policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)
001.
Światło księżyca tak mnie zachwyca
jakby już zawsze było lato

Szum fal zlewał się z odgłosem szarpiącego koronami palm wiatru. Zapadał zmierzch, a blady księżyc odcinał się na tle ciemniejącego nieba. Z plaży zniknęły pary z dziećmi, sportowcy i wyprowadzane na spacer psy, a zastąpiły ich nastolatki, które spragnione wykorzystaniem kolejnego dnia wakacji, zorganizowały małą imprezę z ogniskiem. Ułożone w stos drewno zajęło się ogniem, a płomienne języki wiły się, jakby chciały sięgnąć tylko coraz wyżej, tańczyły w akompaniamencie strzelających co jakiś czas iskier.

Każdy przyniósł swój alkohol i swój prowiant, a przynajmniej taki był plan, o którym Gus słyszał i który w swoim zakresie zrealizował. Zszedł z niewysokiej wydmy wąską ścieżką, zaciskając dłoń na pasku od prostego, czarnego plecaka, w którym niósł butelkę mocnego alkoholu i kilka słonych przekąsek. W pewnym momencie klapki, które nosił na stopach zaczęły zapadać się w ciepły piasek, ale nie zdjął ich, nic nie robiąc sobie z ziarenek, przesypujących się między jego palcami.

Na miejscu miał spotkać się ze znajomymi, z którymi ostatnio utrzymywał coraz gorszy kontakt. Chciał odrobinę nadrobić relacje, mimo tego, a może właśnie dlatego, że szkoła pochłaniała większą część jego życia, a przecież nie samą nauką człowiek żyje (chociaż uczy się tak naprawdę aż do śmierci). Uśmiechnął się na widok grupki przyjaciół i ruszył w ich kierunku, żeby ostatecznie przysiąść na dużym, powalonym pniu, który służył im za ławkę.

Mave chyba ma dosyć 一 zauważył pod koniec rozmowy z kumplem, wskazując skinieniem głowy jego dziewczynę, która ułożyła głowę na ramieniu chłopaka i chrząknęła, jakby właśnie ocknęła się z drzemki. 一 Szybko dzisiaj zaczęła 一 dodał i uśmiechnął się rozbawiony, bo to właśnie Mave zarzekała się, że wytrwa do końca i będzie skutecznie rozkręcać imprezę. Jak widać plan miała dobry, ale wykonanie raczej kiepskie.

一 Dostała od wujka nalewkę własnej roboty i nie mogła się powstrzymać, a rzadko pija tak mocny alkohol 一 odparł Robert i objął dziewczynę ramieniem, po czym uniósł spojrzenie na ognisko, które już wyraźnie odcinało się na tle ciemnego nieba. 一 Wygląda na to, że będziemy się zbierać. 一 Po tych słowach faktycznie powoli zebrał rzeczy, wziął na ręce podsypiającą Mave i po krótkim pożegnaniu oddalił się w stronę parkingu, gdzie zaparkowane było jego auto.

Gus przez chwilę siedział sam, zaciskając dłoń na szyjce butelki, którą napoczął razem z Robem. Niedaleko siedziało kilkoro jego innych znajomych, ale nie chciał przeszkadzać im w rozmowie. Właściwie nie przeszkadzało mu samotne siedzenie w ciszy. Bywały momenty, że tego potrzebował, nawet jeżeli przez większość czasu był w ciągłym ruchu - może właśnie dlatego? Chyba każdy czasami potrzebuje się wyciszyć.
Odrzucił na bok patyk, którym przed chwilą grzebał w piasku i powiódł wzrokiem po innych uczestnikach imprezy. Niektórzy zbili się w grupki, aby porozmawiać, inni grali w butelkę, a reszta tańczyła do muzyki, płynącej z dwóch sporych głośników. W pewnym momencie zauważył chłopaka, który również siedział sam. Przez chwilę przyglądał mu się trochę uważniej, a gdy ten uniósł głowę, rozpoznał w nim Klausa. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie, ale szybko odwrócił wzrok, czując ucisk w żołądku i nawet nie był pewien czy to ekscytacja, czy może ukłucie stresu.

Klaus był tym zagadkowym elementem, który pojawiał się bez uprzedzenia i znikał jak duch, zanim Gus zebrał na tyle odwagi, żeby wykonać jakikolwiek ruch. Chciał go lepiej poznać, bo czuł przyciąganie, które rzadko się mu zdarzało. Wiedział, że chłopak przyjeżdża do rodziny, że ta znajomość i tak na dłuższą metę byłaby ulotna, jak wiatr, który czuć, ale nie można go złapać. Nie potrafił jednak zapanować nad emocjami, które czuł na widok Wernera i długo się wahał czy do niego zagadać, czy jednak pozwolić mu odejść bez słowa.

Upił duży łyk alkoholu dla odwagi, odetchnął głęboko, po czym wstał i ruszył w kierunku Niemca, by przystanąć w niewielkim od niego odstępie, po czym wyciągnąć w jego kierunku butelkę, oferując drinka.

Hey 一 przywitał się, wbijając w niego zaciekawione spojrzenie. 一 Fajna koszulka 一 dodał, mając nadzieję, że nie przesadził z komplementem na samym wstępie rozmowy. Dotarło do niego, że cały jest spięty i wręcz obawia się negatywnej reakcji i to wszystko nawet po tak długim czasie znajomości, bo przecież wpadali na siebie od czasu do czasu od kilku lat, nawet po tym, jak ich rodziny zaczęły skakać sobie do gardeł. Być może nawet ich znajomość stała się przez to ciekawsza. Który nastolatek nie marzy o tym, aby walczyć z przeciwnościami losu, idąc za głosem serca?

Ostatecznie zdał sobie sprawę, że nie był to zbyt wyszukany początek rozmowy i widząc wzrok Klausa, zaśmiał się bezgłośnie i przekręcił oczami, opadając na miejsce obok niego.

Don't forget me, I beg. I remember you said... 一 zaśpiewał w akompaniamencie płynącego z głośników głosu Adele, odchylając głowę, wczuwając się jakby sam był wspomnianą piosenkarką, po czym rzucił niewielki kamyk prosto w ogniku i spojrzał na rozsypujące się iskry.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
0.07
wieczność
Odnaleziono w końcu!
Ale co? Wieczność! Ona
Jest morzem, co się łączy
Ze słońcem.
Czasem tęskno mu było do zimy w pełnej okazałości - tej samej, która trawiła bezlitośnie Monachium w czasie, kiedy jego samego zsyłano na drugą krawędź globu, w trosce o wchłanianie witaminy D i żywe używanie języka angielskiego. O ile pierwsza z tych kwestii pozostawała problematyczna z uwagi na wybredność jego organizmu, o tyle do drugiej przykładał się z należytą starannością, haczącą być może czasem wręcz o nadgorliwość. Wprawdzie mniej młodemu Niemcowi chodziło o to, aby ćwiczyć się w obcym dialekcie, a bardziej zależało na tym, żeby zwyczajnie nie gnić w rezydencji wujostwa w biernej samotności, od której wariował, ale o jego motywacje tak naprawdę nikt nigdy nie pytał. Grunt, że wychodził z domu, nawiązywał relacje i poznawał obcą kulturę - to powinno w zupełności wystarczyć, aby uczynić z niego człowieka światłego i wszechstronnego. Co prawda, niektóre z tych r e l a c j i w oczach wujostwa mogłyby być nawiązane z zupełnie innymi osobami, ale tym już Klaus zupełnie się nie przejmował. Każda wymówka do odrobiny buntowniczości zdawała mu się wyzwalająca.
O imprezie na plaży dowiedział się odrobinę pokątnie, bo z posta na instagramie. Uznał, że skoro ktoś napisał o tym publicznie, nie mogło to być wydarzenie zamknięte, także nic dziwnego, że zdecydował się zaszczycić towarzystwo swoją obecnością. Skoro jednak wiedział, że wujostwu ten pomysł z pewnością by się nie spodobał, musiał postawić na stare dobre wymykanie się potajemnie, co też wywoływało u niego dreszczyk ekscytacji, bo w domu rodzinnym nie musiał uciekać się do podobnych rozwiązań - Adalbert Werner był człowiekiem tak zapracowanym, że nie miał zupełnie czasu na kontrolowanie jego wejść i wyjść. Czasem oddelegowywał do tego swojego kierowcę - który od zawsze wykonywał gamę obowiązków dużo szerszą niż przewidziana w umowie - ale z tym Klaus zawsze potrafił dogadać się na jakiś kompromis. Teraz nie było mowy o żadnych kompromisach. Skoro organizowano ognisko na plaży, oczywistym było, że Werner musi się na nim pojawić.
Jak zwykle, przesadził trochę z szykowaniem się na ten wypad, zapominając jakby zupełnie, że i tak ta wyprawa skończy się pewnie wszechobecnym piaskiem oraz - względnie - wchłonięciem w materiał ubrań potężnych ilości słonych wód Morza Koralowego. Wychodził jednak z założenia, że nie mógł mieć nigdy pewności, na kogo trafi na podobnym wydarzeniu - wolał żałować, że przedobrzył w kwestii własnej prezencji niż że czegoś wystarczająco nie dopieścił.
Wtopienie się w tłum przebiegło mu dość sprawnie - choć (jak z początku uważał) nie znał nikogo ze zgromadzonych, zawsze bardzo szybko nawiązywał nowe znajomości. Całkiem długo rozmawiał z dziewczyną z niebieskimi włosami - nie przedstawiła mu się imieniem, tylko ksywką, której nie zapamiętał, więc zwracał się do niej nieco bezoosobowo, ale ona nie zdawała się tym jakoś przesadnie przejęta. Nawijała jak najęta: o studiach, na które się dostała, o zespole, w którym grała na basie, o tym, że pojutrze organizują mały koncert w jednej z miejscowych knajp i czy może Klaus nie chciałby wpaść, a najlepiej jeszcze kogoś ze sobą zabrać? Kiwał głową, dopytywał, wyrażał nadzieję, że uda mu się przyjść i posłuchać - angażował się w te rozmowę jak potrafił, popijając jednocześnie czerwone wino, które wyniósł z prywatnej kolekcji wujostwa.
Gusa dostrzegł jakoś w międzyczasie i nawet pomachał w jego stronę, ale chłopak chyba go nie zauważył, zajęty swoim towarzystwem. To lekko go ubodło, choć wiedział, że niesłusznie. Postanowił poczekać aż Langford sam zwróci na niego uwagę, nie chcąc wciskać się na chama między niego i znajomych. Skupił się w całości na nowej koleżance i nawet zdążył już pomyśleć, że może z tego zrodzić się całkiem ciekawa znajomość, ale w pewnym momencie dziewczyna oświadczyła, że musi się zwijać, bo kolejnego dnia miała niezwykle napięty grafik. Klaus przyjął to dość niemrawo, choć nie dał tego po sobie poznać. Zostawiła mu swoją nazwę na instagramie w razie, jakbyś chciał wiedzieć więcej o tym koncercie, a potem pożegnała się z towarzystwem dość ogólnie rzuconym hej i ruszyła w kierunku wydm.
W ten sposób został, pośród całego tego tłumu, zupełnie sam, tak więc przez chwilę skanował otoczenie wzrokiem, poszukując kolejnej ofiary, ale jego spojrzenie co rusz powracało tylko do Gusa, z niemałym zniecierpliwieniem. W którymś momencie ich oczy spotkały się wreszcie, a Klaus uśmiechnął się automatycznie, licząc na to, że chłopak odbierze to jako zaproszenie. Nie miał jednak pewności czy Langford zdążył w ogóle zarejestrować tę zmianę w jego mimice, bo spuścił wzrok niemal natychmiast, w reakcji na co Werner zmarszczył brwi. Miał zamiar udawać, że wcale go nie zobaczył czy o co chodziło? Przez chwilę walczył z pokusą podniesienia się i ruszenia w jego kierunku, ale zanim zdążył rozsądzić czy to na pewno był dobry pomysł, Gus zdążył wpaść na to samo i chwilę później stał już przy nim i wyciągał w jego stronę butelkę.
- Hej - odparł, uśmiechając się lekko i wyciągając dłoń, żeby poczęstować się napitkiem, choć miał jeszcze całkiem sporo wina. Mieszanie może nie było najmądrzejszym pomysłem, na jaki mógł wpaść tego wieczoru, ale przecież istniała na szczęście cała masa jeszcze głupszych idei. Słysząc komplement, spuścił na moment spojrzenie, zupełnie jakby potrzebował sprawdzić, jaką konkretnie koszulkę miał na sobie. - Dzięki. W sumie wziąłem pierwszą lepszą... - skłamał bez większego powodu, drapiąc się po przedramieniu. Można powiedzieć, że spięcie Gusa nieco mu się udzieliło, choć nie rozumiał do końca powodu, jaki mógł się za tym kryć. Przesunął się odrobinę na drewnianej kłodzie, na której siedział, żeby zrobić Langfordowi trochę miejsca, z którego ten zaraz skorzystał.
Słysząc jak chłopak podśpiewuje pod nosem piosenkę Adele, uśmiechnął się znowu, śledząc drogę rzuconego przez niego kamyka prosto w płomienie.
- To twoi znajomi czy też tu jesteś na doczepę? - zapytał, oddając mu butelkę. - Ja poznałem właśnie jedną dziewczynę, ale nie pamiętam zupełnie, jak mi się przedstawiła. Zostawiła mi instagrama, chyba ma jakiś zespół - poinformował, tak naprawdę tylko po to, żeby nie siedzieć w ciszy. Wsparł się dłońmi o kłodę po obu stronach bioder, hacząc przy tym palcami przez przypadek o udo Gusa, ale zdecydował się zignorować popis tej drobnej niezdarności z własnej strony. - Jak tam sprawy ze szkołą policyjną? Udało się? Będziesz tam chodził? Czy już chodzisz, a ja nie ogarnąłem? - spytał, uznawszy, że na samym początku wypadało nadrobić jakieś informacyjne zaległości. Niezbyt imprezowy temat, trzeba przyznać.

