chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Grazie – odebrała koszulkę mozolnie schodząc z biurka. – Nie jestem pewna, czy wiem czym one są. Co jakieś ptaki? – Czuła się skołowana, bo nazwa zwierzęcia nic jej nie mówiła. Nie była też ani trochę podobna do jakiegokolwiek włoskiego określenia, więc tym bardziej nie umiała skojarzyć, o czym była mowa. Nie była poliglotką i nie znała tłumaczenia każdego gatunku zwierząt zwłaszcza tak egzotycznych, których sama nigdy nie widywała.
Nałożyła bluzkę luźniejszą niż zwykle. Poza domem starała się ubierać w koszule jak na profesjonalną panią doktor przystało (i dorosłą kobietę), jednak w domu lubiła luz i bywało, że łapała się go czasami po pracy. Poprawiła ubranie i włosy zanim rozejrzała się patrząc na porozrzucane rzeczy. Na szczęście nie było tego dużo, chociaż gdyby im wyszło, to po wszystkim sprzątanie nie byłoby wcale takie tragiczne.
- Chyba nie myślałaś, że zostawię cię z tym samą? – Że zostanie w biurze i grzecznie poczeka aż wszyscy sobie pójdą.
Stanęła naprzeciwko Strand i poprawiła kołnierzyk od jej służbowej koszuli. Uważnie się mu przyjrzała, jakby bardzo mocno zależało jej aby był symetryczny, a potem liznęła kciuk, którym wytarła jeden ze śladów na szyi.
- Trochę cię ubrudziłam. – Uśmiechnęła delikatnie trąc kciukiem po skórze. – Przydadzą się mokre chusteczki. Masz jakieś? – Albo chociaż zwykła chusteczka i trochę wody, bo śladów było sporo w nieregularnych miejscach.
Wysoko uniosła brwi widząc, jak Strand macha na to ręką. Cóż, pozbycie się resztek szminki niczego nie zmieni. Nie wymaże tego co zobaczył Lachlan, więc najpewniej nie było sensu robić z tego wielkiej tajemnicy. Stało się. Nie było co żałować zwłaszcza, że robiły tego podczas wielkiego pożaru albo ataku jakichś zwierząt na co pani oficer powinna zareagować zamiast zajmować się pożądaniem swoim i partnerki.
Podeszła do drzwi, ale w ostatniej chwili wycofała się przypominając sobie o pozostawionych na biurku kluczykach i komórce. Beverly już zdążyła otworzyć drzwi, więc od razu przez nie przeszła szeroko uśmiechając się do Madison.
- Margo! Jak miło, że wpadłaś. – Uściskała kobietę, która od razu zapytała od Lachlana. – Poszedł zadzwonić do żony, bo podobno musi ją do czegoś namówić.
Słysząc to Bertinelli z nieco rozbawionym uśmiechem spojrzała na partnerkę. Czyżby mężczyzna chciał przekonać żonę do wypróbowania figli w biurze? Nie ważne czy tutaj czy w straży; byle dała się przekonać.
- Gdzie macie te całe.. dziobójki? – Zmarszczyła brwi niepewna co do użytej przez siebie nazwy.
- Dziobaki?
- Chyba tak. – Znów spojrzała na Beverly, bo tylko ona mogła potwierdzić, że rozmawiały o tym samym.
- Jestem! – Miriam wciąż lekko zaspana wyskoczyła z socjalnego. – Coś mnie ominęło?
Margo znów spojrzała na partnerkę myśląc o tym, że ojj.. sporo ominęło Miriam.
- Znów jesteś niewyspana? – Madison lekko się zaniepokoiła zwłaszcza, że starsza koleżanka wspominała coś o rencie.
- Mąż nie daje mi spać..
- Uhu, taki jurny ten twój pan?
Margo spojrzała w stronę wyjścia z budynku, w którym znów stanął Lachlan jak zwykle wpadający w porę. Jeszcze raz się zaczerwienił słysząc o nocnych harcach kolejnej podopiecznej. Jeszcze chwila a pozna wszystkie seksualne tajemnice każdej z kobiet. Może jednak nie powinien odchodzić z tej roboty?
- To gdzie macie te dziub dziuby? - Upomniała się, bo wreszcie chciała wiedzieć, jak wygląda dziub dziub (Czy ktoś widział dziub dziuba? Jak wygląda dziub dziub~?)
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
- Nieszczególnie - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem, zaczepiając końcówkę paska o szlufkę. - Ale są gatunkiem występującym naturalnie tylko w Australii, więc nigdzie indziej ich nie spotkasz.
Podobnie, jak kangurów, misiów koala, wombatów czy też emu. Jednego Margo mogła być pewna - przyleciała na kontynent charakteryzujący się oryginalnością gatunków fauny i flory. Przykładano również sporą wagę do jej ochrony, dlatego każdy przybysz z zewnątrz musiał przejść małą dekontaminację, aby nie wnieść na australijski ląd jakichś bakterii z reszty świata.
- Wolałam się upewnić i dodać ci otuchy - przyznała, pozwalając na małe majstrowanie przy kołnierzyku. Nie sądziła, aby Margo stchórzyła i została w pomieszczeniu, nie mniej, była osobą spoza leśnej ferajny. Mogła się poczuć nieco przytłoczona całym incydentem, dlatego Strand działała zapobiegawczo, jawnie przyznając się przed resztą do małego nagięcia wewnętrznego regulaminu (którego swoją drogą treści nie pamiętała, może warto go sobie przypomnieć przed wymianą dowódcy?).
Nie straszne były jej komentarze reszty załogi, względem szminkowych śladów, dlatego pozwoliła im zostać, orientując się przy okazji, że nie miała mokrych chusteczek w szufladzie biurka. Będzie musiała uzupełnić zapasy przy następnym wypadzie do miasta, albo podebrać trochę Oliverowi.
Po wyjściu z biura, odwzajemniła porozumiewawcze spojrzenie Margo, wyczuwając, że obie miały podobną teorię, względem Lachlana. Czyżby nabrał ochoty na wprowadzanie niecodziennych scenariuszy do swojego małżeńskiego pożycia?
Pokiwała głową, kiedy Madison użyła poprawnej nazwy osobliwego zwierzęcia. Nie była jeszcze pewna, jak Margo zareaguje na ich widok; czy uzna je za ciekawe i urocze czy raczej groteskowe, przypominające owoc nielegalnego związku kaczki z bobrem.
- Zrobiłyśmy sobie małą imprezę, kiedy spałaś - nie zdążyła ugryźć się w język, gdy Miriam zapytała o potencjalne przegapienie czegoś ciekawego. Znów wymieniła z Margo spojrzenie, nadając mu nieco bardziej niewinnego kształtu. Taka prawda - obie świetnie się bawiły w swoim towarzystwie, za zamkniętymi drzwiami.
- Muszę napić się kawy - uznał najstarszy stażem, przemykający w stronę aneksu kuchennego. - Ale nie krępujcie się z oglądaniem parki. Dziobaków.
Musiał uściślić jeszcze tę konkretną rzecz, przed wyjęciem z szafki swojego ulubionego kubka. Widok zastany w biurze nieco namieszał mu w szykach.
Strand, z lekkim uśmiechem przyklejonym do ust, poprowadziła partnerkę za rękę, tuż za Madison, radośnie przechodzącą w stronę złapanych ssaków. Oba transportery ustawiono na zewnątrz, na drewnianym podeście. Zewnętrzną, matową osłonę można było nieco uchylić, prezentując tym samym przezroczyste akwarium z dziurami, w którym znajdował się jeden ze wspomnianych dziobaków, żywo przyglądający się stojącym nad nim ludziom.
- To jest samica, samiec jest w drugim kontenerze - podjęła Madison, wyraźne zafascynowana tymi konkretnymi zwierzętami. - Potomstwo wykluwa się ze złożonych wcześniej jaj, co sprawia, że dziobaki są jedynymi na świecie jajo-rodnymi ssakami, to niesamowite, prawda?
