myliłam. Jeszcze by mnie coś zjadło jakbym tak samotnie łaziła po lesie. Niby chupacabra jest w Ameryce Południowej, ale może ma jakiegoś Australijskiego kuzyna. - wzruszyła ramionami.
Hunter Schafer
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Willow Kelly
Hunter mógł jej powiedzieć o wszystkim. Nie na wszystko znała odpowiedź, zwykle lepiej wychodziło jej wysłuchanie niż doradzenie, ale każdy mógł do niej przyjść i zwierzyć się jej z własnych problemów.
Odwzajemniła uścisk, pozwalając sobie na westchnienie ulgi. Dobrze było mieć w swoim życiu kogoś, kto potrafił mocno uścisnąć, wtedy, kiedy człowiek tego potrzebował.
Poprawiła włosy odruchowo, zawsze tak robiła, od kiedy pamiętała, gdy tylko ktoś je mierzwił. Rude włosy teraz może były modne, ale jak była nastolatką, to były kolejnym powodem, dla którego dzieciaki były dla niej niezbyt miłe. Dlatego pilnowała, by były chociaż uczesane, lub co najmniej jakoś ułożone. Rude i poplątane... tego jeszcze brakowało.
- W sumie jakaś przygoda rodem z filmów przygodowych, mogłaby być ciekawą odmianą. - zamyśliła się. - Rodzice nadal nieugięci w sprawie sprzedaży i nie wiem jakimi argumentami ich namówić. - zagryzła wargi. Od kiedy ojciec zachorował, nie mógł zbyt wiele zdziałać na farmie. Dlatego Willow wróciła. Musiała dopilnować wszystkiego, zadbać o sprawy i nawet mając kilku pracowników do pomocy, tego było zbyt wiele. A nie chciała tu zostawać gdy już Phily odejdzie. Musiała raz zachować się egoistycznie. Ale żeby móc to zrobić, musiała zadbać o rodzinę. Sprzedaż farmy wydawała jej się jedynym słusznym wyjściem. Ale rodzice nie chcieli o tym słuchać. - Achilles wiecznie zajęty. Mało go ostatnio widuję. - nie chciała o nim rozmawiać. - A Phily... w życiu byś nie powiedział, że za kilka miesięcy... - urwała - Cieszy się z nadchodzących Świąt. Jak to dziecko. - uśmiechnęła się smutno - A u ciebie? - zapytała, gdy już wchodzili na szlak, zostawiając za sobą leśny parking.
Jak coś to "mały" - synek.
Hunter Schafer
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Willow Kelly
sorka, już poprawiłam :D
To było możliwe, że zlewały mu się w jedno. Celeste i Willow, Willow i Celeste. Sama Kelly miała wrażenie, że stała się własną siostrą, mieszkała z jej mężem, wychowywała jej syna. Już nie wiedziała w którym miejscu kończyła się Willow, a zaczynała C. Nawet jeśli tej drugiej nie było na tym świecie od czterech lat.
- Wiesz, że ojciec ma to swoje poczucie dziedzictwa. Farma przekazywana z pokolenia na pokolenie. Nie może przejść w obce ręce. - próbowała naśladować głos ojca. - Tym bardziej jest pewnie rozczarowany, że nie ma syna, albo chociaż porządnego zięcia. - Achilles był na czarnej liście u rodziców po tym, jak zniknął po śmierci Celeste i ogólnie po tym co zrobił. Tolerowali go gdy tego wymagały okoliczności, ale po dawnym uwielbieniu śladu już nie było. A był taki czas, kiedy to oni go kochali, a Willow na Achillesa patrzeć nie mogła, uważając go za dupka do potęgi. Dziwnie się plącze to życie. Na szczęście z Achillesem wynajmowali dom, więc Willow zmuszona była spędzać na farmie tylko ograniczoną ilość czasu. Tyle ile potrzebna była jej pomoc. Rodzice choć wspierali jej rozwój i karierę skrzypaczki, to jeśli przychodziło co do czego, to farma była priorytetem. Nastoletnia Willow mogła ćwiczyć grę po tym, jak wypełniła swoje obowiązki na farmie. Teraz to już się nawet nikt nie pytał czy nie chce pograć. W końcu według oficjalnych informacji jakie ogłosiła wszem i wobec - nie dostała się do orkiestry. A skoro się nie dostała, to po co marnować czas na skrzypce. Pomagała więc na farmie ile mogła, zajmowała się Philemonem i jak na nią przystało, cholernie mało czasu poświęcała na to, co jej sprawiało przyjemność. Inni byli ważniejsi. Nawet jeśli tak na prawdę dostała się do orkiestry i mogła jechać w światowe tournée. Wtedy ważniejsza była siostra, teraz Philemon i rodzice.
- Ale namówię go. Jeszcze nie wiem jak, ale namówię. W najgorszym wypadku będę musiała powiedzieć to głośno i wyraźnie, że nie tknę więcej niczego palcem na tej farmie. Ani teraz, ani tym bardziej jak umrą. Dziedzictwo się kończy. Nie mam dzieci, Philemon nie... - zawiesiła głos. Nie dożyje dorosłości, bo pewnie nie dożyje kolejnych Świąt. Nie dokończyła. Przez chwilę szła w milczeniu, wędrując wzrokiem po drzewach, by nie dać łzom popłynąć.
