lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Telefon ze szpitala wyrwał Bruce’a z zamyślenia w porze lunchu, numer nieznany dzwoniący na prywatną, nie służbową komórkę uznał za dość nieoczekiwane, ale odebrał. Po drugiej stronie usłyszał drżący głos swojej córki. Łamał się od łez, ciężko było ją zrozumieć, było słychać pikanie aparatury. Wziął głęboki oddech i poczekał chwilę aż córka się uspokoi i jeszcze raz wszystko mu wyjaśni. Gabi była w rozsypce, kompletnie mu się dziecko poskładało nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Odwołał całą resztę spotkań tego dnia, poinformował swoją partnerkę o całym zajściu i oczywiste było to, że pojechał do swojej pierworodnej córki w trybie natychmiastowym, żeby ją wesprzeć. Kiedy wszedł do szpitala, spodziewał się, że zastanie ją i Aresa razem, pogrążonych w bólu, ale Gabi była sama, wyglądała jak siedem nieszczęść, blada, z podpuchniętymi oczami, jak cień jego słoneczka a nie ciepła, iskrząca kulka. Tam dowiedział się wszystkiego, a ciśnienie mu tak skoczyło, że kulturalny pan prawnik zaczął rzucać przekleństwami pod nosem, groźbami śmierci względem Aresa. Gabrielle jakoś udało się go uspokoić, poprosiła, aby pojechał do mieszkania matki i zabrał dla niej trochę jakichś ubrań, bo ona sama tam nie pojedzie, bo nadal nie chciała znać swojej rodzicielki, nawet teraz kiedy matka byłaby nieodzownym wsparciem. Bruce spełnił prośbę dziewczyny, odwiedzał ją każdego dnia pobytu w szpitalu, spędzał ze swoim dzieckiem bardzo dużo czasu, nie tylko na rozmowach, nie tylko próbując ją jakoś pocieszyć, ale zwyczajnie ją przytulając, będąc blisko. Kiedy blondynka dostała wypis i zielone światło na wyjście “do domu”, którego już w sumie nie miała, bo do matki wrócić nie chciała, do Aresa wrócić nie mogła, to mężczyzna zabrał ją do siebie. Co zaskakujące Vivian przygotowała dla dziewczyny pokój, koszyki z najpotrzebniejszymi rzeczami, ale Gabi chciała tylko się położyć, wtulić w bluzę Angelo zniknąć, żeby tylko nikomu nie zawracać głowy i jakoś dojść do siebie, choć w 10%, żeby postarać się żyć normalnie, co nie będzie proste. Gdy Bruce miał już pewność, że jego córka jest bezpieczna, zaopiekowana i jej życiu i zdrowiu już nic nie zagraża pojechał pod dom Kennedy’ego. Zaparkował na podjeździe i ruszył do drzwi wejściowych. Był pewien, że mężczyzna jest w domu, bo oba samochody stały na swoim miejscu. Przywdział na twarz stoicki spokój i zadzwonił do drzwi, w międzyczasie podwinął rękawy swojej białej, nienagannie wyprostowanej koszuli, żeby przypadkiem ich nie ubrudzić. Kiedy drzwi się otworzyły nawet nie mrugnął okiem, tylko jego pięść świsnęła w powietrzu i sprzedał Angelo taką pigułę prosto w twarz, że musiało go ostro zamroczyć, a już bez dwóch zdań zaskoczyć. Na tym się to nie skończyło. Złapał go za ubranie i jak szmacianą lalkę przydusił do ściany. Szacowny pan prawnik, w którego wstąpił demon, ale w obronie rodziny… Dla swojego dziecka? Wszystko, nawet narażenie reputacji, narażenie własnego życia, bo przecież wiedział z kim ma do czynienia.
Bruce wpadł w szał i naprawdę ostro pobił Denaro, dyszał z wściekłości, stał nad mężczyzną leżącym na ziemi.
- I ty się nazywasz mężczyzną? Nie masz kurwa jaj! Żeby zostawić swoją kobietę w takiej sytuacji całkiem samą, zdaną na obcych ludzi, nie oferując jej kurwa za grosz wsparcia? Powinieneś być silny za was oboje! Przysięgam, że gdybym nie musiał wychować drugiej córki to bym cię gołymi rekami zpierdolił. - Bruce był wściekły, ze stoickiego, opanowanego faceta zmienił się w bestię. Dyszał ciężko, było widać, że i jemu jest bardzo przykro przez to co się stało, mimo iż gdy się dowiedział to się wściekł. To przecież było jego dziecko i na niczym innym mu nie zależało, jak na tym, żeby jego Słoneczko było szczęśliwe.
- Wstawaj, podnieś się kurwa. Przyniosłem alkohol, będziemy pić, takich rozmów na trzeźwo się nie da prowadzić, chociaż ty to ledwo żyjesz i nie wiem, czy więcej ci potrzeba. Śmierdzisz, wyglądasz jak menel, zapieprzaj pod prysznic. Przyjebanie ci w ryj było moim ojcowskim obowiązkiem, teraz pora na wsparcie przyjaciela. No już, raz-dwa…- zaklaskał w ręce, żeby go ponaglić i wyciągnął w kierunku mężczyzny wielkie łapsko, żeby pomóc mu wstać, a kiedy dźwignął go z podłogi zaciągnął go do łazienki na dole. Już tu wcześniej bywał, więc wiedział co i jak. Wepchnął kukiełkę Denaro pod prysznic i puścił na niego lodowatą wodę, żeby się chłop otrzeźwił i był zdatny do jakiejkolwiek rozmowy.

