architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
001.
Obudziła się i przez kilka sekund myślała, że jest w swoim pokoju. Jak się odwróci to zobaczy śpiącą Chloe i paskudny plakat ze spanielem za nią. Ale nie. Jak otworzyła oczy to dostrzegła zielonkawe światło wpadające przez stare, przetarte zasłony i warstwę kurzu pokrywającą wszystko. Chciało jej się kichać jak tylko na to patrzyła. Nie miała jednak siły sprzątać jak wczoraj w końcu dotarła do Lorne Bay. Lorne Bay, kurwa. To znaczyło, że spała w łóżku swoich martwych rodziców. Z tego co się zorientowała po przyjeździe to jej pokój został przerobiony na pracownię mamy, gdzie robiła jakieś projekty artystyczne. Nie przyglądała się za bardzo, bo zalała ją fala emocji, a łzy zamgliły jej wzrok. Nie dlatego, że za nią tęskniła. Bardziej z poczucia winy, że wcale nie tęskniła, na myśl o tym, że będzie musiała to wszystko posprzątać i zanurzyć się w ich życia, czego wcale nie chciała i dlatego, że pozornie nie potrzebowali dużo czasu by pozbyć się jej ze swojego życia. Albo może z tęsknoty też. Sama już nie wiedziała co czuła.
Na razie jednak wyciągnęła kilka rzeczy z walizki, poszła do łazienki, ogarnęła się i poszła szukać klucza do sklepu rolniczego. Chciała iść tam i zobaczyć co tam się znajduje. Nie miała pojęcia w jakich godzinach jest otwarty i czy w ogóle, skoro jej rodzice nie wrócili z wakacji. I nigdy nie wrócą. Może mieli jakichś pracowników wciąż? Poza zbitką informacji z kartek świątecznych nie wiedziała nic, naprawdę. Zanim jednak mogła tam zajrzeć, musiała coś zjeść. W tym celu musiała wyjechać z Carnelian Land, bo na pastwiskach ani w winnicy śniadania nie znajdzie. Wzięła rower po matce i wyruszyła na przejażdżkę wzdłuż ulic pełnych wspomnień. Niektóre nawet były miłe, ale większość zdecydowanie nie. Po kupieniu sobie croissanta i kawy mrożonej w tym samym miejscu, co siedem lat temu, wsiadła z powrotem na swój środek transportu, żeby pojechać do sklepu, w którym nie postawiła stopy równie długo. Czuła się jeszcze bardziej zdenerwowana niż wczorajszego wieczora, kiedy podjeżdżała pod dom. Odetchnęła głęboko i prawie wywaliła się na kamieniu, na który najechała. Przeklęła pod nosem i uznała, że musi wziąć się w garść. Nie może się nad sobą użalać. Zostawiła rower przed sklepem. Zdziwiła się widząc tabliczkę ‘otwarte’ na drzwiach, ale pchnęła je i weszła do środka. Poczuła znajomy zapach nawozu i metalu, aż musiała przystanąć w miejscu, tak ją pchnął w objęcia przeszłości. Postąpiła kilka kroków naprzód. Nie zobaczyła nikogo przy kasie, nie słyszała by kręcił się między alejkami.
Jest tu kto?! — zawołała. Głupia, oczywiście, że ktoś musiał być. No i się nie pomyliła, bo po chwili znajoma, choć nie do końca taka znajoma, sylwetka wynurzyła się z drzwi prowadzących na zaplecze. Kiara wytrzeszczyła oczy. — Lowell? — zapytała. Serio, głupia była. Jakby jej IQ spadło do tego samego poziomu co w liceum jak tylko przekroczyła granicę miasteczka. Nikt inny to nie mógł być. Myślała, że zrobi coś ze swoim życiem. Wyjedzie, zapijaczy się jak jego ojciec i będzie zaczepiał ludzi pod sklepem, żeby mu dali na browarka. Albo umrze. Opcji miał sporo. A zamiast tego wciąż tkwił w tym samym miejscu co wtedy, gdy wyjeżdżała, a właściwie uciekała z Lorne Bay.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
001.

