student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Dźwięki zdawały się zlewać w jeden biały szum, gdy światła przypominające kolorowe plamy wirowały przed jego oczami z coraz większą prędkością. Tylko to nie świat kręcił się wokół Homera, a on obracał się trzymany ściśle – tors przy torsie, oddech przy oddechu – przez nieznane mu ramiona, chłonąc całą uwagę obcych mu oczu i śmiejąc się ostatkami sił, gdy jeszcze umiał wykrzesać z siebie tę odrobinę euforii nim upadła razem szczytem alkoholowego uniesienia. Podbity bas odbijał się we wnętrzu jego czaszki, rezonował w całym ciele, ale tak jak przed chwilą czuł, że to najlepsze na świecie uczucie, teraz drażniło go to. Irytowały ciała ocierające się o niego, nie umiał odróżnić jednej piosenki od drugiej – każda brzmiała tak samo dudniąco bombardując bębenki uszne. Wyciągając się z tego tłumu pociągnął za sobą dziewczynę przyklejoną do jego boku – to nie Estelle, wiedział to doskonale od samego początku. Co z tego, baw się tak jakby to była ona, nie potrafił.

Do niczego nie dojdzie. Tyle był w stanie orzec, gdy nieznajoma dalej była w swojej fazie, gdy klub o złej renomie pełen spoconych ludzi wydawał się najlepszym lokalem w całej Australii, a Homer, by znowu upoić się na tyle, potrzebowałby kolejnych przechylonych kieliszków. W innym wypadku nie przychodziło mu łatwo znoszenie wędrujących wszędzie dłoni, natarczywych warg, nie odpowiadał na nie z takim samym zaangażowaniem. Szybko znajdzie sobie pocieszenie tej nocy, kto nie chciałby przy swoim boku ładnej blondynki w obcisłej, szmagardowej sukience? Długa spódnica nie będzie przecież żadną przeszkodą. I tak dużo czasu poświęciła na rudawego, bladego dwudziestolatka. Zaległ w wolnej loży – tych nie brakowało, przecież mało kto siedziałby w taki wieczór i sączył kolorowe drinki – odchylając głowę do tyłu, ale nawet przy uderzeniu ciepła odnalezienie oddechu nie było możliwe. Powietrze było ciężkie, napierało na niego z każdej strony. Znał momenty w których ten stan był dobry, potrzebny, ale teraz stanowił kolejny element zawadzający, zbędny. W pewne miejsca nie powinien przychodzić sam, to było jednym z nich, ale cel miał zgoła inny niż zasypianie na kanapie. Masz, sięgnij po kolejnego szota, zadowól się pieczeniem na podniebieniu i łzami w oczach, gdy ledwo przejdzie ci przez gardło kolejna porcja, bo tym razem poczujesz ją na nowo.

Dostrzegając go w tłumie poważnie rozważył ucieczkę stąd, bo chociaż nie miał żadnej pewności, że te oczy patrzyły na niego, a nie utknione były w punkcie znajdującym się tuż nad jego głową, gdzie jarzył się neon, to czuł je na sobie i wydawało mu się, że nie lubi tego. Najlepiej uciec, najlepiej daleko stąd, do własnego mieszkania, cichego i bezpieczniejszego. Może nawet gdy zadzwoni do Estelle, ta zdecyduje się w środku nocy przyjechać i zaśpiewa mu do snu, mówiąc, że wszystko w porządku. W przebłysku zdrowego rozsądku przebijającym się przez mgłę wywołaną ilością spożytego alkoholu sięgnął po telefon, gdy był już na zewnątrz budynku klubu i jakakolwiek szansa na zostanie usłyszanym przez dyspozytora taksówki uległa zwiększeniu. Nie wybrał od razu numeru, najpierw zadowolił się papierosem na prędce wysuniętym z wymiętego opakowania, z tyłu spodni. Lotte próbowała nauczyć go obchodzenia się z papierośnicą, ale bał się, że pogniótłby i zniszczył ładne puzdereczko zbyt szybko. Oparłszy się o chłodny mur, obracał papierosem między palcami, by napięcie rozeszło się po dłoniach bez wyłamywania kosteczek w poszukiwaniu tej chwili wytchnienia. Wziął leki? Raczej nie, dzisiaj mógłby się bez nich obyć, ale to miało swoją cenę.

Gdyby rzeczy, których się nie widzi, przestawały istnieć, to mógłby uznać zniknięcie całego tłumu ludzi przy jednym zamknięciu oczu. Wtedy również Klaus przestałby istnieć, a on mógłby po prostu przejść nad tym jednym wieczorem do porządku dziennego. A mimo był obok niego, wprawiając Homera w konsternację i jeden z większych konfliktów.

Po co za mną wyszedłeś? — wymamrotał, patrząc spod półprzymkniętych powiek. Powinieneś uciec, gdy miałeś okazję, wielki filozofie.

