and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Wylegujący się pod rozłożystą, starą i potężną wierzbą samochód; taki średniej klasy, z przetartym lekko na karoserii lakierem, doświadczającym — jak Francis zakłada — uroków wąskich uliczek osiedlowych, albo przyciasnych, zatłoczonych parkingów sklepowych, kolorem kojarzy mu się z ciepłymi herbatami pełnymi wodnej pary, z dodatkiem dużej łyżki własnoręcznie przyrządzonego miodu; takimi, jakie zwykła robić pani Baudelaire za każdym razem, kiedy któraś z jej licznych pociech przychodziła do domu albo: zziębnięta po całym dniu i początku wieczoru beztroskich zabaw na świeżym powietrzu, albo kiedy poczynała morzyć je niegroźna choroba. A teraz, przez samo skojarzenie gorących, dziecięcych nocy otoczonych troską i uwagą, Francis czuje się dokładnie tak, jakby przed momentem wypił właśnie ów uzdrawiający specyfik, rozlewający się po jego ciele przyjemnie ciepłymi strużkami.
Wewnątrz samochodu jest g o r ą c o. Narażone na promienie czerwcowego słońca szyby zdają się zupełnie nie przejmować faktem, że skórzane obicia foteli, w zetknięciu z gołą skórą karku, przedramion i pleców (jeśli tylko niefortunnie podwinie się koszulka) niemal p a r z ą. To nie na tym jednak Francis koncentruje swoje myśli; zresztą, ów problem znika z odmętów jego licznych rozterek, kiedy Vincent postanawia włączyć klimatyzację.
Myśli o pierwszej, rzekomo wspólnej przejażdżce, której z rozczarowaniem nie potrafi sobie przypomnieć. Gdy Vincent napomknął na ów temat, chłopak wydobył z siebie tylko ciche “och”, mogące oznaczać tak wiele i zupełnie nic jednocześnie. A jednak oznaczało w s z y s t k o. Uśmiech rozpościerający się na jego młodej, opalonej twarzy, był doskonałym przepływem uczuć, które wówczas oblały jego serce; zaskoczenie, ekscytacja, wdzięczność. Okazało się bowiem, że Vincent był skłonny przechowywać to jedno jedyne wspomnienie, którego nie był w stanie upilnować Francis — razem się d o p e ł n i a l i.
A chcesz być sam? — pyta, zdumiony ich odmiennością; jak bowiem ułożeni w dokładnie tym samym punkcie, pośrodku uczelnianego chaosu, mogli czuć się na całkiem odmienne sposoby? Nie wie, czy mu zazdrości — chyba tak połowicznie; dla Francisa bowiem samotność po pewnym czasie zaczyna bywać przytłaczająca. Nie doświadczył jej od czasu przyjazdu do Australii, ale w Vins-Sur-Caramy chłodne, lepkie odosobnienie odczuł niejednokrotnie.
Może powinieneś być też na mnie, nie winiłbym cię o to. Po prostu bym się nie kłócił — oznajmia miękko, spoglądając na samochodową szybę po lewej stronie swojej sylwetki. Śledzi wzrokiem kroplę uronioną z jaskrawego liścia wierzby, która teraz spływa niby zygzakiem po cząstce auta, zostawiając pociągłe smugi. — Nie chcesz? — podąża słowo w słowo za ów wyznaniem, odrywając spojrzenie od mokrej szyby i przerzucając je na mężczyznę siedzącego przed kierownicą. Kiedy zostawiają pstrokate światła Cairns daleko za sobą, Francis uświadamia sobie, że darzy Vincenta prawdziwym, bezwarunkowym i czystym zaufaniem.
Nie przeszkadza mu cisza brzmiąca szumem kół i ulicy. Nie przeszkadza mu to, że Chenneviere wcale nie powinien prowadzić, choć robi to bez zastrzeżeń i z wyjątkową ostrożnością. Nie przeszkadza mu nawet to, że mężczyzna spogląda wyłącznie w smukłą, rozłożystą drogę za szybą i że to tylko on, Francis, rzuca mu dłuższe niż przypadkowe i intymniejsze od przyzwoitego — spojrzenie. A kiedy samochód wreszcie się zatrzymuje, tuż pod opustoszałym, szarym supermarketem, przyjmuje padające kolejno słowa z delikatnym, ciepłym uśmiechem. Sam także uwalnia swoje ciało spod uwięzi pasa bezpieczeństwa, by po chwili, już w pełni władzy nad swoją sylwetką, nachylić się w odpowiedzi ku spoglądającemu na niego brunetowi i złożyć na jego ustach krótki pocałunek.
Zdumiewa go, jak niewiele są w stanie wyrazić słowa — odnosi wrażenie, że poza nasączeniem umysłu wątpliwościami i brakiem zrozumienia, nie potrafią zrobić nic innego. Choć bowiem nie wie — wciąż, mimo tylu wyjaśnień — o co dokładnie posądza ich Vincent, tak dowiaduje się właśnie przez ów błahe zetknięcie się ich warg, które nie zostaje przepędzone słowami upomnienia i rozdrażnionym wyrazem twarzy. A więc folguje swojej wrodzonej zuchwałości, przeskakując — zgrabnie, ze zwinnością osoby zaręczonej z jedną z dyscyplin sportowych — nad skrzynią zmiany biegów, by zaraz opaść gładko na vinentowe kolana, otulając je troskliwie z dwóch stron swoimi nogami. Podobną okoliczność wyobrażał sobie setki, jeśli nie tysiące razy — a jednak teraz wszystko wydaje się inne, a on nieprzygotowany. Nie niepewny — po prostu bez ułożonego, przemyślanego planu działań.
