chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Syria
dzień 11

Fala śmierci.
Tak Lekarze Bez Granic nazywali moment, w którym dochodziło do piątego martwego pacjenta, który trafił na stół operacyjny. Nie licząc tych, którzy umierali wcześniej bez jakiejkolwiek szansy na przetrwanie. Ich liczba była tak ogromna, że nazwać to można Tsunami Śmierci acz nie była to tak efektowne jak fala.
Cholerna fala.
Jeden po drugim.
Trupami można zacząć wykładać pola śmierci a i tak nikt się nie przejmie, bo to była wojna. Na wojnie ludzie umierali i już nikt ich nie liczył.
- Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka.
Czując żar i suchość piasku na skórze Margo uniosła spojrzenie na kolegę po fachu, który uraczył ją słowami przypisanymi Stalinowi. Nie tego oczekiwała, ale miał rację, choć nie chciałaby jej przyznawać byłemu dyktatorowi Związku Radzieckiego.
Mokrą i brudną szmatę przyłożyła do spoconego karku. Zamierzała napawać się chwilową ulgą, lecz do budynku wpadła grupa cywili z kolejnym pacjentem. Bertinelli chciałaby im powiedzieć, że trafili w słaby dzień, ale wtedy wyszłaby na słabą doktorkę.
Zerwała się z prowizorycznej drewnianej ławki i wraz z kolegą wskazali pomieszczenie. Warunki były polowe, a nawet gorsze. Część sali operacyjnej nie miała dachu, co chwilę urywało prąd i brakowało im wielu podstawowych sprzętów medycznych. Musieli dzielić się z innymi lekarzami, ale i tak wszystkiego było za mało.
Z natłoku obcych słów zrozumiała, że był to postrzał w brzuch. Po rozcięciu ubrań okazało się, że cywila postrzelono aż trzy razy. Umyślnie albo przypadkiem. To nie miało znaczenia. Lekarze byli po to aby ratować życia a nie pytać – czy warto.
Nie osądzali, czego Margo nie szczędziła kobiecie, której w tym całym chaosie na początku nie zauważyła. Nieznajoma blondynka od paru dni przewijała się wśród innych wolontariuszy. Dostrzegła ją, bo.. Angelo stwierdził, że przez chęć przelecenia jej, czemu Margo nie zaprzeczyła, lecz nie to teraz miała w głowie. Nie kiedy tamta niespodziewanie pojawiła się przy ich pacjencie i zaczęła z nim rozmawiać po arabsku z mieszanym angielskim.
Poprawka. Nie nazwałaby tego rozmową. To było wypytywanie cierpiącego o rzeczy, które Margo również nie interesowały.
- Uscire! – warknęła wskazując kobiecie wyjście. – Wynocha! – Od razu się poprawiła. – Nie obchodzi mnie to! – Przerwała wytłumaczenia tamtej. – To sala operacyjna – dobrze zaczęła, ale szybko i nieświadomie przeszła na włoski. To był naprawdę ciężki dzień i miała dość kolejnych komplikacji. – Nie będziesz zamęczać pacjenta, kiedy ten umiera. Znajdź sobie co innego do roboty i nie właź mi z butami z byle gównem. Nie obchodzi mnie czy to twój znienawidzony ex – Bo czego chciałaby od niego jakaś tam wolontariuszka? Pewnie się przeruchali i ten ją olał. – czy zabił ci kolegę. – Niestety, ale taka była prawda, bo: - Teraz jest moim pacjentem i mam obowiązek go uratować, więc.. – Dopiero teraz zorientowała się, że powiedziała to wszystko po włosku. Trudno. – Uscire!

40 minut później

- Colera! – wypadła z prowizorycznej sali operacyjnej pozostawiając za sobą kolegę po fachu i zwłoki pacjenta, którego imienia nawet nie poznała.
Tu nikt nie miał imion. Rzadko zdarzało się, że je poznawali co z jednej strony było dobre a z drugiej chwilami dobijało przytłoczony wydarzeniami umysł.
