lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
- Na kredensie, za tobą - poinstruował, uśmiechając się pobłażliwie, bo chyba tak już leżało w jego naturze. Kiedy mężczyzna sięgał po popielniczkę, nie odciągał od niego spojrzenia ani na sekundę. Zastanawiał się, w jakim tempie chce ujawniać mu to, ile wiedział, co podejrzewał i jak właściwie malował się jego pogląd na tę całą sytuację. Oczywiście, że Adalbert uważał, że chodziło o pieniądze. O co innego mogło chodzić w tym podłym świecie? On sam przecież był istnym rekinem biznesu, znał się na tym, jak mało kto. I musiał przyznać, że zagrania Monroe’a - choć na pierwszy rzut oka prymitywne i proste - wyróżniały się na tle tych innych ludzi żerujących na spragnionych miłości, młodych umysłach, wyjątkowym zaangażowaniem. Nie sądził wprawdzie, żeby mężczyzna te wszystkie paciorki, które Klaus schował starannie przed ojcowskim wzrokiem, w istocie zrobił sam , to już wymagałoby zbyt wiele wysiłku - ale sam fakt, że wziął je ze sobą, to jest: przygotował się na taką ewentualność, był w istocie imponujący. Być może jeszcze będzie miał okazję mu to przyznać.
- Skąd w tobie tyle sceptycyzmu, Saul? Gdybyś w istocie wierzył w to, że nie zmienisz moich przekonań, nie siedziałbyś tu teraz ze mną - zauważył, jak zwykle w taki sposób, żeby podkreślić swoją wyższość i cudzą głupotę. - Albo wcale byś tu nie przyjeżdżał. A jednak przyjechałeś. Dowiedziałeś się dwie godziny wcześniej, tak? To musi być na pewno miłe, móc urządzać sobie znienacka kilka dni wolnego w innym kraju. Biznes kręci się sam? - zagadnął, żeby zaraz upić kolejny łyk wina. Zaraz jednak machnął ręką.
- Nie, nic nie mam zamiaru sugerować. Skądże znowu. Próbuję tylko zrozumieć, co tobą kieruje. Uważasz, że nie pieniądze? Nie ekscytuje cię wizja takiego życia? - Poruszył podbródkiem w taki sposób, aby wskazać na wszystko, co ich otaczało. - Bo z Klausem będziesz miał właśnie takie życie. Komu by się to nie podobało? Nie musisz teraz kłamać. Rozmawiamy szczerze. Chyba, że nie planujesz życia z moim synem; jeśli tak, to musimy cofnąć się o parę kroków - dodał, celowo malując sytuację w taki właśnie sposób. - Ale skoro nie pieniądze, to co? Nie owijajmy w bawełnę, Saul, bliżej ci wiekiem do mnie, niż do Klausa. Ze mną miałbyś więcej tematów do rozmowy - zaśmiał się gorzko, choć szczerze w to wątpił. Czuł wręcz, że resztki jego poczucia dobrego smaku wyparowałyby bezzwrotnie w powietrze, gdyby był zmuszony spędzić w towarzystwie tego człowieka zbyt dużo czasu. - Ale muszę cię zawieść, bo mi nie podobają się wcale młodsze chłopaczki, których mógłbym owinąć sobie wokół palca - westchnął ciężko, wciąż przyglądając mu się z wyćwiczonym spokojem.

Saul Monroe
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Rozejrzał się, a zauważywszy popielniczkę na kredensie, wstał po nią. Postawił ją chwilę później na stole i przez jakiś czas stał, patrząc na Adalberta z góry i zaciągając się papierosem. Wreszcie jednak usiadł i strzepnął popiół, słuchając jego wywodu.
- Wcześniej o panu nie słyszałem zbyt wiele - powiedział wreszcie z nonszalancją, siedząc teraz rozparty na krześle, jakby był tu całkowicie na miejscu i jakby czuł się w swoim żywiole. Prawdę mówiąc, faktycznie zaczynał się tak czuć - dawne poczucie stłamszenia znikało na rzecz siły, którą w sobie poczuł, gdy w pełni dotarło do niego, że nie ma szans na zrobienie dobrego wrażenia na tym człowieku, bo ten już wyrobił sobie o nim zdanie, nie znając go zupełnie - więc rzeczywiście przyjechałem tu z nadzieją na porozumienie, na zaakceptowanie mnie jako partnera pańskiego syna. Teraz widzę, że nie zamierza pan spojrzeć na mnie, ponieważ uważa pan, że już wie, kim i jaki jestem, choć tak naprawdę nie wie pan o mnie dokładnie nic. Fakty z mojego życia, które pan zna nie determinują tego, kim jestem i jakie uczucie żywię względem Klausa czy pieniędzy, a prawda jest taka, że mam gdzieś pieniądze. Gdybym chciał, już dawno miałbym takie życie, jak pan, ale pieniądze nie są nadrzędną wartością w moim życiu. Tak, chciałbym, żeby moje dalsze życie potoczyło się z pańskim synem; nie wiem, czy można to już nazwać planami, bo nic nie zaplanowałem - na razie po prostu cieszę się jego obecnością, tym, że mogę z nim rozmawiać, spędzać czas. Cieszę się, że mnie tu przywiózł i chce pokazać swoje rodzinne strony, cieszę się, że spędza ze mną coraz więcej czasu i że możemy się o siebie nawzajem troszczyć. Możemy sobie pokazywać nasze światy. A czy miałbym z nim takie życie, jak tu? Nie wiem, nie myślałem o tym, ale kiedy teraz pan o tym wspomniał, to nie chcę czegoś takiego. Chcę mieć mój mały sklepik z biżuterią, którą sam zrobię, nie zamierzam wchodzić na żadne giełdy i kłócić się z biznesmenami pańskiego pokroju. Tak, biznes kręci się sam, ponieważ mam ludzi, którzy pracują w sklepie, którzy dadzą sobie radę. W ostateczności mam przyjaciół, którzy mi pomogą. To nie jest korporacja, panie Werner i nie czuję żebym musiał na nią cały czas patrzeć - a jeśli nawet i jeśli przez to okaże się, że padnie, to będzie mnie to bolało, ale tylko pokaże mi, że nie jestem biznesmenem. Bo nie jestem i nie zamierzam być.