Ares Kennedy
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
* 28 *
Używki.
Nie ma lepszej ucieczki przed problemami. Alkohol i narkotyki, wszelkiej maści, a im większy syf, tym w tym wypadku lepiej. Angelo od powrotu do domu z niego nie wyszedł. Dzwonili do niego z pracy, jednej, drugiej, kontrahenci, umowy przepadały, aż zaalarmowano Sycylię. Aż podniósł się Marcello, który dotarł w końcu do brata przez ich człowieka. Angelo wypierdolił go z domu czym prędzej i napisał jedynie dla brata, że jest chwilowo niedostępny i zapewne niedługo będzie trzeba znaleźć kogoś na jego miejsce w Australii.
I wyłączył telefony. To było kurewsko nieodpowiedzialne z jego strony, ale zrobił tak już nie pierwszy raz. Za każdym razem, gdy źle się działo między nim, a Gabrielle Glass, Angelo po prostu szedł w melanż. Z ta różnicą, że tym razem nie organizował wielkich imprez z gołymi kurwami, a robił to w pojedynkę. Wszystkie okna w domu przesłonięte były ciężkimi kotarami, dzięki temu w środku ciągle panował mrok. Po domu rozsypane były różnego rodzaju narkotyki i puste butelki po alkoholu. Mało jadł, ale jak już coś, to zamawiał, bo nie miał na to siły, to raz, a dwa wszystko kojarzyło mu się z nią. Nawet do garderoby za bardzo nie chciał wchodzić i popierdalał albo w szlafroku po domu, albo w piżamie.
Siedział, chlał, ćpał i płakał. Przejrzał album od niej kilka razy, ten ze wspomnieniami i zdjęciem usg na ostatniej stronie. Siedział i się śmiał przez łzy, przypominając sobie jak rozjebała brokat po całym domu, a później wkurw mu przeszedł, bo siedzieli w piżamkach i oglądali razem film. Przypomniał sobie, siedząc na podłodze przed kanapą, jak przyszła do niego pierwszego dnia, myśląc, że jest gejem, a on myślał, że ona szuka sponsora, a ona, że to on ma sponsora. Śmiał się i znowu płakał, pociągając z butelki. Rozjebał się totalnie, wracając wspomnieniami do wielu wspólnych chwil. Tych, gdzie się na nią wkurwiał, żeby być na nią znów zły, ale wtedy pojawiały się te miłe chwile, którymi przysłaniali te złe. Na każdą złą była jedna dobra...
Leżał w łóżku, przypominając sobie, jak przytulał się do jej brzuszka, jak mówił do dzieci i kurwa tęsknił za nimi, mimo, że się nie urodziły. Myślał, jak dałby im na imię, jak uczyłby ich wszystkiego, świata, walczyć, interesów, jak obchodzić się z kobietami. Chciał żeby żyli, tak strasznie tego chciał. To łamało mu serce najbardziej. Gabrielle żyła, była młoda, jeszcze wszystko przed nią, ale ich dzieci nie miały takiej możliwości. Przed oczami wielokrotnie widział tą plamę krwi na prześcieradle, wtedy wpadał w największą panikę. Dragi nie pomagały, wręcz przeciwnie, jeszcze potęgowały jego odczucia. Tak samo jak alkohol, bo ciągle upijał się i ćpał na smutno.
Prawie w ogóle nie trzeźwiał. Wiedział, że musi wrócić do normalnego egzystowania, ale nie potrafił przestać... to mu jakoś jednocześnie też pomagało, bo czas leciał szybciej. Nawet nie korzystał z łazienki na górze, bo było am całe mnóstwo jej kosmetyków. Nie mógł się pogodzić z jej nieobecnością, ani z tym, co się stało. Tęsknił za całą trójką, ale wiedział, że już nigdy żadnego z nich w jego życiu nie będzie.
Nienawidził jej. A później za nią tęsknił. Próbował czuć tylko nienawiść, ale tak chyba się nie dało...
Dzisiaj popierdalał w czarnej piżamie, chyba ujebanej jedzeniem. Czekał na dostawcę, ale sam nie wiedział już czy jest rano, czy wieczorem. Słysząc dzwonek do drzwi, pomyślał, że to pewnie żarcie, więc otworzył, tracąc totalnie czujność. Dodatkowo alkohol i narko go otumaniały, więc nawet nie zorientował się, kiedy dostał w rył. I znowu i po raz kolejny. Dopiero leżąc na glebie, chwycił się rąk napastnika, próbując się bronić, ale znów dostał gonga. Czuł jak cieplutka krew leci mu z nosa ciurkiem, jak zalewa mu brodę i szyję. Coś też jebło w zębach, a to bardzo niedobrze...
Dopiero teraz dostrzegł, kto go zaatakował. To był Bruce i pierdolił coś i pierdolił. Angelo słyszał, co do niego mówił, ale farba z nosa poleciała zbyt potężnie, żeby skupił się na odpowiedzi. Uważał, że niesłusznie dostał od niedoszłego teścia mordę, bo on wciąż uważał, że Gabi poroniła przez te jebane wrotki!
