kierowca karawany — the last goodbye
48 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś pracował jako chirurg urazowy w szpitalu w Cairns, potem spędził 18 lat w zakładzie psychiatrycznym za kilka morderstw. Wyszedł parę miesięcy temu, zamieszkał na łodzi swojego dawnego psychiatry i pracuje w zakładzie pogrzebowym jako kierowca karawany.
stylówka

Czy ktoś taki jak Liam powinien chodzić do takich miejsc jak Shadow? Raczej nie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to szemrany klub i można w nim znaleźć dosłownie wszystko czego dusza zapragnie, a pod pojęciem "wszystko" kryły się także niezbyt legalne rzeczy, jak choćby prostytucja czy narkotyki. Landrieu zdecydowanie powinien się trzymać od takich miejsc z daleka; ostatecznie parę miesięcy wcześniej wyszedł z więzienia, miał nadzór kuratora i choć raczej nie będzie się mu chwalił tym gdzie był, to jednak gdzieś tam z tyłu głowy miał czerwoną, mrygającą lampkę, która mówiła mu, że w ogóle nie powinien tu przychodzić.

Poza panią kurator był jeszcze Irving, do którego Liam żywił ciepłe uczucia i chyba mógłby nawet przyznać przed samym sobą, że go kocha, choć jeszcze o tym nie rozmawiali i były chirurg nie wiedział czy to aby na pewno dobry pomysł, żeby się przed nim do nich przyznawać. Ich relacja była bliska, stanowczo za bliska jak na terapeutę i pacjenta, ale Liam powtarzał sobie, że przecież Delaware nie jest już jego lekarzem, nie prowadzi jego terapii i to, że ze sobą sypiają, nie jest przecież niczym złym. Mieszkał u niego od kilku miesięcy, odkąd tylko opuścił szpital psychiatryczny i podobało mu się to, co pomiędzy nimi było, nawet jeśli nie było do końca nazwane i jasne dla żadnego z nich. Obaj na siebie lecieli, więc to, że pójdą na całość było przecież tylko kwestią czasu, a że Liam lubił seks i czuł się przy Irvingu bezpiecznie, to dość logicznym ciągiem przyczynowo-skutkowym było to, że w końcu wylądowali w łóżku. A to czy powinni czy nie, cóż, to już raczej nieważne, skoro nie łączyła ich już typowa relacja pacjent-lekarz.

Z zamyślenia wyrwał go głos barmana, który pytał, czy Liam życzy sobie czegoś jeszcze. Landrieu popatrzył na pustą szklankę po whisky i pokręcił przecząco głową; musiał się dotlenić, zanim zamówi kolejną porcję alkoholu, bo inaczej dość szybko zaliczy zgona, a tego raczej by nie chciał. Zsunął się więc z barowego krzesełka i wyszedł na zewnątrz, przed lokal, obmacując się po kieszeniach w poszukiwaniu fajek i zapalniczki. Niestety, pech chciał, że dzisiaj nie wziął ze sobą ani tego ani tego, więc odnalazł wzrokiem stojącego nieopodal chłopaka, który w ustach miał coś, co mogło być albo papierosem albo skrętem i podszedł do niego, po drodze mierzwiąc dłonią włosy. Co to za dotlenianie się bez fajka...

- Masz pożyczyć fajka? - zagadnął jakby nigdy nic, bez żadnego dzień dobry ani pocałuj mnie w dupę, uznając, że takie konwenanse niekoniecznie są w tym momencie wymagane. Dłonie znów wsunął w swoje kieszeni i zlustrował chłopaka wzrokiem od stóp do głów, w myślach stwierdzając, że jest przystojny i chyba dobrze trafił. Po fajka, rzecz jasna, bo niby po co innego?

Elijah Cooper

pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Czy ktokolwiek powinien odwiedzać takie miejsca, jak Shadow? Można by spędzić długie godziny, dyskutując o słuszności takich wizyt, o moralności tego konkretnego klubu i rzeczy, jakie działy się, zamknięte w ścianach budynku, pod ścisłą kontrolą właściciela, który sprawnie zamiatał wszelkie niesnaski pod dywan. Może opłacał policję, może miał dobrego prawnika, a może to kwestia kontaktów - Elijah nie miał nawet zamiaru w to wnikać i wplątywać się w jakieś bagno, jakby mało mu było problemów w życiu. Teoretycznie nie powinien tutaj być, nie przyszedł tu służbowo, nie rozbierał się dziś ku uciesze gawiedzi, wyginając się na rurze i zbierając napiwki za pasek bielizny. Nie szukał klientów, oferujących kilkaset dolarów za prywatny taniec. Tego wieczoru - może już nocy, zupełnie nie pilnował czasu - był tutaj dla własnej przyjemności, ubrany po cywilu. Bez maski, przysłaniającej twarz, bez połyskującej koszuli z frędzlami na rękawach. Bez tych cholernych kowbojek, kilka lat temu najcenniejszej rzeczy jaką posiadał, z inicjałami swojej miłości wydrapanymi w podeszwie. Miłości, która mu te kowbojki sprezentowała i którą utracił bezpowrotnie w konsekwencji własnych, niebezpiecznych decyzji. Katował się jednak sam, na własne życzenie tkwiąc na farmie Hawkinsów w ramach pracy i psiego przywiązania. Nie umiał odejść, ale nie umiał też tak żyć, więc wszystko sprowadzało się do tego zepsutego, nocnego klubu. Tutaj przychodził po zapomnienie; po kolejną działkę, po pieniądze na kokainę lub grzecznie zaoferowaną kreskę, z przyjacielskiej lub współpracowniczej przyzwoitości, lub w szczodrym geście od nieznajomego, którego nie raz poznawał później znacznie bliżej. Chciał czuć się chcianym, a te noce, te kilkugodzinne przygody, przyprószone narkotyzacją były tym właśnie celem. Czuł, że jest potrzebny, nawet jeśli jedynie do zaspokojenia tej zwierzęcej wręcz potrzeby, dotyk obcych dłoni oferował mu zapomnienie. Tym lepiej, jeśli ten właśnie dotyk stopniowo przestawał być delikatny.