Nie do końca umiał odnaleźć się w nowej sytuacji. Świadomość, że państwo Yarborough nie wrócą, sprawiała, że długo zastanawiał się nad tym, czy powinien — prawie tak, jakby przeszedł nad tym do porządku dziennego — kontynuować pracę w sklepie. Nie mając jednak pojęcia, co innego mógłby robić, przez ostatnie dni kontynuował wykonywanie swoich obowiązków. Klienci, świadomi tego, co stało się z właścicielami, prawie w ogóle nie zaglądali i tak. A wyjątek stanowiły jedynie podstarzałe panie, gotowe poplotkować z Lowellem o tej historii. Poddające się gdzieś dopiero po jego trzecim mhm z rzędu, które wymuszał jedynie z grzeczności. Nawet jeśli było mu coraz ciężej się nią wykazywać.
Nie czuł się dobrze w tym miejscu — po raz pierwszy miał wrażenie, że nie powinien siedzieć w tym sklepie, bo trochę zbyt dużo rzeczy przywoływało wspomnienia. I może nie był z nimi spokrewniony, ale nie zmieniało to faktu, że przywiązany był do tej dwójki bardziej, niż do kogokolwiek innego. Do tego stopnia, że dopiero teraz powoli odczuwał, czym tęsknota za kimś właściwie była. Bo uczucia towarzyszące mu po śmierci biologicznych rodziców miały się nijak do tych aktualnych, które odbijały się drżeniem rąk podczas codziennych obowiązków i paskudnym przygnębieniem, z którym czasami nie radziły sobie nawet najlepsze gry komputerowe.
Praca też nie była odpowiedzią, bo co i rusz natykał się na rzeczy, które leżały w przypadkowych miejscach, czekając wygodnie, aż ich właściciele wrócą i znowu wskoczą w wir swoich obowiązków. Wszystko wyglądało tak, jakby ledwo wczoraj zostawili go w sklepie samego, żegnając się przed wyjazdem na wakacje, z których nie wrócili. I nie miał pojęcia, czy tak miało pozostać, czy może któregoś dnia w końcu pojawi się Kiara, by przejąć sklep po rodzicach. Łapał się na tym, że coraz częściej miał taką nadzieję — świadomość, że musiałby się usunąć, pozwalała mu zakładać, że dane mu będzie w końcu skupić się na sobie i swoich obowiązkach.
Był akurat w trakcie wyjmowania pochowanych na zapleczu zapasów, gdy usłyszał dzwonek sygnalizujący nadejście klienta. Wyłonił się zza regału, stając pośrodku sklepu. I dopiero, gdy przystanął, dotarło do niego, że to Kiara.
— Tak, to ja — przyznał głupio, nie znajdując na to lepszego komentarza. Gdyby nie okoliczności, odciąłby się równie zdziwionym komentarzem. Aktualnie jednak nie miał takiej możliwości — bo przecież spodziewał się, że ten nadejdzie. — Pracowałem, bo nie wiedziałem, co zrobić dokładnie z tym sklepem, jak cię nie ma — wyjaśnił głupio, czując odrobinę, że powinien to zrobić. Należało nakreślić, dlaczego zachowywał się tak, jakby jej rodzice mieli lada chwila przekroczyć próg Farmcraft. Chociaż gdyby tak było, to Kiary nie byłoby w Lorne Bay. W końcu stała się panią z wielkiego miasta. Prawdopodobnie tak typową i nadąsaną, jak wszystkie inne.

architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Nie tylko, kurwa, on. Kiara musiała tymczasowo zawiesić całe swoje życie i wrócić w miejsce, do którego nigdy wracać nie chciała po to, żeby posprzątać bałagan, jaki po sobie zostawili. Ona była ich córką, on… Nigdy nie wiedziała jak to nazwać poza słowami typu pasożyt albo pijawka. Jeszcze kilka podobnych określeń przychodziło jej do głowy, nie musiała się wysilać by wymyślać kolejne. Tak wiele razy zastanawiała się jak wyglądałoby jej dzieciństwo i okres dorastania, gdyby go tam nie było i za każdym razem dochodziła do wniosku, że nie mogło to być gorsze niż faktyczny przebieg wydarzeń. Myślała jednak, że będzie tylko kolejnym wspomnieniem z Lorne Bay, do którego nie chciała wracać. A zamiast tego stał naprzeciwko niej w sklepie po rodzicach jak gdyby czas się zatrzymał kiedy wyjechała z miasteczka. No może nie do końca zatrzymał, bo Lowell nie wyglądał już tak samo jak wtedy, ale poza jego wyglądem nic się na pierwszy rzut oka nie zmieniło. Zmężniał. Tak to chyba zawsze było określone w książkach, w których bohaterowie spotykali się po latach. Nie była jakąś zapaloną czytelniczką romansów, ale swoją porcję w życiu odbębniła. Może i prezentował się dobrze, ale nie zmieniało to tego, co czuła na jego widok. Jakby ktoś wstrzyknął jej w krwioobieg czarną substancję, rozchodzącą się teraz po każdym centymetrze jej ciała. Miałą ochotę się otrząsnąć, ale dała radę stać w bezruchu. Potem sięgnęła po kawę i sobie siorbnęła przez słomkę.
Mhm — mruknęła, gdy zaczął się tłumaczyć. Nie wiedziała co z tymi jego słowami zrobić. Powiedzieć mu, że oto jest, więc ma wypierdalać i więcej się jej na oczy nie pokazywać? Zapytać czy nie chciałby zostać i pracować dla niej? Pierwsza opcja była naprawdę kusząca, druga nie wchodziła w grę, bo chciała zamknąć ten sklep w cholerę. Pokonała ostatnie kilka kroków i stanęła naprzeciwko niego po drugiej stronie lady.
Mam zamiar sprzedać ten sklep — poinformowała go więc. Może chciałby go kupić, skoro siedział tu przez tyle lat i ewidentnie nie znalazł nic innego do roboty niż dalsze życie na kaganku jej rodziców. A jeśli nie był zainteresowany to mógł wyjść i nie wracać, gdy już usłyszał o jej planach. Sprzedaż tego miejsca była jedynym pomysłem, jaki miała i do tego całkowicie słusznym, w jej opinii. Nie był to film świąteczny na Netflixie. Nie wróciła tutaj, żeby w pokraczny na początku sposób przejąć ten biznes po nich i zakochać się przy okazji w… Kurwa, wychodziłoby na to, że Lowellu. Nawet ona musiała przyznać, że najbardziej by pasował. No ale wszyscy (nie)zainteresowani wiedzieli, że to się nie stanie i Kiara posprząta po Georgii i Duncanie, a potem wróci do Sydney, do życia, które tam zostawiła. — Mogę dać Ci pięć procent zniżki. Nie dlatego, że Cię lubię — zaproponowała mu więc wspaniałomyślnie, skoro już tu stali we dwójkę jak para idiotów. Jeśli by go chciał to na pewno sprzedaż poszłaby szybciej niż jakby musiała szukać innego chętnego na sklep rolniczy. W zasadzie był to całkiem lukratywny biznes, bo był to jedyny taki sklep w Lorne, ale jej bardziej zależało na tym by pozbyć się go jak najszybciej, a nie licytować by uzyskać najwyższą cenę.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Lowell mógł spodziewać się, że któregoś dnia faktycznie wejdzie przez te drzwi — i mimowolnie nawet tego oczekiwać — ale nie przygotowało go to wcale na towarzystwo Kiary. Stwierdzenie, że się nie lubili, było przyjaznym dla ucha eufemizmem, zupełnie nieoddającym faktycznych uczuć. I chociaż przez jakiś czas próbował, gdy był dzieckiem, ignorować ją całkowicie, akceptując po trochu jej niechęć, to w końcu jednak musiał porzucić te nieudolne próby.
Jego życiowa naiwność pchnęła go do durnego przekonania, że gdy Kiara w końcu się pojawi na miejscu, to bardzo szybko po prostu uporają się ze sklepem, nie zaszczycając się nawet szczególnie długą rozmową. W jego wyobrażeniu brakło miejsca na przepychanki, z którymi przecież sam nie zamierzał startować. A że lat mieli już trochę na karku, to mógł naiwnie zakładać, że i ona pohamuje wszelkie złośliwości. Co wydało mu się w tej chwili głupie dość. Wystarczyło, że zerknął na jej niezadowoloną minę, by mógł domyślić się, że nie była zaznajomiona ze szczegółami i że w żadnym momencie nie spodziewała się, że natknie się akurat na niego.
