chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Usiadła na kanapie i rozejrzała się na boki zadowolona z nowego mieszkania, które udało jej się znaleźć. O dziwo poszło szybciej niż z poszukiwaniem w Cairns, co jak sądziła było spowodowane niechęcią zamieszkania w większym mieście z dala od Lorne Bay. Tu na nowe cztery kąty nie marudziła zwłaszcza, że nie miała już wymówek aby nie nocować u Beverly, która wyszła z hojną propozycją skorzystania z sypialni gościnnej. Przeciągała ten moment tak długo jak tylko mogła i wreszcie musiała przystać na dar, który w innych okolicznościach przyjęłaby z otwartymi ramionami. Naprawdę chciałaby to zrobić, ale nie ręczyła za siebie ani za swoje wątpliwe moralnie wizje oraz sny z udziałem Strand. Mogłaby je zrealizować, ale wtedy zrobiłoby się naprawdę dziwnie a Jen na zdjęciach (które jak zmora prześladowały Margo) już by się nie uśmiechała tylko pokazywałaby jej środkowego palca wraz z wymierzonym kopem w zgrabny tyłek.
Wolała nie kusić losu ani samej siebie, nawet jeśli ostatni pełen spędzony razem dzień wspominała bardzo miło. Właściwie każdy z nich był miły i nadal uśmiechała się przypominając sobie wycieczkę na plażę z Oliverem, który był w szoku na widok wysokich fal. Jego mina rozbroiła system a wspólnie zjedzona ze Strand kolacja utwierdziła Margarite w przekonaniu, że dobrze robiła wracając do miasteczka.
Potrzebowała chwili aby przypomnieć sobie, gdzie zostawiła telefon i wraz z nim wróciła na kanapę przy okazji wybierając numer do Beverly. Odruchowo wybrała video chat, z pomocą którego najczęściej rozmawiała z rodziną i kiedy się zorientowała pomyślała, że może powinna zmienić formę rozmowy tylko, że Strand właśnie odebrała.
- Hej, Bella. – Uśmiechnęła się szeroko. – Zgadnij, kto właśnie się rozpakował. Pierwszy raz, od kiedy jestem w Lorne Bay. – Kiedy przyleciała do Australii nie była pewna swej pracy a kiedy już ją miała to brakowało czasu na ogarnięcie paru kartonów, w których i tak nie posiadała zbyt wielu rzeczy. Większość kupiła będąc na miejscu, co powiększyło kolekcję pudeł. – Nie chodzę do pracy, więc mam sporo czasu i.. teraz nie wiem, co będę robić. – Z jednej strony trafiła na przymusowy, bo narzucony przez ordynatora urlop, ale z drugiej nie była pewna, czy da radę wrócić na salę operacyjną. – Może pomyślę nad przemalowaniem ścian? – Rozejrzała się na boki, aż zatrzymała wzrok na blondynce na małym ekranie. Zmrużyła oczy i zmarszczyła brwi dostrzegając w Beverly coś, co wzbudziło w niej niepokój. – Co się stało? – Do tej pory jedynie do siebie pisały. W żadnej wiadomości Beverly nie dała do zrozumienia, że coś było nie tak, co Margo dostrzegła na jasnej twarzy. - Widziałaś się z rodzicami - stwierdziła zanim uzyskała odpowiedź z drugiej strony. To był jej pomysł. To ona namawiała panią oficer do spotkania z rodzicami a teraz mogło jej się za to dostać rykoszetem.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
#10

Wyjazd do Brisbane poprzedziła porządnym przygotowaniem Olivera do podróży samolotem. Co najmniej trzy noce spędziła na studiowaniu podstawowych informacji i małej konsultacji z pediatrą, nadzorującym syna. Gdy już upewniła się, że dźwignie ciężar doglądania chłopca w czasie dwugodzinnego lotu, poinformowała rodzeństwo o swojej wizycie. Zamierzała zatrzymać się u brata, ale nie unikała również potencjalnej konfrontacji z rodzicami. Uznała, że nad całością kolejnych posunięć pomyśli już na miejscu, po oporządzeniu dziecka i względnym odświeżeniu się.
Zupełnie nie spodziewała się obecności rodziców na lotnisku. Oboje, zazwyczaj zapracowani rzadko kiedy znajdowali się czas na równoczesne pojawienie się w jednym miejscu, u każdej ze swoich pociec. Przywitali Beverly niemalże ze łzami w oczach, których ona sama również nie zamierzała ukrywać. Nie sądziła, że po takim czasie, będzie w stanie zwyczajnie pozwolić się przytulić, pokazując przy okazji lekko zaspanego syna. Zdaje się, że pokochali go od pierwszego wejrzenia, o czym świadczyło wycieranie załzawionych oczu i chęć wzięcia Olivera na ręce. Bez wyrzutów, zasypywania się niespełnionymi obietnicami czy górą żalu, przykrywającego całą masę dobrych rzeczy. Rodzice znaleźli dla niej czas. Wyjątkowo łagodnie dzielili się szczegółami z własnego życia, dopytując o te, związane z nowa pracą Bev, samym domem czy też warunkami, panującymi w mniejszej miejscowości. Byli wręcz oczarowani wnukiem, którego wcześniej nie mieli czasu poznać. Po ich podejściu widać, że tego żałowali, co sami przyznali niedługo po wejściu do domu rodzinnego. Po południu na obiad wpadło rodzeństwo, z którym porozmawiali w większym gronie, ustalając wstępny plan doglądania Beverly i Olivera. Czuła się jak najmłodsze dziecko, a przecież to ona była tym najstarszym, które powinno świecić przykładem dla rodzeństwa. To zupełnie nowa sytuacja, w której odnalezienie się jeszcze trochę zajmie. Przynajmniej wiedziała, że mogła liczyć na pomoc rodziny i nie zostanie doszczętnie pokonana przy opiece nad dzieckiem. Na ogół miała dużo siły, jednak prowadzona wciąż batalia z aresztowaną żoną mogła w każdej chwili zmienić sytuację, wpływając tym samym na samopoczucie Beverly. Przynajmniej jak na razie, nie poruszali tematu Jen.
Leżała na łóżku w swoim starym pokoju, korzystając z chwili spokoju. Oliver siedział razem z dziadkami w salonie, a Beverly miała odpocząć po podróży, jak i reszcie dnia, zanim czeka ją jutro wizyta w areszcie. Próbowała układać sobie w głowie różne wariacje możliwych scenariuszy, do czasu usłyszenia sygnału video rozmowy. Po dostrzeżeniu nazwy kontaktu od razu nacisnęła zieloną słuchawkę, leżąc na łóżku, z wyciągniętą ręką.
- Hej - uśmiechnęła się na widok Margo, żałując, że nie mogła jej przy okazji przytulić. Cóż, może nadrobi to, po powrocie do Lorne.
- Tak szybko? - dopytała, pełna podziwu dla determinacji kobiety. - Mogłaś z tym zaczekać aż wrócę. Pomogłabym.
Miałaby też pretekst, aby otworzyć butelkę wina i zwyczajnie spędzić czas w towarzystwie pięknej kobiety (będącą oczywiście jej serdeczną przyjaciółką), przy okazji przerzucania kolejnych szpargałów. Może innym razem?
- Spokojnie, z chęcią znajdę ci jakieś zajęcie, jak wrócę - nie ważne czy będzie to wspólne malowanie ścian, nakłanianie Olivera do zjedzenia zmiksowanych brokułów czy koszenie trawy w ogródku.