Augustus Langford
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)

Księżyc spoglądał na nich, odbijając jasne światło. Był ogromny, rzucając chłodną poświatę na całą plażę, przeglądając się w wodzie, przybijającej do brzegu falami. Dzięki pełni noc była stosunkowo jasna, nawet bez ogniska, dającego im trochę ciepła i swojej roztańczonej wesołości. Lato w Australii było upalne, ale po zachodzie słońca robiło się odrobinę chłodniej, brak palących skórę promieni przynosił ulgę. Można było wejść do wody bez ryzyka spalenia sobie na wiór pleców lub przegrzania głowy. Gus często przychodził pływać albo jeszcze przed wschodem słońca albo po zachodzie. Uwielbiał plażę i morze. Mógł zmagać się z falami na desce, przeprawiać się przez wodę na skuterze lub łódką, jakby ten żywioł absolutnie nie wzbudzał w nim strachu, by jakiś czas później przysiąść na plaży, mocząc stopy w napływających falach i wsłuchać się w szum morskiej otchłani, rozciągającej się przed nim aż po horyzont. Gdyby nie wybrał kariery w policji, być może padłoby na odkrywanie tajemnic oceanu, do którego jego serce zawsze będzie się wyrywało.

Zerknął w bok na Klausa, gdy ten odparł, że nawet nie zastanawiał się nad wyborem outfitu. Zobaczył wyciągniętą w jego stronę butelkę i odebrał swoją własność od chłopaka, chociaż narazie nie pokusił się, aby wziąć z niej kolejny łyk. Nie miał zamiaru się upijać, a to co wypił wcześniej już go rozgrzewało i rozluźniało. Odłożył więc szkło na bok, zagrzebując denko w piasku, a szyjkę opierając o konar, na którym siedział.

Głównie znajomi ze szkoły, chociaż przyszło sporo osób, których nie rozpoznaję 一 przyznał, unosząc wzrok na ludzi, kręcących się wokół ogniska, oświetlonych przez ruchliwe płomienie. 一 Roxanne? Ewentualnie Lynette, dziewczyny mają razem zespołu rockowy z tego co pamiętam. A może gotycki? Dawno nie sprawdzałem co u nich 一 dodał, na moment wracając do wspomnień związanych ze znajomymi. Można by powiedzieć, że dawne dzieje i już nigdy nie będzie tak samo.

Uśmiechnął się lekko, unosząc dłoń do twarzy, by przesunąć kciukiem po dolnej w wardze, jakby trochę w zastanowieniu. Werner w jakimś stopniu go fascynował. Nie był jak wszyscy. Pojawiał się co jakiś czas w miasteczku, jakby to ono na niego czekało, nie na odwrót. Roztaczał wokół siebie świeżość i nutkę tajemniczości, nie mówiąc już o jego akcencie, który sprawiał. że Augustus miał czasami ochotę słuchać go tylko dlatego. Nieważne o czym Niemiec by mówił, ważne by pozwolił się wysłuchać. To trochę zabawne i na pewno zabrzmiałoby nieco lekceważąco, gdyby przyznał się do tego na głos, więc nigdy mu tego nie powiedział. Gus czuł niedosyt, kiedy Klaus w końcu znikał, wracając do swojego życia i swoich spraw gdzieś daleko poza granicami Australii. Kolejne wakacje się kończyły, kolejne święta i ferie uciekały, nie dając zatrzymać z nich ani jednej chwili, a on łapał się na tym, że żałuje.

Żałował, że powiedział za mało - słowa zatrzymywały się zawsze w gardle i kłuły go, niczym rybie ości.

Żałował, że nie za dużo zrobił - serce biło za mocno, dech zatrzymywał się w płucach, a dłonie drżały, gdy wzrok w końcu uciekał w bok.

Żałował, że nigdy nie napisał i nie zadzwonił - brak odwagi i wiary w siebie, brak odpowiedniego momentu, chociaż gdy przychodziła refleksja okazywało się, że każdy był odpowiedni.

Pamiętał te momenty, kiedy mijał go tak blisko, że czuł delikatny zapach jego perfum i gdy ich spojrzenia lub dłonie spotykały się niby przypadkiem, jak teraz. Opuścił wzrok, by przesunąć nim po szczupłych palcach Klausa, kiedy jego dotyk przypomniał mu o tych wszystkich zmarnowanych okazjach i wszystkich dreszczach, przebiegających przez kręgosłup, uderzeniach ciepła rozpalających młode policzki. I znowu zabrakło mu tchu i znowu niewidzialna siła zatrzymała go w miejscu, a bariera, którą sobie postawił nie pękła nagle jak bańka mydlana. Gdyby tak się stało, to nie byłoby już odwrotu.

Zachował się, jakby nawet nie zauważył tego niby przypadkowego gestu, a jego wzrok utkwiony został w niewielkim, różowym kamieniu w łaty - nie w delikatnej dłoni Klausa - po który się schylił i na którym zacisnął rękę.

Usłyszał pytanie o akademię policyjną i poczuł nagły ucisk w żołądku, przez chwilę zastanawiając się czy chłopak zapytał, bo naprawdę go to interesowało, czy może stara się podtrzymać rozmowę, żeby nagle nie zrobiło się niezręcznie. Potrafił jednak zapanować nad biegnącymi szalenie myślami i przystopować je, zatrzymać, złagodzić. Uśmiechnął się więc lekko, korzystając z kolejnej okazji, by złączyć ich spojrzenia.

Jestem tam od roku. Przyjechałem tutaj na wakacje, a to akurat spotkanie integracyjne absolwentów… No, przynajmniej głównie ich, bo kręci się też pewnie trochę licealistów. 一 Chciał dodać: takich jak ty. Nie zrobił tego jednak, bo mogłoby zabrzmieć prawie jak zarzut, a przecież cieszył się, że znowu spotkał uciekającego Niemca. 一 Ktoś cię zaprosił? 一 zapytał w końcu, po chwili wahania, nie mogąc się powstrzymać, aby nie wybadać terenu. Może na kogoś czekał? Może nie był sam?

Masz ochotę na spacer? Moglibyśmy przejść kawałek linią brzegową 一 zapytał chwilę później, starając się żeby nie zabrzmiało to zbyt nachalnie. Utkwił spojrzenie w twarzy chłopaka, żeby nie przegapić jego reakcji, na którą jednocześnie czekał z nadzieją i bał się, bo odmowa na pewno by go zawiodła.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Uwielbiał niebo w Australii. Fascynowało go, że gwiazdy układały się tutaj w zupełnie odmienne kształty niż na europejskim firmamencie, który znał na pamięć. Nie z Monachium - gdzie światła miasta skuteczne zaburzały pełny odbiór wszystkich tych astronomicznych dziwów - ale z długich, letnich wieczorów, spędzanych w dzieciństwie z matką w wakacyjnej rezydencji na francuskiej prowincji. Louise Krause-Werner kochała gwiazdy bardziej niż życie samo w sobie, więc kiedy leżeli wieczorem w spieczonej słońcem trawie, snuła długie opowieści o Orionie i Andromedzie: połowicznie tylko zgodne ze źródłami, bo na końcu zawsze dodawała do historii wkładkę o tym, jak to się stało, że bohaterowie na zawsze zamieszkali na niebie. Klaus, który w dzieciństwie bał się jeszcze większej ilości rzeczy niż teraz, zasłuchiwał się w łagodnym brzmieniu jej słów do tego stopnia, że potrafił zapomnieć zupełnie o wszelkich niebezpieczeństwach świata i całym złu, czyhającym między grubymi źdźbłami nieskoszonej przyleśnej łąki.
Tego wieczoru, pośród basów niosących się z przytarganego przez kogoś głośnika, siedząc obok Gusa na drzewnym pniaku przy ognisku, co jakiś czas zadzierał lekko podbródek, żeby posłać w stronę rozgwieżdżonego nieba nienachalne spojrzenie. Z chęcią wyłożyłby się w tym momencie na chłodniejącym dopiero po upalnym dniu piasku, ale obawiał się, że skoro tylko jego plecy dotkną podłoża, tak bardzo pozwoli się oczarować widokowi egzotycznego nieboskłonu, że stanie się zaraz naprawdę kiepskim rozmówcą i towarzystwem - a tego przecież nie chciał. Nie widział go tak długo, że równie dobrze można by to było nazwać wiecznością: bo z czego innego składało się nastoletnie życie, podzielone nienaturalnie na segmenty z końcem i początkiem kolejnych semestrów, jeśli nie z rzędu następujących po sobie nieskończoności, podminowania i ekscytacji?
Chyba rzadko pozwalał sobie na doświadczanie rzeczy w tak iście niedojrzały sposób. Odchowany wśród dorosłych, dorastający wśród dorosłych, nauczony robić wszystko, żeby przypodobać się dorosłym - często traktował samego siebie z przesadną surowością, zupełnie jakby do tej dojrzałości co najmniej było mu spieszno, kiedy prawda była zupełnie odwrotna. Lubił przyległą do niego poza kręgami artystycznej bohemy opinię nieskrępowanego lekkoducha, czerpiącego z dnia na dzień wszystko, na co tylko przyszła mu ochota i choć jeśli tylko ktoś znał go odrobinę lepiej, dłużej lub dosadniej, był w stanie z pewnością stwierdzić, że duża część tej postawy była jedynie grą pozorów, on przecież z niezwykłą nabożnością dbał o to, żeby jawić się otoczeniu jako coś nieuchwytnego. Nie człowiek, tylko i d e a. A do idei naturalnym było tęsknić.
Nie był pewien czy właśnie w taki sposób zaprezentował się Roxanne (a może Lynette?), która sama była całkiem mocną osobowością, która swoimi historiami zagarniała naprawdę dużo przestrzeni. Nie miał nic przeciwko podobnym ludziom, nawet jeśli zdarzało mu gubić w nadmiarze informacji siebie albo, na przykład, ich imiona, bo byli dla niego bardziej historiami niż napędzanymi krwią i powietrzem jednostkami.
Z Gusem nie miał takiego problemu - może to przez to, że znał go tyle lat (choć znajomością urywaną i skąpo uraczoną czasem), miał okazję między gwałtownymi przeskokami kilku, a czasem kilkunastu miesięcy obserwować jak się zmienia, dorasta, a jego głos stopniowo się pogłębia. A może to dzięki temu, że Langford zawsze wydawał mu się czysty i autentyczny: było coś takiego w sposobie, w jaki składał ze sobą słowa, że Klaus po prostu musiał wierzyć mu we wszystko, co mówi. I choć czasem zastanawiał się czy z jego strony nie było to tylko kolejnym popisem naiwności, przyjemna była myśl, że po prostu gdzieś na świecie - choćby i na drugim jego końcu - był ktoś taki jaki Gus, który zawsze wydawał się przyjmować jego obecność z zadowoleniem. To było m i ł e. Tak zwyczajnie.
- Zaprosił? - powtórzył za nim, przygarbiając się na chwilę, żeby uprzeć łokieć o kolano i wesprzeć policzek na dłoni, ze spojrzeniem ulokowanym w jego profilu. Uśmiechnął się lekko. - Nie, uznałem, że to otwarta impreza - przyznał szczerze, przenosząc wzrok na kamień, który Langford obracał w dłoni. - Pokaż - poprosił, już sięgając palcami do jego ręki, z której uścisku wydobył znalezisko chłopaka, żeby zaraz unieść je odrobinę ku górze, chcąc przyjrzeć mu się w blasku ogniska. - Jest taki gość w mojej klasie, który zbiera kamienie i mówi, że każdy jest od czegoś innego. Wiesz, ma kamień na powodzenie na sprawdzianie, na udane randki i tak dalej. To będzie twój kamień na sukcesy w akademii - zadecydował, wsuwając mu go ponownie między palce, wciąż z delikatnym uśmiechem na ustach. - Nie, żebym uważał, że bez niego sobie nie poradzisz. Ale odrobina szczęścia nikomu jeszcze nie zaszkodziła - dodał, żeby przypadkiem Langford nie pomyślał zaraz, że nie wierzył w jego możliwości. Odrobina zabobonności nie była przecież jeszcze grzechem.
Słysząc jego propozycję, poderwał się natychmiast na nogi, jeszcze zanim zdecydował się mu odpowiedzieć. Pochylił się, żeby podnieść z ziemi butelkę wina, bo poczuł, że zdecydowanie nie byłoby jej już na miejscu, gdyby ją zostawił i potem tutaj wrócił.
- Może znajdziemy więcej kamieni - odparł, wyciągając do niego rękę, żeby pociągnąć go za sobą za nadgarstek. Piasek przesypywał mu się przez buty, ale udawał, że nie zwraca na to wcale uwagi. Dopiero kiedy oddalili się od zgromadzenia, zdecydował się puścić wreszcie Gusa, zdjąć trampki i porzucić je za sobą. Chyba nie miały zamiaru magicznie zniknąć, prawda? Nie będzie przecież nosił ich ze sobą; musiał mieć choć jedną rękę wolną do intensywnej gestykulacji, bo bez tego zapomniałby jeszcze jak się nazywa. Zbliżył się bardziej w kierunku morza, pozwalając wzbierającej fali obmyć swoje kostki i końcówki lnianych spodni, które przywdział nie przewidując, że będzie pakował się tak blisko wody. Obejrzał się na stojącego za nim Langforda.
- Jest świetna - mówił, oczywiście, o temperaturze wody, ale nie zdecydował się tego doprecyzować. - W lewo czy w prawo? - Nie wiedział czy Gus miał jakiś konkretny plan na ten spacer, ale - gotowy na taką ewentualność - nie chciał mu go psuć.

