echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Może problem Klausa zawierał się w fakcie, że własnej sztuki nie postrzegał nigdy jako intymną. Nieco wstydliwą - owszem, ale ten wstyd pochodził przecież z przekonania o jej niedoskonałości, o brakach technicznych, o zbyt niskich umiejętnościach, o nieposiadaniu żadnej spójnej wizji na to, co właściwie chciał tworzyć. Nie wstydził się rodzaju emocji, które targały odbiorcami jego sztuki, ale właśnie ich braku: obawiał się, że ludzie mogli patrzeć na przyozdobione przez niego płótna i nie czuć zupełnie nic, ot - zwykła grafika, podobnie mdła i pusta, jak automatycznie wygenerowany obrazek w pierwszej warstwie internetu. Czasem przesadnie więc fiksował się na tym, żeby malować w dużych emocjach, w uniesieniu, w smutku lub gniewie - ale wewnętrzny perfekcjonizm temperował go nawet wtedy, kiedy pociągnięciom pędzla towarzyszyły spływające po policzkach łzy. Czuł się jak aktor w spektaklu: odgrywał rolę przyszłościowego artysty, ale w istocie to wszystko było jedynie fasadą - równie fałszywą jak sceniczna dekoracja w teatrze.
Nie mógł jednak rozszyfrować, przed kim właściwie odgrywał swoją rolę. Malował zawsze w samotności, zakrawającą wręcz na izolację, tej tragedii zamkniętej w jednym tylko akcie nie świadkowała żadna widownia - przynajmniej nie bezpośrednio. Może tak zażarcie próbował przeforsować w sobie głębię po to jedynie, żeby móc potem dzielić się przeżyciami z ludźmi, którzy naprawdę czuli swoją sztukę; żeby móc usiąść między nimi w fotelu albo na krzywym, poduchowym taborecie, napić się wina i z westchnieniem zacząć dzielić się opowieściami o tym, jak uniesiony i pełen pasji był ostatnio podczas tworzenia. Nikt nie był w stanie tego zweryfikować - to było tak, jakby opowiadał komuś wydarzenia ze sztuki, nie napomknąwszy nawet, że wszystko, o czym opowiadał, było jedynie fikcją spłodzoną przez czyjś umęczony umysł. W tym przypadku jego własny.
Wystawy były więc poza jego zasięgiem - chociaż kochał je całym sercem, zwłaszcza w formie wernisaży, na których każdego oglądającego raczono kieliszkiem szampana. Godził się powoli z faktem, że jego sztuka, jak bardzo by się nie starał, nie urośnie nigdy do rangi czegoś ponadprzeciętnego, godnego zapamiętania i wystawienia w murach galerii, choćby jakiejś małej. Wiedział niby, że obrazy w galeriach nie zawsze spełniały do kryterium wyjątkowości, którego nie posiadała jego twórczość, ale przecież prędzej pogodziłby się z zostaniem zapomnianym na zawsze, niż zdecydował się przeforsować na widok publiki coś, co nie spełniało jego oczekiwań. Kiedy kroczył między dziełami poznanej właśnie Julii, nic dziwnego, że towarzyszyło mu lekkie ukłucie zazdrości, raz po raz dopominające się uwagi.
Nie wiedział czy to była chora zazdrość, czy taka motywacyjna, a może jeszcze inny jej rodzaj: połączony jednocześnie ze świadomością, że on sam nigdy nie dosięgnie tego poziomu, za co winić mógł jedynie siebie. Przecież miał wszystko, czego mógł tylko potrzebować! Przeszkolenie pod okiem znamienitej malarki, wszelkie niezbędne (i dodatkowe) środki techniczne, duże obycie - teoretyczne i praktyczne - ze sztuką, także co go właściwie zatrzymywało? Czy było to widmo potencjalnego, matczynego zawodu, w razie niepowodzenia? Czasem spoglądał na swoje obrazy i próbował w myślach przywołać krytyczne słowa, do których sięgnęłaby Louise, gdyby przyszło jej to oglądać. I ten zabieg wcale nie pomagał mu w samorozwoju.
