echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
013.
romantyczny zachód słońca
Jakże piękne jest słońce, gdy się rozpłomienia
Rzucając nam dzień dobry! Jak wybuch z ciemności
- Szczęśliwy ten, kto może pozdrowić w miłości
Swój zachód promienniejszy nawet od marzenia!
Kocham cię.
Wpatrywał się w tę wiadomość zdecydowanie zbyt długo (już po tym, jak prawie spadł z krzesła i zakrztusił się jedzoną akurat babeczką), czytając kolejno literka po literce: k-o-c-h-a-m-c-i-ę; sylaba po sylabie: ko-cham cię. Przymykał oczy, oddychał głęboko i starał się z całej siły dopuścić do siebie myśl o tym, że to naprawdę mogło być takie proste (kocham cię i szczere (kocham cię). Bardzo pragnął to poczuć - pełnią duszy, całym sobą, w każdym milimetrze ciała. Chciał, żeby świadomość tego, że naprawdę tak było, że to nie była tylko jakaś wyjątkowo nieodpowiednia forma podziękowania za urodzinowy prezent, zainfekowała jego umysł i rozrosła tam bez lęku ani wątpliwości. A jednak - choć z uporem powtarzał sobie w myślach te dwa słowa, choć rozkładał je na czynniki pierwsze, choć jego serce podskoczyło, gdy je przeczytał, a teraz wciąż biło mocno i szybko, on nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Kocham cię. Czy Saul naprawdę to czuł? I - co ważniejsze - czy czułby to nadal, gdyby wiedział, że Klaus po złożonej mu wcześniej obietnicy, znowu zdążył się z kimś przespać?
Zbierał się przez jakiś czas, starając się rozsądzić, co powinien na to w ogóle odpisać, aż w końcu wybrał najbezpieczniejszą opcję. Zajęło mu to tyle czasu, że prawie zapomniał zamówić taksówkę. Cztery, wypełnione po brzegi, walizki czekały już w korytarzu, a ciotka odbijała się od ścian, co jakiś czas wypytując tylko znowu o szczegóły podróży, a przy tym wyjątkowo uparcie próbując dać mu do zrozumienia, że popełniał błąd, zabierając ze sobą tego Monroe’a. Werner całkiem podziwiał fakt, że choć nigdy nie przedstawił jej Saula z nazwiska ani nie powiedział, że to on będzie towarzyszem jego podróży, kobieta zdawała sobie z tego wszystkie sprawę. Powiedział jej tylko, że leci ze swoim chłopakiem (mocno zaakcentował to słowo), a ciotce krew odpłynęła z twarzy. Wysłuchał całej tyrady na temat tego, że ojciec nie będzie zachwycony, że tak nie było można, że powinien lecieć sam - ale on był w zbyt dobrym nastroju, żeby zwracać uwagę na jej trajkotanie.
Zabierał swojego chłopaka do miasta, w którym się urodził i wychował. Do miasta, które tchnęło w niego życie, ulepiło go, uzdrowiło i skrzywdziło. Miasta, w którym powietrze miało inną gęstość i każda ulica wydawała się znajoma, nawet jeśli nigdy w nią nie zajrzał. Miasta, w którym żyli jego przyjaciele - ci sami, którzy nie odbierali od niego telefonów, bo odkąd przestali móc mieć go fizycznie, okazali się niespecjalnie zainteresowani tym, co jeszcze miał do zaoferowania. Ale Klaus nie leciał tam do nich ani dla nich. Klaus nie chciał nawet żadnego z nich oglądać. Klaus nie myślał ani trochę o spotkaniu z nimi. Klaus, być może, wreszcie zrozumiał, że serdecznie nie potrafił wybierać sobie przyjaciół. Tak naprawdę miał tylko Amo - Amo, który poznał go z Saulem i nigdy go nie zawiódł.
Pakując się wreszcie do taksówki, był nadal pobudzony otrzymaną wiadomością. Na krótki moment zapomniał, pod jakim adresem mieszkał Monroe i kierowca wydawał się dość zniecierpliwiony. Och, o ile bardziej zniecierpliwiony musiał być, kiedy już podjechali pod ten istny prototyp cywilizowanego budynku, w jakim zamieszkiwał jego chłopak, a Klaus wyskoczył z pojazdu, kiedy tylko ujrzał Saula w progu, żeby wyjść mu naprzeciw, przytulić mocno i pocałować - tak długo i z takim zaangażowaniem, jakby w oderwaniu od jego ust nie potrafił zaczerpnąć pełnego wdechu. W końcu jednak uśmiechnął się szeroko i w szarmanckim geście odebrał od mężczyzny walizkę, żeby podejść z nią do bagażnika, przy którym czekał poirytowany taksówkarz. Werner pomyślał natychmiast o tym, że musi dać mu sowity napiwek, niech doskonale zapamięta ten wieczorny przejazd. Zwłaszcza, że przez całą drogę do Cairns absolutnie nie miał zamiaru oderwać się od saulowego ramienia ani szczebiotać o wszystkim i o niczym jednocześnie, niezbyt pewien, którego tematu najlepiej byłoby się chwycić.
Odprawa bagażowa, jak na to, że mieli ze sobą łącznie pięć walizek, poszła im wybitnie płynnie i szybko, bo Klaus oczywiście zadbał o to, żeby siedzieli w pierwszej klasie i mieli bilet priorytetowy.
- Masz paszport, prawda? - No, całkiem nieźle, że przypomniał sobie o tej kwestii, kiedy stali już w kolejce do okienka. Dopiero wtedy też uświadomił sobie, że z całej tej podróży byłyby nici, gdyby okazało się, że Saul faktycznie nie miał odpowiednich dokumentów. Ale bądźmy szczerzy - idea tego prezentu sama w sobie była dość szalona; milion rzeczy mogło pójść nie tak i to już na etapie samego wylotu z Australii. Niby na razie nie musieli się jeszcze tym przejmować, bo czekała ich przesiadka w Brisbane na samolot do Dubaju.
Całe szczęście, że lot do stolicy stanu Queensland był krótki, bo Klaus zdecydował się na tym niedalekim odcinku wybrać jedynie klasę biznesową. Wiadomo, że na dłuższą metę to byłaby udręka; tutaj nie było nawet pola do dyskusji. A jednak, kiedy tylko usadowili się na siedzeniach, stewardessa powitała ich szampanem. Werner z podziękowaniem odebrał od niej swoją lampkę, żeby zaraz uśmiechnąć się do Monroe’a i unieść szkło do toastu.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział tylko i zanim upił pierwszy łyk alkoholu, pocałował go w policzek. Zaraz jednak wyprostował się, żeby wydobyć z bagażu podręcznego flakonik perfum; ta klasa biznesowa cuchnęła biedą.
- Okej, plan podróży jest taki, że za dwie godziny lądujemy w Brisbane i tam mamy trzy godziny czekania na samolot do Dubaju. Potem w Dubaju mamy dziesięć godzin do odlotu do Monachium, więc wynająłem nam apartament przy lotnisku. Spałem tam, jak leciałem w drugą stronę; jacuzzi ma trochę mało bąbelków, ale poza tym da się przeżyć. No i do Dubaju, i dalej, lecimy już pierwszą klasą, bo innej opcji nie widziałem, to jest najpierw czternaście, a potem sześć godzin lotu, szanujmy się... Aha, a mówiłem ci, że ten tydzień, to ja policzyłem od momentu, kiedy wylądujemy w Niemczech, prawda? No nic, najwyżej kupimy ci jakieś nowe ubrania, jakby zabrakło - gadał i gadał, wciąż z tym szampanem w dłoni, jednocześnie wolną ręką wyklikując na monitorku przed sobą informacje o serwowanych drinkach. - Potem margarita? Czy sex on the beach? O albo może pina colada? Wiesz, tak wakacyjnie. - Wydawało się, że w tym momencie nic już nie było w stanie zatrzymać tego potoku słów, który wydostawał się z jego ust.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
To nie było jedynie przyjacielskie "kocham cię" - to było prawdziwe, szczere wyznanie. Saul jednak nie był jeszcze gotowy na to, żeby faktycznie to powiedzieć, wyraźnie i dobitnie, tak, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości - dlatego sms, który wysłał, można było równie dobrze odczytać jako przyjacielskie "kocham cię" wysłane jedynie w ramach podziękowania. Tak było bezpieczniej - w razie, gdyby okazało się, że wszystkie sygnały, które Saul odczytał, były błędne, można było się wymigać zbagatelizowaniem sprawy. Po wysłaniu tej wiadomości Monroe siedział na walizce, wpatrując się w ekran z bijącym szybko sercem i lekko drżącymi rękami, i czekał na odpowiedź. A ta nie nadchodziła... Już miał rzucić telefon gdzieś na łóżko, zawiedziony, wyrzucając sobie, że jest idiotą, kiedy w końcu Klaus odpowiedział - a trwało to całą wieczność. Saul gapił się na to serce przez kilka minut, nie wiedząc, co o tym myśleć: czy to był odpowiednik tego samego wyznania? Czy raczej zbywanie go? Podobna odpowiedź, jak wtedy, gdy Klaus zapytał, czy to ważne, jaką mają relację?