Augustus Langford
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)

W domu rodzinnym było stabilnie. Rodzice starali się zapewnić dzieciom wszystko, czego ci potrzebowali. Atmosfera na ogół była ciepła, a relacje między nim, a jego braćmi były czyste i bliskie. Pojawiały się co prawda drobne sprzeczki i nieporozumienia, ale nie było to nigdy nic tak głęboko negatywnego, że nie można było tego naprawić. W domu czuł się bezpiecznie i nigdy nie przyszło mu na myśl, aby z niego uciec. Po prostu wołał go świat. Wołanie słyszał codziennie, było jak syreni śpiew, zwabiający zagubionych żeglarzy w ich podstępne objęcia. Było jak melodia płynąca od strony bezkresnej wody, skał z których zsypywał się z cichym szumem piasek, lasów poruszających się zgrabnie pod wpływem podmuchów wiatru i chmur na niebie, z których raz wyglądały promienie wesołego słońca, by innym razem zrosić ziemię ciepłymi kroplami deszczu.

Kiedyś zastanawiał się czemu niebo płacze - czy jest smutne? Potem doszedł do wniosku, że to samo życie. Łzy wzruszenia, rozbawienia, czasami żalu lub tęsknoty, zupełnie jak jego. Wystawiał twarz do ciężkich, deszczowym chmur i uśmiechał się lekko, gdy na jego twarzy lądowały krople. Przynosiło mu to ulgę i nadzieję. Uwielbiał doświadczać i cieszyć się chwilą, cieszyć się poranną rosą i dotykiem delikatnych źdźbeł trawy. Wzdychał zapachy natury z wdzięcznością za każdą chwilę. Zanurzał się w wodach oceanu, wierząc, że nie miałby nic przeciwko, gdy te postanowiły wciągnąć go w głębinę nawet już na zawsze. Oddałby się im, zatracił, bo czuł ufność, czuł równowagę i energię płynącą z zewnątrz - z każdego krzyku i każdego szeptu.

Ze światła dnia i poświaty nocy.

Z każdego uśmiechu i dotyku, z każdego ukradkowego spojrzenia.

Doświadczał więc, poznając każdy zakamarek Lorne Bay, wracając do ulubionych miejsc, które za każdym razem zaskakiwały go czymś nowym. Zwracał uwagę na drobiazgi i potrafił zarówno spędzać czas aktywnie, jak i siedząc godzinami na wilgotnym piasku, pozwalając by fale obmywały jego stopy i przynosiły mu coraz to nowe drobiazgi, z których cierpliwie składał całość.

Podobnie było z relacją, którą dzielił z Klausem. Kolekcjonował go, zbierał fragmenty przy każdym kolejnym spotkaniu i układał w swojej głowie jego obraz. Przy dłuższej rozłące łapał się na tym, że nie pamiętał dokładnie jego twarzy, ale wystarczyło że odszukał w skarbnicy wspomnień odgłos jego śmiechu, uniesiony kącik ust czy subtelne mrugnięcie, muśnięcie rzęsami skóry i powoli całość stawała się wyraźniejsza, w końcu żywa. Zbierał jego drobne gesty, miny i słowa, zbierał uczucia, którymi się jawił, którymi się malował. Kolory, odcienie i kształty powoli zapełniały białe płótno, a pędzel w zręcznej dłoni tworzył arcydzieło, takie jak te, którymi zachwycają się pokolenia, odwiedzając galerie sztuki. Tym obrazem zachwycał się tylko Gus, ale to wystarczyło.

Obserwował z ciekawością jak Klaus odbiera od niego niewielki, ale uroczy kamień - jeden z tych, które zapierają dech w piersiach swoją wyjątkowością, jednocześnie będą jednymi z wielu, które na ogół się lekceważy. Uśmiechnął się, słysząc jego słowa i przesunął palcami po swoich kolanach. Werner sprawił, że Gus poczuł się na krótką chwilę wyjątkowo i nie dlatego, że chłopak życzył mu dobrze, ale dlatego że idea zaklęcia tego życzenia w kamień, który właśnie rozgrzewał swoją dłonią, była wyjątkowa, tylko ich, prawie intymna i blondyn poczuł, że nikt inny - nikt na całym świecie - nie zrozumiałby tego, tak jak oni to teraz rozumieli. Nawet jego kolega z klasy, który w swoim małym, kamiennym świecie był sam i jego kamienie z nikim go nie łączyły, żadna inna dłoń nie otulała ich swoim ciepłem.

Dziękuję 一 powiedział w końcu i miał nadzieję, że Klaus poczuł chociaż ułamek wdzięczności, którą czuł Gus. Można było odnieść wrażenie, że dziękował nie tylko za intencję zaklętą w różowym kamyku, ale za coś więcej, coś co unosiło się między nimi, niczym niewidoczna mgła. Zerknął na migoczące w oczach Wernera płomienie ogniska. Spojrzał w te oczy, które co jakiś czas śledziły nocne niebo usiane gwiazdami. Chętnie dowiedziałby się kiedyś co on w nich widział i czy wymawiał życzenia, kiedy dostrzegał jak spadają i gasną.

Szczęście przydaje się każdemu 一 zauważył, zaciskając palce na kamieniu, jakby chciał wchłonąć odrobinę podarowanego mu wcześniej ciepła, razem z intencją i zaklętym w nim życzeniem. Pochylił się do niego nieznacznie i puścił mu oczko, unosząc delikatnie kącik ust. 一 Nawet mi.

Odchylił głowę, rozbawiony obserwując jak Klaus żywo reaguje na jego propozycje. Spodobała mu się ta energia, więc zaraz do niego dołączył, kamień wsuwając w kieszeń swoich spodni, aby go nie zgubić. Zostawił za to pół butelki alkoholu, który ze sobą przyniósł, ale nie przywiązał się do niego na tyle, aby żałować. Oprócz tego został jego plecak, ale w środku miał tylko kilka przekąsek, więc uznał, że odnajdzie go później.

To bardzo prawdopodobne. 一 Wzmianka o znalezieniu większej liczby kamieni w miejscu, gdzie kamień leżał praktycznie na kamieniu znowu go rozbawiła, nawet jeżeli domyślał się, że chodzi o te wyjątkowe skałki, bo w końcu odróżniał je od innych całkiem dobrze. Zerknął na dłoń, która zaciskała się na jego nadgarstku, prowadząc go w nieznane, na nową przygodę i odetchnął głęboko, trochę z ekscytacji, trochę z zachwytu i na pewno z nadzieją na miło spędzony czas.

Kiedy Niemiec ściągał ze stóp trampki, on po prostu wysunął swoje z klapek i również zostawił za sobą. Chciał lepiej poczuć chłodny piasek i swobodniej się poruszać. Dołączył do niego w miejscu, gdzie woda obmywała plażę, a zbity piasek dawał stabilniejsze podłoże. Naprawdę woda była świetna, a on uwielbiał to uczucie, kiedy fale uderzały w jego łydki i wracając ciągnęły za sobą ziarna piasku, które sunęły łagodnie po jego stopach.

W lewo 一 zadecydował, chociaż bez większego powodu. Był to po prostu pierwszy lepszy wybór. 一 Kiedyś znalazłem niedaleko stąd list w butelce. Bez wątpienia miłosny. Nie mogłem odczytać nadawcy i odbiorcy i czasami zastanawiam się czy osoba, dla której był napisany dalej na niego czeka 一 powiedział w lekkim zastanowieniu, kiedy szli dalej, ścieżką wyznaczoną przez linię brzegową. 一 Był piękny. Może kiedyś ci przeczytam 一 dodał jeszcze, kiedy ogarnęła ich cisza, gdy oddalili się od miejsca imprezy na tyle, aby jej hałas przygasł, tak jak blask ogniska. Nagle mieli do dyspozycji jedynie światło gwiazd i księżyca w pełni. Zbliżył się do szczupłej sylwetki, by sięgnąć do bladej dłoni, zaciśniętej na butelce wina. Przesunął palcami po jego nadgarstku i zsunął je niżej by ostatecznie wysunąć butelkę z uścisku i napić się odrobiny trunku.