if you got it - haunt it
A.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
009.
miłość kłamstwa
Czyż olśnieniu nie starczy, abyś była złudą?
Serce me gardząc prawdą przed pozorem klęknie.
Czyś jest obojętnością, głupotą czy nudą,
Maską czy sztychem, witaj! Wielbię cię w twym pięknie
{outfit}
Kiedy otaczała go muzyka, cały świat mógł przestać istnieć, a on zorientowałby się o tym, dopiero gdy zapadłaby głucha cisza.
Potrafił przymykać oczy i pozwalać ciału kołysać się w jej rytmie aż do łamiącego kolana zmęczenia, potrafił otulać się ciepłem spożytego alkoholu i dostrzegać za jego sprawą kolory mocniej, a rysy twarzy - słabiej. Potrafił oszukać się, że każde całowane wargi były tymi ustami, na które miał ochotę, że każdy spełzający wzdłuż odkrytej skóry dotyk był pożądany, a każdy wysyłany przez niego samego uśmiech szczery i prawdziwy. Potrafił zsynchronizować ruchy i myśli z dudnieniem basów - kiedyś też potrafił to myślenie całkiem wyłączyć, ale tę umiejętność zatracił z wiekiem. Wciąż jednak mógł udawać, że jego rozważania są abstrakcyjne lub że nie mają na niego żadnego wpływu, tak więc grał. W jego sztuce, której akcja rozgrywała się w przepełnionym i dusznym klubie, scena była pełna od statystów, a on mimo to nie ginął pośród nich, rozpieszczany ciągle światłem reflektorów, nie było miejsca na gromiące mu nad głową wujostwo - o tym, że znowu wychodził (o czym muszą poinformować ojca), o tym, że palił tak dużo (o czym również muszą poinformować ojca), o tym, że ostatnio spał u niego jakiś mężczyzna i to przez parę dni (o tym już zdecydowanie muszą poinformować ojca) i o tym, że najwyższa pora dorosnąć (co stanowiło ogólne podsumowanie wszystkich powyższych gróźb, bo jako takie Werner identyfikował te słowa).
Potrafił też zapomnieć, że ma Saula. To było jednocześnie uwalniające i przykre; wiedział o tym. Obiecali sobie spróbować - albo nie, to Klaus obiecał jemu, że spróbuje, ale co właściwie? Szukał jakiegoś fortelu, szukał uzasadnienia. Spróbujemy nie oznaczało wcale od teraz jesteśmy na wyłączność. To było okrutne z jego strony. Zdradzieckie. Parszywe nawet. A przy tym wszystkim masochistyczne, bo przecież nocami marzył o tym, żeby móc mieć kogoś go tylko dla siebie i samemu też oddawać się tylko jemu, bez głupiej potrzeby pozyskiwania uwagi i bliskości od każdego, kto się nawinie. A jednak - był do tego wybitnie nieprzyzwyczajony. Istniał od zawsze w otoczeniu mnogości ciał i mnogości rąk, które mogły sięgnąć do niego oraz wziąć wszystko co, na co miały ochotę, kiedy tylko tego chciały. Nie umiał im odmawiać. Nie umiał odmawiać sobie - tego kruchego poczucia bycia ważnym i istotnym. Zdawał się nie pozwalać sobie na myśl, że w istocie kiedyś mógłby się od tej potrzeby uwolnić lub zamknąć ją w objęciach tylko jednej osoby.
To po to tu przyszedł, nawet jeśli wmawiał sobie, że chciał tylko trochę potańczyć i się napić. Na tym nie mogło się skończyć, bo przecież nigdy się tak nie kończyło. Od swojego wejścia do Shadow zdążył już wypić parę kolejek paskudnej wódki na rachunek jakiegoś wątpliwego dżentelmena, spędzić z nim trochę czasu w klubowej toalecie i poczęstować przyniesionym przez niego białym proszkiem, wciąganym przy łazienkowej umywalce. Potem mężczyzna rozpłynął się gdzieś w tłumie, a Klausowi wybitnie to odpowiadało, więc zrobił to samo, jeszcze bardziej rozenergetyzowany, jeszcze bardziej otwarty na bliskość i miękkie dźwięki muzyki, jeszcze bardziej gotowy do odhaczania kolejnych ust i mrużenia oczu. Nie minęło dużo czasu, a już nie pamiętał jego twarzy. Nie spytał go nawet o imię. To była najlepsza taktyka.
Zachowywał się tak, jak gdyby wierzył, że nowy poranek i prysznic zmyją z niego wszystkie grzechy tej nocy, choć obiecywał sobie wcześniej, że naprawdę spróbuje, że się uspokoi, że nie będzie kusić losu, że przestanie ostrym wzrokiem wypatrywać kolejnych ofiar swojego pożądania, że skupi się na pielęgnowaniu tego, co miał - a miał już teraz więcej niż kiedykolwiek odważył się pragnąć. Nie wiedział, skąd brała się potrzeba, aby zniszczyć to wszystko i doprowadzić do ruiny.
Oczywiście, że patrzył na niego, a nie żaden neon. Wbijał w niego spojrzenie, powierzchnię całego ciała przytwierdzając jednocześnie do któregoś z kolei mężczyzny, przy którymś wił się na parkiecie, odbierając pocałunki, które ten składał w zagłębieniu jego szyi, a na których Klaus nagle ani trochę nie potrafił się skupić, skoncentrowany teraz całkowicie na Homerze. Obserwował go przez cały czas: jak siedział przybity w loży, jak podnosił się wreszcie, jak w pośpiechu i ze śladem paniki opuszczał klub. Wtedy dopiero wysunął się z nachalnych objęć, żeby popłynąć za nim, w poprzek parkietu, wciąż kołysząc się lekko, bo nadal szumiało mu w głowie, a basy dudniącej muzyki nie dawały mu ani chwili wytchnienia.
Dopiero kiedy znalazł się na zewnątrz, mógł odetchnąć pełną piersią suchym powietrzem. Rozejrzał się szybko i dostrzegł go od razu. Uśmiechnął się pod nosem i, z trudem powstrzymując przesadną taneczność kroków, zbliżył się, obchodząc go dookoła, a w tym samym czasie wysuwając mu papierosa spomiędzy palców. Wsparł się obok niego o przyjemnie chłodną ścianę i zaciągnął skradzioną używką, odwracając twarz tak, żeby móc bezpośrednio na niego patrzeć.
- Bo zostawienie cię samego byłoby niebezpieczne - odparł, przechylając lekko głowę. - Usychałeś z tęsknoty. Wiesz, że na to można umrzeć? Nie mogę ci pozwolić jeszcze umierać, Homer. To byłoby zbyt proste - oznajmił, po kolejnym zaciągnięciu oddając mu papierosa. Stał blisko, milimetrami jedynie oddzielając od siebie ich ciała. Chciał być bliżej, ale jeszcze się powstrzymywał. Cieszył się tym, co miał i odkrył z zadowoleniem, że wyjście z tamtego ścisku przyniosło mu ulgę, której się nie spodziewał.

Homer Teigen
student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Nie zaprotestował słowem, kiedy dzierżony przez niego papieros uciekł mu i znalazł się w dłoniach intruza. Chciał być zirytowany, wyrwać mu swoją własność, kazać spieprzać. Mógł zrobić to wszystko i jeszcze więcej, ale na bladej twarzy nie widać było nic poza zmęczeniem i przytłoczeniem. W przedłużającej się chwili milczenia odwrócił głowę do niego i zmierzył go spojrzeniem na tyle, na ile pozwalała mu ich odległość od siebie i pozycja. Parę tygodni to za mały odcinek czasu, by ktoś zdołał się zmienić; nie szukał różnic, bo te nie miały szansy zaistnieć. Wciąż był tym samym Klausem, bardzo nietrzeźwym i zbyt kuszącym. Gdyby wierzył w metafizykę i siły nadprzyrodzone uznałby go za sukuba, oplatającego swoją ofiarę jak bluszcz, wiotkimi pnączami szukając punktów zaczepienia.

Pociągła twarz była zbyt blisko niego, a jednak nie odsuwał się, reagując na to brutalne wkroczenie w jego sferę osobistą. Tak bezczelne, jak tylko się dało, ale ani trochę nie zaskakujące. To już zdążył zauważyć ostatnim razem, zastanawiając się niejednokrotnie od tego czasu – czy on także był tak bezpardonowy w swoim postępowaniu? Brał wszystko, jakby mu się należało, jakby już należało do niego?

Wydawało mi się, że jesteś wystarczająco zajęty swoim towarzyszem — mruczy bez krztyny przekonania. Cała wypracowana na przestrzeni lat asertywność wyparowała wraz z nieoczekiwaną bliskością, przywołaniem przyjemnych wspomnień, kosztujących go parę dni głośnych wyrzutów sumienia. Xavier mógłby go zrozumieć, ale nie zdecydował się na podzielenie z nim żadnymi ze swoich wątpliwości. Estelle przecież dała mu wolną rękę, samej korzystając ze swojej wolności w pełni, czemu się przyglądał i uciszał ból żołądka za każdym razem, gdy tylko wyobrażał sobie ją w ramionach innych mężczyzn i kobiet. Sama ta rozmowa nie powinna smakować czymś nieodpowiednim. — Jestem dużym chłopcem. Potrafię bawić się sam, a potem zebrać swoje zabawki z piaskownicy do wiaderka i wrócić do domu — parsknął, przykładając cylindryczny filtr do warg, by zaciągnąć się na nowo tytoniem.

Smak aberracji był nęcący, wracały wspomnienia warg przyciśniętych do jego własnych, gorąca uderzającego w twarz i głodu niemożliwego do zaspokojenia w żaden inny sposób. To miał być jeden raz, jedna noc w poszukiwaniu czegoś intrygującego. Stojący obok chłopak właśnie taki był, urwany z innej bajki, książę, nie tędy droga, a jednak odnajdujący się w tej rzeczywistości z absurdalną łatwością. Zazdrościł mu tego jak brylował w towarzystwie, jak dostosowywał się do niego i nie wyglądał na przejętego w najmniejszym stopniu przez jak wiele rąk przejdzie w trakcie jednego wieczoru. Homer chciał być prawdziwym dzieckiem bohemy, ale pewnych rzeczy Lotte zamknięta w luksusowym apartamencie jak w złotej klatce nie umiała mu przekazać odpowiednio, żeby teraz bez wahania rzucił się na swojego rozmówcę, wskoczył w jego ramiona i zażądał nieustannej uwagi aż do poranka.