Ruszyła przed siebie rozglądając się za odrobiną prywatnego miejsca. Wyszła z budynku, skręciła w lewo, przeszła pomiędzy namiotami wolontariuszy i zakręciła za kolejnym niskim budyneczkiem. Na jego tyłach znajdowała się spiżarnia z puszkowanym jedzeniem, chociaż krążyły plotki, że to główne miejsce schadzek i jednorazowych numerków.
Schowała się tam i wydała z siebie coś w rodzaju warknięcia przemieszanego z krzykiem. Zrobiła to jeszcze raz nim poczuła łzy napływające do oczu. Przez cały czas nerwowo chodziła w tę i z powrotem, co w małym pomieszczeniu wyglądało jak odbijanie się piłeczki w Fliperze.
Złapała się za boki z całych sił próbując powstrzymać od płaczu, co czyniła z ciągłym wyrzucaniem z siebie krótkich złych „aaa”.
Przy którymś z kolei odbiciu się od krzywych regałów w wejściu zauważyła wolontariuszkę. Tę samą, którą wygoniła z sali operacyjnej. Na początku nie zareagowała mając nadzieję, że tamta odejdzie, ale zamiast tego usłyszała prowokacyjne słowa dotyczące utraty pacjenta, który był bardzo ważny. W czym konkretnie? Bóg jeden wie.
Bertinelli zacisnęła wargi gotowa się odgryźć, ale zamiast tego załkała i natychmiastowo zakryła dłonią usta.
Nie mogła płakać. Nie teraz i nie przy niej.
- No.NieNo, no, no – powtórzyła parę razy z energiczną gestykulacją. – Nie płaczę przez ciebie. Nie będę płakać przez ciebie. Jesteśmy w pieprzonej Syrii, umarł mi dzisiaj siódmy pacjent, bo nie mamy tu odpowiedniego sprzętu a w domu czeka na mnie żona, która prawdopodobnie już mnie nie kocha i nie wiem co z tym zrobić. I teraz płaczę przed.. przed osobą, która ma mi za złe i najpewniej napawa się tym widokiem. Nic nie mów. – Wzięła głęboki wdech, ale w taki sposób jakby od tego bolało ją całe ciało. – Ten twój gość. Niczego nie wiedział. Operowaliśmy go na żywca i w kółko powtarzał, że nic nie wie. – W ostatnich chwilach swego życia przeżył tortury, więc można to uznać za prawdę. – Nie obchodzi mnie kim jesteś, ale na pewno nie wolontariuszką. – Podeszła do niej i ukuła ją palcem w mostek. – Nie chcę cię widzieć w pobliżu swoich pacjentów. – To była groźba wyrażona z pełnym gniewem, którym od samego początku raczyła nieznajomą. Niech nie myli, że może wejść na głowę doktor Bertinelli.
Nikt nie mógł.
Zwłaszcza jakaś tam blondynka z ładnym tyłkiem, którą minęła i jak najszybciej oddaliła się szukając nowego miejsca do samotnego wypłakania się.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
1…2…3…
Oddychaj. Musiała oddychać, bo bez tego umrze. Jeśli krew nie dopłynie do mózgu, odleci, a na to nie mogła sobie pozwolić. To byłoby nieprofesjonalne; oznaczałoby słabość, krzyżującą zbyt wiele planów.
Powinna zamknąć oczy i liczyć dalej.
4…5…6…
Czuła, jak dłonie drgają, napędzane przez procesy chemiczne. Wygodniej byłoby wziąć rozbieg i uderzyć z całej siły w ścianę. Nerwy zostałyby zastąpione bólem, pozwalającym na czasowe ukojenie rozchwianych myśli. Nie, to nie to. Nie potrafiła nawet jasno myśleć, pozwalając aby nierówne podrygiwania ciała grały pierwsze skrzypce.