Zaciągnął się znowu, strzepnął popiół i napił się wina. Był ciekaw, ile Adalbert o nim wie, ale podejrzewał, że mało - wiedział o jego rodzicach, tak, ale te informacje nietrudno było dostać: pół miasta o tym huczało. Wiele więcej raczej nie wiedział.

klaus amadeus werner
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Słuchał go w pozornym spokoju, choć tak naprawdę wszystkie te słowa wpuszczał jednym uchem i wypuszczał drugim - żeby się czasem nie zdenerwować. Wydawało mu się, że ten człowiek, nagle całkiem bezczelny i bezpośredni, wierzył jeszcze tępo w to, że uda mu się wygrać tę dyskusję. Być może w istocie nie znał Adalberta na tyle, żeby wiedzieć, że on nigdy nie przegrywał.
- Nie zrozumiałeś, Saul - odparł w końcu litościwie, kiedy mężczyzna wygadał się wreszcie. - Jeśli chcesz wieść życie z moim synem, to ono będzie tak wyglądać. Nie ma tutaj pola na dyskusję. Nie będzie żadnego małego sklepu z biżuterią - będą giełdy i kłócenie, jak nieroztropnie nazwałeś - jak ufam - dobijanie targów, z biznesmenami. Bo Klaus któregoś dnia odziedziczy tę firmę i wtedy, przykro mi to mówić, wszystkie twoje plany o spokojnym życiu legną w gruzach - wypowiadał się z teatralnym smutkiem; jeszcze chwila i położyłby mu na ramieniu dłoń w pocieszającym, jakże ojcowskim geście. - Męczyłbyś się tylko - dodał po niedługiej, kilkusekundowej przerwie. - Trzeba mieć do tego zacięcie biznesowe; sam przyznałeś, że go nie masz. Ale ten twój sklep... nawet mała firma pochłania koszta. Zaczął już zarabiać na siebie czy jeszcze spłacasz ten kredyt, który z całą pewnością musiałeś wziąć? - cmoknął ustami, okręcając kilkukrotnie w palcach kieliszek z winem. Wpatrywał się w niego przez dłuższy moment, aż w końcu uznał, że to chyba najwyższa pora, aby wyłożyć karty na stół.
- Drogi Saulu, pozwól, że spytam tak bezpardonowo: czy uważasz mnie za idiotę? Ślepca? Głupca? - wymienił po kolei, żeby Monroe mógł sobie wybrać którąś z dogodniejszych opcji. - Mówisz o tym, że nie zależy ci na pieniądzach, a jednak - żeby otworzyć ten sklep potrzebowałeś przecież właśnie ich. I, szczerze mówiąc, prześledziwszy twoją karierę zawodową, pojawiły się w mojej głowie różne wątpliwości. Muszę przyznać, że całkiem nieźle to rozegrałeś. Możesz mi już zdradzić, o czym mówimy. Narkotyki? Nie byłbyś wcale wyjątkowy z takim planem, wiele osób z... twojego środowiska ucieka się do handlu, żeby coś odłożyć. Czy jednak coś innego? - zrobił kolejną przerwę, wpatrując się w niego uważnie, badając reakcje. - A może, czysto teoretycznie, znalazłeś sobie głupiego dzieciaka, który nie ma pojęcia o wartości pieniądza i przekonałeś, żeby dołożył się - z nieswojego majątku - do tego niezwykłego przedsięwzięcia? - dodał, bardziej oschle, wciąż świdrując go spojrzeniem.

Saul Monroe
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Patrzył na Adalberta spod nieco przymrużonych powiek, ze stężałą twarzą. Chyba teraz nie był zły - w tym momencie jakoś ta cała irytacja mu przeszła, kiedy zrozumiał, że nie ma o czym rozmawiać z tym człowiekiem, bo on jest przekonany o swojej racji i traktuje go protekcjonalnie. Wiedział, że senior nie przestanie go tak traktować i że nigdy go nie zaakceptuje, więc nie było tu o co walczyć, nie było sensu się starać - siedział więc na krześle, z nogą założoną na nogę, nieco bokiem do stołu, tak, by być zwróconym wprost do Adalberta.
- Cóż - to nie będzie moja firma - skwitował tylko - nie muszę więc mieć do niej zacięcia biznesowego. Mogę jedynie wspierać Klausa w jego postanowieniach albo kiedy będzie potrzebował wsparcia emocjonalnego, czyli - tak, jak do tej pory. I owszem, kredyt jeszcze spłacam i podejrzewam, że będę go spłacał dość długo, ale liczyłem się z tym, kiedy zapragnąłem mieć ten sklep.
Zaciągnął się znów papierosem i wydmuchał dym w stronę mężczyzny - nie w twarz, ale tak, że chmura przeszła niedaleko jego głowy.
- Najmocniej przepraszam - powiedział nieszczerze - jestem taki nieobyty...
Napił się wina i ułożył wygodniej, opierając nonszalancko łokieć na stole. Tak, był bezczelny, bo skoro ten człowiek był wobec niego źle nastawiony i nic tego nie mogło zmienić, to on w takim razie postanowił nie przejmować się konwenansami. Uwagi o śledzeniu jego kariery życiowej nie zrobiły na nim wrażenia.