Oddał mu wypełnione aromatycznym płynem szkło, by następnie swoje kroki skierować do wody. Odwrócił się tyłem do morskiej toni, a przodem do Klausa i wyciągnął do niego dłoń z zachęcającym uśmiechem, powoli się cofając, czując uderzające o jego nogi fale, raz po raz. 一 Tak jak mówiłeś. Woda jest świetna. 一 To zdecydowanie była propozycja.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus wiele by oddał, aby nauczyć się takiej wdzięczności. Czasem miał wrażenie, że życie przelatywało mu przez palce, bo zanadto koncentrował się na tym, czego był pozbawiony, zamiast doceniać to, co miał. I w ten sposób właśnie wcale nie myślał o setkach euro wydawanych na swoje zachcianki, ciepłych posiłkach każdego dnia, talencie do języków i każdej formy sztuki po trochu i żadnej porządnie, podróżach w egzotyczne rejony świata, ale zawsze w pierwszej klasie do hotelu all inclusive. Zamiast tego skupiał się na matce, której nie miał, surowości ojca, który nie trudził się nigdy okazywaniem mu miłości i gasnącym zbyt wolno uczuciu do Maurice’a, które jeszcze niedawno zdawało się być wszystkim, co go napędzało, a teraz pozostawiło po sobie tylko głupią pustkę i jeszcze głupsze przekonanie, że zakochanie się było najgorszym pomysłem, na jaki mógł w ogóle wpaść.
Próbował wmówić sobie, że to wszystko było po coś - że przyświecał temu jakiś szlachetny cel, którego teraz jeszcze wprawdzie nie rozumiał, ale za jakiś czas pojmie w całości, że to wcale nie było tak, że wszechświat mścił się na nim za grzechy jego przodków. Łatwiej cierpiałoby się ze świadomością, czemu to całe cierpienie ma służyć - on tej świadomości nie miał, dlatego odbijał się tylko od ścian własnego, rozgorączkowanego umysłu, próbując nadać sens własnej niezdatności do życia. Być może to właśnie o to modlił się do nieba, kiedy widział jak jego sklepienie przecinały spadające gwiazdy - żeby okazało się któregoś razu, że ten scenariusz, według którego odbywało się jego jestestwo, był pozbawiony luk i przypadków; żeby finał tej wielkiej, teatralnej sztuki, w której przypadła mu główna rola, okazał się wart wszystkich dekadenckich bolączek i rozterek, które skradały mu sen z powiek coraz częściej, w imię kolejnej niespokojnej nocy.
Być może Gus był w jego życiu takim właśnie kamieniem - łatwym do przeoczenia, łatwym do ominięcia, łatwym do zagubienia między piaskiem chropowatej codzienności, niknącym zbyt często w tłumie podobnych sobie skałek. Klaus ze wstydem musiał przyznać, że potrafił docenić go tylko wtedy, kiedy znajdował się w jego zasięgu - kiedy mógł przesunąć wzrokiem wzdłuż linii jego szczęki, znaleźć wymówkę do muśnięcia opuszkami palców jego skóry, odwzajemnić jeden z tych szczerych, pół-pełnych uśmiechów, które tak mu się podobały. Kiedy był obok niego, niemalże był w stanie udawać, że wszystko w jego życiu było pod kontrolą, że dni miały jakiś ustalony, harmonijny przebieg, że myśli nie kołatały w nim nieznośne, wprawiając serce w chaotyczne podrygi, że nie było w nim nigdy żadnych chęci na to, aby otwierać ponownie blizny na wewnętrznych stronach ud.
Czasem zastanawiał się, jak by to było - móc mieć go w swoim zasięgu na stałe, a nie tylko w nierównych odstępach gnających miesięcy, w trybie iście wakacyjnym, jakby robił sobie wolne nie tylko od szkoły, ale i od całego harmideru, wokół którego toczyło się jego życie. Czy jego głowa przywykłaby na stałe do tego uczucia nienachalnej lekkości, które przebijało się teraz ponad cały ten nastoletni marazm, zaklinając ekscytację w znalezienie zwykłego (choć z pewnością urokliwego) kamienia na plaży, po której walały się ich tysiące? Czy każdego dnia zsuwałby pospiesznie buty ze stóp po to, żeby pozwolić obmyć je wodzie, która zagarnęłaby całą jego nieczystość razem z kolejną, wycofującą się falą? Czy potrafiłby może przestać kontrolować się z taką zachłannością: żeby przypadkiem nie posłać Gusowi o jednego spojrzenia za dużo, nie zbliżyć do niego zanadto, nie pozwolić sobie na zbyt wiele względem niego i zamiast tego dałby radę zwyczajnie odpuścić i dać sobie jeszcze jedną szansę, zupełnie jakby ta gorycz, która zżerała go po zakończeniu relacji z Mauricem, nigdy nie istniała?
Teraz starał się uparcie zamykać wszystko w przyjemnych niedopowiedzeniach. Podobało mu się to, jak Langford na niego patrzył i z jaką czułością go traktował - to niewątpliwie było dla niego coś nowego; do tego stopnia nowego, że czasem zawstydzał się niemal jak niedoświadczony gówniarz, bo przywykł raczej do nachalnych pocałunków z cudzym językiem wciskającym się w gardło niż gładkich uśmiechów i subtelnych bliskości, które ocierały się o granicę między platonicznością i romantyzmem.
Wiedział, że powinien pewnie zdobyć się wobec chłopaka na szczerość: powiedzieć mu wprost, żeby przestał tak na niego zerkać, bo w Wernerze nie było miejsca na nic innego niż zniszczenie, bo wypełniony był jedynie toksyną przeżerającą się przez mózg, bo nie mógł mu dać niczego innego niż ból i przesadę, i pewnie też jakąś dozę fałszu w tym wszystkim. Wiedział, że powinien, ale nie był w stanie - na tych wakacjach od siebie, traktował niedookreśloność relacji z Gusem jak cień szansy na to, że nie był jeszcze zupełnie stracony. Nie, skoro ktoś mógł traktować go właśnie t a k . Przestawał przy nim myśleć o wszystkich tych łzach wylanych w dusznym pokoju Maurice’a, podczas swojej ostatniej wizyty w Bogocie.
I panicznie bał się jakkolwiek trącać tej relacji, która wydawała mu się jednocześnie pełna i licha w swojej delikatności. Wiedział, że był dla Gusa tylko epizodem - bo zawsze dla wszystkich był przecież tylko epizodem - i nie miał zamiaru nastawiać się na to, że któreś z ich rzadkich spotkań mogłoby zaburzyć ten porządek rzeczy. Kąpał się w jego spojrzeniu, cieszył uwagą, słuchał opowieści, trącając go czasem dłonią w łokieć albo kolano, ale nie miał zamiaru wynosić tego w żaden inny wymiar. Langford zasługiwał na coś zdecydowanie lepszego niż pogrążony marazmem dzieciak, wpadający w jego rewir dwa razy w roku.
Teraz kroczył u jego boku odrobinę leniwie, choć czyniąc przy tym przesadnie zamaszyste kroki, zasłuchany w cichnących za ich plecami odgłosach imprezy, przyzwyczajając oczy do mroku ciemniejącej plaży i wsłuchując się w jego słowa z lekkim uśmiechem na ustach. Może kiedyś ci przeczytał. Jego serce pojedynczo zabiło głośniej i mocniej, zupełnie jakby Gus na moment chwycił je w swoje palce. Klaus starał się odpędzić od siebie to wrażenie, ale nie potrafił już przepędzić słów, cisnących się na usta.
- Mógłbym udawać wtedy, że to dla mnie - odparł więc po prostu, nie starając się nawet ukryć tej odrobiny zaczepności, która przemyciła się w tonie jego głosu. Spojrzał na niego kątem oka, wolną od trzymania wina dłoń wepchnąwszy do kieszeni spodni, żeby chwycenie Langforda za rękę kusiło go nieco mniej. - Myślę, że trzeba być naprawdę mocno zakochanym, żeby wierzyć, że list zamknięty w butelce i wyrzucony w morze trafi dokładnie do tej osoby, do której powinien. Ciekawe czy tak się w ogóle kiedyś zdarzyło...? - mówił dalej, chyba tylko po to, żeby nie stanęli w zupełnie milczeniu w następstwie jego poprzednich słów. Okazało się jednak, że ukrycie jednej z dłoni przed rwaniem się do dotyku chłopaka nie było wystarczającą prewencją, bo zaraz poczuł palce Gusa na drugim ze swoich nadgarstków i zdążył uśmiechnąć się do niego głupio i miękko, zanim zrozumiał, że jego towarzyszowi chodziło o wino. Pospiesznie przekazał mu butelkę, lokując spojrzenie na moment w zaokrągleniach własnych kolan.
Podniósł na niego spojrzenie, dopiero kiedy Langford oddawał mu szkło. Odebrał je od niego i sam upił solidny łyk, w trakcie kiedy Gus porwał się w kierunku wody. Odsuwając butelkę od ust, Klaus przechylił nieco głowę z lekkim uśmiechem, przymrużając oczy, zupełnie jakby wierzył, że w ten sposób będzie w stanie odgadnąć jego intencje. Po chwili zawahania, odstawił wino w piasek i ruszył ostrożnie w jego stronę, co jakiś czas patrząc pod nogi, z myślą, że nadzianie się teraz na meduzę było ostatnim, czego potrzebował.
Woda sięgała mu ponad kolana, kiedy dotarł wreszcie do Langforda, ułożywszy swoją rękę w jego otwartej dłoni.
- Ale nie masz zamiaru mnie podtapiać? - zapytał, pół-żartem, pół-serio, zastanawiając się czy to dobry moment, żeby ostrzec go, że absolutnie nie potrafił pływać i zażądać pozostania w rejonie, w którym jego stopy mogły stykać się swobodnie z podłożem.

Augustus Langford
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)

Augustus dążył do spełniania swoich marzeń, a tak naprawdę nie były one jakieś specjalnie wyszukane. Nie marzył o podróży na księżyc czy byciu prezydentem. Jego cele w życiu były skromne, były na pewno do osiągnięcia, a wystarczyło się po prostu postarać, włożyć w dążenie do nich wystarczająco dużo czasu i wysiłku oraz determinacji, by doprowadzić sprawy do końca. Wiedział kim chce być i co chce w życiu robić. Miał ogromne serce i potrzebował to okazywać, zwracać uwagę na innych, widzieć ich uśmiech, a nawet więcej, sprawiać by ten uśmiech gościł na ich twarzach jak najczęściej. Chciał pomagać, wspierać, budować pokłady szczęścia, aby potem rozdawać je za darmo. Czy nie o to w życiu chodziło, aby się nim przede wszystkim cieszyć? Nawet jeżeli los sprowadzał nieszczęścia i rzucał ludzi na kolana, to w opinii Gusa nie dawał nikomu więcej, niż można było udźwignąć. To prawda, że światło w niektórych oczach gasło zbyt wcześnie, ale wystarczyło się nie poddawać i wspierać nawzajem, widzieć innych i ich potencjał i walczyć o lepsze jutro, nawet jeżeli tylko dla jednej osoby. On chciał walczyć. Chciał być kimś, dający innym siłę i miał nadzieję, że kiedy on sam upadnie, to znajdzie się osoba, która wyciągnie do niego pomocną dłoń. Czy to naiwne? Może o tak, ale dawało mu nadzieję.

Klaus miał w sobie melancholie i głęboko ukryty smutek. Czasami dostrzegał to, kiedy ten się zapominał i być może nie zdawał sobie sprawy, że ktoś się mu przygląda. Agustus nie chciał być nachalny, ale czasami po prostu nie potrafił przechodzić obok niego obojętnie. Werner go ciekawił. Może na początku tylko dlatego, że był kimś nowym w miasteczku, obcokrajowcem. Wtedy była to zwyczajna dziecięca ciekawość, ale w przypadku Gusa i otwartość na nowości. Niektórzy reagowali wycofaniem się, inny lękiem, a Langford wskakiwał od razu na głęboką wodę, otwarty na nowe i nieznane. Bał się tylko tego, że mogłoby ominąć go coś pięknego, gdyby zabrakło odwagi. Odrobinę żałował, że potrzebował jednak tyle czasu, aby go poznać, że chociaż coś go ciągnęło, to ciągle był niewystarczający, żeby odważnie po to sięgnąć. Może był za młody? Może Klaus był jednak zbyt nieosiągalny?

Dzisiaj czuł jednak zmianę. W powietrzu krążyła morska bryza, blade smugi oświetlały ich delikatnie, nadając intymnego wyrazu, a alkohol przyjemnie szumiał w głowie, nie sprawiając jednak dyskomfortu i nie wpływając negatywnie ani na ciało, ani rozum. Australijczyk miał wrażenie, że nadszedł moment, aby pozwolić pragnieniom zerwać się z smyczy okoliczności. Nie wiedział czy Klaus czuje tak samo, ale zgadzając się na spacer i patrząc na niego łagodnie dawał mu nadzieje i siłę na to, żeby się otworzył. Nie wiedział czy to jego kolejne marzenie, ale nie chciał się nad tym znowu za bardzo zastanawiać. Chciał płynąć, tak jak płynęły na nich fale, bez strachu i niepewności, nieuchronne, nie do zatrzymania.

Przez chwilę analizował słowa, które padły z ust Niemca odnośnie listu miłosnego. Uczucie zaklęte w butelce, zamknięte, rzucone w jeden z żywiołów z ufnością i wiarą, jaką stać było tych prawdziwie zakochanych, zatraconych.

Może nie będziesz musiał 一 odparł i wręcz zaskoczyła go ta szczerość, ta myśl która pojawiła się jakby znikąd i wyrwała się do przodu, wysuwając się spomiędzy jego warg, jakby walczyła o przetrwanie. Zaparło mu dech w piersiach, a oczy rozbłysły, jakby długo ukrywana prawda w końcu wyszła na jaw, bo ta zawsze wychodzi, niezależnie jak bardzo chciałoby się ją ukryć. 一 A jeżeli nie chodzi o to, aby dotarły do adresata? Może taki list ma dotrzeć do tego, kto go znajdzie… 一 rzucił, zerkając w bok i przez chwilę się nad tym zastanawiając, przygryzając lekko wargę. Może to list, który miał rozpocząć ich własną historię miłosną? Czy to w ogóle realne? Czy warto wierzyć, że nic nie dzieje się bez przyczyny?

Wrócił do tej myśli, kiedy Klaus szedł w jego stronę, przyjmując zaproszenie. Uśmiechnął się szerzej, by zaraz ująć jego dłoń. Tym razem dotyk był inny, bo nie przypadkowy, nie tylko po to, aby sięgnąć po butelkę lub kamień. Teraz potrzebował tylko jego dłoni, dotyku szczupłych palców, gładkiej skóry oplatającej drobne kostki.

Nie na pierwszej randce. 一 Zaśmiał się bezgłośnie, przesuwając opuszkami palców po wnętrzu jego dłoni, by spleść razem ich palce, a potem przyciągnąć nastolatka i obrócić do siebie tyłem, jakby tańczyli wspólny, morski taniec. Objął go, nie puszczając jego ręki i zrobił wraz z nim kilka kroków do przodu, sunąć nieco dalej w morze, zatrzymując się dopiero, kiedy woda sięgała Wernerowi do bioder, a fale podbijały do pasa, może odrobinę wyżej. Stali przodem do morza, ledwo widząc odcinającą je od nieba linię.

Blondyn oparł brodę o ramię chłopaka, pochylając się lekko, jednak trzymając go blisko, oplatając szczelnie ramionami, gładząc lekko wierzch jego kruchej dłoni. Czuł jego zapach, delikatny, przyjemny i wdychał go z przyjemnością, mrużąc lekko oczy.

