sous chef — beach restaurant
27 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
you are the knife i turn inside myself
trzy?

I can't open up to you
Me and my friends are lonely
I don't know what to do
I always figured I'd be the one to die alone


U Prousta wszystko zaczęło się od słynnych magdalenek, a u Hemingwaya sprowadziło do pieczonego kurczaka serwowanego na zimno, ale w przypadku Brighta Starra, i Williama Lowella, sedno całej sprawy zawarło się w piwnej tempurze i teraz, ciągnąc z gwinta hojne hausty Budweisera w oczekiwaniu na mężczyznę, którego nie potrafił jeszcze nazwać "przyjacielem", ale nie byłby w stanie również określić mianem "obcego", szatyn nie był w stanie o tym nie myśleć.
Tamto piwo było oczywiście inne. Kraftowe, z limitowanej edycji, przefiltrowane ze trzy razy aż do uzyskania pięknej, bursztynowej barwy i dorównującego jej urokiem smaku. Kosztowało mniej więcej tyle - Bright mógł się założyć, bo nigdy nie przyszło mu nawet sprawdzić faktycznej ceny trunku - ile zawartość trzech półek zawieszonych nad barem w Rudd's, i pachniało jak milion dolarów - ciężko, jednocześnie gorzko, jak i słodko, w sposób, który rozbudzał wyobraźnię i podniecał uśpiony jeszcze chwilę temu apetyt. Bright pamiętał je dlatego, że, zajmując się cateringiem na jakąś fetę organizowaną przez Lowella przed kilkoma ładnymi miesiącami, spędził przeszło godzinę, w skupieniu rozrabiając je w bezglutenowym cieście, jakie następnie - oblepiające kąski chudego mięsa i chrupiących, biodynamicznych warzyw, maczał w głębokim tłuszczu. I zazwyczaj nie miałby większej przyczyny, aby tamten zawodowy obowiązek zachowywać w pamięci dłużej niż jakikolwiek inny, gdyby nie fakt, że owa impreza przyniosła mu...
No, właśnie. Kogo?
Starr nigdy nie twierdził, że ma jakiś większy talent do spraw oralnych oratorskich. Umiał (co w kręgach, w których obracał się na co dzień w Sapphire River wcale nie musiało być takie oczywiste) i lubił czytać, ale bynajmniej nie był wirtuozem słowa, a pisał co najwyżej restauracyjne zamówienia, i nigdy nieopublikowane nigdzie szkice menu do restauracji, którą otworzyć mógł sobie chyba tylko w marzeniach. To jednak, jaką trudność przysparzało mu dokładne nazwanie łączącej go z Williamem relacji, naprawdę przekraczało już wszelkie możliwe limity niedorzeczności.
Nie pasowali do siebie na tak wielu różnych płaszczyznach, że ich znajomość naprawdę nie miała większego prawa się udać, a jednak jakimś cudem w kontakcie pozostawali dłużej, niż Starr mógłby kiedykolwiek przypuszczać. Sam nie wiedział, jak to się stało; który z nich, po tamtej pierwszej okazji, gdy zamienili ze sobą parę kurtuazyjnych zdań i wymienili wizytówki (ta Lowella była gładka i czyściutka, wydrukowana na stylowym, połyskliwym papierze; druga, należąca do kucharza, nosiła na sobie żałosne ślady przetrzymywania w kieszeni fartucha, i kilka piegów z jakiegoś sosu, wsiąkających w gramaturę tekturki), odezwał się pierwszy, jak to się stało, że Bright zdążył do tej pory obskoczyć więcej niż jeden z eventów bruneta, i, wreszcie, który zasugerował, że mogliby umówić się na piwo, ot tak, jak zupełnie normalni ludzie. Jakby obydwaj ulegli jakiejś chwilowej amnezji, ignorując fakt, że pochodzą z dwóch kompletnie odmiennych od siebie światów (jeden pachniał gotówką i Tomem Fordem we flakonach za trzysta dolarów, drugi - tanim tłuszczem, szarym mydłem i wieczną obawą, czy pieniędzy starczy do końca miesiąca).
Jedyny pozytyw, na którym Bright potrafił się teraz skupić - zamiast wyrzucać sobie, że chyba upadł na głowę, próbując się bratać z kimś pokroju trzydziestosześciolatka - zawierał się w tym, że przynajmniej był na własnym terenie. Jeszcze tego brakowało, aby fatygował się w onieśmielające, wybłyszczane przywilejem rejony zaludniane przez towarzystwo ze sfer, w których Lowell się wychował, a z jakimi sam Starr obcował co najwyżej serwując jedzenie na dokładnie wytartych z tłuszczu i mąki talerzach. Siedział przy barze, który - z długim, odrapanym, i lepkim od tanich alkoholi, bukowym kontuarem, kolekcją krzeseł z piętnastu różnych kompletów i zbyt ciepłym piwem serwowanym w zbyt małych kuflach - znał równie dobrze co własną kieszeń, i zdecydowanie lepiej niż zastępcę burmistrza. Który się spóźniał -
  • już całe pięć minut.
Tak na dobrą sprawę, zaczynał myśleć Bright, może to i dobrze. Może najlepiej by się stało, gdyby w ogóle nie przyszedł - bo coś mu wypadło, albo zapomniał (szatyn wiedział, że o takich jak on zapomina się łatwo i szybko, najcześciej w tej chwili, w której przestają być potrzebni). Wtedy Starr mógłby się od niego odsunąć, jak to robił w większości znajomości z ryzykiem na przerodzenie się w coś ważniejszego niż tylko płytkie kumpelstwo (przyjaźń? Chryste, broń Boże - kucharz nie robił tego mniej więcej od czasów Milani, albo od momentu, w którym zobaczył jak zakończyła się ta między Bowie i Gracie).
Myślał już, że za chwilę wstanie i wyjdzie, i obydwaj będą mogli zakończyć sprawę, nim ta na dobre się rozpocznie. I może nawet odpychał się już od krawędzi baru, gdy na wąskim, zadymionym horyzoncie zamajaczyła mu rosła, choć szczupła sylwetka bruneta. Jedno było pewne -
(Bright uniósł rękę, zamachał, spróbował się uśmiechnąć).
- Will! Tutaj!
- William Lowell pasował tu mniej więcej tak, jak misternie malowany, równiutko cięty puzzel pasuje do topornych kształtek w układankach dla mało bystrych dzieci.


William Lowell
ambitny krab
harper, czemu?
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
003.
I was looking for a purpose,
what a chance, you had some with you.