— Nie jestem zaskoczony — przyznał beznamiętnie i pozwolił sobie nawet wzruszyć ramionami. Było w tej wizji coś przygnębiającego, szczególnie dla Lowella, który spędził za kasą tego sklepu całe swoje dorosłe życie. Zwykle nie bywał sentymentalny, ale wiedział, że gdyby nie on i państwo Yarborough, jego historia potoczyłaby się całkowicie inaczej. I może faktycznie gotów byłby się spakować jeszcze dziś, a później wymknąć bez większych komentarzy, gdyby nie usłyszał jej kolejnych słów. Tych, przez które brwi Lowella powędrowały tak wysoko, że omal nie schowały się za linią włosów.
Była kurwa bezczelna. I chociaż zdawał sobie z tego sprawę od kilku lat, to jej nagłe pojawienie się, z gównianymi radami i zaczepkami, obudziło w Lowellu złość, którą ukrywał — a która sięgała aż do głęboko skrywanego poczucia niesprawiedliwości, które piętnowała myśl o tym, że tę damę z wielkiego świata mogła ściągnąć jedynie śmierć Georgii i Duncana. I może nie szukała w tym sposobu na to, by go zdenerwować, ale się udało.
— Wow, dzięki za wspaniałą ofertę, ale ją odrzucę. I to nawet nie dlatego, że cię nie lubię — przyznał. Nie zamierzał opowiadać o swoich życiowych planach, które snuł i które czekały na swój czas. Próba utrzymania tej rozmowy tak krótkiej i neutralnej, gdzieś zniknęła, zastąpiona chęcią odcięcia się. Nie oburzał go komentarz o braku sympatii, bo ten nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Denerwowało go po prostu wszystko inne, co związane z Kiarą. — Ale dobrze, że już się pojawiłaś, potraktuję to jako mój ostatni dzień w pracy. Idealnie poradzisz sobie ze zrujnowaniem tego miejsca, więc byłoby głupio, jakbym to spowalniał i starał się go jeszcze z grzeczności pilnować w najbliższym czasie — zauważył, rozglądając się dookoła. Mnóstwo rzeczy musiał wprawdzie spakować, zanim opuści w końcu swoje miejsce, ale to nic. Praca i tak stała się nierealne do wykonywania w momencie, w którym Kiara stanęła w drzwiach.

architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Też myślała, że już wyrosła z paskudnych docinek i szczeniakich tekstów, ale sam jego widok sprawiał, że mimowolnie jej usta się wykrzywiały. Przez lata nienawiść do niego przygasła, niczym ogień, któremu zabrano większość tlenu. Wystarczyło jednak, że spojrzała na niego stojącego za ladą sklepu jej rodziców (wcale nie musiał stać za ladą, wystarczyła sama jego sylwetka i morda, której się tu zupełnie nie spodziewała), żeby wszystko rozgorzało w niej na nowo.
Prawie prychnęła, gdy oznajmił, że nie jest zaskoczony. Był jednym z powodów, dla których nienawidziła tego sklepu i poszła szukać sobie innej ścieżki życiowej. Nigdy nie mogła być wystarczająco dobra dla Georgii i Duncana, kiedy on był obok i zdawał się istnieć tylko po to by być od niej lepszy we wszystkim, na czym im zależało. Dlatego nie potrafiła być ponadto i odpuścić sobie złośliwości. Ale żadnych rad mu nie udzielała. Wiedziała, że by jej nie posłuchał, bo nie była to jednostronna nienawiść, w której paskudna Kiara tyrała biednego, bogu ducha winnego Lowella tylko w pełni odwzajemnione uczucie pielęgnowane przez obie strony przez lata. Nie wstydziła się przyznać, że to ona ją zaczęła i jeszcze mniej było jej wstyd, że poczuła uczucie mściwej satysfakcji na jego słabo skrywaną złość. Znali się od lat, wiedziała, kiedy był na skraju.