Wygląda na nieskończone i takie spokojne. Kryje w sobie tajemnice, których nigdy nie poznamy, a mimo wszystko je kocham. 一 Kołysali się lekko, poddając się falom, poddając się morskiej toni aż nazbyt ufnie, jakby nie mogła ich skrzywdzić, jakby się z nią zaprzyjaźnili. Nawet kryjący się w głębinach mrok nie zniechęcał Gusa, widział w tym bezkresne piękno, widział potencjał i widział moc, której nie mógł się oprzeć, tak jak nie mógł się oprzeć Klausowi. Pod wpływem chwili musnął delikatnie odkrytą skórę jego ramienia ustami.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Z kolei wszystkie marzenia Klausa wydawały się kompletnie nieosiągalne. Odkąd pamiętał, tresowano go do tego, żeby był kimś wielkim; kimś na miarę własnego nazwiska: z jednej strony doskonałym artystą, przewyższającym kunsztem własną matkę, z drugiej twardym biznesmenem, jeszcze bardziej nieustępliwym w negocjacjach niż ojciec. Choć bliżej zawsze było mu do tego pierwszego, z pewnością cierpiał na niedobór wrodzonej smykałki do sztuki malarskiej, którą mogła poszczycić się Louise Krause-Werner. To, czego mógł się nauczyć - wyćwiczył, ale przecież żaden z jego obrazów nie nadawał się zupełnie na wystawę inną niż te szkolne, do których nikt nie przywiązywał uwagi. Nie potrafił zatracić się w barwach, zawładnąć nieustępliwie pędzlem i skłonić go do przeniesienia na płótna najgłębszych strapień jego umysłu - bardzo możliwe, że za miało miał w sobie perswazji i nie potrafił skłonić choćby martwych przedmiotów do ulegnięcia własnej woli.
Dlatego coraz bardziej zwracał się w stronę słowa pisanego - odkrywał, że ze swoją znajomością obcych dialektów niemal zawsze potrafił odnaleźć wyraz adekwatny do tego, co chciał przekazać (i czasem tylko żałował po stokroć, że nie potrafił pomieścić w umyśle kolejnych języków, bo wierzył głęboko, że inne kultury z pewnością miały w swoich zasobach słowa jeszcze bardziej idealne i świadomość, że nie miał do nich dostępu, bolała go nad wyraz mocno) i że te wyrazy łączone ze sobą w zdania objawiały mu o nim samym prawdy, których nie był w stanie wyczytać z płócien. To nie była ścieżka jego matki. To nie była ścieżka jego ojca. Ale czy było możliwym, żeby w takim razie należała po prostu do niego samego?
Poza tym pragnął kochać, choć do tego nie przyznawał się na głos. Miał świadomość, że to marzenie wypływało czasem z jego spojrzenia, z drobnych gestów, z cienia uśmiechu przemykającego po twarzy - ale równie mocno wiedział, że niewiele osób było w stanie to zauważyć i tak było dobrze. Nie chciał kolejnego, gorzkiego zawodu - przez chwilę próbował pospiesznie wykrzesać z siebie jakieś uczucie, które przykryłoby ból, który pozostawił po sobie Maurice, ale te próby spełzły na niczym, pozostawiając go jedynie bardziej rozgoryczonym i zrezygnowanym. A potem zdecydował, że zrobi coś dokładnie przeciwnego - że wyrzeknie się miłości, tak jak niektórzy rodzice wyrzekali się swoich dzieci, że odtrąci ją od siebie i odsunie najdalej, jak tylko się dało, żeby nie kusiła go już nigdy więcej swoimi obietnicami bez pokrycia, żeby nie rozcinała skóry, szepcząc o swojej potędze i nie wyciszała racjonalności, akurat kiedy ta była najbardziej potrzebna.
Przenosił swoją uwagę na fizyczność - skupiał na powierzchowności, adorował ją i uczynił centrum swojego jestestwa, wokół którego orbitował jak księżyc. Próbował z całych sił ukryć tę wrażliwą stronę, która tak bardzo potrzebowała zwykłej, nienachalnej bliskości, bo nauczył się wierzyć, że gdyby ją wyeksponował, naraziłby się tylko na kolejne zranienie. Czy uważał, że miałoby zostać dokonane przez Gusa...? Nie podejrzewałby go o to, ale Maurice’a też przecież wcale nie podejrzewał. Może to w tym wszystkim było najgorsze - jego paskudna naiwność i desperacja tak ognista, że nie pozostał ślepy na wszystkie czerwone flagi, aż było już za późno, żeby wyjść z tego obronną ręką.
Więc tak - przede wszystkim się bał. To nie był ten paniczny rodzaj strachu, który paraliżował wszystkie kończyny i nerwy, ale rodzaj nieprzyjemnego, podskórnego lęku, który pojawiał się zawsze, kiedy zaczynało robić mu się zbyt błogo i dobrze. Bo dobrze nie mogło przecież trwało wiecznie - coś w końcu musiało pęknąć i runąć, pogrzebać go żywcem, zatraconego wciąż w uczuciu, które istniało tylko w jego sercu i głowie.
Dlatego w reakcji na jego słowa (być może nie będziesz musiał) w pierwszej kolejności zrobiło mu się ciepło, w następnej zaś wszystko w środku zadrżało z niepokoju, bo to przecież była jedna z tych rzeczy, którą można było powiedzieć dla głupiego żartu albo zupełnie na poważnie - nie było w niej miejsca na cokolwiek pomiędzy. Nie patrzył na niego, bo nie znalazł żadnych słów, które wydawały się odpowiednie, żeby teraz je wyartykułować - bo czegokolwiek by nie powiedział albo podsyciłby tę iluzję, albo zupełnie ją zrujnował, a na żadną z tych rzeczy nie był ani trochę gotowy. Z ulgą zatem przyjął, kiedy Gus pociągnął jego myśl, koncentrując uwagę raczej na historii miłosnej zaklętej w rzucone w morze butelki niż na nich samych. Chociaż... czy aby na pewno?
- To by oznaczało, że być może masz ukochanego po drugiej stronie oceanu - odpowiedział, nadal uśmiechając się pokątnie. Ty mógłbyś być tym ukochanym, Klaus. Nie, wcale nie. - Jak się z tym czujesz? - zapytał, żeby odciągnąć swoją uwagę od nachalnych myśli. To by było doprawdy piękne: gdyby Langford w tak bajkowy i niemożliwy do uwierzenia sposób odnalazł swoją wielką i piękną miłość; gdyby udało mu się odszyfrować dane nadawcy i namierzyć go w jakiś sposób, i odezwać do niego, i spotkać, i dalej wszystko potoczyłoby się już pełnym, harmonijnym rytmem: czyli dokładnie tak, jak na to zasługiwał. Był z tą historią tylko jeden problem: nie było w niej miejsca na anemicznego, bawarskiego chłopca, wpadającego cyklicznie w odwiedziny do wujostwa, żeby podzielić się odrobiną (niby)przypadkowego dotyku. I to uwierało go znacznie bardziej niż powinno.
Podobnie jak uwierały nasączające się wodą ubrania, kiedy przedzierał się przez kolejne metry podbijających (najpierw do kolan, potem do ud) fal, po to tylko, żeby móc wreszcie pochwycić Gusa za dłoń. Choć pruski błękit morza jednocześnie przerażał go i zachwycał, sprawiając tym samym, że na zanurzenie się w jego wodach porywał się niezwykle rzadko, niewątpliwie darzył Langforda odpowiednio solidną porcją zaufania, żeby nie czuć teraz prawie żadnych obaw przed nieodgadnioną głębią Pacyfiku. Kolejna iskra zawahania wzrosła w nim, kiedy usłyszał o randce - ale dopiero po tym, jak ciepło zalało powłokę jego twarzy, co zbyt późno zidentyfikował jako rumieniec.
To tak wyglądały randki? Nie był nigdy nie randce - choć głupio byłoby teraz się do tego przyznać. Głupio byłoby też dać po sobie poznać, że to słowo jakkolwiek go wzruszyło, bo nie mógł przecież wiedzieć czy Gus takich randek nie odbywał ciągle z całą masą osób i czy nie były one dla niego czymś tak domyślnym i prostym, jak dla Klausa zwykłe chodzenie do łóżka. Dlatego odezwanie się zajęło mu więcej czasu niż zwykle, bo włożył niemal cały wysiłek w powstrzymywanie (nieskutecznie) głupiego uśmiechu, który cisnął mu się uparcie na wargi.
- Czyli powinienem bać się następnych? - spytał wreszcie, pozwalając mu przesunąć się za swoje plecy i objąć, a wtedy znowu poczuł to przyjemne ciepło, które tak bardzo starał się ignorować. Na krótki moment zatrzymał powietrze w płucach, kiedy asekurowany przez Gusa przemierzał kolejne krótkie dystanse wgłąb wody. Z jego palcami w uścisku swojej dłoni, to wszystko nie było wcale takie zatrważające - zachwyt w istocie brał górę, choć Klaus nie był pewien czy aby na pewno było to zaaferowanie morzem, czy może jednak oddechem Langforda tuż nad jego uchem i kontrastującym z chłodną wodą ciepłem za wernerowymi plecami. Poczuł, że jego oddech robi się niespokojny i nie potrafił zidentyfikować czy to przez to, że miał poczucie, że robił coś złego (coś, co prędzej czy później przyniesie im obu krzywdę), czy to tylko nienamacalny dowód tej wdzierającej się w jego ciało ekscytacji, przez którą serce biło trochę mocniej i bardziej porywiście.
- Ja myślę, że to straszne, jak mało wiemy o oceanie. I fascynujące, jak dużo jeszcze możemy odkryć. Ale niektórych rzeczy chyba lepiej nie wiedzieć, prawda? - odparł ostrożnie i być może odrobinę za cicho; miał nadzieję, że jego słowa nie zagubią się w szumie morskich fal ani pomiędzy kolejnymi fałdami panującej oprócz tego ciszy, która ich otaczała. W oczywisty sposób nie chodziło mu jedynie o ocean. Myślał o sobie, myślał o Gusie, myślał o tej nieokreślonej więzi, którą między sobą rozwijali. Myślał o pocałunku składanym właśnie przez chłopaka na jego ramieniu, w reakcji na co zadrżał lekko, choć miał nadzieję, że Langford uzna, że dosięgnął go zwyczajnie chłód wody, która ich obmywała - a nie jakaś emocja, która nie powinna się tam znaleźć.
I chciał zrobić tyle rzeczy! Chciał odwrócić się i złączyć ich wargi w powolnym pocałunku. Chciał sięgnąć ustami jego ucha i szepnąć mu na nie nieśmiałą prośbę, żeby ten wieczór trwał już zawsze, a on nie musiał wracać do swojego życia, w którym wszystko przypominało mu o doznanym wcześniej i doznawanym wciąż regularnie bólu. Chciał uśmiechnął się i powiedzieć, że to najlepsza randka w jego życiu, nawet jeśli nie był nigdy na żadnej innej. Chciał sięgnąć do jego kieszeni po ten upchnięty w nią kamień, żeby sprawdzić czy wciąż w niej leżał i mógł teraz stanowić namacalny dowód wydarzeń tego dnia; zatrzasnąć je w swojej stałości. Chciał...
Ale nie zrobił tego. Żałował, tak okrutnie żałował, że nie mógł - ale to był przecież Gus, a nie żaden przypadkowy facet, który wypatrzyłby go na spotkaniu monachijskiej bohemy, wcisnął język między wargi i nie zadawał żadnych pytań. Langforda tak łatwo byłoby stracić - wydawał się ulotny i wynurzony jakby z innego świata, innej planety, tak że fakt, że w ogóle na siebie natrafili, już jawić się mógł jako cud. Nie mógł zepsuć tego, poddając się chwilowemu impulsowi - co, gdyby Gus go wyśmiał? Co gdyby odsunął się i porzucił go w tej morskiej toni, bo to wszystko to miały być cały czas tylko drobne zaczepki i niewinny flirt, a nie cokolwiek więcej? Był prawie pewien, że nie dałby rady tego przeżyć.
Dlatego tak było bezpieczniej - wysunąć się z jego objęć, żeby zrobić jeszcze dwa chwiejne kroki naprzód, a potem zanurzyć się w wodzie po sam czubek głowy, licząc na jakieś otrzeźwienie. Licząc, że to przejdzie. Że minie. Że gdy znowu nabierze w płuca powietrza, będzie w stanie spojrzeć na Gusa normalnie i nie myśleć wcale o tym, jak smakować mogły jego usta.
A jednak - kiedy wynurzył głowę na powierzchnię, świat wciąż był taki sam i wszystko, co działo się w jego wnętrzu także nie uległo żadnym przeobrażeniom. Odgarnął mokre włosy z czoła i odnalazł go znowu spojrzeniem - i wiedział już dobrze, że jego własny wzrok krzyczał o potrzebie doświadczenia wszystkich tych rzeczy, od których tak desperacko próbował uciec.