Nie wyróżniał się dziś w ogóle, przemykając niezauważonym przez tłum na parkiecie lub przy barze, chociaż pracownicze przywileje nigdy nie wygasały i magicznym wręcz sposobem zwracał na siebie uwagę barmana znacznie szybciej i skuteczniej, a każdy wypity trunek doliczany był do jego rachunku, jaki spłacał swoimi napiwkami po każdej oficjalnej zmianie. Stał na zewnątrz, przed klubem, opierając się o ścianę budynku i odpalił papierosa. Zaciągnął się, przymykając oczy, a papierosowy dym przyjemnie drażnił jego płuca. Jedna kreska i dwie szklanki whisky z colą wprowadziły go w ten przyjemny stan upragnionego zapomnienia. Nie myślał o niczym, nie myślał o swoim beznadziejnym życiu, nie nosiło go z głodu. W kieszeni miał swój strunowy woreczek, gotowy zapobiec jakiemukolwiek osłabieniu działania narkotyku, i obowiązkową paczkę papierosów. Jedyne czego mu było brak to towarzystwa, niekoniecznie znajomego, niekoniecznie długotrwałego. Może na jednego drinka, może na szybką przygodę w klubowych toaletach lub całą noc ćpania i seksu. Nie odmawiał żadnej zabawy.

Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że mężczyzna mówi do niego, a nie do któregokolwiek innego z palaczy, obecnych przed klubem, pod czujnym okiem bramkarza, który miał prawo decydować kto wchodzi, a kto zostaje na zewnątrz. Zależnie od poziomu odurzenia, ubioru czy zwyczajnie humoru bramkarza, każdy był poddawany selekcji. Cooper zerknął na ochroniarza, ponad ramieniem nieznajomego i za sekundę wrócił spojrzeniem do głównego zainteresowanego. Nie to, żeby czuł się zagrożony, robił to już odruchowo. Natura jego pracy w klubie wręcz wymagała świadomości, gdzie najbliżej miał kogoś, kto miał za zadanie pilnować tutaj porządku i trzymać wszelkie lepkie dłonie w ryzach, na wypadek gdyby ktokolwiek z pracowników nie mógł poradzić sobie sam z niezbyt okiełznanymi klientami.
Pożyczyć? – zapytał, unosząc brew i zlustrował mężczyznę spojrzeniem. Uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust do góry. – A jak mi go oddasz, skoro sam nie masz? – i tak wyciągnął paczkę z kieszeni i wysunął otwartą w stronę nieznajomego, po czym zaoferował mu ognia, odpalając zapalniczkę w dłoniach. — Zabrakło ci znajomych z papierosami? – zagadnął, po czym schował mały, plastikowo-metalowy przedmiot do kieszeni, razem z paczką papierosów. Wiedział już, że Liam był tutaj sam, albo chociaż porzucił swoich towarzyszy, może kierowany alkoholową potrzebą zmiany towarzystwa, bądź szukał czegoś więcej, niż tylko papierosów.

Liam Landrieu
death by overthinking
mvximov.
Jethro
kierowca karawany — the last goodbye
48 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś pracował jako chirurg urazowy w szpitalu w Cairns, potem spędził 18 lat w zakładzie psychiatrycznym za kilka morderstw. Wyszedł parę miesięcy temu, zamieszkał na łodzi swojego dawnego psychiatry i pracuje w zakładzie pogrzebowym jako kierowca karawany.
trigger warning
wspomnienie przeszłości w szpitalu psychiatrycznym i morderstw

Dzisiejszy nastrój Liama był ciężki do jednoznacznego określenia. Czuł się jednocześnie dobrze i źle, był pobudzony i zmęczony, potrzebował rozrywki i spokoju. Był dzisiaj chodzącą sprzecznością, ale bądźmy szczerzy, nie tylko dzisiaj - właściwie zwykle był sprzecznością i stanowczo nie był dobrym materiałem na grzecznego i potulnego kotka, którego można zamknąć w złotej klatce. Do tej pory nikomu się to nie udało, ale też... nikt do tej pory nie próbował. To, co łączyło go z Irvingiem, przypominało według Liama związek, ale prawda była taka, że nigdy o tym nie rozmawiali, nigdy nie padały z ich ust żadne deklaracje, żadne miłosne wyznania... więc chyba można powiedzieć, że Landrieu był wolnym człowiekiem, bez żadnych zobowiązań na koncie.

Wolność. To takie piękne słowo, którego nie mógł używać przez osiemnaście lat, podczas których siedział w zamknięciu, niemal w klatce, obserwowany przez personel szpitala, oceniany i sprawdzany. Czuł się jak obiekt testowy, jak ktoś dzięki komu niektórzy próbują bardziej zrozumieć umysł psychopaty... Ale czy tak naprawdę był dobrym obiektem do takich badań? Nie uważał, żeby różnił się wyjątkowo od innych "wariatów" (choć Irving nie lubił tego słowa i zabraniał Liamowi używania go, tłumacząc dlaczego jest pejoratywnym określeniem i dlaczego nie należy go stosować), ale skoro widzieli w nim coś ciekawego, to niech obserwują. Nie miał też właściwie nic do gadania, bo nie mógł tak po prostu zaszyć się gdzieś albo wyjść z ośrodka; był praktycznie pewien, że spędzi w nim całe swoje życie i gdyby nie opinia Irvinga, którą ten zdecydował się mu wystawić, a która twierdziła, że zmienił się, ogarnął i poradzi sobie na wolności, to prawdopodobnie tak by się właśnie stało - umarłby za kratami, pokonany i coraz bardziej zniszczony bez leki, które niejednokrotnie w niego wmuszano. Na szczęście jednak tak się nie stało, a Landrieu od kilku miesięcy mógł smakować wolności w każdym tego słowa znaczeniu.