Wraz z zatrzaśnięciem drzwi od taksówki, w głowie Williama pojawiła się myśl, że właściwie nie wie, co tutaj robi. Zaraz za nią podążyła krótka refleksja, w której pogratulował sobie pozostawienia samochodu na parkingu ratusza. Dzielnica wyglądała na taką, w której w najlepszy wypadku jakiś kundel obsikałby mu opony albo gówniarze strzelali fotki na social media, zostawiając ślady dłoni na połyskującym lakierze. Poza tym nie miał pojęcia, w jakim charakterze jest to spotkanie i czy zakończy się na jednym piwie. Czy chciał, by wspólnie wypili zdecydowanie więcej butelek, nawet jeśli napełniałyby usta smakiem goryczy i prowokowały do nieostrożnie wypowiedzianych słów? Nie wiedział nawet, czego oczekiwał od tej relacji i na równi go to frustrowało, co intrygowało. William był człowiekiem interesu, który otaczał się ludźmi raczej przydatnymi niż ciekawymi. Do czego potrzebny byłby mu jednak ktoś taki jak Starr?

Drażniła go ta niezdolność określenia oczekiwań i celu. A może doskonale znał swoje motywacje, tylko unikał ich nazwania? Nie chodziło o żadne bzdury pokroju przez żołądek do serca, duszy czy portfela. William był na to zbyt racjonalny, zbyt skupiony na sobie i przede wszystkim zbyt ostrożny. Choć miał wrażenie, że dopiero obserwując Starra przy pracy, dostrzegł, że smak może być wart poświęconego czasu i zaangażowania. Gotów był nawet przyznać, że jedzenie jest sztuką, wielowymiarową kompozycją, na którą wpływa nie tylko smak, ale zaskakująca struktura, intensywna barwa czy kuszący zapach.

Jednak nie o zdolność czerpania przyjemności z posiłków ostatecznie chodziło. Przy ich pierwszym spotkaniu William nie potrafił otrząsnąć się ze zdumienia, gdy szef kuchni wcisnął mu swoją sfatygowaną wizytówkę. Jak ktoś tak uważny podczas przygotowania kolejnych dań, może być tak niedbały w innych kwestiach?

Prawda jest taka, że w oczach Williama Starr był tym psiakiem, którego zgarnia się z ulicy i daje dom, by następnie pokazywać go znajomym, jako dowód swojego wielkiego serca. Nie altruizm, ale próżność skłoniła go do nawiązania tej relacji. W tej chwili wydawało mu się to jedynym racjonalnym wyjaśnieniem obecności w podrzędnej dzielnicy. A skoro nie potrafił nic sensownego zrobić ze swoim życiem, to może spróbuje uratować czyjeś? Jeden dobry uczynek, by zaspokoić potrzeby ego?

Pchnął lekko drzwi baru i powiódł spojrzeniem po wnętrzu. Natychmiast na jego twarzy odmalował się uprzejmy brak przekonania. Wyglądało na to, że łatwiej tu dostać w ryj niż otrzymać dobre piwo. Zawahał się w drzwiach, rozważając wycofanie się za próg i przesłanie wiadomości, że „coś mu wypadło”. Nie musiałby się nawet wysilić na wmyślanie przekonującej wymówki. Poważnie zastanawiał się, czy eleganckie buty nie przykleją się mu do taniego linoleum. Nie lubił podobnych miejsc, bo nie tylko unosił się tu cierpki zapach piwa i gorzki dym papierosów, ale przede wszystkim cuchnęło porażką. Nie znał bardziej przygnębiającego widoku niż słaniający się nad kuflem facet, którego najdalsza perspektywa sięgała jutrzejszego dnia, a płytkie marzenia skupiały na banalnych przyjemnościach. Pytanie, czy fantazja Willa naprawdę sięgała dużo dalej?

Słysząc swoje imię, odruchowo zareagował czarującym uśmiechem urodzonego polityka. Zrobił jeszcze krok do przodu, mijając szerokim łukiem faceta, który, walcząc z grawitacją, lekko zatoczył się w jego kierunku. Gdy znalazł się już przy barze, w geście serdecznego powitania oparł ciepłą i dużą dłoń na plecach znajomego.

Dziękuję, że poczekałeś 一 wypalił formułką, której używanie zalecali wszyscy trenerzy biznesu. Brzmiała dużo lepiej niż skromne „przepraszam za spóźnienie”. Przeciągnął palcami przez jego bark, nim opadł na siedzisko obok, odruchowo przyjmując tę nonszalancko pewną siebie pozę. Rozparł się wygodnie i uniósł lekko dłoń, by ściągnąć uwagę barmana. 一 To samo, poproszę 一 wskazał na butelkę, którą raczył się Starr. Zaraz po tym, jak barman przyjął zamówienie, nachylił się lekko w jego kierunku i dodał z rozbawieniem. 一 Jak na szefa kuchni, masz beznadziejny smak do lokali.

Kącik warg Williama drgnął lekko do góry i było widać, że mimo okoliczności wciąż próbuje zgrywać swobodnego króla tej zabawy, nawet jeśli lepka atmosfera baru wprawiała go w wyraźny dyskomfort.

To jak? Zastanawiałeś się, żeby zająć się cateringiem imprez na poważnie? 一 przeszedł od razu do interesów, widać, chcąc chociaż rozmowę sprowadzić na wygodne dla siebie tory. 一 Mógłbym przedstawić ci paru dzianych klientów.

bright starr
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
sous chef — beach restaurant
27 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
you are the knife i turn inside myself
Bright potrzebny bywał w przynajmniej kilku różnych kontekstach i miejscach, w każdym z nich w innym celu i z odmienną częstotliwością. Najczęściej, oczywiście, upominano się o niego w Beach Restaurant, co zmianę, i niejednokroć pomiędzy nimi - z prośbą (która jednocześnie często brzmiała niebezpiecznie podobnie do nakazu) o nadgodziny, zastępstwo za kogoś, kto (znowu) zaniemógł, zajęcie się jakimś zleceniem przyjętym przez knajpę na ostatnią chwilę, w zdziwieniu, że jakimś cudem nie starcza nagle rąk do pracy. Przydawał się też w domu - u Babci, która z każdym kolejnym rokiem zdawała się marnieć w oczach i kurczyć tak, jak kurczą się starzy, zmęczeni życiem ludzie; najczęściej musiał coś naprawić, namówić kobietę do wymienienia jakiegoś domowego sprzętu, zająć się rozwiązaniem konfliktu z gównażerią stacjonującą parę kwater dalej, na parkingu dla przyczep, od lat zamieszkiwanym przez staruszkę, albo przywieźć jej odpowiednio hojny zapas puszek i parę zgrzewek piwa, jakich sama nie dałaby rady dotachać do domu choćby z najmniejszego sklepu.
I, na sam koniec, Bright miał świadomość, że powinien regularnie stawiać się również w szpitalu, w jakim przy rzadkich wizytach nie mógł uniknąć wymownych spojrzeń personelu (było to coś na pograniczu zrozumienia z wyrzutem - Starr domyślał się, że pielęgniarki i lekarze wiedzieli, że nie jest mu łatwo, a jednak za pewne nie byli w stanie nie porównywać go do rodzin innych pacjentów, przy łóżkach warujących niby Cerber, nie zaś pojawiających się na oddziale raz od wielkiego święta). Ale tam jakoś śpieszyło mu się najmniej - z myślą, że każda wizyta równie dobrze może okazać się tą ostatnią, ciążącą mu jak nadmierne, palące myśl brzemię.