Oho, a to dlaczego? — zapytała, połowicznie zaskoczona i szczerze zaciekawiona, częściowo dlatego, że ta rozmowa stanowiła ujście dla kotłujących się w niej od czasu wiadomości o śmierci rodziców emocji. Odkąd przekroczyła granice Lorne Bay pojawiało się ich tylko więcej i miała wrażenie, że doprowadzą ją do szaleństwa. Może już to uczyniły, skoro stała w sklepie swoich rodziców i kłóciła z Lowellem. A może tak naprawdę to wszystko działo się w jej głowie, bo siedziała naćpana na oddziale zamkniętym i to był sposób jej mózgu na poradzenie sobie ze stratą? Nie wiedziała, ale wszystko to, co się ostatnio działo wydawało jej się dziwnie surrealistyczne. — Śmiało, przytrzymam Ci drzwi, żeby nie uderzyły Cię w tyłek jak będziesz wychodzić — zapewniła go z jadowitym uśmiechem. Bliżej prawdy byłoby stwierdzenie, że pchnie je, żeby go uderzyły tak mocno, że aż mu rzeczy z rąk wypadną, ale to był szczegół, o którym nie musiał się dowiadywać dopóki stosowna chwila nie nadejdzie. — Skoro Ty sobe poradziłeś z utrzymaniem go jak ich nie było to nie może to być takie trudne zadanie — jeśli chciał się nią poprzerzucać paskudnymi słowami to proszę bardzo. Zawsze była gotowa. Nie miała nic lepszego do roboty dzisiaj (kłamstwo, ale nie myślała o tym w tej chwili).

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Kiara miała niekończące się predyspozycje do bycia obrażoną smarkulą. Kluczowej roli nie odgrywał tu wiek — w rzeczywistości zapominał, że dzieliła ich jakakolwiek różnica. Odkąd jednak ją poznał, dąsała się na cały świat, zachowując tak, jakby była jedyną osobą na tym świecie, której należała się jakakolwiek chwila uwagi i wyrozumiałości. Jednocześnie niewiele dawała od siebie — co może nie powinien tak otwarcie oceniać, skoro początkowo sam nie był w stanie zrównoważyć wszystkiego, co otrzymał od ich rodziców.
Nadszedł jednak taki moment, kiedy Lowell spróbował odrobiny samodzielności, starając się jakoś wyrównać wszystkie te dobre rzeczy, jakie w życiu go zdołały spotkać. I to nie za sprawą jego biologicznych rodziców, bo z nimi nie posiadał nawet cienia, dobrego wspomnienia. I byłby głupi, gdyby pogardził zaoferowaną pomocą, skoro pomogła mu ona stanąć na długi, ale wiedział, że zaciągał dług, którego nie zdoła spłacić nigdy. A jednak się starał — wbrew opinii, którą zdążyła sobie wyrobić w głowie.
Nigdy nie ukrywał niechęci — nawet jeśli czasami było mu z tego powodu głupio, bo wiedział, że nie powinien. Z drugiej jednak strony, nie mógł pozostawać dzieckiem do bicia dla niej, skoro ledwo uwolnił się od tej roli w szkole, gdy ktoś zaczął odrobinę bardziej dbać o to, jak wygląda.
— Bardzo to miłe, że jesteś zainteresowana moimi życiowymi planami, ale niekoniecznie mam ochotę ci o nich opowiadać — przyznał. Nie zdziwiłby się, gdyby zechciała rzucić klątwę na niego nieistniejącą plantację — tym bardziej że niebądąc najbardziej naiwną osobą, byłby skłonny uwierzyć w to, że faktycznie mogłaby odnieść na tym polu spory sukces. Nie wszystko miał jeszcze zaplanowane też, więc przechwalanie się przed kimś, kto prawdopodobnie pluł na jego karierę, wcale nie byłoby rozsądne. — Wspaniale, jeśli chcesz, możesz nawet na niego popatrzeć — dorzucił wspaniałomyślnie, świadomy na pewno, że tyłek miał niezły. Prawdopodobnie lepszy od niej, chociaż nigdy tego nie oceniał — tym bardziej nie miał okazji ku temu teraz, skoro ledwo co się pojawiła tutaj.