Ale chwilę wcześniej sam mówił, że Saul jest dla niego kimś wyjątkowym. Nie odepchnął go, gdy Saul stwierdził, że jest jego chłopakiem. Może więc to było coś w rodzaju "kocham cię"...?
Odpowiedzieć na to coś jeszcze? Nie odpowiedzieć? Jeśli tak, to co napisać? Wysłać gifa z buziaczkiem? Nie, to bez sensu, pomyśli, że jestem idiotą. Głupim szczeniakiem. Ale zostawić to bez odpowiedzi? A jak wtedy pomyśli, że to było nieważne?
- Jezu, ogarnij się, kretynie! - warknął sam na siebie, schował telefon do kieszeni, wygrzebał zimową kurtkę i wziął ją zwiniętą pod pachę. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na walizce przed nimi, bawiąc się grami w telefonie i czekając na Klausa. Wcześniej zapowiedział pracownikom w sklepie, że go nie będzie przez tydzień, bo ma nagłą pilną sprawę - nie musieli wiedzieć, jaką, a w razie czego powie im, że pojechał kupić jakieś kamienie czy coś, o ile w ogóle będą pytać.
Swojego chłopaka powitał z pewnym niepokojem w oczach, przyglądając mu się, gdy wysiadał z taksówki i usiłując na szybko odczytać jego emocje i tym samym reakcję na tamtego smsa - ale chyba wszystko było w porządku, bo Werner wyglądał na rozanielonego i zachwyconego. Ale może to przez samą tę podróż? Może to nie miało związku z smsem, tylko z wycieczką...?
Objął go i przytulił do siebie mocno, oddając pocałunek z co najmniej równym zaangażowaniem, chcąc mu w ten sposób przekazać, że tamte słowa to była prawda. Nie był pewien, czy mu się to udało, ale miał nadzieję, że tak - i że okaże się w pewnym momencie, że jego uczucia są odwzajemnione, że może też usłyszy albo przeczyta od niego to samo. Kiedyś. Może...
To, w jaki sposób Klaus się potem zachowywał, było według niego urocze i sprawiało, że serce Saula się rozpływało. Wpatrywał się w chłopaka jak urzeczony, co jakiś czas jedynie potakując albo wtrącając ze dwa słowa - w większości jednak tylko go słuchał, zachwycony jego zachowaniem: był jak rozanielony dzieciak, który idzie na randkę ze swoją miłością. Bo chyba kochał... tak się zachowywał, jakby Saula kochał, więc może tak właśnie było...? Uśmiech nie schodził jednak z twarzy Monroe'a, chociaż starał się nie myśleć o tym, że przecież leci właśnie poznać rodziców swojego chłopaka.
Ta myśl uderzyła go już na pokładzie samolotu: leci poznać jego rodziców. Klaus chciał go przedstawić rodzinie! Powiedział im, że Saul jest dla niego kimś wyjątkowym. To raczej nie zdarza się, kiedy relacja nie jest poważna, kiedy w grę nie wchodzą uczucia. Czyli kochał! Żołądek Saula zrobił kilka fikołków i podjechał mu do gardła, dlatego po odwzajemnionym toaście i po pocałunku Klausa w policzek, Saul wbił spojrzenie w okno i przycisnął pięść do ust, oddychając nieco ciężej. Kolejne słowa chłopaka trafiały do niego jak zza ściany, bo przed jego oczami teraz stało wyobrażenie rodziców Wernera: widział ich jako surowych starszych państwa, stojących przed nim i lustrujących go od góry do dołu na tle jakichś marmurowych schodów w swojej willi czy wręcz pałacu. Nic nie mówili, tylko patrzyli tak, jakby chcieli przewiercić go na wylot i wyciągnąć z niego duszę.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
To prawda - nieco się rozgadał. Nieco, to znaczy bardzo i chociaż stresowało go co jakiś czas to, że Saul odzywał się tak rzadko, im więcej tych margarit i innych pinacolad w siebie wlewał (a trzeba nadmienić, że nawet na tak krótkiej trasie, jaką mieli do Brisbane, wypił ich dość sporo), tym mniej lęku ciążyło mu na głowie. Jasne, wciąż gdzieś tam z tyłu umysłu chowała się myśl o tym, jak ojciec zareaguje, gdy dowie się, że ta wyjątkowa osoba to nie tylko mężczyzna, ale w dodatku sporo od niego starszy, ale naprawdę uporczywie starał się zepchnąć ten problem na dalszy plan. Poza tym, pozostawała jeszcze jedna kwestia - delikatna i dość istotna. Fakt, że jego matka wcale nie będzie czekała na nich, pośród tych marmurów, w odrzwiach rodzinnej willi; nie uśmiechnie się, nie pocałuje go w policzek, nie wyciągnie do Saula ręki ani w żaden inny sposób nie zareaguje na to, że jej jedyny syn przyprowadzał właśnie do domu kogoś, kogo najwyraźniej musiał kochać, skoro zdecydował się na ten krok. To też go stresowało; nie wiedział, czemu miał takie opory przed wyjawieniem Monroe’owi prawdy. Chyba zwyczajnie bał się, jak mogłaby przebiec ta rozmowa; bał się, że wyszedłby na skończonego idiotę, że popłakałby się i nie mógł się uspokoić, choć minęło już przecież tyle lat, że wróciłaby do niego świadomość o tych wszystkich rzeczach, które mógłby mieć, a ich nie miał... i w pewnym sensie łatwiej było udawać.
Wyobrażać sobie, że tam, w tym chłodnym i jakże odległym teraz Monachium, naprawdę żyła sobie spokojnymi, wypełnionymi sztuką dniami Louise Krause-Werner, zbyt zapracowana, żeby do niego dzwonić, choć z pewnością czytająca wszystkie jego listy. Klaus czasem snuł marzenia o tym, że wcale nie musi wciskać ich do szuflady; że może zwyczajnie pójść na pocztę i nadać je priorytetem, a potem zrzucać opóźnienia w odpowiedziach na sprawy celne i inne urzędowe dyrdymały. Chyba się tego wstydził - tej nieprzepracowanej nigdy (a przynajmniej nie w zdrowy sposób i do porządku) żałoby, faktu, jak bardzo za nią tęsknił, tego, że zawsze, kiedy odwiedzał jej grób, rozmawiał z nią długimi kwadransami, zupełnie jakby była obok niego. Jednocześnie przecież musiał mieć świadomość, że to jego kłamstwo - czy też raczej, bardziej eufemistycznie brzmiące, niedomówienie - miało krótkie nogi i już niebawem, bo raczej szybciej niż później, wyjdzie na jaw. Boże, miał przecież tyle okazji! Choćby jeszcze tego samego dnia, kiedy Saul spytał czy jego rodzice o wszystkim wiedzą. Ale nie chciał przekazywać mu tej informacji w esemesie. W ogóle nie chciał mu jej przekazywać.
Nie pozwalał też wizji grzmiącego nad nimi Adalberta Wernera zasidlić się w swojej głowie. Liczył na to, że ojciec go zrozumie - pomimo tych wszystkich sprzeczek, pomimo ciągnących się latami waśni, pomimo tego, że zawiódł go już tyle razy. Powinien być szczęśliwy, jakby nie patrzeć. Bo skoro Klaus miał chłopaka, to znaczyło, że ogarnął się na tyle, żeby myśleć o swoim życiu jakkolwiek poważniej - albo przynajmniej planował. Czy nie o to chodziło jego ojcu? Czy nie po to wysłał go do Australii? Choć wiedział, że w idealnej wersji wróciłby na studia, poznał ambitną dziewczynę, zorganizował ożenek i zrobił jej parę dzieciaków, to halo - to, co działo się teraz i tak wykraczało poza klausowe wyobrażenia, chociażby sprzed paru miesięcy. A może nawet tygodni...? Na pewno nie sądził, że kiedykolwiek będzie miał tyle śmiałości, żeby przedstawić Adalbertowi jakiegoś ze swoich wybranków. A jednak Saula był pewny. Nie, był bardziej niż pewny. Wiedział doskonale, że Monroe nie przyniesie mu wstydu i że w innym świecie - takim, w którym jego ojciec nie był klasistą, wyjętym z innej epoki - stary Werner z pewnością by go polubił.