Nigdzie jednak nie czuł się chciany - a między tymi dwoma pojęciami była przecież może subtelna, ale istotna różnica. Ludzie nie chcieli osób jak Bright - bo patrząc na nie, nie widziało się faktycznej, wrodzonej wartości, a jedynie stopień ich przydatności do użytku (i datę ważności - jak długo?; zupełnie, jakby szatyn nie był mężczyzną, a produktem spożywczym, który przez jakiś czas można wykorzystać, a następnie należy wyrzucić). Kiedyś jeszcze z tym walczył, łudząc się, że może spotka kiedyś jakąś osobę, która podważy tę surową regułę, ale zdołał już stracić nadzieję - przyjąwszy od losu kilka zbyt bolesnych lekcji.

Tym łatwiej było Starrowi odgórnie założyć, że i z Lowellem sprawy nie potoczą się inaczej. Jasne, umówili się po pracy, i w miejscu niezwiązanym z życiem zawodowym ani jednego, ani drugiego (przy czym u Williama wypadało mówić raczej o karierze, podczas gdy w przypadku młodszego z mężczyzn trafniejszym określeniem byłaby pewnie stagnacja...), ale kucharz jakoś nie mógł sobie wyobrazić, że z niezobowiązującej, pragmatycznej znajomości przeskoczą nagłym błyskiem do głębokich rozmów o życiowych trudnościach i głębszym sensie ludzkiej egzystencji. Jeszcze czego.

Bez większego zaskoczenia obserwował, jak brunet lawiruje nie tylko między stolikami, ale też na granicy lekkiego popłochu i marnie skrywanego obrzydzenia. Nie obwiniał go - sam czułby do tych okolic nic oprócz odrazy, gdyby się tu nie wychował, i nie powracał, motywowany jakimś rodzajem głupiej, psiej lojalności. Może więc William miał rację, porównując go do szczeniaka, który nie opuści właściciela, choćby ten nie tylko nie wypełniał opiekuńczych obowiązków, ale i uciekał się do przemocy.
- Naturalnie - Odparł, zdziwiony, że potrafi użyć w tym kontekście równie złożonego słowa (na wargi cisnęło mu się raczej "no", albo jakieś burkliwe "uhum", ale zapił je piwem, i przełknął.
Poruszył się lekko, dla pewności, że daje Willowi wystarczająco dużo przestrzeni, gdy ten rozpierał się i prężył w tej swojej pozie najsilniejszego w stadzie. Bright nigdy nie poświęcił temu więcej uwagi, ale zdawało mu się, że są chyba tego samego wzrostu; obydwaj rośli i na oko silni, z tą różnicą, że mięśnie starszego prawdopodobnie wyhodowano za sprawą doskonałej diety i treningów z trenerem personalnym, zaś młodszego - wyłącznie drogą desperacji. Bright nie czuł jednak, że musi się nadymać jak młode koguciątko, aby cokolwiek komukolwiek udowadniać. Przygarbił ramiona.
- Poczekaj aż przyniosą orzeszki - Sarknął. Jeśli w Rudd's było coś, na co nie dało się narzekać, to chrupkie, wędzone fistaszki serwowane w małych, obłych miseczkach z nadtłuczonej miejscami kamionki. Gdy brunet składał zamówienie, Bright poprosił barmana o doniesienie im nie jednej, ale dwóch porcji - To jest smak kogoś, kto zarabia mniej niż paręset tysięcy rocznie - Wzruszył ramionami. Brzmiał dobitnie, ale nie złośliwie. Szczerze. Mógłby udawać, że ulepiono ich z Williamem z tej samej gliny, ale przy takim kłamstwie wyłożyłby się na pierwszym-lepszym zakręcie.
Zupełnie zignorował symptomy męskiego dyskomfortu. Rozumiał, czemu miejsce ich spotkania może Lowellowi nie leżeć, ale też nie miał zamiaru rozczulać się nad jego tęsknotą za bardziej prestiżowymi przestrzeniami. No, i nie było się czego bać - prędzej niż zęby, William mógł stracić tutaj portfel, czy zegarek. Bright domyślał się jednak, że ten pierwszy mężczyzna trzyma przy sercu (o ile za wszystko z zasady nie płaci telefonem), zaś drugi stanowiłby tylko lekkie uszczuplenie z pewnością obszernej, i drogiej kolekcji.
- Ciebie też miło widzieć - Zironizował, bez zaskoczenia zauważając, że mężczyzna - zgodnie z jego przewidywaniami - od razu przeszedł do interesów. Westchnął - Nie mówię, że o tym nie myślałem - Przyznał w końcu - Ale musiałbym wiedzieć więcej o realiach takiej... - Obrócił butelkę piwa w dłoniach - Takiego układu. Potrzebuję czegoś na pełen etat, żeby mieć stały przychód co miesiąc - William nie miał prawa wiedzieć o Faith, ale Bright nie zamierzał mu się teraz tłumaczyć - Mógłbym natomiast pomyśleć o czymś dorywczym. Tylko... Will? - Przekrzywił głowę. Nie należał do osób posiadających wystarczająco energii na towarzyskie podchody i owijanie rzeczy w bawełnę - Czemu? To znaczy: jaki ty miałbyś w tym interes?

William Lowell

ambitny krab
harper, czemu?
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Zaczynał podejrzewać, że Starr zaprosił go tutaj w ramach jakiejś taniej prowokacji albo kiepskiego żartu. Na pewno istniały przeciętne bary, które robiły lepsze wrażenie. Opadając na krzesełku, coraz głośniej w myślach zadawał sobie pytanie po co?. Po co tu przyszedł? Po co w ogóle po otrzymaniu wygniecionej na rogach wizytówki zdecydował się zadzwonić do niego z kolejnym zleceniem? Po co miałby zbawiać dorosłego faceta? Zabawne. Zazwyczaj bez wahania mógł udzielić na podobne pytania płytkiej, ale całkiem szczerej odpowiedzi dla zabawy, dla pieniędzy czy dla świętego spokoju. Żadna tutaj nie pasowała. Może wcale nie była potrzebna na tym etapie? Mogli się po prostu przekonać. Do stracenia mieli jedynie czas i choć William lubił rzucać ludziom w twarz frazes o tym, ile kosztuje godzina jego pracy, tak naprawdę nigdy dość nie cenił wartości przemijającej chwili.

