Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
#8
Room114
Jak mogła przegapić spontaniczną przeprowadzkę Margo, związaną z rzekomym brakiem porozumienia ze współlokatorką? Czuła że ominęło ją wiele rzeczy z powodu decyzji podjętej tego samego dnia, którego Jen trafiła za kratki. Miały już za sobą jedno spotkanie, z którego szczegółów nie zdążyła przekazać Włoszce. Obie nieco się rozminęły przez ten czas, co niekoniecznie pocieszało Beverly. Potrzebowała odnowienia kontaktu, wyniesienia go na normalny poziom, co nieco zaburzyły ostatnie wydarzenia, o których dowiedziała się od Lachlana. Zwykle stroniła od mediów społecznościowych, chcąc przeznaczyć większość czasu dorastającemu synowi. Gdy zgłębiła temat, związany z wyjątkowo nieprzyjemnym incydentem w miejscu pracy Margo, od razu zaczęła szukać opiekunki do Olivera. Całe szczęście, miała w pracy osoby posiadające dzieci, toteż kierując się poleceniami, zaangażowała w niańczenie syna dwudziesto-paroletnią Filipinkę z doświadczeniem.
Po przejęciu dziecka i nakreśleniu wszelkich szczegółów, postanowiła udać się do sklepu, celem zakupienia słodyczy oraz czegoś mocniejszego. Nie spodziewała się, że Margo będzie w imprezowym nastroju, ale starała się pozyskać coś, co przynajmniej odrobinę odwróci jej myśli od nieprzyjemnych doświadczeń. Cholera, powinna tam być. Gdyby ten przeklęty facet czuł na sobie jej zimny oddech, nawet nie przyszłoby mu do głowy aby niepokoić lekarzy, przewijających się w szpitalu. Miała nadzieję że zwyrodnialec zgnije w więzieniu razem ze swoją walniętą konkubiną.
Na miejsce postanowiła dojechać Jeepem, który to perfidnie zaparkowała na parkingu hotelowym. Dodała przy okazji, że jest gościem pokoju 114, wcześniej sprawdzając dostępne opcje zakwaterowania. Skoro Margo posiadała warunki, pozwalające na zakwaterowanie dwóch osób, raczej nie narobi jej dodatkowych kłopotów? W razie potrzeby była w stanie wyłożyć odpowiednią kwotę, byle tylko dostać się do kobiety, o którą bardzo się martwiła. Nie była w stanie wyobrazić sobie, jak beznadziejnie musiała czuć się Margo w obcych stronach. Obie nie zasługiwały na ograniczenie kontaktu, co docierało do Bev z każdym kolejnym pokonywanym piętrze w windzie.
Chciała ją uściskać i zapewnić, że wszystko będzie dobrze i jakoś sobie z tym poradzą. Obie. Skoro Margo przyjechała w jej strony, zamierzała czuwać nad jej dobrostanem i wspierać na wszelkie możliwe sposoby. Zdecydowanie na to zasługiwała.
Zatrzymawszy się pod drzwiami z numerem 114 zapukała po trzykroć w drzwi, czekając na odezw. Była bardzo wyrozumiała i nawet kilkuminutowa zwłoka nie odstraszyła jej od czatowania pod wejściem do pomieszczenia. Gdy tylko Margo pojawiła się w progu, zamknęła ją w ciasnych objęciach, trzymając przy okazji torbę z zakupami.
- Jak się czujesz? - zapytała szeptem, po dłuższej chwili, w trakcie której pozwoliła sobie na milczące przeżywanie momentu. Wystarczała sama obecność i zapach tej drugiej osoby, aby poczuć swoistą więź, budzącą troskę. To oczywiste, że nie zamierzała zostawić Margo samą sobie po tych wszystkich wydarzeniach. Sama również tego potrzebowała, co okazywała w formie minimalnego dystansu, względem ciałami. Chciała wysłuchać wszystkiego, co Bertinelli leżało na duszy i przy okazji zamierzała podnieść ją na duchu, co przypominało o dniu aresztowania Jen. Pora, aby również dała coś od siebie.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Siedziała w pustej wannie z podkulonymi nogami, których kostki obejmowała dłońmi. Patrzyła przed siebie i zastanawiała się nad wszystkim, co zaszło feralnego dnia w szpitalu. Myślała o postrzelonej instrumentariuszce i świętej pamięci Fanny, która niczemu nie zawiniła. Analizowała każdy krok szukając sposobów na inne rozwiązanie tej sprawy. Coś mogła zrobić inaczej. Sprawy mogły potoczyć się w lepszym kierunku dla sześciolatki, ale nic z tego. Niczego nie zmieni i jako chirurg była tego świadoma, lecz akcja związana z Marianem zaburzyła jej dotychczasowe wyuczone myślenie. Sprawił, że zaczęła podważać własne decyzje i zachowanie. Mogła być odważniejsza, lepsza, mogła więcej powiedzieć albo szybciej się ogarnąć po tym jak zastygła na widok broni wycelowanej w jej stronę.
Tamten dzień był okropny.
Kolejne niewiele lepsza.
Po całym zdarzeniu próbowała skontaktować się z ex żoną, żeby móc porozmawiać z Amelią – nic z tego. Kolejno zadzwoniła do matki i płakała do słuchawki tak długo aż rozbolała ją głowa. Zachęcano Margo aby wróciła do Włoch tylko, że tam nie mogłaby pracować na co się nie godziła. Tęskniła za rodziną, ale.. Tęskniła za rodziną i to uczucie dopadło ją następnego dnia rano, kiedy po przebudzeniu zauważyła wciąż nierozpakowaną walizkę. Coś kliknęło. Aż zerwała się z materaca i nagle poczuła silne ukłucie w sercu. To nie był fizyczny ból tylko skutki traumy. Wziąć stojąc przy łóżka usiadła na ziemi i sięgnęła po telefon zauważając sms’a od Beverly.
Nie odpisała.
Zrobiła to kolejnej doby i kiedy Strand oznajmiła, że przyjedzie do Cairns to zebrała się w sobie aby pójść do łazienki. Zachęciła się chociaż do umycia zębów i po tym usiadła w ubraniu do nieszczęsnej wanny nieświadoma upływającego czasu.
Słysząc głuche pukanie zerknęła w stronę drzwi od łazienki i przez sekundę uznała, że nie otworzy. Może gdyby wcześniej wzięła prysznic to czułaby się pewniej.. głupota, wcale nie czułaby się lepiej. Nie psychicznie.
Wzięła głęboki wdech i powoli wygramoliła się z wanny. Resztkami rozsądku psiknęła się perfumami i dłonią poprawiła włosy zanim ubrana w rozciągnięty dres i luźny t-shirt ruszyła do drzwi. Nie czuła się sobą. Do tego potrzebowała jeszcze paru dni. Kto wie? Może nawet jutro się ogarnie, ale na razie pozwalała sobie wszystko przeżyć, bo nie była z tych co duszą w środku wszystkie emocje.
Pod drzwiami odczekała dłuższą chwilę. Możliwe, że Bev słyszała szuranie nóg po drugiej stronie drzwi, ale okazała się niezwykle cierpliwa, bo Margo musiała.. cóż, próbowała się wyprostować i ułożyć ramiona tak, aby wyglądać pewniej, lecz nic z tego nie wyszło.
- Salve – rzuciła niemrawo, co mogło zaginąć w przestrzeni wraz z gwałtownym ruchem, którego siła mocno ją zaskoczyła. Albo to ona nie była gotowa na szczerość płynącą z ów gestu. Od wydarzenia w szpitalu tkwiła sama w hotelu i dosłownie usychała. W domu już dawno byłaby wygłaskana, uściskana i ucałowana przez członków rodziny a tu – w Australii – niczego nie miała. Znajomi z pracy się oferowali, ale jeszcze im nie odpisała, bo nie uważała ich za aż tak bliskich. – Dziękuję, że przyjechałaś. – Odwzajemniła uścisk nieco wolniej niż robiła to zawsze i z każdą kolejną sekundą wzmacniała go aż poczuła gulę w gardle. – Jakbym wszystkich zawiodła – wydukała z ledwością i odchrząknęła próbując pozbyć się niechcianego gościa przy krtani. Tak właśnie się czuła i co gorsza nie mogła liczyć na wsparcie rodziny (najwyżej na odległość i przez telefon, co na potrzeby Margo było bardzo mało). – Wejdź. – Do środka, głębiej, bo stanie tak przy otwartych drzwiach odbierało prywatność.