— No tak, przecież masz doświadczenie w spierdalaniu i zapominaniu o innych i… nie wiem, musisz podpowiedzieć, bo na tym moja wiedza o twoich kompetencjach się kończy — wytknął jej bezczelnie, nie kryjąc się wcale z tym, że nie miał o niej dobrego zdania. I miał ku temu solidne podstawy — tym mocniejsze, że w przeciwieństwie do niej, spędził ostatnie miesiące, znajdując się dość blisko jej rodziców i wiedział, że nie lubili sytuacji, w jakiej się znaleźli.
architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Może gdyby nie był taki idealny w oczach jej rodziców, przez co stale była do niego porównywana i nigdy nie wypadała na tym porównaniu korzystnie to nie byłaby w stosunku do niego taka paskudna. Tymczasem miała wrażenie, że wziął sobie za cel bycie lepszym od niej i przypodobanie się Georgii i Duncanowi, skoro z jego rodzicami nie szło za dobrze. Miałaby do jego sytuacji jakieś współczucie, gdyby nie to, że cierpiała na tym całe dzieciństwo praktycznie. W innych okolicznościach byłaby w stanie go polubić. Teraz jednak wizja darzenia go jakąkolwiek sympatią brzmiała bardziej absurdalnie niż teorie spiskowe o tym, że księżyc to wielki marshmallow.
Twoje życiowe pasje to ja znam — mruknęła pod nosem, ledwo się powstrzymując przed wytknięciem języka. Tym bardziej ją zaciekawił. Co takiego próbował przed nią ukryć? Chęć otwarcia sklepu z cukierkami, do którego nosiłby garnitur w biało-czerwone paski i kapelusz ze wstążką? Albo hodowli miniaturowych koników? Coś wstydliwego na pewno, bo inaczej by przecież powiedział, choćby po to by pokazać jej jakie to ma wielkie plany na życie, które spędzał w malutkim Lorne Bay. Jakoś musiał sobie rekompensować przecież… — Dzięki, ale wolę nie wyrzygać śniadania, które dopiero co zjadłam — stwierdziła i zmarszczyła nos, a potem aż się wzdrygnęła, gdy wizja gapienia się na jego dupę w pełni osadziła się w jej głowie. Obrzydliwe. Nigdy by nie powiedziała, że jest lepszy niż jej, choć tyłka to praktycznie nie posiadała. Była tam prawie tak płaska jak z przodu.
Brzmisz jakbyś tęsknił — powiedziała z fałszywie słodką miną, ukrywając w ten sposób, że jego słowa ją rzeczywiście ubodły do żywego. Miał rację, że stąd uciekła i nie oglądała się za siebie, gnając ku lepszemu życiu, bo tu nic na nią nie czekało. Ani nikt. Nie cofnęłaby czasu, ale żałowała, że nie podjęła próby kontaktu z rodzicami i odbudowania relacji z nimi na bezpieczną odległość. Wiadomo jednak, że człowiek zawsze jest mądry po szkodzie i myśli czego by to nie zrobił, gdyby mógł. — Mam Ci pokazać dyplom ukończenia studiów, żebyś mógł zobaczyć jakiś w swoim życiu? — zapytała i przekrzywiła lekko głowę. Jeśli chciał tak pogrywać sobie to proszę bardzo. Akurat pod tym względem potrafiła mu dorównać.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Lowell nigdy nie aspirował do bycia idealnym. Od zawsze starał się jedynie, by nikt nie wziął go za niewdzięcznego. Dlatego pomagał jej rodzicom i angażował się w rzeczy, w które ona nie chciała. Nie szukał sposobu na podlizanie się i wepchnięcie na jej miejsce — w końcu nigdy, w tamtych czasach, nie nazywał tych dwojga inaczej, niż państwo Yarborough. Dużo czasu potrzebował, by przejść z nimi na ty. Był już wtedy dorosły i zajmował się ich sklepem każdego dnia, pełniąc rolę pełnoetatowego pracownika. Nigdy na przykład, nie przyszłoby u do głowy, by próbować nazywać go rodzicami — wydawało się to absurdalne i nieodpowiednie. I może nawet odrobinę krzywdzące dla Kiary, chociaż jej uczuciami przejmował się zawsze jakoś najmniej.