Zatrzymał się obok kobiety przed obrazem, do którego podeszła, żeby przyjrzeć mu się uważnie. Poczynił najpierw jeden krok do tyłu, później dwa do przodu i nawet jeden w prawo - wszystko po to, żeby uzyskać wszelkie możliwe perspektywy obcowania z nim. Brakowało tylko jeszcze, aby usiadł na podłodze albo wspiął się na palce, ale nie pozwolił sobie przed nowo poznaną osobą, która wywoływała w nim coś na kształt podziwu, na podobne zagrania. Zazwyczaj tryskał ekscentrycznością, nawet przesadnie się nad tym nie zastanawiając i uznając ją już za przyległą sobie część swojej osobowości, ale w tym wypadku starał się trzymać w ryzach, żeby Julia nie uznała go za kogoś niedojrzałego - jakby nie patrzeć, prowadził z nią dość dojrzałą rozmowę i nie chciał w jej oczach jawić się jako infantylne dziecko.
- Może dzisiaj go nie czujesz - zasugerował ostrożnie, przechylając głowę, żeby przemknąć wzrokiem po fałdach pomarszczonej skóry, utrwalonych na płótnie. - Albo czujesz go za mocno - podsunął zaraz drugą opcję, odwołując się przede wszystkim do doświadczenia swojej matki, mniej do własnego. Lubił surowość w sztuce - równie bardzo jak fantazję, a najbardziej ukochał sobie, kiedy te dwa kontrastujące stany w jakiś sposób się przenikały. Teraz, przeszedłszy ze świata Louise Krause-Werner do świata Julii Crane, czuł się niemalże tak, jakby w istocie był właśnie świadkiem ich łączenia. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ten wniosek sprawił, że odczuł w stosunku do malarki gwałtowniejszy podryg sympatii.

Julia Crane
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Wbrew pozorom nie rozmawiała za wiele o sztuce. Może wynikało to z otoczenia, które niekoniecznie żyło nią tak bardzo jak Julia Crane, może zwyczajnie ona sama wypowiedziała w swoim życiu już tyle słów, że o tych najważniejszych kwestiach wolała nie rozprawiać, więc milczała dyplomatycznie i robiła swoje. Niegdyś to swoje okupiła praktycznie stratą serca, więc teraz już niewiele miała do oddania, a mimo to czuła za każdym razem się mniejsza, gdy wychodziła z warsztatu malarskiego. Oddawała tak wiele, że czasami brakowało jej tchu, dłonie piekły ją i zamieniały nadgarstki w zupełną niedolę, a mimo to stała kilkanaście godzin przed sztalugami i pozwalała sobie na to.
Wszystko dla zachwytu, który zwykle trwał krócej, za krótko, by w ogóle zwrócić na niego uwagę, ale pojawiał się. Gdy zaś Julia była zachwycona ze swojego dzieła, czuła, że to małe święto, bo jej perfekcjonizm doprowadzał wszystkich do szału. Nawet teraz była tutaj po raz enty przesuwając światła i nie dowierzając ekipie, którą sprowadził sam jej mentor. Zapewne i z tego powodu powinna się leczyć, podobnie jak ze swojego zaufania w stosunku do obcych.
Wprawdzie nie rzucała się temu chłopcu na szyję (jak Aidenowi), ale postanowiła wtajemniczyć go w świat swoich obrazów rzucając mu dość oczywisty spoiler przed wystawą. Nie sądziła, że byłby w stanie to wykorzystać przeciwko niej, ale… i tu powinna pojawić się ostrożność, nie mogła aż tak bardzo ryzykować. Była jednak gotowa w razie czego ponieść tego konsekwencje, bo Julia zawsze odczytywała świat nieco inaczej niż inni. Tam gdzie ktokolwiek widziałaby milionowe straty, ona stawiała na jednostkę, która potrzebowała pomocy i tego wręcz macierzyńskiego ciepła. Crane przecież dostrzegła i odkryła, że właśnie tego Klaus szuka i z tego powodu rozprawia z nią o wystawę. Nie mogła więc go odprawić z kwitkiem, choć powinna już wziąć się do pracy, przedyskutować oświetlenie i wreszcie powrócić do domu, a nie prowadzić młodego adepta malarstwa na jakieś wycieczki, które przecież nie przyniosą mu ukojenia.