Powoli rozluźniła uścisk czekając na to samo z drugiej strony i krótko spojrzała w drugie oczy. Jeszcze nie była gotowa na konfrontację z nimi.
- Nie patrz na bałagan. – Nie wpuszczała tu pokojówek, bo sama w ogóle nie wychodziła z pokoju. Łózko było w nieładzie, otwarta walizka leżała na ziemi z co nieco przewalanymi ubraniami a na małym stoliku stały brudne szklanki i kubki, których wczoraj zapomniała oddać obsłudze po tym, jak przynieśli jej obiad (który zresztą niedojedzony stał na regale). – Jesteś głodna? – Oczywiście, że o to zapytała. Matka by ją zabiła, gdyby tego nie zrobiła. – Mam tylko.. – złapała otwarty pojemnik stojący na stoliku i usiadła na fotelu obok. – ..przeterminowany jogurt. – Skrzywiła się widząc datę na wieczku. Dobrze, że teraz mało jadła i ledwie wcisnęła w siebie tylko dwie łyżki. – Możemy zamówić coś z hotelowego menu – zasugerowała wskazując na sztywny kartonik z propozycjami na posiłki. Podciągnęła nogi do góry i w miarę możliwości usiadła po turecku czekając aż Strand zajmie miejsce na drugim fotelu obok stolika. Krzesła z zestawu stały w kącie (można uznać, że za karę).
A jednak ponowie złapała za opakowanie jogurtu postanawiając zjeść kolejną łyżkę, bo tak łatwiej było unikać kontaktu wzrokowego z Beverly.
- Jak się czuje Olivier? - Krążenie wokół innych tematów to również był dobry sposób. - Jak ty się czujesz? - Z jednej strony chciała odciągnąć uwagę od siebie, ale z drugiej naprawdę była tego ciekawa.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
- Nie zawiodłaś - zapewniła, spokojnym ale i stanowczym tonem, w trakcie uścisku. Nie mogła pozwolić, aby Margo obwiniała się za coś, na co nie miała większego wpływu. Kiedy człowiek stykał się z bezpośrednim niebezpieczeństwem, udawanie bohatera przy jednoczesnym podstawianiu się pod czyjąś lufę, to nic chwalebnego. Margo nadal miała córkę i najbliższych we Włoszech, dla których warto dbać o własne życie.
- Już wszystko w porządku. Zrobiłaś co mogłaś - powtórzyła nieco ciszej, pozwalając sobie na przesunięcie dłońmi po plecach kobiety, w uspokajającym geście. Czekała, aż ta powoli rozluźni ramiona, bo chociaż mogłaby tak stać, obie powinny wejść do środka.
Po zamknięciu za sobą drzwi, dyskretnie zerknęła na wystrój pomieszczenia. Miała nie patrzeć na bałagan, ale i tak chciała wyłapać kilka szczegółów, zanim zaczną rozmowę, albo small talk, prowadzący do dalszej części. Wyraźny spadek motywacji i sił nie był czymś normalnym w przypadku Margo. Widziała ją kiedyś na skraju rozpaczy. Myślała o tamtych chwilach, pobieżnie zerkając na wszystkie fanty, zdradzające stan, w którym znajdowała się pani doktor.
Dobrze zrobiła, że przyjechała. Nie lubiła być sama.
- Właściwie, to… - już chciała powiedzieć, że mogą razem przestudiować hotelowe menu, kiedy Margo zaprezentowała marny kubeczek jogurtowy, nie pierwszej świeżości. Sądząc po braku apetytu, nagłej przeprowadzce i wyraźnym przygaszeniu temperamentu, Bertinelli nie miała się najlepiej. Cała reszta, w formie nieporządku była tylko uzupełnieniem całokształtu, ocierającego się o widmo traumy. Wolałaby przedłużyć moment przytulania, ale czuła jednocześnie, że powinna wpierw zorientować się w sytuacji. Niestety, nie były na etapie, w którym wspólne przytulanie na łóżku bez słów mogłoby zostać wprowadzone „z miejsca”.
- Naprawdę chcesz to jeść? - dopytała, widząc, jak Margo wsuwa przeterminowany jogurt. Przecież to aż prosi się o rewolucje żołądkowe i pół dnia wyjętego z życia.
- Możemy coś zamówić - zdecydowała, sięgając przy okazji po wspomnianą kartę. Jednocześnie uniosła nieco wyżej reklamówkę z różnościami.
- Przyniosłam też butelkę cydru, crespini z pesto i… ciasteczka - oczywiście włoskie ciasteczka, z kawałkami gorzkiej czekolady. Jeśli Margo miałaby problem ze zjedzeniem pełnoprawnego dania, mogła sobie pochrupać włoskie paluszki, bo zawsze lepsze to, niż nic, albo przeterminowany jogurt.
Przystąpiła do wykładania na stolik wspominanych produktów, zauważając przy tym, że Margo unika bezpośredniego krzyżowania spojrzeń. Coś zdecydowanie było nie tak i chociaż Bev była gotowa do interwencji, chciała to zrobić możliwie jak najdelikatniej. Walczyła z przemożną chęcią ominięcia tego całego wstępu i przejścia do rzeczy. Zapewnienia Margo, że nie zrobiła niczego złego i była silną kobietą, która przeszła przez piekło. Nie wyjdzie z tego pokoju, dopóki nie zobaczy u niej symptomów, zapowiadających poprawę. Nie zasługiwała na to, co spotkało ją w szpitalu i jeszcze przedtem, z inicjatywy byłej żony. Świat był niesprawiedliwy i przewrotny, niczym scenariusz ambitnego dramaturga, poszukującego coraz to mocniejszych wrażeń.
- Wczoraj byłam z nim na szczepieniu. Był tak zaabsorbowany zabawą stetoskopem i próbą zjedzenia go, że nawet nie zareagował na igłę - będzie z niego odważny jegomość, to z pewnością. Chciała nawet wziąć go ze sobą, ale czuła, że Oliver byłby tylko większym pretekstem dla Margo, aby w całości poświęcić mu uwagę, bez poruszania ważnych kwestii. Jeszcze przyjdzie czas na spotkania z małym Strandem, znoszącym nieobecność Jen coraz lepiej.
- A ja… oprócz tego, że czuję tylko zapach oliwki, pudru dla dzieci i mleka z puszki, jakoś się trzymam - jakoś, gdyż kwestia Jen wciąż była w toku, co wzbudzało w Beverly skrajne emocje. Nie zamierzała jednak poruszać tematu uwięzionej żony, kiedy jej przyjaciółka borykała się z nieprzyjemnymi doznaniami.
Nie wytrzymała.
Musiała przysunąć się bliżej, co też uczyniła, trzymając dłońmi podłokietniki fotela. Usiadła blisko, na tyle, aby fizyczna ucieczka była dla Margo problematyczna. Pozostawało jej więc wzrokowe danie nogi, nad czym Strand zamierzała popracować. Przerabiała sytuacje z przesłuchaniami, ale nie zamierzała wdrażać tamtych metod w tym przypadku. Za bardzo lubiła Margo, aby dodatkowo ją stresować.
- Teraz twoja kolej - mogło zabrzmieć wymagająco, ale wcale nie to miała na myśli. - Nie musisz się śpieszyć.
Nie musiała nawet mówić stricte o wydarzeniu ze szpitala. Powinny nawet zacząć od czegoś lżejszego, co Bev podkreśliła poprzez ujęcie dłoni Włoszki.
- Możemy zacząć od przejrzenia karty z daniami, hm?
To całkiem bezpieczny temat (chyba). Złożenie zamówienia pozwoli na dostarczenia go do pokoju w przeciągu najbliższej godziny więc może lepiej, aby zrobiły to teraz? Wszystko zależało od chęci głównego gościa tego konkretnego pokoju.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Spojrzała na reklamówkę znów myśląc o rodzinie. Tym razem nie była to tęsknota a przyjemna melancholia wraz z którą doceniła zakupowe wybory Beverly. Wiedziała, że to umyślny i przede wszystkim przemyślany zabieg, który niejednego by rozczulił. Cóż, jeżeli nie mogła być we Włoszech to przynajmniej posiadała ich namiastkę.