A jednak, mimo próby oderwania się od aktualnej sytuacji, wciąż przypominała sobie o jutrzejszej rozmowie z Jen. Jak zareaguje na najnowsze wieści i czy czasami nie odwali czegoś równie nieprzewidywalnego, co dotychczasowe przekręty. Wystarczył zaledwie cień na twarzy, który Bertinelli szybko wyłapała. Zapewne dałaby radę napisać całą pracę naukową na temat mowy ciała Beverly i odpowiedniego dopasowywania poszczególnych grymasów do myśli czy też odczuć.
- Tak - przyznała, co widać było, jak na dłoni. Wydawała się zmęczona, jak po całym dniu wrażeń. - Jestem u nich w domu, w swoim starym pokoju. Niezły zwrot akcji, nie?
Rodzice, którzy tak długo utrzymywali ciszę radiową z własnej woli przyszli powitać ją w Brisbane, jakby zaledwie wróciła ze studiów w innym mieście.
- Siedzą na dole z Oliverem. To wszystko brzmi trochę jak sen.
Taki pozytywny sen, w którym nie ma cienia koszmaru czy złego przeczucia. Odrobinę obawiała się czy to nie czasami ta sławna cisza przed burzą.
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Znając twoje lepkie ręce od razu dobrałabyś się do mojej bielizny. – Zaśmiała się nawiązując do sytuacji z Syrii. Wtedy to Margo sama namawiała kobietę aby korzystała z jej ubrań nie myśląc o tym, że dała też dostęp do reszty swej garderoby. Dopiero później (czy to podczas rozmowy czy pisana maili) wyszło na jaw, że Beverly rzeczywiście napotkała na bieliznę lekarki i dokładnie się jej przyjrzała. - Nie mam wielu rzeczy. Z Włoch zabrałam głównie ubrania. – Nie brała wielu pamiątek albo albumów rodzinnych, bo nie spodziewała się, że zostanie w Australii dłużej niż zezwoli jej na to wiza. Nie miała wielkiego planu, który zamierzała zrealizować. Płynęła z prądem na zasadzie „co będzie to będzie” zwłaszcza, że przed przyjazdem do nowego kraju próba kontrolowania własnego życia spaliła na panewce. Po co więc powielać te same błędy? – Ale przyznaję, że zmęczyłam się rozpakowując dwa talerze. – Ciężko wypuściła powietrze, jakby faktycznie była wyczerpana. – Nie dziw się. Po co mi więcej naczyń, skoro jestem sama? – Miała po dwie sztuki najpotrzebniejszego wyposażenia. To znacznie ułatwiało przeprowadzkę i zajmowało mało miejsca w szafkach, które świeciły pustkami. Bertinelli to nie przeszkadzało. O dziwo ów minimalizm zaczynał jej się podobać, a nawet coraz bardziej go doceniała. Szybko okaże się na jak długo się z tym pogodzi zwłaszcza, że wychowała się w rodzinie, w której wszystkiego było dużo, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie (oceniając na podstawie zawartości stołu podczas wspólnych kolacji).
- Kiedy wracasz? – zapytała powstrzymując się przed dwuznaczną sugestią na temat wspólnych zajęć. Cholera, nawet będąc „daleko” do głowy przychodziły jej niegrzeczne myśli a przecież równie dobrze mogła powiedzieć, że za parę dni wróci do pracy, bo dłużej tak nie wytrzyma. Z jednej strony miała dość bezczynnego siedzenia a z drugiej nie była pewna czy bez problemu weszłaby na salę operacyjną.
- Che cosa? – zapytała z niedowierzaniem, bo choć sama namawiała Strand do spotkania z rodzicami, to aż takiego rozwinięcia się nie spodziewała. Bardziej tego, że Beverly siedziałaby teraz w hotelu mówiąc do telefonu „A nie mówiłam?”, bo nie każdy miał tam zgraną rodzinę jak Bertinelli. – Bev, szybko zamrugaj trzy razy, jeżeli ktoś cię porwał i odurzył. – Nabijała się podkreślając swoje zaskoczenie, ale po opisie państwa Strand wcale by się nie zdziwiła gdyby coś podobnie mrocznego miało miejsce. Kto wie co siedziało w głowach Australijczyków? - To niesamowite. – Koniec nabijania się. To była poważna sprawa. – Jak do tego doszło? I czemu narzuta, na której leżysz jest w Hello Kitty? – To nie prawda. Narzuta nie była różowa i na pewno nie z Hello Kitty, ale Margo koniecznie musiała w żartobliwy sposób nawiązać do nadrukowanych tygrysów na wspomnianym materiale. Nie wiedzieć czemu ją samą również stresowało spotkanie Beverly z rodzicami. Bardzo zależało jej aby wszystko się udało i żeby dziadkowie poznali wnuczka, chociaż to nie była jej sprawa i równie dobrze mogłaby być teraz obojętna. Mogłaby się nie przejmować i nie interesować w efekcie czego nie próbowałaby w głupi sposób rozbawić pani oficer.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nic nie mogła poradzić na to, że Margo trzymała swoją osobistą bieliznę tuż obok ubrań codziennych. Normalna sprawa, której Beverly wcale dokładnie nie przemyślała, natrafiając na bardzo ciekawy komplet, który skutecznie pobudził wyobraźnię. Nie jej wina, że mózg od razu podsunął jej wizję Bertinelli, ubranej zaledwie w to, czego tak nieśmiało dotknęła.
Przesunęła dłonią po twarzy, z wolna kręcąc głową.
- Jesteś zbyt pamiętliwa, wiesz? - stwierdziła zaczepnie, przypominając sobie o konkretnej sytuacji z syryjskiego obozu. Dobrze, że nikogo innego nie było wtedy w namiocie; reszta medyków nie dałaby jej żyć przez kolejne dni. Przynajmniej teraz wiedziała, jaki konkretnie rozmiar nosiła Włoszka. To niezwykle przydatna informacja, której czasami nie idzie tak łatwo uzyskać.
Tylko dwa talerze? Nie wierzyła.
- A co jeśli przyjdzie do ciebie więcej ludzi, na przykład kiedy zrobisz imprezę? Będziemy kupować jednorazową zastawę?
Nagle zasznurowała usta, słysząc, że użyła osoby mnogiej. To nic. Ten mały szczegół powinien zaginąć w całokształcie wypowiedzi, związanej z pewnym minimalizmem, który sprawdzał się tylko przy codziennych sprawach. Z drugiej strony, to jasne, że zamierzała pomagać Margo nawet w czymś tak niepozornym, jak zakupy przed imprezą.
- Pojutrze - zamierzała dotrzymać terminu krótkiego wypadu bez niepotrzebnego przedłużania. Nie chciała za bardzo rozjechać codzienności swojej i Olivera, podatnego na wszelkie odstępstwa od rutyny. Raz na jakiś czas to nawet lepiej dla niego, jednak Strand wolała nie rozregulować małego organizmu, który później będzie się na nim mścił. Zdaje się, że wciąż przeczytała zbyt mało książek o wychowywaniu dzieci.
- Do południa mam odwiedzić Jen, a nie chciałabym później na załamanie karku jechać na lotnisko.