- Mój ojciec - podjął, kiedy byli już w Brisbane i po odsiedzeniu odpowiedniego czasu (czy też raczej - po obchodzeniu, bo Klaus nalegał, żeby Saul zrobił sobie z nim zdjęcia nawet w kolejce do lotniskowego kibla) wchodzili na pokład kolejnego samolotu, który już z zewnątrz robił lepsze wrażenie - jest specyficzną osobą - zakończył eufemistycznie zdanie, czując się w obowiązku uprzedzić Monroe’a o tym, co mogło go czekać za te paręnaście godzin. - Nie jest zły - dodał zaraz, dość szybko, jakby w desperackim akcie obrony przed potencjalnym wnioskiem mężczyzny, jakoby Adalbert Werner był paskudnym człowiekiem. - Po prostu odrobinę staroświecki, choć bardzo udaje nowoczesnego. Wiesz, ciągle wisi na telefonie i zmienia asystentki jak rękawiczki; pewnie dlatego, że po jakimś czasie nie chcą już z nim sypiać - podsumował z przekąsem, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie opowiedział o własnym ojcu więcej niż kiedykolwiek wcześniej. - Tak czy inaczej: zmierzam do tego, żebyś nie przejmował się nim jakoś przesadnie. Jest dość... chłodny w obyciu, ale zyskuje z czasem. - Dobrze, to było kłamstwo, ale wypowiedziane lekkim tonem, który zupełnie tego nie sugerował.
Zastanawiał się czy powinien wspomnieć o czymś więcej, ale uznał, że zrobi to, kiedy już usadowią się porządnie na swoich miejscach. Teraz czekał ich o wiele dłuższy lot niż wcześniej - no i w o wiele lepszym standardzie. Ich miejsca przypominały dwuosobową kanapę, upstrzoną w poduszki i z miejscem na nogi równym czterem samolotowym okienkom.
- Siedzenia się rozsuwają - poinformował, wsuwając bagaż podręczny na górę. - I na pokładzie jest też prysznic. No i tę kotarkę można zasunąć. - Wskazał palcem na materiałową przegródkę, żeby następnie opaść na swoje siedzenie. Pozwolił Saulowi siedzieć przy oknie, bo takie też miejsce mężczyzna wybrał podczas lotu z Cairns; Klaus nie chciał mu odbierać tej przyjemności. Po raz kolejny powitano ich alkoholem, choć tym razem steward zapytał czy preferują szampana czy wino. Werner spojrzał pytająco na Monroe’a, a potem zamówił to, co on. Jak tak dalej pójdzie, to wylądują w Dubaju nieźle porobieni.
Klaus odczekał cierpliwie z kontynuowaniem swojej opowieści aż wystartują. Zirytował go fakt, że nieco zatkały mu się uszy.
- W sensie... ygh, nie wiem, jak to powiedzieć - zawahał się. Być może byłoby mu łatwiej, gdyby nie te margarity? Chociaż na trzeźwo chyba nawet nie podjąłby tematu swojego ojca. - Na osiemnaste urodziny wynajął mi prostytutkę. Wiesz, żeby... No, uznał, że nie posmakowałem kobiety, więc skąd mogę wiedzieć, że nie lubię. - Pamiętał to wyraźnie, bo Adalbert użył dokładnie tych słów. Posmakować. - To nie była pierwsza lepsza panna z ulicy, tylko jakaś ekskluzywna dama, bardzo ładna i miła swoją drogą. Rozmawialiśmy całą noc i piliśmy szampana. Ojciec był tym załamany i od tego czasu temat prawie nie powraca - zakończył, kładąc nacisk na słowo prawie. - I mówię ci to dlatego, żebyś wiedział, że jeśli będzie na ciebie krzywo patrzył, to to na pewno nie twoja wina - wyjaśnił jeszcze, milknąc znowu, żeby w tym czasie opróżnić kieliszek. Nie wiedział czy to był dobry moment na wywlekanie na wierzch swojej relacji z ojcem, ale z drugiej strony - czy na to kiedykolwiek był dobry moment?

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Spojrzał na Klausa niepewnie, słuchając jego opowieści o swoim ojcu, a ten malował się Saulowi coraz wyraźniej w wyobraźni jako wysoki, brzuchaty starszy jegomość, zawsze w garniturze i pod krawatem, z łysiną na czubku głowy, gustownie przykrytą białymi jak mleko włosami. Monroe coraz bardziej się go bał - już wcześniej nachodziły go wizje braku akceptacji dla związku syna pana Wernera z kimś takim, jak on: starszym, bez pieniędzy, bez wykształcenia, jakimś Australijczykiem, który nigdy nie bywał na salonach; ale teraz te wizje stawały się coraz mocniejsze, potwierdzane słowami Klausa.
Wrzucił podręczny bagaż swój i Klausa do luku nad ich głowami i uśmiechem podziękował mu za odstąpienie miejsca przy oknie - rzeczywiście najbardziej to właśnie lubił, bo potrzebował wyglądać przez szybę przez większość podróży jakimkolwiek środkiem lokomocji. W samochodach i autobusach najbardziej, ale w innych pojazdach również i kiedy siedział dalej od okna, to szybko zaczynała go boleć szyja od wykręcania jej: odruchowo i tak gapił się w szybę.
- Nie chcę zasuwać kotarki - oświadczył, układając się wygodnie w fotelu i wysuwając sobie podnóżek. Kiedy już rozsiadł się w dogodnej pozycji, spojrzał na swojego chłopaka i uśmiechnął się do niego z mieszaniną miłości i stresu przed jego ojcem. Po chwili objął go za szyję i przyciągnął do siebie tak, żeby głowa Klausa spoczęła na tym idealnym dla niej wgłębieniu między ramieniem i piersią Monroe'a. Przełknął nerwowo ślinę i wpatrzył się w okno, obejmując Wernera i oddychając nieco ciężej, niż zwykle.
Gdy stewardessa przyszła po zamówienie, Saul zamówił wino: miał na razie dość bąbelków. Czuł też, że jak tak dalej pójdzie, to do Dubaju (czy gdzie tam) dolecą nieźle wcięci.
Popatrzył znów na Klausa, kiedy ten wrócił do tematu swojego ojca, a gdy skończył mówić, Saul przytulił twarz do jego włosów, przymykając oczy i uspokajając siebie jego zapachem i bliskością.
- Nie zaakceptuje mnie - wymamrotał wreszcie w jego włosy - to nie było pytanie, tylko stwierdzenie - Jesteś pewien, że chcesz mu mnie przedstawić? Z tego, co mówisz, rozumiem, że jest ho... że jest raczej negatywnie nastawiony do twoich związków z facetami, a ja w dodatku nie jestem z wyższych sfer, jak wy... I jestem starszy. Nie obedrze mnie ze skóry?
Jak się teraz zastanowił, to nie został nigdy niczyim rodzicom oficjalnie przedstawiony jako czyjś chłopak. Możliwe, że Ray to kiedyś zrobił, ale to też była inna sytuacja: nie poznał jego rodziców już będąc jego facetem, tylko znacznie wcześniej, a najwyżej później po prostu jakoś to wyszło tak, że oni się dowiedzieli, że Saul i ich syn są parą. Teraz wszystko zmierzało do oficjalnego przedstawienia rodzicom obcej im osoby jako ukochanego ich dziecka - to cholernie stresująca sytuacja i stanowczo byłoby łatwiej, gdyby była szansa na to, że oni będą pozytywnie do tego nastawieni; a tu zdaje się, że tak nie będzie.
- Nie byłeś nigdy z dziewczyną? W ogóle cię nie pociągają? I ojciec się o to wścieka?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Tak naprawdę, zaczynał nieco żałować, że rozpoczął temat swojego ojca. Najwidoczniej nie tylko jemu, ale Saulowi również generował on masę stresu - a to przecież nie o to chodziło w tej wycieczce. Miał jednak poczucie, że to wszystko były informacje, z jakimi Monroe tak czy inaczej będzie musiał się skonfrontować; chyba lepiej, żeby był jakkolwiek przygotowany na to, co miało go czekać, niż rozczarować się po przybyciu na miejsce. Faktem było też, że choć Klaus dopiero podjął temat Wernera seniora, najprawdopodobniej właśnie uraczył swojego chłopaka większą dozą szczerych informacji o swoim ojcu niż do kogokolwiek innego, kiedykolwiek wcześniej. Wiedział dobrze, że wypowiadał się w tym temacie tak chętnie jedynie dzięki wypitym procentom, a co za tym szło - kiedy już trochę wytrzeźwieje, z pewnością będzie żałował, że miał czelność powiedzieć na Adalberta jakiekolwiek złe słowo. Wciąż nie czuł się bezpieczny, kiedy to robił. Zupełnie, jakby ojciec mógł każde z nich usłyszeć i wyciągnąć na wierzch w kolejnej kłótni, zarzucając mu kłamstwo oraz antagonistyczne nastawienie do jego osoby.