Wciąż czuła pył w płucach i fantomowy nacisk na klatkę piersiową. Jeśli nie wzięłaby wtedy oddechu, nie przecisnęła między dwiema, betonowymi płytami, zostałaby zmiażdżona. Misja zakończyłaby się podwójnym niepowodzeniem. Australijskie służby straciłyby nie dwóch, a trzech agentów, plus łącznika, ułatwiającego dostęp do technologii wykorzystywanej na współczesnym polu bitwy.
Wróciła z niego. Cudem dotarła do obozu razem z pozostałym przy życiu wspólnikiem oraz rannym tubylcem, będącym cennym zasobem dla rządu. Ludzi takich jak on nie traktowało się, jak obywateli. Ważniacy przyklejeni do stołka, woleli nazywać go środkiem, ku poprawieniu bezpieczeństwa. Szkoda tylko, że spośród czwórki agentów, dwójka na zawsze utknęła pod gruzami jednego z budynków.
To mogła być ona. Wystarczyłby metr w jedną, albo drugą stronę, a nigdy nie wróciłaby do ojczyzny.
- Bev, słyszysz mnie?
Nie chciała go słyszeć. Była głucha na słowa Connora, zachowującego zimną krew. Wolałaby odejść na bok. Wrócić do namiotu, wcisnąć się w kąt i posiedzieć przed wentylatorem, ułatwiającym nabieranie powietrza w płuca.
7…8…9…
Nie chciała z nikim rozmawiać, ale jeśli teraz nie wyciągnie informacji, cała misja straci sens. Wróci do domu z niczym, a nawet gorzej: przywiezie ze sobą dwie trumny ze szczątkami odważnych ludzi, narażających własne życie i przyszłość dla dobra kraju. Gdyby tylko posiadali dokładne plany pobliskiego miasta, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Znajdowali się tysiące kilometrów od rodzinnych stron. Śmierć w takich warunkach nie była wyznacznikiem patriotyzmu, a jedynie cudzych interesów oraz kolokwialnego pecha.
Musieli odzyskać zwłoki. Choćby mieli spędzić w tym przeklętym kraju więcej tygodni, zawiozą swoich kamratów z powrotem do domu, w ostatnią podróż.
Nie chciała teraz myśleć o tym, co poczują ich rodziny. Powinna kuć żelazo póki gorące. Krew. Szkarłat obficie barwił wyświechtane ubrania rzekomego łącznika, mamroczącego pod nosem słowa po arabsku. Część z nich rozpoznała jako muzułmańską modlitwę. To nie czas na religijne bajki.
- Informacje - podkreśliła gardłowym wyrazem, nawet nie starając się korygować rażącego akcentu. - Miałeś je przekazać. Ustnie, albo… przez pendrive. Książkę?
Zdawała sobie sprawę, że prowadzi w tej chwili monolog. Umierający Sabeh, którego imię nagle sobie przypomniała, nie był w stanie jej odpowiedzieć. Z trudem łykał powietrze, które zdawało się szybko uciekać z płuc, topione przez postępujący krwotok.
- Beverly - głos Connora nieco nabrał na wyrazistości, jednak wciąż brakowało mu pewniejszej barwy, kilka razy słyszanej podczas szkoleń i w przestrzeni biurowej.
Musiała wziąć wdech, zanim znowu posmakuje drobinek piasku, zabłąkanych w ustach.
10.
Na widok naciągającej lekarki zamknęła usta, pustym wzrokiem obserwując jej usta, miotające nerwowe sylaby. Nie wszystkie z nich rozumiała, co zrzuciła na karb ogromnego zmęczenia psychicznego. Fizycznie było lepiej, ale mnogość siniaków i otarć, powstałych w czasie przeciskania się pod gruzami, odbije się jutro jeszcze wyraźniej, naznaczając skórę ciężkimi chwilami.
Przeżyje to. Przygotowywano ją do tego od dawna, więc co wszystko powinno pójść zgodnie z planem.
Odpuściła.
Pani doktor wygrała to starcie, gdy do nozdrzy Strand dotarła intensywnie metaliczna woń, zwiastująca rychłe zejście Sabeha z tego świata.