- Skoro pan pyta, czy to były narkotyki, czy coś innego, to znaczy, że blefuje pan ze śledzeniem mojej kariery i liczy na to, że sam mu powiem, a ja nie mam takiego zamiaru. Widzę, że mnie uważa pan za idiotę - zresztą daje pan temu teraz wyraz w wielu swoich słowach. Proszę śledzić dalej, skoro jestem na tyle interesującym człowiekiem, że wydaje pan swoje ciężko zarobione pieniądze na prześwietlanie jakiegoś nic nie wartego typa z Australii. Nikogo do niczego nie przekonywałem, ale w to też pan z pewnością nie uwierzy, więc nie mam zamiaru się tłumaczyć. O czym pan właściwie chce ze mną porozmawiać? Czy właśnie jesteśmy konkretnie w temacie tej rozmowy i pańskim celem była próba poniżenia mnie, zmieszania z błotem i udowodnienia, że pan jest ode mnie lepszy, bo ma pieniądze? Pieniądze to nie wszystko, proszę pana. Pieniądze nie czynią człowieka dobrym ani godnym czegokolwiek.
Skończył papierosa i zdusił go w popielniczce, gniotąc go może trochę za bardzo - ale nie ze złości; sam nie wiedział, dlaczego.

klaus amadeus werner
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Nieobyty - to prawda, to było dobre słowo. Adalbert był zniesmaczony i coraz bardziej oburzony, ale w gruncie rzeczy odczuwał też przecież satysfakcję - nie mylił się, co do tego człowieka. Jedyne co, to okazał się on dużo bardziej uparty w wybielaniu własnych intencji, niż przypuszczał Werner. Dobrze założył na początku - wino było zbyt lekkim trunkiem na tę rozmowę. Miał ochotę wstać jednak po to brandy, ale czuł, że długo jeszcze nie wytrzymają, w tych względnie cywilizowanych warunkach, dlatego zamiast tego, dolał sobie wina.
To nie będzie jego firma? Och, oczywiście, że nie będzie, przecież Adalbert miał zamiar osobiście zadbać o to, żeby Klaus nie splugawił jej imienia, pokazując się gdziekolwiek publicznie z tym... osobnikiem. I choć normalnie zaprzeczyłby jego słowom, podkreślając, że to zawsze był rodzinny biznes, że partnerzy akcjonariuszy zawsze odgrywali równie ważne role we wszystkich powiązanych z utargami wydarzeniach, tym razem milczał. Właśnie dlatego - że nie było tam miejsca dla kogoś takiego, jak Saul Monroe i obaj musieli o tym doskonale wiedzieć.
Nie mógł się powstrzymać - zaśmiał się krótko na ten truizm, którym ten nieobyczajny mężczyzna podsumował swoją wypowiedź. Jeden wielki dowód na to, że ten człowiek nie miał najmniejszego pojęcia o zasadach rządzących światem. A wielka szkoda - skoro dościgał go wiekiem, mógł przynajmniej okazać się mniej więcej orientującym w prawach natury, zaktualizowanych o całe lata kapitalistycznych doświadczeń.
- Ja? Poniżać? Nigdy w życiu. Wymieniamy się wątpliwościami, panie Monroe. Ja, jak widać, mam ich całkiem sporo. Nie powinieneś mi się dziwić, skoro z mojego puntu widzenia, twoja relacja z moim synem łączy w sobie wszystkie negatywne aspekty szczeniackiego zauroczenia i zwykłego pasożytnictwa. Liczę, że jesteś na tyle inteligentny, że dostrzeżesz, kogo określam mianem pasożyta - tę obrazę wygłosił tak lekko i niezobowiązująco, jakby opowiadał właśnie o jutrzejszej prognozie pogody, zeszłorocznym śniegu czy tym, że indyk był w istocie odrobinę zbyt suchy, jak na jego gust.
- Ale masz rację - czas przejść do rzeczy - skinął w końcu głową, jednocześnie podnosząc się od stołu. - Proszę mi wybaczyć, dwie minuty - powrócił nagle do kulturalnego tonu głosu, żeby zaraz przejść do poprzedniego pomieszczenia, gdzie pobyt zajął mu raptem kilkadziesiąt sekund, aż wreszcie powrócił do jadalni, dzierżąc w rękach kawałek papieru. Siadając z powrotem na swoim miejscu, ułożył kartkę tuż przed Saulem. - To czek. Dwieście tysięcy euro - wyjaśnił, zdając sobie sprawę, że mógł mieć do czynienia z człowiekiem, który tą formą płatności bezgotówkowej zupełnie się nie posiłkował. - Oto jak ja to widzę: zabierasz sobie to, to dla ciebie. Wracasz do mojego syna i doskonale się bawicie. Zrób sobie z tego wyjazdu miodowy miesiąc, połączony z imprezą pożegnalną, nie interesuje mnie to. Jedz dokładki każdego posiłku, pij tyle wina, ile ci się podoba, pokorzystaj sobie. Ale kiedy wrócicie do Australii, masz zniknąć z życia Klausa. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Zdradź go, niech cię przyłapie. Powiedz mu, że to wszystko to było tylko na chwilę; czemu nie. Konkluzja jest taka, że nie chcę cię nigdy więcej widzieć w jego towarzystwie. A za to - kiwnął głową w kierunku czeku - rozbuduj sobie sklep, kup ładniejszy dom albo prezenty rodzinie, albo jakiemuś kochankowi - to też mnie nie interesuje. To dla ciebie, na twoje potrzeby. To jest jedna opcja - zakończył jeden wątek, przełknął ślinę i zaraz mówił dalej. - Druga - nie robisz tego. Tak czy inaczej chcę, żebyś wziął ten czek, będziesz mieć... ile tu jesteście, tydzień? Dokładnie tyle do namysłu, co z tym zrobisz. Ale jeśli nie zdecydujesz się skorzystać z mojej propozycji, przysięgam ci, Saulu Monroe: odkopię każdy twój brudny sekret, wyciągnę na wierzch każdy przekręt, dotrę do każdego niegodzistwa, którego się dopuściłeś. I wyłożę to wszystko, jedno obok drugiego, przed oczy mojego syna - zagroził, wpatrując się w niego surowo. A potem napił się wina. Spokojnie. Podobne zagrania zawsze go uspokajały.