Augustus Langford
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)

Jego życie było przeciętne, bez dramatów, bez traum i wydarzeń, które miałyby drastycznie wpływać na jego dalsze życie. Sam siebie też miał za osobę przeciętną. Nie uważał, aby było w nim coś wyjątkowego, chociaż lubił swoje pozytywne nastawienie do świata, pomimo wiedzy, że świat nie jest tylko dobrym i przyjemnym miejscem. W końcu doskonale wiedział jak bardzo los daje ludziom w kość, szczególnie po pierwszym roku w akademii policyjnej. To go jednak nie zniechęcało, wręcz przeciwnie - napędzało go, upewniając w przeświadczeniu, że mógłby być kimś, kto da innym trochę szczęścia i sprawi ulgę, nawet jeżeli to miałoby być tylko kilka osób. Dla niego to miało sens i był zdeterminowany, aby w potrzebie innych odnajdywać swoje przeznaczenie. Bo przecież tyle było do przekazania, do pokazania. Każdy uśmiech, każde dobre słowo i wyciągnięta, pomocna dłoń. Każdy wschód i zachód słońca, cud narodzin, przyjaźń, miłość i zaufanie. A czy gdyby nie te ciężkie chwile, to można by było tak z całą mocą docenić te dobre?

Szedł małymi krokami, niezależnie czy jeden był lekki i taneczny, a inny ciężki i mozolny, parł do przodu dążąc do spełnienia swoich marzeń i zaspokojenia potrzeb. Nie we wszystkim jednak czuł, że dobrze sobie radzi. Ścieżka kariery była szeroka i równa, a grunt twardy i pewny. O pewnych rzeczach jednak zapominał, czasami też skupiał się za bardzo na innych, a za mało na sobie. Przynajmniej w niektórych aspektach. Dopiero niedawno zadbał odrobinę o wyrażenie samego siebie i przed rokiem porozmawiał z rodziną na temat swojej orientacji seksualnej. Do tamtej pory trochę ślizgał się po tym temacie, zmagając się z niepewnościami i eksperymentowaniem, co nie wychodziło mu tak, jakby chciał. Po przysłowiowym wyjściu z szafy, potem na studiach, sprawy miały się nieco lepiej, ale kiedy widział zakochane pary, zastanawiał się dlaczego jemu się to jeszcze nie przydarzyło. Jasne, miewał krótkie zauroczenia, ale polegały one bardziej na mijającej żądzy, bez trzymania się za ręce, emocjonalnych wyznań i uroczych obietnic, bez patrzenia sobie w oczy godzinami bez słowa, bo to by wystarczyło. Miał wrażenie, że coś ważnego mu umyka, że coś go omija, że przechodzi obok bardzo blisko, ale jednak pozostaje nieuchwytne.

Wracał myślami do Klausa czasami w najmniej oczekiwanych momentach i długo nie rozumiał czemu krąży wokół tego tematu, czemu czasami wspomina jego twarz, nieoczekiwane muśnięcie dłoni, nieśmiały uśmiech i zaledwie kilka niewinnych słów, które między sobą wymienili. Czasami szukał go na zdjęciach z różnych letnich imprez Lorne Bay, bo z jakiegoś powodu nie odważył się wchodzić na konta prywatne Niemca, o ile w ogóle by jakieś znalazł. Uważał to za naruszenie prywatności, bo co innego gdyby Klaus sam mu podał do siebie kontakt, ale tego nie zrobił, a on nie chciał być nachalnym. Chciał po prostu znowu wpaść na niego niby przypadkiem, nawet na odległość, chociaż przez sieć. Nie udało mu się to. Przywoływał więc obrazy w pamięci, wracał do miejsc, do zdarzeń i potrafił spędzać tak godziny, by potem przez tygodnie zajmować się innymi sprawami.

Długo nie rozumiał uczuć, które towarzyszyły tym wspomnieniom. Dopiero przed wyjazdem do akademii poczuł nieprzyjemne ukłucie, jakby obawiał się, że przez wyjazd i bycie daleko stąd pozbawia się tych spotkań. Było to irracjonalne, bo przecież przyjeżdżał, kiedy miał wolne, a nie zawsze pokrywało się to z okresem, w którym pojawiał się tutaj Klaus. Być może dlatego poczuł dziś odwagę, która skłoniła go do śmiałej propozycji spaceru. Poza tym byli starsi, on był starszy, a jego analiza swoich uczuć dużo bardziej rozbudowana. Zmienił się, dojrzał i w końcu zdał sobie sprawę czym było to dziwne przywiązanie. Kiedy zobaczył go dzisiaj przy ognisku, niemalże przestał oddychać. Obawiał się zrobić pierwszy krok, ale z drugiej strony poczuł ulgę że znowu się spotkali i mógł przyjrzeć się jego cudownej twarzy z bliska. Tym bardziej, że to znowu był przypadek, a jeżeli takowy pojawia się tak nieprawdopodobnie, to czy nie jest to jakiś znak? Jak mógłby to tak po prostu bagatelizować i przejść obok, jakby to nie miało znaczenia?

Na wzmiankę o ukochanym za oceanem, wbił spojrzenie w twarz Klausa jednocześnie niepewny, chociaż ta niepewność w ciągu tych kilku sekund milczenia przechodziła w dziwne zrozumienie, chociaż nie miał pojęcia czy Niemiec rozumiał to tak samo. Z wrażenie rozchylił wargi, ale dźwięk wyszedł z nich dopiero po krótkiej, ciągnącej się niczym wieczność, chwili:

Być może mam 一 odparł zduszonym głosem, czując trzepoczące kruchymi skrzydłami serce w piersi. Serce, które nagle zaczęło krzyczeć i wyrywało się, odbierając mu oddech i zmysły. Zarówno milczenie, jak i niedopowiedzenia między nimi były żywym bólem, ale nie tym nieprzyjemnym, nie tym od którego chciało się uciec, tylko pięknym - na taki czekało się latami. W oczach Klausa odbijało się księżyc i wyglądał dużo piękniej, niż widziany bezpośrednio na niebie.

Wyjątkowo… dobrze 一 przyznał, odpowiadając na pytanie jak się z tym czuje. Nie kłamał, bo świadomość posiadania uczuć do pewnego chłopca zza mórz i oceanów jawiła mu się w pięknych barwach, przykrytych nocą usianą gwiazdami i księżycem w pełni. Nie potrafił być bezpośredni, bo nagły strach przed odrzuceniem i utratą tych uczuć paraliżowała go. Chciał w tym teraz po prostu trwać, w tej chwili, w tym niedopowiedzeniu. Uśmiechnął się lekko, poddając się więc temu.

Woda obmywała jego łydki, a potem pas, a z każdą falą przychodziła ulga, jakby obmywała go z niepewności, a jednocześnie przynosiła ciekawość co przyniosą kolejne fale i kolejne minuty. Zaśmiał się bezgłośnie, słysząc wzmiankę o następnych randkach. Śmiech był jednak odrobinę niezręczny, bo nie do końca wiedział czy to wszystko było wzięte za żart, czy może odpowiedzią złoży mu jakąś deklarację. Nie miał pojęcia jak odbierał to Werner, ale od strony Gusa była to faktyczna chęć randkowania. Tylko co tak naprawdę mógł mu dać? Jak miał poprowadzić ich relację tak, żeby oddać wszystko, co czuł i poznać uczucia Klausa? O ile ten w ogóle jakimiś go darzył. Chociaż czy byłby tutaj, gdyby było inaczej? Czy podjąłby jego zaproszenie? Czy dotknąłby jego dłoni?

Nie chcę żebyś się bał 一 odpowiedział tylko, a gdy go objął, to mocno i pewnie, chcąc pokazać że naprawdę tak myśli. 一 Ani na tej, ani na kolejnej randce 一 szepnął do jego ucha, jeszcze zanim posunęli się razem nieco dalej w morską toń.

Jego słowa o rzeczach, których lepiej nie wiedzieć pozostawił bez odpowiedzi, pozwolił, aby niosły je fale. Tylko pocałunek, który mógł oznaczać wszystko, był jakimś rodzajem reakcji. Każdy miał swoje demony i niektóre może powinny zostać nierozpoznane. Nie każda tajemnica jest do wyznania. Smak skóry Wernera był jak poezja, od której można się było łatwo uzależnić. Gus mógłby porównać to uczucie do wielu pięknych zjawisk, które już poznał, ale żadne z nich nie oddawałoby tej dokładnej słodyczy i tego piękna, na które nawet nie znalazłby odpowiednich słów.

Gdy tak trwali, ciało przy ciału, usta przy skórze, oddech przy oddechu i bijące serce przy tym drugim, można było pomyśleć, że wszystko co przeżyli i każda droga, którą przebyli, sprowadziła ich właśnie w to miejsce i Gus nie chciał się oddalać, nie tylko ciałem, ale i myślami. Dlatego gdy chłopak w pewnym momencie wyślizgnął się mu, odczuł stratę, która jednak była niczym w porównaniu z paraliżującym strachem, kiedy ten zniknął mu z oczu, gdy kolejna fala przykryła go całkowicie.

Agustus rozszerzył oczy i ruszył do przodu, gotów również się zanurzyć, zanurkować, byle tylko go odnaleźć. Wiele panicznych myśli przecięło ostro jego umysł w tych kilku sekundach niepewności, ale zanim zdążył runąć w morską toń, Klaus wynurzył się, a Australijczyk złapał go za ramię i znowu do siebie przyciągnął, tym razem szybko i dużo pewniej, niż za pierwszym razem. Objął go w pasie, przyciskając do własnego torsu i wycofał się na kilka kroków, w miejsce bezpieczniejsze, płytsze. Wtedy ujął jego twarz w dłonie, odgarnął pospiesznie mokre kosmyki włosów z wilgotnej, ozdobionej słonymi kroplami skóry i pocałował go czule, muskając jego wargi swoimi, kosztując ich miękkości jednocześnie delikatnie, ale i w jakiś sposób rozpaczliwie, jakby miał tego nie powtórzyć, chociaż zrobił to. Gdy tylko odsunął się nieznacznie, rozłączając ich usta, zaraz musnął je jeszcze raz, krócej.