Nie wiedziała jeszcze, czego nowego dowie się od małżonki. Sytuacja zmieniała się za każdym razem i teraz również musiała być przygotowana na wszystko. Mogła tylko mieć nadzieję, że obecność Olivera trochę załagodzi podejście Jen i nie usłyszy w zamian gróźb, albo zakładania spraw sądowych. Nagle miała do czynienia z zupełnie obcą osobą i to najbardziej ją w tym wszystkim przerażało. Musiała jednak trzymać fason, aby niepotrzebnie nie martwić swoich bliskich. Jakoś sobie poradzi. Dźwignie to na własne barki, bo potrafiła mierzyć siły na zamiary. To umiejętność znacznie lepsza od polegania na cholernej arogancji, w której uparcie staczano się w dół, ze względu na brak odwagi do poproszenia o pomoc.
Korciło ją, aby zamrugać zdecydowanie więcej razy niż trzy, ale zamiast tego uśmiechnęła się swobodnie, zadowolona ze stopniowego nadrabiania kontaktu z rodzicami. Coś po drodze się popsuło, ale nie było na tyle źle, aby myśleć nad kompletnym odcięciem się. Strandowie, pomimo zabiegania i upartości w niektórych tematach, nie byli złymi ludźmi. Zawsze pomagali swoim pociechom i gdyby nie oni, Bev z pewnością nie zaszłaby w swoim życiu do punktu, w którym aktualnie tkwiła.
- Podejrzewam, że to sprawka mojego brata, albo siostry. Czekali na mnie przed terminalem.
Wyglądało na to, że jedynym „ale” jakie mieli państwo Strand była właśnie Jen. Jak dużo wiedzieli na jej temat i jak to możliwe, że ich instynkt przeważał nad przeczuciami Beverly? Teraz czuła się głupio, ale to całkowicie normalne, biorąc pod uwagę ogół sytuacji. Najważniejsze, że rodzice jej nie odesłali, pokonani tym, jak nierozważną mieli pierworodną. Cóż, życie. Bywały sprawy gorsze, więc bagno, w które wpakowała się Bev w dobrej wierze, nie było najgorsze i niemożliwe do przełknięcia.
Przy wzmiance o Hello Kitty, obróciła głowę na bok, wbijając policzek we wspomnianą narzutę.
- Jaka narzuta, taki właściciel, słyszałaś takie przysłowie? - dopytała, katem oka zerkając na telefon, próbując przy okazji ukryć rozbawiony uśmiech. - I jeszcze… prawdziwa kobieta nie boi się różu.
To akurat powiedzenie dotyczyło głównie mężczyzn, ale nic nie powstrzyma Bev przed przeinaczaniem poszczególnych idiomów czy międzynarodowych prawd. Czy we Włoszech mężczyźni w ogóle musieli mieć powiedzenie na róż? Wątpliwa sprawa. Tam zdaje się nawet najbardziej nabite miśki nie wstydziły się założyć pudrowej, idealnie dopasowanej koszulki. Powinna kiedyś zajrzeć w tamte rejony.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze o moim głównym powodzie przyjazdu do Brisbane - wyjaśniła już nieco poważniej, zerkając na Margo. - Zdaje się, że muszę z tym poczekać do jutra.
Po spotkaniu z Jen, będzie mogła podjąć przynajmniej część decyzji. Wciąż wyżerało ją to od środka, ale jakoś się trzymała. Musiała, choćby dla Olivera i świętego spokoju, który kiedyś wreszcie nastąpi.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Zastanowię się, jak już jakąś zorganizuje. – Lubiła organizować spotkania w większym gronie. Dobrze czuła się w roli gospodyni i tej, która chce dopieścić podniebienia gości. Ograniczenia mieszkaniowe w Australii jednak zrobiły swoje. W poprzednim mieszkaniu nie było miejsca na imprezy, w hotelu nie miała na to ochoty a teraz.. najpierw musiała wrócić do pracy. Nadal poznawała ludzi i choć część mogłaby już nazwać swymi kolegami, to na razie chętniej chodziła na imprezy zorganizowane przez innych czując się jeszcze za mało pewnie w roli doskonałej gospodyni (zwłaszcza, że miała słabo wyposażoną kuchnię).
- Spędzenie czasu z rodziną na pewno dobrze ci zrobi – skomentowała na wspomnienie o odwiedzinach Jen i niechęci wobec pośpiechu, który mógł okazać się fatalny w skutkach. Beverly miała okazję zobaczyć się z bliskimi (na dodatek również z rodzicami), z czego powinna skorzystać maksymalnie jak się tylko dało. Przynajmniej tak uważała Margo, która zawsze będzie popierać bliskość z rodziną, o ile nie była to toksyczna relacja.
- Jak wypoczniesz po podróży to może wpadniecie do mnie? Zobaczysz jak się urządziłam. – Do tego czasu zdąży dokupić parę dodatków albo niedużych mebli dopełniających wnętrze nowego lokum, z którego była zadowolona. Wcześniej tego nie czuła głównie z powodu świadomości, że był to przejściowy etap. Nadal do takiego należał, ale większe zaangażowanie się w pracy, złożenie wniosku o wizę pracowniczą i odnowienie kontaktu z Beverly były kluczowe w zmianie nastawienia Margo co do swojego aktualnego położenia.
- Ah! Powinnam ich uściskać. Twojego brata albo siostrę. Nie ważne. Zrób to za mnie. – Była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Cieszyła się, że rodzeństwo Beverly było zaangażowane w ciche odbudowanie relacji z rodzicami zwłaszcza teraz, kiedy Strand znalazła się w trudnej sytuacji. Posiadanie przy sobie kogoś bliskiego to klucz do zdrowia psychicznego albo przynajmniej próby zachowania go.
Zmarszczyła brwi uważnie przyglądając się kobiecie na ekranie.
- Macie w Australii dziwne przysłowia. – Uwierzyła Beverly na słowo nie wyczuwając przez telefon żartobliwej nutki. Była też świadoma, że różne kraje miały swoje własne dziwactwa, więc posiadanie takiego stwierdzenia wśród Australijczyków cale by jej nie zdziwiło. – Kobieta nie boi się różu.. – powtórzyła niepewnie. – Czy ty mnie wkręcasz? – Jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, jakby to mogło pomóc w określeniu intencji Strand, co przez ekran telefonu było znacznie utrudnione. Widziała tylko jej twarz. Nie mogła ocenić postawy, zerknąć na dłonie albo w jaki sposób układa nogi. Wszystko miało znaczenie.
- Nie pytali cię o to? – Czyżby rodzice Beverly, że ta przyjechała tak po prostu? Nie. Na pewno coś wyczuwali, bo przecież ich córka nie przyjechałaby z synem i bez żony. Nieobecność Jen musiała być alarmująca, a jednak o dziwo nikt o to nie pytał. O dziwo – bo sądząc po opowieściach Bev – rodzice raczej wykorzystaliby ten moment aby wytknąć jej, że mieli rację. Czemu więc nie wnikali w nieobecność Jen? – Może już wiedzą? – W jakiś pokręcony sposób albo w dość bezpośredni, bo ktoś mógł chcieć pozyskać od nich zeznania na temat Jennifer.