Z tęsknoty za tobą? — zaśmiał się, a siwy obłoczek został wyrzucony spomiędzy jego warg ze zdwojoną siłą. Pijacki chichot ustał po dłuższej chwili, gdy Teigen zamknął oczy i odetchnął głęboko. — Skąd ty to możesz wiedzieć? — zapytał całkowicie szczerze. Jeszcze chwilę temu uciekał przed nim, mając nadzieję, że dzisiaj nie zacznie na nowo krążyć wokół niego, szukając punktu zaczepienia. Jak bluszcz, byle kogoś opleść. — Jakie miałoby to dla ciebie znaczenie, gdybym dzisiaj umarł? Żadnego. Tak wielu adoratorów zabawia cię, a ty biegasz za zdziwaczałym cherlawcem.

if you got it - haunt it
A.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Tygodnie mijały, a on wciąż nie potrafił zdecydować, co do niego czuł. Cokolwiek by to nie było, wydawało się niepoprawne, niepożądane i niebezpieczne - zwłaszcza teraz, kiedy przecież miał chłopaka i nie do końca potrafił się w tym całym związku odnaleźć. Nosiło go, jak zwykle, we wszystkie strony, wciąż nie potrafił odmówić sobie bezustannego i nagminnego upadlania się (bo inaczej nie można było tego nazwać) w obcych ramionach, i wciąż nie potrafił też nie lgnąć jak magnes to wszystkich tych, którzy kiedykolwiek ofiarowali mu odrobinę zbyt dużo uwagi. Do tych, którzy rozmawiali z nim, a nie tylko mówili w próżnię o czekających w domu dzieciach, do tych, którzy patrzyli na niego z uwagą, a nie tylko z pożądaniem, do tych, przy których czuł się faktycznie jak c z ł o w i e k , a nie istnienie powołane na parę chwil przyjemności, aby potem rozpłynąć się i odpłynąć w eter jak trzecioplanowa postać w kiepskim serialu. A Homer na pewno był jedną z takich osób. Klaus czuł się przy nim dobrze i pewnie - nie w ten nadęty, wymuszony sposób, owiany zbędną kokieteryjnością (choć tej zdecydowanie również sobie nie odmawiał w jego obecności), ale zupełnie naturalnie.
Wiedział, że Saulowi nie podobałaby się ta znajomość. Ale czy jakakolwiek znajomość Klausa by mu się podobała? Przez każdą przewijało się coś zakazanego - albo seks, albo pocałunki, albo to wszystko, powite jeszcze smugą niedoprecyzowanego uczucia, tak jak w tym przypadku. Nic dziwnego, że nie wspominał przy nim o Homerze, choć to sprawiało, że czuł się ze sobą źle. Miałeś jedno zadanie, Klaus. Spróbować się opanować. Nie wychodziło mu to. Wpuszczał się w Shadow jak wystawiony na grozę syrenich śpiewów marynarz i od początku powinien wiedzieć, że samo przyjście tutaj było błędem, który będzie kosztował go masę wyrzutów sumienia i sporą dozę wymierzonej w siebie samego nienawiści. Na razie jednak jeszcze o tym nie myślał; śluzówki wciąż miał podrażnione wciągniętych chwilę wcześniej narkotykiem, źrenice rozszerzone, a głowę przyjemnie lekką i choć ten miły haj z pewnością za niedługo miał dobiec końca, on miał zamiar wycisnąć z niego jak najwięcej.
- Tak ci się wydawało? - powtórzył za nim, powoli artykułując słowa, zupełnie jakby chciał zwrócić jego uwagę na fakt, skoro miał przestrzeń na podobne refleksje, to najwidoczniej również o nim myślał. Miał wrażenie, że Homer się przed tym zapierał. Miał wrażenie, że niejako wstydził się tego, co wtedy zrobili - może przed sobą, może przed samym Klausem, może przed ludźmi z zewnątrz. Werner nigdy nie rozumiał podobnych zachowań, zazwyczaj szczycąc się swoimi podbojami raczej niż je ukrywając (o tym jednym z Homerem przed paroma tygodniami nawet wspomniał Saulowi, nie wymieniając swojego towarzysza z imienia; do niedawna tak jeszcze sprawdzał jego reakcje, aż wreszcie postanowił z tym przystopować).
Tak, Klaus był prawdziwym dzieckiem bohemy - co coraz częściej wspominał z żalem, zamiast typową sobie pychą, odkrywając z dnia na dzień na nowo wszystkie swoje pęknięcia, które z roku na rok przykrywał tylko kolejnymi warstwami farby, ale te wciąż pozostawały wyraźne, jak blizny, które nosił na udach. Choć monachijskie życie na głos zawsze wspominał z nutą nostalgii, podkreślając jego przygodowość i nietrwałość, nocami czasem rozmyślał o nim jako o czymś zepsutym i zgniłym; czymś, co wtłoczyło mu do głowy niepoprawny obraz miłości i nauczyło patrzeć na własne ciało wyłącznie jak na kolejną ozdóbkę, opakowanie, a nie prawdziwy element siebie, którego nie potrafił odnaleźć. Zasłaniał się swoimi zainteresowaniami i inteligencją, kreował na światłego, wartościowego, młodego człowieka, choć w istocie czuł, że więcej w nim było pustki niż idei. Ta myśl go przytłaczała. Szukał uwolnienia od niej i zapomnienia pośród ludzkich ciał, przewijających mu się pod palcami, nie dostrzegając, że to błędne koło. Nie dostrzegając, że być może wreszcie znalazł kogoś, kto szczerze i naprawdę go kochał, nie tylko za to, co było na zewnątrz - albo zwyczajnie nie chcąc w to uwierzyć.
Jego słowa ubodły go nieco - może nie poczuł się jeszcze odrzucony, ale z pewnością strapiony faktem, że Homer w ogóle mógłby tak pomyśleć. Że by się nie przejął. No i też tym, że wyraźnie chciał mu dać do zrozumienia, że powinien dać mu spokój - przez co Werner jeszcze bardziej miał ochotę zostać, bo zupełnie nie rozumiał jego podejścia. Nie dał jednak po sobie poznać, że poczuł się jakkolwiek dotknięty. Uśmiechnął się tylko, w ten wyćwiczony sposób, po jaki sięgał zawsze, kiedy chciał ukryć, że poczuł się niekomfortowo lub był zmieszany. Nie było tutaj miejsca na jego niepewność.
- Może wolę zdziwaczałego chudzielca od bandy facetów z zakolami i kryzysem wieku średniego, opowiadających mi o swoich dzieciach, które są w moim wieku? - odparł, odrobinę żartobliwie, choć czaiła się w tym nuta szczerości. - Tamten mówił mi o tym, że córka nie odzywa się do niego od osiemnastych urodzin. Co za biedak - westchnął nieco teatralnie, znowu zerkając na niego kątem oka, żeby sprawdzić czy udało mu się trochę rozładować atmosferę. Zaraz jednak przysunął się do niego jeszcze odrobinę, tak że ich ramiona stykały się teraz za sobą i uśmiechnął znowu - delikatnie, ale trochę bardziej szczerze. - Ja tęskniłem - powiedział po prostu, nie kłamiąc ani odrobinę, choć to wyznanie z pewnością kosztowałoby go więcej na trzeźwo. W jednej ręce wciąż dzierżył papierosa, a palcami drugiej bawił się cekinami na bluzce. Teraz wpatrywał się w niego uparcie, chcąc w porę dostrzec reakcję na tę informację. Trochę się jej obawiał.