Był tak najebany, naćpany i pobity, że nawet nie miał siły gadać. Wstał, pomagając sobie ręką prawnika i splunął nagle na podłogę niczym innym jak swoimi licówkami. Dobrze, że nie zębami... Czy on mu kurwa złamał nos? Tak coś mu się czuło... Ale nie dane było mu sprawdzić, bo Bruce wepchnął wiotkie ciało Angelo pod zimny prysznic, który okazał się strzałem w 10! Gangster chwilę tam posiedział, próbując choć trochę przywrócić jasność umysłu. Może i trochę pomogło... Rozebrał się, gdy wyszedł spod prysznica, a woda przestała być czerwona i sięgnął po czarny szlafrok, który luźno zawiązał w pasie. Chwiejąc się, złapał za ścianę, a z włosów kapała mu dość spora ilość wody. Definitywnie miał złamany nos i brakowało kilku licówek...
- Szoty kurwa... moooszesz wiedzieć! Bruce! - Krzyknął w końcu, pijanym głosem. - Nieeee fair facet, córce też .... wpierrrdoliłeś? - Zgromił go wzrokiem i minął, siadając na kanapie. Opadł na nią ciężko i odchylił głowę w tył.
- Co ty... możesz wiedzieć, twoje dzieci żyją. - Wyrzucił, łapiąc się za nos. - Ała kurwa! Złaaamałeś mi nos! Maaaasz kurwa szczęszczie, że jestem naebany! - Spojrzał na mężczyznę groźnie, ale trochę mu się oczy plątały w zeza. - Ona je... zabiła! - Wycelował w niego palcem. - Się cieeesz że... ona żyje! - Ręka opadła mu na ciało bezwładnie. Znowu oparł się o kanapę, odchylając łeb w tył, bo czuł, że może polecieć więcej krwi z tego nosa.
- Daj mi ... koks. - Wskazał palcem na czarny talerzyk z białym proszkiem. Nie używał przez ostatnie dni koksu, bo był zbyt pobudzający, a on nie chciał być pobudzony. Do teraz. Teraz go kurwa potrzebował jak powietrza, chciał trochę wytrzeźwieć, skoro Bruce już tu był. Miał uszkodzony nos i lekko zęby, ale dziąsła chyba działały... Czuł w ryju metaliczny posmak, ale zgadywał, że to dalej przez nos.
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
To było żałosne, silny, groźny mafiozo w takiej rozsypce, kiedy to powinien być przy swojej kruchej, wrażliwej dziewczynie, która niemal się wykrwawiła parę dni temu, złapała infekcję przez to, że macica się dobrze nie oczyściła i teraz musiała przyjmować silne antybiotyki, żeby wrócić do pełni zdrowia. To nie tak powinno wyglądać. Bruce ma swoje poglądy, bardzo... patriarchalne, uważa, że kobiety są kruche, trzeba je chronić, troszczyć się o nie, nie pozwalać na pracę, że to facet ma zapewnić byt rodzinie, a kobieta dbać o ognisko domowe i tak dalej, ale nigdy w życiu, nie ważne co by się działo nie zostawiłby swojej kobiety w takiej sytuacji. Przecież nawet o związek z Beatrice walczył, dopóki mógł, po tym jak Gabi została porwana, ale żeby to miało sens, to dwoje ludzi musi tego chcieć.
W każdym razie prawnik uszkodził sobie rękę, obtłukł kostki, tak, że te dość mocno krwawiły. W domu śmierdziało, było duszno, ciemno, brudno. Mógł zrozumieć Angelo, ale żeby aż tak? Powinien być facetem i wziąć się w garść, takie było jego zdanie.
Zostawił go w tej łazience, a sam poszedł poodsłaniać okna, otworzyć drzwi balkonowe, żeby tu przewietrzyć, zaczął też zbierać butelki po alkoholu.
- Nie. Zrobiłem coś, do czego tobie zabrakło jaj. Byłem przy niej przez cały ten czas.- odkrzyknął mu tak by to usłyszał. Miał w dupie jego obrażenia, zasłużył sobie na każde, niech się cieszy, że tylko kilka licówek stracił i krew z nosa mu leciała, powinien dostać mocniej. Obserwował jak gangster go mija akurat w momencie gdy wyrzucał jedną z butelek do worka na śmieci. Rzucił to w cholerę, przecież w pojedynkę tego nie ogarnie, tu potrzeba bomby atomowej, ewentualnie czołgu. Skierował się do jednego z foteli, na którym usiadł i zaplótł ręce na klatce piersiowej, skrzyżował nogi przyglądając się Aresowi uważnie.
Wysłuchał jego pijackiego bełkotu, wyprostował się na fotelu, oparł łokcie na kolanach i złączył ze sobą końcówki palców. Zamachał stopą, która ukryta była w lakierowanym, eleganckim, bardzo drogim bucie.
- Po pierwsze, nie groź mojej córce. NIGDY.- zaczął stanowczo. Miał na niego takie brudy, że chłop dostałby kilka dożywoci pod rząd, gdyby Bruce tylko tego chciał.
- Po drugie, ona nikogo nie zabiła. Po trzecie... Ja też straciłem dziecko, więc wiem co czujesz. Beatrice urodziła dwoje dzieci, dwie śliczne, zdrowe dziewczynki. Bliźniaczki jednojajowe.- mówił spokojnie. Pochylił się i podsunął Angelo tackę z koksem, nie oceniał tego, w jaki sposób radzi sobie z bólem, choć tego nie pochwalał.
- Giselle była z nami przez dwa tygodnie nim umarła. Zespół nagłej śmierci łóżeczkowej. Musieliśmy pochować naszą księżniczkę, takiego bólu nic nie jest w stanie ukoić po dziś dzień. Gabi miałaby siostrę, ona nic nie wie i lepiej by tak zostało, bo by się i za to obwiniała. Beatrice wpadła w depresję, to dlatego nie dopilnowała Gabi śpiącej w wózeczku w ogrodzie i dlatego ją porwano.- westchnął ciężko i spojrzał gdzieś w bok na okno, utkwił spojrzenie w horyzoncie i można by przysiąc, że po jego policzku cieknie łza, ale Angelo mogło się to tylko przywidzieć.