Długie, skostniałe palce obu dłoni zaczepia nieco pod zagłówkiem fotela, a sylwetka poszukująca przyjemniejszego ułożenia zawadza czubkiem głowy o skórzaną podsufitkę, co kwituje śmiechem srebrzącym się na jego wargach. Drugi z nadchodzących wkrótce pocałunków jest długi i namiętny, wyciskający powietrze z jego płuc; Vincent smakuje aloesową pastą do zębów, prawie niewyczuwalną, gorzką nutą wczorajszego alkoholu i czymś jeszcze, czego chłopak nie potrafi jeszcze nazwać — zapewne swoim własnym, szczególnym smakiem, od którego Francis wie, że mógłby się uzależnić. Kiedy odrywa od siebie ich sylwetki, oddycha płytko i prędko poprzez usta. — Przepraszam, musiałem to zrobić, zanim ci powiem — wydycha z trudnością, i z jeszcze większym wyzwaniem wraca na miejsce pasażera. — Nie wiem, czy właśnie to podejrzewasz, ale nie spaliśmy wczoraj ze sobą. Właściwie to do niczego nie doszło, nawet nie leżałem obok ciebie — wyjawia w końcu, jeszcze nie potrafiąc odczuć pretensji własnego sumienia.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
On, zupełnie na odwrót, samotny zaczął być dopiero tutaj — w rozciągającej się na całe mile barwnej, pstrokatej plamie, która pewnego dnia opadła na australijskie doliny. W Roussillon pozostało ciepło przyjaźni i potrzeba przywiązania; czasem zdawało się mu, w te najgorsze, hiobowe noce, że została tam również Chloe — że o niej zapomnieli, że nie zdążyli spakować jej do małej czerwonej walizki, pozostawiając ją samą w miejscu, które przestało być domem.
Może to przeprowadzka, a może jej śmierć wydarły więc z niego to, czym wypełnione było jego dzieciństwo. Vince nie wiedział; samotność, czasem gorzka, gwarantowała mu przecież bezpieczeństwo. — Przeważnie tak — odparł po dłuższej chwili, jakby odpowiedź ta równoznaczna była z deklaracją wieczności: chciał być sam, a więc nic nie mogło tego zmienić. I może poniekąd było to prawdą; może już nigdy nie chciał tego w sobie zmienić.
To znaczy — gdyby wiedział, że tym razem wszystko zakończy się inaczej, że ból nie będzie snuć się za nim jak cień i że całe to poświęcenie, którego oczekiwałby od niego świat, przyniesie wraz z sobą wolność, szczęście i ciszę głośną od emocji (tych d o b r y c h), gotów byłby zaryzykować. Nieco bardziej, niż teraz; nie chcę stanowiło wyznanie, którego składać przecież nie powinien. Więc Vincent tym bardziej zatonął w swojej ciszy; myślami zakotwiczył w łazience, skrytych za szafką ostrzach i przekonaniu, że to właśnie tam odnajdzie dziś odpowiedzi na wszystko. To było jak strach i kara, jak znieważenie samego siebie; wyrok będący nie tylko konsekwencją minionej nocy, lecz przede wszystkim tego, że pozwalał sobie na szczęście zawsze wtedy, kiedy towarzyszył mu Francois.
To zabawne, że myśląc wciąż o tym, że ze sobą spali, nie brał pod uwagę tego, że mogliby to powtórzyć w najbliższym czasie. Nie przez wzgląd na rozsądek, a raczej próbę ułożenia tego zdarzenia gdzieś pośród codzienności — musieli przecież najpierw przypieczętować to rozmową i może — choć Vincent bał się podobnych zwierzeń — najpierw rozważyć wszelkie kierunki, ku którym razem bądź oddzielnie mogliby jeszcze tego samego dnia podążyć. Kiedy jednak niespodziewanie (lecz całkiem przy tym przewidywalnie) ich usta się ze sobą zderzyły, Vincent odciął się od wszystkiego. Może nawet od samego siebie, nie myśląc przez tych kilka chwil ani o smutku, ani o bólu, ani o czekających na niego ostrzach.
Bo byli. Razem. Bo usta Francoisa były miękkie jak winogrona rosnące w Roussillon, a Vincent pomyślał, że nie mogli tym samym powtarzać tej nocy — był pewien, że z a p a m i ę t a ł b y. Każdy dotyk i wszystkie pocałunki; pamiętałby je nawet wtedy, gdy zapomniałby o wszystkim innym, nawet własnym imieniu. Nieśmiało go więc do siebie przyciągnął i zawtórował mu śmiechem; i nie wiedział, czy bardziej cieszy go ta bliskość, dłonie zaciśnięte na jego biodrach czy jednak wynikająca z ich czułości radość. A kiedy Francois powracał na swoje miejsce, pozostawiając na i w nim nagłą pustkę, Vincent już w i e d z i a ł. Nie rozumiał, ale przynajmniej mógł zrzucić z siebie część przypisywanej sobie winy. — Nie przepraszaj — wcisnął się pomiędzy jego słowa; powiódł palcami do pulsującej, lekko (specjalnie? przypadkowo?) przegryzionej wargi i uśmiechnął się tak, jak nie sądził, że uśmiechnie się jeszcze kiedykolwiek. — Co, w takim razie, wydarzyło się tej nocy? — musiał przecież zapytać: musieli tych kilka godzin uporządkować, chociaż Vince nie wpatrywał się w nie z tą całą niepewnością i strachem. — Powiedzmy, że jestem w stanie zrozumieć to, czemu masz moje ubrania, ale Francois, to, co napisałeś i to zdjęcie, to… zdjęcie. Na moment zapomniał o tym, że Baudelaire widział jego blizny, że przyglądał się im w świetle nocy. Że wiedział już wszystko, przez co Vincent znów poczuł się dziwnie kruchy i nieodpowiedni.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Przymyka usta, zwija wargi do środka i zaciska je w wąską, podłużną kreskę skupienia.