Była gadułą. Nie przemożną, ale wystarczyło aby stwierdzić, że niewiele rzeczy trzymała w sobie. Teraz też tego nie planowała, ale coś w środku ją dusiło. Jakaś niewidzialna ręka przetrzymywała wszystko to co leżało jej na żołądku, jakby nie miała prawa wyznać tego, co czuła. Miała na uwadze aktualną sytuację Strand oraz ich ostatnią rozmowę na żywo. Niby pomiędzy tamtym a dzisiaj wymieniały się wiadomościami, ale była to głównie wymiana informacji krążących wokół Oliviera. Zdarzało się, że pomiędzy nimi Beverly podpytała o coś doświadczoną matkę na co Margo oczywiście chętnie odpowiadała. To samo miało miejsce w szpitalu, jeszcze przed wezwaniem na operacje, lecz w tej chwili Bertinelli nie była w stanie przypomnieć sobie o co dokładnie ją pytano a na co nie zdążyła odpisać.
- Bene.dobrze, że poszło gładko. Powiedziałaby „Pierwsze koty za płoty”, ale nie miała pojęcia jak to poprawnie przetłumaczyć, żeby miało sens.
Uniosła spojrzenie znad pojemniczka z jogurtem, którego dojadła kolejną łyżeczkę. Pomimo daty ważności nie smakował źle, więc raczej nic nie powinno jej się stać. Jednak nie o tym myślała czując charakterystyczny posmak w buzi a o słowach Strand, które skwitowała krótkim:
- Jakoś.
Nie naciskała jednak, bo przecież unikała kontaktu wzrokowego a bez niego to mogła co najwyżej domyślać się jaki przekaz ukrywano w wypowiadanych zdaniach.
- Cosa fai?Co robisz?; zapytała z zaskoczeniem patrząc jak Beverly przesuwa fotel tworząc swoistą blokadę. Margo odłożyła kubeczek, wyprostowała się i jakby bardziej zgięła nogi w kolanach niepewna, jak powinna się teraz czuć. Zerknęła na podłokietnik – jedyną drogę ucieczki – tylko, że wcale nie chciała wiać. Wolała tu zostać, bo tak naprawdę poczuła się lepiej, kiedy blondynka się do niej zbliżyła. Po prostu z tyłu głowy wciąż miała na uwadze konieczność trzymania pewnego dystansu, bo jak wiadomo nadmiar emocji sprawiał, że człowiek się zapominał. Spojrzała na swoją dłonią okrytą tą należącą do Strand i wreszcie uniosła wzrok konfrontując się z jasnymi tęczówkami. Jej włoskie oczy wyraźnie mówiły Wiem, co kombinujesz i jest to bardzo niebezpieczne.
Niebezpieczeństwo kryło się w otwartości, bo to przecież ona i swoboda w rozmowie sprawiły, że poczuły między sobą więź.
- Oh, Bev. Jak niby mam ci powiedzieć – Chociaż już na pewno o tym wiedziałaś. – że dziewczynka, której życie uratowałaś zmarła na stole operacyjnym? – Właśnie tak mogła to zrobić, ale nadal czuła się niepocieszona formą, a raczej samą treścią, bo mogło być inaczej. – Zaryzykowałaś i włożyłaś wiele starań, żeby odizolować ją od rodziców. – Intuicja nie zawiodła pani oficer, która zamiast do rąk patologicznej pary odwiozła dziewczynkę do szpitala. – Spisałam kartę pacjenta, w której sumiennie wszystko opisałam, bo twoja praca nie mogła pójść na marne. – Kolejno cały raport trafił do rąk policji i opieki społecznej. – Per quello?Po co?Żeby Fanny zmarła na stole pod naszymi rękami? – Nie tylko ona była wtedy na sali, ale czuła się związana z tym konkretnym przypadkiem. – Zawiodłam ją. Zawiodłam ciebie. Zawiodłam też siebie, bo sparaliżował mnie strach, kiedy ten cretino groził mi śmiercią. Niepotrzebnie zdjęłam maskę. – Opuściła głowę i potrząsnęła nią. – Gdybym tego nie zrobiła, to by się do mnie nie przyczepił. – Mogłaby operować, ale Marian na pewno znalazłby sobie inną ofiarę do krzyków i gróźb.
Czy naprawdę istniał jakikolwiek sposób aby uratować Fanny, czy może cała ta sytuacja w nieważne ilu wariantach kończyła się tak samo?
- To był chaos. – Znów uniosła głowę aby powrócić do spojrzenia na rozmówczynię. – Podobnie jak ta karta – Czy zmieniała temat chwytając po hotelowe menu? Niekoniecznie. Po prostu wiedziała, że powinna zjeść coś porządnego. – Trochę Grecji, Meksyku.. co powiesz na gofry i omlet? – Nadal było wcześnie, więc śniadania wchodziły w grę. – Do tego czarna kawa i jedno cappuccino. – Jedzeniem podzielą się na pół. Najpierw trochę słonego, a potem gofry, co brzmiało w miarę kusząco. - Tylko trzeba? - Znacząco uniosła jedną brew patrząc na telefon ulokowany przy łóżku. Ktoś musiał podejść i wybrać wewnętrzny do hotelowej restauracji a skoro to Bev postanowiła blokadę to teraz niech się wypręży i pokaże jaka była sprawa w przeskakiwaniu przez fotel.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Niekoniecznie chciała mówić o sobie. Na jej rodzinnym podwórku działo się wiele, ale narzekanie na kłamliwą żonę nie było raczej pożądane w aktualnym stanie rzeczy. Margo miała za sobą cholernie nieprzyjemne doświadczenia i ostatnie czego potrzebowała, to kobity użalającej się nad swoim małżeństwem. Na spokojnie, temat Jen przecież nie ucieknie.
Chociaż wyłapała niemą informację, zawartą w spojrzeniu, nie cofnęła się. Alkohol czaił się gdzieś w tle, w formie butelki wina, lecz Strand nie obawiała się czegoś niewłaściwego. Nie mogłaby skrzyżować ramion i tworzyć dystansu, wiedząc o tym, co wydarzyło się w szpitalu. Poznała już pobieżne informacje, ale chciała usłyszeć to, co miała do powiedzenia Margo. Znalazła się w samym centrum tamtej tragedii, co z pewnością wiązało się z konsekwencjami. Poczuciem bezsilności, smutkiem, zamknięciem w sobie. Chciała odpowiednio ją wesprzeć, bez usilnego analizowania poszczególnych odruchów.
Zacisnęła usta, obserwując każdą zmianę widoczną na twarzy. Obie poświęciły swoją uwagę i czas, aby zainterweniować w sprawie niesprawiedliwie potraktowanego dziecka. Paradoksalnie, to właśnie rodzice, którzy mieli zapewniać bezpieczeństwo i opiekę, stali się bestialskimi oprawcami, których należało za to surowo ukarać. Strand nigdy nie była zwolenniczką samosądów. Mogła się złościć, wściekać wręcz, ale koniec końców godziła się na działanie zgodne z prawem. Gdyby tego zabrakło, w świecie zapanowałby jeszcze większy bałagan, stworzony przez samozwańczych katów.
Szczególnie teraz, po słowach Bertinelli obrazujących to, czego dopuścił się ojciec Fanny, miała ochotę chwycić go za chabety i wyrzucić przez okno hotelu. Z drugiej strony, człowiek, który zachowywał się w taki sposób: jawnie groził pracownikom szpitala, a nawet ranił instrumentariuszkę, musiał być w fatalnym stanie psychicznym. To nie była norma i żaden, zdrowy człowiek nie zachowałby się w ten sposób.
Nie chciała zbyt szybko odsuwać swoich dłoni.
- Łatwiej jest nam zrzucać na siebie winę, kiedy myślimy, że z perspektywy czasu wpadliśmy na lepsze rozwiązania - jak chociażby te, związane z nieodkrywaniem twarzy. - Zrobiłaś tyle, ile mogłaś. Ile byłaś w stanie. Ja też. Jedynymi osobami, odpowiedzialnymi za śmierć Fanny są jej oprawcy, nikt inny.