I jasne, że zastanawiał się dość długo nad tym czy przedstawianie mu Monroe’a było w ogóle dobrym pomysłem. W końcu jednak uznał, że nie miał wyjścia - telefony ojca, spuchnięte od reprymend, podsyconych zwierzeniami wujostwa o tym mężczyźnie, który ciągle kręci się wokół Klausa, przybierały tylko na częstotliwości i sile, czasem przybierając kształt gróźb. Werner uznał, że jedyną rzeczą, która miała jakikolwiek sens, było pokazanie ojcu, że Monroe nie był wcale demonem, który wyżerał z niego duszę i kusił, jak diabeł na pustyni, do prowadzenia nieobyczajnego życia. Marzyło mu się, że Adalbert będzie w stanie dostrzec w Saulu te wszystkie rzeczy, w których on sam się zakochał - tę troskę, tę łagodność, to oddanie i mądrość. I kiedy już to wszystko zobaczy - kiedy ten wyjątkowy mężczyzna stanie przed nim, uściśnie jego dłoń i przedstawi się z uśmiechem - zrozumie wreszcie, że to, co Klaus robił w Lorne Bay, było bliżej ojcowskiego planu, niż zdawałoby się na pierwszy rzut oka.
Skorzystał natychmiast z okazji, żeby wtulić się w niego mocno i owinąć rękę wokół jego brzucha. Miał wrażenie, że ta - jakże prosta - forma bliskości nigdy mu się nie znudzi. Czasem martwił się, że Saul w końcu będzie miał dość tego, że jego klejenia się; czasem zastanawiał się, czy już nie miał i zwyczajnie decydował się o tym nie mówić. Fakt, że koncept tego, że mógł przytulić się do niego, kiedy tylko chciał, wydawał się tak bardzo ulotny sprawiał tylko, że Werner miał ochotę korzystać z tego przywileju jak najdłużej. Momentami starał się trochę to ograniczyć i powstrzymywał się niejednokrotnie przed trzymaniem się uparcie jego ręki, kiedy tylko ta znajdowała się w klausowym zasięgu, ale kiedy Saul robił tylko jakikolwiek ruch, sugerujący, że chciał mieć go bliżej, chłopak lgnął do niego jak rzep, zachwycony faktem, że podoba możliwość była mu ofiarowywana. Podobno do tego z czasem się przyzwyczajało, ale Werner nie wierzył w to, że kiedykolwiek do tego przywyknie. Czasem było mu wręcz głupio, że wciąż cieszył się jak dzieciak, kiedy mógł splatać się z nim palcami - zastanawiał się czy Saul czuje to samo, ale nie miał śmiałości, żeby spytać. Mógł tylko próbować rozszyfrowywać język jego ciała, choć i to nie potrafiło go uspokoić, bo miał wrażenie, że naginał wyciągane wnioski do swoich pragnień.
Słysząc słowa Monroe’a, nieświadomie wstrzymał na chwilę oddech, oplatając go mocniej wokół pasa. Zaraz jednak zorientował się, co robi i rozluźnił uścisk, starając się poukładać w głowie zdania tak, aby miały jakikolwiek sens.
- Nie obedrze, to zbyt prymitywne - zdecydował się zażartować, licząc na to, że odrobina humoru dobrze im zrobi, choć w jego słowach trudno było doszukać się jakiegokolwiek rozbawienia. -Zresztą, wyższych sfer? To żaden mezalians, Saul, mamy dwudziesty pierwszy wiek... - mówił, chyba starając się rozluźnić trochę tę napiętą nagle atmosferę, choć on sam czuł już, jak bardzo zdążył ścisnąć mu się żołądek. Starał się wyciszyć emocje, wtulając się mocniej w jego ramię. Po chwili zawahania, którą poświęcił na głębokie zastanawianie się nad tym, czy na pewno chciał to powiedzieć, dodał jeszcze: - I nie było żadnych związków. Jesteś pierwszy.
Nie sądził, żeby do tej pory zdążył mu o tym wspomnieć - chyba, że wtedy, kiedy leżał bezsilny i zupełnie zmarnowany tamtego poranka w jego łóżku, tuż po wizycie Olliego, ale z tego przecież niewiele pamiętał. Nie wiedział też, skąd brało się jego zawahanie - może to były resztki tego nastoletniego jeszcze poczucia określania własnej wartościowości przez pryzmat minionych relacji? Wątpił, żeby Saul po tym wyznaniu miał spojrzeć na niego jakoś inaczej. Jeżeli już coś miało się zmienić, to Klaus miał nadzieję, że raczej na pozytywną szalę; że Monroe poczuje się dzięki temu wyróżniony, że uzna to za dowód tego, jak wiele znaczył i jak ważną, w istocie, był dla Wernera osobą.
Seria kolejnych pytań, które opuściły usta Saula, wprawiła go jednak w lekkie zmieszanie; w tym momencie cieszył się, że był na nim ułożony w taki sposób, że mężczyzna nie mógł patrzeć mu w oczy. Nie byłeś nigdy z dziewczyną? Był, oczywiście, że był. Ale nie w taki sposób, w jaki chciałby policzyć; nie w taki sposób, o jakim myślał za pewnie Monroe. Pamiętał ich pocałunki, pamiętał dłonie, które wsuwały się między jego nogi i słowa, które z rozbawieniem już żalem podsumowywały to, czego tam nie zastały. I pamiętał też, że był wtedy zmęczony, że miał dużo zadań domowych na następny dzień, i że nie zdążył nawet się za nie zabrać, bo już był potrzebny akurat tam. Uśmiechnął się lekko, jakby próbując odepchnąć od siebie te wspomnienia, jednocześnie gładząc go delikatnie po brzuchu.
- Nie. Nie podobają mi się - odparł w końcu, teraz dopiero uzmysławiając sobie, że faktycznie nie rozmawiali z Saulem o tym, jaka dokładnie była ich wzajemna tożsamość seksualna. - I nie - on się nie wścieka. Ma dużo hajsu, ale i tak nie stać go na to, żeby się wściekać. Wiesz, firma w czerwcu zmienia logo na tęczowe - poinformował z przekąsem. - On raczej po prostu... udaje, że nie słyszy, co do niego mówię. Nie może powiedzieć złego słowa na ten temat, ale widać po jego minie, że wolałby, gdybym był inny. Ale cóż - ojcowie tak mają chyba, co nie? - spytał, trochę retorycznie, odwołując się do doświadczeń Saula. Mimo wszystko, uważał, że Adalbert był dużo lepszym rodzicem niż Bart Monroe - a przecież o samym Barcie nadal nie wiedział jeszcze wszystkiego. Odczekał chwilę, ale zaraz odezwał się znowu, zadzierając lekko podbródek, żeby na niego spojrzeć.
- A z tobą jak jest? Podobają ci się dziewczyny? Byłeś wcześniej w związku? - spytał, zaraz uznając to ostatnie pytanie za idiotyczne. Oczywiście, że był. Na pewno był. Nie mieli piętnastu lat, żeby z góry zakładać, że są swoimi pierwszymi. - W sensie... z facetem? - dodał zatem szybko.


Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul doskonale rozumiał ten strach przed mówieniem złego słowa o swoich rodzicach - sam też miał zawsze w takich momentach wrażenie, że oni słyszą, że wiedzą doskonale o tym, co on gadał. Póki to pozostawało w sferze jego rozmyślań, to jeszcze było w miarę w porządku (chociaż czasami nachodziły go przeczucia, że i myśli mogą usłyszeć, że po prostu nie wolno tak myśleć o rodzicach, choćby byli najgorsi na świecie - to przecież rodzice i nie wolno o nich tak źle myśleć). Był więc wdzięczny Klausowi, że ten mówił mu właśnie takie rzeczy, bo uznał, że musiało go to dużo kosztować - było to zresztą po nim widać, zwłaszcza w momencie, kiedy zaczął go mimowolnie bronić, starając się wybielić jego wizerunek, który przed chwilą przedstawił. Saulem kierowały dokładnie te same mechanizmy: kiedy już się uruchomił, kiedy wylał z siebie jakikolwiek żal do któregokolwiek z rodziców, zaraz odruchowo zaczynał ich bronić również przed samym sobą, powtarzając, że to nie jest aż tak źle, jak mówił. Albo - jeśli nie miał w danej sytuacji nic na ich obronę - zaczynał przepraszać, że w ogóle zaczął temat i próbował skierować rozmowę na inne tory, żeby tylko nie palnąć czegoś jeszcze, bo to złe.