Wczuła się w małą prezentację, słysząc uprzednio, że Margo nigdy wcześniej nie miała do czynienia z takim elementem fauny. Chciała jej nieco przybliżyć ten konkretny gatunek, jawnie igrający z narzuconymi zasadami.
- Transportujemy je na południe, żeby zasiliły populację dziko żyjącą. Dziobaki w niewoli niechętnie się rozmnażają, a powoli stają się bliskie zagrożenia, ze względu na małą tolerancję zanieczyszczeń.
Jak zwykle, człowiek znów mieszał w naturze. Ponoć cykl wymierania gatunków to zjawisko naturalne. Spotkało już dinozaury, kilka rodzajów ludzi pierwotnych, a teraz wyciągało łapska po pandy, koale, nosorożce i inne, egzotyczne zwierzęta. Jednocześnie naukowcy pracowali nad wskrzeszeniem niektórych z gatunków, w tym ptaka dodo, ale jak im to wyjdzie, dopiero się okaże.
- Nie tak dawno mieliśmy na terenie „turystów”, bardzo zainteresowanych siedliskami dziobaków. Chętnie bym ich wysłała do diabła.
Madison bywała bardzo dosłowna, szczególnie względem kłusowników, udających turystów, albo miłośników przyrody. Od dawna nie mieli z nimi problemu, nie mniej, lepiej być gotowym na bezpośrednie starcia z przestępcami, żerującymi na zwierzętach.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Ostatni raz spojrzała na Lachlana, kiedy ten poszedł zrobić kawę. Nie miała mu za złe to, że wpadł do biura. To one nieodpowiednio zabezpieczyły drzwi i choć niczego nie żałowała to miała nadzieję, że to w żaden sposób nie wpłynie na zachowanie mężczyzny. Możliwe, że dzisiaj będzie je unikał, ale najważniejsze aby mimo wszystko pozostał kolegą Strand. Nie ważne co widział i co mógł sobie dopowiedzieć. Jeśli w ten sposób obie wpłynął na poprawę jego pożycia małżeńskiego to mogły sobie przybić piątkę.
Raz jeszcze zerknęła na Beverly drugą dłonią łapiąc ją za przedramię i przesuwając po nim aż do momentu, zanim całkowicie się odłączyły puszczając swoje ręce. Bertinelli z ciekawością stanęła bliżej szklanego pojemnika nie mogąc połapać się w tym, co właśnie widziała.
- Wygląda jak bóbr i ma dziób jak kaczka i… – Pokręciła się chwilę próbując dostrzec coś przy łapach. – Między palcami ma te.. jak u żaby albo kaczki. – Nie potrafiła odnaleźć odpowiedniego określenia, które kojarzyła jedynie po włosku. Zadziwiające. Czym było to zwierzę? Ssakiem, ptakiem czy gadem? Jego dziób wyglądał tak, jakby był doczepiony, choć z pewnością stanowił integralną część zwierzęcia. Błony miał dość grube a ogon zdecydowanie wyglądał jak u bobra. To trochę tak, jakby ktoś wziął parę gatunków i zlepił z niego to coś. Na dodatek „coś”, co znosiło jaja, choć Margo nie umiała wyobrazić sobie ssaka rozmnażającego się w ten sposób.
- Widziałam wiele dziwnych rzeczy w ludzkim ciele, ale taka mieszanka gatunków jest niesamowita. – Nie umiała sprecyzować, czy była tym bardziej zafascynowana czy zdziwiona (tak bardzo, że nie umiała się uporać z tą całą „dziwnością” dziobaka). – Co zrobili ci turyści? – Nie od razu dotarł do niej podtekst „zainteresowania dziobakami”. Musiała oderwać wzrok od zwierzęcia i najpierw spojrzała na Madison, a potem na Beverly, której wzrok mówił sam przez się. Tę kobietę potrafiła zrozumieć na wiele sposobów. Odróżniała w jej oczach emocje, ale czasami bywało, że odkrywała w nich jej myśli. Teraz również dostrzegła nutkę złości ze smutkiem, co po połączeniu kropek szybko przetłumaczyła sobie na „chodziło o kłusowników”.
- Nigdy nie zrozumiem ludzi szczęśliwych z krzywdy drugiego stworzenia. – Nie ważnym, czym to stworzenie było. Sama choć nie lubiła pająków i z chęcią wybiłaby je wszystkie, to na pewno nie radowałaby się z tego powodu. Kłusownicy zabijali dla zysków i zabawy. To istotna różnica. Zresztą, miała teraz Beverly, która dzielnie zabierała wszelkie ośmionogie stworzenia daleko od Margo.
- Coś dziwnego dzieje się z Lachlanem – stwierdzenie Miriam, która nawet zaspana potrafiła zauważyć zmianę u kolegi, wybiło Margo z tropu. – Miał jakąś dziwną minę, kiedy wychodziłyśmy.
- Rozmawiał z żoną. Pewnie się poprztykali albo powiedzieli sobie parę miłych słów. – Madison machnęła ręką nie znając jeszcze Lachlana aż tak dobrze aby móc stwierdzić, że zachowywał się nietypowo.
Bertinelli raz jeszcze posłała partnerce porozumiewawcze spojrzenie.
- Przyniosłam słodkie tarty. Chcecie trochę? – Postanowiła zmienić temat. Nie było sensu zaczepiać mężczyzny. Niech sam to przetrawi i wróci do porządku dziennego.
- Obżarłam się pizzą, ale na słodkości zawsze znajdę miejsce. – Miriam poklepała się po brzuchu i z uśmiechem ruszyła z powrotem w stronę budynku.
- Dziwaczne są te dziobaki – stwierdziła tuż po tym, gdy objęła partnerkę w pasie i obie ruszyły za resztą towarzystwa. – Dzioby wyglądają tak, jakby były doczepiane. – Musiała podzielić się swym spostrzeżeniem, aż nagle w połowie kroku zatrzymała się odwracając głowę w stronę krzaków na końcu budynku.
- Słyszałaś? Ciii. – Przyłożyła palec do swoich ust i nasłuchiwała. – Jakby skomlenie? – Stłumiona i ciche. – Chyba słyszałam to wcześniej, kiedy przyjechałam. – Tylko, że uznała to za omam. Wokoło przecież było mnóstwo dźwięków.
Nie potrafiła powstrzymać ciekawości, dlatego ruszyła w kierunku krzaków uprzednio zabierając rękę z ciała Beverly. Poszła przodem, choć była ostrożna. Najpierw podeszła do krzaków trzymając dystans, a potem przeszła na bok skupiając wzrok na zielonych gęstwinach. Drgnęła wyraźniej słysząc przerażone skomlenie i piski. Kontrolnie spojrzała w jasne oczy partnerki i choć była gotowa zrobić krok do przodu, to kobieta ją uprzedziła. Z nich dwóch miała większe doświadczenie z dzikimi zwierzętami (jeden z nich mógł czaić się w krzakach).
- Co to takiego? Bev? – Nic zza krzaka nie wyskoczyło i nie zaatakowało blondynki, dlatego Bertinelli postanowiła podejść bliżej stając za kucającą panią oficer, która wyciągała rękę w stronę wychudzone, brudnego i trzęsącego się psa. Włoszka nie znała się na ocenianiu wieku zwierząt, ale na pewno nie był to szczeniak. Miał może z rok albo dwa.
Pies nie chciał do nich podejść. Widać było po nim, że kusiła go wyciągnięta dłoń, ale ciągle się wycofywał.