Nie znikaj mi z oczu nie znikaj mi z serca. Prośbę wyszeptał prosto w jego wargi, zaraz po tym, jak zaczerpnął tchu. Drżał z emocji lekko i sam nie wiedział jaki dokładnie był ich powód. Czy to jeszcze strach o Klausa, czy już fala ciepła przechodzące przez jego ciało, dreszcz pełzający po kręgosłupie, rozgrzewający mięśnie i napływający do twarzy, rozświetlający w tej ciemności oczy? Całował już inne usta, ale nigdy nie czuł się tak, jak teraz. Nigdy nie pragnął nikogo, tak jak Klausa w tej chwili.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Zawsze marzył, żeby być jedną z tych osób podobnych do Gusa.
Żeby potrafić czerpać nieskończone szczęście z dawania innym radości, żeby postrzegać to jako swój cel. Próbował to w sobie wskrzesić, ale niezwykle nieudolnie - bo te jego próby zamykały się tylko z czterech ścianach czyjejś sypialni, zaciemnionym pokoju w klubie albo pokoju w jednym z tych pięciogwiazdkowych hoteli, gdzie odbywały się bankiety ojca. Nauczył się skutecznie, że w ten sposób faktycznie był w stanie kogoś zadowolić, ale kiedy przychodziło do rzeczy innych kategorii, szło mu to nad wyraz mizernie. Nie potrafił zaspokoić ducha swojej matki, który siedział mu na ramieniu i szeptał na ucho marzenia o wielkiej, artystycznej karierze ani przesadnie żywego ojca, który widział go zawsze na podium we wszystkich tych dziedzinach, w których radził sobie co najwyżej przeciętnie, ani Maurice’a, dla którego najwyraźniej nigdy nie był wystarczający, ani żadnego ze swoich przyjaciół, którzy otwierali się przed nim z przeciętną chęcią, wiedząc, że mógł słowami jedynie dodać im odrobiny otuchy, ale kiedy przychodziło do udzielania jakichkolwiek rad, wykazywał się nieznośną nieporadnością.
Tak, świat byłby o wiele lepszy, gdyby było więcej ludzi takich jak Gus.
Nie mógł być n i m , ale mógł być obok niego i próbować się czegoś nauczyć. Choćby patrzenia na świat tak łagodnie: bez zbędnych podejrzliwości, nie doszukując się dwuznaczności tam, gdzie ich nie było, ufając otaczającej go rzeczywistości. Klaus nie mógł mieć pewności, na ile prawdziwe były te jego spostrzeżenia w stosunku do Langforda, bo przecież bazował raczej na tym, jak czuł się w jego pobliżu, co chłopak do niego mówił i jak się wobec niego zachowywał, aniżeli na jakichś jego jednoznacznych deklaracjach, ale lubił myśleć o nim w ten sposób - lubił stawiać go w opozycji do wszystkiego, co jego własny świat budowało od samych podstaw, zupełnie jakby w tym kontraście dopatrywał się dla siebie jakiegoś ocalenia. I chociaż nie mógł umknąć poczuciu, że na co dzień ich życia były od siebie oddzielone grubą kreską, te krótkie spotkania - zetknięcia się ze sobą, zawsze trochę przypadkowe albo na przypadkowe pozorowane - przełamywały bariery i przekraczały granice, które zdążyły między nimi wzrosnąć.
Teraz, skoro już rzuceni zostali w to samo miejsce o tej samej godzinie, mógł chłonąć Augustusa tak mocno, jak tylko był w stanie. Przyjemnym był fakt, że w jego obecności nie musiał krępować się swoich romantycznych i często wyidealizowanych wizji, które na co dzień tak często tłumił, w obawie przed tym, że zostaną przez otoczenie wyśmiane i zszargane. Mógł więc opowiadać o listach w butelce, o uczuciu zza oceanu, o jakimś nieśmiałym scenariuszu ich własnej miłości, do którego w rzeczywistości absolutnie nie wolno mu było dopuścić. Nie chciał go zrujnować. I nie chciał zrujnować siebie, nie po raz kolejny. Dopiero nauczył się na nowo stawiać kroki pewniej, dopiero przypomniał sobie, jak wyrywało się z tej nachalnej pustki, która drążyła dziurę w jego sercu. Mógł być ukochanym zza mórz - ale tylko na potrzeby opowieści, tylko w bezpiecznym niedopowiedzeniu, które tkało się w ich rozmowie, tylko na te kilka chwil, kiedy byli sami, otoczeni przez morze i złoty piasek, chronieni przez księżyc i gwiazdy, które nad nimi czuwały.
I tak: on też nie chciał się bać. Ani teraz, ani najlepiej już nigdy więcej. Miał dość strachu, który wkradał się w jego życie tak często, miał dość uciekania od rzeczywistości, dość ludzi, którzy wzbudzali w nim lęk, dość sytuacji, przez które ręce zaczynał drżeć do kompletu z sercem i oddechem. Pragnął, żeby już zawsze było spokojnie - a przynajmniej tak mu się wydawało, bo przecież nieustannie sam, z własnej woli, zaburzał ten spokój, poszukując wrażeń w trudno dostępnych miejscach, zupełnie jakby oddał się w całości jakiejś krucjacie przeciwko sobie samemu. Dlatego doceniał tych ludzi, przy których mógł uwolnić się od strachu: ludzi takich jak Gus. Jedyne, czego mógł się przy nim obawiać, to tego, że w końcu go straci: że ich znajomość przesypie mu się przez palce jak piasek wykładający plażę, że rozpłynie z upływem kolejnych lat albo zniknie w ramach skutków jego własnych, impulsywnie podjętych decyzji.
Dlatego właśnie wyślizgnął się z jego objęć, żeby umknąć na moment w morskie fale i odłożyć w czasie moment, w którym będzie musiał zdecydować, że to by było na tyle. Nie chciał się bać, ale jego także nie chciał przecież przestraszyć - nie sądził, że Gus tak bardzo przejmie się chwilą, w której kosmyki jego włosów obmywały się kolejnymi warstwami wody. Podczas tych kilku sekund spędzonych pod jej powierzchnią, starał się uparcie ostudzić własny zapał i sprowadzić na ziemię, ale te wysiłki spełzły na niczym - był skrajnie uzależniony od cudzej uwagi i niemal nigdy nie dostawał jej w takiej formie, w jakiej przekazywał mu ją Langford. Bycie z nim blisko zdawało mu się w paradoksalny sposób równie bezpieczne, co zagrażające, bo przecież wiedział już dobrze, że stanowczo zbyt łatwo byłby w stanie ulec temu temu uśmiechowi, spojrzeniu i dotyku dłoni - ciężko budowało się mur w obronie przed osobą, przy której świat zwalniał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a przerażające na co dzień morze zachwycało swoim urokiem.
Kiedy więc poczuł, jak Gus przyciąga go do siebie z powrotem, ledwie zdążył wychylić się z morskiej toni, miał wrażenie, że wszystkie te głosy, które kazały mu zatrzymać się natychmiast, odsunąć na bok i nie mącić temu chłopakowi w głowie, cichną i ustępują miejsce temu delikatnemu drżeniu sercowego mięśnia, który rozpaczliwie rwał się do drugiego człowieka. Pozwolił mu zagarnąć się blisko i zamknąć na powrót w swoich ramionach, choć na etapie musiał wiedzieć już dobrze, że nie będzie w stanie długo się powstrzymywać. Przywarłszy do jego torsu, pozwolił przeprowadzić się nieco bliżej linii brzegowej, ale tak naprawdę nie myślał już wcale o tym, gdzie było morze, gdzie ląd, a gdzie niebo, bo najważniejsze zdawało się to, że Gus był dokładnie obok: tak blisko, że ich ciała splatały się ze sobą w uścisku, że czuł jego oddech tuż przy swojej twarzy i dłonie trzymające go ciasno wokół pasa.
Sam zaczepił palce o skórę jego ramion, wciąż niedostatecznie pewny, żeby przylgnąć do niego jeszcze ciaśniej, ale to miało zmienić się już za chwilę, bo w ciągu następnym kilku sekund opuszki Langforda przemknęły po jego twarzy, a on załapał się na tę chwilę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy - na ułamki momentu przed tym, jak na jego wargi spłynął miękko ten pocałunek, o którym myślał tak wytrwale przez cały ten czas. Wtedy dopiero przymknął powieki, pozwalając swoim palcom wspiąć się w górę wzdłuż jego rąk, przemknąć ponad zakrzywieniami obojczyków, aż jedna z dłoni wsunęła się ostrożnie na szyję chłopaka, jakby chciała sprawdzić, jak daleko zdoła prześlizgnąć się niezauważona.
Nie powinni tego robić. Klaus zdawał sobie z tego sprawę nadzwyczajnie mocno, ale mimo to nie miał zamiaru przerywać, zbyt przesycony przeświadczeniem, że to było coś jednorazowego, coś ulotnego; coś, z czego - skoro już się przydarzyło - trzeba było wyciągnąć jak najwięcej, najlepiej tyle, żeby wystarczyło już na całe życie. Bo w tych krótkich chwilach mógł wyobrażać sobie, że naprawdę jest tym ukochanym zza wód, że to początek ich wielkiej, miłosnej odysei, że wkraczał właśnie w tę część życia, która będzie skupiała się na dobru i delikatności, i uczuciu, a nie tylko tymczasowych żądzach (własnych lub cudzych) i ich zaspokajaniu. Śniąc tak na jawie, zawierzając na moment wszystkie swoje troski i wątpliwości księżycowi, żeby wziął je na przetrzymanie, drgnął niespokojnie, kiedy Gus odsunął się w końcu minimalnie i on sam wtedy dopiero otworzył ponownie oczy - niemrawo, leniwie, zupełnie jakby obawiał się, że z tą chwilą to wszystko zniknie bezpowrotnie, a on będzie znowu tylko głupim Klausem, nie żadną miłosną pieśnią.
- Okej - odparł, również szeptem, pozwalając oddechowi odbić się od jego ust i przemykając wzrokiem od jego oczu, przez detale twarzy, których nie miał okazji wcześniej adorować z tej perspektywy, żeby potem znowu powrócić do jego spojrzenia. Wszystko, o czym potrafił teraz myśleć to fakt, że gdyby nie był s o b ą, mógłby robić to już ciągle - z nim i tylko z nim; mógłby chodzić na plażę, całować się między falami, szukać równowagi między nocną ciszą i szumem morza, a jego słowami. Ale nie mógł. Nie możesz, Klaus. Refleksja sprzed chwili powróciła do niego gwałtownie, choć tak bardzo starał się jej umknąć. - Nie powinniśmy... - zaczął, ale przerwał, czując jak ciężkie brzemię rośnie mu w klatce piersiowej. Umknął jego spojrzeniu, ale gdziekolwiek nie posłał wzroku, ten wciąż haczył o Gusa. - Mogę pocałować cię jeszcze raz? - zapytał więc, odrobinę zduszonym głosem, choć nie dał mu czasu na odpowiedź, bo zaraz już sięgał ustami do jego warg, chcąc z tego ulotnego momentu ukraść jak najwięcej.


Augustus Langford
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)

Wsparcie rodziców dało mu bezcenny dar sięgania po to, co z pozoru nieistotne, co jednak miało w sobie siłę, nadzieję lub zwyczajnie piękno. Nauczył się, że nie należy oceniać książki po okładce, bo ważna jest historia zapisana na pachnących stronach powieści, że aby ją docenić, należy się w nią zagłębić, przeczytać dokładnie każde zdanie i wyobrazić je sobie w najlepszy możliwy sposób. To w tym tkwiła tajemnica i cała magia. W wyobraźni.


Był słoneczny dzień, niosący ze sobą ekscytację dwóch małych chłopców z włosami jasnymi, niczym ciepły piasek na plaży, w którym zagłębiały się niewielkie, bose stopy. Gus i jego brat mieli niespełna pięć lat i serca przepełnione entuzjazmem. Ich śmiech ginął wśród szumu fal i wołania szczupłej kobiety w długiej błękitnej sukience i grubym warkoczu, powiewającym lekko na wietrze.

一 Nie odchodźcie za daleko. 一 Pomachała do nich, drugą dłonią trzymając za rączkę młodszego chłopca, ale bliźniaki biegli dalej, obserwując kolorowy latawiec w kształcie smoka, który puszczał ich ojciec. Byli tak zachwyceni tym widokiem, że nie chcieli spuszczać go z oczu. W pewnym momencie brat Gusa przewrócił się i otarł sobie o ziarenka piasku kolano. W oczach pojawiły się łzy, kiedy trzymał się za nogę, będąc na skraju płaczu. Wydawało się, że zaraz pęknie i krzyknie, aby wyrazić swój ból i poczucie niesprawiedliwości.

Gus zatrzymał się i podbiegł do brata, a potem kucnął zaraz obok niego i przykrył dłońmi piekące boleśnie kolano. Zauważył obok płaską, białą muszelkę i ujął ją pospiesznie, a potem ułożył na otarciu i spojrzał na chłopca, który nagle zamrugał ze zdziwieniem, nie rozumiejąc o co chodzi.

Nie płacz. To jest tarcza, widzisz? To twoja nowa zbroja. Ona cię ochroni, widzisz jaka twarda? 一 Ujął dłoń brata i położył ją na muszelce. 一 Żółwie Ninja w komiksach taty też taką mają, tylko większą. Twoja też urośnie, jak ty urośniesz 一 dodał i uśmiechnął się lekko, a potem wstał i wyciągnął do drugiego chłopca dłoń, aby pomóc mu wstać.


Augustus zazwyczaj widział świat w tych kolorowych barwach, nawet kiedy wokół było szaro i ponuro, nawet gdy wokół nie było nikogo, kto pocieszyłby jego. Nie czuł się przez to pokrzywdzony, bo potrafił zawsze znaleźć chociażby mały szczegół, który podniósłby go na duchu. Nawet w gorszych chwilach, starał się im nie poddawać. Bo przecież nie zawsze było dobrze. W ciągu swojego życia przeżył również wiele smutnych chwil, takich, w których trudno było mu się do czegokolwiek zmobilizować, w których w siebie wątpił i w których bolało go serce. Starał się wtedy być dla siebie wyrozumiały, starał się zaopiekować swoim potłuczonym ja, tak jak opiekował się potłuczeniem brata, gdy ten się przewrócił i tak jak wspierał każdą inną osobę, która stanęła na jego drodze i tego potrzebowała.

W pewnym momencie na jego drodze pojawił się Klaus i chociaż nigdy mu nie powiedział ani wprost nie okazał, że potrzebuje ramienia do oparcia się, to być może Gus podświadomie to wyczuwał i na początku to wystarczyło, aby patrzył na niego inaczej, aby się nim zaciekawił, aby po prostu zauważył go w tłumie. Być może widział cząstkę jego wnętrza, jak wyrwany z powieści akapit i ten fragment był na tyle ciekawy, że zapragnął przeczytać więcej. Chciał chłonąć każde słowo i okazało się, że pomimo iż nie odkrył ich jeszcze zbyt wiele, to każde okazywało się piękniejsze od poprzedniego. Co ciekawe te słowa nie były wielkie, nie były trudne, wyszukane czy takie, których nigdy wcześniej nie widział lub nie słyszał. To były frazy z pozoru całkowicie zwyczajne, mające jednak tak piękną melodie, tak piękne brzmienie i układ, który połączony dawał nie tylko wyraźny obraz w wyobraźni, ale i uczucia, które temu towarzyszyły. Drobiazgi składały się w całość, którą chciał chłonąć, którą momentami chciał żyć.

Okej.