Potarł dłonią ramię Klausa, chcąc mu dodać otuchy i przekazać, że nie stało się nic złego, że tak mówił o swoim ojcu: rozumiał to i był mu wdzięczny za tę chwilę szczerości, bo to na pewno pomoże mu lepiej przygotować się psychicznie na to (teraz już to wiedział) niełatwe spotkanie. Cieszył się też, że Werner się w niego tak mocno wtulił - uwielbiał w nim to, jak do niego lgnął, jak się tulił i jak łaknął jego dotyku i bliskości. Sam też tego potrzebował, tylko nie bardzo potrafił, dlatego często to Klaus inicjował tę bliskość (zwłaszcza chwytanie się za ręce). Nie oznaczało to jednak, że Saul nie chce - po prostu nie był tego nauczony i nie potrafił sam tego zrobić, coś go hamowało, chociaż on sam nie wiedział, co konkretnie. Nie był to stricte strach przed odrzuceniem - choć po części również to. Ale nawet kiedy wiedział, że ktoś chce się do niego przytulić, nie zawsze potrafił to zrobić i potrzebował, żeby to ta druga osoba się w niego wtuliła pierwsza. Z Klausem coraz częściej sam sobie na to pozwalał - jak teraz - ale na samym początku ich znajomości był "dzikusem" i nie umiał się przytulać, to Klaus jego pierwszy przytulił, on go głaskał i uspokajał, kiedy Saul płakał. Chyba to był ten moment, w którym Monroe zrozumiał, że mu wolno i już nie bał się tego tak bardzo.
Uśmiechnął się w odpowiedzi na żart o prymitywizmie obdzierania ze skóry, ale raczej z grzeczności - był teraz bardzo zestresowany tym spotkaniem.
- Dwudziesty pierwszy wiek, w którym nadal istnieją klasy społecznej. Ja jestem raczej z biedoty.
Zaskoczyła go jednak informacja, że Klaus nie był jeszcze w związku. Saul oderwał usta od jego głowy i spojrzał na niego zdziwiony, ale jednocześnie czuł, że narasta w nim euforia, która cisnęła mu łzy do oczu - łzy wzruszenia, bo ta informacja docierała do niego powoli, ale coraz mocniej i coraz bardziej go cieszyła. Był pierwszy. I naprawdę był partnerem Klausa! To było prawie jak te dwa słowa, które Saul napisał w tym cholernym smsie, na który tak naprawdę nie uzyskał odpowiedzi - to było dla niego równoznaczne z wyznaniem miłości. Teraz chyba już stuprocentowo upewnił się w tym, że chłopak go kochał, nawet jeśli tego nie powiedział na głos. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w kącikach oczu - łzy. Po chwili przytulił go mocniej i pocałował w czubek głowy.
- Mhm, czyli to taki typowy tęczowy kapitalista: nie wspiera w żaden sposób, nawet ma coś przeciwko, ale logo jest tęczowe, żeby zyskać klientów? No, cóż - bywa.
Westchnął ciężko i znów wpatrzył się w okno, myśląc o swoim ojcu pod wpływem tego retorycznego pytania. Tak, wyraźnie ojcowie tak mieli, chociaż znacznie lepiej i łatwiej by było, gdyby jednak byli inni. Sam bał się mieć dzieci, żeby przypadkiem nie okazało się, że faktycznie ojcowie tak mają, żeby nie okazać się takim samym skurwielem, jakim był Bart.
Spojrzał znów na Klausa, gdy ten zapytał o jego związki z mężczyznami i zastanowił się nad tym pytaniem. Nigdy wcześniej o tym z nikim nie rozmawiał, poza tymi, z którymi rzeczywiście był w związku - jeśli już cokolwiek mówił innym ludziom, to udawał, że chodzi o kobiety. Teraz jednak nie chciał tego udawać, chciał być szczery wobec Klausa.
- Tak, byłem - wydusił z siebie w końcu - W dwóch. Dość dawno.
Wypowiedzenie tego na głos sprawiło, że tym bardziej dobitnie dotarło do niego, że nie jest hetero i że nie chce związków z kobietami. Obecnie zresztą nie chciał żadnego innego, poza Klausem - pokochał go szczerze i mocno, i miał nadzieję, że przynajmniej teraz nie skończy się to koszmarnie, tylko będą razem szczęśliwi. Póki co wszystko na to wskazywało.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus mógł udawać, że te różnice majątkowe nie były istotne z prostego powodu - bo było go na to stać. Mógł zabrać swojego chłopaka na urodziny na tydzień do Europy, z przystankiem w Dubaju i udawać, że to nic takiego - bo przecież tatuś za wszystko zapłacił i Werner w żaden sposób miał tego wydatku nie odczuć. Nieistotnym wszak było to, ile niechęci żywił do Adalberta Wernera, skoro wciąż żył z jego pieniędzy, na poziomie godnym młodocianej gwiazdy, choć gwiazdą był jedynie na tych biznesowych bankietach, kiedy odgrywał rolę swojego życia: młodego zapaleńca handlu, który nie mógł się doczekać, aż odpowiedzialność za firmę spocznie na jego barkach. Niepisany układ, który prowadził go latami z ojcem pod rękę zakładał, że Werner senior nie wtrącał się zanadto w obyczajowość swojego syna, dopóki ten potrafił zaprezentować się z zewnątrz, pożonglować paroma handlowymi pojęciami, wypowiedzieć się na temat sytuacji na giełdzie i zaśmiać odpowiednią ilość razy z wyjątkowo kiepskich żartów, rzuconych w otoczce biznesowego żargonu. Choć w głuchej ciszy rodzinnej posiadłości mogli nie wymieniać ze sobą ani słowa, na tych wszystkich spotkaniach - z definicji nieoficjalnych, choć ich meritum i tak było dobicie jakichś interesów - jawili się jako dwóch mężczyzn o wyjątkowo pięknej relacji; ojciec niejednokrotnie był przez swoich towarzyszy chwalony za doskonałe wychowywanie syna (zazwyczaj już po tym, kiedy Klaus zgarnął ich na bok ku fizycznemu zacieśnieniu relacji - nie do końca w taki sposób, który zostałby przez Adalberta jakkolwiek pochwalony).
Więc tak - jeśli w tym domu, naszpikowanym zasadami, istniała reguła najważniejsza i niepodważalna, to było nią pranie brudów w rodzinnym zaciszu. Z zewnątrz wszystko miało lśnić: wypolerowane na błysk, spryskane drogimi perfumami, piękne i postawne, przyciągające klientelę z różnych części świata i kuszące swoim dobrobytem. To, co w środku, zawsze spływało na drugi plan - relacje, potrzeby, emocje. Klaus wiedział, że Werner senior byłby o wiele bardziej zadowolony, gdyby rodzina Saula była równie prosperująca, jak jego; w takim wypadku - kto wie - może byłby w stanie nawet wyrazić jakiegokolwiek stopnia radość z nowego związku swojego syna. Radość ta byłaby tylko spotęgowana, gdyby Saul okazał się uroczą panienką z głową na karku. Tylko, że Klausa niespecjalnie te ojcowskie wymogi i oczekiwania teraz obchodziły. Był zakochany - nie po raz pierwszy w życiu, ale po raz pierwszy tak, że doszukiwał się w intencjach drugiej osoby jakiejkolwiek wzajemności, z nieśmiałością odkrywając wszystkie dowody na to, że tym razem to nie mógł być zwykły psikus jego tęskniącej do miłości głowy.
- Ma też kolegę geja - dodał z rozbawieniem, żeby dopełnić ten obraz ojcowskiej hipokryzji. - Takiego, który nie chodzi na marsze i głosuje na Alternative für Deutschland. To ta partia, która jest dumna z nazistów - wyjaśnił, zdając sobie sprawę z tego, że Saul niekoniecznie mógł interesować się polityką Niemiec. On sam średnią się nią interesował - na tyle tylko, żeby wiedzieć, kto z lubowaniem wspominał działania Wehrmachtu. Liczył, że te urywki informacji sprawią, że Adalbert przestanie wydawać się dla Monroe’a zagrożeniem, a zacznie przypominać bardziej karykaturę człowieka. Sam często stosował ten zabieg na osobach, przy których czuł się nieswojo. Kumulował ich drobne dziwactwa, światopoglądowe nieścisłości i powielane stereotypy, a wtedy wydawali się mniej przerażający.
Kiedy do Klausa dotarło, że faktycznie nie rozmawiali nigdy o swoich romantycznych przeszłościach, uznał, że robili to chyba trochę poniewczasie - w drodze do spotkania z jego ojcem, w samolocie, który sunął właśnie nad oceanem, z posmakiem alkoholowych bąbelków w ustach i ostrym łaknieniem na papierosa, na którego odpalenie będzie musiał jeszcze chwilę zaczekać. Z drugiej strony - przecież te informacje nie miały mocy, aby cokolwiek zmienić. Miały posłużyć raczej zaspokojeniu klausowej ciekawości, bo nagle zaczął wyobrażać sobie swojego Saula w zupełnie innych ramionach i z jednej strony poczuł na tę myśl nieadekwatne ukłucie zazdrości, ale z drugiej zaintrygowanie. Czy Monroe dla innych też był taki, jak dla niego? Jaka część tych wszystkich składowych ich relacji była wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a jaka stanowiła po prostu schemat jego działania?