Saul Monroe
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
- Wcale pan nie liczy na moją inteligencję - stwierdził podobnym tonem, jakim wyrażał się o nim Adalbert - Sądzę, że wręcz ma mnie pan za głupca i cieszy się swoją domniemaną wyższością nade mną, nie dostrzegając żadnej z moich prawdziwych cech, a tylko te urojone w pańskiej bogatej i przesyconej przekonaniem o własnej klasie, głowie. Tak, zauważyłem, że uważa mnie pan za pasożyta, co również jest obelgą. Czyżby to zaprzeczanie poniżaniu było nieszczere? Czy może jednak nie dostrzega pan takich niuansów i nadal jest pan święcie przekonany o swoim byciu lepszym ode mnie?
Nadal nie był zły, choć czuł, że ostatnia obelga go dotknęła i prawdopodobnie wybuchnie, gdy już wreszcie się rozstaną. Miał też wrażenie, że jeszcze chwila, a może przeholować i zostać wyrzucony z tego domu, ale może to i lepiej - wynajmie jakiś pokój w tanim hoteliku i będzie miał przynajmniej spokój, bo atmosfera w tym domu była więcej, niż toksyczna. Zostanie tu, jeśli senior mu pozwoli i jeśli Klaus będzie tego chciał, ale miał już ochotę iść do niego i poprosić, by wynieśli się gdzieś indziej, gdzie będą mogli prawdziwie odpocząć i cieszyć wakacjami i wzajemnym towarzystwem.
Odprowadził Adalberta wzrokiem, a gdy mężczyzna zniknął za drzwiami, Saul zapalił kolejnego papierosa - tym razem swojego. Poczęstował się jednak zapalniczką seniora, nie dlatego, że nie miał własnej, tylko to była jedna z drobnych przyjemności, o których nie musiał nikt wiedzieć, a które dawały iskierkę satysfakcji. Zastanawiał się, czy sobie stąd nie iść, ale nie zdążył się zdecydować, nim mężczyzna wrócił z jakimś świstkiem, który położył przed nim. Owszem, Saul wiedział, czym są czeki. Spojrzał na niego z góry, z nie wyrażającą niczego miną, po czym przeniósł spojrzenie znów na Wernera, słuchając tego, co ten miał do powiedzenia. Złość ponownie w nim kiełkowała gdzieś w okolicach przepony, ale Monroe usilnie starał się ją tam zatrzymać i nie pozwolić dotrzeć do głowy; powziął jednak postanowienie, że dzisiejszej nocy opowie Klausowi o sobie najwięcej, jak tylko da radę. Może nawet wszystko? Niech stary nie sądzi, że ma asa w rękawie.
- Handluje pan własnym synem - stwierdził w końcu lodowatym tonem - Gratuluję. Już wiemy w takim razie, ile jest dla pana warty.
Zaciągnął się i tym razem wydmuchał dym w jego klatkę piersiową.

klaus amadeus werner
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
- Nie poniżanie, tylko wątpliowści - poprawił go pobłażliwie, powtarzając się, ale to nic - do takich najwyraźniej za pierwszym razem nie docierało, kiedy zgadzali się wspólnie na jedną, spójną terminologię. Ewidentnie Monroe do tej pory uważał, że mógł w tej całej sytuacji okazać w jakiś sposób swoją dominacją, zupełnie jakby nic nie robił sobie z tego, że był w jego domu, ruchał jego syna i jeszcze miał czelność odzywać się do niego, jakby był mu równy. To oburzało Adalberta, ale budziło w nim też jeszcze jedno, zgoła inne uczucie.
W pewnym sensie, znajdował w sobie nawet odrobinę litości dla tego bezczelnego człowieka, który wpakował się z brudnymi buciorami do jego posiadłości i rozsiadł w jadalni, jakby była mu podległa, patrząc mu nieskrępowanie w oczy i oszukując ich obu, co do swojej natury. Mógł tylko wyobrażać sobie, w jak patologicznym środowisku dorastał - ojciec-pijak, tyran, bijący żonę i dzieci, cała masa zawszawionego rodzeństwa, brak zaspokojenia podstawowych potrzeb... tak, Adalbert Werner czuł, że ofiarując mu te pieniądze, robi przy okazji dobry uczynek. Niech sobie ten dzieciak, który nigdy nie otrzymał takiej ilości ojcowskiej miłości, jak jego syn, poużywa trochę życia, pokorzysta. Niech kupi coś rodzeństwu i zastraszonej matce, niech ich weźmie na wakacje - bo z pewnością nigdy nie byli na wakacjach. A Adalbert Werner w tym wszystkim nie był wcale szantażystą, a jedynie filantropem - uważał po prostu, że nie powinno się mieszać ze sobą tak skrajnie różnych środowisk i udawać, że to działa. W jaki sposób Klaus - wychowany w cieple, motywacji, nie zaznawszy nigdy bólu, zimna ani odtrącenia - mógł udawać tak uparcie, że cokolwiek łączyło go z tym człowiekiem?
Z większą łatwością Werner przełknąłby gorycz faktu, że nie będzie nigdy miał synowej, gdyby jego syn przyprowadził do domu kogoś równego sobie - zadbanego, wykształconego dziedzica rodzinnej fortuny. Z tego dałoby się coś ugrać, można by było zainwestować w jakąś współpracę pomiędzy firmami, coś by z tego było. A tutaj? Jakie tu było pole do popisu? Tyle tylko - żeby dać mu ten czek i pozwolić nacieszyć się trochę życiem, z dala od jego syna, z dala od jego majątku, z dala od jego rodziny.
Słowa o handlowaniu rozbawiły go jednak do tego stopnia, że roześmiał się krótko i surowo - bezczelny gnój.