Próbuje zebrać myśli, spowolnić bicie serca i pewnie przegonić tę przeklętą dopaminę, która najprawdopodobniej myśli, że właśnie wygrał kolejne zawody w pływaniu na dwieście metrów. Teraz jednak nie zwycięstwo nakrapiane chlorem odpowiada za jego podniesione tętno i przewrotnie szybki przepływ krwi — robi to niedawne wspomnienie vincentowych ust na swoich wargach i fakt, że spodziewał się całkiem innej reakcji.
Jak jednak mógłby przewidzieć to wszystko, skoro:
Vincent nigdy tak na niego nie spoglądał,
nie uśmiechał się w ten sposób,
no i nigdy nie okrył swoimi ostrożnymi dłońmi jego wąskich bioder.
A co ja właściwie napisałem? — wydycha lekko nieobecnie swoje pytanie, pozwalając, by zmarszczyło mu czoło. Poczyna segregować poszczególne punkty w pamięci: nad ranem, tuż przed wyjściem, faktycznie nie mógł powstrzymać się przed zrobieniem mu zdjęcia. Później wygramolił się przez sypialniane okno, dotarł na uniwersytet, odkreślił codzienny trening i w końcu wysłał mu wiadomość, wraz z ów dwuznacznym dowodem ich wspólnej nocy.
Zobaczyłem cię wczoraj w barze, z takim dziwnym szyldem pluszowego misia wsadzonego do kufla piwa, pamiętasz? W sensie że bar miał taki. Byłem tam z niektórymi studentami, a ty… — urywa nie dlatego, że prawda go gorszy lub krępuje — zastanawia się raczej, dlaczego nie przedłużył momentu zetknięcia się nie tylko ich warg, ale też sylwetek, i z osłabiającym rozczarowaniem stwierdza, że był to zapewne j e d y n y taki moment, który mogli dzielić.
Ty i jakiś koleś… Sarah was zauważyła i… och, nie miałem tego mówić. W każdym razie pomyślałem, że bezpieczniej będzie, kiedy wrócisz do domu i wezwałem nam taksówkę, ale najpierw się mnie wystraszyłeś i wylałeś na mnie końcówkę piwa. A potem pomogłem ci się rozebrać, bo sam nie umiałeś, wiesz, już w twoim domu — kontynuuje, rzucając tyłem głowy o oparcie fotela i ciężko przymyka powieki, powlekając świat wielką czarną plamą, przez którą w końcu poczynają przedzierać się jasne, słoneczne łatki docierające zza szyb samochodu. I wciąż nie potrafi się skupić.
Myśli o tym, że w zestawieniu ze swoimi szczegółowymi wyobrażeniami, które zwykł snuć niedługo po poznaniu Vincenta (i dojrzeniu jego dużych, niemal czarnych tęczówek, w których zanikały kontury źrenic), c h w i l a następująca przed kilkoma minutami była jednocześnie gorsza i lepsza.
Gorsza, bo w obrazie wyświetlanym wewnątrz własnego umysłu nie było takich nieudogodnień, jak: szorstka kierownica trąca o skórę jego pleców i nieprzyjemnie wbijająca się w wypustki kręgosłupa, nie było też twardej i wąskiej przestrzeni samochodu, zwieńczonej nisko zawieszoną podsufitką, o którą zawadzał czubek jego głowy. W swoich wyobrażeniach nie zahaczył skrawkiem buta o drążek do zmiany biegów i nie opadł ciężko na swoje siedzenie, zamiast wytrwale kontynuować wszystko, na co mogły pozwolić sobie ich ciała.
Lepsze było z kolei wszystko inne — w rozległej przestrzeni umysłu nie potrafił bowiem wyobrazić sobie smaku jego ust ani ich wyjątkowej struktury, nie mógł poczuć na swojej zimnej skórze jego ciepłych dotyków, nawet jeśli wytrwale próbował sfalsyfikować je własnymi.
No a potem rozłożyłem się na ziemi, a ty na łóżku; patrz, mam od tego paskudnego siniaka — najpierw podwija mankiet białej koszuli nieznacznie nad łokieć, a dopiero po chwili rozwiera powieki, kierując spojrzenie na bruneta i na obraz malujący się po lewej stronie jego sylwetki. — Vincent, dlaczego zabrałeś mnie do supermarketu? Pójdziemy kupić płatki śniadaniowe i mleko? — pyta z powracającym znów śmiechem, obejmującym i zasłaniającym swoim światłem każdą niepewność i wątpliwość.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Pamiętał bar, ale — nie pamiętał jego szyldu. Nazwa i sygnet, mający ułatwić klientom odnalezienie się pośród zgiełku miasta oraz późniejszy powrót do lokalu, nigdy nie miały dla niego znaczenia. Nie posiadał listy ulubionych placówek ani takich, których lepiej było się wystrzegać. Bywał w barach pozbawionych klimatyzacji, za to przepełnionych dobrym alkoholem i głośną muzyką; bywał również tam, gdzie wybierali się wyłącznie posiadający pieniądze magnaci, gustujący w półmroku i drinkach droższych od całodziennego biletu parkingowego w samym centrum Cairns. Bywał tam, gdzie chadzali wyłącznie mężczyźni, często ściągający przed wejściem ślubne obrączki.