- Może spróbujmy z jedzeniem? – Margo pomyślała, że czworonóg mógł się bać. Może miał traumę przez ludzi, którzy go bili? Nie wydawał się agresywny, ale może potrzebował zachęty, żeby zaufać dwunożnej istocie? – Może macie w lodówce jakieś mięso? – Na przykład kiełbaskę Lachlana. – Zadzwonisz do Madison? Wolę przy nim głośno nie krzyczeć. Jeszcze się przestraszy i ucieknie. – A tego przecież nie chciały.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Widziała dziobaki mnóstwo razy, więc bardziej interesowała ją w tej chwili reakcja Włoszki na nietypowe zwierzaki, będące australijskimi endemitami. Z uśmiechem obserwowała wszelkie zmiany na jej twarzy, dodając przy okazji, że dziobaki były jednak mało przytulaśne, ze względu na produkowaną toksynę, działającą bardzo nieprzyjemnie na ludzi. Nikt nie umierał po zetknięciu z nią, nie mniej, nie było to najbardziej komfortowe doświadczenie. Strand miała nadzieję, że wspomniani kłusownicy zdążyli zaznajomić się z trucizną, od tej bolesnej strony i porzucili swoje plany, względem uprowadzenia zwierząt, albo upolowania ich na futra. Na szczęście, moda szła do przodu i nikt, kto poważnie podchodził do swojej profesji, nie promował naturalnych pokryć płaszczów (szczególnie, jeśli pozyskanie ich wiązało się z bestialskimi praktykami).
Cień uśmiechu na nowo zawitał na jej twarzy, przy kolejnym nawiązaniu do Lachlana. Była pewna, że facet przez cały dzień będzie udawał nieświadomego, względem sytuacji mającej miejsce w biurze. Miała nadzieję co do tej powściągliwości kolegi. Czułaby się dziwnie z myślą, że Lachlan co jakiś czas przywołuje w myślach tamtą sytuację, jakby chciał się nią zainspirować, albo poprawić humor.
- Ja też może trochę skubnę - zdecydowała, ostatni raz rzucając okiem na dziobaka. Poprowadziła jednocześnie dłoń na plecy Bertinelli, korzystając z bliskości. Nie było opcji, aby na tym etapie związku nie wyciągały do siebie rąk i nie szukały okazji, aby zaznaczyć swoją obecność.
- Kiedy pierwszy raz zaprezentowano dziobaki, większość była sceptycznie nastawiona do prawdziwości ich dziobów - przyznała, pamiętając tę ciekawostkę, którą utrwaliła w ramach treningu, przed wstąpieniem w szeregi leśników. Nie ma się co dziwić; zwierzę wyglądało bardzo osobliwie na tle pozostałych gatunków i pasowało do przynajmniej dwóch rodzajów, co stanowiło nie lada zagwozdkę.
Już miała puścić Margo przodem, kiedy przystała w miejscu, sprowokowana niespodziewanym pytaniem. Rzeczywiście usłyszała w tle jakiś bliżej niesprecyzowany pisk, na co zmarszczyła brwi. To raczej nie był dziobak, stęskniony za resztą swojej rodziny.
- Zaczekaj, ostrożnie - zwróciła się do Margo, kiedy ta poszła przodem, zwabiona dźwiękami, wydawanymi przez nieokreślone zwierzę. Ruszyła jej śladem, lekko uginając nogi w kolanach. Nie nastawiała się na nagły atak dzikiego osobnika, ale lepiej dmuchać na zimne i nie wystawiać się, jak na talerzu. W Australii nawet ślimaki potrafiły uśmiercić, więc warto być ostrożnym.
Skupiła wzrok na poruszających się krzewach, wyłapując skrawek beżowej sierści. Zachęcona widokiem stworzenia, przesunęła się nieco bardziej na przód, zerkając przy okazji na partnerkę.
- Całkiem możliwe, że ktoś zgubił przyjaciela - przekazała cicho, nieco tajemniczo, choć już na tym etapie zaszufladkowała dźwięki jako te, wydawane przez psa.
Przykucnęła w trawie i utkwiła spojrzenie w dostrzeżonym, skomlącym delikwencie.
- Cześć, mały. Zgubiłeś się?
Powoli wyciągnęła przed siebie dłoń, zastanawiając się nad kolejnymi posunięciami. Efektywniej byłoby podejść do psa po łuku, ale dopóki nie miały ze sobą przynęty, ten mógłby skutecznie się wahać. Musiał spędzić w dziczy co najmniej kilka dni, o czym świadczyła wychudzona sylwetka, targana drżeniem. Jeśli ruszy do przodu po linii prostej, zwierzak najpewniej od razu się wycofa. Musiały do tego podejść porządnie.
- Lachlan na pewno coś ma - stwierdziła z przekonaniem, nieco wycofując się do tyłu, robiąc tym samym więcej miejsca dla Margo. Musiały się odpowiednio zgrać, aby nie spłoszyć zwierzaka, ewidentnie potrzebującego pomocy. To nie pierwszy pies, którego wraz z leśnikami namierzyli na terenie otwartym. Bywało, że te zrywały się ze smyczy, uciekały właścicielom, albo płoszyły się ze względu na obecność dzikich zwierząt. Poprzednie również dało radę zwabić na mięsne specjały dowódcy, więc teraz nie mogło być inaczej.
- Obserwuj go, dobrze? Zadzwonię do Madison - zaoferowała cichym tonem, sięgając po telefon, tkwiący w przedniej kieszeni spodenek. - Może być ranny, widzisz coś na jego sierści?
Ciężko było cokolwiek stwierdzić, ze względu na brud, ale może pani doktor uda się dostrzec coś więcej?

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Z ledwością powstrzymała się od głośnego „ojj” na widok uroczego porzuconego psa. Nie chciała spłoszyć go dziwnymi odgłosami, na które mógł, ale nie musiał zareagować. Nie wiedząc, z jakimi traumami psiak miał do czynienia lepiej działać po omacku. To samo było z ludźmi. Ostrożność we wnioskach u boku rannego człowieka również była wskazana.
- Czemu mnie to nie dziwi? – Posłała Beverly rozbawiony uśmiech komentując wzmiankę o Lachlanie na pewno posiadającym coś w tutejszej lodówce. Co będzie po odejściu mężczyzny? Inny pracownik będzie równie obficie gromadził jedzenie w pracy, czy jednak kobiety (Bev i Madison) będą musiały nieco zmienić swe nawyki aby w razie czego mieć zapas czegoś dobrego?
Podeszła bliżej, mniej więcej w to samo miejsce, w którym wcześniej stała Strand. Kucnęła, ale prawie od razu usiadła na ziemi również wyciągając dłoń do psa, którego próbowała zachęcić do podejścia poprzez różne dźwiękowe zachęty.
- Przyda się koc albo kawałek materiału. – Coś, w co będą mogły obwinąć psa, o ile te pozwoli się dotknąć.
Zmrużyła oczy i lekko przechyliła ciało w bok chcąc dostrzec większą część ciała czworonoga.
- Na pewno ma pchły. Ogon.. może złamany. – Nie była weterynarzem, ale wiedziała, jak powinien wyglądać ogon psa. Poza tym ciężko było coś ocenić, skoro futrzak praktycznie stał w miejscu. Bez jakiegokolwiek znaczącego ruchu z jego strony ciężko ocenić, czy miał coś złamanego. – Widzę zakrzepniętą krew u góry lewej tylnej łapy. – Mógł być ranny, ale nie musiał. Rana mogła już dawno się zasklepić albo to nie była jego krew.
Stwierdziła w myślach, że jednak siedzenie w miejscu nic nie da. Nie znała się na tym. Nigdy nie miała styczności z podobną sytuacją, choć we Włoszech było wiele bezpańskich psów. Starała się powoli wstać na równe nogi, lecz pies i tak znacznie się wycofał. Margo skrzywiła się z niezadowoleniem, że właśnie spłoszyła psa, ale ten zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Hej, Bev – Nie podnosiła głosu przywołując kobietę do siebie. Zrobiła trzy kroki w stronę czworonoga i ten znów powtórzył manewr wycofania o parę psich kroczków. Zatrzymał się i spojrzał na nie obie. – Odsuwa się, ale nie ucieka. Czeka na coś? – Kontrolnie spojrzała na Strand, która miała więcej doświadczenia ze zwierzętami. To jej ocena sytuacji była istotna, więc kiedy pani oficer ruszyła jako pierwsza za psem zapewne rozumiejąc, co ten mógł chcieć przekazać, Margo poszła za nimi. Psiak jakby nagle odzyskał werwę i nieco przyśpieszył kroku. Raz po raz zaglądał za siebie upewniając się, że kobiety idą za nim.