Uśmiechnął się pod nosem, gdy poproszony przez niego o pomoc chłopak zapytał jak Liam zamierza oddać mu tego "pożyczonego" papierosa, ale w pierwszej chwili nie odpowiedział. Obserwował jak ten sięga do kieszeni, jak wyjmuje paczkę i wyciąga ją w jego stronę, a w jego oczach pojawiły się zadowolone (i nieco niebezpieczne) iskierki.

- Cóż, być może odwdzięczę się w jakiś inny sposób - odpowiedział dość tajemniczo, biorąc z paczki papierosa i wsuwając go pomiędzy swoje wargi. Nie spuszczał teraz oczu z nieznajomego, dostrzegając w nim wiele cech tych młodych mężczyzn, którzy kiedyś ginęli z jego rąk. Pasował do ich profilu, jakby to określili policjanci. Pasował na ofiarę. Pasował do Liama.

- Chyba nie mam znajomych, z którymi mógłbym pójść do takiego miejsca - zaśmiał się i zaciągnął się papierosem, gdy chłopak zaoferował mu też ogień; całe szczęście, że nie musiał też prosić o zapalniczkę i że to Elijah wyszedł z tą inicjatywą, bo niekoniecznie chciałby nadwyrężać jego grzeczności i uprzejmości, której przecież wcale nie musiał mu okazywać. Wypuścił dym ustami i nosem, wciąż obserwując chłopaka, a chwilę wcześniej odprowadzając spojrzeniem paczkę papierosów i zapalniczkę, którą ten schował do kieszeni. Dość szybko jednak powrócił spojrzeniem z jego spodni na twarz nieznajomego.

- A gdzie są twoi znajomi? - zapytał po chwili, ponownie zaciągając się fajkiem.

Elijah Cooper

pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Nie brał go za mordercę. Na pewno było głośno o nim w prasie, biorąc pod uwagę charakter jego morderstw. Sensacja idealna do podłapania przez media, by zasiać ziarno strachu w społeczeństwie, podkoloryzowując tym samym pewne aspekty historii, strasząc zwykłych, szarych ludzi wariatem-mordercą. Krzykliwe nagłówki, drukowane pogrubionymi literami na pierwszych stronach gazet. Temat numer jeden na ustach prostych ludzi, scenariusz jak z Milczenia Owiec. Tyle, że Elijah miał wtedy piętnaście lat, smutek w błękitnych oczach i nastoletnie marzenia, tłumione ciężką, ojcowską ręką. Może coś słyszał, fragmenty konwersacji dorosłych, burczących coś o tej głośnej sprawie i wydających własne, eksperckie opinie. Nie interesowały go wtedy jednak prasówki, ani wieczorne wiadomości, które pobrzękiwały z głośników przestarzałego odbiornika, mieszając się z ojcowskimi przekleństwami i cichym łkaniem chłopaka. Nie miał pojęcia, komu właśnie p o ż y c z a ł papierosa, nie rozpoznawał w nim tego szaleńca, o którym media trąbiły osiemnaście lat temu. Nie miał pojęcia, że pasował do profilu jego ofiar, a nawet jeśli by wiedział - wskoczyłby w ten ogień, chociażby po to, żeby zobaczyć co takiego mogłoby się stać. Ofiara idealna, lecąca prosto w lepkie objęcia pajęczej sieci, na własne życzenie.

Wolność, przynajmniej dla Coopera, była jedynie pozorna. Mógł wierzyć, że jest wolny, uniknął tego przyziemnego, prawnego ograniczenia tej wolności, wyślizgując się spod prawa swoim własnym brakiem honoru i kilkoma zdaniami, wypowiedzianymi na komendzie. Mógł oszukiwać samego siebie, i wszystkich naokoło, że to kokaina dała mu tę wolność, pobudzając zmysły, wydłużając noce i oferując zapomnienie, choć przecież był zamknięty we własnym uzależnieniu. Jak w klatce, uwiązany do tej białej kreski niczym do toksycznej kochanki, nie potrafiąc bez niej żyć.

Możesz na przykład postawić mi drinka. — stwierdził, jakby to była prosta oczywistość, wypuszczając dym z ust. Pociągnął nosem, z nawyku, na który sobie ciężko zapracował. Nie rzucał słów na wiatr, dobrze znając te małe gesty i spojrzenia innych mężczyzn. Nie wychodziłby z taką propozycją do kogoś, kto mógłby nie być zainteresowany. Ryzykował za każdym razem, jednak to ryzyko było uważnie wykalkulowane. Przyglądał się mężczyźnie, chociaż spojrzenie miał nieco rozbiegane. Patrzył na jego dłonie, na usta, obejmujące filtr papierosa i wyginające się w uśmiechu, wreszcie na oczy, roziskrzone i bacznie podążające za poczynaniami Eliego. Jak na smyczy, śledziły jego ruchy, kiedy wkładał paczkę papierosów z powrotem do kieszeni przetartych jeansów. Jak jego palce odnajdywały z powrotem papierosa, wypalonego już w połowie, jak strzepywały popiół gdzieś na boki, stuknięciem wskazującego. A potem wracał uwagą znów do dłoni nieznajomego. Zerkał na ochroniarza. I znów na mężczyznę. Liam mógł upatrywać sobie w nim ofiary, tymczasem Cooper szukał sobie oprawcy towarzysza tej nocy. Zdawało się, że trafił w dziesiątkę.
Mhm. To co Cię tu przyprowadza, tak zupełnie samego? Czego szukasz, co? — zapytał, unosząc brew i dopalił papierosa do końca. Rzucił peta na ziemię, przydeptując rozżarzony popiół podeszwą przybrudzonych, zmęczonych swoim żywotem vansów i odepchnął się od ściany, o którą jeszcze przed chwilą się opierał. Do Shadow nikt nie przychodził bezinteresownie, a na pewno nie samotni, dorośli mężczyźni. Każdy czegoś szukał, jeśli nie alkoholu i okazji do potańczenia, wplątania się w spocone ciała w tłumie na parkiecie, to towarzystwa, pieniędzy, lub wszelakich substancji mniej, bądź bardziej legalnych. — W środku. — odparł krótko, nieco wymijająco na pytanie o jego znajomych. Nie kłamał, przecież pracowali, ale Liam nie musiał tego wiedzieć.