Jesteś pewna, że chcesz czekać? Może któreś z nich pojechałoby z tobą i.. na ciebie poczekało? – Margo obawiała się, że po spotkaniu z żoną Strand będzie w podobnych nerwach co w chwili odebrania telefonu od oficera służb. Nie chciałaby aby wtedy kobieta była sama. – Martwię się. Wolałabym, żeby ktoś przy tobie wtedy był.Wtedy; jak wyjdzie z więzienia po spotkaniu z żoną. – Wiem, że sobie poradzisz i wierzę w to, ale czułabym się pewniej, gdybyś miała towarzystwo. To nie muszą być rodzice, ale może któreś z rodzeństwa się skusi? – Była świadoma tego, że jej „czułabym się pewniej” nie miało większego znaczenia. Beverly wcale nie musiała przejmować się odczuciami Margo zwłaszcza, że to była jej osobista i rodzinna sprawa.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie była jeszcze w stanie jednoznacznie stwierdzić czy rzeczywiście czuła się odprężona. Część mięśni wciąż pozostawała napięta, nieco utrudniając pełne wyluzowanie. Nie miała ostatnio najlepszego czasu. Ignorowała własne bóle pleców czy głowy, skupiając się bardziej na Oliverze, którego pod żadnym pozorem nie chciała zaniedbywać. Nawet dzisiaj nie była pewna tego, jak będzie patrzył na Jen, gdy już trochę podrośnie. Czy dowie się o całej sytuacji czy może wszyscy będą udawać jedną, wielką rodzinę, żyjąc tym samym w kłamstwie. Nie byliby pierwsi i ostatni, jednak nie takiego życia chciała dla siebie Beverly. Połowę młodości oddała swojej pracy; nie chciała, aby radykalna decyzja związana z wyjazdem do mniejszej miejscowości, na mniej niebezpieczną posadę zamieniła się w koszmar. Nikt nie powinien udawać rodzinnych uczuć, one powinny brać się same z siebie, zupełnie naturalnie.
- I tak zamierzałam się wprosić, więc na pewno wpadnę - uznała, bezpośrednio przyznając się do swoich niecnych zamiarów. - I jeśli potrzebowałabyś pomocy, żeby coś dodatkowo złożyć, albo skręcić… chętnie się tym zajmę.
Będzie miała na czym się „wyżyć” po rozmowie z Jen. Nie mogła na nią patrzeć, tak jak kiedyś. Za każdym razem, gdy widziała jej twarz, przypominała sobie o pierwszym przesłuchaniu w Cairns. Miała żal do samej siebie. Czuła, że związanie się z Jen było błędem, który popełniła, próbując spełnić oczekiwania narzucone przez społeczeństwo. Nie robiła tego nawet dla rodziców, bo ani matka, ani ojciec nie mówili wprost o koniecznym ustatkowaniu się. Wzięła to, co miała pod ręką, bo sądziła, że dokonuje najlepszego, możliwego wyboru. Do czasu. Do tej cholernej misji w Syrii, która nieco wywróciła jej światopogląd do góry nogami. Ale cóż z tego, skoro koniec końców wróciła do Australii i postanowiła przenieść związek z Jen na wyższy poziom, ku jej wyraźnej aprobacie.
- Ok, przekażę, że to od ciebie - zgodziła się na przytulanie rodzeństwa, które oczywiście wiedziało o Margo. Nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała bratu i siostrze o wspaniałej pani doktor, zapoznanej na innym kontynencie. Niestety, nie mogła osobiście sprowadzić jej do Australii, ze względu na pewne zobowiązania, ale posiadała kilka zdjęć, wykonanych na miejscu przez żołnierzy i resztę obozowiczów. Oficjalnie pojechała tam jako wolontariuszka i taką narrację utrzymywała przed własnym rodzeństwem, któremu ufała najbardziej. Na szczęście, teraz nie musiała gryźć się w język, ilekroć wspominała o pracy.
- Nie tylko przysłowia mamy dziwne, sama słyszałaś jak niektórzy wyrażają się na ulicy - Australijczycy bywali bezwstydni i to znany fakt. Nie bali się dosłownie nazywać rzeczy po imieniu, albo wyolbrzymiać błahe z pozoru sprawy. Byli trochę jak Brytole, ale w wersji hipisowsko-dresiarskiej. Nic dziwnego, że Amerykanie wielokrotnie wywalali oczami, słysząc ich typowy żargon.
- Chociaż… muszę ci się przyznać, że czasami jednak boję się różu - stwierdziła, już nie ukrywając uśmiechu. Cieszyła się, że Margo do niej zadzwoniła. Wystarczył jej głos i spojrzenie, aby poczuła się lepiej, trochę uspokojona przed jutrzejszym spotkaniem z Jen.
- Wydaje mi się, że chcą poczekać, aż będę „po”. Wtedy będziemy mogli podjąć decyzję, co dalej.
Czy zaczną przyjeżdżać regularnie do Olivera, a może zabiorą małego na tydzień, jeśli znajdą lukę w grafiku. Nie byli wcale tacy wiekowi, ale powoli przyzwyczajali się do przejścia na emeryturę, co da im znacznie więcej czasu dla rodziny. Nadrobieniu czegoś, co przegapili, wciągnięci w wir pracy. Bev czuła nawet, że powieliła poniekąd ich zachowanie, od razu pakując się w wielką karierę, w młodym wieku.
- Zapytam ich - postanowiła, traktując poważnie wszystkie obawy i troski Bertinelli. Od zawsze liczyła się ze zdaniem pani doktor i nigdy nie podważała jej przeczuć. - Ale jeśli nie dadzą rady, nie będę im robić wyrzutów. Mają też swoje życie.
Najważniejsze, że nie zapominali o siostrze i pomogli jej poniekąd naprawić popsute relacje z rodzicami. To pozwalało na snucie odważniejszych planów, związanych z przyszłością.
- Zabrałabym cię ze sobą, gdyby sytuacja była trochę łatwiejsza - przyznała, podkładając przedramię pod kark. Utkwiła spojrzenie w Margo, dostrzegając że nawet po wypakowywaniu kartonów wyglądała pięknie. Podobnie jak w Syrii. Nie ważne, jak wiele działo się dookoła, zawsze potrafiła wykrzesać z siebie coś pozytywnego, emanując ujmującą energią.
- To tylko dwa dni. Będzie dobrze.
Musiało być. Przebrnie przez najgorsze i odwiedzi Margo w nowym mieszkaniu, tak jak wspomniała. Miała dzięki temu dodatkową motywację do przebrnięcia przez następne kilkanaście godzin.
- Jakie masz plany na resztę dnia? - dopytała, chcąc skupić się nieco bardziej na pani doktor. Jej sprawę już trochę obgadały, więc teraz mogą przedyskutować coś przyjemniejszego.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Zakryła dłonią usta nie tylko w zaskoczonym geście, ale także pokazując, że nie zamierzała puścić pary na temat niespodziewanego i jakże ważnego wyzwania.
- Wszystkich odcieni? – zapytała szeptem, jakby przywołanie „różu” głośniej było równoznaczne z wezwaniem demona. Z delikatnym uśmiechem na twarzy czekała na odpowiedź co chwilę przyłapując się na myśli, że chciałaby aby Beverly wróciła jak najszybciej. – To ważne. Muszę wiedzieć, przed czym cię chronić zwłaszcza, że po filmie Barbie na świecie zapanowała plaga różu. – Ostatnie słowa znów wypowiedziała szeptem dodatkowo przysuwając telefon do siebie tak aby nikt inny nie usłyszał, o jakim kolorze mówiła. Po chwili jednak odsunęła komórkę i uśmiechnęła się szerzej rozbawiona ich wygłupami. Nim przeszły do kolejnego tematu Margo przesunęła się na kanapie i opadła na nią głowę kładąc na poduszce (jednej jedynej, bo więcej jeszcze nie miała).