- Prowadzi nas gdzieś? – zapytała Strand sama w głowie tworząc teorie spiskowe jakoby pies prowadził je do jakiejś pułapki seryjnego mordercy. Szybko jednak odrzuciła tę myśl, bo zaledwie po pięciu set metrach psiak wcisnął pysk pod wyrzuconą pomiędzy drzewami paletę. Ludzie nie dość, że łapali zagrożone gatunki to jeszcze śmiecili.. leżała tam paleta, dwie stare opony, jakieś rurki stalowe i kawałek zaplątanego drutu.
Pies uniósł pysk i znów spojrzał na kobiety, a potem raz jeszcze wcisnął nos pod paletę opartą o jedną z opon.
- Co tam jest? – zapytała kiedy Strand znów ruszyła jako pierwsza. Tym razem pies nie odszedł. Nie spłoszył się też bliskością człowieka. Był czujny, bo najwyraźniej zależało mu na tym, co leżało pod paletą.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
W trakcie krótkiej rozmowy z Madison, kiwnęła głową, słysząc od Margo o kocu. Również poprosiła o niego leśniczkę, zapewniając, że nie działo się nic szczególnie poważnego. Poradzą sobie we trójkę, a Lachlan z Miriam mogą trochę odpocząć (nawet jeśli ta druga z towarzystwa ucięła sobie niedawno drzemkę w socjalnym).
Po wciśnięciu symbolu czerwonej słuchawki, schowała telefon do kieszeni i z wolna podeszła bliżej, od strony pleców Margo, słuchając krótkiego opisu potencjalnych obrażeń. Pies ewidentnie czegoś chciał. Niekoniecznie musiało rozchodzić się o jedzenie. Siedział w miejscu i niezłomnie na nie patrzył, jakby grał z nimi w niepisaną grę - kto pierwszy odwróci spojrzenie.
Zaledwie na chwilę skierowała wzrok w bok, na wypadek, gdyby w pobliżu czaiło się inne zwierzę, kiedy Włoszka przywołała ją, w związku z nietypowym zachowaniem czworonoga. Wycofywał się, ale też wyczekiwał ruchu z ich strony, co skłoniło Bev do postawienia dwóch kroków naprzód.
- Albo chce nam coś pokazać - wymamrotała, co wcale nie byłoby takie dziwne. Niektóre zwierzęta były na tyle inteligentne, że chętnie korzystały z pomocy ludzi, kojarząc ich z rozwiązywaniem problemów. Bywało, że psy prowadziły do swoich szczeniaków, albo pozostałych, rannych osobników, co by również odpowiednio się nimi zająć. Pies, chociaż był wychudzony i ranny, nie wydawał się uprzedzony, względem ludzi. Szczęście w nieszczęściu.
- Warto to sprawdzić, trzymaj się blisko - rzuciła, ruszając tym samym do przodu. Jeśli będą próbować zatrzymać psa na siłę, ten może się wyrywać, albo ostrzegawczo dziabnąć, byle nie skończyć ostatecznie w biurze leśników, a później u weterynarza.
Razem z nowym, psim przewodnikiem szły razem w las, tworząc w myślach mnóstwo potencjalnych scenariuszy. Możliwe, że futrzak należał do jakiegoś turysty, który umierał w męczarniach od kilku dni, uwięziony na trudnym terenie. W dżungli można było natknąć się na jadowite węże, jaskinie, albo zapadliska, z których wyjście graniczyło z cudem. Na takie sytuacje warto było mieć odpowiednie urządzenia, działające w przypadku sporych zakłóceń. Od czasu wypadku w dziczy, Bev zdążyła zaopatrzyć się w odpowiedni smartwatch z lokalizacją oraz alarmowaniem najbliższych, na wypadek, gdyby cos jej się stało i nie dawała znaku życia.
Na widok śmieci, zebranych pomiędzy dwoma drzewami, westchnęła z niepocieszeniem. Ludzie nigdy się nie nauczą. Ciekawe, czy byliby zadowoleni, gdyby ktoś podrzucał im do mieszkania stare, zużyte przedmioty, tudzież dosłownie śmieci. Takich delikwentów powinno się izolować od społeczeństwa i umieszczać na jakiejś cholernej wyspie węży, u wybrzeży Brazylii.
- Już, spokojnie - przemówiła do psa, podchodząc nieco bliżej palety. Była wilgotna, pełna drzazg i miała w sobie parę wystających gwoździ, z czego większość została przetrącona w bezpieczny sposób na bok.
Wyciągnęła z bocznej kieszonki spodenek parę ciemnych rękawic, przypominających te do pracy w ogrodzie. Grubsze, antyprzecięciowe zostawiano na poważniejsze wypady, podczas których natknąć można się na pułapki kłusowników, albo śmiercionośne zwierzęta.
Zaczepiła dłonie na solidnym drewnie i lekko poruszyła paletą, prowokując tym samym miałczenie, rozlegające się spomiędzy desek, nieco bliżej podłoża.
- Słyszysz? – obróciła głowę w stronę Bertinelli, jednocześnie przykładając ucho nieco bliżej palety. Pod deskami ewidentnie czaił się kolejny futrzak, typu mruczek.
Telefon zawibrował w kieszeni, wygrywając dzwonek fabryczny. Strand pobieżnie zerknęła na wyświetlacz i wyciągnęła urządzenie w stronę Margo.
- Odbierzesz? To Madison, pewnie zastanawia się, gdzie jesteśmy.
Odeszły nieco dalej od posterunku, a młoda leśniczka wolała zadzwonić, niż krążyć po okolicy, nawołując towarzystwa.
Przystąpiła do delikatnego odsuwania palety na bok, w czym prawie asystował jej pies, czekający z przejęciem na finał całej sytuacji.
W środku tkwił kot. Mały, prawie pomarańczowy, wydający z siebie krótkie piski, przerywane mało efektywnym syczeniem. Najpewniej nie miał nigdy do czynienia z człowiekiem, dlatego Strand chwyciła go za fałdę skóry, przy głowie, co wydawało się najbezpieczniejszym patentem na złapanie małego dzikusa.
- Już dobrze, mam cię - przemówiła cicho, kątem oka obserwując psa, głośno zaciągającego powietrze. Nie wydawał się agresywnie nastawiony do malca, ale warto być gotowym na wszystko.
- Jesteś cały brudny - uważnie zaczęła oglądać kota, dostrzegając łyse plamki na sierści, nieco bliżej grzbietu. Będzie potrzebował czasu, aby się odpowiednio zregenerować. Przynajmniej nie machał teraz łapami i nie syczał, sparaliżowany chwytem, stosowanym przez matki.
Uważnie rozejrzała się po małej jamie, wykopanej w glebie, na wypadek, gdyby kociak miał towarzystwo. Niestety, albo potencjalne rodzeństwo się wyprowadziło, albo żadnego nie było. Czasami słabsze kocięta z miotu bywały porzucane, a ten ewidentnie nie wyglądał na okaz zdrowia, o czym świadczył widoczny na pierwszy rzut oka, koci katar.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Pokiwała głową na znak, że słyszała kota i jednocześnie obserwowała psa, który nagle przestał przejmować się obecnością ludzi. Był tak bardzo skupiony na tym, co leżało pod paletą, że nie obchodziło go własne bezpieczeństwo ani strach, który jeszcze niedawno czuł pod biurem leśników. Bertinelli zastanawiała się, jakie miał intencje przyprowadzając je tutaj i czy oczekiwał szybkiego wyciągnięcia jego dzisiejszej przekąski (bo z głodu mógł zjeść wszystko), czy zależało mu na pomocy istocie tkwiącej pod paletą.