- W mojej pracy nauczyłem się opierać na faktach i nie oceniać nikogo i niczego przed poznaniem pełnego obrazu, może ty też kiedyś się nauczysz, to przychodzi z czasem.- mówił dalej, bez zająknięcia i bardzo spokojnie. Jeszcze nigdy nikomu nie mówił o Giselle. Wiedział tylko on, Beatrice i dziadkowie po obu stronach, ale oni już nie żyli.
- Dr. Anderson mówił, że powiedział ci, dlaczego doszło do poronienia. Myślisz, że to, co przeszła Gabi nie miało wpływu na jej organizm? Białaczka to chujowa sprawa, to dziecko przeszło więcej niż niejeden dorosły. Setki badań, długie tygodnie w szpitalu, ostra i bardzo agresywna chemioterapia. Ona umarła Ares, Angelo, czy jak cię zwą jeden chuj. Przez siłę chemii przy ostatniej dawce umarła na sześć minut, cudem wróciła. Chemia przyniosła efekt na krótko, wszystko wróciło, jedynym rozwiązaniem był przeszczep szpiku i tylko dzięki temu do nas wróciła, tylko dzięki temu, że kobieta, która ją porwała tak bardzo ją kochała, że postawiła ją na pierwszy miejscu, spychając na bok swoje szczęście i wolność. Całe szczęście mogłem być dawcą... Gabi musiała przejść naświetlania, musieli zniszczyć jej cały system odpornościowy, żeby móc podać jej mój szpik, licząc na to, że się przyjmie. Nie masz pojęcia jak dzielnie wszystko znosiła, nie masz pojęcia, z jakim uśmiechem i radością latała po oddziale zarażając wszystkich swoją energią. To był etap, kiedy mogliśmy się z nią poznać, wytłumaczyć co zaszło, że teraz będzie mieszkać ze swoją prawdziwą matką.
W końcu przeniósł spojrzenie na swojego gospodarza i rozmówcę w jednym, przyglądał mu się badawczo. Bruce był bardzo spokojny, zupełnie jak na sali sądowej za każdym razem. Zero emocji, jak maszyna.
- Także zastanów się dobrze, zanim jeszcze raz oskarżysz ją o zabójstwo waszych dzieci. To nie jej wina, że miała pecha zachorować i tyle szczęścia, żeby z chorobą wygrać. Raniąc moje dziecko wchodzisz na bardzo cienki lód, mam nadzieję, że słyszysz jak pęka pod twoimi stopami, bo Gabi jest teraz.... Nie. To złe stwierdzenie, jej nie ma. Moja córka zniknęła, nie wiem kim jest ta dziewczyna, która leży w jednej z gościnnych sypialni.- była to pewnego rodzaju zawoalowana groźba, bo Bruce mógł naprawdę dużo, wystarczył jeden telefon...
- Mam do ciebie prośbę. Nie ważne co teraz sobie myślisz, trzymaj się od niej z daleka, nie niszcz jej życia. Jest młoda, jeszcze się pozbiera i będzie normalnie funkcjonować, już ja się o to postaram. Jeśli kiedykolwiek naprawdę ją kochałeś to nigdy więcej się z nią nie skontaktujesz.

Ares Kennedy
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Każdy przeżywał stratę po swojemu, a dla niego była to pierwsza tak bolesna w życiu żałoba. Nie tylko po dwójce dzieci, które mimo, że nienarodzonymi, byli jego pierworodnymi synami. Ale również po cząstce samego siebie, którą przecież dopiero co w sobie odkrył, a umarła ona wraz z tym felernym dniem. Angelo utwierdził się jedynie w fakcie, że miał rację, gdy przez całe życie zamykał się przed emocjami.
Teraz sobie z nimi nie radził. Nigdy nie musiał, a teraz uderzały poczwórnie, bo nie stracił tylko synów, siebie, ale też i kobietę, dla której te emocje w końcu do siebie przyjął. Żałował. Niepotrzebnie o nią walczył, niepotrzebnie się w to wszystko zaangażował. To nie była pierwsza jego w życiu nauczka, już raz to kiedyś przeszedł, z tą różnicą, że ta pierwsza zginęła z jego ręki. Denaro nie bez powodu był przez całe życie bezwzględnym chujem, bronił się. Przed popełnieniem drugi raz tego błędu, przed skrzywdzeniem samego siebie i jak skończył? Jeszcze gorzej niż poprzednio. Był żałosny, nie potrafił radzić sobie z całą tą sytuacją i emocjami, które były dla niego nowe, silne i nie miał pojęcia jak się ich pozbyć. Dochodziła do tego nienawiść i żal do tej kobiety, bo nie potrafił jej wybaczyć. Jego umysł przyćmiony był tym gniewem, a nie od dziś wiadomo, że on często nad nim nie panuje, zalewa wszystkie komórki jego ciała i przejmuje nad nim kontrolę. Może dlatego zamknięcie się w domu i przeczekanie, to też pewna forma ochrony świata przed samym sobą? Był nieprzewidywalny, mógł zrobić coś, co narazi jego Rodzinę na problemy, zabić kilka niewinnych osób, czy coś spalić, by wyrzucić tak z siebie emocje. Musiały mieć gdzieś ujście, a zazwyczaj przychodziło ono w agresji i krzywdzeniu innych. Zapewne dlatego uciekł w alkohol i dragi, niepojęty lament i pozorną słabość, bo wolał wybrać tym razem taką drogę? Nie potrafił inaczej, uznał, że to musi minąć, że po prostu przyjdzie taki dzień, w którym przestanie, da sobie w ryj i powie: Koniec. Czas wracać do obowiązków. Odetnie uczucia, zresetuje mózg i po prostu zacznie żyć jak dawniej.