Minął go, kierując się do wejścia budynku. Przytłumiona, klubowa muzyka dudniła basem w okolicy drzwi, niczym wabik, obiecujący zagubionym duszom dobrą zabawę i oderwanie od problemów codziennego życia.
To co, idziesz się spłacić? — zagadnął go, po czym wszedł do środka, nie czekając, aż mężczyzna spokojnie dopali sobie tego pożyczonego papierosa, racząc się dawką nikotyny. Poczekał jednak w korytarzu, nie chcąc zagubić potencjalnego kompana dzisiejszej nocy. Na pewno nie miałby żadnego problemu ze znalezieniem innego chętnego, ale po co miał się wysilać, skoro Liam sam do przyszedł?

Liam Landrieu
death by overthinking
mvximov.
Jethro
kierowca karawany — the last goodbye
48 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś pracował jako chirurg urazowy w szpitalu w Cairns, potem spędził 18 lat w zakładzie psychiatrycznym za kilka morderstw. Wyszedł parę miesięcy temu, zamieszkał na łodzi swojego dawnego psychiatry i pracuje w zakładzie pogrzebowym jako kierowca karawany.

Pozorna wolność...? Tak, to coś, co czuł również Liam. Przez osiemnaście lat swojego życia był zamknięty w miejscu, w którym oceniano go i diagnozowano na każdym kroku, był obserwowany, wszyscy na niego patrzyli jak na potwora (przynajmniej takie miał wrażenie) i tak naprawdę jedynie Irving widział w nim człowieka. Tylko od niego, od swojego terapeuty, mógł liczyć na jakiekolwiek próby zrozumienia i akceptacji. Czuł się przez niego akceptowany, może nie od samego początku, ale z czasem przychodziło do niego zaufanie do mężczyzny; czuł, że ten nie postrzega go tak, jak wszyscy inni pracujący w szpitalu ludzie. Prawdopodobnie to właśnie dlatego przyszedł do niego tuż po wyjściu z "wariatkowa"; ufał mu i wiedział, że może na niego liczyć. Początkowo oczywiście miało być tak, że Liam pomieszka u niego przez chwilę, póki nie znajdzie pracy i mieszkania, ale z czasem okazało się, że żaden z nich wyprowadzki Landrieu nie chce i że coś się pomiędzy nimi pojawiło. Z początku zapewne obaj mieli poczucie, że jest to nieetyczne, ale... właściwie chyba wcale takie nie było. Irving nie był już jego terapeutą, bo zrezygnował z tej "posady" w momencie, w którym poczuł, że Liam znaczy dla niego znacznie więcej niż każdy inni standardowy pacjent. Więc... koniec końców chyba nie robili niczego złego, prawda?

Tak czy inaczej nie powiedzieli sobie, że się kochają i że są w związku, a dla Liama takie rzeczy nie były po prostu oczywiste. Właściwie... mało co było dla niego oczywiste, bo jego mózg funkcjonował nieco inaczej, niż standardowy mózg człowieka. Jasne, na pierwszy rzut oka mogło to denerwować, mogło frustrować ludzi, którzy mieli z nim kontakt, ale on nie miał na to żadnego wpływu. Brał leki, ale to, że je brał, nie sprawiało z automatu, że funkcjonował "normalnie" i że był typowym człowiekiem z typowym myśleniem. Starał się, pewnie, ale leki nie działały jak magiczna różdżka, a czasem staranie to po prostu za mało.

To, że Elijah idealnie pasował do profilu ofiar Liama nie oznaczało, że Liam miał wobec niego złe zamiary. Jasne, pojawiła się w jego głowie czerwień, którą zawsze określał chęć wyrządzenia komuś krzywdy, ale sama chęć nie sprawiała, że to się od razu wydarzy. Póki co odsuwał od siebie rzeczoną czerwień jak tylko mógł i był z siebie dumny, bo na razie wychodziło mu to całkiem nieźle. Cooper jednak wpadł mu w oko i było to zapewne doskonale widoczne po tym jak Liam na niego patrzył, niemniej nie widać było po nim jakichkolwiek złych zamiarów. Chociaż, szczerze - czy po jakimkolwiek seryjnym mordercy takie zamiary są widoczne od początku? Bardzo rzadko, śmiem twierdzić.

- Bardzo chętnie - błysnął zębami w uśmiechu numer pięć, gdy chłopak stwierdził, że Landrieu może postawić mu drinka. Tak, też przyszło mu to do głowy, więc miło, że nie tylko jemu po głowie krążyły właśnie takie myśli. Może to dziwne, bo zamienili zaledwie kilka słów, ale poczuł jakieś dziwne "flow" pomiędzy sobą a Cooperem i póki co chciał spędzić w jego towarzystwie trochę więcej czasu, niekoniecznie tylko na paleniu papierosów i piciu drinków.

Zastanowił się chwilę nad pytaniem czego szuka, popalając w międzyczasie "pożyczonego" przez chłopaka fajka.

- Sam nie wiem czego szukałem - odpowiedział po chwili namysłu. - Ale mam wrażenie, że już to znalazłem. - znów uśmiechnął się szeroko i przeuroczo, z dzikim błyskiem w jasnych ślepiach.
Nie trzeba było go zbyt długo namawiać; gdy tylko dopalił i zdeptał obcasem buta niedopałek ruszył za chłopakiem, wsuwając nonszalancko dłonie w kieszenie swoich spodni. Szedł za nim, z pozoru posłusznie niczym szczeniak, podziwiając przy okazji zgrabne ciało młodego mężczyzny i przesuwając po nim wygłodniałym wzrokiem.