Na czas syryjskiej operacji nosiła inne nazwisko. Beverly Stanton była wolontariuszką, przydzieloną do rozdzielania zapasów dla uchodźców oraz kwaterowania ich w tymczasowych namiotach. Jako studentka stosunków międzynarodowych, na których rzekomo podszlifowała język arabski, robiła za połowicznego tłumacza przy prostych sformułowaniach.
Wczorajszy dzień okazał się wyzwaniem kompletnie spędzającym sen z powiek. Ilekroć odpływała w krainę Morfeusza, coś złego trzymało ją w koszmarze, z którego nie potrafiła się wybudzić. Wierciła się, dyszała i drgała gwałtownie, przeklinając nieprzyjemne sensacje. Nie znała zbyt dobrze swoich towarzyszy, ale wiedziała, że razem z Connorem wrócą po ich ciała, gdy wymiana ognia w miasteczku nieco się uspokoi. Ryzykowali odnalezieniem zasuszonych, cuchnących mumii, które sumienie i tak nakazywało odesłać do najbliższych. Musiała jakoś przełknąć tę gorzką pigułkę rzeczywistości, którą przeżuwała nerwowo w środku nocy, przy urządzaniu spacerów dookoła namiotu. Myślała również o pani doktor, przytłoczonej ciężarem śmierci. Wiedziała, co czuła. Chociaż obarczała ją częściowo winą za śmierć cennego nabytku, również doświadczyła wizyty Kostuchy. Tyle śmierci, tak daleko od domu… Rozchodzenie myśli powinno ułatwić sen i tak tez się stało, bliżej godzin wczesnorannych.
Spała może góra trzy godziny. Więcej już nie mogła, gdyż samo ciało buntowało się przed powrotem do kolejnej serii koszmarów, obfitujących w odgłosy świszczących kul, wybuchów i łoskotów upadających budynków. Wczorajszego dnia zrezygnowała z prysznica, czego szybko pożałowała, czując ostry zapach potu i namiotowej stęchlizny.
Dźwignąwszy się z pryczy, po odnalezieniu kosmetyczki i ręcznika, skierowała się ku kontenerom toaletowym, nie spodziewając się tłumów o tak wczesnych godzinach. Większość uchodźców leczyła swoje traumy nawet do południa, kiedy reszta personelu dzielnie łykała łzy, doprowadzając własne ciała na skraj wycieńczenia.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Dzień 12
Ochlapała twarz wodą myśląc o wszystkich wczorajszych nieudanych próbach ratowania życia. Analizowała każdy ruch zastanawiając się, co mogłaby zrobić lepiej a czego nie powinna czynić. Wszystko jednak sprowadzało się do kiepskich warunków sanitarnych i braku odpowiedniego sprzętu nie mówiąc już o ograniczonej ilości medycznego wyposażenia. Miała jednak działać cuda i często improwizowała z pomocą najprostszych rzeczy, które miała pod ręką. Wiele nauczyła się od lekarzy wprawionych w boju. Wielu z nich miało większy staż i ogrom pomysłów, którymi z chęcią się dzielili. Doceniała to doświadczenie nawet jeśli teraz była przemęczona fizycznie oraz emocjonalnie. Niedługo wróci do domu i będzie jak wcześniej. Wygodne życie, wymagająca praca i duża wanna, za którą teraz bardzo tęskniła. Wiele by dała, żeby móc teraz wylegiwać się w niej chociaż przez pół godziny.
Zakręciła wodę, prowizoryczna kanalizacja zagulgotała a drzwi od kontenera zaskrzypiały. Automatycznie spojrzała w tamtym kierunku dostrzegając kobietę z wczoraj. Wydawać by się mogło, że zacznie się druga bitwa, lecz żadna z nich niczego nie powiedziała.
Milczały.
Bertinelli przetarła twarz ręcznikiem i spojrzała w odbicie blondynki w lusterku. Była rozpalona od gorąca, ale też blada.