Od razu odebrała telefon i zrobiła krok w tył robiąc więcej przestrzeni pani oficer szarpiącej się z paletą.
- Tu Margo – zaczęła na wstępnie, co by Madison nie przyszło do głowy teraz obgadywać Bertinelli. – Musiałyśmy odejść. Pies zaprowadził nas do.. chyba do kota. Jesteśmy niedaleko. Nie szukaj nas. Niedługo wrócimy.
Starała się mówić szybko dosłownie przerywając Madison w połowie słowa, która nagle zaczęła się żalić, że oczywiście przez swoje łakomstwo przegapiła tak cudowną akcję. Do tej pory jedynie widziała filmiki, jak zwierzęta prowadziły ludzi do miejsca, w którym potrzebna była pomoc. Sama chciała kiedyś w czymś takim uczestniczyć, ale oczywiście wszystko przegapiła, bo musiała zjeść tarte. Życie było nie fair.
- Madison jest rozżalona, bo marzyła o podobnej akcji – skróciła przebieg rozmowy z drugiej strony słuchawki jednocześnie chowając komórkę do swojej kieszeni. Nie chciała teraz przeszkadzać pani oficer, do której pracy wtrącał się pies dosłownie wciskający przed jej ręce, żeby móc polizać małego kotka. Dopiero, gdy usłyszał, że przeszkadza odsunął się jakby wszystko rozumiał.
Podeszła bliżej, kiedy Beverly wreszcie wyciągnęła kota i z niezadowoleniem stwierdziła, że był równie porzucony, co pies. Sądząc jednak po jego wieku, to dosłownie urodził się na ulicy. Biedaczysko.
- Carino gattino.słodki kotek; sięgnęła do niego dłonią i palcami delikatnie pogłaskała po głowie. – Został sam? – zapytała patrząc prosto na Strand, u której szukała odpowiedzi. Z nich dwóch to właśnie pani oficer najlepiej umiała ocenić tę sytuację. – Szkoda. – Nie zdążyła jęknąć ze smutkiem, bo pies nagle szczęknął i pomachał ogonem. Nie wydawał się być negatywnie nastawiony do kociaka. Wręcz domagał się możliwości ponownego z nim spotkania, co skończyło się kolejnymi liźnięciami po małym kocim pysku.
Bertinelli kucnęła znów wyciągając dłoń do psa, który wydawał się spokojniejszy niż pod biurem leśników. Nadal był marnie wyglądającym zwierzakiem, ale pomimo braku siły wykrzesał z siebie entuzjazm zadowolony, że udało mu się sprowadzić pomoc.
- Chodź tu. Chodź, bohaterze. Słodziaku. Kto jest dobrym pieskiem? Ty jesteś dobrym pieskiem? – Mówiąc w specyficzny słodki sposób (prawie jak do dziecka) udało jej się zachęcić psa do podejścia. Pozwolił się pogłaskać po głowie, ale tylko raz, nadal nieco niepewny co do swej sytuacji. Bardzo mu zależało aby mieć na widoku kota, dlatego znów uniósł pysk i trzymał nieduży dystans między sobą a ludźmi, żeby ci go nie zabrali zbyt daleko od kolegi/koleżanki.
Coś czuję, że za nami pójdzie. – Nie musiały go na siłę łapać. Przynajmniej nie teraz. - Może teraz skusi się na jedzenie? – Wymieniła spojrzenie z Beverly, ku której najpierw się uśmiechnęła, ale szybko i spontanicznie postanowiła pocałować ją w policzek. – W samochodzie w torbie mam strzykawki. Nadadzą się, żeby nakarmić tego malucha. – Spodziewała się, że oboje muszą trafić do weterynarza, ale podkarmienie ich zawczasu nie zaszkodzi.
Ruszyły z powrotem w stronę budynku leśników, lecz po trzech krok Margo upewniła się, że pies faktycznie za nimi poszedł. Nie mogły go zgubić, ale zbyt szybka próba złapania go mogłaby spalić na panewce. Lepiej przekonać psa przez karmienie jego duszy dobrym mięsem. Dzięki temu szybko zyskają jego zaufanie.
Zdarzyło ci się to już kiedyś? Żeby jedno zwierzę prowadziło do drugiego? – O porzucenie psów albo kotów nie pytała, bo odpowiedź (niestety) była oczywista. Ludzie bywali bezmyślni najpierw podarowując sobie w prezencie zwierzaka, a potem go porzucając z powodu wakacji albo braku chęci na zajmowanie się nim. - Skąd wiedział, że pomożemy? - Nie mogła się powstrzymać i kiedy już Strand trzymała kociaka w obu dłoniach, znów sięgnęła do niego dłonią, żeby tym razem pogłaskać po grzbiecie. Maluch już na nich nie syczał. Albo wyczuł, że nie miał szans/wyboru albo był zbyt wyczerpany na jakąkolwiek walkę.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Z uśmiechem pokręciła głową, słysząc o Madison, rozczarowanej przegapioną akcją. Kto wie, może w leśnych warunkach trafi się jeszcze podobna sytuacja. Z resztą, łapanie dziobaków z Lachlanem również musiało być fascynujące.
Upomniała psa, kiedy ten wychylił się, chcąc obwąchać kota, przy jednoczesnym liźnięciu. Lepiej, aby obejrzał go specjalista. Zarówno kociaka, jak i drugiego czworonoga. Pies, pomimo rany na łapie, wydawał się nieco bardziej aktywny, w porównaniu z osłabionym malcem. Zwierzaki miały szczęście: z tego miejsca blisko do posterunku leśników.
- Na to wygląda - raz jeszcze spojrzała w dół, na wgłębienie w podłożu. Zapewne kot wpadł do niego po wgramoleniu się pod paletę. Mógł błąkać się po okolicy, szukając rodzeństwa oraz matki, która padła ofiarą drapieżników.
- Ten maluch ma szczęście. Jeszcze damy radę mu pomóc - uśmiechnęła się, widząc, że koci katar nie był mocno zaawansowany. Gdyby kompletnie skleił biedakowi oczy, istniałoby ryzyko trwałej utraty wzroku, a nawet życia. Dobrze, że obie znalazły go w porę.
Zaśmiała się krótko, słysząc krótkie szczeknięcie, podkreślone radosnym machnięciem ogona.
- Tak, damy radę mu pomóc - powtórzyła, kierując swoje słowa do psa, wraz z uniesieniem kota nieco wyżej. Miała szczerą nadzieję, że młodziaka nie trawiły inne, zagrażające zdrowiu choroby, zakamuflowane przez brud oraz drobne rany.
Z wciąż widocznym na twarzy uśmiechem przyglądała się interakcji Margo z psem. Gdyby nie fakt, że miała zajęte obie ręce, spróbowałaby pogłaskać dzielnego tropiciela, dumnego z wykonanej misji.
Wciąż trzymając mruczka za fragment skóry przy karku, przysunęła go nieco bliżej koszuli, przy obojczyku. Pilnowała przy okazji, aby się nie wyślizgnął, co w jego kondycji mogłoby prowadzić do nieprzyjemnego upadku.
- Nie powinien mieć nic przeciwko - wtrąciła w kwestii jedzenia, którym pies na pewno nie pogardzi. Ba, biorąc pod uwagę jego wygłodzenie, wręcz rzuci się na aromatyczne, wędzone dania z ręki Lachlana.
Z zadowoleniem odebrała krótkiego buziaka, ruszając po chwili w stronę posterunku. Zerkała w stronę psa, którego ruch wprawiał wysoką trawę w szelest. Być może, gdyby nie wycieńczenie organizmu, również poprosiłby o noszenie na rękach. Był kompaktowym egzemplarzem, więc argument w stylu „jesteś za duży” byłby ewidentnie nietrafiony.