- To rozsądne. – Wiedzieć na czym się stało (chociaż odrobinę) aby zdecydować, jakie następne kroki podjąć. W tej chwili nikt nie mógł wiedzieć, co czekało Beverly i co przyniesie jutrzejsze spotkanie z Jen. Margo wciąż była rozdarta pomiędzy trzymaniem kciuków za ich związek, żeby wszystko jakoś się ułożyło a tym jak sama się czuła w obecności pani oficer. Od czasu Syrii nic się nie zmieniło; były ze sobą powiązane w sposób, którego żadna z nich nie umiała wyjaśnić.
- Pisz do mnie, jak wygląda sytuacja. – Czy ktoś był ze Strand, jak się czuła i czy nerwy ściskały jej żołądek. – Po wszystkim też daj znać. Zadzwoń, jeżeli będziesz chciała rozmawiać. – Margo na pewno odbierze, a nawet będzie wyczekiwać choćby jednej wiadomości po wizycie w więzieniu. Chciała być na bieżąco, wiedzieć co się działo i przede wszystkim czy wsiąść w samolot i polecieć do Brisbane.
- Wiem – Parę razy myślała o tym aby zaproponować swoje towarzystwo w podróży do rodzinnego miasta, ale.. – Musisz to zrobić sama – stwierdziła nie mając na myśli dosłownie robienia czegoś w pojedynkę, bo przecież niedawno prosiła o to aby Beverly załatwiła sobie towarzystwo w postaci rodzeństwa albo rodziców. Chodziło bardziej o istotę sprawy, która była bardzo osobista. Wymagała pełnego skupienia i zaangażowania tej konkretnej strefy życiowej bez mieszania w to innych zmiennych.
- Chyba, że rodzice przetrzymają was na dłużej. – Wierzyła, że Strand wróci za dwa dni, ale też nie zdziwiłaby się, gdyby rodzina przekonała ją do przedłużenia wizyty o dobę albo dwie.
Odwróciła głowę w bok nie myśląc jeszcze o tym, co zrobi później. Ciężko jej było się zorganizować w dni, kiedy nie pracowała zwłaszcza, gdy mowa tu o ponad tygodniu wolnego.
- Dokończę czytać pracę naukową, o której ci opowiadałam przed twoim wyjazdem. – A raczej zanudzała Beverly medycznym żargonem, wręcz z zafascynowaniem opowiadając o nowych technikach medycznych opisywanych przez profesora z Szwajcarii. – Może pójdę na spacer, poznam okolicę, zjem kolację w restauracji i wypije drinka w barze. – Wzruszyła ramieniem, bo to nie był pewny plan. Równie dobrze mogłaby zamówić jedzenie do domu, ale czuła że nie usiedzi w miejscu zbyt długo. Wystarczy, że po sytuacji w szpitalu koczowała w hotelu. Od tamtego momentu powoli wracała do siebie a to oznaczało większe społeczne aktywności, do których ją ciągnęło. Po prostu uwielbiała być z ludźmi, nawet jeśli oznaczało to samotne siedzenie przy stoliku w restauracji, acz nadal pośród społecznego zgiełku. Wtedy czuła, że świat żył, pędził dalej do przodu i.. to motywowało ją do tego samego; do rozwoju, poznawania i do wzięcia głębokiego wdechu przypominającego o realnym istnieniu jej jako formy ludzkiej.
- Muszę jeszcze poznać sąsiadów. Nie wiem jak u was, ale we Włoszech to nie do pomyślenia aby nie znać się z sąsiadami. – Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której musząc prosić o pomoc sąsiada z tej samej klatki okazałoby się, że nie wiedziała jak ten miał na imię. W życiu bywało różnie i prędzej czy później musiałaby zgłosić się po coś do drzwi obok albo piętro niżej. Ba, dawało jej to względne poczucie bezpieczeństwa i przy okazji może pozna nowych znajomych.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Ściągnęła brwi w zamyśleniu, jakby rzeczywiście mocno zastanawiała się nad poziomem tolerancji różu.
- Pudrowy jestem w stanie tolerować, ale tylko na bluzach i koszulkach - zarządziła ostatecznie, przekazując Margo kolejną ciekawostkę na swój temat. Nie były w stanie przerobić większości w Syrii, a w mailach dzieliły się najważniejszymi wydarzeniami i związanymi z nimi emocjami. Dopiero na dniach mogły nadrobić pewne zaległości z przeszłości, co napędzało swoistą ekscytację.
- Zadzwonię - obiecała, wiedząc, że będzie potrzebowała kontaktu z Margo, po konfrontacji z Jen. - Albo napiszę. Odezwę się.
Wszystko zależało od tego, w jaki sposób przebiegnie rozmowa. Czy będzie „tylko zła” czy wręcz koszmarna, wysysająca energię i niszcząca obraną postawę. Na widzeniu będzie sama. Zgodnie z przyjętymi zasadami, mogła wejść do środka tylko z synem, bez żadnego, dodatkowego wsparcia ze strony bliskich. Wiedziała o tym. Przygotowywała się mentalnie na nierówną walkę, którą przyjdzie jej stoczyć z zakłamaną żoną. Była gotowa na histerię, szantaż emocjonalny i grożenie sądem. Nigdy nie poznała Jen od takiej strony. Dostrzegła jedynie nałożoną maskę, idealnie imitującą twarz, w którą chciało się uwierzyć. Padła ofiarą strasznej manipulacji, a to zmuszało ją do obrania stanowczego stanowiska, względem przewinień współmałżonki.
- Myślę, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu, aby wrócić na właściwe tory - odpowiedziała, mając na myśli rodziców i prawdopodobieństwo zostania u nich dłużej. - Nie chcę ich sobą osaczać. Powinnam pokazać im, że biorę za siebie odpowiedzialność i nie zamierzam na nich zrzucać żadnych, dodatkowych obowiązków.
Chciała, aby chęć pomocy wyszła od nich, a nie pod naciskiem rodzeństwa czy jej własnego nastawienia. Nie chciała chować się za rodzicami, w obliczu problemu. Liczyła na ich wsparcie, ale ostatnie słowo i tak należało do niej. Nikt nie będzie załatwiał za nią spraw, związanych z podjętą niegdyś decyzją.
- Z resztą, mam już kupione bilety na powrót - dodała, bo chociaż w każdej chwili mogłaby je anulować, nie chciała być stratna. Bardziej chodziło jej o możliwość szybszego powrotu do Lorne, gdzie czekała Margo, jednak przyznanie tego wprost byłoby bardzo niedyskretne. Wolałaby mieć już wszystko za sobą i przytulić się do pani doktor, przy której szybko się uspokajała. Tęskniła za nią, chociaż widziały się nie tak dawno temu.
Nie zanudzała ją nawet przy wspominaniu o pracach naukowych czy też nowych, medycznych postępach w różnych dziedzinach. Bardzo wspierała to, co robiła i podziwiała ją, odkąd wpadły na siebie w Syrii. Medycyna była ważną częścią życia Bertinelli, a to oznaczało, że Bev również będzie interesować się tym tematem.