Bywał więc także widywany. Przez innych wykładowców, dawnych znajomych (tych będących jeszcze kiedyś po jego stronie, oraz tych, którzy jeszcze przed zaręczynami powtarzali Yvette, że należą do dwóch oddzielnych światów), a także studentów, którzy nie potrafili odnaleźć granicy między studenckim życiem a tym, co nazywa się rzeczywistością.
Wraz z ujawniającą się skrawek po skrawku historią, głowa Vincenta opadała coraz niżej; najpierw wpatrzony w okute materiałem nadgarstki, ostatecznie oparł na nich swoją twarz — uprzednio zaplatając je na starzejącej się kierownicy, z której w tak wielu miejscach zdrapał okalający ją plastikowy materiał.
Ujawnienie Francoisowi prawdy miało zakończyć tę napisaną jakby specjalnie dla nich bajkę; przez krótki moment wmuszał w siebie kłamstwa, niczego nie pamiętam lub to pierwsza tego typu sytuacja, ale pragnął być dla kogoś widocznym. Wyraźnym. Prawdziwym. — Pamiętam tego chłopaka. Pamiętam, że mieliśmy iść do jego mieszkania — wyznał, myśląc o tym, że zniszczy tą prawdą wszelkie wyobrażenia, jakie zdołał skomponować Francois. Ale może to i dobrze; może należało zedrzeć te idealne obrysy jego sylwetki, by pozbyć się wciąż obecnego w samochodzie żaru ich zbliżenia. — To się zawsze kończy w ten sposób. Budzę się, nie pamiętam, nie obchodzi mnie to. Z kim i gdzie byłem — to znaczy, nie obchodziło aż do teraz, bo po raz pierwszy ktoś się wtrącił w te jego destrukcyjne rytuały. Po raz pierwszy komuś zrobiło się żal marności jego życia; po raz pierwszy został odwieziony do domu i ułożony do snu, bez wymagań i zapłaty. — A teraz pamiętam tylko skrawki. Jak opierałem się o ciebie w taksówce, jak błyszczała twoja skóra w świetle księżyca, jak ściągałeś ze mnie spodnie — niewiele, a jednak wystarczająco, by wraz z zestawieniem otrzymanych wiadomości (których przytaczać nie chciał, nie musiał; przecież i tak wszystko sobie wyjaśniali) nabrać pewności, że popełniło się błąd, którego nic nie zdoła zatrzeć.
Dopiero w ślad za zobacz uniósł i twarz, i spojrzenie. Posłał mu już ten typowy, przypisywany tylko jemu nie-uśmiech, w którym skrywał zawsze nienawiść do własnej osoby. — Dziękuję — rzekł w odpowiedzi. Za pomoc, jak i za ratunek, chociaż nigdy nie śmiałby go o niego prosić. — Pomyślałem, że tak będzie łatwiej. Powstrzymać się przed tym, co moglibyśmy zrobić — echo tego, do czego przed chwilą między nimi doszło, wciąż niepewnie zerkało w oba kierunki. Bo Vincent wiedział, że rozsądniej byłoby to zakończyć, uznając za chwilową słabość; pragnął jednak jednocześnie, by stanowiło zaledwie preludium ich znajomości. Dlatego też spróbował wdusić w siebie tamte emocje, poddając się im raz jeszcze. Tym razem to on nachylił się ku niemu, choć nie próbował wedrzeć się na jego kolana. — Powinieneś się mną brzydzić — wyszeptał, wyrażając tym samym swoje niezrozumienie: skoro znał i widział prawdę, powinien się wycofać. Zaprotestować wszystkiemu, co się między nimi wydarzyło. I przede wszystkim nie zgadzać się na to, by vincentowa dłoń z fascynacją błądziła między kosmykami jego włosów, zaczepnie czasem zahaczając o pagórki jego twarzy. — Chciałbym… — nie był w stanie zdefiniować swojego pragnienia. Nie był także w stanie prosić go o cokolwiek, przez wzgląd na niesione tym niesprawiedliwości. Chciał być z nim, może tylko na chwilę, może bez dopisanej do tego powagi, ale nie chciał, by Francois kiedykolwiek zniknął z jego życia. Chciał więc i nie chciał jednocześnie, jednak wyłącznie dlatego, że nie mógłby ofiarować mu w odpowiedzi całego siebie.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Wie, że — paląca, szorstka i pozostawiające gorzki na podniebieniu posmak — zazdrość, która teraz infekuje każdą cząstkę jego ciała, dedykowana jest jedynie osobom, które dostąpiły zaszczytu nazywania kogoś swoim.
Wie, że Vincent nigdy nie był i nigdy nie będzie jego, ale i tak nie obezwładnia swojej wzrastającej złości, która nakazuje mu nie rozwierać powiek i nic nie mówić.
Mieliśmy iść do jego mieszkania nie jest już ledwie wyznaniem złożonym ze słów; jest rzeczywistym bólem o ostrych krawędziach przeciskających się przez wąskie kanaliki jego ciała — zatrzymuje się dopiero w jego skurczonym, jakby nagle skopanym żołądku. Później nie jest wcale lepiej — może zazdrość w końcu rozmyśla się, nuży swoim wysiłkiem i ustępuje, ale pozwala wkroczyć na miejsce dotkliwemu przygnębieniu, które pragnie zamknąć vincentowe usta: nie ciepłym i namiętnym pocałunkiem jak przed kilkoma minutami, a raczej wskazującym palcem, w geście “błagam, nie mów już nic więcej”. Nie zniosę nic więcej. — Rozumiem — mamrocze jedynie, starając się nie przepuszczać przez głos swojej niechęci, żalu, rozczarowania. A więc okazał się jednym z wielu — człowiekiem, który dla obopólnej wygody powinien okazać się nieszkodliwym nieznajomym, z którym następnego ranka nie potrzeba odbywać szczegółowych dyskusji.