Odłożyła ręcznik na umywalkę, na której oparła dłonie i opuściła głowę na moment zamykając oczy. Napięła łopatki wyprostowała kark i otworzyła powieki znów patrząc na odbicie kobiety. Mogłaby wrócić do wczorajszego tematu. Wyjaśnić, gdzie było miejsce każdej z nich, ale nie miała na to siły.
Nie miała też odwagi wprost przyznać się do błędu, ale mogła zrobić jedno:
- Scusa. – Za cicho. Powinna powiedzieć to głośniej.
Wyprostowała się cała i odwróciła przodem do kobiety, która szykowała się do wejścia pod kabiny prysznicowej.
- Przepraszam za wczoraj. – Mogła zareagować inaczej. Mniej agresywnie. – To miejsce wysysa z ludzi wszystko co najlepsze. – Nie miała na myśli tylko siebie, ale także niewyspanie blondynki, które było widać gołym okiem. – Zostaje tylko co najgorsze i resztki zdrowego rozsądku. – Niewiele ich było i całą część Margo wykorzystywała do pracy. – Zapomnij, że widziałaś mnie wczoraj w takim stanie. Dzieją się tu straszne rzeczy a my.. ja powinnam się trzymać, bo nie spotykają mnie tu najgorsze rzeczy. – Zawiesiła uważne spojrzenie na kobiecie dłuższą chwilą ciszy dając do zrozumienia, że doszły do niej słuchy o śmierci paru osób. – Przykro mi z powodu twoich kolegów. – Kimkolwiek byli. Czy to wolontariusze czy udają tak samo jak rozmówczyni – nie ważne. Człowiek to człowiek. – I przykro mi, że natrafiłaś na szaloną włoszkę, która na ciebie nakrzyczała. – Uśmiechnęła się delikatnie na znak, że odrobinę żartowała. Przynajmniej się starała. Nagle zrozumiała, jak bardzo brakowało jej własnego uśmiechu. Ledwie przedwczoraj śmiała się z jednym z lekarzy a już za tym tęskniła. - To pewnie przez to, że bardzo jej się podobasz. Nie chciała byś wiedziała, że wczoraj tak bardzo schrzaniła. - Tracąc nie tylko tego jednego konkretnego pacjenta, ale również innych i że płakała, kiedy powinna być silna. - Nie wiesz tego ode mnie. - Znów się uśmiechnęła, tym razem nieco szerzej i odwróciła się z powrotem przodem do lusterka. Powiedziała za dużo i to mógł być żart, ale nie był. Na swój sposób, gdzieś tam w środku - pomiędzy całym koszmarem - w głowie Margo działy się przyziemne rzeczy.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Ledwie kątem oka zerknęła w stronę kobiety przy umywalkach, rozpoznając w niej lekarkę z wczoraj. Odruchowo zacisnęła zęby, spodziewając się konfrontacji. Nie chciała brać w niej udział. Zamiast tego ustawiła kosmetyczkę na półce obok prysznica i zaczęła od zmoczenia dłoni. Jeśli się uda, nie będzie musiała pakować się pod zupełnie lodowatą wodę. Pomimo upału panującego na zewnątrz, wolała myć się w letniej wodzie, o ile była taka sposobność. W przeciwnym wypadku nastawiała się na jakże zdrowotne, lodowate polewanie ciała, w myślach powtarzając, że to przecież bardzo zdrowe. Dzielnie znosiła te warunki, nie wydając z siebie nawet małego syknięcia związanego z dyskomfortem.
Zdążyła zdjąć z siebie top bez rękawów, gdy Włoszka obróciła się przodem. Delikatnie uniosła brwi do góry, nie spodziewając się przeprosin. Strzelała raczej w milczące ignorowanie się nawzajem, co byłoby zwieńczeniem słów „Nie chcę cię widzieć w pobliżu pacjentów”.