Homer Teigen
student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Jemu nikt nie zabraniał myśleć o Klausie, szeptach przechodzących w głośną aprobatę, cieple drugiego ciała ściśle przylegających do jego własnego. Gdyby inne osoby z obsydianowego kręgu dowiedziały się o jego nocy spędzonej ze ledwo poznanym chłopakiem, wzruszyliby ramionami bez cienia zaskoczenia czy grymasu dezaprobaty. Kolejny?, padłoby tylko ze śmiechem, bo dla nich nie było tematów tabu. Może nawet pogratulowaliby mu, brawo, stajesz się coraz bardziej wyzwolony, baw się jak najwięcej, do tego służy życie. Hołdowali hedonistycznej chęci zaspokajania wszystkich swoich pragnień. Nieważne, czy opierało się to alkoholu, narkotykach czy przygodnym seksie. Każda z tych metod była odpowiednia, byle nie myśleć za dużo. Pozostać bezpiecznym, ale a poza tym nie zastanawiać się długo, czy powinni, bo im wolno wszystko.

Jednak po wszystkim zawsze myślał o Estelle, obracając się z boku na bok, wbijając spojrzenie w sufit nad sobą i oceniając każde pęknięcie w sypialnianym pokoju w jakim budził się następnego dnia. Coraz częściej pragnął zagarnąć ją wyłącznie dla siebie, pokazać jak zgrzyta zębami, gdy znowu widzi na jej łabędziej szyi znaki pozostawiane przez innych kochanków, nie przez niego. Pamiętałby gdyby ją naznaczył w ten sposób. Powinien robić to częściej, pokazując do kogo w rzeczywistości należała, bo to z nim spędzała większość swoich nocy – tak sobie powtarzał, w to chciał wierzyć. Czy było tak w rzeczywistości? Być może nie istniała żadna szansa, by ich relacja należała wyłącznie do nich, dlatego uciekał w te półśrodki. Skoro Lafayette oddawała się innym poza nim, on również powinien robić to samo. Szukać kolejnych uciech.

A nie jest tak? Wyprowadź mnie z błędu — kącik jego ust uniósł się. Papieros upadł na wylany beton. Butem zakańcza definitywnie życie niedopałka zanim wyciąga z opakowania kolejny biały rulonik, który z gracją zostaje podpalony. Po alkoholu w jego gestach nie pozostaje ani gram nerwowości, nawet myśli przychodzi mu wyklarować łatwiej. Biały szum w głowie jakimś sposobem porządkuje zwyczajowy chaos, skupia się na jednej czynności, a głowa nie ściga się z mową. Pozornie jest spokojniejszy, ale oczy zdradzają pewien rodzaj paniki. Nie zawsze poddanie się woli losu jest łatwe. Chciałby wierzyć, że Werner staje przed nim z jakiegoś powodu, żeby być pokusą niewartą odmówienia jej sobie. Nic nie szkodzi, pozwól sobie na to słodkie szaleństwo po raz kolejny. — Wydawali się bardzo tobą zaaferowani.

Myślenie o tym jak go dotykali w trakcie tańca było zdradliwe. Sprawiało, że oddech stawał się cięższy, a wyobraźnia podpowiadała za dużo. Normalnie powstrzymywałby się. Nie uważał, żeby sprowadzanie każdej osoby do roli obiektu było odpowiednie. Brzydziły go komentarze rzucane z łatwością do kobiet pozbawione jakiejkolwiek subtelności, a rozmawiając z przyjaciółkami wiedział, że jego reakcja była zaledwie ułamkiem tego, co czuły one. W tej grze potrzebna była wzajemność. W bijącej od Klausa pewności siebie, chociaż wewnętrznie zaburzonej przez jego działania, wyczuwalna była intencja tego wszystkiego. Nie przychodził po to, żeby ponownie posłuchać o nihilizmie czy Wolterze. Nie powiedział tego jeszcze na głos, ale Homer już wiedział i miękł z każdą przedłużoną chwilą tej interakcji. Tak musiało najwyraźniej być, od przeznaczenia nie da się uciec. Postanowił na tę jedną noc stać się fatalistą.

Czy taki człowiek w ogóle może być w jakiś sposób satysfakcjonujący? Przecież w trakcie musi być cały spocony i zmęczony. Ba, zanim do czegokolwiek dojdzie — drwił sobie z rzekomych czterdziestolatków poszukujących wrażeń z dużo młodszym chłopakiem przy boku. Nie miał podobnych doświadczeń. Należało wspomnieć, że o jego uwagę zabiegali zupełnie inni ludzie, za co w duchu był wdzięczny. Nie zniósłby takiego czczego gadania biednych rozwiedzionych tatuśków. O wiele bardziej podobał mu się młodzieniec stojący tuż przy nim. Wyznanie wywołało o nieco kolejną salwę śmiechu, tym razem cichszego, nabierającego zupełnie innego znaczenia niż wcześniejszy wybuch radości. Zmierzył go spojrzeniem jeszcze raz. — Lubisz mnie, Klaus? — zapytał, odchylając głowę do tyłu. Naiwne pytanie, jeżeli po tej jednej nocy dalej za nim chodził, wydawał się czegoś od niego oczekiwać, musiał go lubić. Przysunął się bliżej, pokonując dzielące ich centymetry. Przyparł go do ściany budynku klubu przy której stali, ale nie pocałował ani nie wykonał już żadnego jednoznacznego gestu. Najpierw jedynie patrzył na niego z zainteresowaniem, wytężając zamglone oczy. Jedną z dłoni przyparł się o chłodny mur, czując pod palcami chropowatą teksturę, drugą przysunął papieros do warg, zaciągając się dymem i wypuszczając go między wargi rozchylone wargi. Spuścił ze smyczy jedną z małych fantazji, które mógłby spełnić wyłącznie pod wpływem i czekając na ciąg dalszy, kontynuował: — I jeżeli powiem ci, że ja też za tobą tęskniłem… Co wtedy?