- Opowiedz mi coś - poprosił, chwytając go za dłoń, żeby przyciągnąć ją zaraz do swojej klatki piersiowej i przytulić się do niej w ten sposób. Wciąż też pozwalał głowie spoczywać lekko we wgłębieniu jego ramienia. Pomyślał mimowolnie o tym, że gdyby teraz nie rozmawiali, z pewnością byłby w stanie tak zasnąć i byłoby mu najwygodniej na świecie, nawet jeśli jego kręgosłup wołałby o pomstę do nieba. - Co ci się w nich najbardziej podobało? - podsunął jeszcze, trochę chcąc sprawdzić czy jakakolwiek z tych rzeczy, które wymieniłby Saul, pasowałaby też do niego, a trochę próbując zbadać, z jakim rozrzewnieniem Monroe będzie wspominał tamte chwile. Być może potrzebował chwycić się jakiejś myśli, która zasiałaby w nim odrobinę wątpliwości, co do tego, czy w głowie Saula był teraz naprawdę tym jedynym - a to teraz, kiedy dowiedział się już (choć to przecież było oczywiste, idioto), że mężczyzna w istocie miał kogoś przed nim, nie wydawało mu się już takie pewne.


Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Zaśmiał się krótko pod nosem słysząc o "koledze geju". Jakież to było typowe dla tego typu ludzi: twierdzić, że mają kolegę geja, który "nie popiera tego całego LGBT"...
- Widziałeś kiedykolwiek tego kolegę, czy on tylko o nim wspomina, nigdy nie wymawiając jego imienia? - zapytał, choć przecież wiedział, że istniały takie osoby. Zdarzały się nawet takie, które z całą mocą i przekonaniem walczyły z innymi osobami niehetero, samemu będąc otwarcie homoseksualnymi i nie kryjąc swojej orientacji przed otoczeniem. Prawdę mówiąc, Saul nie bardzo rozumiał, co siedzi w psychice takich ludzi, ale sądził, że to jest już posunięcie się do skraju samonienawiści. Ci ludzie musieli być strasznie nieszczęśliwi we własnej skórze.
Czy teraz, wiedząc o hipokryzji i innych wadach seniora mniej się go bał...? Nie, raczej nie: chyba wręcz bał się go jeszcze bardziej, bo zależało mu na tym, żeby jak najlepiej przed nim wypaść, żeby okazać się godnym jego syna, a jednak podejrzewał, że cokolwiek by nie zrobił, to i tak będzie na spalonej pozycji, po prostu będąc mężczyzną i pochodząc "z ludu". Nie chciał jednak się nakręcać, więc odpędzał od siebie te myśli, kierując je teraz na inne tory.
Spojrzał na Klausa nieco zaskoczony, gdy ten poprosił o opowiadanie o swoich poprzednich związkach - nie sądził, żeby to był najlepszy temat, kiedy byli na samym początku własnego związku; zwłaszcza opowiadanie o tym, co najbardziej lubił w poprzednich mężczyznach. Nie chciał jednak go zbywać ani okłamywać.
- Nie wiem, co mi się w nich najbardziej podobało, każdy z was jest inny i każdego traktuję indywidualnie - powiedział po chwili z namysłem. Zastanowił się, co mógłby powiedzieć o Rayu i Amo, i w tym momencie uświadomił sobie, że to przecież ten drugi przedstawił go Klausowi. Czy w takim razie Werner nie wiedział, że jego przyjaciel był w związku z Saulem, skoro pytał o jego poprzednie relacje...? Czy Monroe powinien teraz o tym mówić? - Ray był wobec mnie opiekuńczy i trzymał się ze mną mimo tego, że cała szkoła zastanawiała się, dlaczego, do diabła, gwiazda futbolu zadaje się z takim śmieciem, jak Monroe. On mnie nie oceniał, w przeciwieństwie do wielu ludzi. A Amo... nie wiem, chyba podobało mi się, że jest Włochem, że jest nieco szalony, a poza tym też był wobec mnie opiekuńczy, kiedy tego potrzebowałem. Dlaczego pytasz właściwie?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
homofobia?
Jeśli wierzyć słowom Adalberta Wernera, Ernst Volk wychował się z nim na jednym podwórku i nigdy nie zdradzał żadnych - tu cytat - gejowskich przyzwyczajeń. Tak było, opowiadała głowa rodu, dzierżąc w dłoni szklaneczkę whisky, że grali razem w piłkę, a ich rodzice spotykali się w niektóre weekendy na zdrową partyjkę pokera. Nikt by nie pomyślał, no naprawdę (wyćwiczony śmiech), tyle dziewczyn się za nim oglądało, Klaus. Ernst Volk - niesamowity człowiek i rozmawia się z nim tak jak z normalnym facetem. I jakby ktoś go zobaczył pierwszy raz, to zupełnie nie sposób by było domyślić się jakie ma... p r e f e r e n c j e . Jedyne co, to tyle lat na karku i dalej sam! Ale jakby go spytać dlaczego, to najpierw mówi o powodach religijnych, a dopiero potem o tym, jaki jest - i to jeszcze trzeba odpowiednio zaintonować pytanie. Widzisz, Klaus, da się tak żyć, ja dobrze sobie zdaję z tego sprawę, że się da - bo spójrz tylko na takiego Ernsta! Poukładany, ma łeb na karku, nie daje się omotać tym dziwnym... no, to ty wiesz dobrze co. Wszystko z nim w porządku, nie? Ale to samotne życie, Klaus. Ernst czasem opowiada o tym środowisku; jakie jest zepsute, jak skupione tylko na jednej rzeczy... to nie dla ciebie, Klaus. Widzę, że dzieje się z tobą coś niepokojącego i myślę, że to właśnie to - to środowisko. Och, powinieneś porozmawiać z Ernstem... to, co widzisz w internecie, to wcale nie jest prawda, synu, musisz nauczyć się filtrować informacje. Nie będziesz dzięki temu fajniejszy, a gdybyś tylko odrobinę się wysilił, to mógłbyś... zaraz, dokąd idziesz?
- Widziałem; nawet z nim rozmawiałem - odparł, poprzedzając te słowa krótkim, rozbawionym prychnięciem, bo to faktycznie byłoby w stylu jego ojca: wymyślić sobie jakiegoś człowieka, tylko ku snuciu anegdot. - To mokry sen prawicowców. Mówił ciągle o wstrzemięźliwości i polowaniu na młodych chłopców. Ojciec go uwielbia; może sam się w nim zakochał i dlatego tyle o nim nawija. - Ta wizja rozbawiła go i zniesmaczyła jednocześnie, bo prawda była taka, że o tym - och - Ernście, z którego stary Werner chciał zrobić ikonę nieheteronormatywnej rewolucji, Klaus nasłuchał się tak dużo, że - na miłość boską! - czasem myślał o tym, że gdyby to było możliwe, faktycznie zmieniłby ot tak swoją orientację, żeby tylko Adalbert przymknął się wreszcie w tym temacie. Do tej pory czasem - zwykle bez okazji, raz na parę cichych miesięcy - przesyłał mu link do jakiegoś prawicowego artykułu w temacie, z dumą dopisując, że Ernst był współautorem/Ernst mu to polecił/Ernst mówił, że to prawda. Biedny Ernst Volk - człowiek, który każdego wieczoru upijał się do nieprzytomności, próbując zaleczyć myśli o byciu zepsutym i grzesznym; człowiek, który zawsze nosił długie rękawy, którymi zakrywał ciągnące się po przedramionach blizny; człowiek, który nigdy nie pozwolił sobie nikogo pokochać, bo to byłoby brudne - człowiek, o którym zarówno Adalbert Werner, jak i reszta półświatka, nie wiedzieli absolutnie niczego poza tym, co mogło okazać się sprzyjające ich własnym interesom.