Nie byłaby w stanie wypowiedzieć słowa „rodzice” w kontekście morderców własnego dziecka. Skoro nie chcieli wychowywać potomka, to trzeba było założyć tą cholerną gumę; z co z tymi ludźmi było nie tak?
- Nikt inny, ok? - powtórzyła, zerkając dla pewności na Margo. Rozumiała, że przejście do rzeczywistości było procesem, który może potrwać co najmniej kilka dni. Niektórzy po takich wydarzeniach dostają w gratisie PTSD, czego pod żadnym pozorem nie chciałaby dla pani doktor. To cholerstwo utrudniało kontakty z ludźmi, a nawet przebywanie we własnym towarzystwie, z własnymi myślami.
- Brzmi w porządku - skomentowała wybór kulinarny, nie będąc pod tym względem zbyt wybredną. Gofry jadła ostatnio miesiące temu.
- Mhm - podsumowała, dostrzegając stacjonarny telefon, niedaleko niezasłanego łóżka. Wyglądało, jakby Margo dopiero co z niego wylazła, rozkopawszy pościel, ale na to Bev nie zwracała szczególnej uwagi. Trochę jak podczas odwiedzania koleżanek w innym pokoju na koloniach.
Ześlizgnęła się ze swojego miejsca przy pomocy podłokietnika pilnując przy okazji, aby nie fiknąć do tyłu. To byłby dopiero faux pas - zaliczyć wywrotkę razem z fotelem, po podjęciu niezwykle ważnej decyzji co do zamówienia.
Wybierając odpowiedni guzik skontaktowała się z recepcją, podając wszystkie punkty wymienione przez Margo. Nie omieszkała przy tym dodać wzmianki o czterech saszetkach cukru trzcinowego oraz dwóch, małych pojemniczkach ze śmietanką. Skoro miały się podzielić, to należało do zamówienia wprowadzić nieco równowagi.
Wracając na poprzednie miejsce, zaczęła układać w głowie kolejne słowa.
- Więc… twoja współlokatorka coś odwaliła? - uznała, że zahaczy o inny temat, w związku z obecnością Margo w hotelu. Pobyt tutaj był chyba kosztowniejszy niż wynajem, więc była ciekawa czy Włoszka zaczynała już powoli szukać innych czterech kątów czy robiła sobie przerwę od wszystkiego, przytłoczona ostatnią operacją.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
W pracy nauczyła się nie brać wszystkiego do siebie. W medycynie nie dało się przewidzieć każdego ruchu, bo nagła zmiana w organizmie mogła oznaczać zgon pacjenta. Niektóre rzeczy były poza kontrolą lekarzy, ale w tym konkretnym przypadku sytuacja nie ograniczała się tylko do murów szpitala. Mogła zadziałać w inny sposób na różnych polach. Nieco ostrzej potraktować Mariana, który na trochę trafił do aresztu. Przynajmniej myślała, że ma jakąkolwiek władzę, ale to nie prawda. Nawet jeśli napastowałaby policję, żeby faceta przetrzymali to raczej by jej nie wysłuchali.
Nic nie mogła zrobić – ta bezsilność ją dobiła, bo czuła ją na wielu poziomach swego życia.
Niepewnie, ale przytaknęła na słowa Beverly. Nie zamierzała się spierać, lecz obie dobrze wiedziały, że potrzeba czasy aby wbić sobie do głowy pewne rzeczy. Żeby przestać się zadręczać i ruszyć dalej.
Uśmiechnęła się pod nosem widząc jak kobieta sprawnie przechodzi przez podłokietnik, a potem zerknęła na niedojedzony jogurt. Czemu tak bardzo ją do niego ciągnęło? Może też była przeterminowana? Cóż, pod pewnymi względami na pewno i zdaniem społeczeństwa, które warunkowało bycie zdatnym do życia albo nie (podobnie jak z jogurtem).
- Data ważności – powiedziała nagle, kiedy Strand odłożyła telefon. – Krótkie terminy to wymysł, żeby ludzie mogli nacieszyć się coraz szybszą konsumpcją. – Oczywiście żywność się marnowała, ale niekoniecznie świadczyła o tym data na pudełku. Podobnie było z lekami. Te w tabletkach można było przetrzymywać dłużej niż data na opakowaniu, ale nikt o tym nie powie, bo nie będzie płynności produktu. – Wyrzucamy. Marnujemy. Tylko dlatego, bo ktoś zdecydował, że jogurt najlepiej zjeść przed środą. – Mówiąc to przez cały czas wpatrywała się w pojemnik z jogurtem aż wreszcie powędrowała spojrzeniem na Beverly, która właśnie siadała z powrotem na fotelu. Margo wiedziała, że przy niej mogła mówić wszystko, nawet najdziwniejsze rzeczy, które wpadną jej do głowy. Tak właśnie było teraz i wcale nie oczekiwała komentarza lub rozwinięcia tematu. Ot, prosta konkluzja kogoś, kto musiał przetrawić minione zdarzenia.
- Mieszkanie jest za małe na nas dwie – stwierdziła, bo nie rozchodziło się o to, że współlokatorka coś zrobiła. Bardziej chodziło o fakt, że była i wcale nie miały z Margo dobrych relacji. Były na „ty” i raz piły wino, ale – o dziwo – nic poza tym. C. zapewne miała lekarce za złe, że zajmuje mieszkanie jej babci, chociaż to właśnie Włoszka była tu pierwsza. – Po tym co się stało w szpitalu pojechałam do Lorne Bay i.. współlokatorka miała gościa. Byli mocno zaangażowani – Połączyła obie dłonie dając do zrozumienia, że mówiła o seksie. – i strasznie głośni. Próbowałam to zignorować, ale to nie było możliwe. – Wzruszyła ramionami, bo nie uważała aby jej spontaniczna decyzja była czymś dziwnym. Była psychicznie zmarnowana i ostatnie czego chciała to słuchanie odgłosów przyjemności. – Spakowałam się i przyjechałam tutaj. – Trzeba podkreślić, że Bertinelli nadal nie rozpakowała swoich kartonów, które trzymała w mieszkaniu. Były zaledwie tylko trzy teraz tkwiące na tyłach samochodu. Z walizką było inaczej, ale i ją miała częściowo przygotowaną nastawiona na przeprowadzę do Cairns. – Zresztą i tak szukałam czegoś nowego. – Szukała nadal, ale pominęła to, że rozglądała się za lokum w dużym mieście. W tej chwili o tym nie myślała albo zrobiła to nieświadomie nie chcąc na razie wracać do tematu ich ostatniego spotkania face to face.
Oparła łokieć na podłokietniku a na dłoni ułożyła podbródek palcami obejmując policzek i z tej pozycji dłuższą chwilę wpatrywała się w Beverly. Lubiła to robić i czuć chwilę ciszy, podczas której nie tylko układała sobie w głowie kolejne myśli, ale także w swoisty sposób porozumiewała się z rozmówczynią.
- Jak bardzo złym człowiekiem trzeba być, żeby zrobić to dziecku? – zapytała nagle czując, że nie musiała tłumaczyć do czego się odwoływała. – Jak bardzo trzeba nienawidzić swego dziecka? Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie. Nie mogłabym żyć, gdybym zrobiła coś takiego bezbronnej małej osóbce. - Nie potrafiła pojąć, jak matka mogła tak bardzo skrzywdzić Funny. O ojcach mówiło się różne rzeczy, ale i ich zachowanie nie powinno być usprawiedliwiane "wychowaniem mocną ręką".
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Wiedziała, że w słowach Margo, dotyczących jogurtu, kryło się coś więcej. Ukryte przesłanie, które być może nawiązywało do jej samej, tylko… co mogło oznaczać dosłowne „jedzenie jogurtu po dacie ważności?” Oto jest pytanie.
Nim Beverly zdążyła jakkolwiek połączyć metaforę z konkretnym tematem, doczekała się rozwinięcia kwestii współlokatorki. Brzmiało dramatycznie; zupełnie, jakby miało dojść do walki o to, która zostanie w lokalu. Uważnie słuchała opowieści, zdając sobie równocześnie sprawę, że nigdy bezpośrednio nie słyszała uciech przyjemności, rozlegających się za ścianą, albo w ogóle, w otoczeniu. Podejrzewała, że to musi być uciążliwe, podobnie jak szczekający wniebogłosy pies, albo sąsiad wiercący w ścianie. Szczególnie, że niektórzy potrafili być naprawdę głośni. Nie brała pod uwagę tego, że Margo mogła zapakować cały swój dobytek w kartony i po prostu opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania. Podejrzewała, że rozchodziło się jedynie o tymczasowy konflikt, który po czasie zniknie, ustępując miejsca koleżeństwu.