Z kolejnym wybrakowaniem.
Angelo Denaro miał usposobienie narcystyczne i od zawsze stawiał siebie i swoją Rodzinę na pierwszym miejscu. Poznając Gabi, trochę się to zmieniło, ale na dzień dzisiejszy nie chciał jej znać. Jak mógł się nią zaopiekować? Wszystko było w kwestii jednego wielkiego nieporozumienia, przez które mafiozo ciągle obwiniał nastolatkę za to co zrobiła i dla niego, powinna ponieść za konsekwencje, nawet jeśli szło za tym jego cierpienie. Był w takich chwilach bezwzględny, nawet jeśli chodziło o niego samego.
Do domu wpadło dużo przyjemnego, chłodnego powietrza. Zrobiło się jasno, trochę za jasno dla jego obolałych oczu, ale dzięki temu jego organizm odczuł nieco ulgę. Światło i powietrze często dawało ukojenie przy takim zajechaniu, a Denaro się przez ostatnie dni nie szczędził. Oddychał głębiej, wzrok się przyzwyczajał, chłodny prysznic zrobił swoje i koks, który wcierał sobie w dziąsła powoli wpływał na trzeźwość umysłu i pobudzenie. Słuchał Brucea uważnie. Każdego jednego słowa, powoli rozpoczynając przygodę łączenia kropek. Ostatnio coś wspomniał o bliźniakach, teraz nabrało to więcej sensu... Angelo zmarszczył brwi i się wyprostował, patrząc na prawnika z zastanowieniem. Miał szczęście, że chociaż Gabi przeżyła, pomyślał, słuchając dalej. Z każdym kolejnym zdaniem mężczyzny i mijającym czasem, głowa Włocha wchodziła na wyższe obroty. Słuchał, analizował, coraz trzeźwiej.
- Przykro mi... Bruce. - Rzadko komuś współczuł, właściwie nigdy, ale teraz rozumiał jaki to jest ból, stracić dziecko, czy dzieci.. Westchnął, wbijając palce w swoje dłonie. Nie musiał się martwić, nie wygada tego Gabi. Emocje Angelo lekko opadły, wściekłość przerodziła się w smutek, który narastał wraz z kolejną opowieścią niedoszłego teścia. Pokręcił głową. Zawsze miał trafne analizy i osądy, specjalizował się w tym całe życie, ale gdy przyszło do spraw związanych z jego własnymi emocjami, zawodził. To była płaszczyzna, na której nie miał doświadczenia i teraz to wychodziło. Nie zamierzał się przed nim bronić i mu tego tłumaczyć. Wystarczył mu jego własny rachunek sumienia.
Nagle podniósł na niego swoje czarne spojrzenie. Pomiędzy oczami pojawiła się duża zmarszczka, widać było jego zaskoczenie, ale nie przerywał. Im dłużej słuchał, tym bardziej miał wrażenie, że coś go od środka rozsadza. Jakby słowa prawnika były ostrzami, wsuwającymi się raz po raz w jego ciało. Złączył z nim spojrzenie i już wiedział, wiedział, jak bardzo spierdolił. Bruce skończył mówić, a Angelo schował twarz w dłonie i zastygł tak chwilę, analizując wszystko co właśnie dotarło do jego łba.
Nie słuchał. Ani lekarzy, ani nie chciał słuchać jej. Upierdolił sobie, że to przez te wrotki, a ... to nie miało z tym nic wspólnego. Wyrzuty sumienia zalały go strumieniem, czuł jak traci oddech. Musiał wziąć więc głęboki i spojrzał w sufit, przesuwając dłonie na kark.
- Ja pierdole. - Wydusił z siebie w końcu. Sięgnął po więcej koksu, wcierał go sobie w dziąsła natarczywie, jakby to miało go postawić na nogi w pięć sekund, ale przecież tak się nie stanie. I tak było z nim już lepiej. Poklepał się po czole, odczuwając to w złamanym nosie. Wstał, ale się przewrócił, opadł ciężko na kanapę.
- Kurwa! - Kopnął w kryształowy stół, który zatrząsł się złowrogo. Wstał, kopnął go jeszcze raz, z każdym kolejnym kopnięciem krzycząc coś w swoim ojczystym języku. Zaczął chodzić po salonie, łapiąc się za łeb, opuszczając ręce i próbował się uspokoić, ale tylko się nakręcał, rzucając pod nosem kolejnymi Włoskimi wiązankami. W swoją stronę, nie mogąc uwierzyć, jak mógł dać znowu zaślepić się wściekłości. Nagle usiadł na swoje miejsce i wlepił wzrok w Brucea.
- Znam tę historię. - Wziął głęboki wdech i wydech, siląc się na spokojny ton. - Ale... Poczekaj. - Potrzebował jeszcze chwili, wstał i wciągnął całą litrową wodę na raz. Wyjął z zamrażalki lód, który przyłożył sobie do głowy, a później sprzedał sobie orzeźwiającego liścia, aż znów zachrzątało coś w nosie. Wrócił na kanapę, przykładając sobie woreczek z lodem do skroni, raz jednej, raz drugiej, a później do nosa. Było z nim coraz lepiej. I gorzej jednocześnie, bo dotarło do niego, jak bardzo po raz kolejny skrzywdził Gabrielle. Jemu ciężko było przyznać się do błędu, a tym razem.. tak właśnie było.