No, więc spróbujmy. Choć mogłoby odbywać się to w dogodniejszych warunkach.

Skierował bystre i zaintrygowane spojrzenie na Brighta, gdy ten robił mu miejsce. Uniósł lekko brew, dostrzegając jak ten podkula ramiona, co przy rosłej sylwetce dawało zaskakujący efekt. W ich pozach był wyraźny kontrast. Will rozpychał się łokciami, gdy szedł przez życie z wysoko uniesioną głową, gotów zdeptać każdą przeszkodę. Manifestował to swoją postawą, podczas gdy Starr po prostu odsuwał mu się z drogi. Nic dziwnego. Lowell emanował tym bezwzględnym zdecydowaniem, natychmiast dominował przestrzeń swoją sylwetką, zamaszystym gestem i głębokim głosem zawodowego mówcy.

W takim razie niedługo przestanie ci tu smakować 一 rzucił z tą nonszalancją człowieka pewnego sukcesu, a przychodziło mu tak naturalnie, że właściwie łatwo, a przede wszystkim przyjemnie było uwierzyć, że los może się odmienić i rok do roku na konto Brigtha mógłby spływać okrąglutki dochód, zapewniający mu dostanie życie i… spokój. Nawet jeśli na trzeźwo wydawało się to po prostu nierealne.

William nie wydawał się zrażony nastrojem szatyna. Ich relacja nie byłą oczywista, a przejawy sympatii pozostawały dość niecodzienne.

Brew znów mu drgnęła, gdy usłyszał przytyk zawarty w tym ironicznym „ciebie też miło widzieć”. W końcówkę języka łaskotała go niska riposta. Coś na kształt „nie wiedziałem, że spotykamy się poplotkować jak panienki” czy inna uwaga, godna przystojnego macho, który nie bawi się w czułe uprzejmości i nie uzewnętrznia, a już na pewno nie przed drugim kolesiem. Powstrzymał się jednak, bo było w siedzącym obok facecie coś, co zawsze przywoływało go do porządku. Jakaś surowa prawda, wobec której czułby się jak skończony idiota, pozwalając sobie na zgrywanie twardziela. Zbył więc tę uwagę czarującym uśmiechem, z miejsca zapewniającym mu wybaczenie większości ludzi.

Przyjął butelkę piwa, którą barman posunął na ladzie w ich kierunku wraz z dwoma miseczkami orzeszków. Ujął chłodne szkło w dłoń, rozcierając kropelki wody na szyjce. Spojrzenie stało się uważniejsze, gdy z warg mężczyzny tak miękko padło jego imię. Starr z tym pytaniem wydawał mu się zaskakująco… bezradny.

Zaryzykujmy z tym piwem 一 rzucił, zamiast od razu udzielić mu odpowiedzi, podniósł butelkę do ust i upił spory łyk alkoholu, którego największą zaletą był to, że był chłodny. Zyskiwał na czasie, bo przecież nie mógł przyznać, że od kiedy przekroczył próg lokalu próbował znaleźć sensowne wyjaśnienie tego, co tu właściwie robi. Po co.

Chłodny napój spłynął wzdłuż gardła, nie pozostawiając ze sobą żadnej wyrazistej nuty, poza odrobiną goryczy. Gorzki finał jak większości historii. Przypomniał jednak Williamowi, że nie miał dość czasu zjeść lunchu. Powinien więc zdecydowanie uważać z ilością przyjmowanego alkoholu, nawet jeśli ten wchodziłby łatwo.

To chyba bez znaczenia, jaki miałbym w tym interes 一 zdecydował się w końcu udzielić odpowiedzi, umieszczając łokieć na oparciu barowego krzesełka i lekko zwracając się w kierunku Starra. 一 Po prostu skorzystaj z szansy. Tylko mi tu nie wyskakuj z bzdurami, że potem będziesz musiał zapłacić. Bo niby czym? 一 zażartował z irytującą pobłażliwością, która najlepiej dowodziła tego, że nie miał bladego pojęcia, co powinien powiedzieć. 一 Nie możesz tego po prostu uznać za uśmiech od losu i się dorobić?