- Gdybyś potrzebowała polecenia co do restauracji, albo kilku ciekawych miejsc, jestem do twojej dyspozycji - przekazała, żałując odrobinę, że nie może bezpośrednio towarzyszyć Margo. Pozostawało jej mieć nadzieję, że podczas spacerów nie ziści się żaden romantyczny scenariusz, pchający w ramiona pani doktor kogoś niezwykle interesującego i wartego niepodzielnej uwagi. Nie mogła wypierać się zazdrości w nieskończoność, ale póki co, wolała trzymać ją w sobie.
- W Lorne Bay rotacja lokatorów jest dosyć niska, więc łatwo się przyzwyczaić do pewnych twarzy, szczególnie na spokojniejszych dzielnicach - co i raz pojawiały się rodziny z większych miast, spragnione spokoju, uwolnienia od wielkomiejskiego zgiełku. Dokładnie tak wylądowała w miasteczku razem z Jen, przekonana dodatkowo mniej stresogenną pracą. Przynajmniej w założeniu. Jak się okazało na miejscu, leśnicy nie mieli wcale tak łatwo.
- Tylko… uważaj na siebie, dobrze? - poprosiła, zachęcona troską. - Okolica jest spokojna, ale biorąc pod uwagę parę incydentów, lepiej dmuchać na zimne.
Oczywiście, że by się przejęła, gdyby pod jej nieobecność, Margo coś się stało. Może i nie powinna, ale czuła się po części odpowiedzialna za jej bezpieczeństwo. Przyjechała tutaj nie znając nikogo, poza samą Beverly, a to sprawiało, że Strand obrała sobie za cel honoru czuwanie nad dobrostanem pani doktor. Co by się nie działo, miała nadzieję, że Włoszka będzie z nią szczera i nie będzie się wstydzić prosić o pomoc.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Mam cię o to błagać? – zapytała w kwestii polecenia lokalnej restauracji. – Oh, Bella. Proszę cię, poleć mi dobrą restaurację abym dziś zjadła porządnie i smacznie. – Mówiła przerysowanym tonem, przez który jej akcent jeszcze bardziej się uwydatnił. Zrobiła również gest ręką, jakoby była damą w potrzebie a na koniec uśmiechnęła się do ekranu. Znów się wygłupiały jak dzieci, ale żadnej z nich to nie przeszkadzało. Przynajmniej Margo dostrzegła to w jasnych oczach, z których już dawno nauczyła się czytać. Nie zawsze trafnie, ale gdy rozchodziło się o coś poważnego najczęściej obie trafiały w punkt.
- Postanowione. Jutro zapoznam się z sąsiadami chyba, że trafię na któregoś już dzisiaj. – Nie zamierzała się zamykać na nowe znajomości albo chociaż na wiedzę o tym, kto mieszkał obok. Nie chodziło tylko o wychowanie, jakie jej wpojono, ale także o samą naturę Margo. Była otwarta i gotowa na nowe kontakty, co jednak nie oznaczało, że w trymiga się zaprzyjaźniała. Mogła jednak spróbować i w duchu postanowiła, że jeśli poczuje to coś, to znajdzie sobie w budynku przyjaciela albo przyjaciółkę (oto misja dorosłej pracującej kobiety).
- Będę ostrożna – zapewniła z czułym uśmiechem. – Wychodzę z założenia, że świat nie jest aż tak okrutny i przez jakiś czas mnie oszczędzi.. zwłaszcza po ostatnim. – Mówiło się, że piorun nie uderzał dwa razy w to samo drzewo, ale chodziło o coś innego. Margo uważała, że skoro przydarzyło jej się coś bezpośrednio związanego z bezpieczeństwem, to przez jakiś czas los odpuści i nie wpakuje w kolejną niebezpieczną sytuację. Oczywiście to nie oznaczało, że od dzisiaj zamierzała chodzić nocami po najgorszych dzielnicach albo wchodzić na jezdnię bez oglądania się. Będzie żyć dalej bez obaw, że znów coś się przydarzy (co w szpitalu mogło okazać się nie być takie łatwe.).
- Ktoś cię wołał? – zapytała widząc jak Beverly odwraca wzrok i czegoś nasłuchuje. – Wracaj do syna. Będziemy w kontakcie. – Cały czas się uśmiechała aż po ostatniej wymianie spojrzeń rozłączyły się.
W mieszkaniu nastała cisza, którą wypełniła własnymi myślami. Raz jeszcze przetworzyła całą rozmowę aż wstała z kanapy, wyłączyła muzykę i czytając pracę naukową jednocześnie zaczęła szykować się na spacer i kolację.


Margo
Ludzie dziwnie na mnie patrzą. Zawsze tak jest, gdy kobieta samotnie je kolację w restauracji?
wysłano do Beverly Strand


Margo
Wróciłam. Jestem cała i zdrowa. Poznałam Zarę. Przesympatyczną nauczycielkę, która nie umie robić zdjęć. Sama zobacz.
Zrobiła je gdy zamknęłam oczy.
Dobranoc. Odezwij się jutro.
wysłano do Beverly Strand

mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Bez zbędnych komentarzy przyswoiła plan Margo, polegający na lepszym zapoznaniu się z sąsiadami. Im szybciej upora się ze spotkaniem z Jen, tym szybciej wrócić do codzienności w Lorne Bay, skoncentrowanej wokół opieki nad synem. Nie nastawiała się na długie przebywanie na macierzyńskim, ale skoro musiała dźwignąć tę rolę samodzielnie, nie będzie ubolewać. Nie ją jedną spotkała podobna sytuacja. Codziennie ludzie dowiadywali się o przekrętach swoich najbliższych, tracili swoje majątki czy prace. Bev miała ten komfort, że nie musiała obawiać się o utratę dachu nad głową czy środków do życia. Była w stanie przetrwać, jeśli tylko odpowiednio się skupi i nie będzie szukać dróg na skróty.
Po rozłączeniu obiecała sobie, że jak tylko wróci do domu, zaprosi Margo do siebie, albo zgodnie z planem odwiedzi ją w nowym mieszkaniu, po małym odespaniu podróży. Oliver dobrze wszystko znosił więc nie zanosiło się na sabotaż z jego strony, polegający na przejmującym płaczu, albo biegunce.

Bev
Wszystko zależy od tego, co to za kobieta… Włoszki o wyjątkowych umiejętnościach lekarskich tym bardziej przyciągają wzrok ;>
wysłano do Margo Bertinelli

Bev
I poznałaś ją po jednym wyjściu do restauracji? :lol: Powiesz mi więcej jutro, śpij dobrze.
wysłano do Margo Bertinelli


Cały ranek naznaczony zbliżającą się konfrontacją z Jen wcale nie przyniósł większych obaw. Każdą z czynności, związaną z oporządzeniem Olivera przeprowadziła bez pośpiechu czy nadmiernego stresu. O dziwo, była spokojniejsza, niż zakładała, że będzie.
Do czasu.