Nie powinien oczekiwać niczego innego. A jednak oczekuje.
Chciałby na przykład, żeby Vincent zamiast druzgocącego poczucia winy, odczuwał coś na rodzaj podobnej do francisowej — ekscytacji. Nie liczy na wymuszone wyznania miłosne i nie liczy na deklarację rychłego rozwodu z Yvette, ale pragnie czegoś więcej niż to, co właśnie otrzymuje.
Ściągałem spodnie — powtarza zniżonym niemalże do szeptu tonem, dekorując ów urywek zdania gorzkim, niby rozbawionym prychnięciem. Nie doświadczył tego uczucia nigdy wcześniej (a przynajmniej nie w tym konkretnym aspekcie życia), ale teraz dostrzega w sobie osobę doświadczającą cudzej łaski — jak gdyby Vincent sądził, że winien jest mu tych kilka ulotnych pocałunków i porcję gorzkich zwierzeń; następujące wkrótce podziękowania, kolejne potwierdzenie faktu, że wolałby nie zmieniać niczego w ich… przyjaźni?
Ale nieoczekiwanie wyciąga ku niemu swoją otuloną kremowym swetrem rękę, plączącą się w francisowych włosach i francisowych myślach. I na ten krótki, nieznaczny moment, wszystko w blondynie zamiera i skupia się wyłącznie na widoku jego pięknych, karminowych ust poruszających się w rytm zdań. — Brzydzić? To tylko seks, Vincent, tak jak powiedziałeś. Nic takiego. Bezwartościowy seks i kilka szlaków blizn na skórze — mówi, bezsilnie folgując swojemu rozgoryczeniu; ale musi ów wyznanie przecież doprecyzować. — To mnie nie odpycha — zaręcza bardziej miękko, znów nakrywając oczy czarną powłoką swoich powiek — chciałby, wbrew każdej wątpliwości i każdemu ukłuciu bólu, by koniuszki palców Vincenta nigdy nie przestały krążyć po jego włosach, skórze, ciele. — Nic nie jesteś mi winny. Niczego od ciebie nie oczekuję. I nic nikomu nie powiem, to nawet nic nie musi zmienić w tym… w tym co mamy. Jeśli kiedyś byś chciał… dla mnie to też może być bez znaczenia — deklaruje kłamliwie, płytko wydychając spomiędzy ust powietrze. Bo przecież chciałby mieć go chociaż na kilka skradzionych światu minut.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Jak zwykle — żałował. Może już nie w sposób, który przepełniał jego ciało jeszcze w drodze do Cairns, ale ta nowa gorycz nie była ani lepsza, ani grosza. Nie nastąpiły więc jakiekolwiek zmiany; prawda niczego nie zmieniła.
Czasem chciał, by Francois opowiedział mu w jaki sposób go postrzega. Jakie dopisuje mu cechy, jakie barwy przypisuje jego czynom; a przede wszystkim, za jakiego uważał go człowieka. Wcześniej, bo Vincent wymusił w nim zmianę zdania. Bo nakazał mu spojrzeć na nieznaną sobie prawdę i za jej pomocą zweryfikować wszystko to, co wcześniej było tylko dopowiadane. Ale, mimo pewności, że tylko tyle wystarczyło, by Francois poczuł się rozczarowany, Vincent wciąż odczuwał niepokój. Bo wciąż nie powiedział mu w s z y s t k i e g o. Czyli na przykład tego, dlaczego jego życie ułożyło się w ten sposób.
I może nie chciał tym samym wskazać mu, że jest wciąż tamtym człowiekiem, za którego Francois chciał go uważać — tym samym, tylko po prostu zagubionym; może chodziło o to, by jednak go odstraszyć, przepłoszyć i zezwolić na to, by kiedyś, może za miesiąc bądź rok, opowiedział komuś, jak blisko znajdował się przed popełnieniem największego życiowego błędu.
Ostatecznie, jak zwykle, nie wydobył z siebie żadnego słowa. Nie potrafił pochwycić cudzych słów i dopowiadać do nich własnych; nie potrafił też zdobyć się na otwartość, której odmawiał także widywanemu z rzadka psychologowi. Po prostu wpatrywał się w francoisowe reakcje i w jego słowa, czując, jak narasta w nim ból. Ale może to nic, wystarczyło przecież poczekać do wieczora — miał wtedy go z siebie zedrzeć.