- Czego się napijesz? - zapytał uprzejmie, gdy kroki podniosły ich już do baru. Zamówił to, czego Elijah sobie życzył, sobie biorąc szklankę whisky z lodem, po czym rozejrzał się po klubie, szukając najwyraźniej miejsca, w którym mogliby się zaszyć. - Gdzie tu można... usiąść? - zapytał po chwili, wracając spojrzeniem do nieznajomego; wyczuwał, że ten akurat dość dobrze zna to miejsce, chociaż nie brał go jeszcze za jednego z pracowników. Ot, po prostu chłopak, który często w tym klubie bywa i zna go jak własną kieszeń.

Elijah Cooper

pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Pewne relacje i układy międzyludzkie, lub wręcz partnerskie powinny być oczywiste. Inaczej - były oczywiste dla większości społeczeństwa. Nie każdy musiał sobie wyznawać miłość tymi dwoma słowami, nie każdy musiał przechodzić przez rozmowę pod tytułem czy to już poważny związek, czy tylko seks. Nie wszyscy potrzebowali deklaracji metaforycznego posiadania siebie nawzajem na wyłączność, rozumiejąc te wszystkie znaki i gesty bez zbędnych słów. Liam do tych ludzi nie należał, zupełnie jak Elijah. Od nastoletnich lat balansował gdzieś na pograniczu zrozumienia własnych uczuć wobec przyjaciela, chłopaka z drugiego końca ulicy w Carnelian, k o l e g i, do którego Cooper przyczepił się jak rzep psiego ogona już w podstawówce, w późniejszych latach uciekając regularnie na farmę jego rodziców, w desperackiej próbie odroczenia wyroku ojcowskiego gniewu (powodowanego czymkolwiek, procentami w taniej butelce wódki, sześciopakiem mocnego piwa, krzywym spojrzeniem czy samą obecnością dzieciaka). Z biegiem lat nie patrzył na niego z tą koleżeńską niewinnością, zauważając każdą zmianę na ciele młodego mężczyzny. Stopniowo, coraz wyraźniej zarysowujące się mięśnie, wspomagane fizyczną pracą na farmie, zwilżone potem i lizane promieniami słońca - te na ramionach, plecach i brzuchu, jakby ciosane przez niewidzialne dłonie rzeźbiarza, na wzór renesansowych figur. Cienki pasek włosów łonowych, rozpoczynający się przy pępku i prowadzący w dół, w tereny przysłonięte paskiem spodni, bądź gumką bielizny. Miał przywilej widoków, o których dziewczęta ze szkoły mogły jedynie pomarzyć i z każdym kolejnym miesiącem zerkał na Ralpha coraz inaczej, choć nie miał odwagi się do tego przyznać. Bo jak to tak, zakochać się w przyjacielu? Tuż pod nosem jego rodziców, w farmerskim Carnelian, gdzie takie rzeczy zaburzały ten naturalny porządek spraw i nie były mile widziane. Przez lata ukrywał to w sobie, chociaż miał wrażenie, że Al coś podejrzewa. Te podejrzenia przeszły w pierwsze kroki, muśnięcie dłoni i usta, napotykające te drugie, w ukryciu, gdzieś za stodołą, poza czujnym okiem rodziców. Noce, spędzane razem w klitce nad stajnią, w której Cooper pomieszkiwał od osiemnastego roku życia, zasypiając i budząc się przy okazjonalnym stuknięciu końskich kopyt. Nie było deklaracji, nie padły żadne słowa, chociaż oboje wiedzieli, że byli tylko oni. Jednak Elijah zboczył z drogi, która wyprostowała jego życie i oferowała szczęśliwe zakończenie. Jedna kreska, za namową jego stałego klienta, potem jedna noc, przepełniona bólem i przyjemnością. Potem kolejna, i kolejny raz wymykał się z objęć Hawkinsa, by zarobić na dilerce i dać się zwyczajnie zerżnąć, własne poczucie winy tłumacząc tym brakiem oficjalnej przynależności. Trochę jak Liam tego wieczoru.

Wyrządzenie krzywdy Cooperowi nie musiało być niczym stricte złym ani kryminalizującym nieznajomego. Sam się o to prosił, szukając sobie mężczyzn-oprawców, tych, którzy mieli ochotę wyżyć się na kimś, zaspokoić swoją potrzebę i dać upust narastającym emocjom. Nie umiał żyć bez tego bólu. Gdyby ktokolwiek zapytał go jak ich znajdywał, skąd wiedział, że nie będa tymi, którzy dotykali delikatnie, a rano robili śniadanie, co sprawiało, że zagadywał do tych konkretnych klientów Shadow, nie byłby w stanie tego nazwać. Być może coś było w ich sposobie poruszania się. Może w tonie głosu, albo spojrzeniu - ta niebezpieczna iskierka, ten konkretny uśmiech, zupełnie jak w przypadku Liama. Może po prostu wyczuwał, że mógł od niego dostać to, czego szukał, gdzieś podświadomie to wiedział. Uśmiechnął, słysząc to nieco banalne, choć całkiem urocze stwierdzenie z ust mężczyzny. Jego szczęśliwy wieczór, nie musiał długo, ani daleko szukać. Wystarczyło się dotlenić przed klubem.
Jesteś uroczy. — zaśmiał się, choć teraz nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, jak może potoczyć się ta noc. Czuł na sobie jego spojrzenie, paradoksalnie ślizgało się po jego ubranym ciele w manierze podobnej do tych wszystkich ślepi, jakie obserwowały go, gdy tańczył, odsłaniając coraz więcej zgrabnego chudego ciała. Bawełniany t-shirt zwisał z jego ramion trochę jak z wieszaka - cóż, kokainowa dieta nie sprzyjała zbytnio robieniu masy.