Po wyjściu z gmachu aresztu, myślała o poszczególnych fragmentach całej rozmowy, czując nieprzyjemny, zimny dreszcz docierający do skóry, pomimo solidnej warstwy odzieży. Wiedziała, że wszystkie te negatywne odczucia biorą się z reakcji jej ciała i chemicznych procesów w mózgu. Czuła się dziwnie, odwiedzając osobę, o której prawdziwym imieniu nic nie wiedziała. Nie prześwietliła jej, chociaż wielu kolegów z agencji robiło to na porządku dziennym, dla zabawy sprawdzając na serwerach wszelkie zebrane dane losowych ludzi, u których kupowali bułki, albo kawę. ASIS wiedziało o tym, kogo zatrudnia, ale najwyraźniej nie prześledzili wystarczająco dokładnie jej całego życiorysu, zapewne również sfabrykowanego.
- Wolałabym, abyś mówiła do mnie tak, jak do tej pory. Nie wiem co powiedzieli ci śledczy, ale na pewno wspomnieli o całej procedurze, którą podjęłam po przyjeździe do Canberry.
Nie była w stanie zapanować nad krótkim, ironicznym parsknięciem.
- Szkoda, że tak długo to przede mną ukrywałaś.
Jen będąca tak właściwie Íris Esteves według danych śledczych, jawnie dzieliła się tajemnicami z przeszłości, dopiero po wylądowaniu za kratkami. Zabawne, jak szybko niektórzy się nawracali, mając aż nadto czasu do prześledzenia całego swojego dotychczasowego życia.
- Twoi rodzice rzeczywiście zmarli, tak jak mi powiedziałaś i trafiłaś do zastępczych czy oni też są jedną wielką farsą?
Zbiła kobietę z pantałyku. Wydawała się wyczerpana i wystraszona. Była bledsza, niż zazwyczaj, nerwowa. Mocno ściskała dłonią krawędź stolika, czekając, aż Bev w końcu pozwoli jej potrzymać Olivera. Rozumiała jej rezerwę w przekazywaniu dziecka, dlatego była cierpliwa.
- Nie wszystko w moim życiu jest kłamstwem. Ty nim nie byłaś, Oliver też nie. Nie byłabym w stanie tego udawać.
Jasne.
- Wyznaczyli już termin rozprawy?
Nic konkretnego nie uzgodniono. Śledczy wciąż zbierali materiał dowodowy, przesłuchując kolejnych świadków. Skala całego przestępstwa była ogromna i jawnie godziła w zabezpieczenia organów państwowych, co wkrótce wypłynie do mediów. Ciężko w takiej sytuacji mówić o czymkolwiek pozytywnym, wynikającym z całości.
Marudzący Oliver ostatecznie trafił w ramiona Jen, przy której nieco się uspokoił, zapewne rozpoznając znajomy zapach. Był nieco stłumiony przez więzienne warunki, ale sposób, w jaki rodzicielka go trzymała, musiał zadziałać na młody umysł.
- Nie jestem w stanie tego dalej ciągnąć - to też Strand zamierzała przekazać swojej małżonce. Dalsza zabawa w szczęśliwy dom zwyczajnie nie miała sensu.
- W przyszłym tygodniu mój prawnik się z tobą skontaktuje i spiszemy odpowiednie dokumenty.
- Dokumenty? - Jen powtórzyła za nią jak echo, unosząc wzrok znad Olivera, zajętego gryzieniem małej zabawki. - O kogo chodzi, Bev? Dlaczego tak bardzo chcesz rozwodu?
Jej słowa brzmiały jak kolejna manipulacja.
- Nie potrzebujemy go. Mamy razem syna. Mamy razem dom i…
- Nie jestem w stanie normalnie na ciebie patrzeć, myślisz, że to zabawa?
- Chodzi o Margo?
Niewidzialna szpilka zakuła ją w bok, odbierając rezon.
- Widziałam jak na siebie patrzycie. Jak ona patrzy na ciebie. Założę się, że odwiedzała cię, kiedy ja siedzę tutaj. To dobrze, że ją masz.
Chwila, co?
- Nie musimy brać rozwodu, żebyście mogły… być razem.
Nie wierzyła w to, co słyszała. Spodziewała się, że to kolejna manipulacja Jennifer czy Íris, której połowa życia to jawne kłamstwo.
- Jestem w stanie to zaakceptować, tylko proszę, nie rezygnuj ze mnie. Bez ciebie sobie nie poradzę.
Wciąż słyszała w głowie cichy szloch Jen, zmierzając w stronę kawiarni, którą na szybko znalazła w telefonie. Potrzebowała wypić coś konkretnie naładowanego kofeiną, kiedy Oliver grzecznie spał w materiałowym nosidełku, wtulony w kremową bluzę Beverly. Dodatkowe pięć kilo to nic strasznego, szczególnie, że torby z zakupami potrafiły ważyć więcej.
Po otrzymaniu zamówienia, w formie małej espresso na pobudzenie (bez cukru) oraz pełnoprawnego cappuccino na sojowym mleku, postanowiła zadzwonić do Margo, zajmując miejsce na wygodnym fotelu pod ścianą. Potrzebowała ją usłyszeć, po całym tym bełkocie, którego uświadczyła ze strony Jen.
Wzięła głęboki oddech, nim doczekała się odebrania połączenia.
- Miałam się odezwać, więc… - przymknęła na chwilę oczy i westchnęła cicho - Nie przeszkadzam?
Już po pierwszym członie zdania dało radę wyłapać, że coś jest nie tak. Wprawny słuchacz, który znał barwę jej głosu był w stanie wyłapać ton, nieznacznie podkręcony emocjami. Niestety, nie wszystko dało radę przedyskutować przez telefon.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Z opartymi o biodra dłońmi stała pod ścianką wspinaczkową mocno zadzierając podbródek. Rozważała wejście aż do sufitu i po nim wzdłuż specjalnej trasy, którą dzielnie kroczyła jedna z młodych dziewczyn. Obserwowała jej ruchy i to jak trzymała się skałek. Nie była aż tak dobra. Margo robiła to rekreacyjnie, bardziej w celach hobbystycznych niż wyczynowo wyznaczając sobie szalone cele, a jednak dzisiaj pomyślała, że zaszaleje. Nie wierzyła, że jej się uda, bo to było trudne zadanie, ale nic nie stało na przeszkodzie aby spróbowała. A nóż widelec pokaże młodziakom, że kobiety przed czterdziestką też coś potrafią.
Tak. Zrobi to.
Odwróciła się przez ramię mając wrażenie, że słyszy dzwonek swego telefonu. Ekran leżącej na torbie komórki był czarny, co utwierdziło Bertinelli w przekonaniu, że wariowała. Nie dosłownie i nie szaleńczo, ale od rana myślała o Stanton i jej wizycie w więzieniu. Stresowała się tym i mocno niecierpliwiła, dlatego spontanicznie postanowiła pojechać do Cairns na ściankę wspinaczkową aby czymś zająć umysł i zmęczyć ciało. To drugie się udawało, ale pierwsze nie zdało testu, co ujawniało się wraz z wyśnionym dzwonieniem komórki. Powróciła spojrzeniem na dziewczynę, która była już w połowie trasy. Dobrze będzie jeśli sama przejdzie choćby metr dosłownie zwisając z sufitu.
- Boisz się? – zapytał Carl, którego poznała niedługo po przyjeździe do Australii. Centrum wspinaczkowe, w którym pracował, było jednym z pierwszych miejsc odwiedzonych przez panią doktor.
- Bardziej tego, że się zbłaźnię.
- Przestań. Francis trenuje, bo chce kiedyś reprezentować kraj na mistrzostwach olimpijskich.
- Poważnie?