To życie faktycznie musiało być smutne - dużo smutniejsze, niż Klaus ośmielał sobie wyobrażać. Tym bardziej nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego ojciec widział jego przyszłość tylko i wyłącznie w takich (ernstowych) barwach - oczywiście, o ile nie zmądrzeje wreszcie i się nie zmieni. Widmo ojcowskiego przyjaciela czyhało nad nim niemą groźbą i Werner musiał przed samym sobą przyznać się do tego, że ta czasem docierała do niego dosadnie - ojciec miał rację, dało się tak żyć, ale to było samotne życie. Ojciec miał rację, to środowisko jest zepsute, a on sam - Klaus Amadeus Werner - jest ogniwem tej zgnilizny. Myślał czasami, że skończy tak samo: potem jego znajomi ze szkoły będą opowiadać o nim swoim synom-gejom i straszyć, że skończą tak jak on. Sami. Niemiec bał się tego jak niczego innego, ale przecież teraz nie był sam. Teraz miał Saula, a Saul miał jego i to, co wspólnie mieli, było jednym wielkim zaprzeczeniem filozofii Ernsta i Adalberta - bo było piękne. Klaus nie czuł w tym zgnilizny, nie czuł niczego odpychającego, nie czuł, żeby robił coś nieodpowiedniego - i marzył o tym, żeby móc w tych pozytywnych emocjach tkwić już na zawsze.
Bieżąca rozmowa jednak przypomniała mu o tym, że związki wcale nie musiały być trwałe; nie musiały ciągnąc się do ostatniego dnia, nawet jeśli zawsze chyba miało się na to nadzieję. To sprawiło, że zrodził się w nim lęk - skąd miał wiedzieć, że to, co mieli, a co teraz wydawało się trwałe i doskonałe, nie posypie się za niedługo w drobny mak? Im intensywniej te myśli zalewały jego głowę, tym mocniej ściskał saulową dłoń, zupełnie jakby w ten sposób próbował wymóc na nim obietnicę, że nigdy go nie zostawi - tak szczeniacką, pustą i niemożliwą do zagwarantowania. Czy ten Ray też trzymał kiedyś Monroe’a za rękę i szeptał w myślach podobne marzenia? I czy Amo... kurwa, Amo?
- Nie wiedziałem, że byliście razem. Tak... naprawdę. Ty i Amo - wyznał, ignorując na razie jego pytanie o to, dlaczego chciał o tym słuchać. Poczuł się nagle jak naprawdę okropny przyjaciel - skoro z góry założył, że Di Fiore w związkach nie bywał, to musiało świadczyć o nim naprawdę podle. Przecież Amo też mógł być zakochany. Amo też zasługiwał na miłość. Amo też zasługiwał na szczęście. I Amo... Amo też mógł ściskać dłoń Saula, dokładnie w taki sam sposób, jak on teraz, i marzyć o tym, żeby to się nigdy nie kończyło. Konkluzja była taka, że nie był w żaden sposób wyjątkowy - i świadomość tego ubodła go, choć nie powinna. Nic nie mógł też poradzić na to, że naraz zaczął zastanawiać się czy było w nim cokolwiek, co odróżniało go od tamtych dwóch poprzednich - i czy to coś było wystarczająco silne, żeby zagwarantować mu, że za parę lat nie będzie kolejną historią, opowiadaną innemu chłopakowi, wtulonemu w saulowe ciało.
- Czyli chodzi głównie o opiekuńczość? - zaryzykował stwierdzenie, wbijając wzrok w ciemność rozciągającą się za samolotowym oknem. - Myślisz, że jestem wystarczająco opiekuńczy? - spytał, choć obawiał się, że Monroe może nie powiedzieć mu prawdy. Nie wiedział, czy będzie w stanie zaufać jakiejkolwiek twierdzącej odpowiedzi.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
- Mhm... - zastanowił się, co musiało tkwić w głowie kogoś takiego, jak ten cały kolega Wernera seniora. Ktoś musiał mu wyrządzić wielką krzywdę, skoro się tak zachowywał i wyraźnie nienawidził samego siebie - Pewnie strasznie cierpi będąc we własnej skórze... Trochę mu współczuję poza tym, że wkurzają mnie tacy ludzie, którzy podkopują innych i realnie im szkodzą. Ale wiesz... sam byłem chyba podobny. Nie robiłem nikomu krzywdy, ale przez większość życia wypierałem to, że nie jestem heteroseksualny i w zasadzie to dopiero przy tobie się tego uczę. Niedawno dopiero to przyjąłem wreszcie do wiadomości, chociaż nie wiem, czy już zaakceptowałem, ale ty jesteś pierwszym, do którego przytuliłem się publicznie, kogo trzymam za rękę wśród ludzi i powoli przestaję się przejmować tym, czy ktoś się gapi i to ocenia, bo jestem z tobą szczęśliwy i to się liczy. Wcześniej byłem homofobem w stosunku do samego siebie mimo, że u innych mi to absolutnie nie przeszkadzało i wręcz starałem się wspierać, jeśli widziałem, że ktoś ma z tym problem. U wszystkich to było okej, tylko nie u mnie... Jestem popieprzony - zaśmiał się smutno i odwrócił znów do okna, teraz bardziej po to, żeby nie pokazywać Klausowi swojej twarzy. Nie znosił w sobie tej cechy - jak zresztą wielu innych; nie znosił Barta i Grace za to, że to oni go takim ukształtowali - możliwe zresztą, że Sama też i to dlatego przez tyle lat nie chciał zaakceptować, że kocha Arthura. Ich rodzice byli cholernie toksyczni i nigdy nie powinni mieć dzieci, a narobili ich sobie jak króliki.
Zauważył, że Klaus coraz mocniej ściska jego dłoń i w ogóle chyba ma wszystkie mięśnie napięte - podejrzewał, że to przez słuchanie o byłych Saula, tym bardziej, że zapytał o ich najlepsze cechy. To nie mogło być łatwe: słuchanie o tym, jacy poprzednicy byli fajni - bo byli, Saul ich obu kochał w przeszłości i był z nimi szczęśliwy. Tylko, że to się skończyło, jedno i drugie.
- Nie mówił ci? Cóż... byliśmy, tak. Ale już od lat nie jesteśmy i nie byliśmy już, kiedy nas sobie przedstawiał, rozeszło się. Chyba mu się zrobiło zbyt... poważnie. Nie wiem.
A może to też przez to samo, co z Rayem? Przez tę zinternalizowaną homofobię, którą Saul w sobie miał? Może to o powadze związku, to był tylko pretekst, a tak naprawdę Amo z nim nie wytrzymał?
- Nie wiem, czy głównie o to, ale... tak, chyba tak. Tym się najbardziej podbija moje serce: byciem dla mnie dobrym i interesowaniem się mną; pozwoleniem na moje zainteresowanie sobą, zwierzaniem się sobie, przytulaniem mnie - przytulił go przez chwilę mocniej i pocałował w głowę - Ty jeszcze podbiłeś moje serce swoją inteligencją i wiedzą, tym, jaki jesteś obyty w świecie, że o wszystkim można z tobą porozmawiać. Uwielbiam z tobą rozmawiać, wiesz? I spędzać z tobą czas. Kocham to, jak się do mnie uśmiechasz i że masz coraz więcej szczęścia w oczach, kiedy na mnie patrzysz. Kocham to, że mi zaufałeś, że przychodzisz do mnie z problemami, że pozwalasz mi sobie pomagać i że to własnie ode mnie chcesz tej pomocy.
Nie zwrócił uwagi na to, że użył słowa "kocham" - co prawda nie w dosłownym "kocham cię", ale jednak to było tak naprawdę to samo, a teraz przyszło mu tak naturalnie, normalnie, jakby już sobie to mówili - bo też rzeczywiście jego miłość do Klausa stała się dla niego oczywista i zapewne przyjdzie taki moment, kiedy dosłownie wypowie te dwa słowa, możliwe, że nawet nieświadomie.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klausowi nigdy chyba nie przeszło przez myśl, aby się ukrywać. Od dzieciństwa obracał się w liberalnym, artystycznym towarzystwie matki, a po jej śmierci nie zmieniło się zbyt wiele - wciąż spędzał z tymi ludźmi stanowczo zbyt wiele czasu i tak naprawdę, dopiero kiedy z rzadka wychylał się poza swoją bańkę przypominał sobie, że naprawdę na świecie istnieli ludzie, którzy musieli trzymać swoją orientację w tajemnicy. O ile w gimnazjum jeszcze potrafił być w tym temacie trochę zamknięty, jeśli chodziło o warunki w szkolne, w liceum wiedzieli już wszyscy - i zaskakująco, bo przecież to była chłopięca szkoła, niemal nikt nie miał z tym problemu, a ci którzy mieli, w błyskawiczny sposób obrywali z bata publicznego linczu, bo przecież Klaus Amadeus Werner potrafił zjednać sobie ludzi - nieważne czy był sobie gejem, czy nie. Pierwsze rozmowy na ten temat odbył wprawdzie z niewłaściwymi ludźmi, w objęciach niechcianych ramion, ale nie zmieniało to faktu, że przecież od samego początku otaczała go pozłacana powłoczka akceptacji. Ojciec w tym wszystkim wydawał się właściwie nieistotny - był jak rysa na drogim kawałku szkła, niedociągnięcie pędzla na matczynym obrazie. Potem doszło do tego wujostwo, ale wciąż odbierał ich postawę z przymrużeniem oka. Jeszcze później dotarła do niego małomiasteczkowość Lorne Bay. A jeszcze-jeszcze później ktoś nazwał go pedałem na ulicy, kiedy było już ciemno, a on szedł sam chodnikiem i poczuł się tak zagrożony, jak nigdy wcześniej nie przydarzyło mu się to w Monachium.