if you got it - haunt it
A.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Och tak, zaaferowani. Klaus doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież właśnie tego szukał, gdziekolwiek się nie znalazł. Afery. Odrobiny zamieszania - preferowanie z własnego powodu. Kochał szum, kochał uwagę, kochał poczucie bycia niezastąpionym, choć w istocie zastąpić go można było bardzo łatwo - innym, podobnie młodym i zagubionym, człowiekiem, który oddychać się zdawał cudzą uwagą i nieco zbyt przedmiotowym podejściem do swojej osoby, okraszonym nadmiernie nachalnym czasem dotykiem i tytoniowymi pocałunkami. Wkraczając w miejsca takie jak to - przepełnione głodnymi bliskości ciałami, wibrujące od huczącej z głośników muzyki, grzeszne samą duchotą powietrza - czuł się jak w domu, bo to przecież z domu właśnie wyniósł całe to łaknienie uwagi.
W Shadow ją dostawał - zawsze, nie musiał nawet specjalnie się wysilać. Zdawało się, że cały skąpany był w energii, która magnetycznie przyciągała do niego wszystkich szemranych typów; być może to tylko syndrom ofiary, a może jednak fakt, że pomimo wszystkich swoich doświadczeń, wciąż zdawał się zachowywać w sposób trącający na kilometry lekkomyślnością. Stosunkowo często brano go za chłopca do towarzystwa. Niektórym wprost, z odrobiną poirytowania, musiał wykładać, że nie chciał żadnych pieniędzy, ale zamykał usta, kiedy oni wciskali mu je nachalnie do kieszeni, w nieprzyjmującym odmowy geście. Może w ten sposób czuli się ze sobą lepiej - albo gorzej, zależnie od tego, czego kto szukał w podobnych spelunach. Klaus coraz częściej zdawał sobie sprawę z tego, że on sam mógł zaliczać się do tej drugiej grupy.
Czasem jeszcze próbował okłamywać się, że to wszytko nie napawało go poczuciem samoobrzydzenia. Że robił to dlatego, że lubił - a nie dlatego, że nie potrafił inaczej. Że w cudzym dotyku - choćby dotyk ten pochodził od ludzi, którzy wcale mu się nie podobali albo na myśl o całowaniu których walczył ze ściśniętym do mdłości żołądkiem - odnajdywał tylko i wyłącznie rozluźnienie, do pary z ukojeniem, a nie dowód na kolejny z licznych, siarczystych epitetów, którymi obdarowywano go czasem, nierzadko prosto w twarz. Nic dziwnego, że w tym wszystkim - przy akompaniamencie sprzecznych zupełnie ze sobą emocji, w rytm poczucia wykorzystania i przewagi, brzmiących jednocześnie - wyjątkowo ukochał sobie ludzi, przy których nie czuł się wcale brudny. Jednym z nich był Homer - bo tak długo, jak Homer nie będzie brzydził się stać obok niego i stykać się z nim ramionami, tak długo Klaus będzie potrafił jeszcze zasypiać spokojnie, z myślą o tym, że być może wcale nie był tak skrajnie, aż do szpiku kości, zły.
Nawet, jeśli złym był sam fakt tego, że w ogóle warunkował opinię o samym sobie w ten sposób i tą miarą. Nawet, jeśli złym czyniło go to, że stał teraz wsparty o zewnętrzną stronę klubowej ściany w asyście kogoś, kto Saulem w ogóle nie był, choć obiecał przecież - dwa razy już! - że postara się być na wyłączność. Wciąż bał się, że zwyczajnie tego nie potrafił; że nie był do tego stworzony, skoro pomimo tego, że k o c h a ł (na którą to myśl otwierał się powoli i ostrożnie, jakby w obawie przed tym, że gdyby wyartykułował ją śmielej przekonałby się, że jest fałszywa), wciąż wpatrywał się miękkim spojrzeniem w usta Homera, pragnąc przypomnieć sobie na nowo, jakie były miękkie i przyjemne.
- Potrafią zaskoczyć - skwitował tylko, uśmiechając się lekko, choć robił to raczej z przyzwyczajenia i szczenięcej radości z tego, że Teigen nadal marnował na niego swój czas niż faktycznego rozbawienia. Z gorzką akceptacją dla faktu, że taki właśnie był jego los - stanowienie ucieleśnienia fantazji zgorzkniałych od alkoholu i niesatysfakcjonujących małżeństw mężczyzn - nauczył się już obchodzić lekko słowem wszystkie te stwierdzenia, które innych na jego miejscu mogłyby w jakiś sposób ubodnąć. Teraz, otumaniony nadal zażytym narkotykiem i bliskością Homera (trudno byłoby stwierdzić, czym bardziej), nie chciał już dłużej ani myśleć, ani rozmawiać o żadnym z tych typów, których ust skosztował tego wieczora. Wiedział doskonale, że żadne nie smakowały i tak tak dobrze, jak te, które miał teraz tak blisko siebie - na wyciągnięcie szyi i wysunięcie języka.
- Nie - odpowiedział na pytanie o to czy go lubi. Podszył to słowo tak solidną dawką ironii, że nie sposób byłoby jej nie dotrzeć. - Rozmawiam z tobą, bo mi ciebie żal, poeto marnotrawny - dodał jeszcze, w oczywisty sposób nawiązując do słów, wypowiedzianych do niego po tamtej wspólnie spędzonej nocy, kiedy Klaus oznajmił, że Homer powinien pisać wiersze, ale koniecznie białe i koniecznie nasiąknięte frazesami z greki i łaciny; miał to być przytyk do jego pretensjonalności - dlatego też sam w sobie musiał być pretensjonalny, aby temu festiwalowi hipokryzji stało się zadość. Werner nie potrafił powstrzymać myśli, które nagle zawracały uparcie do tamtych chwil powodując, że momentami zapominał, że przecież miał go teraz tutaj: obok siebie; że nie wypadało oddychać przeszłością.
Kiedy Teigen stanął naprzeciwko niego, te tylko przybrały na intensywności i choć Klaus bardzo, ale to bardzo, pragnął tylko złączyć swoje wargi z jego ustami, czekał cierpliwie i w milczeniu, wpatrując się w to, jak chłopak zaciąga się papierosem i starając się pochłonąć jak najwięcej z tej chwili, żeby zatrzasnąć ją w swojej pamięci. Zapominając zupełnie o tym, że sam w jednej z dłoni ściskał filtr (tylko jeszcze przez chwilę; nawet nie wiedział, kiedy ten uderzył o beton, wymykając mu się spomiędzy palców), poczęstował się dymem, opuszczającym usta Homera i nie wiedział nawet, w którym momencie jego ręka przeniosła się na ramię Teigena, kciukiem hacząc o zarys obojczyka, wyglądający przez materiał koszulki.
Co wtedy?
Poczuł, jak dreszcz przebiega mu po karku, kiedy szukał spojrzeniem jego oczu, wpół świadomie znowu przybliżając twarz do jego twarzy.
- Wtedy cię pocałuję - oznajmił cicho, niemal fizycznie czując każdy z niewielu centymetrów, które dzieliły ich teraz od tego właśnie pocałunku - i obaj poczujemy się trochę lepiej.

Homer Teigen
student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Nie lubił być oceniany; spojrzenia miały swój ciężar, kiedy opadały na niego i próbowały z całą mocą przygwoździć do podłogi. Znał tę moc i sam z niej nie korzystał, nawet jeśli czasami nie rozumiał i podejmowane próby wejścia w czyjąś skórę kończyły się porażką. Nie znał go dobrze, w trakcie ich pierwszego spotkania nie padło tyle szczegółów, aby mógł z czystym sumieniem wydać wyrok na jego postać. Widział jak chłonie uwagę, jak bez zauważalnego protestu przyjmuje na siebie zainteresowanie wszystkich, częściowo zazdroszcząc mu tej lekkości. Przede wszystkim Klaus intrygował go, a wypadkową tego stała się niecierpliwość dłoni i gestów, pośpiech w odkrywaniu tego, co skrywały ubrania przed spojrzeniami niepowołanych do ujrzenia tego. Był zbyt podatny, zbyt ciężko było mu powiedzieć „nie”, odsunąć się i poprosić o zaprzestanie. Próbował tak jak teraz zagłuszyć to, co nieodpowiednie, co więziło go emocjonalnie i krępowało ruchy. Błąd amatora.

Homer nie był najpiękniejszym młodym mężczyzną na świecie, chociaż było coś urokliwego w rudych loczkach i rozsypanych po twarzy piegach i może dzięki temu dopadały do niego nowe osoby, a on przy niemych i nie zachętach przyjaciół korzystał, jeśli tylko nie zdążył zniechęcić drugiej osoby swoim rozbieganym spojrzeniem, potokiem słów wylewających się z ust pod wpływem promili płynących w krwiobiegu. Nie zawsze szukał w tym zapomnienia, częściej była to fascynacja nieznajomym, ciałem ludzkim jako sztuką samą w sobie, którą pragnął kontemplować z taką samą czcią jak obserwuje się ogromne płótna i szczegóły stawiane pędzlem na chropowatej powierzchni olejną farbą. Klaus przykuł jego uwagę na więcej sposobów niż się spodziewał początkowo, a teraz tuż pod jego ręką leżała okazja kontynuowania tego. Ryzyko przywiązania się istniała, ale czy powinien poświęcać jej uwagę?