- Może w twoim domu, Saul, przehandlowywano was na różne rzeczy. Ćpanie? Dziwki? Jak to było? - zaczął, poważniejąc gwałtownie. - Ale w moim domu najważniejsze jest dobro mojego dziecka. Za mało zapisałem? Podaj cenę. Zobaczymy, co da się zrobić. Naprawdę liczę, że udowodnisz mi teraz na przekór, że wcale nie jesteś głupi i podejmiesz właściwą decyzję. Wierzę, że możemy się dogadać - mówiąc to, poprawił okalający szyję krawat.

Saul Monroe
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Uśmiechnął się paskudnie, wypuszczając dym przez wyszczerzone zęby. Oparł kostkę jednej nogi o kolano drugiej, teraz już siedząc zupełnie rozwalony na tym krześle - bezczelnie, owszem i zupełnie specjalnie teraz był bezczelny.
- Poniżanie - powtórzył z naciskiem - nie wierzę, że pan naprawdę sądzi, że to, co do mnie mówi, można nazwać wątpliwościami, a nie po imieniu. Musiałby pan być czystym hipokrytą, żeby sądzić, że mnie pan teraz nie lży.
Był w pewien sposób zaskoczony tym, że te wszystkie słowa tak mało go bolą - powinien przecież czuć się faktycznie źle, powinien czuć ból, wściekłość, powinien próbować się bronić. A on wcale tego wszystkiego nie czuł i nie zamierzał się bronić - może chodziło o to, że Werner (mimo tego, że w wielu aspektach miał rację) nie miał nad nim żadnej władzy? Nie był mu bliski, nie próbował się porozumieć, odrzucał go z całą stanowczością i traktował jak śmiecia. Chyba dlatego nie był w stanie go zranić: bo był dla Saula nikim. Monroe - mimo, że wychowany w biedzie i patologii - czuł się znacznie lepszy od tego człowieka, który już teraz budził w nim odrazę. Czuł też, że ma z Klausem znacznie więcej wspólnego, niż do tej pory przypuszczał.
- Akurat w moim domu nikt nie handlował dziećmi - to jedna z dobrych cech mojej rodziny - zerknął znowu na czek, a po chwili wziął go w palce i przyjrzał mu się beznamiętnie - Dwieście tysięcy euro. Czyli tyle kosztuje dla pana jedyny syn.
Schował czek do kieszeni i spojrzał na Adalberta z pobłażliwym uśmiechem.
- Ja cały czas panu udowadniam, że nie jestem głupi, tylko pan tego nie potrafi dostrzec.
Dopalił znów papierosa, zaciągając się może trochę za mocno, dopił wino ze swojego kieliszka, odstawił go z hukiem na stół i wstał, patrząc teraz na Adalberta z góry, lodowatym spojrzeniem.
- Rozumiem, że to wszystko, co chciał mi pan powiedzieć. Dziękuję za tę pouczającą rozmowę i pozwoli pan, że teraz pójdę do mojego partnera, do mojego chłopaka, przytulę go i uspokoję, bo wyprowadził pan go z równowagi. Dobranoc.
Odwrócił się i podszedł do drzwi, przy których się jednak zatrzymał i obejrzał przez ramię.
- Proszę uważać, czego pan szuka, bo może się okazać, że znajdzie pan coś, co pana zaboli.
To była groźba, choć niekoniecznie mająca pokrycie - Saul miał na myśli po prostu to, że był kiedyś przestępcą, a skoro tak, to miał różne kontakty; a te kontakty niekoniecznie chciałyby być odnalezione przez jakiegoś milionera, zafiksowanego na "dobru syna" i zrobieniu krzywdy jednemu z nich. Monroe sam w sobie raczej nie był groźby - nie uważał się za takiego, nigdy też nikogo nie zabił, ale niektórzy jego "znajomi" mieli już co najmniej kilka trupów na koncie: Kolumbijczycy na przykład, z którymi Saul handlował narkotykami. Albo złodzieje, którym Saul sprzedawał i od których kupował fanty. Owszem, pan Werner mógł znaleźć na niego dużo haków, ale mogło mu się to odbić czkawką.
Wszedł do pokoju Klausa jak burza, zamknął za sobą drzwi mocniej, niż chciał, podszedł szybkim krokiem do Klausa i pocałował go mocno. Było po nim widać, że rozmowa z seniorem nie należała do najprzyjemniejszych, ale wciąż nie był na niego zły.
- Twój ojciec to przemiły człowiek. Nie da się z nim porozumieć, nie zaakceptuje mnie, więc możemy albo się stąd wynieść już jutro - teraz nie mam siły na szukanie hotelu - albo zostać i udawać, że jest nam tu dobrze.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
To całe insynuowanie, że zapisana na czeku wartość odpowiadała wartości jego syna, Adalbert traktował z niezwykłą pobłażliwością. To nie była cena Klausa - to była cena jego spokoju i Werner senior z całą pewnością był w stanie ją zapłacić. Zrezygnował jednak z dalszego tłumaczenia tego Saulowi - uznał najwyraźniej, że jego rozmówca, który tak zażarcie starał się wyłuszczyć mu, że wcale nie był idiotą, nie potrafił pojąć hojności jego gestu. Mentalność typowej biedoty - daj palca, a weźmie całą rękę.
Obserwował w milczeniu, jak mężczyzna podnosi się i kieruje do drzwi, ale kiedy ten przy wyjściu zatrzymał się i ośmielił mu zagrozić, Adalbert poczuł, jak traci wyćwiczony spokój.
- Mam nadzieję, że „twój chłopak” przedstawi ci niebawem swoją matkę. Będziesz zachwycony - rzucił tylko, dostatecznie głośno, żeby Monroe usłyszał go na pewno, choćby był już na schodach. Po całej tej wymianie zdań, Werner czuł, że zrobiło mu się gorąco z frustracji. Zdecydował się jednak przerzucić na mocniejszy alkohol; porzucił zatem niedopite wino razem z niezmytymi talerzami, które czekały na gosposię, mającą pojawić się o poranku, żeby poczłapać do swojego ulubionego pokoju z kominkiem, gdzie czekała na niego brandy. Wiedział, że teraz potrzebował zebrać w sobie całą masę cierpliwości. To nic. Był rekinem biznesu. Był przyzwyczajony do rozwiązań, które wymagają czasu.