- Pierwszy raz - przyznała, słuchając miałczenia małego futrzaka. - Słyszałam o takich fenomenach, ale nigdy ich nie doświadczyłam.
Pracowała ze zwierzętami, jednak zdecydowanie częściej miała do czynienia z tymi nieco bardziej egzotycznymi. Pojedyncze psy czy też koty, zagubione w lasach pojawiały się przeważnie w pakiecie z właścicielami. Ich śmiertelność, w przypadku zagubienia, znacznie wzrastała. Dwa razy mieli okazję trafić z leśnikami na rozkładające się szczątki czworonogów, pogryzionych przez węże i pająki (a czasem stanowiące pożywkę dla krokodyli różańcowych).
- Pies musiał do kogoś wcześniej należeć - gdyby został bezpośrednio skrzywdzony przez człowieka, nie podszedłby bliżej, za żadne skarby. - Może komuś uciekł, albo jego właściciel zmarł. Trzeba będzie sprawdzić u weterynarza czy ma chip.
Jeśli tak, nie będzie to koniec zwierzęcych perypetii. Każdy, troskliwy właściciel podjąłby się poszukiwań psa, zamiast spisywać go na straty, chyba, że miał coś za uszami. Wolała wierzyć w nieco bardziej pozytywne okoliczności, niż okrutne porzucenie psa w dżungli, bo ten zaczął wymagać zbyt wiele.
Widząc przez drzewa bryłę posterunku, poprawiła chwyt, w którym trzymała kocię. Gwizd Lachlana rozlegający się z daleka sprawił, że pies postawił uszy, wytężając jednocześnie węch. Coś dosłownie wisiało w powietrzu.
Gdy wraz z Margo podeszły bliżej towarzystwa zebranego przy drzwiach wejściowych, pies przyspieszył znacznie, prawie zrównując się z kobietami. Madison uśmiechnęła się na widok przybyszów, czekając z przygotowanymi kocami. Przy okazji schowano dziobaki do środka, aby te nie dekoncentrowały reszty zwierzaków.
- O, jaka dobra kiełbaska! Dobrze, że mam jej więcej, więc mogę się z kimś podzielić - najstarszy leśnik kątem oka zmierzył psa, który podszedł bliżej, czając się na pachnący smakołyk. Lachlan odkroił nożykiem kawałek mięsa i rzucił czworonogowi. Ten natychmiast pochwycił zdobycz, sprawiając, że dosłownie po sekundzie zniknęła, prowokując intensywne oblizywanie pyska.
W tym samym czasie, Beverly podeszła nieco bliżej Madison, aby ta mogła ostrożnie opatulić małego, wystraszonego kociaka, przyczepionego pazurami do koszuli. Nie chciał zbyt szybko rozstawać się z ciałem, którego ciepło czuł przez ubranie.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Szeroki uśmiech zawitał na jej twarzy, kiedy Lachlan z pełnym zaangażowaniem wczuł się w rolę przekonania psa do zaufania ich ekipie. To bardzo dobrze o nim świadczyło, co jednocześnie uświadomiło Margo, że będzie tęsknić za tym facetem. Nie była z nim aż tak bardzo związana jak Strand, ale polubiła ich leśną paczkę, dlatego szkoda będzie zastępować połowę ekipy kolejnymi osobami. Oby ci nowi okazali się równie przyjemni, co Lachlan i Miriam.
- Ktoś już się w tobie zakochał – stwierdziła widząc, jak mały kociak pazurami trzymał się koszuli Beverly, ku której posłała kolejny uśmiech jednocześnie odbijając krok nieco w bok. Przeszła w stronę auta zgodnie z zapowiedzią wyjmując z bagażnika jedną z dwóch toreb. W pierwszej, z powodu pracy i lepszej organizacji dnia, woziła różnego rodzaju ubrania na zmianę. Jedną sukienkę, zestaw luźniejszych ciuchów i coś na ewentualną niespodziewaną kolację. W drugiej torbie miała wcale nie taki podstawowy zestaw medyczny. Gdyby musiała mogłaby z jego pomocą zaszyć komuś głęboką ranę. Była wyszkolona w operowaniu poza sterylną salą, a raczej miała doświadczenie z miejsc, w których charytatywnie pracowała.
- Czy macie mleko? – pytając o to spojrzała na Madison, która szybko załapała sugestię i pognała do środka budynku. Przy psie czuwał Lachlan i Madison, do których zwierzak powoli się przekonywał o czym świadczyła zgoda na głaskanie po głowie. Jeszcze parę minut a pozwoli dotknąć grzbietu.
Usiadła obok Beverly na schodkach przed wejściem do budynku (bo sobie uznałam, że były tam ze dwa-trzy stopnie do pokonania zanim weszło się do środka, heh). Wyjęła z torby strzykawkę i rozpakowała ją czekając jak Madison przyniesie mleko.
- Padre Shannon ma klinikę weterynaryjną w Cairns. – Na pewno nie raz i nie dwa wspominała o koleżance z pracy. Nie była ona obca dla Strand, choć na pewno widywała kobietę rzadziej niż Margo ekipę leśników. Jakoś tak wyszło, że Włoszka lepiej znała się z nimi niż Beverly z ludźmi ze szpitala, zaś samą Shannon na pewno poznała osobiście. Przez taki czas nie było mowy aby nie doszło do spotkania z koleżanką z pracy Bertinelli. – Zadzwonię do niej. Może ma znajomości w Lorne i przyjmą zwierzaki bez kolejki. – Mówiąc to znów sięgnęła dłonią do głowy kociaka, którego delikatnie pogłaskała. Ten miaukną w sposób w jaki płakało dziecko, gdy było głodne. Jak na zawołanie pojawiła się Madison z mlekiem. Margo podziękowała jej przejmując karton, z którego nabrała płynu do strzykawki i przekazała ją Beverly.
- Dasz radę – rzuciła na zachętę, chociaż kogo ona uczyła karmić małe zwierzęta? Spodziewała się, że w tej pracy Strand miała już ku temu okazję.
- Zerknę na jego łapę. – Kiwnęła głową na psa, ale przecież nie znała jego płci. – Jej? – zapytała bardziej samą siebie i jednocześnie wybierając numer do Richards podeszła czworonoga. Zrobiła to bardziej od strony Lachlana, co by nie straszyć zwierzaka. Wzięła od mężczyzny kawałek mięsa i wyciągnęła rękę zachęcając psa do podejścia i dając sobie możliwość go pogłaskania go. Jednocześnie ramieniem przyciskała komórkę do ucha na co bezimienny psiak spojrzał dość dziwnie. Margo wręcz odniosła wrażenie, że ten dokładnie analizował, dlaczego ów istota dwunożna tak dziwnie trzymała głowę.
- Cześć żonko – rzuciła luźno do słuchawki, czym zaskoczyła niczego nieświadomie towarzystwo. Każde z nich – cała trójka leśników – najpierw z zaskoczeniem spojrzeli na Margo, a potem pytająco na Beverly zastanawiając się, czemu Margo mówiła do kogoś „żono”. Żadne z nich nie wiedziało, że Bertinelli posiadała aż trzy szpitalne żony, co było żartobliwym określeniem jej relacji i stosunków doskonałej współpracy z trzema lekarkami. Jednak wcześniej to mogło być zabawne i choć Margo wciąż traktowała to jako żart, ów określenie niekoniecznie musiało być już tak łatwo przyjmowane przez samą Strand. Żarty żartami (i możliwe, że nie chodziło o zazdrość), ale na tym poziomie relacji określanie kogoś innego żoną mogło koleć w oczy.
Wyjaśniła całą sytuację Richards, która obiecała szybko skontaktować się z tatą i dać znać. Na tę kobietę zawsze można było liczyć zwłaszcza, że pomimo doświadczeń pozostawała ciepłą i przemiłą duszą, która aurą idealnie pasowała do Bertinelli.