Niewiele wiedziała o żałobie, ale znała na wylot pojęcie straty i wiedziała jak trudno się z niej podźwignąć. Należało więc dać mu w spokoju opłakiwać matkę, a nie znajdować jej cień w jej niedorzecznych pracach.
Pewnie dlatego dziś obrazem, którego nienawidziła najbardziej był właśnie ten, bo przemawiał do niej surowością, której jej zabrakło i która obecnie przyglądała się jej z politowaniem.
- Nie wiem czy kiedykolwiek go czułam, ale czasami mam taką śmieszną obawę, że to, że ten obraz to wszystko na co mnie stać i jeśli śni mi się taki koszmar, budzę się z krzykiem- wyjaśniła po cichu, bo była nieco zawstydzona z powodu zdradzenia mu jednej z tych tajemnic, które powinny zostać między nami i Louise, bo przecież odkryła już, że duch malarki tym razem nie da jej spokoju. Odnajdywała ją w tych jego chłopięcych gestach, w nieco marzycielskim uśmieszku i oczach, które prześwietlały ją bez końca.
Bała się tego spojrzenia, bo miała wrażenie, że ona, Julia nie pasuje mu zbytnio do wzorca i przez to go sobą rozczaruje. Nie sądziła jednak, że byłaby w stanie się tym przejąć, bo była za pewna siebie na takie wyścigi, więc jedynie posłała mu przepraszający uśmiech.
- Mam sporo pracy, więc może po prostu wpadniesz na wystawę, co?- nie mogła przecież go tu zostawić ani też z nim zostać, a choć chciałaby dać mu namiastkę jego matki to nie potrafiła, więc westchnęła i spojrzała na niego wyczekująco. - A i tak mam wrażenie, że przychodzisz tutaj tylko dla jej obrazów- wskazała palcami na salę, gdzie znajdowały się płótna jego matki.
Na trochę, malarstwo nie znało takiego pojęcia jak dom i dlatego wszyscy artyści byli tak cholernie splątani.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Nie mógł winić jej za ostrożność. Właściwie, nie spodziewał się zupełnie, że kobieta zaoferuje mu przedsmak swojej wystawy, bo wiedział dobrze, że dla każdego artysty budująca się dopiero i szykująca na wystawę kolekcja, to ukochane dziecko: takie, które trzeba bronić przed napastliwymi oczami i tłustymi palcami niepokornych gapiów. Wiedział doskonale, że zaufała mu naprawdę mocno, wprowadzając do tego świata okrytych jeszcze półmrokiem dzieł, więc miał zamiar zachowywać się w tym otoczeniu jak gość, zgodnie z savoire-vivre’m, którego nauczyło go wychowanie w odpowiednich kręgach i nie rzucać z mackami na te obrazy, jak wygłodniałe zwierzę.
To może dlatego postanowił poprosić, żeby sama wybrała, co chce mu pokazać - żeby przypadkiem nie pozwolić sobie na zbyt wiele z okazji tego gestu hojności, który mu okazała. Chciał, żeby ponawigowała go między swoimi pracami, tak jak robiła to za życia Louise, kiedy pozwoliła mu iść razem ze sobą, żeby sprawdzić, jak mają się sprawy z przygotowywaniem tej czy innej wystawy. Chciał, żeby pokazywała mu obrazy i pytała: co tu widzisz, Klaus? co czujesz, kiedy na to patrzysz? jak myślisz, skąd biorą się takie uczucia? co ci się nie podoba? dlaczego? i tak dalej, choćby w nieskończoność, aż w końcu będzie tak znużony, że już średnio będą docierały do niego jakiekolwiek estetyczne bodźce, ale wciąż będzie trzymał się hardo na nogach, żeby tylko jej nie zawieść.
To pragnienie, ulokowane w obcej w gruncie rzeczy kobiecie, wydawało mu się niezwykle wykolejone. Patologiczne wręcz. Brzydził się nim i próbował strącić je z ramion jak zbłąkany paproch, ale to nie wychodziło, bo kiedy stał przed obrazem, który mu pokazała, w głowie układał sobie już odpowiedzi na te hipotetyczne pytania, a kiedy żadne z nich nie padło, poczuł się zawiedziony jak na wyrost ambitny uczeń, kiedy nauczyciel zdecydował się odwołać zapowiedzianą kartkówkę.