Zasiadłszy w fotelu, wybrał numer do Ralpha, nic specjalnego nie robiąc sobie z zaistniałej pory.
- Wszystko aktualne, czekam na nowości - poinformował tylko, bo swojego najlepszego pomagiera zdążył oczywiście wcześniej już wtajemniczyć w cały plan. Odpalił kolejnego papierosa. Zanosiło się na długą noc.

W czasie, kiedy na dole toczyły się burzliwe rozmowy, Klaus był w rozsypce. Nie wiedział czy to przez zwykłe wspominanie o matce w kontekście takim, jakby zaraz miała stanąć w drzwiach, czy przez ogół tego, czego był świadkiem (i odbiorcą) na kolacji - pierwszym, co zrobił, kiedy zamknął za sobą drzwi do pokoju, było rozpłakanie się. Zupełnie żałośnie; zupełnie, jakby miał znowu dwanaście lat i nic do powiedzenia. Czuł się zażenowany, że Saul musiał tam być, że musiał tego słuchać i tego oglądać. Ale był też na niego zły - czemu za nim nie poszedł? Naprawdę wolał siedzieć tam z jego ojcem? Dodatkowy stres generowała u niego świadomość, że Adalbert wiedział już dobrze, że Klaus nie powiedział swojemu chłopakowi o śmierci matki i obawiał się, że zdecyduje to zrobić w jego imieniu. To nie o to chodziło, to nie tak miało być.
Znowu czuł się jak dziecko. Kiedy zsuwał z siebie powoli kolejne warstwy garnituru, łkając wciąż żałośnie, zupełnie, jakby przydarzyła mu się co najmniej jakaś straszna rzecz, myślał tylko o tym, że dał się potraktować jak zupełny smarkacz - wyrzucić z posiłku odrobiną nieprzychylności, zatrzasnąć ze łzami w oczach za drzwiami własnego pokoju. Odkąd wyprowadził się do wujostwa, minęło już trochę czasu i zdawać by się mogło, że zapomniał już, że rozmowy z ojcem zawsze kończyły się w ten sposób. A on teraz był na siebie zły - cholernie. Za to, że wierzył, że tym razem będzie inaczej, za to, że ufał do ostatniego momentu, że Adalbert zachowa się w stosunku do Saula z serdecznością, za to, że w ogóle zgodził się na tę kolację: mógł powiedzieć, że na nią nie przyjdą. Nie dość, że czuł się jak dzieciak, to w dodatku jeszcze jak taki skretyniały.
W końcu, rozrzuciwszy ubrania po podłodze, pozostał jedynie z zapiętą na ledwie dwa guziki koszulą (zanim ją poluzował, miał wrażenie, że się dusi) i bielizną, i w takim żałosnym komplecie opadł na łóżko, sięgając zaraz po podarunek od Saula, z oczami wciąż czerwonymi od łez. Przez chwilę obracał woreczek w palcach, ale w końcu obrócił się na bok i odpakował zawartość, układając przedmioty w linii na kołdrze. Na krótki moment zapomniał i o płakaniu, i o złości, jakby zaczarowany nagle tym, co przyszło mu oglądać. Powoli i z namaszczeniem podnosił po kolei każdą z rzeczy, przypatrywał się jej uważnie, gładził jej krawędzie. I chyba nawet się uśmiechał - nawet jeśli podczas tego uśmiechania, wciąż pociągał jeszcze nosem.
Te rzeczy były piękne. Klaus od razu wsunął obie bransoletki na chude nadgarstki i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nie tylko z zafascynowaniem. Spinkę do kołnierza obracał w palcach. Po chwili zerwał się z łóżka na luźne nogi i podszedł do lustra, żeby zapiąć na powrót guziki koszuli i móc wpiąć ją w odpowiednie miejsce. Przez chwilę wpatrywał się we własne odbicie i czuł, jak przez tę całą zgryzotę, przebija się ciepło. Zaraz jednak przypomniał sobie o kontekście całej tej sytuacji - o tym, czemu w ogóle płakał, o tym, że Saula nie było teraz obok niego, o tym, że te wszystkie piękne rzeczy zostały mu wręczone pod wpływem ojcowskiego przymuszenia. I nie wytrzymał, bo znowu poczuł, że się dusi; musiał na powrót rozpiąć większą cześć guzików, wrócić na łóżko i zdjąć spinkę. Odłożył ją ostrożnie na stolik nocny i wciąż się w nią wpatrywał.
Zastanawiał się czy powinien wrócić na dół. Czuł, że nie był w stanie, ale było mu jednocześnie okropnie z tym, że zostawił Saula na pastwę własnego ojca. Naprawdę był przekonany, że mężczyzna za nim pójdzie.
Kiedy w końcu drzwi pokoju się otworzyły, on siedział zgarbiony na łóżku, pociągając jeszcze odrobinę nosem i wpatrując się w te przywdziane przed chwilą bransoletki. Gdy dostrzegł Saula w progu, natychmiast podniósł głowę i już chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie Monroe dołączył do niego i pocałował go mocno, i Klaus na krótką chwilę zapomniał o tym, jak źle się czuł. A potem Saul odsunął się od jego ust i zaczął mówić, a Wernerowi nie pozostało nic innego, jak tylko słuchać.
- Przepraszam - szepnął w końcu, kiedy mężczyzna już skończył, po czym opuścił spojrzenie z powrotem na swoje dłonie. - Nie chciałem, żebyś musiał... Te rzeczy są piękne, wiesz? Dziękuję - tu zrobił przerwę, palcami wciąż obracając jedną z bransoletek, tę z napisem. - Tylko to nie powinno być tak, że mi to dajesz, bo on tak powiedział i... przepraszam. Mam nadzieję, że wiesz, że wcale nie musiałeś... - Słowa zdawały mu się jakoś zupełnie nie kleić, zupełnie jakby wciąż był roztrzęsiony tym, co się stało. - Co ci powiedział? Nie wiem... możemy mieć go gdzieś po prostu, Saul, naprawdę. Będziemy jeść w kuchni - zaryzykował propozycję. - Chciałem ci pokazać też miłe rzeczy tutaj, a... a w sumie zaczęliśmy od tych najgorszych.


Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Zignorował wypowiedź Adalberta na temat matki Klausa - uznał, że chłopak sam mu powie, o co chodzi, kiedy będzie gotowy. Coś tu z pewnością było nie tak, ale skoro Klaus sam nie powiedział mu wcześniej, to musiał mieć jakiś powód, a Saul nie chciał na niego naciskać.
Zauważył też teraz - kiedy uklęknął na łóżku naprzeciw niego opierając dłonie o uda - że chłopak płakał, kiedy go tu nie było. Zobaczył, że młody otworzył prezent i serce zabiło mu szybciej: czy podobały mu się te rzeczy? Nie były zbyt... szczeniackie...? Zaraz jednak jego myśli oderwały się od błyskotek, gdy usłyszał przeprosiny.
- Nie masz za co przepraszać - potrząsnął głową, unosząc dłoń - to on tu ma problem, którego nie chce przeskoczyć. Ma jakieś wyobrażenia na mój temat, uważa mnie za gówno i sądzi, że jestem z tobą dla pieniędzy, a ja wcale nie dlatego z tobą jestem: byłbym z tobą nawet gdybyś był biedny jak mysz kościelna.
Spojrzał znów na biżuterię i odetchnął głęboko, dla odstresowania: reakcja Klausa na te rzeczy była dla niego ważniejsza i wywoływała więcej emocji, niż całe to spotkanie z jego ojcem.
- Naprawdę ci się podobają? - popatrzył mu znów w oczy niepewnie - Nie dałem ci tego wcześniej, bo się bałem, że może... że przesadzam. Że uznasz, że to głupie i dziecinne. Przywiozłem to ze sobą, bo myślałem, że może jednak ci dam, tylko może w trochę bardziej sprzyjających okolicznościach, kiedy będziemy gdzieś sami, w jakimś romantycznym miejscu... Ale dałem teraz - jeszcze wtedy miałem odrobinę nadziei na to, że twój ojciec coś we mnie dostrzeże więcej, niż brud i szlam. Ale nie dostrzegł. Zostałem z nim na dole, bo kiedy poszedłeś szukać gosposi, zapowiedział mi, że mam położyć cię wcześnie spać i dyskretnie przyjść do niego o jedenastej do gabinetu "na brandy". Nie mam ochoty cię okłamywać, więc kiedy wyszedłeś, uznałem, że to będzie idealny moment, żeby przeprowadzić z nim tę cholerną rozmowę. Domyślałem się, że ma zamiar mi powiedzieć, że mam się od ciebie odczepić, ale nie sądziłem, że zrobi coś takiego... - prychnął i pokręcił głową, patrząc w okno. Nie był teraz już taki pewien, czy mówić mu, co zaszło, bo nie chciał go ranić. Jeszcze idąc na górę zamierzał pokazać mu ten czek, ale teraz zastanawiał się, czy to dobry pomysł. Wstał i podszedł do okna, żeby podziwiać śnieg spadający z nieba na drzewa i ogród - Dał mi czas "do namysłu" do końca pobytu tutaj. Potem mam cię spławić, zranić, tak, żebyś nie chciał mnie więcej widzieć. Ale ja nie chcę tego robić.
Patrzył w to okno, opierając dłoń na framudze i zastanawiając się, czy faktycznie to by nie było lepsze dla Klausa: przecież on nie miał mu nic do zaoferowania, poza swoją miłością. Nic, zupełnie.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Miał za co przepraszać. Przecież znał swojego ojca nie od dziś: wiedział dobrze, jakie ma wartości, jaki stosunek do ludzi, którymi jego syn się otaczał i jak przytłaczająco potrafił działać na innych. I chociaż zdawał sobie sprawę z tych wszystkich rzeczy, i tak zdecydował się narazić Saula na tę konfrontację. I jeszcze okłamywał wytrwale siebie i jego, że to naprawdę mogło skończyć się dobrze; nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło. Czy to te niespełna cztery miesiące spędzone u wujostwa? Tak szybko zdążył zapomnieć o tym, jak żyło się z Adalbertem Wernerem? A może wierzył w to, że w obliczu całej tej sytuacji, jego ojciec naprawdę doceni, że znalazł dla siebie kogoś takiego: mądrego, czułego, ewidentnie starającego się zrobić na nim dobre wrażenie i myślącego o nim poważnie - chyba; bo Klaus tak naprawdę nie mógł być co do tego pewny, ale przecież po sobie samym widział od razu, że on myślał poważnie, a to już naprawdę było coś. To był powód, dla którego ojciec wysłał go poza pełne pokus Monachium - żeby nauczył się myśleć na serio o przyszłości. Dlatego właśnie Werner uważał uparcie, że Adalbert powinien być zachwycony, ale przecież nie był - dużo większe znaczenie okazały się mieć płeć i pochodzenie Saula. To było żenujące. Było mu wstyd za to, że jego ojciec miał takie poglądy.