- Byłem wściekły, rozumiesz? - Próbował być spokojny, ale lekko drgał mu głos. - Wybrała się na wrotki, chociaż jej zabroniłem. Dałem jej ochronę kilka tygodni temu, miał jej pilnować, nie było mnie w mieście... wychujała go i poszła na te kurwa wrotki. Wywaliła się, myślałem.... że to dlatego. - Schował twarz w dłonie. - Ja pierdole ale jestem głupim chujem! - Nie panował nad tymi Włoskimi wstawkami. Emocje były zbyt silne, pożerały go od środka, nawet nie chciał sobie wyobrazić, co czuła teraz Gabrielle. Znał jej lęki i spełnił właśnie jej największe koszmary. Odsłonił twarz, cierpiał, ale nie zamierzał robić z siebie ofiary.
- Zostawiłem ją Bruce, bo sądziłem, że... - Wziął głębszy wdech. Nadal jego głos był pijacki, ale starał się mówić wolniej i koks też już działał. - Masz rację. - Przyznał w końcu. - Nieważne co myślałem, tylko co jej zrobiłem. Za dużo już przeszła, a to najcudowniejsza dziewczyna jaką znam, zasługuje na cały świat. Ja niosę ze sobą tylko śmierć i zniszczenie. - Rzucił to takim tonem, jakby to była największa oczywistość. Nie użalał się, mówił rzeczowo i stanowczo, jakby tylko stwierdził fakt. - Nie mów jej o naszym spotkaniu. Nie będę jej nachodził. - Podsumował z widoczna rezygnacją i spojrzał gdzieś w bok, z przyłożonym do ryja lodem.
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Prawnik był wyjątkowo spokojny, wręcz chłodny, ton jego głosu nie pozostawiał złudzeń: tu nie było emocji, dzielił się z nim czystymi faktami, które poniekąd były już przeszłością i nauczyli się z Beatrice z tym żyć, każde na swój własny sposób, bo robili to osobno. Przegrali walkę o siebie nawzajem wobec tragedii, jaka ich spotkała. Owszem, mieli Gabrielle, ale jakby jej nie było, bo przecież ktoś im ją zabrał. Stracili dwoje dzieci w krótkim odstępie czasu, później jedno odzyskali, które okazało się bardzo chore. Gdyby nie śmierć Giselle... Gabi dostałaby przeszczep szpiku dużo szybciej, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, ale życie właśnie takie jest: nieprzewidywalne. Dostajesz talię kart z różnymi figurami i musisz nimi grać, bo reklamacje nie są uznawane.
Prawnik skinął jedynie głową w momencie, w którym mężczyzna powiedział mu, że jest mu przykro w związku z rodzinną tragedią.
- Czas leczy rany, blizny zostają, zawsze będzie się o tym pamiętać, ale w końcu nauczysz się z tym żyć, tak jak my to zrobiliśmy i zrobi to Gabi.- powiedział bardzo rzeczowo i spokojnie. Ton jego głosu świadczył jedynie o pewności tych słów, to była kwestia doświadczenia. Sam nie do końca wiedział co mu wtedy pomogło, czy to jego młody wiek, czy nawał obowiązków związanych z aplikacją adwokacką, czy jeszcze inne czynniki.
Mężczyzna obserwował swojego niedoszłego zięcia, bardzo uważnie analizując jego mimikę twarzy, ruchy, a w jednym Bruce jest dobry: w czytaniu ludzi, którzy wcale mogą tego nie chcieć. Skończył swój wywód, zapadła cisza, Angelo nie żałował sobie narkotyków, jakby te miały przynieść mu ukojenie.
Rozumiał jego emocje, pozwolił mu na wywalenie z siebie wszystkiego, nie komentował, nie kazał się uspokoić, tylko czekał aż wszystko ustanie, pogrążony we własnych myślach, które krążyły gdzieś w okolicy jego apartamentu. Myślał, w jaki sposób może uchronić swoją córkę przed kolejnymi życiowymi błędami, ale doszedł do jednego, bardzo ważnego wniosku: nie ważne, co zrobi, Gabi i tak znajdzie sposób na to, by wszystko zrobić po swojemu i żyć tak, jak tego chce.
Kiedy Angelo poszedł się napić i wziąć sobie lód, prawnik wysłał kilka wiadomości ze swojego telefonu, nie dotyczyły one w żaden sposób Włocha ani tej sytuacji, zwyczajnie sprawy firmowe, bo wciąż musiał pamiętać, że prowadzi kancelarię, a kasa musi się zgadzać.
Mężczyzna nagle zaczął się śmiać, odchylił głowę do tyłu i śmiał się serdecznie, naprawdę...