Cooper skusił się na kolejną whisky z colą, uśmiechając się do barmana. Widać było, że bywał tu na tyle często, by czuć się swobodnie. Oprócz pracownika, był też stałym bywalcem, więc żadne z tych dwóch założeń nie było błędne. Pociągnął łyka swojego drinka przez słomkę i rozejrzał się wzdłuż baru, szukając wolnego stołka, jednak wszystkie miejsca były zajęte.
Usiąść i może jeszcze spokojnie porozmawiać, co? — zaśmiał się, podnosząc głos, by przebić się przez głośne, klubowe rytmy, płynące z głośników. — Jest jedno takie miejsce, chodź. — odszukał nadgarstek mężczyzny, uprzednio przesuwając dłoń w dół jego przegubu i delikatnie pociągnął go za sobą w stronę korytarza prowadzącego do darkroomów. Sprawnie przecisnął się między ludźmi i wyminął ochroniarza, stojącego na wejściu do owej części klubu. Jedno z pomieszczeń było otwarte. Szeroka, skórzana kanapa, dwa fotele, czerwone neony i mała scena. Było tu ciszej, muzyka z sali była przytłumiona, choć z głośników w pomieszczeniu płynęły te same dźwięki. Zamknął za nimi drzwi i oparł się o drewnianą powierzchnię, obserwując mężczyznę.
Tutaj nikt nam nie będzie przeszkadzać. Może być? — uśmiechnął się, po czym odepchnął się od drzwi i postawił swoją szklankę na krawędzi sceny, po czym sam posadził pośladki na podwyższeniu.

Liam Landrieu
death by overthinking
mvximov.
Jethro
kierowca karawany — the last goodbye
48 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś pracował jako chirurg urazowy w szpitalu w Cairns, potem spędził 18 lat w zakładzie psychiatrycznym za kilka morderstw. Wyszedł parę miesięcy temu, zamieszkał na łodzi swojego dawnego psychiatry i pracuje w zakładzie pogrzebowym jako kierowca karawany.

Liam też nie miał zbyt ciekawego dzieciństwa, a okres jego dorastania naznaczony był bólem - różnego rodzaju, nie tylko fizycznym. Jego ciało często nosiło na sobie ślady siniaków i zadrapań, ale to nie było wszystko, do czego potrafił posunąć się jego ojciec; o tym jednak Liam raczej nie opowiadał. Jeśli chodzi o temat ojca, to nawet Irvingowi niewiele mówił, bo obaj chyba wiedzieli, że nie jest na to gotowy i że tak wielka szczerość przyjdzie z czasem. Na szczęście jednak Irving nie wymagał od niego tych opowieści, ani jako jego terapeuta, ani później, już jako partner (choć z jego bycia partnerem Landireu nie do końca zdawał sobie sprawę, ale to jak z wielu rzeczy, umówmy się).

Były chirurg nie pamiętał swoich pierwszych miłostek czy zauroczeń, pamiętał za to pierwszą ofiarę, sposób w jaki ściągnął go do siebie do domu, jego wielkie, pełne niezrozumienia oczy, jego krzyk... Inni wspominali swoje pierwsze dziewczyny czy pierwszych chłopaków, Liam wspominał pierwsze morderstwo. Każdy wracał myślami tam, gdzie czuł się najbardziej komfortowo. Prawda była jednak taka, że choć Elijah był bardzo "w klimacie" jego ofiar, to myśl (czerwoneczerwoneczerwone) o zabiciu go przemknęła przez głowę byłego więźnia tylko przez krótką chwilę. Wydawało mu się, że udało mu się te myśli dość szybko odpędzić, więc chwilę później mógł się skupić na rozmowie z nim, nawet jeśli nie była dość bogata w słowa - chyba porozumiewali się głównie spojrzeniami, co właściwie było całkiem ciekawym doświadczeniem i co bardzo odpowiadało Landrieu, który często miał problem z wyrażaniem swoich myśli w słowach. Bądźmy szczerzy, przez ostatnie osiemnaście lat rozmawiał głównie z terapeutami i innymi skazanymi, ale to zupełnie co innego i nie mógł sobie tam pozwolić na pełną inwencję twórczą. Zdecydowanie więcej potrafił przekazać przez samo spojrzenie, jak widać zresztą na załączonym obrazku, skoro niedługo po wymianie pierwszych uprzejmości on i Elijah wylądowali w darkroomie.

Wywrócił oczami z lekkim uśmiechem na ustach, gdy usłyszał, że jest słodki. On miał nieco inne zdanie odnośnie tego, zapewne większa część osób które go głębiej znały również, ale nie przeszkadzało mu, że Cooper tak właśnie o nim myślał. I nie, nie planował zaciągnąć go do domu, zgwałcić i zamordować, naprawdę - po prostu lubił czasem sprawiać dobre wrażenie, a był przekonany, że przy bliższym poznaniu wcale nie zyskiwał, a wręcz tracił.

- Powiedzmy, tak - zaśmiał się na wspomnienie spokojnej rozmowy, ale ostatecznie nie miałby nic przeciwko niej, choć szczerze mówiąc nie spodziewał się, że właśnie tak skończy się ich znajomość; w każdym razie nie na samej rozmowie. Może i siedział w zamknięciu przez osiemnaście lat, ale nadal potrafił wyczuć chemię w powietrzu i orientował się, kiedy ktoś na niego leciał, a tutaj odhaczone zostały oba punkty. On również leciał na Coopera, zresztą być może gdyby tak nie było, to nie podszedłby do niego pod klubem i nie poprosił o fajka; nie kierowało nim jednak wyłącznie to, że wpasowywał się niemal idealnie w jego ofiary sprzed lat.