- A mogę sama? - zapytała. Achilles i tak pewnie nie będzie mieć czasu, wiecznie czymś zajęty, albo kimś, cholera go wie. A z Philym u boku by nie mogła się napić i "impreza" musiałaby się skończyć o dziewiętnastej, albo wcześniej. - Jeszcze by go wysłali go karmienia kur. - wzdrygnęła się. Sama była w wieku Philemona gdy już miała swoje obowiązki na farmie. Nie narzekała, bo to było głównie karmienie zwierzątek a dzieci to lubią, ale Phily miał i tak mało czasu na tym świecie by marnować go na pracę. Czasem zabierała go na farmę gdzie mógł się bawić ze zwierzętami i zachowywać się jak na dzieciaka przystało. Ale nie zostawiała go u dziadków aż tak często jak by mogła.
- Ooo... A to niespodzianka. Dawno go nie widziałam. Co u niego? - zapytała. Bo w sumie wolała rozmawiać o Hugh niż o sobie.
Hunter Schafer
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Willow Kelly
Taka była, rezygnowała z siebie dla innych, nie umiała inaczej. A gdy próbowała zachowywać się minimalnie egoistycznie, to dopadały ją wyrzuty sumienia. Wiedziała, że to też nie jest dobre, takie nieustanne poświęcanie się dla innych, że powinna pomyśleć o sobie, zadbać o swoją przyszłość, dobre samopoczucie i tak dalej. Póki co jednak nie umiała się przestawić. Może bez Philemona jej się uda, łatwiej będzie wtedy pomyśleć o sobie, bo nie będzie miała już o kim innym myśleć.
Zawsze jej jednak starczało siły, by wysłuchać przyjaciół. Nie zawsze umiała im pomóc, ale wysłuchać mogła zawsze. A czasami właśnie tego trzeba, wygadać się, powiedzieć na głos co nas trapi, wyrzucić to z siebie, nie zawsze człowiek oczekuje rady. Więc Hunter mógł śmiało jej powiedzieć co go trapi, kiedy już będzie na to gotowy.
Uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Tak, masz rację. - wiedziała jednak, że w przypadku Philemona medycyna nie zdąży się zmienić. Wyrok był podpisany, nie było na nim tylko daty. Pozwoliła sobie jednak na to maleńkie kłamstewko, bardziej dla niego niż dla siebie. Sama już dawno w tym temacie przestała być naiwna. Pozwoliła też się objąć i odetchnęła głęboko. Nie chciała teraz o tym myśleć. Wolała skupić się na marszu, niż na problemach w domu.
- No to tak zrobimy. - kiedyś udawała, że ją drażni ten pseudonim, robiła naburmuszoną minę i tupała nóżką. Celeste się wtedy z niej śmiała. Ale w głębi Willow strasznie się podobał fakt, że ktoś wymyślił dla niej ksywkę. Ksywki nosili fajni ludzie, lubiani, tacy co mieli wielu przyjaciół, swoją ekipę i specjalne tajne powitania. Więc fakt, że ona też miała ksywkę, nawet jeśli używaną przez jedną osobę, sprawiał, że czuła się lubiana.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Tajemnicze sprawki Hugh... skryty z niego był człowiek. Coś o tym wiedziała, sama miała swoje sekrety których nikomu nie zdradzała. Nie oceniała więc Hugh i nie drążyła tematu.
- A poza tym co u ciebie? - zerknęła na przyjaciela.
Hunter Schafer
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ostatnie tygodnie nie były dla Angie przyjemne. Nie to, że były niedobre, coś się działo złego, były po prostu takie... Meh. Tak, to było idealne określenie. Były takie nijakie. Nic fajnego się nie działo, ale na całe szczęście nic bardzo złego też nie. Po prostu codzienność była taka bezsensowna. Szła do pracy, wracała do pustego domu, wyprowadzała psa na spacer, otwierała butelkę wina i tak w koło Macieju.
Była wychowana w Tingaree, więc nawet jeśli przez część swojego życia wypierała tą kulturę i pochodzenie, to jednak wciąż pośród natury czuła się najlepiej. Choć stworami takimi jak pająki, czy węże gardziła, nie była głupia. Wiedziała, że Olive nie jest taką fanką natury, jak jej psiapsi, ale cóż - czasem nie ma się zbyt wiele do gadania.
Angie wzięła swoje autko i postanowiła jechać przed siebie... do pewnego momentu, bo tak naprawdę to wiedziała, dokąd zmierza. Do miejsca, w którym jej dawno nie było. Było to miejsce, do którego można było się wybrać po piękne widoki, a także nieco zadyszki, bo trochę trzeba było przejść. Ale to nic. Co prawda nasza blondyneczka nie była specjalnie przygotowana do tego, bo do swojego uroczego wdzianka założyła białe adidasy, a do plecaczka nie wsadziła ani bidonu ze słodką her.... zimną wodą, ani batoników energetycznych. Czy ktoś spodziewał się po niej czegoś innego? Miała za to w nim błyszczyk do ust, choć i do tego, który miała na ustach lepił się jej pojedyncze włosy, które wysunęły się jej z kiteczki.