- Cała Gabi, zawsze taka była, mała wojowniczka. Spróbuj jej coś zakazać to możesz mieć pewność, że to zrobi, powiedz jej, że sobie z czymś nie poradzi, a ona udowodni ci, że jest inaczej, choćby miała przy tym zjeść własne zęby. Tak było z wieloma rzeczami, od kursu francuskiego, po zwyczajne branie obrzydliwych lekarstw. To trochę tak jakbyś to jej pozwalał podjąć decyzję, wcale na to nie pozwalając, wystarczy odrobina podpuszczania, lekkie zwątpienie w jej możliwości, a sama kieruje się na dobre tory. To chyba przez metody wychowawcze, jakie obrała tamta kobieta, która ją porwała. Ta świruska wyznawała metody wolnościowe i pozwalanie dziecku na dokonywanie własnych wyborów, nigdy nie narzucała swojego zdania, nie miała pojęcia, że takie małe umysły nie są w stanie samodzielnie myśleć i wiedzieć co jest dla nich dobre.- rozłożył bezradnie ręce i westchnął, tłumacząc mu swój punkt widzenia. W zasadzie już dawno nie monitorował sytuacji, nie wiedział, czy kobieta nadal siedzi w więzieniu, czy już wyszła z niego na wolność. Będzie musiał to sprawdzić, bo nie chciałby, żeby kiedykolwiek Gabi i ona się ponownie spotkały.
- Myślałeś, że przez swoją niefrasobliwość i bycie ciamajdą zabiła wasze dzieci, to jasne i całkowicie zrozumiałe, miałeś prawo tak pomyśleć. Emocje miały prawo przesłonić ci jasny osąd, wyłączyć umiejętność słuchania tego, co się do ciebie mówi, nie obwiniaj się, to mogło spotkać każdego, takie rzeczy się dzieją. Nie masz na to wpływu. - westchnął cicho i wstał z fotela, przyglądając się mężczyźnie spojrzeniem pełnym zrozumienia i jakiegoś dziwnego ciepła, którego Angelo jeszcze nigdy nie uświadczył w oczach prawnika. Te ciepłe iskierki przypominały te, którymi zwykle obdarowywała go Gabrielle.
Podszedł do niego, położył mu rękę na ramieniu i lekko je ścisnął chcąc tym gestem dodać mu otuchy, utwierdzić w przekonaniu, że była to dobra decyzja i lepszej nie mógł podjąć.
- Cieszę się, że się rozumiemy. Obu nam zależy tylko na jej dobru i oboje wiemy, że lepiej będzie jej bez ciebie, nie ważne jak długo oboje będziecie cierpieć. Powinienem zabrać od ciebie jej rzeczy, torebkę, telefon, to chyba najważniejsze, więc ciężko mi będzie tak zupełnie ukryć to, że się spotkaliśmy, nie chcę jej okłamywać. Skoro ona nie potrafi postawić samej siebie na pierwszym miejscu, my musimy to za nią zrobić. Zaopiekuję się nią, zapewnię opiekę psychologa, zrobię wszystko, żeby stanęła na nogi i znów zaczęła się uśmiechać, możesz mi w tej kwestii zaufać bezwzględnie.- patrzył na mężczyznę z góry, chciał mu swoją postawą pokazać, że jego córka będzie przy nim bezpieczna, że niczego jej nie zabraknie, że dostanie tyle czasu na dojście do siebie ile tylko potrzebuje.
- Słuchaj, gdybyś chciał porozmawiać, gdybyś czegoś potrzebował to dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Musisz wiedzieć, że możesz na kogoś liczyć. Kogoś, kto jest na miejscu, a nie na drugim końcu świata, choć rozmowa z bliskimi również powinna pomóc. Nie zamykaj się, nie rób tego, nie cofaj się sto kroków po tym jak przeszedłeś tysiąc w przód. Pamiętam, jaki byłeś wcześniej, widzę, jaki jesteś dziś, nie zmarnuj tego czasu, który spędziłeś z tą dziewczyną, ona nie pojawiła się w twoim życiu bez przyczyny. Daj sobie czas na żałobę i cierpienie, a później wróć do życia, spłódź potomka z kimś innym, na jednej kobiecie świat się nie kończy, jestem tego żywym przykładem.- uśmiechnął się pokrzepiająco i jeszcze raz poklepał go po ramieniu po przyjacielsku. Co z tego, że wcześniej mu wjebał, złamał nos, wybił licówki, podbił oko, uszkodził swoją własną rękę, która napierdalała jak cholera. Solidarność jąder musi być. Co jak co, ale Bruce uraczył Angelo prawdziwie prawniczą mową końcową godną najlepszych sal sądowych.
- Powiedz mi tylko gdzie jest jej torebka i telefon, może zgarnę jej parę ubrań i nie będę zawracać ci głowy i pozwolę wrócić do autodestrukcji.

Ares Kennedy
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Nie potrzebował pocieszenia, a może te słowa trochę mu pomogą? Na tę chwilę nie potrafił tak na to wszystko spojrzeć, to było za świeże, za intensywne. Angelo chciał, żeby dało się tak po prostu wykasować pamięć, albo jej część, albo chociaż uczucia związane z tymi wspomnieniami. W tym wypadku było ich naprawdę dużo, choć czas w cale nie był długi.
Słuchał go i to były rzeczy, które sam już zauważył, ale nie potrafił inaczej. Przywykł do rządzenia, wszystkim i każdym, oraz tym, że ludzie wykonują jego rozkazy, czy polecenia. Z kobietami było tak samo, lubił za nie podejmować decyzje, ale też było to poniekąd bardzo samcze. Uważał, że kobiety powinny być zaopiekowane, powinno się je informować: Bądź gotowa na 9, a nie pytać, czy ma ochotę wyjść. Podejmować za nie decyzje, błahe i te duże i nie dlatego, żeby odbierać im wolność, a aby mogły poczuć się kobieco. Zabawne, bo powiedziała mu o tym kiedyś jedna z jego kochanek, która bardzo to w nim lubiła i stwierdziła, że takich mężczyzn jest już mało... Angelo wiedział, że do każdej laski jest inna instrukcja obsługi, ale z Gabi było... ciężko To frustrowało wręcz...