Popatrzył na niego nieco zaskoczony, gdy ten objął palcami jego nadgarstek i pociągnął go w stronę darkroomów. Nie umknęło jego uwadze to, że minęli ochroniarza idąc tutaj; nie przepadał za ochroną, bo za bardzo kojarzyła mu się z policją, ale z policją nie miał zbyt dobrych wspomnień i jakoś automatycznie czuł nieprzyjemne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Z jednej strony policjanci przesłuchiwali go dość brutalnie, gdy już go złapali i podejrzewali o to, co przecież faktycznie zrobił (choć według niego i tak nie oznaczało to, że musieli go lać), a z drugiej - jego przemocowy tatuś też był kiedyś gliną. Podwójna awersja do glin, można powiedzieć. Na szczęście dość szybko dotarli na miejsce, do jakiegoś pokoiku, który Liam obrzucił krótkim, kontrolnym spojrzeniem i kiwnął głową w odpowiedzi na pytanie chłopaka.

- Może być - uśmiechnął się nieco pewniej, po chwili również siadając na podwyższeniu, obok chłopaka. Napił się whisky ze swojej szklanki, zwilżył usta językiem i przesunął po nim wzrokiem, powracając niechętnie myślami do ochroniarza, którego mijali. - Pracujesz tutaj? - to wydało mu się dość logiczne, biorąc pod uwagę powyższe.

Elijah Cooper

pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Nigdy nie musiał o tym opowiadać. Nie w kontekście żadnych terapii czy nawet jednej z tych rzewnych rozmów pomiędzy przyjaciółmi, bądź partnerami. Nie liczył tych kilku, może kilkunastu okazji w życiu, kiedy wspomniał o swojej sytuacji w rodzinnym domu. Z różnych powodów, czasem jedynie z faktu, iż nawinął się temat, innym razem jako dopełnienie którejś z historii lub dodanie otuchy tym, którzy przechodzili przez podobne piekło. Nie wdawał się nigdy w niepotrzebne szczegóły, nie powtarzał tego sztampowego będzie lepiej, ale mógł zaoferować zrozumienie, miejsce w jego małej przyczepie, nawet na jedną noc, zupełnie bezinteresownie. W tym odroczeniu wyroku, z jakiego sam kiedyś korzystał na farmie Hawkinsów. Im nie musiał nic mówić, czy tłumaczyć, wskazywać na coraz to nowe, kolekcjonowane na ciele sińce. Oni po prostu wiedzieli, nie pytali. Nie wchodzili z buciorami w jego problemy, zamiast tego pomagając, na swój sposób, naokoło tematu, dokładnie tak, jak Elijah był w stanie to zaakceptować i nie próbować uciekać, wytresowany nauczony przez ojca i jego agresję.

Każdy miał ten swój pierwszy raz. Pierwszego przyjaciela, poznanego w przedszkolu, bądź w podstawówce, może ślepym trafem jak chociażby usadzenie obojga w jednej ławce. Pierwszy pocałunek; nieporadny, pełen nerwów i ekscytacji. Pierwszy związek, nawet jeśli krótki, pierwsze rozstanie, pierwszy seks. Dla Liama pierwsze morderstwo, dla Elijah drugi koniec tego spektrum i ten pierwszy raz, kiedy ból wyniósł go na wyżyny przyjemności. Przekuwał go na niebiańskie wręcz doznania, wspomagane kokainą i męskimi palcami, zaciskającymi się na jego szyi. Powoli, stopniowo, póki ten drugi miał kontrolę nad własnymi dłońmi. A potem już mocno, odbierając mu oddech. Powracał wciąż do tych samych dłoni, do tego samego, szklanego stolika w drogim apartamencie, zasypanego śnieżnobiałym proszkiem. Te właśnie dłonie wyrządzały mu krzywdę, zostawiały po sobie pamiątki, na skórze widoczne przez określony czas - kilka dni, może tydzień - jednak gdzieś w środku ten ślad pozostawał na dłużej, podżegając niedosyt i pragnienie tych doznań. Znów, i znów. Więcej, mocniej, idąc w parze z narkotykiem. Cooper mógłby nie być zbyt ekscytującą ofiarą, na pewno nie w tym momencie, nie na tym etapie życia uzależnienia. Liam nie znalazłby w jego oczach przerażenia lub niezrozumienia, a niemą prośbę o to w i ę c e j. Już parę razy podpalił sobie skrzydełka, jednak (niestety) nie należał do tych, którzy uczyli się na własnych błędach.

Może dlatego go nie olał, podświadomie wyczuwając ten określony typ, w jaki wpisywał się idealnie. Jak na kogoś, kto ostatnie osiemnaście lat spędził w zamknięciu, Liam całkiem nieźle poruszał się w tych niemych konwersacjach i ukradkowych spojrzeniach, które Elijah uskuteczniał tutaj niemal codziennie. Kilka gestów, puszczenie oka, stuknięcie szklanki. Usta zwilżone alkoholem, rozpięty guzik koszuli - jednego lub drugiego, bez znaczenia. Dotyk dłoni, specjalnie przedłużony, zupełnie jak przed chwilą, kiedy chude palce Coopera sunęły po przegubie mężczyzny. Wycieczka do dark roomu, bez żadnych próśb, bez ostentacyjnego machania mu zwitkiem banknotów przed nosem. Ot, zainicjowana niby od niechcenia, pod pretekstem znalezienia bardziej ustronnego kąta w klubie, niby poza zasięgiem obcych oczu, jednak wciąż z ochroniarzem w bliskim otoczeniu. Na wszelki wypadek.
Może być? — uniósł brew, powtarzając jego słowa jak echo, po czym napił się swojego drinka. Nie oczekiwał euforii, jednak czuł, że coś było na rzeczy. A może starszy zwyczajnie się krępował, to też się zdarzało. Tam, na sali, zgrywali wielkich zdobywców, drapieżników wręcz, jednak w momencie zamknięcia się drzwi prywatnego pomieszczenia - Elijah mógł owijać ich wokół palca, dławiąc się wręcz tą nowo zdobytą władzą. Pokiwał głową w odpowiedzi na pytanie. — Mhm. Czasem tańczę. — mruknął, po czym wymownie zerknął na połyskującą rurę, zamontowaną na środku niewielkiej sceny. Podciągnął nogi do siebie i usiadł po turecku, odstawił drinka, opierając się dłońmi o parkiet. Zmierzył mężczyznę spojrzeniem po raz kolejny tego wieczoru. Tym razem powoli, leniwie wręcz, jakby zastanawiał się nad odpowiednimi słowami.
To jak myślisz, co znalazłeś? — zagadnął, przechylając głowę niego w bok, jak zaciekawione szczenię. — Kolegę do drinka, czegoś mocniejszego? A może… — urwał, na chwilę. Kilka sekund. Przygryzł wargę, skubiąc ją zębami i nie odrywał spojrzenia od mężczyzny. Uśmiechnął się. — Kogoś, kogo mógłbyś zerżnąć i nad ranem udawać, że nic nie zaszło? — nie ważył słów. Nie było po co. Za to był ciekawy jego odpowiedzi.