bright starr
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
sous chef — beach restaurant
27 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
you are the knife i turn inside myself
W przeciwieństwie do Lowella, Bright albo nie chciał, albo zwyczajnie nie potrafił zajmować (zbyt) dużo miejsca, od dziecka zmuszony zaakceptować realia, w których zawsze, i zwykle w najmniej odpowiednich okolicznościach, napatoczył mu się ktoś silniejszy i większy od niego (jeśli nie chodziło o wzrost, a nie oszukujmy się, Starrowi w przydziale dostał się pokaźny przydział centymetrów, to zwykle o talent, wachlarz perspektyw, albo, zupełnie zwyczajnie, o zawartość portfela). To nie tak, że szatyn zawsze zachowywał się jak przysłowiowa mysz pod miotłą, i permanentnie unikał kłopotów - o, bynajmniej; wystarczyło spędzić w towarzystwie dwudziestosiedmiolatka parę dni by się przekonać, że tarapaty wydawały się całkiem go lubić), ale nie miał w nawyku zaznaczania terenu zamaszystością ruchów, i doniosłością niezachwianego, przepełnionego rezonem głosu. Czasem dlatego, że wydawało mu się, że nie ma nic do powiedzenia. Innym razem - ponieważ nie miał ochoty aby cenną energię trwonić na stroszenie piórek. Pewnie lepiej radziłby sobie z budowaniem kariery i zdobywaniem prestiżu, gdyby w jakimś momencie swojego życia nauczył się brylować, i robić dobrą minę do nieco gorszej gry, krasomówstwem lakując wszelkie możliwe braki w obyciu czy wiedzy. Niestety, Bright mówił mało, zwłaszcza ostatnio, jakby słowa musiał oszczędzać równie skrupulatnie co gotówkę. Już sam fakt, że w towarzystwie Williama zdobył się na kilka pełnoprawnych sentencji tam, gdzie zazwyczaj wydałby z siebie co najwyżej serię półsłówek i mruknięć, starszy mężczyzna powinien postrzegać jak jakiś pokręcony rodzaj przywileju.
Bright przekrzywił głowę, spoglądając na Willa z ukosa.
- Masz rację - Nie tyle nie zrozumiał żartu, co zwyczajnie nie uznał go za zabawny. Nie znał tego rodzaju humoru - dowcipów, na które pozwolić sobie mogli jedynie tacy, dla których niedobór zawsze był jakimś głębokim rodzajem abstrakcji - Nie bardzo mam czym.
W miejscu, w którym inni znajomi Lowella zdobyliby się pewnie na jakąś kąśliwą, zabawną ripostę, która nie zrobiłaby mężczyźnie żadnej krzywdy, jednocześnie dosadnie idąc mu w pięty, i być może inspirując do kolejnej zaczepki (czy nie tak w końcu wielu osobom upływał czas? na złośliwych, ale sprawiedliwych przekomarzankach?), Bright tylko wzruszył ramionami i wszelkie możliwe kontynuacje utopił w następnym łyku piwa. Lowell, okazywało się, rację miał w więcej, niż jednym kontekście. Trunek był gorzki - jak porażka, jak prawda, jak niewygoda rozmów prowadzonych przez dwie osoby pochodzące z kompletnie odmiennych środowisk, a jednak grawitujące ku sobie z przyczyn, jakich ani jedna, ani druga partia nie potrafiła zrozumieć.
Chrząknął.
- Nie wiem, czy chcę się dorabiać - Powiedział w końcu po chwili milczącego namysłu. W jego branży to był dość popularny scenariusz: nagły przełom, kariera nabierająca zawrotnego tempa i spalająca się we własnym ogniu niczym kometa, i, ostatecznie, koniec tej kariery równie spektakularny, co jej początek - Potrzebuję stabilizacji, rozumiesz? Nie przez wzgląd na siebie, tylko... - Westchnął. Nie chciał rozmawiać teraz o Faith - nie po to, żeby w oczach siedzącego obok bruneta nabrać tylko jeszcze więcej tragizmu - Nie wiem, czy wierzę w takie nagłe uśmiechy od losu - Dodał jeszcze, starając się brzmieć względnie dyplomatycznie. Gdyby miał być zupełnie szczery, wyszłoby to wszystko o wiele bardziej dosadnie. Los już raz się kiedyś do Brighta uśmiechnął, z pozoru, tylko po to by po jakimś czasie okazało się, że nie był to uśmiech ciepły i szczery, a raczej okrutny i prześmiewczy grymas.
Sięgnął po przyniesione im przekąski, i miał rację - orzeszki, przykryte cienką, ale wyrazistą w smaku i chrupką warstewką przypraw, były bardziej obiecujące niż to przeklęte piwo. Ktoś mógłby się nawet nabrać, że w Rudd's ceniono sobie jakość. Starr cmoknął, nie spuściwszy z Williama spojrzenia - No, ale zgoda. Na czym dokładnie miałoby to polegać? Co proponujesz?

William Lowell
ambitny krab
harper, czemu?
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Z każdą chwilą spędzoną w towarzystwie Starra, William uświadamiał sobie, jak byli odmienni. Przepaść między nimi się pogłębiała, ale paradoksalnie nie oddalała ich od siebie. Bo nigdy nie byli blisko. Po prostu uparli się, by krzyczeć do siebie z dwóch różnych końców urwiska, a pod nimi rozciągał się wyłom społecznych i materialnych uwarunkowań. Różniło ich jednak wszystko. Nie tylko ubrania czy cena samochodu, którym przyjechali pod bar. Pieniądze, stanowisko i pochodzenie manifestowały się w drobnostkach takich jak akcent, dobór słów czy sposób picia piwa. Wyraziste rysy, pokazujące, że świat nie jest sprawiedliwy. Może w ich znajomości chodziło o to uporczywe poszukiwanie miejsca, w którym się w końcu spotkają? Odkrycie choćby jednego podobieństwa, które ostatecznie dowiedzie, że jednak coś łączy wszystkich ludzi?

Na pewno nie było to poczucie humoru.

Przez moment William obawiał się, że jego frywolny i zupełnie niewinny żart mógł urazić Brighta. Może nawet dobór słów powinien, ale okazało się, że w pierwszej chwili mylnie odczytał jego reakcje. Przyznanie racji nie było ironiczne ani podszyte pretensją, to nawet nie była zaczepka, a ponure stwierdzenie faktu, w którego obliczu wygadanemu i charyzmatycznemu politykowi zabrakło języka w gębie.

William wcale nie lubił prawdy, szczególnie w tym jej surowym wydaniu. Ciężko było odwrócić od niej spojrzenie, nie można było zaprzeczyć, nie wypadało obrócić w żart. Pozostawało jedynie pogodzić się, nieważne jak niewygodna by była. W tym wypadku przede wszystkim nieprzyjemna była dla Starra.

Brew Williama lekko drgnęła ku górze, tworząc płytką zmarszczkę na czole. Wyglądał na wytrąconego z równowagi tym banalnym oświadczeniem. Przez ułamek sekundy zastanawiał się nad politycznymi sympatiami swojego towarzysza (nie potrafił znaleźć nawet dla niego właściwego określenia). Rozważał, czy może należy do tej grupy ludzi, która żyła mrzonką i z dumą obwieszczała, że nie potrzebuje gotówki do szczęścia? A potem organizowała tysiące zbiórek na pomoc samotnym matkom, bezdomnym psom i zagrożonym pszczółką? Starr jednak za mocno stał na ziemi, ze zbyt wieloma realnymi, a przede wszystkim własnymi problemami się mierzył, by przejmować się podobnymi bzdurami.

Co szybko potwierdził, kontynuując swoją wypowiedź. William powoli skinął głową, choć bardziej przyjmując do wiadomości, niż rozumiejąc. Bo w końcu co mógł wiedzieć o wątpliwościach? Nie znał prawdziwego ryzyka, zawsze mając w pogotowiu pieniądze rodziców. Mógł sobie kupić bezpieczeństwo za odrobinę wstydu.

Jeszcze raz podniósł butelkę do ust. Za drugim razem piwo smakowało dokładnie tak samo. Nim naprawdę można było jedynie upić się na smutno i z goryczą wspominać minione czasy. Przy kolejnym łyku sprawiało wrażenie ciężkiego, wygazowanego i lepkiego. Nieprzyjemny smak mógł jednak uratować Willa przed piciem go zbyt szybko.

Wyciągnął dłoń nad orzeszki, jakby chciał w końcu ich spróbować, ale cofnął ją. Decydując się najpierw odpowiedzieć na pytanie. I zabrzmieć przy tym przekonująco.