- Mogłaś puścić im w odpowiedzi odgłosy kopulujących żółwi podkręcone na cały regulator, albo dziesięciogodzinną wersję Nyan Cat - uznała, patrząc na Bertinelli z totalną powagą. - Gdyby nadal kontynuowali, byłoby to co najmniej niepokojące i wtedy wezwałabym egzorcystę.
Próbowała wykrzesać z Włoszki nieco więcej uśmiechu, będącego jej wizytówką, a przynajmniej obudzić w niej trochę lepszego samopoczucia. Wręcz czuła przez skórę jej smutek i zawód, podyktowany empatią oraz zaangażowaniem w czynienie dobra. Kiedy było się świadkiem koszmarnych sytuacji, całe te pozytywne podejście do świata nieco malało, niczym mała świeczka przytłoczona zbyt dużą ciemnością, narastającą ze wszystkich stron, jak w wysokim, zimnym lochu.
- Nowego, w sensie, w Lorne Bay, tak? - dopytała dla pewności, chcąc poznać szczegóły. W Lorne mogłaby mieć oko na kobietę, pod kątem jej samopoczucia. Poza pracą w Cairns, angażowała się jeszcze w przychodni, wiec bez względu na to, jaką miejscowość wybierze, po części będzie musiała dojeżdżać.
Korzystała z możliwość bezpośredniego krzyżowania spojrzeń. Nie było w tym geście grama rywalizacji czy nawet jednoznacznie zalotnych mrugnięć. Po prostu, lubiła przyglądać się ciemniejszym tęczówkom Margo, zdradzającym niekiedy ambitne procesy myślowe, albo odwzajemnianie gestu w spokojny, niemalże melancholijny sposób. Było w tym coś ujmującego i magnetycznego, przez co Bev nie spieszyło się z odwracaniem wzroku.
Z wolna pokręciła głową.
- Nawet nie nazwałabym takiej osoby człowiekiem - stwierdziła bardzo jednoznacznie, w kwestii osób, podnoszących rękę na dzieci. Wiedziała, że takie rzeczy się działy i będą dziać nadal. Ludzie kompetentni, przeszkoleni do ujawniania takich nadużyć nie mogli znajdować się we wszystkich miejscach jednocześnie. Z wewnętrznym bólem należało zaakceptować niesprawiedliwości losu, obejmujące nie tylko jedno miasteczko, ale i całą kulę ziemską.
Sytuacja Fanny mogła poruszyć Margo ze zdwojoną siłą, jako, że rozchodziło się o dziewczynkę w wieku podobnym do jej córki. Strand o tym wiedziała, dlatego tak bardzo zależało jej na tym, aby Margo nie była sama, w trudnych chwilach.
- Wiem - podkreśliła, znów napotykając spojrzenie Włoszki. - Chyba żaden zdrowy człowiek nie wyobraża sobie życia z taką świadomością. A tamten zwyrodnialec… oboje odpowiedzą za to, do czego doszło.
Zarówno ojciec jak i matka. Oby nigdy więcej nie przyszło im do głowy kombinowanie kolejnego dziecka.
- Nie wywiną się - podkreśliła, starając się uspokoić Margo na tyle, ile mogła. - Dopilnuję tego. Wszyscy dopilnujemy.
Nie tylko Beverly, ale i cały personel szpitala, który z pewnością nie godził się na atakowanie specjalistów w tak barbarzyński sposób. Marian i jego konkubina czy tam żona nie pozbierają się po procesie, a w więzieniu nie będą mieli życia, jeśli do pozostałych osadzonych dotrą okoliczności ich zamknięcia.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie miałam do tego głowy – wymamrotała na moment odwracając głowę w drugą stronę. Doceniała próbuję poprawienia jej humoru, ale w tamtym momencie, po wydarzeniach w szpitalu ostatnie co miała w głowie to robienie komuś psikusów lub ocena czyjś seksualnych preferencji. Przecież to nie tak, że przeszkadzał jej seks. Gdyby to był normalny dzień to olałaby sprawę i może poszłaby do baru na drinka. Tylko, że dzień wcale nie był normalny a jej samej nie było do śmiechu ani nie miała siły do walki z odgłosami zza ściany. Pragnęła spokoju i własnej przestrzeni, którą w Lorne Bay straciła a jaką na moment znalazła w hotelu. To w nim mogła zatracić się w smutku i rozczarowaniu, którego nikomu nie musiała tłumaczyć; a przynajmniej nie zamierzała robić tego przed współlokatorką, której praktycznie nie znała. Czuła też, że nie nadawały na tych samych falach a ostatnie czego Margo chciała to zgrzyty z Constance parę godzin po tym, gdy przed sobą widziała lufę pistoletu.
- Myślałam raczej o Cairns. – Powróciła spojrzeniem na Strand. Mogłaby ukrywać powody tej decyzji, ale czy to miało sens? Prędzej czy później pani oficer sama dojdzie do tych wniosków. – Po naszej rozmowie uznałam, że tak będzie.. lepiej – Skwasiła się, bo – lepiej – wcale jej nie pasowało. Nie czuła aby to było lepsze, choć pod pewnymi względami na pewno ułatwiłoby to wiele spraw. Sama już nie wiedziała. Płynęła z prądem i szybko podejmowała decyzję, bo przecież zaczęła szukać mieszkania tuż po rozmowie w pracy Strand. Nie zwlekała, bo wolała działać niż czekać aż coś samo się rozwiąże.
Nie obawiała się relacji Beverly na te słowa. Nie spuszczała z niej wzroku nie dając podstaw aby sądzić, że przeprowadzka była czymś czynionym po złości. To była rozsądna, ale wcale nie zadowalająca decyzja. Ktoś musiał coś zrobić, a przecież to właśnie Margo przyleciała do Australii dosłownie wjeżdżając w butami w życie Strand. Więc z tymi samymi butami musiała się wynieść.
- Za późno – Przegryzła dolną wargę i uniosła spojrzenie powstrzymując łzy, przed ucieczką z kącików oczu. – Dla Fanny to za późno. – Już wcześniej opieka społeczna powinna wszystkiego dopilnować. Czemu po wydarzeniach w szpitalu oddali dziewczynkę matce? Czy system naprawdę był aż tak wadliwy.
Przesunęła językiem po górnych zębach i dłońmi starła pojedyncze łzy, które jednak uciekły na zewnątrz.
- Mogłam stamtąd wyjść. Z sali operacyjnej. – Wtedy to byłaby oczywista decyzja kierowana chęcią przetrwania. – Przekonałam go, żeby pozwolił wynieść z sali postrzeloną instrumentariuszkę. – To był moment, w którym mogła wyjść. – Przeciągnęłyśmy ją do drzwi z inną doktorką. Nie pozwoliłby wyjść nam obu, więc powiedziałam, żeby to ona szła. Nie wiem czemu. Nie chciałam umierać, ale pozwoliłam jej wyjść, co i tak.. – Pokręciła głową na boki dając sobie czas na znalezienie odpowiednich angielskich słów. – ..wyszło na marne. Powiedział, że jeśli tamta nie wróci to mnie zabije. – Trzeba przyznać, że Emma długo nie wracała. Policja jej na to nie pozwalała, ale sama też nie miała planu jak przechytrzyć funkcjonariuszy. Tylko dzięki tłumowi i wspierającym ich lekarzom udało się zrobić odpowiednie zamieszanie. – Wtedy pożałowałam. Wiedziałam, że zostając tam dużo ryzykuje, ale gdy jawnie zagroził mi śmiercią.. pomyślałam o tym, jak dawno nie słyszałam córki. Flądra nie pozwala mi z nią rozmawiać. Wmawia mi, że Amelia nie chce odbierać ode mnie telefonów i na pewno nagadała jej wiele głupot na mój temat. – Miała o tym powiedzieć Beverly, ale podczas imprezy stwierdziła, że zrobi to później, żeby nie niszczyć atmosfery a potem wszystko się nieco poplątało. – Bałam się Bev i nie mogłam dalej operować. Nie dałam rady. – Chirurg prowadzący też nie, ale być może gdyby się ogarnęła i ręce przestały im drżeć to dziewczynka by przeżyła.