Uniósł jedną brew, ale nie skomentował jej słów. Nie czuł potrzeby imponowania jej i udowadnianie czegokolwiek. Wiedział, że w oczach wielkiej gwiazdeczki, której stopa miała nie stanąć w Lorne Bay jeszcze długo, był nikim więcej, jak tylko życiowym przegrywem, który utknął w jedynej pracy, którą ktoś mu z litości zaoferował. Zdanie Kiary pozostawało jednak na tyle dla niego nieistotne, że próba przekonania jej, że posiadał jakieś ambicje i plany, wydawało się nie na miejscu. — No tak, jeszcze przypadkiem musiałabyś to sama posprzątać, a pewnie mocno cię to przerasta — wytknął jej, posyłając Kiarze bardzo uroczy uśmiech. Nie przesadzał — w jego głowie była kimś, kto potrzebował wyręczenia i pieniędzy rodziców, by jakoś sobie w tym życiu poradzić. Na przykład wynajmując osobę, która mogłaby zrobić to za nią.
— Jasne, za twoimi rodzicami. O ile jeszcze pamiętasz, jak wyglądali — mruknął, przekraczając już w pełni granice, ale ta wymiana zdań cholernie działała mu na nerwy. Nic więc dziwnego, że desperacko szukał sposobu na to, by jakoś jednak jej słowami dowalić. — Jeśli chcesz się pochwalić, bo tylko to cię definiuje, to śmiało — zachęcił. Nie bolał go brak dyplomu. Nie przeszkadzało mu, że prawdopodobnie spędzi całe życie w Lorne Bay. Gdyby tak było, może spróbowałby wprowadzić zmiany w swoim życiu. Nie każdy jednak nienawidził małych miasteczek i dążył do tego, by uciec, prowadząc smutne życie, w pełni skupione na żałosnej pracy, którą otrzymał, bo — jak wiadomo — ma dyplom ze studiów. W takim zestawieniu Lowell zdecydowanie wolał być kimś bez większych ambicji i perspektyw.
architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Każde z nich miało własny pogląd na tę sprawę i wątpliwym było by na tym etapie którekolwiek miało spróbować spojrzeć na nią z perspektywy drugiej strony. Kiara nie była specjalnie wyrozumiałą osobą, a wobec niego miała już absolutne zero czegokolwiek co z wyrozumiałością mogłoby mieć coś wspólnego. Zawiłe, ale właśnie tak daleko była od choćby chęci zrozumienia Lowella w jakimkolwiek stopniu. Jedyne co chciała zrozumieć to co tu jeszcze robił po tym jak zadeklarował, że stąd wyjdzie i nigdy nie wróci, skoro ona już tu była.
Miał bardzo, ale to bardzo mylne pojęcie o niej i nie miała pomysłu na to jak je sobie wyrobił. Rodzice nie wyłożyli ani centa na jej wyższą edukację. Dostała stypendium dzięki dobrym wynikom w nauce, które to okupiła zarywanymi nocami, przesiadywaniem nad książkami i całą resztą tego syfu. Przez całe studia musiała pracować, żeby mieć pieniądze na życie. Potrafiła posprzątać własne rzygi, potrafiła posprzątać też cudze. Jednak nie zamierzała się chwalić Lowellowi. W nosie (na dupę sobie nie zasłużył) miała jego zdanie.