Proponuje ci czystą i oficjalną współpracę 一 wymyślił to w chwili, w której język formułował słowa. Starr nie przyjmie jałmużny. Prawdopodobnie nie dlatego, że jest zbyt dumny, ale raczej podejrzliwy. Zachowywał się jak człowiek, który przejechał się tyle razy, że teraz od losu spodziewał się tylko kolejnego kopniaka. 一 Ja chcę się dorobić 一 przyznał z bezwstydnym rozbawieniem, znów się rozluźniając. Odstawił piwo na blat, zwracając sylwetkę jeszcze bardziej w kierunku Starra. 一 Wejdziemy w spółkę i podpiszemy umowę. Załatwię ci zlecenia u moich znajomych, a ty odpalisz mi część z ich realizacji. Dwadzieścia procent z zysku dla mnie. Po mojej stronie jest znalezienie klientów i dopełnienie formalności. Ty robisz zakupy i gotujesz. Czysty biznes.

Dopiero teraz sięgnął po orzeszki, a gdy panierka chrupnęła mu w ustach wyrazistym smakiem, zrozumiał, dlaczego Starr zamówił od razu dwie miseczki.



bright starr
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
sous chef — beach restaurant
27 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
you are the knife i turn inside myself
Jeśli poznaliby się wcześniej - przed paroma laty, przed wypadkiem, w czasach, w których ziarno dzisiejszego zgorzknienia być może tkwiło już w brightowej osobowości, ale nie zdołało jeszcze na dobre wykiełkować - Lowell prawdopodobnie w ogóle nie musiałby mierzyć się z treścią podobnych dylematów. W tamtych czasach, Bright posiadał jeszcze krztę motywacji i nadziei, siłę żeby planować i marzyć, a nie jedynie egzystować w rytmie z dnia na dzień, za główny cel stawiając sobie związanie końca z końcem. Teraz szatynowi pozostawało co najwyżej zastanawiać się, czy jego dawna żywotność i poczucie humoru tylko zasnęły w nim głębokim snem, przykryte grubym pledem codziennych zmartwień, czy jednak umarły, bez nadziei na cudowne zmartwychwstanie.

Być może wbrew pozorom, Starr docenił jednak sposób, w jaki rozmówca poradził sobie z treścią jego niespodziewanie grobowego komentarza (tego typu wyznania czasem wydostawały się z jego ust jakby poza jego świadomą kontrolą - jakby przez większość czasu tylko czekały, przyczajone gdzieś na skraju dolnej wargi albo uwieszone krawędzi górnych jedynek, na moment, w którym mogłyby wysforować się na wolność, psując atmosferę każdej, choćby odrobinę pogodniejszej konwersacji). Większość znanych mu osób przyjmowała zupełnie inne strategie, albo oferując płytkie, nieprzekonywujące słowa otuchy ("Wszystko będzie dobrze", Na pewno jakoś sobie poradzisz", "Nie ma tego złego...", "Co cię nie zabije..."), i nieproszone porady ("Powinieneś...", "Ja na twoim miejscu...", "Najlepszym rozwiązaniem byłoby...", "A myślałeś może o...?"), albo też wycofując się z rozmowy przysłowiowym rakiem, w pozbawionej gracji próbie zmiany tematu. William jednak wytrzymał; wyraźnie zaskoczony, i być może trochę wybity ze zwyczajowego komfortu własnych przywilejów. Nie spróbował jednak Brighta pocieszać, zaprzyjaźniać się z nim na siłę z manierą szkolnych psychologów próbujących zdobyć zaufanie jakiegoś nastoletniego buntownika, ani rozwiązywać jego problemów. Nie wyglądało też na to, aby Starr był dla bruneta projektem charytatywnym - czymś na poprawę humoru, czymś, czym się można potem pochwalić przed zgrają przyjaciół znudzonych własnym bogactwem i rozleniwionych brakiem realnych problemów.
To była rozmowa o biznesie. O czymś, co potencjalnie mogło przynieść korzyść obydwu stronom. Zatapiając się w jeziorkach williamowych źrenic, Bright nie znajdował tam nadmiaru współczucia, albo przesadnej ilości tandetnego altruizmu.
Przełknął kolejny łyk piwa; faktycznie, smakowało jak powolna, i mało ekscytująca śmierć. Ujma na honorze każdego szefa kuchni (gdyby nie Jethro Vermont, myślał Bright, być może stać by go teraz było na trunki lepszej jakości; ponieważ jednak dwudziestoośmioletni geniusz kulinariów bezpowrotnie, zdawałoby się, ukrócił marzenia Starra o zajęciu pozycji głównego szefa, pozostawało mu przełknąć tak gorycz porażki, jak i kiepskiego alkoholu, przestać się nad sobą użalać, i zaakceptować realia całej tej, jakkolwiek frustrującej, sytuacji). Westchnął.
- Czystą i oficjalną, co? - Patrzył, jak mężczyzna przymierza się do wyskubania z miski pierwszej porcyjki przekąsek, do których podchodził z ostrożnością godną spotkania z dzikim zwierzęciem. W przewrotny sposób, takie interesowne rozumowanie Lowella, zdawało się przekonywać Brighta bardziej, niż legenda o biednym kucharzynie uratowanym od biedy i nędzy przez dobrodusznego dziedzica. Jeszcze czego - Dobra. Możemy spróbować - Nie utracił typowej sobie nieufności i przesadnej może czujności, ale już nie jeżył się tak, jak chwilę wcześniej. Widząc, jak mimiczna ekspresja Lowella zmienia się pod wpływem pierwszego kęsa, uśmiechnął się z taką satysfakcją, jakby właśnie zamiast przyzwoitych, barowych orzeszków, przedstawił mu ósmy cud świata - I będę miał wolną rękę co do menu?


William Lowell

ambitny krab
harper, czemu?
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Tym razem instynkt nie zawiódł Williama. Lubił myśleć, że znał się na ludziach. Posiadał ten szczególny dar, że wiedział gdzie nacisnąć, do jakiego argumentu się odwołać, który komplement wywoła najgłębszy rumieniec na gładkich policzkach. Miał ten rodzaj empatii, który nie polegał na współodczuwaniu, ale raczej zrozumieniu ludzkiej natury. Darzył Brighta sympatią na tyle, by nie próbować nim manipulować. Facet zresztą był na to zbyt sprytny i doświadczony przez życie. Nie dałby się nabrać na gładkie słówka. Po prostu pomógł mu spojrzeć na sytuację z właściwej perspektywy. W końcu żaden dorosły mężczyzna nie przyjmie jałmużny. Woli na nią zapracować. William pozwalał więc mu ratować godność, nie oferując pomocy, tylko czysty biznes. O ile „czysty biznes” to nie jakiś oksymoron.