To nie byłoby dla mnie bez znaczenia — odważył się w końcu zaprotestować. Dasz radę. Francois powiedział, że blizny go nie brzydzą, nazwał je szlakami; więc może nie musiał definiować ich znajomości poprzez to, co sobie zrobił. Mógł po prostu ruszyć dalej, unikając odpowiadania na pytania, których tak bardzo zawsze się obawiał. — Z nimi, z tamtym chłopakiem, z kimkolwiek innym, Francois. Wtedy to nie miałoby znaczenia. Dlatego tutaj przyjechałem, kiedy jeszcze myślałem, że… Przyjechałem, bo nie chciałem, żeby to niczego nie znaczyło — cofnął dłoń i lekko się odsunął; wciąż znajdowali się na tyle blisko siebie, na ile zezwalał im na to samochód, a vincentowe oczy z uporczywością wypatrywały zrozumienia. — Więc chciałbym. Powinienem odwieźć cię teraz do mieszkania albo do biblioteki, powinienem ci skłamać i powiedzieć, że to nic i że nie powinno mieć miejsca, ale… — nie potrafił. Wiedział, że popełnia błąd, ale nie potrafił po raz kolejny odsunąć od siebie czegoś, co mogłoby przybliżyć go do szczęścia.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Wnętrze samochodu, skrojone wąsko, nieco obojętnie i bardziej praktycznie niż zgrabnie, chowa się w szarym półcieniu. Kierownica z miejscami o odchodzącym materiale, fotele pokryte grubą warstwą błyszczącej, może zwierzęcej a może syntetycznej skóry, torba skopana we wnęce na nogi przy miejscu pasażera — wszystko to jest przyćmione, a wraz z każdą chwilą także mniej ważne. Tak, jakby wędrujące po niebie słońce, chowające się za nieprzepuszczalną mgiełką ołowianych chmur, wartościowało snopami zaglądających tu tylko przelotnie promieni, na jakie elementy warto zwrócić uwagę.
W tym przypadku są to vincentowe włosy; poplątane pasma nielubiących się z grzebieniem spirali, które zza okna, jakże uroczo, oświetla jaskrawa biel, otaczając czuprynę niby aureolą. Świecące kosmyki upodabniają się teraz do waty cukrowej.
Rysy na gładkiej, miodowej — skropionej od lejącego się codziennie, wprost z nieba, wartkim strumieniem żaru — twarzy Francisa, przejmują na moment funkcję słów.
Teraz to jego aparat mowy zamiera w obojętnej stagnacji, choć oczy, usta i każdy nerw zapisany na ów opalonej fizjonomii, zdaje się coraz głośniejszy i niespokojny. I dopiero uśmiech, zakwitający w ulgę rozwianych obaw i ciepło czerpiące energię gdzieś z głębi ciała, tak prawdziwie oświetla ten pochmurny dzień.
François sięga po tę samą smukłą dłoń pianisty, która jeszcze przed momentem gubiła się w labiryntach płowych włosów. Ujmuje ją w objęcia wszystkich dziesięciu palców i przez moment poświęca jej całą swoją uwagę, jakby schwycił właśnie coś bardzo cennego i niespotykanego. A później delikatnie przyciąga ją ku sobie wraz z całą vincentową sylwetką, dając znać, że powstały nieoczekiwanie dystans (nawet, jeśli znikomy) zupełnie mu się nie podoba.
Och, chciałbyś? — pyta z prowokacyjną, zaczepną nutą wibrującą w głosie i odkłada cudzą dłoń na swoim ugiętym kolanie. Teraz opuszki palców niecierpliwie poszukują innej cząstki vincentowego ciała, którą mogłyby zainteresować się przez najbliższe kilka minut — po kilku głębszych zastanowieniach doczepia je do podbródka mężczyzny i kciukiem gładzi długą linię wilgotnych warg, będącą ich punktem stycznym. — A ja nie powinienem był wychodzić rankiem z twojego domu — stwierdza z rzeczowym, przytomnym przekonaniem, i podczas przeklinania swojej porannej decyzji o ucieczce do innego miasta, rozwiera koniuszkiem palca jego karminowe usta, wyznaczając miejsce dla własnych.
A gdyby… — wtrąca pomiędzy zuchwałymi dotykami dłoni i jeszcze odważniejszymi ruchami warg, wydychając powietrze w zagłębienie pomiędzy ostrymi obojczykami bruneta, które odsłonił sobie za pomocą rozciągnięcia swetra. — …wstrzymać się jeszcze trochę przed ściąganiem ubrań, i tak byłbyś zainteresowany? — składa mu tę samą propozycję, o którą pytała Lydia Blanchet ze swoimi rumianymi, pulchnymi policzkami pewnej francuskiej wiosny — mieli wówczas po piętnaście lat i to tylko wtedy François umawiał się tak naprawdę, bez zbędnego pośpiechu i odważnych pieszczot wytrącających długotrwałe uczucia.
Nie okrywa ich ciał grubą warstwą odzienia tylko dla własnego kaprysu; teraz bowiem wie już, że brunet mężczyzn takich jak on — zuchwałych, niewstydliwych i chętnych — ma co kilka nocy i może przez część poranków. Wie, że w przedłużającym się, przyjmującym barwy nieznośnej rutyny małżeństwie nie ma miejsca dla czułych, spragnionych pocałunków mających trwać całą wieczność; takich, które nie są ledwie niecierpliwym wstępem do rytmu jęków i porywanych sapnięć. Wie, że Vincent czuje się pozbawiony niewinnych dotyków o drogocennej wartości dopisywanej niepewnie wewnątrz myśli i ciepłych słów będących po prostu słowami; nie zachętą do czegoś więcej.
A François pragnie mu to wszystko podarować na nowo, bez nieczułych warunków i bez oczekiwania jakiejkolwiek formy zapłaty.