Psiak choć z początku niechętnie dał się wreszcie tknąć. Margo pozbyła się zeschniętej krwi stwierdzając, że rana sama się zasklepiła, choć na jej oko dość marnie. Weterynarz na pewno powinien na to spojrzeć.
Korzystając z okazji pies od razu polizał się w tamto miejsce a po wszystkim Bertinelli wróciła do Strand.
- Richards zaraz do mnie napisze. Mogę je zawieźć do kliniki. – Pani oficer nadal była w pracy i choć częściowo podobne akcje należały do jej obowiązków to nie mogła utknąć na długi czas u weterynarza zwłaszcza, że trzeba było odebrać Olivera. Margo nie wiedziała, ile potrwa wizyta u weterynarza i czy w ogóle będzie musiała u niego zostać. Miała zerowe doświadczenie w tej sprawie, bo choć za dzieciaka mieli psy, to ważnymi sprawami zajmowali się rodzice. Później, choć Amelia prosiła o zwierzaka, to Tessa była przeciwko, więc jako dorosła odpowiedzialna osoba Bertinelli nie wiedziała zbyt wiele o tym, co działo się ze zwierzętami w podobnym przypadku co znaleziony kot i pies.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Przy pomocy Madison udało się w miarę delikatnie oderwać kocie maleństwo od jej koszuli. W trakcie zerknęła na Margo, wraz z uśmiechem dodając, że małe kociaki bardzo lubiły ciepło. Kojarzyła to jeszcze z własnego dzieciństwa, kiedy bywając u kolegi z sąsiedztwa, miała okazję pobawić się z futrzakami. Bardzo niechętnie schodziły z kolan, a przykryte skrawkiem koca, korzystały z ciepła.
- Masz przy sobie wszystko, co potrzebne do ratowania życia - skomentowała cicho, kiedy Margo wróciła razem ze strzykawką. Mogła się założyć, że apteczka, którą dysponowała Bertinelli, była podzielona na poszczególne moduły, ze względu na rodzaj obrażeń. Gdyby się uprzeć, byłaby w stanie z miejsca opatrywać żołnierzy na polu bitwy.
Słyszała co nieco o Shannon Richards, a nawet widziała ją parę razy, w tym na terenie szpitala, kiedy przy okazji podrzucała coś dla Margo. Lubiła zostawiać w dyżurce co nieco dla swojej partnerki, choćby miała to być kawa, zakupiona w zacnej kawiarni w towarzystwie kruchych ciastek czy krótki liścik, dołączony do elektrolitów, łagodzących trudy ciężkich operacji. Nie zawsze mogła to robić, ze względu na specyfikę pracy, ale kiedy tylko zaglądała do Cairns (również w czasie służbowym, jeżdżąc do naczelnika), dbała na swój sposób o Włoszkę.
- Byłoby miło - uśmiechnęła się ciepło, przenosząc wzrok na skulonego, owiniętego kocem bezdomniaka. Do Cairns mieli trochę dalej, a lepiej nie narażać zwierzaki na dłuższą, z pewnością stresującą podróż. Z pomocy sanktuarium korzystali jedynie w przypadku zwierząt dziko żyjących. Na te nieco bardziej udomowione powinien rzucić okiem odpowiedni fachowiec, doglądający na co dzień zwierząt domowych.
Nie była w stanie zbyt dokładnie ocenić wieku kociaka, ale zdaje się, że miał nie więcej, niż dwanaście dni. To cud, że przeżył w dziczy tak długi okres czasu, nie padając ofiarą drapieżników. Los najwyraźniej mu sprzyjał.
Przejęła strzykawkę napełnioną mlekiem, uznając, że całe 20 mililitrów będzie idealne, aby zguba zaspokoiła głód i jakoś dotrwała do następnej pory karmienia. U tak małych kotów następowała ona mniej więcej co 2-3 godziny. U weterynarza dowiedzą się wszelkich szczegółów.
Mleko było nieco cieplejsze, aby maluch nie kręcił na nie nosem. Podobnie jak pies, był wychudzony, ale mógł nie znać innej formy pożywienia, niż matczyne mleko. Te sklepowe było zaledwie jego namiastką.
Słysząc określenie „żonka”, wypowiadane do innej kobiety, uniosła wysoko brwi, odstawiając małe przedstawienie dla reszty leśników. Pokręciła trochę ustami i głową, wysyłając tym samym niesprecyzowane sygnały, względem ogólnego podejścia do koleżanek Margo ze szpitala. Po prawdzie, trochę się zgrywała. Wiedziała przecież, że z resztą lekarskiego personelu Bertinelli utrzymywała jedynie platoniczne relacje i nawet nie oskarżałaby ją o posiadanie kogoś na boku.
Z wolna skinęła głowa, kończąc karmienie kota. Zdążył wyzerować całą strzykawkę i z pewnością pokusiłby się o kolejną porcje, aż ta zaczęłaby się ulewać. Dostał wystarczająco.
- Może ja też powinnam w końcu dorobić się przynajmniej jednej, służbowej żony - podsumowała, jak gdyby nigdy nic, nieco zaczepiając Margo w ten sposób. Relacje pracownicze miały swoją własną specyfikę, a czasem przypominały rodzinne więzy, które bardzo trudno zerwać. Wspólne ratowanie życia oraz dzielenie wielu ważnych wydarzeń, naturalnie zbliżały do siebie ludzi.
Westchnęła cicho i zerknęła na psa, który już nieco ufniej podszedł bliżej, z uniesioną przednią łapą wpatrując się w Lachlana. Cóż, nadzieja umierała ostatnia, nawet ta, odnosząca się do chapsnięcia kolejnych wędzonych kąsków.
- Za pół godziny mam koniec zmiany, może pojadę z wami? - podjęła odnośnie wizyty u weterynarza, zerkając na smartfona, kiedy Lachlan zatrzymał się tuż nad nią.
- Daj spokój, nie będziesz tu siedzieć z zegarkiem, kiedy możesz jechać ze zwierzakami. Jesteś wolna. Zbierać manatki i jazda, to polecenie służbowe.
Swoje nieco szorstkie słowa podkreślił sympatycznym uśmiechem, co Beverly bardzo doceniała.
Nie musiała się przebierać, ale wypadało, aby mocno uściskała zarówno Miriam, jak i Lachlana, którego na następnej zmianie już nie będzie. Zdecydowanie będzie ich brakować na posterunku.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie ma mowy. – Jasno i dosadnie zakazywała Beverly posiadania służbowej żony. Wciąż luźnym tonem, ale zasadniczo i bez ceregieli.
Hipokrytka.
Nie pozwalała Strand nawet na żartowanie sobie z posiadania pracowniczek żonki a sama miała ich aż trzy! Nie ufała innym kobietom, które mogłyby wykorzystać sytuację i zbliżyć się do Strand. Jakakolwiek sugestia w tym kierunku wzburzyłaby w niej krew, bo nie chciała mieć żadnej konkurencji. Nie żeby Beverly takową posiadała w postaci trzech lekarek, ale Margo wolała nie ryzykować tej zagrywki w drugą stronę. Gdyby tylko Strand powiedziała, że nie chce aby Włoszka kontynuowała żartowanie sobie z posiadania szpitalnych żon, to Bertinelli tak by zrobiła. Jak na razie nie uzyskała takowego sygnału, więc uznawała, że to nie przeszkadzało kobiecie. W drugą stronę jednak.. cóż, Margo jasno wyznaczała granice.
Również rzuciła okiem na wyświetlacz telefonu pani oficer orientując się w godzinie. Miały w miarę sporo czasu do odebrania Olivera. Może tyle wystarczy na wizytę u weterynarza? Tylko co będzie potem? Co działo się z takimi zwierzętami?