Nie wiem, czy chcę znać szczegóły — parska niekontrolowanie jakby Klaus opowiedział mu najlepszy na świecie dowcip. Nie wyobrażał sobie więcej poza to, co mógł sam zobaczyć, bo nie były to wizje tak zachęcające jak wprawienie się tę scenerię samemu.

Wiedział, że może je zrealizować. Poza zasięgiem innych, może z dala stąd, w dogodniejszym miejscu.

Wiesz co, łamiesz mi serce — przeciągał każdą samogłoskę, udając prawdziwie zraniony ton zanim odgarnął jedne z błędnych kosmyków z czoła Wernera. Odnajdywał w tym element uspokajający, zakotwiczający go mocniej w tej chwili, poprawiając zmierzwione włosy chłopaka przed nim. — Jak kiedyś napiszę całą epopeję aleksandrynem, to wszyscy pożałujecie tych okrutnych słów… — zabrzmiało niemal jak zapowiedź, nawet jeśli Homer doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że do jego greckiego odpowiednika było mu daleko. Ilość przeczytanych wierszy, poematów i powieści nie sprawiała, że sam umiał popisać się lekkością pióra i umiejętnością tworzenia. Najlepiej szło mu opowiadanie o przeczytanych stronach, znajdowanie powiązań, przywoływanie momentów historycznych. Nie pamiętał już dobrze, czym próbował zanudzić Wernera podczas ostatniego spotkania, ale skoro ten dalej kręcił się w jego pobliżu, wybiegł za nim na zewnątrz, to nie mógł czuć się na tyle zniechęcony.

Bliskość fizyczna oddziaływała mocniej niż mógłby się spodziewać. Zmęczone spojrzenie spod ciężkich powiek wodzi po całej sylwetce chłopaka, nie mogąc pozwolić sobie na więcej, kiedy druga dłoń dalej trzyma w połowie spalony papieros. Dym nie wystrzeliwuje spomiędzy jego ust tak zwartym strumieniem wprost między wargi jego towarzysza. Homer przesiąknał już cały zapachem Marlboro zmieszanym ze specyficzną słodyczą perfum, ledwo już wyczuwalnych. Odetchnął ciężko przed kolejnym słowem, wdychając woń tytoniu unoszącą się wokół nich.

Tęskniłem — przyznał bardziej przed sobą niż przed Wernerem. Nie wiedział, za czym bardziej. Czy była to wyłącznie potrzeba zanurzenia na nowo dłoni w jasne włosy w trakcie wymiany oddechów, czy pragnienie usłyszenia na nowo tych drobnych złośliwości podszytych humorem. Ucieczka przed pożądliwością była bezsensowna, Sade miał przecież całkowitą rację mówiąc, że wszystko co jest naturalne, jest dobre. Mógł na nowo dać się im porwać, nie myśleć o kolejnej osobie przy boku Estelle, o zjadającej go od wewnątrz zazdrości i zawiści. Oderwać się myślami od przyziemności tego świata, zajmując je w pełni chłopakiem przed sobą. To było zbyt proste, Homer był zbyt słaby by zapierać się dłużej. — Nie krępuj się, Klaus. Wiem, że chcesz.

Zdawało mu się, że widzi to w jego oczach. Czuł jak jeden z palców jego dłoni przesuwa się po nagiej skórze, pozostawiając po sobie ślad gęsiej skórki. Szumienie w głowie nie zawsze jest znakiem konsekwencją alkoholu, upajać ostatecznie można się wieloma rzeczami, a najprzyjemniej jest zatapiać się w osobie, która stoi przed nami. Nie zamierzał jednak sam skrócić dystansu, jaki dzielił ich usta, mimo że z ciekawością przypatrywał się rozchylonym wargom Klausa i zastanawiał nad tym jak przyjemny musiał być posmak pozostawiony przez dym owiewający je jeszcze chwilę temu nim rozwiał się na powietrzu.

if you got it - haunt it
A.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus Amadeus Werner - dziecko przekazywanej z pokolenia na pokolenie kreatywności i tłustego pieniądza - nauczył się żyć w dużej mierze snami i wyobraźnią, zaklinając w ten sposób rzeczywistość. Czyniąc tak, potrafił przekonać samego siebie o tym, że był kochany (bo ktoś złapał go za rękę), chciany (bo ktoś się do niego uśmiechnął) i wartościowy (bo ktoś pogładził go po włosach), nawet jeśli okoliczności wskazywały na coś zupełnie innego. Dzięki tym z pozoru niewinnym zabiegom, łatwiej mu było odgrywać pewność siebie, tryskać charyzmą i nie myśleć aż tak mocno o tym, jak bardzo w istocie był samotny, obrzydliwy i nieszczęśliwy. Własnego zakłamania był w pełni świadomy i czasem z jego powodu przechodził przez drobne ataki skierowanej do wewnątrz nienawiści, w wyniku której gotował się w środku jak żywa krewetka, wrzucona do wrzątku. Ale kiedy o tym nie myślał, kiedy odpychał od siebie te przebłyski autorefleksji, kiedy pozwalał sobie na oddychanie tym snutym śmiało snem - czuł się dobrze. Na tyle dobrze, na ile był w stanie czuć się we własnej skórze.
I w tym śnie, który przetaczał się przez jego głowę, kiedy po raz pierwszy spotkał Homera, śmiało wyobrażał sobie ciąg dalszy z nim w roli głównej. Tylko przez trochę - bo na podobne marzenia nakładał sobie surowe limity, które egzekwował bezlitośnie, kiedy tylko przyłapywał się na tym, że zbyt ciężko przychodziło mu odgrodzenie tych snów od rzeczywistości, co przecież w końcu musiało się wydarzać. A rzeczywistość do niedawna jeszcze jawiła mu się w sposób bardzo prosty: nikt by go nie chciał. Nie na dłużej niż parę chwil, kilka serii urywanych oddechów, czasem pomnożonych przez jednocyfrową ilość nocy. Nie na poważnie. A potem zjawił się Saul i jego pogląd na siebie samego został gwałtownie podważony, z czym Klaus ewidentnie sobie nie radził, skoro robił teraz wszystko, żeby udowodnić i jemu, i sobie, że w istocie nie nadawał się do niczego aż tak angażującego. Choć - oczywiście - nie przyznałby się przed sobą do tego sabotażu, nawet gdyby przykuwał wzrok jak bombka na choince. Bo przecież mu zależało. Bo przecież nie chciał tego niszczyć.
Ale skoro nie chciał, dlaczego robił tego wieczora te wszystkie rzeczy? Dlaczego ekscytowała go tak bardzo bliskość Homera, a wraz z nią perspektywa, że mogliby znowu być jeszcze bliżej siebie? To nie było dobre. Jego umysł sprawiał wrażenie zwykłego psotnika, upartego, żeby zniszczyć wszystko to, co mogło być w jego życiu dobre - a niszczył właśnie takimi małymi pokusami, w opieraniu się którym Klaus był wybitnie wręcz słaby, co przecież było widać w każdej cząstce tej sytuacji, na mowie ciała zaczynając i na spojrzeniu kończąc. Być może przez chwilę naprawdę się wahał - w parę sekund po tym, jak usłyszał to tęskniłem, w reakcji na które drgnął lekko, zupełnie jakby się tego nie spodziewał, choć przecież opcji odmiennej niż wypowiedzenie przez Teigena tego słowa nie przewidywał. Być może - bo Homer chyba to zauważył, skoro zaraz zwrócił się do niego znowu, budując te dwa krótkie zdania w taki sposób, że równie dobrze mógłby wypowiadać je diabeł siedzący na ramieniu.
Ale przecież chciał. Chciał, bo był słaby. Chciał, bo zbyt łatwo ulegał obietnicom chwili bliskości. Chciał, bo nie wierzył ani trochę w to, że Saul go kocha. Chciał, bo w podobnych gestach szukał ukojenia. Chciał, bo nie był wcale dobrą osobą. Choćby przepłynął wpław cały ocean, pozostawał nadal tylko Klausem Amadeusem Wernerem - tym rozwiązłym dzieciakiem, który dałby się pokroić, gdyby ktoś go o to poprosił, okazując mu w zamian odrobinę zainteresowania; który każdego dnia był gotowy zjeżdżać coraz niżej, jak na sankach, jeśli takie byłoby czyjeś życzenie.
Dlatego właśnie go pocałował. Powoli - jakby do ostatniej chwili łudził się, że Homer zdecyduje się zmienić zdanie i się odsunąć, czym z pewnością uratowałby ich obu od przemiału przez maszynerie własnych umysłów. Powoli - żeby poczuć coś innego niż na tamtym zatłoczonym parkiecie, gdzie wszystko było nerwowe, głośne i chaotyczne. P o w o l i - dokładnie hacząc swoimi wargami o jego usta, z obojgiem dłoni ułożonym już na wąskich ramionach tego niepozornego chłopaka, z którym łamał wszystkie obietnice złożone Saulowi.