Zaraz jednak ten zawód został zastąpiony wdzięcznością, bo być może nie dostał od Julii tego, czego w wypaczony sposób oczekiwał, ale otrzymał w zamian coś znacznie cenniejszego - wyznanie. Z pozoru lakoniczne, ale jednocześnie na tyle wyraźne, że mógł bez problemu zwizualizować sobie w głowie, co miała na myśli. Wyobrażał sobie własną matkę, z krzykiem zrywającą się z pościeli, bo wyprzedziły ją jej własne ambicje, a dla twórcy nie było przecież nic gorszego. Znowu dostrzegł między tymi dwiema kobietami, które zapewne nigdy nie miały okazji się spotkać, trudną do wytłumaczenia koneksję. Podobało mu się to.
Cała Julia mu się podobała. W żadnym razie w erotycznym czy jakkolwiek romantycznym sensie - to zupełnie nie o to chodziło. Podobał mu się sposób, w jaki budowała zdania, to jak się poruszała i jakie miała do niego podejście. Wypowiedzenie tego na głos byłby co najmniej niepoprawne, a w najgorszym przypadku nieprzyzwoite, także z oczywistych względów nie miał zamiaru zapoznawać jej z tym faktem, ale przecież nikt nie mógł zabronić mu tego wszystkiego czuć - tak w środku, ciągiem nieśmiałym impulsów.
- Myślę, że masz w sobie tyle duszy, że choćbyś całe życie miała malować tylko ten jeden obraz, za każdym razem byłoby w nim coś wyjątkowego i zupełnie oryginalnego - podzielił się i to nie tak, że chciał po prostu ją pocieszyć: dostrzegał to bardzo wyraźnie. Artystę dało się wyczuć z daleka, a stojąc w odległości nieco ponad metra od niego, nie sposób było nie wchłaniać do środka cząstek jego osoby, natchnienia i inspiracji - a przynajmniej Klaus zawsze tak właśnie miał i teraz od tej kobiety czuł dokładnie to. Był spokojny o to, że Julia Crane przerośnie jeszcze ten obraz i wszystkie inne obrazy, które do tej pory stworzyła. A potem zrobi to znowu, a potem jeszcze kolejny raz. Nie widział w jej przypadku innej drogi.
Słysząc jej propozycję, uśmiechnął się lekko i już miał odpowiedzieć, ale wtedy zakuła go w uszy prawdą, na którą nie był gotowy. Zawahał się przez chwilę, nie wiedząc jakby czy to był ten moment, w którym powinien zacząć kłamać, czy może jednak skoro ona odważyła się wobec niego na wyznanie i szczerość, powinien odpłacić jej się teraz tym samym.
- To prawda - przyznał po chwili. - Ale po twojej wystawie zawsze będę miał pretekst, żeby skręcić w alejkę obok - rozwinął, chcąc dać jej wyraźnie do zrozumienia, że nie miał zamiaru przegapić tego wydarzenia. - Kiedy? - spytał po prostu, nie czując się upoważnionym do tego, żeby zatrzymywać ją dłużej. W gruncie rzeczy już i tak poświęciła mu naprawdę dużo czasu i uwagi; jeszcze odrobina i ona zaczęłaby się czuć niezręcznie, a on zbyt błogo.

Julia Crane
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Nie umiała być jego przewodniczką. Być może wynikało to w dużej mierze z jej niezależności, która wszystkim spędzała sen z powiek. Ciągle słyszała, że nie powinna tak pędzić na motocyklu, bo może sobie uszkodzić dłonie; że nie można zmieniać tak miejsca pobytu co kilka miesięcy; że najwyższa pora się ustatkować i mieć kogoś na stałe. Te wszystkie normy społeczne wymykały się jej z rąk, a gdy wreszcie zdecydowała się dość naiwnie na zatrzymanie dziecka to jednak nie mogła go donosić. Nie nadawała się na matkę nawet w tym metaforycznym znaczeniu, więc marne z niej było zastępstwo.