-No daj spokój, Olive... Co może nam się tutaj stać? Najwyżej się spocimy. Co i tak nie jest niczym dziwnym w trakcie lata.. No dobra, początku jesieni.-przewróciła oczami, słysząc jęczenie przyjaciółki. No ale przecież Donoghue powiedziała, że jadą na wycieczkę, a że mieszkały pod Cairns, to raczej (niestety) nie mogły się wybrać do Disneylandu. A szkoda, Angie z przyjemnością kupiłaby sobie mysie uszy, jabłko w karmelu i wizytę w bobbity bobbidi boutique, gdzie zrobiono by z niej małą księżniczkę. No ale niestety, w Australii nie było takich atrakcji, można było za to zobaczyć papugi zamiast gołębi. Niewielkie pocieszenie. -Jak wrócimy, możemy pojechać do mnie na wino, mam takie dobre, z Coles, było na promocji ostatnio!-no, chciała jakoś poprawić humor swojej przyjaciółce, by jednak miło spędziły czas. Może inaczej niż zawsze, ale jednak miło!
Olive Halsworth
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Niech jedno z was uda się do tematu "czego teraz słuchasz", a drugie do "co teraz oglądasz"; wstawcie odpowiednie tytuły produkcji, które nawiązują w widoczny sposób do oceanu lub morza.
Tytuły zamieszczane w tematach w ramach zadania nie mogą się powtarzać!
Paint me a picture with your true colors
U Olive też wielkich wydarzeń nie było, ALE ona się cieszyła z tego powodu. Potrzebowała odsapnąć przez ostatnie tygodnie od dramatów czy zwrotów akcji. Spokojnie sobie wiodła swoje życie i było jej z tym naprawdę dobrze. Czuła, że wszystko wraca do normalności. To taki spokój, który się czuje na koniec tygodnia, gdy człowiek kładzie się do łóżka - poczucie, że ten tydzień był dobry. I tak właśnie mijał jej ten czas. Oczywiście nie tylko chodziła do pracy, ale też udało jej się spotkać z przyjacielem, który powrócił do Australii czym sprawił jej dużą radość, ale i niespodziankę. Nigdy nie narzekała, jeżeli mogła mieć przyjaciół bliżej siebie, a Bjorn tak jak i Angie nim był. Nawet jeżeli ostatnie lata mieszkał na drugim końcu świata. Tworzyła też bliżej nieokreśloną relację z Jordanem, nie wiedząc do czego w ogóle zmierzają, ale z tym również jej było dobrze, bo jak wiadomo panienka Olive ucieka od wszelkich deklaracji i zobowiązań.
Tak samo jak po akcji Halloweenowej ucieka od wszelkich lasów, a już szczególnie w środku nocy. Dlatego z racji tego, że był środek dnia (i jak na blondynki przystało - największe upały) to udało się Angie ją przekonać na wycieczkę. Z drugiej strony trochę ruchu i pięknych widoków nie zaszkodzi, prawda? Jednak gdyby Halsworth od razu wiedziała, gdzie Donoghue planuje ją wywieźć, to tak łatwo by nie poszło. Lecz nawet nie znając kierunku podróży, nauczyła się na błędach przeszłości i przygotowała swój plecak, do którego zapakowała jeden z większych bidonów z wodą, telefon wraz z naładowanym powerbankiem i pomimo wczesnej pory - latarkę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Pomyślała nawet o czapce, bo po ostatniej chorobie nie chce znowu być uziemiona w domu, a o udar słoneczny w taką pogodę nie jest wcale trudno.
- Dżizas Angie jest tyle świetnych miejsc, gdzie mogłabyś mnie zabrać na randkę, a wybrałaś jakiś cholerny las- powiedziała uważając pod nogi, aby nie wpaść do kolejnej dziury. - Ty chyba czyhasz na moje życie. Pamiętaj, że przecież i tak już teraz możesz wziąć wszystkie moje obrazy. Ale od płyt winylowych się trzymaj z daleka- powiedziała przystając na chwilę, aby poprawić koszulę przewieszoną w pasie. Była już cała mokra, a strój bardziej krótszy już nie mógł być. Co takiego ta Angie zrobiła, że przekonała do tego Olive?
- Innym też każesz wcześniej chodzić po lesie, żeby się z Tobą napili wina czy tylko ja jestem taka wyjątkowa?- spytała pół żartem pół złośliwie, ale proszę jej wybaczyć! Las wciąż źle jej się kojarzył o czym przyjaciółka powinna doskonale wiedzieć, a pogoda wcale nie pomagała, a tylko pogarszała humor Halsworth.
Angie Donoghue
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
(W przypadku remisu należy wykonać kolejny rzut kością).