Homer Teigen
student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Marnował czas na wszystko, co dla jego ojca było bezużyteczne, żeby nawet w swoim uprzywilejowaniu mieć tę jedną chwilę buntu młodzieńczego; gdy jego rówieśnicy przechodzili ten niesławny okres, on sprowadzony był do roli akcesorium w domu, tak samo jak chora matka. Marnował czas na każdego, kto dawał mu coś więcej, błyszczał na swój własny sposób prezencją, czynami, słowami. Marnował czas również na Klausa, chłonąc każde jego słowa i pozwalając się zwodzić. Chwytał każde słowo z roziskrzonymi oczami, przypatrując się rozmówcy; „Może kiedyś pokażesz mi, co tworzysz. Przeczytam z chęcią”. Nagle przypomniał sobie swoje słowa, kiedy ostatnim razem zeszli w tematy literackie, a homerowe myśli na nowo układały się w głowie tak jak tego chciał, pozwalając na zwerbalizowanie ich w koherentną wypowiedź. Mógł go odnaleźć szybciej – to przecież takie banalne – od początku brnąc w to w poszukiwaniu tej samej ulotnej radości.

Oddanie wszystkiego przypadkowi mimo to zaprowadziło go do Wernera.

Uśmiech wykrzywił jego wargi znowu, kiedy ich usta w końcu zetknęły się ze sobą, pokonując irytujące centymetry, niwelując jakąkolwiek odległość. Napięcie znalazło częściowo swoje ujście w pierwszym otarciu się o siebie wrażliwej skóry, w rozciągających się sekundach. Nie śpieszył się, bo nie chciał, żeby chwila upłynęła zbyt szybko. Nie śpieszył się, bo gwałtowność gestów nie smakuje tak samo jak słodka opieszałość, gdy można delektować się, drażniąc przyjemnie zmysły. Próbował przekazać swoją tęsknotę za jego pocałunkami, za bliskością szczupłej sylwetki, za całą jego postacią. Głowa sama przechyliła się w bok, a Teigen bez namysłu sam dopasował się w pełni do niego. Dźwięki otoczenia zostały zagłuszone białym szumem przez który przebijało się tylko przyśpieszone tętno, mogliby znaleźć się teraz gdziekolwiek – nie zauważyłby. Nie miało to żadnego znaczenia.

Klaus — imię chłopaka padło między nimi, przerywając pocałunek. W innym przypadku mógłby to być przebłysk zdrowego rozsądku, po którym powinien wyciągnąć telefon z kieszeni i zrealizować swój wcześniejszy plan: wrócić do mieszkania. Samemu, bez Wernera, który obejmował go teraz skutecznie utrudniając podjęcie najodpowiedniejszej decyzji. Homer jednak nie robił jedynie tego, co powinien, dlatego nie zaczyna go przekonywać o tym, żeby wrócił do swojego mieszkania, oferując nawet zapłacenie za taksówkę. Częściowo oszukiwał sam siebie, że w ten sposób mu pomoże, trzymając go blisko siebie zamiast puszczając na nowo do klubu samemu, pozwalając wtopić w tłum i znaleźć się znowu blisko tych samych mężczyzn. Odetchnął głośno, próbując wyprostować się, chociaż kręci mu się w głowie na tyle, by puścić się chropowatej powierzchni zewnętrznej ściany „Shadow”, wbijającej się w wewnętrzną stronę jego dłoni. — Pojedź ze mną, do mojego mieszkania. W Opal Moonlane. Myślę, że nie potrzebujemy obaj tych wszystkich ludzi. A ty jak uważasz?

Uśmiechnął się szczerze do swojego towarzysza, zaraz po tym wargami muskając kącik jego warg. Czule, tak jak zazwyczaj całuje się usta dobre sobie znane, tak jak wyraża się uczucia płynące z głębi, nie dyktowane wyłącznie prymitywnymi żądzami. Chciał, by się zgodził. Zapełnił pustkę zbyt dużego jak na jedną osobę mieszkania, wypełnił ciszę. Był blisko i pozwolił Homerowi na zabicie jego samotności, przynajmniej dzisiaj. Teigen na nowo wróci do siebie, do swoich problemów, do swojej tęsknoty za byciem dla kogoś i posiadania kogoś na wyłączność, a Klaus? Zaśmiał się beztrosko, spływając ustami na jego linię szczęki, gdy uświadomił sobie, że nawet tego nie wiedział.