Nooo, nie wiem gdzie są tutaj szmaty — powiedziała, robiąc wielkie oczy i rozglądając się po najbliższym otoczeniu. — Ale Twoja koszula nadałaby się idealnie. Jest już w takim kolorze jakbyś przed chwilą skończył nią zmywać podłogę — stwierdziła, kiedy zawiesiła na niej oko na dłużej. Nie miała najbardziej fortunnego koloru na potrzeby tej rozmowy, co oznaczało, że nadała się idealnie. Chwilę później zacisnęła mocno zęby, aż mięśnie na końcu szczęki jej się uwydatniły i miała dziwne wrażenie, że poczuła jakby szkliwo jej pękło. Nie próbowała nawet udawać, że jej to nie ruszyło. Mogło się to potoczyć na dwa sposoby – mogła się wkurwić albo zbliżyć się niebezpiecznie blisko rozpłakania się przed nim. Z tej dwójki zdecydowanie wybierała wkurwienie.
Nie pokażę Ci nic — wypowiedziała sylabę po sylabie, jakby dzięki temu mogła nad sobą zapanować. Chęć by mu dogryźć zniknęła, chciała się po prostu pozbyć go z linii swojego wzroku. Wiedziała, że byłaby pierwszą podejrzaną jakby zniknął albo został zamordowany i tylko to powstrzymywało ją przed przywaleniem mu z całą dostępną jej siłą, która być może nie była zbyt wielka, ale w tej chwili wydawało jej się, że byłaby w stanie go porządnie skrzywdzić. — Po prostu stąd wypierdalaj — wysyczała w końcu twardo ze zmrużonymi lekko oczami. — Powiedziałeś kilka minut temu, że nic tu po Tobie, więc nie wiem po chuj tu wciąż stoisz — wskazała mu nawet drzwi na wypadek jakby zapomniał gdzie się znajdowały i odsunęła się, żeby zrobić mu miejsce. Skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na niego wyczekująco.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Lowell przez trzy krótkie sekundy wierzył, że może jakoś przebrną przez tę rozmowę. Mieli nieco więcej lat na karku i trochę życiowych doświadczeń za sobą, a to zwiększało potencjał na rzekomą dojrzałość, czy powagę. Szybko się jednak okazało, że w swoim towarzystwie znowu mieli naście lat — co może byłoby powodem do wstydu, gdyby nie buzujące w nim nadal emocje, pchające go do niczego innego, jak tylko brutalnego zranienia jej uczuć.
Niewiele o niej wiedział — nawet jeśli wszystkie uwagi wygłaszał bardzo zdecydowanym tonem. Nie chciał jej jednak poznawać w żadnym momencie swojego życia, akceptując raczej Kiarę w roli naburmuszonej księżniczki. Chwilami próbował stawiać się w jej roli, myśląc, jak on sam czułby się, gdyby ktoś taki pojawił się w jego życiu. Nie miał jednak fundamentalnej wiedzy, bo nigdy do końca, zanim nie poznał państwa Yarborough, nie był dla kogoś wyjątkowym dzieciakiem, który nie musiał walczyć o uwagę. Chciał wierzyć, że nie byłby po prostu taki, jak ona. Tak po prostu.
— Przypomnij mi jeszcze na trzy inne sposoby, że jestem biedny, bo przypadkiem zapomnimy — wytknął jej, unosząc lekko brew. Irytowała go niesamowicie, ale nie na tyle, by dać po sobie poznać, że jej słowa gdzieś go uwierały. Zacisnął wprawdzie szczękę, ale nie było to nic, czego nie robił wcześniej — coś jak automatyczna reakcja na jej widok.
Może powinien poczuć wyrzuty sumienia, ale Kiara nie budziła w nim żadnych, pozytywnych odruchów. Wiedział, że ostatecznie straciła rodziców, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że potraktowała ich gównianie. Oni by jej tego nigdy nie powiedzieli, ale Lowell, który rozmawiał z tą dwójką każdego dnia, uznał, że ma do tego pełne prawo.
— Wspaniale. Czekam niecierpliwie, aż ci to wszystko jebnie — dodał poważnie, zbierając zza lady swój plecak, z którym pojawił się tego dnia w pracy. Miał w sklepie jeszcze mnóstwo swoich rzeczy, ale pojawi się po nie innym razem. Może, gdy już go sprzeda. A potem minął ją, ruszając w stronę drzwi i po prostu wyszedł, zostawiając ją samą w sklepie, który na pewno nie był czymś, czym powinna zajmować się Kiara Yarborough.


koniec <3
ODPOWIEDZ