Liam Landrieu
death by overthinking
mvximov.
Jethro
kierowca karawany — the last goodbye
48 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś pracował jako chirurg urazowy w szpitalu w Cairns, potem spędził 18 lat w zakładzie psychiatrycznym za kilka morderstw. Wyszedł parę miesięcy temu, zamieszkał na łodzi swojego dawnego psychiatry i pracuje w zakładzie pogrzebowym jako kierowca karawany.

Niestety, Liam w swoim życiu sporo się naopowiadał o sobie, o swojej przeszłości i o wszystkim, o czym niekoniecznie miał ochotę opowiadać - wymagano tego od niego, zwłaszcza gdy już trafił do szpitala psychiatrycznego. Jasne, mógł nie współpracować i nie rozmawiać z terapeutami, ale Irving miał do niego naprawdę dobre podejście i potrafił wydobyć z niego to, o czym Liam wolałby zapomnieć; taka była jego rola, skoro był wtedy jego terapeutą. No i oczywiście, że nie od samego początku był jakoś bardzo gadatliwy, raczej dozował swoje opowieści i informacje, które chciał w ogóle psychiatrze przekazać, ale ten był na tyle cierpliwy i na tyle wypracował sobie metody rozmowy z osadzonymi (bo nie oszukujmy się, Liam był tam więźniem, mimo że znajdował się w szpitalu psychiatrycznym - był to specjalny szpital, w którym przebywali ci, którzy nie pasowali do tradycyjnego więzienia ze względu na różne zawirowania związane z psychiką), że w końcu udało mu się do Liama dotrzeć. I choć początkowo Landrieu raczej nie chciał współpracować z nikim i czasem nawet lądował w izolatkach, to jednak zrozumiał - co w sumie było logiczne - że im bardziej będzie współpracował z terapeutą i innymi pracownikami, im bardziej się otworzy, tym będzie to bardziej świadczyło na jego korzyść. Prawdopodobnie - a było to prawdopodobieństwo graniczące z pewnością - w innych okolicznościach nie miałby w ogóle szans na wyjście warunkowe.

Landrieu nie wiedział czy potrafił poruszać się w normalnym świecie, ale starał się radzić sobie jak potrafił. Ostatecznie przed lat też bywał w klubach, często tam właśnie szukając swoich ofiar, a jeśli nie ofiar, to przynajmniej osób, z którymi mógłby spędzić kilka miłych chwil. Czy intencjonalnie wybrał sobie właśnie Coopera, wiedząc, że ten będzie dobrym towarzyszem i że właśnie z nim będzie w stanie się zrelaksować i spędzić miłe chwile? Prawdopodobnie nie było to zamierzone, ale czasem nawet przypadki sprawiały, że nasze życie przewracało się w taki sposób, w jaki potrzebujemy, żeby się przewróciło. Cooper najwidoczniej tej nocy był takim jego przewrotem.

- Nie czepiaj się słówek - uśmiechnął się wesoło, z błyskiem w oczach, gdy Elijah powtórzył jego "może być". Po chwili krótkiego zawahania usiadł przy nim na podwyższeniu i przesunął wzrokiem po zamontowanej tam rurze. - W takim razie muszę kiedyś wpaść popatrzeć... jak tańczysz - przeniósł wzrok na chłopaka, wciąż uśmiechnięty. Tym razem jego wzrok przesunął się powoli po chłopaku, jakby go oceniał; w pewnym sensie tak właśnie było, choć gdyby Cooper nie przeszedł pozytywnie oceny już wcześniej, to w ogóle nie wylądowaliby w tym dark roomie, bądźmy szczerzy.

Nie wydawał się zaskoczony pytaniami chłopaka, wręcz przeciwnie, spodziewał się po nim czegoś równie... wprost. Cooper ewidentnie nie lubił owijać w bawełnę, a Liam bardzo to sobie u ludzi cenił. Nie oszukujmy się też, obaj chyba przeczuwali podskórnie dlaczego koniec końców znaleźli się w tym miejscu i dlaczego właśnie razem, a nie z kimkolwiek innym. Obaj w pewnym sensie znaleźli sobie tego wieczora ofiarę, nawet jeśli każdy z nich w nieco innym sensie. A może jednak w takim samym? To się zapewne wkrótce okaże.

- A nie można tego połączyć? - zapytał po chwili, dość śmiało, wciąż z uśmiechem i nieco dzikimi iskierkami w oczach, przysuwając się do niego i niwelując w ten sposób dzielącą ich odległość niemal do zera. - Widzę w tobie kogoś, z kim mogę wypić drinka i kogo chciałbym zerżnąć. Nie wiem tylko czy będę potem udawał, że nic nie zaszło... ale jeśli tego sobie właśnie życzysz, to tak będzie. - błysnął zębami w uśmiechu i upił parę niewielkich łyków ze szklanki. - A ty, czego szukasz? I co znalazłeś w mojej osobie?

Elijah Cooper

ODPOWIEDZ