Chrupka posypka rozsypała mu się przyjemnie na języku. Nie był smakoszem i nie potrafił wskazać poszczególnych przypraw, ale całość tworzyła spójną symfonię smaku. Podobnie czuł się, słuchając orkiestry. Z trudem określał instrument, które brały udział w danych partiach (choć odebrał gruntowne wykształcenie muzyczne, a nawet kilka lekcji gry na pianinie), ale potrafił docenić złożoną całość.

Wypił nawet kolejny łyk podłego piwa, które w tym zestawieniu smakowym nie było tak okropne, choć kompletnie nie nadawało się do opijania sukcesu. Słony smak zabił jednak obecną gorycz, a podniebienie załaskotał gaz. Alkohol smakował brudną i nudną rzeczywistością, ale czasem nawet wytworni panicze musieli się z nią zmierzyć. Właściwie… była jakaś niecna przyjemność w tym obniżeniu standardów.

„Możemy spróbować”, to więcej niż Lowell się po tym spotkaniu spodziewał. Nie okazał jednak nadmiernego entuzjazmu. Jedynie wzniósł butelkę z piwem do góry w formie milczącego toastu za ich współpracę i poczekał, aż Starr zrobi to samo, by móc zderzyć ze sobą ciemne szkło, a potem wypić kolejny już spory łyk trunku. Przypomniał sobie o pustym żołądku i zabił bagnisty smak dwoma orzeszkami, a przyprawy osiadły mu na wargach niczym drobne ziarenka piasku.

Co do jedzenia masz wolną rękę. Biorąc pod uwagę, że pijesz to piwo, nie zaufam ci w sprawie alkoholu 一 podrażnił dumę Starra, znów wchodząc na ten swobodny ton towarzyskiego spotkania. Odstawił butelkę na blat i łapiąc ją od góry, lekko okręcił, by kątem oka spojrzeć na skład, zawartość procentów, a może sprawdzić liczbę kalorii. 一 I nie będziesz próbował się targować, co do mojego procentu? 一 dopytał, spoglądając na niego spod brwi, jakby chciał mu zasugerować, że dokładnie to powinien w tej chwili robić Bright, toczyć walkę o jakieś wyimaginowane, obiecane pieniądze. Większość ludzi dokładnie tak by postąpiła. Wietrząc podstęp i próbując zgarnąć jak najwięcej z jeszcze nieistniejącej fortuny. Starr nie był jednak typem biznesmena. William do tej pory nie potrafił go określić. Nie był przegrywem, ani łobuzem, potrafił zachować się jak posępny dupek, ale miał w sobie coś więcej. I to właśnie to coś sprawiło, że Lowell wyskoczył z tą szczodrą propozycją.

Jutro podeślę ci umowę. A dzisiaj możesz mi powiedzieć, co zamierzasz zrobić z fortuną, która zarobimy? 一 ostatnie pytanie nie zostało zadane na poważnie. William wiedział, że na razie to tylko mrzonki. To była raczej kolejna zaczepka. Pytał o to, czego Starr chce. Jakby próbował go poznać. Rozgryźć. Niczym pillow talk w stylu „o czym marzysz”.



bright starr
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
sous chef — beach restaurant
27 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
you are the knife i turn inside myself
Prawdopodobnie w kontrze do przypuszczeń Lowella, Bright się roześmiał. Krótko - z dźwiękiem niby szczeknięcie prędko ginącym w szyjce butelki, z której szatyn wycmokał właśnie kolejną porcję lurowatego piwa - ale przynajmniej szczerze. Zdawało się, że sam zląkł się melodii własnego rozbawienia, jakby nie była jedynie falą niewinnego chichotu, a grzmotem przetaczającym się przez całe to jego nieidealne, dwudziestosiedmioletnie ciało. Brzmiała egzotycznie, dziwnie. Nieswojo. Bright wszak często czuł się tak, jakby kąśliwości i sarknięcia przychodziły mu (zbyt) łatwo, bo złośliwość miał we krwi, ale odczuwanie faktycznej radości było dlań rzadkim, limitowanym kuriozum.
- W porządku, ma to sens - Kiwnął głową, odstawiwszy butelkę na blat. Sam bynajmniej nie zamierzał wczytywać się w treści wynotowane na etykiecie - kalorie go nie obchodziły, skoro i tak każdy ich możliwy nadmiar skutecznie wypacał w kuchni, pod koniec dnia najczęściej znajdując się w głębokim, energetycznym deficycie, pozostałe składniki co najwyżej wypełniłyby go jednak wstydem i zakłopotaniem. Takiego piwa przecież nigdy nie dodałby do listy produktów zamawianych do restauracji, ani nie dodał do przyrządzanych dla ich gości potraw. Różnica była taka, że w Beach to nie on przecież za nie płacił - mógł więc pozwolić sobie na fanaberie i trunki znacznie wyższej jakości, warzone w małych, ekskluzywnych browarach, a na specjalne okazje nawet takie, które sprowadzano aż z Europy. W przypadku zamówień, które decydował się finansować sam, najlepiej sprawdzała się natomiast zasada, że co z oczu, to z serca. W poszukiwaniu komfortu, przeniósł zatem wzrok na twarz rozmówcy; studiował ją chwilę - Pewnie i tak nawet bym nie znał połowy z trunków, którymi raczysz się na co dzień - Skwitował. Wbrew pozorom, w jego głosie tym razem zabrakło zazdrości czy goryczy. Jaskrawych różnic między tym, z jakiego obydwaj pochodzili tła, jaki prowadzili tryb życia, i jak się prezentowali, nie dało się nie zauważyć, a Bright nie był osobą, która zaczęłaby teraz udawać kimś, kim nie jest. Taki plan i tak w trymiga spaliłby na panewce. Najlepiej może było więc pogodzić się z faktem, że obydwaj mieli określone wady i zalety, talenty i ograniczenia, a także zupełnie inne możliwości - Po co? - Przekrzywił lekko głowę. William miał ładne oczy: chłodny kobalt, tu i ówdzie zaciągnięty cętkami ciemniejszych przebarwień. Starr odchrząknął - Osiemdziesiąt procent dla mnie, minus wydatki, i dwadzieścia procent dla ciebie, brzmi logicznie - Wzruszył ramionami. Zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby Lowell zaproponował mu podział równo po połowie, i tak stanowiłoby to dla niego niebotyczną kwotę (dla Williama zaś pewnie coś na kształt kieszonkowego). Uniósł jeden kącik warg, i teraz jego uśmiech, choć odrobinę krzywy, nosił w sobie zadziorny, filuterny cień - Chyba, że żałujesz, i teraz wolałbyś, żebym odpalił ci jednak trzydzieści?