Odetchnął tą zgodą, ciesząc się brzmieniem jego głosu, który po tej chwili przerażenia i niepewności przyniósł mu ulgę i radość, prawie tak mocną jak smak miękkich warg. Z jednej strony wszystko było dla niego całkowicie nowe, te emocje towarzyszące bliskości i nastrój panujący wokół, możliwość trzymania Klausa w ramionach, ciepło jego ciała, z drugiej strony miał dziwne, jednocześnie wspaniałe, wrażenie że za tym tęsknił. Czy można było tęsknić za czymś, czego nigdy wcześniej się nie doświadczyło? To była zagadka, której być może nigdy nie rozwiąże. Tajemnica, która powinna pozostać nieodkrytą.

Twarz Wernera, jasna, skąpana w bladej poświacie księżyca była piękna i z całą pewnością mógłby stwierdzić, że nigdy nie widział i nigdy już nie zobaczy czegoś, co tak bardzo zapiera dech w piersiach. Kogoś, kto poruszy go, kto wyjdzie prosto na niego z morskiej głębi pod niebem usianym gwiazdami, wśród szumu fal i wśród tylu silnych emocji, z których utkane było otulające ich powietrze. Sam Bóg nie byłby w stanie tego powtórzyć.

Nie wiedział czego nie powinni i dlaczego nie powinni. Słowa Niemca nie pasowały do sytuacji, nie pasowały do tej magicznej chwili i od razu zapadły mu głęboko w pamięć, do tego stopnia, że chciał krzyknąć z przerażenia, chciał zadać milion pytań z nadzieją, że dostanie odpowiedź chociaż na jedno z nich. I ta potrzeba pojawiła się nagle, rozpalona do czerwoności, ale zgasła równie nieoczekiwanie, gdy rzucona przed kilkoma sekundami przez Wernera klątwa została nagle złamana kolejnym pocałunkiem.

Możesz, możesz… - chciał go zapewniać po stokroć - Możesz wszystko, Klaus.

Wsunął przedramię pod pośladki chłopaka i uniósł go, drugą ręką oplatając pewnie w pasie, pozwalając aby otoczył go nogami wokół bioder. Głowę odchylił, bo nie chciał odrywać się od delikatnych ust. Chciał je jeszcze chwilę smakować, chciał ich czule dotykać własnymi wargami, przesuwać po słonej skórze końcówką języka, jakby ciągle było mu mało tego smaku, jakby chciał dodatkowo poczuć jeszcze słodycz.

Zaniósł go do miejsca, w którym fale przybijały do zbitego, twardego brzegu i opadł na kolana, po czym przysiadł na piętach, wsuwając drobną postać na swoje uda. Wyczuwał pod palcami przylegającą do skóry Klausa mokrą koszulę, kiedy dłońmi błądził po jego plecach. Tak wspaniale było móc mieć go blisko i czuć poruszającą się przy oddechach klatkę piersiową, ocierającą się o jego własną

Po raz pierwszy boję się wschodu słońca 一 wyszeptał, kiedy nabrał powietrza w płuca po kolejnych pocałunkach i uniósł spojrzenie na bladą twarz, na piękne ciemne oczy, w które teraz wpatrywał się z zarówno uwielbieniem i trwogą. 一 Boję się, że nie zobaczę jak pierwsze promienie oświetlają twoją twarz. 一 Przesunął jedną z dłoni na policzek nastolatka i pogładził go delikatnie kciukiem, a gdy przełknął już ślinę z trudem, uniósł lekko kącik swoich ust w uśmiechu, który wyrażał jednocześnie smutek, jak wdzięczność.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus nie posiadał zbyt wielu wspomnień sprzed śmierci swojej matki. Te, które miał, starał się jednak należycie (a czasem wręcz z przesadną zamaszystością) pielęgnować, niezwykle przeczulony na punkcie tego, że z którymś dniem mogą po prostu rozpłynąć się w rzadką mgłę i porzucić go tak połowicznie osieroconego już na zawsze. Niewielu osobom zwierzał się z tych historii, zupełnie jakby miał poczucie, że stanowią zaklętą poza czasem cząstkę matki, którą należało traktować z godnością, jako intymny podarunek, którego nie pokazywało się każdemu. Poza tym rozwijał w sobie chroniczny lęk przed tym, że kiedy skonfrontuje swoje wspomnienia z niewłaściwą osobą, te runą lub zaburzy się ich obraz. Bał się też mówić o nich w obecności ludzi, którzy mogli być świadkami wydarzeń, które ostały mu się w pamięci, bo popełnił kiedyś błąd i w obecności ojca przywołał myśl o którymś ciepłym lipcu, kiedy obecność Louise Krause-Werner była jeszcze widoczna, odczuwalna i niezmącona zupełnie depresją, a Adalbert sprowadził go natychmiast na ziemię, mówiąc, że depresja matki ciągnęła się od samego porodu, więc niemożliwym było dla Klausa pamiętanie jej takiej zupełnie zdrowej. Obawiał się, że znalazłoby się więcej osób, które z podobną łatwością obaliłyby jego wersję wydarzeń, do której przywykł już od nieustannego powracania do niej w pamięci, a tego wolał uniknąć. Na to nie miał siły.
Na wiele sytuacji miał swoją własną, nie do końca zgodną z realiami, perspektywę. Wiele rzeczy idealizował, inne - udramatyczniał, w zależności od potrzeby. Od niektórych się oddzielał, zupełnie jakby wierzył w to, że udawanie, że nigdy nie miały miejsca, uchroni go przed ich zgubnymi skutkami. A niektóre przeżywał w kółko i w kółko, nie chcąc albo nie potrafiąc się od nich uwolnić - zarówno od tych dobrych, tych złych i tych, które miały w sobie coś z jednego i drugiego. Zastanawiał się, czy tak będzie też z tym wieczorem, który zdążył już niepostrzeżenie przemienić się w noc. Zastanawiał się, czy będzie odtwarzał te chwile, w których przyjemnie letnie morskie fale obmywały jego biodra, a ramiona Gusa wydawały się najlepszym miejscem na świecie. Zastanawiał się, czy wyidealizuje to wspomnienie do granic możliwości, czy wręcz przeciwnie - zapamięta tylko to świdrujące duszę i umysł poczucie, że wcale nie miał prawa oddawać się tak łatwo temu, co właśnie robili.
A to, co robili, wymykało się jego świadomości. To nie tak, że uważał to za coś grzesznego - z tego poczucia wyrósł już dawno, nawet jeśli usta ojca głosiły coś zupełnie innego. Było wręcz przeciwnie - czuł, że doświadcza właśnie czegoś tak czystego i lekkiego, że nie był w stanie pojąć, jak mogło przydarzać to się akurat jemu. Coś w tym wszystkim było podejrzanego i niepewnego, zupełnie jakby świat testował jego granice i to, czy zdołał ze swoich niedawnym doświadczeń z Mauricem wyciągnąć jakąkolwiek lekcje. Prawda jednak była taka, że im więcej czasu mijało od tego ich rozstania (które rozstaniem nazywane było w jego głowie na wyrost, skoro nigdy nie byli oficjalnie razem), tym solidniej Klaus dostrzegał w odmętach swojej pamięci liczne dowody na to, że DeVilliers naprawdę nigdy go nie kochał; że mylił miłość z protekcjonalnością, z dominacją, z kontrolą - z tymi wszystkimi rzeczami, które obok prawdziwego uczucia nawet nie stały, a on był zbyt naiwny i beznadziejnie zakochany, żeby to dostrzec.
I bał się, że pomyli się znowu. Że straci czujność i zupełnym przypadkiem przydarzy mu się znowu zakochać oraz zaufać, a to przecież nie mogło skończyć się dobrze. A wiedział już teraz doskonale, że dla Gusa z pewnością zbyt łatwo można było stracić głowę - utonąć w jego łagodności, jak w tych morskich falach, za mocno zawierzyć silnym ramionom, które powstrzymywały przed upadkiem, zamyślić nad czujnym spojrzeniem, które tak wnikliwie obserwowało otaczający świat. Klaus zawsze zakochiwał się szybko i beznadziejnie, ale dopiero Maurice dał mu do zrozumienia, że nie należała mu się żadna czysta miłość. I był tym załamany. Był roztrzęsiony, był rozbity; czuł się tak, jakby odarto go z największego marzenia. Bo wiedział, że nawet gdyby zakochał się w Gusie, to uczucie w końcu okazałoby się zgubne - dla niego samego, dla Langforda albo dla nich obu.
Wiedział więc, że musi zachować ostrożność i powściągliwość. Że musi trzymać się na baczności, nie robić sobie nadziei, zablokować wszystkie idylliczne wizje, które pchały mu się uparcie do głowy. Wiedział, wiedział... ale tak ciężko było sprowadzać się raz po raz na ziemię, kiedy oczy Gusa patrzyły na niego tak czule, usta trącały co chwilę jego wargi, a ramiona wsuwały się pod uda, żeby unieś go ku górze. Nie zdążył nawet odczuć choćby iskierki lęku, kiedy chłopak sprawił, że jego stopy oderwały się od wyboistego dna, bo natychmiast skoncentrował się na tym, żeby unieść nogi do góry i opleść je wokół jego bioder, z pewnością w zbyt ufnym geście, do którego nie powinien był się przemóc.
Z palcami uczepionymi wciąż ciasno jego ramion, z ustami częstującymi się nadal jego smakiem, pozwolił mu przenieść się z powrotem do brzegu i udało mu się nie trząść nawet tak bardzo, jak zakładał, że będzie. Wsunąwszy się miękko na jego uda, skrzyżował kostki za jego plecami, dłońmi zaś badając delikatną skórę jego szyi, próbując nieudolnie wzniecić w sobie jakieś pragnienie wycofania się i ucieczki. Ale kto chciałby uciekać, mając przy sobie kogoś takiego jak Gus? Wiedział, że robi źle, wiedział, że nie oddalając się teraz od niego, wyrządza im obu tylko większą krzywdę, ale miał dość tego ciężaru odpowiedzialności, który spoczywał na jego barkach. Czy to naprawdę było straszne - pozwolić sobie zapomnieć i zaufać, i popłynąć, choćby na tę jedną noc?
Nie liczył przecież na nic więcej. Wierzył z całego serca, że gdzieś na tym smutnym świecie czekał na Langforda ktoś, kto na niego zasługiwał - ktoś, kto doceniłby to wszystko po stokroć bardziej niż on (ze swoją paskudną podejrzliwością) byłby w stanie. Ktoś, kto złożyłby mu teraz jakąś obietnicę albo dwie i tych obietnic szczerze dotrzymał, i pokochałby go któregoś dnia piękną i pełną miłością, która nie zawierała w sobie ani grama toksyny. I tym kimś nie był wcale on.
A jednak trwał przy nim, nieskory do przerwania tego bajecznego snu, uważając najwidoczniej, że podoba rzecz nie miała szansy przydarzyć mu się już nigdy więcej w życiu. Było mu paskudnie z tym, że właśnie wykorzystywał go do snucia swoich fantazji o wielkim, choć rozkwitającym powoli uczuciu, ale nie potrafił się powstrzymać. Nikt nigdy nie będzie go trzymał tak, jak trzymał go właśnie Gus. Nikt nigdy nie spojrzy już na niego z taką łagodnością. Nikt nie będzie go dotykał w ten lekko ekscytujący sposób, który jednak nie sprowadzał się od razu do erotyzmu. Nikt nie będzie go całował tak, jakby chciał przeciągnąć ten moment w nieskończoność. Klaus uczył się wyrastać z własnej naiwności i coraz wyraźniej rozumiał, jakie było jego miejsce na tym świecie. Nie był za to przekonany, czy Langford także to rozumiał, bo kiedy mówił, zwracał się do niego tak jak do osoby, na której mogłoby komukolwiek zależeć. To była naprawdę miła i uzależniająca bajka.
- Nie martw się tym. Możemy tu zostać tak długo, jak chcesz - odparł, poddając się tej ułudzie i czując, jak delikatne dreszcze przebiegają po jego skórze w miejscach, w których przez materiał koszulki dotykał go Gus. Wciąż trzymał własną twarz w bezpośrednim sąsiedztwie jego oblicza, zachwycając się bijącym od niego ciepłem, odbijając jego oddech od własnych ust, hacząc palcami o płatek jego ucha. Czuł się tak, jakby robili teraz coś niezwykle intymnego - po prostu trwając tak ciało przy ciału, po prostu wymieniając się przetoczonym przez płuca powietrzem. To było dla niego coś nowego i poczuł się niemal głupio, że aż tak się tym zachwycał.
- A co jeśli to nie będzie wyglądało tak jak sobie wymarzyłeś? - spytał zaraz szeptem, bo każdy głośniejszy dźwięk wydawał mu się teraz nie na miejscu. - Te promienie. I moja twarz - doprecyzował, poruszając się lekko, żeby zsunąć jedną z dłoni z jego szyi na kark, a potem na plecy, pod zwilżony materiał koszulki. - Co jeśli to tylko sen, który skończy się przed świtem?

Augustus Langford
ODPOWIEDZ