Stąd jej poczucie winy.
Stąd i przez wiele innych kwestii, które mogli zrobić inaczej.
Niestety stało się źle.
Tak bardzo, że po niedojedzonym jogurcie, czyli na pusty żołądek, była gotowa wypić kupiony przez Strand cydr.
- Nalejesz? - Wskazała palcem na butelkę, a potem na szklanki stojące na komodzie tuż obok czajnika.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Żałowała, że nie była w stanie odpowiednio szybko zareagować na to, co przytrafiło się Margo. Mały Oliver skutecznie domagał się uwagi, co utrudniało skupianie myśli na rzeczach innych niż karmienie, przewijanie i łagodzenie humorków. Zadziałała najszybciej jak mogła i na ile pozwalały jej aktualne warunki. Całe to zamieszanie z Jen nie ułatwiało roboty, generując dla samej Beverly podwójne obowiązki. Mogłaby zadzwonić do rodzeństwa po wsparcie, jednak póki co wychodziła z założenia, że daje radę.
Czyli jednak, w grę wchodziło większe miasto. Chciała dopytać czy w zgiełku Bertinelli czuła się nieco pewniej, kiedy padło jednoznaczne wyjaśnienie takiej, a nie innej decyzji. Nie do końca rozchodziło się o konflikt ze współlokatorką.
- Lepiej? - powtórzyła, krzyżując z Margo spojrzenia. Nie widziała w nim żadnej, ukrytej wiadomości czy też metafory. Chodziło o bardzo dosłowną sprawę, którą Strand zupełnie rozumiała. Sęk w tym, że niekoniecznie uznawała decyzję Włoszki za słuszną.
- Przecież to nie tak, że obie nie potrafimy się kontrolować - podkreśliła, jeśli to ich odruchy stały za taką, a nie inną decyzją. Wiadomo, alkohol bywał zapalnikiem wielu nieprzewidywalnych działań, dlatego mogły nieco bardziej pilnować się w swoim towarzystwie, co zasugerowała sama Margo w tamtej rozmowie. Cała sprawa i tak nawiązywała bezpośrednio do sytuacji małżeńskiej Beverly, jednak ostatnio…
- Poza tym, czuję, że tamta rozmowa jest już nieaktualna - wymamrotała nieco przyciszonym tonem, zdradzając tym samym, że relacja między nią, a Jen była bardzo napięta. Tak to bywa, kiedy osoba, którą znało się kilka lat, nagle okazuje się prowadzić podwójne życie, na bakier z prawem. Nie sądziła, aby nadszarpnięte zaufanie dało się odbudować, szczególnie, że Jennifer nie spieszyła się ze sprostowaniem wszystkich faktów. Wciąż wydawała się ukrywać sporo szczegółów, a to wcale nie wróżyło kontynuacji szczęśliwego pożycia małżeńskiego.
Zbyt wiele się zmieniło i miała nadzieję, że Bertinelli nie zrobi jej z tego wyrzutów, na zasadzie „mieszania w zeznaniach”. Obie były zmęczone. Potrzebowały swojego towarzystwa, chociaż powiedzenie tego wprost naruszyłoby sporo pozornych granic, związanych z byciem lub niebyciem zobowiązanym.
Na widok zaczerwienionych oczu zatrzymała dłonie na kolanach Margo. Gdyby nie aktualna pozycja na fotelach, mało sprzyjająca zmniejszaniu odległości, bez cienia zawahania zamknęłaby kobietę w ramionach. Zasługiwała na odpowiednie pocieszenie i wsparcie, zwłaszcza, że znajdowała się z dala od domu i większości bliskich. To właśnie Strand była najbardziej znaną twarzą, dlatego zamierzała wywiązać się ze swojej roli na tyle, na ile mogła.
Nie odwracała wzroku, słuchając uważnie relacji z sytuacji zagrożenia. Nieco wzmocniła chwyt na kolanach, na wieść o potencjalnej śmierci. Przerażająca wizja przyczyniła się do nieprzyjemnego skurczu. Teraz, po poznaniu konkretów zamierzała jeszcze pilniej przyjrzeć się osobie Mariana, celem doprowadzenia do adekwatnego ukarania zwyrodnialca.
Nie mogła się powstrzymać.
Przesunęła się na krawędź fotela i zabrawszy dłonie z kolan Włoszki, ulokowała je na jej policzkach. Zatrzymała uważne spojrzenie na ciemnych tęczówkach walcząc z nieprzyjemnym uciskiem w gardle.
- Jesteś niezwykłą kobietą, wiesz? - zaczęła w pierwszej kolejności, spokojnym tonem. - Nawet nie próbuj zaprzeczać, bo nie będę cię słuchać. Zrobiłaś tyle, ile byłaś w stanie, dałaś z siebie wszystko. Ryzykowałaś własnym życiem dla dobra tej dziewczynki. Jesteś najbardziej szlachetną osobą, jaką znam i… cieszę się, że wyszłaś z tego cało. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś…
Zatrzymała resztę słów na języku, czując, że głos mógłby się załamać. Nie chciała dodatkowo stresować Margo. Żyła. To było najważniejsze, nawet jeśli Bertinelli sądziłaby, że to Fanny bardziej zasługiwała na życie.
- Dobrze, że jesteś - podsumowała, aby nie pozostawiać niedopowiedzenia w tragicznym brzmieniu. Powoli odsunęła dłonie, dając czas zarówno sobie, jak i Margo na przetrawienie tej chwili. Nie mogła przecież obwiniać siebie samej za karygodne zachowanie rodziców.
- Naleję - odpowiedziała, uznając, że odrobina cydru nikomu nie zaszkodzi (nawet po przeterminowanym jogurcie). Chciała zaproponować zmianę miejsca na wygodny materac, ułatwiający utrzymanie bliskości, ale jednocześnie powstrzymywała się przed rządzeniem. Przebywała przecież w pokoju zajmowanym przez Margo i lepiej, aby ona o tym decydowała, na podstawie własnej strefy komfortu.
Postanowiła nawiązać do zaczętego tematu, przy okazji rozlewania trunku do wskazanych szklanek.
- Czy Amelia ma kontakt z babcią? Być może udałoby się dotrzeć do niej w ten sposób. - poprzez mamę Margo, która na pewno pomogłaby córce w skontaktowaniu się z dzieckiem. Wszystko zależało od tego, jakie podejście miała sama młoda i na ile wierzyła Flądrze.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Lepiej?
- Łatwiej? – wtrąciła od razu się poprawiając, ale nawet to słowo jej nie pasowało. Po minie Beverly odczytała, że jej także nie odpowiadało to co powiedziała. Tylko, jak inaczej ubrać w słowa coś, co wynikało jedynie z rozsądku? Z czegoś, co należało zrobić bez jakichkolwiek chęci, bo tych u Margo brakowało. Owszem, nie chciała już dzielić mieszkania ze współlokatorką, ale przeprowadzka do Cairns choć pod pewnymi względami byłaby wygodniejsza, bo ograniczałaby dojazdy tylko w weekendy to przywykła do codziennych tras. Zaczynała je lubić, bo wtedy miała czas na rozmowę z mamą (oczywiście przez zestaw głośnomówiący w samochodzie) albo słuchanie audiobooków. Nie uważała tego czasu za stracony a przy samym prowadzeniu auta na swój sposób medytowała (nie licząc momentów, kiedy musiała zrugać paru kierowców).