Poczuła jak Madison klepie ją w ramię, a kiedy na nią spojrzała, ta podała jej koc. Podziękowała za niego rozumiejąc sugestię aby zajęła się złapaniem psa, który już pewniej do nich podchodził i nawet domagał się głaskania. Wyciągnęła więc ku niemu rękę i zachęciła paroma miłymi słowami.
- Na pewno? To twoja ostatnia zmiana. – Aż musiała przerwać przywoływanie czworonoga i kontrolnie spojrzała na Beverly. Nie chciała odrywać jej od pracy, a raczej spędzenia czasu z kolegą, który niestety był tu ostatni dzień.
- Przecież nie umieram. Spotkamy się na piwie albo wpadnę do was na grilla.
Bertinelli musiała szybko wrócić spojrzeniem do psa, który sam podłożył głowę pod jej rękę. Pogłaskała go najpierw między uszami, a potem po grzbiecie. Wystarczyło tylko bardzo subtelnie opatulić go kocem i wziąć na ręce. Teraz to wydawało się dziecinnie proste zwłaszcza, że psiak nie był wobec nich agresywny.
Decyzję pozostawiała Beverly, która najpierw chciała porządnie uściskach współpracowników. Margo zrobiłaby to samo, ale jakoś.. czułaby się lekko niezręcznie gdyby po akcji w biurze miała teraz przytulać Lachlana. Nie dzisiaj. Może innego dnia.
Dając pani oficer przestrzeń przeszła razem z psem w stronę swojego auta uznając, że mogą nim pojechać. Kolejny dzień miały wolny, a następnego rano Margo podrzuci partnerkę do pracy. Miały ten luksus, że mogły sobie na to pozwolić.
Wsiadła za kierownicę, psa wciąż trzymając przy sobie. Ten rozejrzał się po przestrzeni o nietypowym zapachu i spojrzał prosto na nią, jakby pytał dokąd go zabierała.
- Andrà tutto bene.Wszystko będzie dobrze. Pogłaskała go między uszami i uśmiechnęła się do Beverly, która po paru minutach do niej dołączyła. Poczekała aż kobieta usiadła wygodnie i zapięła pas, po czym dodatkowo przekazała jej psa. Ten oczywiście wyciągnął pysk do kociaka i znów obdarował go mokrym całusem.
- Uroczo – stwierdziła i jakby nigdy nic, zamiast włączyć silnik, sięgnęła po telefon. Najpierw zrobiła zdjęcie, a potem nagrała filmik, w którym wyjaśniła pojawienie się psa i jego akcje ratunkową zorganizowaną dla małego kotka. Przy tym uchwyciła Beverly, do której ciągle się uśmiechała i oznajmiła, że wysyła filmik na rodzinną grupę. Nie było mowy aby nie pochwaliła się tym, co dzisiaj je spotkało.
- Co teraz z nimi będzie? – zapytała po tym, jak odpaliła silnik i jeszcze na odchodne przez szybę pomachała do leśników. - Co jeśli pies nie ma chipu? - Czy oboje trafią do schroniska? - Może jednak ktoś się po niego zgłosi? - Nie wszystkich było stać na zachipowanie zwierzaka. - Rozwiesimy plakaty i może znajdzie się właściciel? - Nie chciała zostawiać psa na pastwę losu. Jeśli ktoś przez przypadek go zgubił, to warto zadziałaś. A jeśli został porzucony.. Ah.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Mały uśmiech zawitał na chwilę na jej twarzy, tuż po krótkim westchnięciu, z rzekomym zawodem, spowodowanym brakiem możliwości pozyskania służbowej małżonki. Spodziewała się takiej odpowiedzi, biorąc pod uwagę fakt, jak zazdrosna potrafiła być Bertinelli. Nigdy nie przesadzała z okazywaniem ów emocji, a Bev lubiła czasem zażartować, wspominając o szpitalnych żonach, którym Margo poświęcała dużo uwagi. To dobry patent do wyżebrania pocałunków, na wypadek gdyby któregoś dnia dostarczono ich zbyt mało (co raczej w ich przypadku nie zdarzało się często).
Nie zapowiadało się, aby była potrzebna w przeciągu kolejnych trzydziestu minut, więc nie zamierzała się o to spierać. Jak sam Lachlan powiedział, nie żegnali się „na zawsze”. Nadal będzie buszował po okolicy i nieraz wpadnie na Fluorite View, aby zajrzeć do znajomego, konkretnego domu, albo ulubionej knajpy.
Po pożegnaniu się z pracownikami oraz odebraniu od Lachlana małej paczki z wędzonkami (które zostały odpowiednio, kilkuwarstwowo zabezpieczone przez cwanym nosem psa) przeszła razem z zawiniętym w kocyk kociakiem, do samochodu. Usiadła z przodu, na miejscu pasażera, zapinając pas bezpieczeństwa, po czym przejęła również kudłacza, którego Margo wcisnęła na jej kolana. Musiała jeszcze poprawić chwyt na większym czworonogu i zerknąć w stronę smarfona, którym nakręcono krótki update dla Bertinellich. Jeśli to nie sprawi, że urośnie jeszcze trochę w oczach Mateo, nie miała innych pomysłów na zaimponowanie najstarszemu z rodzeństwa.
Ostatni raz zerknęła w stronę leśników, zebranych na zewnątrz, posyłając im krótki uśmiech. Zaczynał się dla nich nowy, pracowniczy etap, w który Strand wdroży się pojutrze.
- Po tym, jak zostaną zbadani? - dopytała, obserwując, jak zarówno pies, jak i kot przymykają oczy, aby zażyć nieco drzemki. Wydawały się nie zwracać większej uwagi na kołysanie samochodu czy też dosłowne drżenie kół. Zwierzaki musiały być wyczerpane. Namiastka bezpieczeństwa pozwalała na opuszczenie gardy i zażycie regenerującego odpoczynku.
- Jeśli okaże się, że pies nie ma chipa, można wydrukować ogłoszenia - przytaknęła, uznając, że poszukiwanie właścicieli to coś, czym i tak trzeba będzie się zająć. Podrzucenie zwierzaków do schroniska byłoby zbyt proste i... z pewnością obciążające placówkę. Takie miejsca musiały się z czegoś utrzymać i najczęściej były to donacje oraz współprace z organizacjami charytatywnymi.
- I… może spróbować znaleźć właściciela przez internet. W dzisiejszych czasach trzeba się naprawdę postarać, aby skutecznie zgubić zwierzaka.
Westchnęła pod nosem, zastanawiając się czy zapewnienie zwierzakom schronienia na pewien czas, to dobry pomysł. Gdyby nie Oliver, nawet by się nie wahała, jednak obecność dziecka oraz małego kota, wymagającej opieki, to nie przelewki. Nie chciała również podejmować tej decyzji w pojedynkę. Pod aktualnym adresem mieszkała razem z Margo i ona też miała prawo wypowiedzenia się na temat potencjalnych współlokatorów, na czterech łapach.
- Zobaczymy, co powie weterynarz, ok? - uznała, ufając swojemu przeczuciu. Obie chciały dobrze dla tych pokaranych przez los, stworzeń. Być może, obecność zwierząt jeszcze lepiej wpłynęłaby na małego chłopca, zaciekawionego światem. Co do zachwytu Olivera, względem futrzastych przybyszów nie miała wątpliwości.
Po dojechaniu pod odpowiedni adres, powoli wysiadła z samochodu, pilnując, aby zarówno pies, jak i kociak nie wyślizgnęły się z objęć. Czuła, że Margo będzie chciała przejąć od niej jednego z milusińskich, dlatego też zatrzymała się niedaleko drzwi wejściowych do lecznicy.
- Możemy wejść bez kolejki? - dopytała partnerkę, po przejściu do środka. Była tu pierwszy raz i nie bardzo wiedziała czy najpierw powinny skierować się do recepcji czy od razu zapukać do drzwi gabinetu zabiegowego. Wszystko zależało od tego, jakich wskazówek udzieliła pani doktor Shannon.

ODPOWIEDZ