Nie znaczyło to jednak, że nie zaczęła darzyć sympatią tego anemicznego chłopca, który w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie szukał łatwych rozwiązań, a podążał za sztuką. Kiedyś widziałaby w nim nawet siebie, choć Crane różniło od innych, eterycznych artystek, że ją dosłownie rozsadzała energia, której nie umiała inaczej spożytkować niż poprzez obrazy, które w niej żyły.
Tworzenie ich było wielką i niemal dziecięcą frajdą, która powracała do niej z każdą wystawą. Czasami tylko na koniec dnia zdawała sobie sprawę, że coraz więcej temu procesowi oddaje, ale przecież nie mogła narzekać. Miała talent i właśnie za ten talent powinna być dozgonnie wdzięczna. Jak i za to, że w wieku trzydziestu pięciu lat nie stanęła jeszcze oko w oko z potworem, który był znany w pewnych kręgach jako wypalenie zawodowe. Dobrze wiedziała przecież, że nadejdzie taki moment, że kryzys przestanie być tylko sennym koszmarem, a stanie się rzeczywistością i ona będzie musiała się z tym zmierzyć.
Jeszcze nie była pewna czy podoła czy może odwiesi na kołku swoje pędzle i poszuka się w innej dziedzinie sztuki. Dlatego słowa Klausa- dość w gruncie rzeczy naiwne- sprawiły, że się uśmiechnęła. Dobrze było wierzyć, że ktoś podkładał w niej aż taki rodzaj nadziei, zwłaszcza gdy sama miała wkrótce stanąć po raz kolejny na rozdrożu.
Tak poczytywała każdy wernisaż, otwierający wystawę. Zaczynało się od ekscytacji, gdy obrazy powstawały wręcz w tytanicznym szale i ciężkiej pracy, potem nadchodził czas organizacji, która zdawała się być najbardziej żmudnym procesem i wreszcie wszystko zostawało w rękach odbiorców, którzy bywali kapryśni.
Krytycy mogli ją wywindować na sam szczyt, by potem boleśnie kopnąć prosto w łydkę i sprawić, by się zachwiała. Nie sądziła, że na samym końcu tej podróży będzie miała tyle wątpliwości, skoro zwykle parła jak taran ku nowemu. Teraz po raz pierwszy od dawna chciała odwrócić wzrok i spojrzeć na wszystko, dzięki czemu przetrwała.
Uśmiechnęła się więc na jego słowa.
- To bardzo miłe. To co mówisz, choć przecież nie znasz mnie najlepiej- nie chciała mu tego wytykać, po prostu stwierdzała całkiem oczywisty fakt. Klaus rozumiał i wyczuwał jedynie swoją matkę, która dla niego zawsze zastygła w pozie młodej artystki, zaś Julia… Jeszcze miała sporo wystaw przed sobą i ta myśl była równocześnie kojąca, jak i przerażająca.
- Nie wiem czy potrzebujesz pretekstu, żeby spotkać się ze swoją matką. To naturalne i chyba, gdybym… miała dziecko, byłabym szczęśliwa, że tak bardzo chce mnie poznać- zakończyła szybko, bo poczuła, że zanadto się przed nim otwiera. Znajomość z Julią Crane musiała brzmieć jak taniec- krok do przodu i dwa kroki w tył. Nie sądziła, że niebawem pojawi się ktoś, z kim zechce tańczyć w zupełnie innym rytmie. Na razie jednak nauczona była przede wszystkim ucieczki, więc wręczyła mu wizytówkę ze swoim imieniem i nazwiskiem, by sam mógł odszukać tę magiczną datę, gdy tylko przyjdzie na to pora.
Nie wiedziała jeszcze czy spotkają się ponownie, ale trzymała kciuki najmocniej jak umiała, by gdzieś wśród obrazów matki odnalazł spokój.
- Mam nadzieję, że do zobaczenia. I dziękuję- odpowiedziała, a potem delikatnie odeszła stukając obcasami, gdzieś do świata, gdzie sztuka musiała być dochodowym biznesem, a ona ją tworzyła dla idei.

koniec <3
klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