- Ale ja to wiem - odparł więc tylko z przekonaniem, patrząc mu znowu w oczy. Zaczepiał się o nie spojrzeniem i szukał w nich jakiegoś utwierdzenia w tym, co czuł. Miał szczerą nadzieję, że jego ojciec nie zdążył zaprzepaścić już wszystkiego, co mieli między sobą. - I myślałem, że on też to dostrzeże - przyznał, choć kiedy wypowiedział te słowa, zrobiło mu się głupio, że naprawdę wierzył w coś tak idyllicznego. Ludzie nie zmieniali się pod wpływem chwili; nie pod wpływem jednego spotkania. Klaus powinien był przewidzieć, jak zareaguje jego ojciec, powinien spróbować zapobiec temu wszystkiemu: temu uwłaczaniu, do którego uciekał się senior w rozmowie z Saulem (gdyby młodszy z Wernerów tylko wiedział, o ile gorzej to wszystko brzmiało, kiedy już opuścił jadalnię!), tym licznym podkreśleniom, jakoby był kimś gorszym od nich, tej protekcjonalności, z którą zwracał się do nich podczas posiłku. To wszystko sprawiało, że czuł się teraz strasznie głupi. Był zły na siebie za to, że naraził Monroe’a na doświadczenie czegoś takiego. Jak zwykle myślał tylko o sobie. Uświadomienie sobie tego było gorzkie i ciężkie do przełknięcia.
Słuchał, jak Saul opowiadał o swoich planach na wręczenie mu tego prezentu i czuł, jak jego serce drga żałośnie - bo w tym scenariuszu nie płakałby wcale przez ojca, tylko ze wzruszenia. Znowu zaczepił spojrzenie najpierw o jedną, a potem o drugą bransoletkę. Po raz kolejny odczytał w myślach napis, widniejący na tej pierwszej: literka po literce, powoli, bez pośpiechu. Starał się odizolować poruszenie, które teraz czuł od złości na ojca, który określił te podarunki mianem pierdół. Pierdołami były wszystkie te prezenty, które dostawał (zawsze spóźnione, bo koniec roku to przecież końcem okresu rozliczeniowego; masa roboty) od niego na urodziny: w tysiącach liczone perfumy (i to takie do bólu męskie w najbardziej stereotypowy ze sposobów, które w ogóle mu się nie podobały), szwajcarskie zegarki, których nawet nie nosił i całą masę innych drogich szpargałów, których zakup ojciec - Klaus widział to wyraźnie oczami wyobraźni - zwyczajnie zlecał Ralphowi.
Nie miał jednak wiele czasu na wzruszenia, bo przecież Saul mówił dalej i z każdym kolejnym jego słowem, Werner czuł, że coraz bardziej przewraca mu się w żołądku ten mierny kawałek babki, który zdążył spożyć w ramach kolacji, do pary z czerwonym winem. Z sekundy na sekundę, zaciskał tylko coraz mocniej usta, skubiąc zębami wewnętrzną stronę policzka i zastanawiając się czy to bardzo źle, że to, co mówił Monroe, zupełnie go nie szokowało. Doświadczał raczej czegoś w rodzaju przykrego uzmysłowienia sobie, że powinien był to przewidzieć. Kiedy mężczyzna podniósł się, żeby wstać, Klaus odruchowo podniósł rękę, żeby chwycić go za dłoń i zatrzymać przy sobie, ale w ostatniej chwili ją wycofał. Pozwolił mu podejść do okna i wpatrywał się w profil jego twarzy. Piękny, bo Saul w dalszym ciągu, bezustannie był piękny, a on czuł się teraz mały i żałosny.
- Nie zraniłbyś mnie tak. Nieważne, czego byś nie zrobił - i tak bym cię kochał - powiedział w końcu i dopiero, kiedy te słowa opuściły jego usta, zorientował się, że powiedział to na głos. I chyba zawstydził się nieco, bo znowu odbiegł spojrzeniem gdzieś na własne, przyozdobione tymi bransoletkami nadgarstki. Czuł, jakby coś stanęło mu w gardle i utrudniało przepływ powietrza do płuc. To była głupia rzecz do powiedzenia, ale przecież czuł wyraźnie, że jednocześnie była też prawdziwa. I wiedział dobrze, że w jego własnym skrzywieniu tkwił słaby punkt każdego z planów, który mógłby powziąć Adalbert. Ale teraz i tak głównie się bał: tego, co Saul powie. Co, jeśli przesadził? Co, jeśli mylnie osądził te wszystkie sygnały i tak naprawdę Monroe wcale go nie kochał? Od ciężkości tych myśli zakręciło mu się w głowie.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Odwrócił głowę w jego stronę natychmiast gdy usłyszał to słowo: "kochał". Oddech zamarł mu w piersi, serce wykonało kilka fikołków i natychmiast zrobiło mu się gorąco. Po jego ciele przeszedł przyjemny dreszcz, a w żebrach zaczęła narastać potężna radość, która groziła eksplozją potężnych rozmiarów. Tak, Saul już wcześniej dostrzegał, że Klaus go kochał, ale wciąż zastanawiał się, czy sobie tego nie wmawia, a poza tym - usłyszeć to słowo, to było coś innego, niż po prostu wiedzieć. Po chwili - kiedy już mógł się poruszyć - podszedł do Klausa z szerokim uśmiechem, pocałował go i przytulił mocno, kładąc się z nim na łóżku, wciąż trzymając go w objęciach. Nie zwracał uwagi na to, że wciąż miał na sobie garnitur - to nie było teraz istotne.
- Ja ciebie też kocham - wyszeptał mu do ucha. Jego oddech drżał, a on tulił Klausa bardzo mocno. Niesamowicie cieszył się z tego, że to usłyszał, bo wciąż bał się, że tylko to sobie wyobraża, że to nieprawda. Że przecież nie można go kochać - a w każdym razie Klaus nie może, bo przecież był tyle młodszy i o tyle lepszy od niego. W jego oczach stanęły teraz łzy szczęścia i drżał cały z radości i trochę z ulgi, że to wszystko nie było tylko jego wyobrażeniem - Bardzo cię kocham, Klaus. Chciałbym resztę życia spędzić z tobą.
Chwilowo wszystkie problemy odeszły gdzieś w kąt, zapomniał o nich: o tym, co powiedział mu teść, o tym, co powinien powiedzieć Klausowi o sobie, żeby przypadkiem Adalbert nie miał na niego żadnego haka... W tym momencie nie liczyło się nic innego, a świat stał się piękniejszy.

klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