Nie dlatego, że nie chcę. Tylko myślę, że to mogłoby... — traci te słowa na rzecz kolejnych pocałunków, przez które temperatura w niewielkim samochodzie zaparkowanym pośrodku południowego zacienienia, staje się coraz bardziej nie do wytrzymania.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Zastanawiał się, rozmyślał nad tym i poświęcał temu wszelkie zwoje rozsądku (gdy alkohol krążył jeszcze w jego ciele, mdły i nikczemny, jak cień nieustającej grypy), a jednak zaprzeczenie każdej mądrej (według kogo?) myśli przychodziło mu tak łatwo. Bo przecież powtarzał znów ten sam błąd, bo przecież skazywał już teraz tę ich znajomość na porażkę; powinien, nauczony przeszłością, powołać się na doświadczenie — związek, jaki należało ukrywać, nie oznaczał niczego dobrego. W pewien sposób, z obawy przed powtórką tego, co wydarzyło się kilka lat temu, pragnął już teraz obiecać Francoisowi, że to tylko na c h w i l ę — to znaczy, skrywanie się w cieniu samochodu, pod jednym z najbardziej obskurnych marketów w mieście. Że ułoży swoje życie tak, by nie musieli czegokolwiek żałować, ale wiedział, że byłby to puste obietnice.
Łatwo jednak było myśleć o tym, kiedy francoisowe dłonie zaznajamiały się ze strukturą jego skóry; cudzy dotyk zwykł go parzyć, odrzucać, zostawiać na nim niewidzialne ślady czegoś, co wydrapać mógł z siebie potem wyłącznie wraz z krwią. Ale z Francoisem przecież od samego początku było inaczej; i może innym miało pozostać do końca, dając mu odpowiednią dozę odwagi. Może Vincent mógł jeszcze zmienić swoje życie.
W niektórych momentach — kiedy ułożona na atletycznym kolanie dłoń, najpierw zaciskając się na nim mocniej, zaczęła sunąć dalej i śmielej — oczekiwał jeszcze tego definitywnego, sprowadzającego ich obu do rzeczywistości s t o p. Wypowiedzianego przez siebie bądź Francoisa, nie miało to większego znaczenia. Bo Vincent wciąż uważał, że nie powinni i że przyjaźń mogła być lepsza, a na pewno — bezpieczniejsza. Był to jednakże jeden z tych momentów, w których ciężko było wsłuchać się w nieśmiałe szepty rozsądku. Zdążył się tylko zaśmiać, nim zezwolił sobie na kompletne zatracenie się w tej chwili; ułożona gdzieś za Francoisem dłoń, nieśmiałe, a jednak zuchwałe pochylenie się nad jego ciałem, a także każdy pocałunek, w której brakowało niedawnej wstydliwości — wszystko to, nawet mimo niewygodnemu wyposażeniu samochodu — uświadomiło mu, że nie zawsze to, co słuszne, okazuje się trafnym wyborem. Chciał być szczęśliwy. Chciał znów wyczekiwać każdego kolejnego dnia i zasypiać z uśmiechem; chciał budzić się z myślami przepełnionymi ciepłem. — Byłbym — mimo obietnicy i dopisanego do niej cichego śmiechu (może jeszcze nie zdołał w pełni pojąć sensu postawionego pytania), nie zdołał się od niego odsunąć; obie dłonie, jak i usta, pozostały na swoich miejscach. Vincent nigdy wcześniej nie zgadzał się na seks w samochodzie — nie dostrzegał w tym niczego ekscytującego bądź przyjemnego (choć to od dawna nie stanowiło stałego kryterium jakichkolwiek zbliżeń) — i teraz też raczej wycofałby się nim odważyliby się na więcej. Nie z powodu własnych preferencji — Vincent uważał raczej, że wszelkie pierwsze razy powinny być w y j ą t k o w e, a to ich pełne pytań nieporozumienie i tak odebrało im kilka ważnych, definiowanych pięknem momentów. — Możemy. Poczekać — odpowiedział dopiero po kilku kolejnych, osadzających się na szybach, szybkich oddechach. Cofnął najpierw dłonie, potem całe ciało; prostując się na fotelu, z uśmiechem i pozostawionymi w nieładzie włosami, cieszył się, że nie prowadzi dziś żadnych zajęć. — Czyli najpierw randki? — było w tym coś zabawnego; zdążył już zapomnieć, że kiedyś to właśnie na nich polegał. Na powolnym, przepełnionym podenerwowaniem p o z n a w a n i u się — może faktycznie lepiej było się nie spieszyć. Nie popełniać błędów. Opuszczając samochodowe szyby pochłonął orzeźwiające powietrze; nie spoglądał póki co w kierunku Francoisa, bo ciężko byłoby mu zachować odpowiedni dystans. — Co z Clementine? — może powinien był zapytać o to na samym początku; jeszcze zanim wsiedli razem do samochodu. Nie wiedział co prawda, jak wielką rolę dziewczyna ta odgrywa w życiu chłopaka, ale widywał ich i napotykał unoszące się w powietrzu plotki; tak jak i nie wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuje. Bo przecież o nic nie mógł prosić — nie, skoro Yvette jeszcze przez jakiś czas pozostać miała jego żoną.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
R a n d k i
— wizja obiecanych niedalekiej przyszłości ciepłych szeptanin (tych wlokących się w nieskończoność a jednocześnie niewystarczających, tych, które żyją poza rytmem poranków, dni, wieczorów i znacznie krótszych nocy, a także poza hałasem wciąż toczącej się dookoła codzienności) owija francisowe serce mało elastycznym materiałem krępującym kolejne uderzenia.
Vincent mamrota to słowo niedbale i prędko; pomiędzy jednym z ostatnich pędzących wydechów, a powolnym, choć też łapczywym haustem powietrza; Francis z kolei rozdziela każdą literkę na swoją osobną, obłożoną przestrzenią część i powiększa je dziesięciokrotnie jak za użyciem mikroskopu. Choć wie, co właśnie zasugerował Vincentowi, tak nie pomyślał o sprowadzeniu ów propozycji właśnie do udekorowanych słodkim lukrem ckliwości r a n d e k. Teraz, pośrodku postawionego za tym wyrazem znaku zapytania, a własną i zupełnie nieoczekiwaną płochliwością, dwudziestotrzylatek stara przywołać w pamięci argumenty, które wcześniej trzymały go z daleka od preludium długoterminowych związków.