if you got it - haunt it
A.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
W podobnych pocałunkach poszukiwał ukojenia - zazwyczaj, kiedy było mu zbyt ciężko, powracał bowiem do jedynej rzeczy, w której był dobry: do fizyczności. To pomagało raczej na chwilę niż długodystansowo, trochę jak narkotyk, którego był splątanym więźniem, któremu oddawał się bezwolnie, zawsze mając z tyłu głowy całe grono wytłumaczeń. Ale w głębi duszy wiedział przecież dobrze, że są płytkie, a teraz - kiedy miał Saula - w swoich oczach stracił całkowicie przyzwolenie na czucie się źle, bo przecież teraz już wszystko powinno być dobrze, powinien być szczęśliwy. Obrzydzał go fakt, że pozbycie się dawnych przyzwyczajeń okazywało się dla niego tak cholernie trudne, że zakrawało na niemożliwe. Obrzydzało go to, co robił Saulowi przez cały bieżący wieczór, od momentu przekroczenia progu Shadow i spłynięcia między pierwszą parę obcych kolan, zupełnie jakby to było wszystkim, co trzymało go przy życiu, a do żadnej innej rzecz kompletnie się nie nadawał. Obrzydzało go własne odbicie w lustrze, bo spoglądał w nie nieustannie z myślą, że musiał być najbardziej parszywą osobą, jaką sam kiedykolwiek poznał.
Ale teraz, w tym momencie, przez te parę chwil, wszystko było w jak najlepszym porządku - zupełnie jakby wargi Homera realnie były w stanie zmyć z niego tę całą nieczystość, mimo że sam ich dotyk nie był wcale mniej grzeszny od zbliżeń z tamtymi mężczyznami. To nic, bo mógł przecież zawsze udawać, że miał to zupełnie g d z i e ś - że był wciąż jeszcze naćpany i podpity, że miał całą masę usprawiedliwień na swoje zachowanie, a każda z tych wymówek w tej konkretnej minucie zdawała się brzmieć racjonalnie i prawidłowo. Ignorował fakt, że następnego poranka znowu poczuje się brudny i bezwartościowy. Najwyraźniej postanowił udawać, że ten najzwyczajniej w świecie miał nigdy nie nadejść.
Kiedy jego propozycja przebijała się powoli przez te warstwy błogości, które otulały nadal Klausa sprawiając, że nie miał ochoty ani wypuszczać go ze swoich objęć, ani odsuwać na dłużej niż byłoby to konieczne, sam Werner zdawał się wciąż oddychać jeszcze pozostałościami tego pocałunku. Słuchał go, oczywiście, ale słuchając skradał się wciąż z rozchylonymi lekko wargami i wokół jego ust, pozwalając palcom przesuwać się gładko po ramionach chłopaka, zupełnie jakby łaknienie jego bliskości okazywało się silniejsze niż konieczność podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Aż w końcu Homer zadał mu pytanie i uśmiechnął się, więc Klaus odwzajemnił ten uśmiech, jeszcze zanim dotarło do niego, że wypadałoby na tę ofertę cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie powinienem... - mruknął z ociąganiem, ale przecież cały czas upewniał się dokładnie czy czuje pod opuszkami palców jego skórę i jego oddech odbijający się od swoich warg. Wypadałoby raczej powiedzieć, że nie chciał, ale to przecież byłoby kłamstwem albo że nie mógł, ale w swojej głowie wciąż wymawiał się faktem, że Saul ostatecznie niczego mu nie zabronił. Nie stanowczo, nie dobitnie, nie autorytarnie - zakończyli rozmowę na tym, że spróbują, tak? A Klausowi, najwidoczniej, to próbowanie wcale nie wychodziło. - Ale bardzo bym chciał... - dodał, równie opieszale, zarówno przed nim, jak i przed sobą udając najwyraźniej, że wcale już nie podjął decyzji. Zaraz też wtłukł sobie do głowy, że nawet jeśli nie wyjdzie stąd z Homerem, to zrobi to z kimś innym - a ten ktoś inny mógł wcale nie całować go tak czule, nie mówić tak przyjemnym głosem i nie sprawiać, że czuł się lepiej, ani na chwilę. Ten inny mógł potraktować go tak jak tamten facet sprzed paru tygodni, a przecież Saul z pewnością wcale by tego nie chciał. Całe to przekręcone zupełnie i wywinięte na drugą stronę rozumowanie, w tym momencie zdawało się Wernerowi jak najbardziej zasadne.
- Dobrze - odparł w końcu, zaraz sięgając znowu wargami do jego ust, jakby profilaktycznie i nieudolnie chciał zbić zawczasu nie odzywające się w nim na razie poczucie winy, zarezerwowane dla następnego poranka.

Homer Teigen
student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Jeżeli coś sprawia taką przyjemność, nie może być złe. Dopóki smakuje słodko, nie może go zranić w żaden sposób. Byłoby łatwiej opierać się pokusom, gdyby znał wartość zdrowej relacji, stawiania granic innym. Nie był asertywny, łatwo było go skłonić do rzeczy, które początkowo wydawały mu się nieodpowiednie, nieprzyjemne, nieodpowiednie. Xavier umiał przebić się do jego strefy komfortu, delikatnymi sugestiami namawiać do przekraczania barier, a potem z uśmiechem powiedzieć, że to wszystko dla niego. W zamian dawał swoją inną twarz. Tę, której nie znał nikt, dając mu poczucie wyjątkowości. Homer nie odepchnąłby go nigdy, tak jak nie odepchnąłby nikogo innego, kto zaistniał w jego świadomości wyraźniejszym konturem i jaskrawszą barwą – zbyt bardzo bał się odpuścić komukolwiek, za bardzo bał się uczucia samotności pośród ludzi.

Gdzieś wewnątrz ciągle był małym Homerem, który zadawał za dużo pytań, a zawiłości otaczającej go rzeczywistości powodowały jego ból głowy i głęboką konsternację. Pamiętał o tym chłopcu pełnym niepewności, wątpliwości, przywdziewającym maskę „normalności”, ale nie pozwalał mu na wyjście na zewnątrz. Teraz miał być jego lepszą wersją, patrzeć ludziom w oczy częściej i mówić pewniej. Brać więcej i zagłuszać wyrzuty sumienia, czerpać tyle mógłby unieść.

Czekał na jego odpowiedź z zadowoleniem malującym się na twarzy, zainteresowany obserwując jego twarz i z uwagą rejestrując każdy gest. Prawie jakby Klaus był najciekawszym eksponatem. Dopiero kolejne jego słowa sprawiły, że uśmiech zbladł, a Teigen nie do końca wiedział, co mógłby dalej zrobić. Nie powinien, a przecież sam wybiegł tutaj za nim, przeszkadzając w samotnym powrocie. Nie powinien, dalej trzymając go tak blisko, że czuł na twarzy jego oddech.

Dlaczego nie powinieneś? — zapytał, przyglądając mu się niewinnie. Homer nie mógł zajrzeć do myśli Klausa, dowiedzieć się jakie jest źródło wahania w jego głosie. Wydawało się, że Klaus jest tak wolny jak tylko może być młody mężczyzna, ledwo oswobodzony spod kurateli dorosłych, odkrywający nagle wszystkie uroki i brzydotę świata, jaki rozciągał się przed ich oczami. Pozory jednak lubiły mylić, a Teigen na chwilę zastygł w miejscu. Tak samo znieruchomiała jego dłoń, chociaż jeszcze przed chwilą gładził palcami policzek chłopaka, badając opuszkami palców kość policzkową. Uchwycił jego spojrzenie, mimo że utrzymaniu wzroku w jednym punkcie nie było łatwe, zwłaszcza teraz i szukał w nim potwierdzenia, że dzisiejszej nocy nie będzie znowu sam. Nagła obawa została rozwiana ku nagłej uldze Homera, który z uśmiechem przyjął kolejny pocałunek. Mógłby go zatrzymać w miejscu, nacierając znowu na jego wargi, ale zamiast tego zdecydował się na splecenie ich palców ze sobą. Tak niewinny gest wywołał u niego śmiech – cichy, tuż pod jego nosem, ale słyszalny z pewnością dla klausowych uszu.

Nie chciał skrzywdzić Wernera, nie był dla niego jedynie ciałem, które mógłby wykorzystać dla własnej przyjemności, a następnie rzucić w kąt jak robią dzieci z zabawkami, ciskając szmacianą lalkę o ścianę, bo nie jest już tak ciekawa jak wydawała się na początku. Homer dopiero odkrywał, kim w rzeczywistości był i dopóki ten chciał mu na to pozwolić, dopuszczał go do siebie blisko i chciał za nim podążać, nie mógł ukrywać drobnej radości z tym związanej.

Chodźmy więc — powiedział, w tym samym czasie nieco chwiejnym krokiem krocząc w kierunku ulicy. Wolną dłonią wyciągał telefon, zapewniając im transport w kierunku Lorne Bay.

z tematu obaj
klaus amadeus werner
if you got it - haunt it
A.
ODPOWIEDZ