- Perché?Dlaczego?; zapytała odruchowo od razu wyrzucając to pytanie bez uprzedniej uzasadnionej analizy. Naprawdę wierzyła i życzyła Strand szczęścia, dlatego z góry nie zakładała, że sprawa z Jen toczyła się w złym kierunku. Liczyła na coś przeciwnego, chociaż słowo liczyła było nieco przesadzone. – Quello che è successo? – Nieświadomie przestawiła się na włoski, ale szybko to skorygowała. – Co się stało? Co powiedziała Jen? – Nie była głupia. Domyśliła się, że chodziło o małżonkę, z którą przecież Beverly miała się spotkać po tym jak tamtą aresztowano. Jeszcze o tym nie rozmawiały. Nie było to też coś, co powinno poruszać się sms’owo nie tylko z powodu ograniczenia komunikacyjnego, ale także informacji, które nie powinny ujrzeć światła dziennego (być napisane albo nagrane). – Bambina – przywołała kobietę wbijając w nią swoje zmęczone spojrzenie. Mogła nie prezentować się najlepiej i nie czuć na tyle dobrze aby obsypywać wszystkich uśmiechami, ale nadal była tą samą osobą przejmującą się losami innych. Starała się więc co nieco wymusić zeznania na Beverly jednocześnie dając do zrozumienia, że jej własny stan nie sprawiał, że nagle wszystko inne nie miało znaczenia. Bo miało.
Umyślnie wybrała fotel. Tak, zrobiła to z premedytacją wiedząc, że gdyby usiadła gdziekolwiek indziej to z chęcią wróciłaby do momentu spod drzwi, w którym Strand przywitała ją silnym uściskiem. Nie chodziło tylko o serek i o to, że jeszcze przed zajęciem miejsca w wannie siedziała właśnie tam. Surowo dbała o to aby pod wpływem słabości i ciężkich chwil nie zrobić niczego głupiego. Tylko jak to zrobić, gdy na swych rozgrzanych policzkach poczuła dłonie, wraz z którymi dopadła ją nieodparta chęć ponownego objęcia? Tego ciepłego i bezpiecznego uścisku, którego niezwykle potrzebowała.
Przegryzła dolną wargę wsłuchując się w słowa Beverly. Nie chciała umierać. Zrozumiała to w momencie, kiedy Emma długo nie wracała i przez chwilę bardzo żałowała, że to ona nie wyszła na zewnątrz. Tak czy siak musiałaby wrócić, ale nie zmagałaby się z widokiem pistoletu wycelowanym w jej kierunku. To było egoistyczne, ale nic nie mogła na to poradzić, bo od tamtej chwili nie czuła się bezpieczna. To irracjonalny strach, bo Marian już nikomu nie zagrażał, ale i tak go czuła.
Nie było słów. Nie miała ich, choć niektórzy twierdzili, że sypała nimi z rękawa niczym magik. Milczała więc łapiąc za jedną z dłoni, kiedy przestała ją czuć na swoim policzku. Przełknęła ślinę i wzięła głęboki wdech korzystając z chwili milczenia, którą znów sobie podarowały. Niektórych rzeczy nie trzeba było komentować a próba podważenia czegokolwiek skończyłaby się upartą sprzeczką. Nie ostrą, bardziej sympatyzującą, bo obie tak łatwo by nie odpuściły, choć w tym stanie to Margo przełamałaby się jako pierwsza.
Puściła dłoń dopiero, kiedy zasugerowała nalanie cydru. Wyprostowała się, wzięła kolejny wdech i na wszelki wypadek przetarła policzki.
- Rozmawiała z nią parę dni temu, ale bardzo krótko. Podobno ma do mnie żal o to, że ją zostawiłam. W sumie ma rację. Nie zaprzeczaj. Jestem tu zamiast tam. – Chociaż spodziewała się, że ten żal wynikał w dużej mierze z tego, co usłyszała od drugiej matki, która będąc blisko dziewięciolatki miała na nią ogromny wpływ. – Jasne, Amelia nie wie co wygadywała jej matka żeby się mnie pozbyć. – Jak groziła wcześniej i jak szybko wykorzystała sytuację z oszustwem ubezpieczeniowym. – Nie wie, że nie mogę pracować we Włoszech i że nie będę mogła tego robić we Francji, bo jeśli tylko spróbuje to Tessa zrobi co trzeba, żeby mi to uniemożliwić. – Miała wystarczające wpływy i kontakty. Była cholerną prawniczką z wielkimi ambicjami. Bertinelli wcale by się nie zdziwiła gdyby kiedyś Tessa została prokuratorką. – Tylko co z tego? Czy jako matka nie powinnam się poświęcić? Zrobić wszystkiego po to aby być przy córce? – Nawet jeśli to oznaczało, że musiałaby pracować McDonaldzie albo jakimś markecie przy kasie. - Zamiast tego uciekłam tutaj, żeby móc pracować. Zabrzmi to okropnie - kocham córkę nad życie - ale nie zrezygnuje z pracy. Nie mogę, bo wiem, że mam jeszcze dużo do zrobienia. Mogę leczyć, pomagać ludziom i.. zrobię to nawet jeśli łamie mi to serce. Nie tylko mi. - Córce także, ale serce łamało się wielokrotnie. Przez całe życie przynajmniej paręnaście razy i jakoś człowiek z tym żył..
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Domyślała się, co Margo chciała powiedzieć poprzez „łatwiej”. Przeprowadzała się, bo tak wypadało. Po tym, do czego doszło między nimi w następstwie małej imprezy integracyjnej, należało postępować ostrożnie, rozważnie. Ostatnie wydarzenia całkowicie zmieniły jednak podejście Beverly do małżonki. Czy istniało w ogóle jakiekolwiek usprawiedliwienie jej czynów, połączonych z całą lawiną kłamstw? Ciężko szukać w tym wszystkim czegoś prawdziwego, zwiastującego poprawienie nadszarpniętej relacji. Oliver był jednym z powodów trwania w sformalizowanym związku, ale czy dziecku wyjdzie na dobre utrzymywania kontaktów z matką-przestępczynią, patologiczną oszustką?
Wiedziała, że im dłużej będzie milczeć, tym bardziej Margo zacznie na nią naciskać. Nie powinna tłumić w sobie zbyt wielu emocji, a szczerość w relacji to ważna rzecz.
Niech będzie.
Powoli uniosła wzrok, łapiąc zmęczone spojrzenie.
- Osoby, które mi przedstawiła jako swoją rodzinę… które były na naszym ślubie, najpewniej wcale nie są jej rodziną – to tylko jeden z wielu szczegółów, związanych z ogółem przekrętów Jen. - Dałam się wykiwać, jak małe dziecko. Była, pieprzona agentka dała się podejść i łyknęła wszystko, jak pelikan.
Opuściła gardę i dopuściła do siebie sympatyczną dziewczynę, która jak się okazało wcale nie była tak niewinna i dobra. Państwo Strand być może wyczuli to już wcześniej, doświadczeni poprzez pracę z ludźmi. Tyle, że… Bev też powinna się zorientować. Była odpowiednio przeszkolona, znała różne, psychologiczne zagrywki, a mimo to, poległa zaślepiona nienaganną postawą uroczej kobiety.
- Zawsze mogło być gorzej, a tak… przynajmniej mam pewność, że Oliver nie jest synem listonosza - oczywiście metaforycznie rzecz biorąc, bo nie mówiła wprost o potencjalnej zdradzie z pierwszym, lepszym gościem. Parsknęła marnym tonem, z wolna kręcąc głową. Nie chciała robić z siebie ofiary losu, ale skoro już zaczynały razem z Bertinelli rozmowę na poważnie, nie powinna się hamować.
- Czułam tak dużą presję znalezienia kogoś na dłużej, że trochę się w tym pogubiłam.
Nikomu jeszcze o tym nie mówiła. Jen była tuż obok, poświęcała jej dużo czasu, wydawała się wręcz zafascynowana jej osobą i to dawało nadzieję na zbudowanie razem czegoś stabilnego. Jak zweryfikowało życie – trochę się w tym wszystkim przeliczyła.
Nie zamierzała osądzać Margo na podstawie rzekomej ucieczki do Australii, w pogoni za kontynuowaniem ukochanego zawodu. Mogła za to spróbować jej pomóc w realny sposób, radą, ale i konkretnymi działaniami.
- Znam kilku dobrych prawników - oznajmiła, widząc okazję w sądowej batalii z Flądrą. - Jeśli potrzebowałabyś fachowej pomocy, możemy pójść tą drogą, tyle, że… musiałabyś powiedzieć otwarcie o wszystkich waszych małżeńskich zgrzytach.
Wymuszaniu otwartego związku, jawne ograniczanie kontaktu z córką, sabotowanie ich spotkań oraz umówionej opieki.
- Tessa nie może ograniczać twoich praw, kiedy jej się tylko podoba. Praca nie ma tu nic do rzeczy.