Klaus, wychowany jak ozdobny ptaszek w złotej klatce, tak naprawdę dopiero uczył się dostrzegać, że rzeczy, które dla niego było oczywiste, dla innych mogły wydawać się czymś odległym i niepojętym. Wiedział już, że właśnie z takiego środowiska pochodził Saul: zgoła odmiennego od wszystkiego, co znał Werner; środowiska toczonego przez przemoc, która miała zupełnie inny wydźwięk niż na monachijskich salonach. To go przerażało, bo nie mieściło mu się w głowie. Całe to rodzinne piekło, które dusiło Monroe’a przez te wszystkie lata i otoczenie, które nie dawało mu opcji na poczucie się swobodnie z samym sobą - Werner nie był psychologiem, ale nie trzeba było nim być, żeby dojść do wniosków, że takie rzeczy zostawiały po sobie jakieś piętno. Nie zawsze o tym pamiętał, kiedy łapał go za rękę między ludźmi albo całował na jednym czy drugim lotnisku, albo przytulał w taksówce czy nawet teraz, w samolocie (choć tutaj mieli względną prywatność, jakby nie patrzeć) - a potem przypominał sobie nagle, sam albo - tak jak w tym momencie - dzięki słowom Saula i robiło mu się strasznie głupio, że nie pomyślał o tym, żeby zapytać czy mężczyzna na pewno czuje się z tym komfortowo.
- Nie jesteś - oznajmił stanowczo, klepiąc go lekko w ramię, w ramach upomnienia. - Jesteś dzielny. - Ktoś mógłby stwierdzić, że mówił do niego czasem jak do dziecka, ale Klaus nosił w sobie poczucie, że Monroe czasem tego zwyczajnie potrzebował. Prostych komunikatów, wartościujących. Nie dziwiło go to zupełnie, bo sam też był na nie wygłodniały; to były rzeczy, które potem można było odtwarzać sobie w głowie, kiedy czuło się naprawdę źle. Co prawda, kiedy Werner czuł się źle, to nagle wszystkie podobne słowa wypowiedziane w jego kierunku zdawały mu się być kłamstwem albo pomyłką, która opuściła usta drugiej osoby dlatego tylko, że ta osoba nie mogła znać o nim całej prawdy, ale... lepiej było je mieć, nosić ze sobą, przechowywać i - kiedy naprawdę nie było już innej opcji - wejść z nimi w dyskusję niż nie posiadać ich zupełnie. Zwłaszcza, że gdyby spróbował zamienić się miejscami, to odkryłby, że on Saulowi przecież nigdy nie mówił takich rzeczy, nie mając ich naprawdę na myśli. Tak było i tym razem. Jego zdaniem faktycznie był dzielny. Klaus, gdyby mógł, chciałby sprawić, żeby już nigdy więcej nie musiał być.
Zbyt poważnie? No cóż, to brzmiało jak Amo. I brzmiało też jak Klaus, który od zakończenia relacji z Mauricem unikał zdecydowanie wszystkiego, z czego mogło wyniknąć coś więcej. Jasne, było mu do tego tęskno. Jasne, przepłakiwał noce, uznając, że zupełnie się do tego nie nadaje. Ale to nie zmieniało faktu, że trzymał dystans. A potem pojawił się Saul - najpierw mimochodem, w asyście Amo, potem w ramach odwiedzin po jego przybyciu do Lorne Bay, a potem... potem to wszystko już pomknęło jak na złamanie karku do przodu i Klaus nie wiedział nawet, kiedy zdążył tak bardzo przepaść. A jednak - teraz byli tutaj, razem, w samolocie na drugi koniec świata, jak w jakimś pieprzonym filmie i Monroe opowiadał mu o tych wszystkich rzeczach, które rzekomo kochał, a Wernerowi z jednej strony zrobiło się ciepło, ale z drugiej miał wrażenie, jakby to nie było o nim, tylko o kimś innym. Saul wciąż nie wiedział wielu rzeczy. To go przerażało.
- Dziękuję - odparł tylko, nie bardzo wiedząc, co innego mógłby powiedzieć, skoro poczuł się może nawet odrobinę zawstydzony - a zawstydzenie Klausa wcale nie należało do rzeczy prostych. Zadarł głowę, żeby pocałować go w żuchwę, bo to było miejsce, w które sięgał najdalej, nie zmieniając pozycji. A potem po prostu wtulił się w niego znowu, przymknął oczy i nie wiedział nawet kiedy zstąpił na niego sen - spokojny i wyjątkowo pozbawiony jakichkolwiek obrazów. Czuł w nim tylko radość i słyszał bicie serca tuż przy swojej twarzy - serca, które stukało tak blisko, że Klaus szczerze mógłby uwierzyć, że wybijało ten rytm tylko i wyłącznie dla niego.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Mruknął tylko z powątpiewaniem w odpowiedzi na stwierdzenie, że jest dzielny - nie, wcale nie był. Gdyby był, to już znacznie wcześniej przyjąłby do wiadomości to, kim jest, zwłaszcza kiedy miał na to tyle dowodów, pchających mu się dosłownie przed twarz, bijących po niej. Poza tym z jakiegoś powodu słowo "dzielny" mu się źle kojarzyło - miał wrażenie, że to takie puste słowo, taki pocieszacz, kiedy nie ma nic innego do powiedzenia, coś, co ma podtrzymać na duchu, ale w rzeczywistości jest po prostu... słowem. Nie lubił go. Nie zamierzał tego jednak powiedzieć Klausowi, bo wierzył, że on nie miał nic złego na myśli i faktycznie o nim dobrze myślał, choć nie wiadomo, dlaczego, skoro Saul odkrywał przed nim coraz więcej siebie i pokazywał, jaki jest i skąd pochodzi. A on ciągle go idealizował...
Na podziękowania też nie odpowiedział, bo nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć - przytulił więc tylko policzek do jego głowy, a niedługo później zorientował się, że Klaus zasnął w jego ramionach. To było tak urocze i kochane, że Saul uśmiechnął się szeroko, rozrzewniony, ciesząc się, że może tu z nim być, że może trzymać go w ramionach i czuć się kochany przez kogoś. Sam zresztą też zasnął, tuląc go do siebie, ale dopiero po kilku godzinach spędzonych na zastanawianiu się, jak będzie w Monachium, co ich dalej czeka, jak długo ten związek przetrwa (miał nadzieję, że długo i że wreszcie będzie mógł czuć się bezpieczny i szczęśliwy w życiu). Później jego myśli poszybowały w kierunku rodzeństwa: Isaaca, który był chory (Saulowi zrobiło się źle na myśl o tym, że młody cierpi, a on sobie leci na wakacje, ale zaraz zaczął sobie tłumaczyć, że nie może rezygnować z życia dlatego, że ktoś zachorował - a Oliver nie mówił nic na ten temat, żeby miało być z małym jakoś bardzo źle. Może nawet kiedyś z tego wyjdzie...?), Viper, która też była chora i ewidentnie próbowała zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie wściekając się, kiedy ktoś rzeczywiście próbował to zrobić, a Saul nie wiedział, jak do niej dotrzeć. O Amalii, która miała myśli samobójcze, ale pojechała wreszcie do tej cholernej Indonezji z Oliverem, więc Saul miał nadzieję, że nic jej się nie stanie i brat o nią zadba, a w razie czego pomoże i nie da jej umrzeć. Miał nadzieję, że siostra stanie tam na nogi i jakoś przetrwa ciężki okres w swoim życiu. Jeszcze tylko brakowało, żeby Samuelowi albo Olliemu coś było...

Kilkadziesiąt godzin później i jeden porządny relaks w dubajskim hotelu później byli już na miejscu - w zimnym, szarym i mokrym od śniegu Monachium. Saul zwykle na swoje podróże wybierał cieplejsze strony lub choćby cieplejsze w danych miejscach pory roku, ale i tak cieszył się (i teraz już nieziemsko stresował) wizytą w tym mieście. Odebrał swoją torbę z podajnika, wziął też jedną z walizek Klausa i rozejrzał się wokół.
- Czy ktoś...? - zaczął, ale chwilę później zauważył mężczyznę trzymającego w dłoniach tabliczkę z napisem "herr Werner" - Aha. Chyba ktoś po nas wyszedł - wskazał Klausowi tego człowieka, który zdawał się ich jeszcze nie widzieć.

klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