- Zauważyłem, ale wiesz jak to jest. To cię mentalnie kastruje jako faceta. - Westchnął. Wiedział, że Bruce zgadza się z wieloma jego poglądami na związki i że i z tym się zgodzi. Westchnął głęboko, to już i tak nie miało teraz znaczenia... Jakie miało? Skoro on i Gabrielle Glass rozstali się na dobre. Tego już nie dało się poskładać, sprawy zaszły po prostu za daleko. Zranił ja, zniszczył, zdeptał jej dobre serce, które podawała mu na dłoni. On znów je deptał, a ona znów mu je dawała. Tym razem posypał się proch, nawet nie chciał myśleć, jak strasznie musiała cierpieć. Porzucona i odrzucona, ona też straciła te dzieci, miała je w sobie, to go rozpierdalało... Zostawił ją samą. W takiej chwili. Jak tchórz, ostatni złamany kutas. Nie do końca świadomie, ale to go nie tłumaczyła, Gabi cierpiała. A on nie mógł nic z tym zrobić.
- Nie mam na to wpływu, to prawda. Wiesz na co jeszcze? Na tą pierdoloną agresje... - Właśnie o tym mowa, bo aż zacisnął pięści na kanapie. - Nieważne. - Nie chciał o tym rozmawiać. Ale to właśnie ta agresja doprowadziła do tego jak zareagował, co jej powiedział... jak o tym myślał, robiło mu się niedobrze, a przed oczami stawał wzrok Gabi rzucany mu błagalnie ze szpitalnego łóżka. Powinien był złapać ją za rękę, przytulić i zapewnić, że i tak ją kocha. Zaczynając od wysłuchania lekarzy, zamiast przyćmiewania umysłu wściekłością. Nie mógł pozbyć się jej zapłakanych, błagalnych oczu z myśli, widział je i teraz rozumiał czemu. Bo ona nie rozumiała, czemu ją zostawia, czemu tak robi, pewnie czekała aż ją odwiedzi, wejdzie przez te pieprzone drzwi do sali szpitalnej, przeprosi, przytuli i powie, że sobie poradzą.
Już nie poradzą. Nie ma ich.
Spojrzał na Bruce z dołu, czując na ramieniu jego dłoń. Znał to spojrzenie i nie mógł go znieść, więc odwrócił wzrok, wbijając go w bliżej nieokreślony punkt. Przytakiwał na jego słowa, co miał więcej dodać?
- Ona cię teraz najbardziej potrzebuje. Lubi być bez słowa przytulana. Kup jej dużo słodyczy... - Dodał ciszej jakby do siebie, ale chciał przekazać mężczyźnie, że Gabi nie potrzebuje słów. Ale potrzebuje słodyczy. Angelo wyczuł już jej potrzeby, zauważył, że kochała bliskość i wsparcie fizyczne, to był jej język miłości. Przełamywał samego siebie, by czasami poprawić jej humor, po prostu przytulając ja bez zbędnych słów, które jemu kotłowały się silnie w umyśle i cisnęły na język. Wiedział, że to jej ojciec i dobrze ją zna, ale z opowieści Gabi wywnioskował, że często wydawało mu się tylko, że wie co dla niej dobre.
- Dzięki Bruce. O mnie się martwić nie musisz. Podnosiłem się już z niejednego gówna. - Jego psychika zniosła w życiu wiele, choć trochę skłamał, bo w tych aspektach życia był niemal nowicjuszem. Westchnął i znów pokiwał głową.
- Jasne... Chodź. - Podniósł się z kanapy i niby odpowiadał niedoszłemu teściowi, ale wzrok miał nieobecny. Zaprowadził mężczyznę na górę, tam zgarniając jedno z pudeł, w którym przyszły ostatnio ubranka dla dzieci... Spalił je. Niewiele, ale w złości zrobił to. Resztę wpierdolił do garażu, ale jeden karton pozostał. Wszedł w końcu do garderoby i starał się nie wdychać zapachu, który się po niej roznosił, bo był to oczywiście zapach kobiety, tej kobiety... Nawet nie patrzył za bardzo na te ubrania, łapał je i wrzucał do kartonu. Na wierzchu ułożył kilka par butów i jej torebkę, którą nosiła na co dzień.
- Bardzo z nią źle? Nie. Nie odpowiadaj. Zabierz to, resztę wyślę jak... będę w stanie to ogarnąć. Mogę mieć do ciebie jedną prośbę? Dawaj mi znać jak się czuje. I... dbaj o nią. - Wiedział, że nie musi prosić, Bruce sam o tym mówił, ale czuł potrzebę wypowiedzenia tego na głos. Który był smutny i rozżalony, Bruce mógł widzieć go w takim stanie po raz pierwszy. Angelo przekazał mu karton, choć niesienie go sprawiało mu lekkie problemy przez wzgląd na problemy koordynacyjne.
Bruce wychodził, a Angelo walnął się na kanapę. - Naprawdę ją kocham wiesz... - Ne miał pojęcia, czy to usłyszał. - Dlatego muszę pozwolić jej żyć beze mnie. - Wyglądało to trochę jak pijacki bełkot, ale on po prostu musiał powiedzieć to jeszcze raz głośno, by te słowa nabrały mocy, wbiły mu się w głowę, wyryły na mózgu i już tam pozostały. Aby na pewno nie wpadł na pomysł odzywania się do niej za jakiś czas.
Jakie to wszystko było popierdolone i trudne....
- Koniec -
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
ODPOWIEDZ