Rozumiała okoliczności. Każdy kolejny dzień bywał bardziej nerwowy od poprzedniego. Niesprzyjające warunki pogodowe i ubogie wyposażenie zbierały swoje żniwo, wpływając bezpośrednio na samopoczucie personelu oraz uchodźców. Tym drugim bywało lepiej, z dala od pola bitwy, jeśli nie przynosili ze sobą obrażeń, trudnych do wyleczenia.
Pokiwała kilka razy głową, doceniając słowa o pozostałych agentach. Oficjalnie znali się tylko z widzenia i prac przy wydzielaniu jedzenia i drobiazgów, więc nie wypadało zalewać się łzami. Byłaby zdolna to zafałszować tylko… po co?
A jednak, przy wzmiance o Szalonej Włoszce, odpowiedziała drgnięciem ust ku górze. To dobry znak, że pomimo tragicznych okoliczności, pani doktor potrafiła wykrzesać z siebie resztki humoru. Bez tego wszyscy w obozie by powariowali.
Mimo wszystko, zaskoczyły ją kolejne słowa o flirciarskim zabarwieniu. Beverly Strand oficjalnie miała dziewczynę, jednak teraz wcale nie była sobą. Grała postać i zamierzała jak najdłużej pozostać w grze, a to oznaczało posługiwanie się wyimaginowanymi faktami na swój temat.
Czuła się dziwnie, świecąc odsłoniętym brzuchem przed jedną kobietą. Miała podrapane przedramiona, kilka pomniejszych draśnięć i ogromny siniak na plecach, przy lewej łopatce a także przy biodrze. Co innego, poruszać się w takim wydaniu przed tłumem pozostałych przedstawicielek płci pięknej. Nagle rozmowa nabierała indywidualnego wydźwięku, przez który Strand (a raczej Stanton) poczuła się nieco odsłonięta. Miała za wszelką cenę utrzymać swoją prawdziwą tożsamość w sekrecie. Nawet najbardziej sympatyczna, lekko niestabilna pani doktor mogła okazać się gwoździem do kariery Bev. Specjalnie też ukrywała swój akcent, brzmiąc bardziej jak mieszanka amerykańskiego, używanego na wschodnim wybrzeżu. Może dzięki temu stawała się w oczach innych bardziej atrakcyjna? Mogła tylko gdybać.
- Dobrze wiedzieć, że szalona włoszka gustuje w ledwo żywych zombie - bo tak właśnie opisałaby własne samopoczucie po poprzednim dniu. Nie powstrzymała za to delikatnego uśmiechu, doceniając tym samym udaną próbę rozładowanie napięcia. Wciąż zastanawiała się nad słowami wypowiedzianymi w ferworze rozpaczy, ale nie zamierzała ciągnąć kobiety za język (!) w temacie żony i makabrycznych operacji. Na pewno będą miały okazję, aby poznać się lepiej.
Chociaż czuła się lepiej, spoglądając na wczorajszą akcję z perspektywy czasu, wciąż czuła fantomowy uścisk na gardle, związany z uniknięciem śmierci pod gruzami. Jakoś się trzymała, nie mniej, organizm był w szoku, prowokując odruchy obronne, włączane przez niespokojny umysł. Powinna sobie skołować jakieś tabletki na uspokojenie, patrząc na całą sytuację z obiektywnego punktu widzenia. Psychikę miała silną, ale czuła, że powstała w niej spora rysa, odrobinę utrudniająca przywrócenie poczucia bezpieczeństwa.
- Widzimy się na obiedzie? - rzuciła, powoli przystępując do zdejmowania spodni. Skoro już ściągnęła koszulkę, nie wypadało zwlekać. Lada moment w kontenerze pojawi się reszta kobiet, nastawionych na wzięcie orzeźwiającej kąpieli, zanim system grzewczy wyczerpie limit ciepłej wody.
- Może uda mi się załatwić coś ekstra.