Po pierwsze, randki oplecione są kosztami; gustowne wyjścia formujące się w ekscentryczne restauracje, zjawiskowy budynek teatru w sąsiednim mieście i może nawet w wyświechtane ogrody botaniczne, pełne tysiąca łodyg o podobnie uplecionych kwiatach. Wpisane są w niezbadane ilości pieniędzy, których od zawsze brakuje w francisowym zlepku materiału z srebrnym zatrzaskiem, tylko umownie nazywanym pugilaresem.
Po drugie, randki wymagają dogłębnych zwierzeń i rozgorzałego porozumienia — czegoś, co nagle zdaje mu się nie istnieć między ich słowami; to znaczy, może istnieje p o z o r n i e, ale czy po rozpakowaniu z ozdobnego papieru pierwszego wrażenia (którego powodzenie, nie ma się co oszukiwać, przećwiczył do perfekcji) nie dostrzegą jedynie przepełnionego pustką pudełka? A więc zamiast punktów stycznych wzajemnych doświadczeń, pasji i marzeń, złączy się jedynie ich rozczarowanie i żal, że byli na tyle naiwni, by dać sobie szansę — poprawka: by Vincent dał szansę jemu.
Randki. Jasne — potwierdzając vincentowy wniosek, głosem słabym, a jednak pozbawionym wahania, jednocześnie zaprzecza swoim licznym obawom. Bo choć będą oprawione wyliczaniem każdej monety, a także ciągłym filtrowaniem wystosowanych do niego zwierzeń, w ustach bruneta całe te r a n d k i układają się tak rozkosznie; jakby skropił swoje wargi czerwienią słodkich, środkowoletnich truskawek.
Koniuszki długich, stworzonych do uderzeń o fortepianowe klawisze palców chyba na wieki — a chociaż dziesięciolecia, o które sumiennie zamierza zadbać — wpisały się w francisową skórę, przebijając materiał ubrań; choć Vincent oderwał już dłonie od jego kolana, uda, biodra, dolnego wycinka pleców, Baudelaire ma wrażenie, że jeszcze krążą w znanych tylko samym sobie labiryntach jego ciała. Mości się wygodniej na skórzanym obiciu fotela, frontem sylwetki zwracając się ku przedniej szybie auta — teraz już nie wykrzywiając jej pod zaskakującymi kątami w kierunku miejsca przeznaczonego dla kierowcy — i zauważa, że to dopiero ta gromadząca się między nimi przestrzeń jest n i e w y g o d n a.
Słyszałeś o Clementine? — upodabniający się gładkością do aksamitu głos zostaje delikatnie usztywniony zaskoczeniem; odzywa się, zanim jego twarz zdąży przybrać marszczące się w ciekawości rysy. Pericles zapewniał go, że każdy usłyszy — nawet wówczas nieszczęsny, odległy o całą galaktykę obiekt jego westchnień — a Francis nie podarował mu swojego zaufania. Nie uwierzył. — Ona mi tylko za to płaci — wyjaśnia szybciej, niż jest w stanie zastanowić się nad brzmieniem swojego wyznania. — Znaczy, nie że płaci mi za to, że z nią śpię. Po prostu mamy być razem widywani, nic więcej. Chyba boi się powiedzieć swojej rodzinie, że woli dziewczyny albo że nigdy nie chce nikogo mieć, nie wiem — dopowiada wobec uszytej wcześniej niejasności, czekając z tym jednak dłuższą chwilę. A po chwili wbija palce w wewnętrzną klamkę pojazdu i wysuwa potarganą, zaróżowioną prędkimi uderzeniami serca sylwetkę na zewnątrz, chłonąc ostatnie w najbliższych minutach ułamki słońca i świeżego powietrza. Okrąża samochód i niespiesznie wodzi po lakierze swoimi opuszkami; ciche pyk otwiera przed nim siedzenia z tyłu, wkrótce dekorując je swoją znów zgiętą, znów siedzącą i znów (w miarę) spokojną sylwetką. — Nie chcę cię rozpraszać w drodze powrotnej — tłumaczy z błyszczącym w rogu warg rozbawieniem, nagle przepełniony nową dawką wiary w to, że dadzą radę; bo ich randki będą ustronne, a nie wystawione na światło oślepiających reflektorów; a wszystkie słowa być może równie miękkie i gładkie, co teraz. — Jedziesz do Lorne Bay? Chyba nie będę już wracać na uniwersytet. — Och, przecież wzrok i tak nie rejestrowałby już ciągów liter odbitych w lekturach i podręcznikach. A więc to mikroskopijne miasto; kiedy znów wypycha swoją sylwetkę z twardości samochodowych siedzeń, a z miejsca pasażera (czy raczej: leżącej u jego podnóży wnęki na stopy) wyławia podziurawioną na prawym rogu torbę, rozbawienie znów ciasno go obejmuje. Nakazuje powiedzieć ciepłym żartem i prowokacyjną powagą zarazem: — Możesz pozastanawiać się nad tym, jak dokładne jest przekonanie, że pływacy depilują swoje ciało w całości — nie zliczyłby, ile takowych pytań wplątało się w jego uszy, co zawsze bawiło go odrobinę za bardzo.

cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
ODPOWIEDZ