- Tak. Wszyscy przy niej wyglądamy jak stado błaznów. – Carl się zaśmiał również unosząc spojrzenie na dziewczynę będącą coraz bliżej ściany, po której kolejno zamierzała zejść. – Szykuj się. – Odwrócił głowę i spojrzał na szelki założone przez Margo. Sprawdzał wzrokiem czy się nie poluzowały – wiadomo.
Bertinelli znów miała wrażenie, że słyszy dźwięk dzwonka swego telefonu. Zamierzała zignorować ów omamy, ale ostatecznie i tak odwróciła wzrok dostrzegając rozświetlony ekran. Bez chwili wahania szybkimi krokami zbliżała się do swojej torby słysząc z tyłu wołanie Carla, że zaraz jej kolej.
- To ważne. Muszę odebrać. – Nim się pochyliła dostrzegła nazwę kontaktu. Z jednej strony poczuła radość, że Beverly do niej dzwoniła a z drugiej wiedziała po jakim spotkaniu teraz była.
- Ciao – powitała rozmówczynię i wolną ręką machnęła do Carla, żeby na nią nie czekał na co ten z dezaprobatą pokiwał głową. Cóż, to Margo płaciła za godzinę a nie on, ale wcale nie czułaby się stratna. Pół dnia czekała na ten telefon. Nie zamierzała nagle się rozłączyć, bo miała jeszcze do wykorzystania piętnaście góra dwadzieścia minut.
- Nie przeszkadzasz. Jestem w centrum wspinaczkowym. Akurat kończy się moja godzina. – Nie zamierzała kłamać na temat tego gdzie była i co robiła, lecz nagięła nieco prawdę tylko po to aby Beverly nie czuła, że zabierała pani doktor czas. – Jak się czujesz? – zapytała wprost zanim złapała za swoją torbę i poszła w kierunku szatni, w której będzie miała odrobinę spokoju (i ciszy). – Nie brzmisz najlepiej. – Spodziewała się, że wizyta w więzieniu nie będzie należeć do najprzyjemniejszych, ale wolałaby aby ta aż tak bardzo nie odcisnęła piętna na Strand. – Opowiesz mi o tym? – Usiadła na ławce i oparła się o ścianę za sobą. Czekała dłuższą chwilę aż Beverly podejmie decyzję albo ułoży w swej głowie szalejące myśli. – Bella – Postanowiła wtrącić się pierwsza zanim usłyszała odpowiedź na zadane pytanie. – cokolwiek ci powiedziała pamiętaj, że jesteś odważną, inteligentną, zabawną i cudowną kobietą, która poradzi sobie ze wszystkim. Radziłaś sobie w wielu sytuacjach stresowych i kryzysowych. Dasz radę i z tym. Wierzę w ciebie. – Poczuła dziwną potrzebę powiedzenia tego wszystkiego. Rzucenia gadką motywacyjną, żeby nieco podładować baterie Beverly i jej poczucie własnej wartości.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Być może uległa pozornej iluzji, albo efektowi placebo, nie mniej, wyraźnie uspokoiła się za sprawą znajomego głosu, wybrzmiewającego w głośniku. Pozwoliła sobie na dokładny wdech i wydech, trwające po trzy sekundy.
Biorąc pod uwagę centrum wspinaczkowe, nie trafiła na idealny moment do poważnych rozmów.
- Jeśli potrzebujesz trochę czasu, mogę zadzwonić za piętnaście minut - zapewniła od razu, nie chcąc odrywać Margo od zajęcia. Przy okazji sprawdziłaby czy Oliver nie narobił w pieluchę, albo nie potrzebował innej, pilnej interwencji. Lada moment powinna nauczyć go korzystania z nocnika, jak tylko opanuje siadanie i raczkowanie. Ciężko uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu był nieporadną, małą kulką, ledwo otwierającą oczy.
- Trochę… odrętwiała - przyznała, skupiając się nieco bardziej na fizycznych aspektach całej sytuacji. W środku wciąż odrobinę drżała, ale potrafiła na tym zapanować. Mnóstwo ćwiczeń psychologicznych ułatwiało panowanie nad nagromadzonymi emocjami, kotłującymi w głowie. Nie podejmowała żadnych, pochopnych decyzji i nie analizowała usilnie każdego, wypowiedzianego przez Jen słowa.
- O wszystkim? - miała wyprztykać się ze wszystkiego, co ją niepokoiło? Nie chciała zrzucać na Margo zbyt dużego ładunku, związanego z nieprzyjemnościami. Doceniała jej podejście i ciepłe słowa. W niektórych momentach czuła, że zwyczajnie na to nie zasługiwała. Czekała ją jeszcze długa droga do zaakceptowania swojego losu, w oparciu o to, co zrobiła Jen. Jak paskudnie ją wykorzystała i teraz szantażowała emocjonalnie, bo to jej główna linia obrony. Była tylko zagubioną kobietą, potrzebującą swojej żony. Jasne.
- Jesteś cudowna, wiesz? - musiała to podkreślić po raz kolejny w swoim życiu, otrzymując wsparcie ze strony pani doktor. Oczywiście, wolałaby rozmawiać z nią bezpośrednio; móc widzieć jej twarz i dotknąć dłoni, co zdecydowanie uspokoiłoby organizm, przestawiony na tryb wzmożonej czujności. Czuła się odkryta, jakby każdy, siedzący w kawiarni klient wiedział, co sprowadzało ją do Brisbane i jak wielką, naiwną idiotką była. Będzie się musiała odkuć; choćby dla siebie samej.
- Przemyślałam całą sytuację związaną z Jen - przyznała, bo teraz, nie widząc Margo bezpośrednio, była nieco bardziej skłonna podzielić się pewnymi przemyśleniami sprzed kilku dni. - I podjęłam decyzję o rozwodzie. Nie mówiłam ci o tym, bo nie byłam pewna, na ile to przejdzie przez moją głowę.
Pozwoliła sobie na chwile przerwy, celem upicia dwóch łyków kawy. Starała się uważać przy tym na Olivera, aby czasami nie upaćkać go kofeinową mieszanką, pozostawiającą problematyczne plamy.
- Raczej łatwo się domyślić, jak na to zareagowała - kontynuowała dalej, opisując reakcję Jen na wieść o rozwodzie. - Zaczęła wyrzucać z siebie całą masę niewygodnych rzeczy, byle tylko odwieść mnie od składania papierów. Wciąż mówiła o tym, że to najgorszy możliwy czas… że nie wytrzyma bez Olivera i na pewno niedługo wyjdzie, jak tylko ktoś wykona odpowiedni telefon.
Brzmiało podejrzanie; zupełnie, jakby jakiś przekręt wyciągał Jen z paki tylko po to, aby później domagać się rekompensaty. Nie znała kobiety, z którą rozmawiała w pokoju widzeń. Miała te same rysy twarzy, co jej żona, ale cała reszta była kompletnie inna. Zupełnie, jakby ktoś wymieszał wszystkie, pasujące do siebie elementy i wywrócił niektóre z nich na drugą stronę. Potworne uczucie.
- Nie wiem już co o tym myśleć… - była wyczerpana. Jedyne, o czym marzyła to długa, gorąca kąpiel, masaż i odpoczynek na wygodnym materacu, od którego nie będą boleć jej plecy. Jeszcze przez długi czas tego nie doświadczy, mając na głowie syna, również wymagającego odpowiedniej opieki i komfortu.

ODPOWIEDZ