Wróciła z powrotem na miejsce, razem ze szklankami napełnionymi blado-żółtą zawartością. Trochę, jakby piły oszukanego szampana na śniadanie. Odstawiwszy płynny aperitif na stolik, sięgnęła do dłoni kobiety, znów prowokując kontakt wzrokowy.
- Hej. Nawet, gdybyś została na miejscu i pracowała jako najmilsza pani z warzywniaka, ta Flądra znalazłaby sposób, aby cię niszczyć. Niektórzy po prostu już tacy są.
W ostatnim czasie przekonała się, że nawet najbardziej życzliwi z pozoru ludzie mogli okazać się kimś zupełnie innym.
Wolną ręką przysunęła pochwyconą szklankę do tej drugiej, sugerując tym samym wypicie pierwszej porcji cydru.
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Za jednym razem wypiła całą zawartość szklanki czując bezradność, której siła zwiększyła się dwa dni temu. Przez cały czas była bezradna w sprawie z Amelią i ostatnio także w związku z życiem niewinnej dziewczynki, której nie udało się im ocalić. Nie lubiła tego uczucia zwłaszcza wobec dzieci albo po prostu to kwestia tego, że obie wspomniane dziewczynki miały tyle samo lat. Margo mogła przekładać swoje uczucia z córki na świętej pamięci Fanny, czemu ani trochę by nie zaprzeczyła. Na pewno to robiła.
- Próbowałam wcześniej. Z prawnikami, którzy znają Włoskie i Francuskie prawo. – Wolała sobie nie wyobrażać jak drodzy byliby Australijscy specjaliści, którzy musieliby sięgnąć po kodeksy z innych państw. Nie byłaby też na to gotowa pamiętając stres i zmęczenie ciągłą wojną prowadzoną w trakcie rozwodu. Czuła w kościach, że tak naprawdę miała teraz tylko jedno wyjście – odpuścić i spróbować zapomnieć. – Ja nie mam żadnych praw, Bev. Byłam głupia nie upierając się przy adopcji, ale ona ciągle mówiła, że mamy czas na formalności i.. – Pokręciła głową. – Sono un idiota.Jestem idiotką.W świetle prawa jestem tylko byłą żoną Tessy a Amelia to jej córka. – W świetle prawa, bo w sądzie nikt nie patrzył na aspekty emocjonalne. Wszyscy będą wypominać jej to, że mogła oficjalnie adoptować Amelie i wtedy mogłaby się wykłócać o prawa nad opieką, ale skoro tego nie zrobiła, to najwyraźniej nie chciała. – Ufasz komuś, kochasz i wierzysz, że ta osoba cię nie zrani a jednak.. – Nie dokończyła, bo nie musiała. Spojrzała na Strand, która na własnej skórze przeżywała to, co Margo opisała. Najpierw zakochiwanie i bezgraniczne zaufanie, a potem silne uderzenie szmatą w twarz, bo okazało się, że żona nie była tą za kogo się podawała. Tessa też okazała się być zupełnie inna, chociaż tak naprawdę była taka wobec innych, ale nigdy wobec Margo, która nagle stała się przeciwniczką w sądowej batalii a nie byłą żoną, z jaką kiedyś łączyły ją ciepłe uczucia.
Pukanie do drzwi sprawiło, że Bertinelli oderwała wzrok od pani oficer. Na chwilę się zawiesiła nie wiedząc, kto mógł ją odwiedzić, ale po chwili załapała, że przecież zamówiły jedzenie.
- Otworzysz? – zapytała pomimo iż sama wstała z miejsca. – Pójdę do łazienki. – Ruszyła pierwsza i od razu zakręciła w prawo. Nawet nie przeszła przez próg. Drgnęła, odskoczyła nieznacznie prawie wpadając na Beverly i wydała z siebie krótki pisk, którego towarzyszka jeszcze nigdy nie słyszała. Margo zasłoniła dłonią usta opierając się o framugę drzwi łazienkowych i z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w coś we wnętrzu pomieszczenia. Czuła się głupio, że tak zareagowała, bo.. była dorosłą kobietą i bała się pająków. Tak, właśnie to zobaczyła i zareagowała jak dziecko, bo wcześniej tego cholernego pająka tam nie było.
Co za farsa. Jaka beznadzieja i żenada, która nagle wywołała u niej śmiech. Niezbyt mocny i cichy, bo tylko to jej pozostało – śmiać się z samej siebie.
- Tego o mnie nie wiesz, ale.. – Wzięła głęboki wdech, jakby właśnie wyznawała najwstydliwszą tajemnicę w swoim życiu. – ..boję się pająków. Tak, Margarita Bertinelli rozkraja ludzi, bez mrugnięcia oka łamie kości – Bo czasami na nowo trzeba było coś złamać, żeby dobrze złożyć. – i przy tym boi się pająków. – Takiego pająka, którego Beverly mogła najpierw nie zauważyć, acz według Margo był większy niż standardowy, które widywała we Włoszech. Dobrze, że nie trafiła na poważniejszego zawodnika, których na szczęście w hotelu w centrum miasta nie powinno być.
Pracownik hotelu znów zapukał do drzwi.
- Otworzę. – Tak, Margo nie wejdzie do łazienki, dopóki ten skurwiel siedział na skraju umywalki, ale przecież tego nie powie. Będzie zwlekać i udawać, że to całe wyjście do łazienki to był jakiś głupi kaprys i wcale niczego pilnego nie chciała tam załatwić.
Przecisnęła się między ścianą a Beverly, która chyba miała z niej niezły ubaw. Na początku udawała, że tego nie zauważyła, ale kiedy już stała przed drzwiami to machnęła ręką za siebie klepiąc kobietę na znak, że to wcale nie było zabawne.
- Grazie. – Całe szczęście w dresach, które na sobie miała ostało się jeszcze parę dolarów na napiwek. Już wczoraj wcisnęła parę banknotów do kieszeni, kiedy zreflektowała się zamówić jeden posiłek i to był dobry patent, który zarazem uświadomił Włoszkę, że od wczoraj chodziła w tych samych ciuchach.
Odebrała dużą tackę i wraz z nią wsunęła się z powrotem do pokoju. Z ledwością zmieściła wszystko na małym stoliku. Jogurt musiał wylądować w koszu a inne puste już szklanki na komodzie. Zostały tylko dwa talerze (jeden z jajecznicą a rugi z goframi, dwie kawy i szklanki po cydrze).
Podczas posiłku nie rozmawiały zbyt dużo. Trochę się pośmiały przy próbie podzielnia jajecznicy i zmieszczenia jej obok gofra. Bertinelli nawet nie zauważyła, kiedy ten uśmiech sam się pojawił, bo wtedy wróciłoby wspomnienie pająka. Potem jednak powrócił smutek, który będzie tłem jej emocji jeszcze przez parę kolejnych dni. Zjadła jajecznicę pytając Strand czy jej smakowało i podziubała gofra jednocześnie popijając go czarną kawą, która pobudziła kubki smakowe. Dopiero kiedy rozsiadła się na fotelu na znak, że już była pełna zdecydowała się odezwać.
- Porozmawiamy o Jen? – zapytała, bo wcześniej sama musiała przetworzyć to co usłyszała. Nie chciała rzucać w stronę Beverly przekleństw na temat jej żony. To w niczym by nie pomogło. – Tylko najpierw muszę do łazienki. – Łazienka.. i ten pająk. Był tam jeszcze czy Bev się go pozbyła?
Jedno było pewne, Margo musiała skorzystać choćby miała przez cały czas obserwowała tego bydlaka. Czuła się pełna, ale też nieco swobodniejsza przez co wracając do pokoju zamiast na fotel to opadła na materac. Niezdrowo było kłaść się po posiłku, ale kto się słuchał zaleceń lekarza? Na pewno nie drugi lekarz.
Wyciągnęła się i przewróciła na bok nie wiedząc, czy Strand dołączy czy zostanie na fotelu kończąc to co jeszcze być może miała na talerzu.
- Co jeszcze ci powiedziała? - wróciła do poprzedniego tematu starając się zachować spokój wobec Jen, którą powoli zaczynała nienawidzić. Wcześniej po prostu ją tolerowała, bo była zbyt dobra i nie mogła jej nie lubić.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
ODPOWIEDZ