Następne pytanie bruneta było tylko zabawnym haczykiem, na który Bright - wiedział przecież - mógł się złapać, albo po prostu go zignorować, a jednak w jaźń dwudziestosiedmiolatka zdało się wbić odrobinę zbyt głęboko. Niemal boleśnie. Powaga zmazała z jego warg niedawną namiastkę uśmiechu. Milczał przez chwilę, zataczając palcem krąg wokół wylotu butelki. Zmarszczył nos.
Jeśli miał być szczery, i faktycznie uchylić przed Willem rąbka tajemnicy, której mężczyzna zdawał się być tak niesłychanie ciekawy, powiedziałby mu, że wyda ją na kolejny rok opieki medycznej swojej sparaliżowanej, przykutej do łóżka siostry. Dodałby, że może naprawi dach we własnym domu, i kupi babci nowy telewizor, oraz opłaci jej wszystkie leki na nadciśnienie. Fortuna, czy też nie, pieniądze jakie oferował mu Lowell pokryłyby część najpilniejszych z brightowych potrzeb, i może jeszcze pozwoliłyby mu na jakieś drobne szaleństwo. Tylko, że kto chciał wysłuchiwać podobnych historii - i to nad tak kiepskim piwem?
Bright wątpił więc, że to byłaby dobra odpowiedź, a inna nie przychodziła mu do głowy.
- Będę musiał się zastanowić - Powiedział w końcu, pojedynczym ruchem klepnąwszy lepkawy rant barowej lady - Masz ochotę na coś jeszcze, czy mam prosić o rachunek?

William Lowell

ambitny krab
harper, czemu?
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Uniósł obie brwi, gdy Bright dał ten bezwiedny wyraz szczerego rozbawienia jego uwagą. Był nie mniej zaskoczony, gdy w lokalu wybrzmiał jego zaskakująco ładny i miękki śmiech. Kompletnie nie pasował do tego miejsca, które powinny wypełniać przekleństwa, narzekania, rubaszne żarciki i kiepskie country. Nie tego spodziewał się William. Raczej szorstkiego rechotu podszytego odrobiną złośliwości. Starr wydawał się starszy przez brzemię wszystkich tych trosk, które nosił na swoich barkach. Teraz na moment wyglądał zwyczajnie i młodo. Przestał przypominać posępnego bohatera wydartego z książki opisującej życie rodzin robotniczych w drugiej połowie dwudziestego wieku w Szkocji.

Wrażenie psuł tylko fakt, że Bright w tej chwili śmiał się z samego siebie.

Ja sam nie znam z nich nawet połowy 一 przyznał, wzruszając lekko ramionami z nonszalancją i obojętnością. Jego specjalizacją nie były smaki, a liczby i ludzie. Z obiema tymi rzeczami radził sobie całkiem nieźle. Porządkował dane w tabelkach, a ludzi szybko i zazwyczaj trafnie kategoryzował. Może dlatego podobało mu się towarzystwo Starra? Bo jego nie potrafił tak łatwo określić, jeszcze nie udało mu się przypiąć mu żadnej zadowalającej łatki.

Nie był smakoszem whisky czy innego alkoholu. Jasne, potrafił bezbłędnie stwierdzić, że to piwo jest beznadziejne, ale o tym wiedzieli nawet ludzie, którzy sączyli je w tym barze. Po prostu nie było ich stać na nic lepszego w zadowalającej ilości, która pozwoli wyzwolić się spod jarzma rzeczywistości. William potrafił też zakołysać kieliszkiem wina i po sposobie osadzania się trunku na jego ściankach ocenić procent. Wszystko to jednak było po prostu wyuczone. Miał więc wyrobiony smak do ludzkich charakterów, ale w sprawach zmysłów często musiał polegać na pomocy specjalistów, nawet jeśli to nie oni od małego byli żywieni organicznymi produktami pochodzącymi z farm stawiających na zrównoważony rozwój.

Nie mógł się opanować i tym razem to on zaśmiał się w ten dźwięczny i nieskrępowany sposób człowieka, którego nikt nigdy nie próbował uciszać. Rozpieszczonego dzieciaka, z którym śmieje się cały świat. Przystojnego faceta, któremu najładniejsza dziewczyna w barze odpowie cichym chichotem.

Jesteś pierwszą osobą, która zaczyna targowanie od próby obniżenia własnego zysku 一 wyjaśnił powód swojej niespodziewanej wesołości, która w jakiś absurdalny sposób go rozczuliła. Co tym bardziej w przypadku dorosłego faceta siedzącego naprzeciw wydawało się dziwaczne. I kompletnie nie pasowało do sytuacji, ale tylko to określenie przyszło Williamowi w tej chwili do głowy. Połączenie sympatii, chęci pomocy i pobłażliwości. Była w tym odrobina wyższości, z której nawet nie zdawał sobie sprawy. Sam nazwałby ją zapewne troską. 一 Dwadzieścia procent mi wystarczy 一 stwierdził już nieco poważniej, choć w kąciku jego ust wciąż błąkał się uśmiech. Potrzebował wziąć kolejny łyk przeklętego piwa, by go w końcu zgasić.

Ten moment wykorzystał też Bright, by znów się zdystansować. Schować jak ślimak w skorupie, a William nie zamierzał naciskać, w poszanowaniu tej męskiej komitywy, która nie pozwala mówić o słabościach i uniemożliwia wymianę szczerych myśli na tle popisów, drobnych złośliwości i niewybrednych komentarzy na temat płci pięknej.

To lepiej się szybko zastanów na co ją wydarz 一 dodał z tym swoim przesadnym i raczej żartobliwym optymizmem, którym równoważył posępność Starra. Mówił, jakby fortuna już czekała za rogiem. 一 Mam ochotę na coś jeszcze? 一 dorzucił w wyrazie litościwego zdumienia, jeszcze na krótko zerkając na butelkę piwa, którego nie dopił. Zrozumiał jednak niezbyt subtelną sugestię i nie zamierzał się opierać. 一 Stawiasz. A ja jutro podeślę ci umowę na maila 一 zdecydował, uznając, że dwa piwa i przekąska nie mogły uszczuplić czyjegoś budżetu. Zgarnął jeszcze kilka orzeszków na dłoń. 一 Dasz znać, czy ci pasuje, wspólniku 一 mrugnął do niego, jakby byli jakimiś spiskowcami, wrzucił sobie orzeszka do ust i ruszył do drzwi, zostawiając Brighta z rachunkiem.



bright starr
ztx2
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
ODPOWIEDZ