Na poprawienie humorów po wczorajszej porażce. I wcale nie miała na myśli tabletek, do których nie posiadała dostępu.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Mieszkamy na polu pełnym zombie. – Starała się odrobinę zażartować i wcale się nie myliła. Wystarczyło się rozejrzeć, popatrzeć na twarze zmęczonych pracowników oraz uchodźców. Ciężko natrafić tu na kogoś pełnego życia, wigoru i niezwykle wypoczętego. Na taki luksus nikt nie mógł sobie pozwolić, dlatego można uznać, że Beverly była jednym z ładniejszych ledwo żywych zombie. Mogła mieć dzisiaj gorszy dzień, a raczej ostatnie dwa, ale natrafiały na siebie już wcześniej. Widziały się przelotnie w różnych sytuacjach, w których żadna z nich nie wyglądała idealnie. Takie były uroki pracy w podobnych miejscach.
Mogłaby się powstrzymać, ale ciężko było oderwać oczy od widocznych skaleczeń i siniaków. Patrzyła na to fachowym okiem doszukując się negatywnych skutków pod warstwą skóry. Oceniając sposób w jaki kobieta się poruszała, nie miała nic złamanego a na siniaki dobry byłby lód albo sprej chłodzący tylko, że nie posiadali takowych w asortymencie (a o lodzie każdy mógł jedynie pomarzyć).
- Tak, jeżeli wyrwę się z kliniki. – Przytaknęła nie mogąc zapewnić swej obecności podczas obiadu. Zdarzało się, że wraz z kolegami na zmianę nosili sobie jedzenie prosto do kliniki. Szybko pochłaniali posiłki i dalej pracowali albo chodzili głodni aż do kolacji. Różnie bywało.
- Doceniam. – Uśmiechnęła się nieco smutno, ale z wdzięcznością widoczną w oczach. Zebrała swoje rzeczy z umywalki i podeszła do kobiety zanim ta weszła do kabiny prysznicowej.
Nie odezwała się od razu, co mogło być zastanawiające. Zbyt długo milczała, jak na zaistniałą sytuację, do której sama doprowadziła zmniejszając dystans. Było po niej widać, że chciałaby powiedzieć coś więcej, porozmawiać z kimś niezależnym, ale zamiast tego wydusiła z siebie tylko proste:
- Jestem Margo. – Być może kiedyś blondynka usłyszała jej imię, ale w oficjalnym przedstawieniu się było coś na wzór kolejnej gałązki oliwnej. Nie potrzebowała w tym miejscu dodatkowych konfliktów, acz nadal będzie miała oko na kobietę pod kątem zbliżania się do jej pacjentów. Kto wie co kombinowała i czego tak naprawdę chciała od wczorajszego już nieboszczyka?
- Ciao.

Przedramieniem przetarła czoło, na którym natychmiast pojawiły się kolejne kropelki potu. Powoli zaczynała powątpiewać, czy wytrzyma tutaj dłużej. Co roku jeździła w podobne miejsca i możliwe, że była też coraz słabsza pod względem psychicznym. Sprawy nie ułatwiało skomplikowane życie rodzinne i świadomość, że być może teraz pozostało tylko stoczyć się w dół z góry, nad którą ciężko pracowała.
To był finish, z którym nie umiała się pogodzić. Chęć walki była silniejsza, ale też trzeba wiedzieć, kiedy dać sobie spokój. Kiedy dalsze wojowanie nie miało już sensu, bo zamiast dobrych rezultatów przynosiło jedynie te złe.
Musiała odpuścić i to ją mocno frustrowało jak rosnąca niemoc w tym cholernym miejscu pełnym zombie.
Wyszła z namiotu, który robił za prowizoryczną przychodnię i raz jeszcze przetarła czoło zanim zauważyła Beverly siedzącą przy zniszczonym budynku obok. Gliniana ławka była jedną z ulubionych, bo dawała złudne poczucie prywatności.
- Jesteś moim stalkerem? – zapytała widząc jak jasne oczy zawieszają się właśnie na niej. Być może kobieta nie przyszła tu z jej powodu, ale nikt nie zabroni Margo snuć domysłów. – Masz jedzenie? Dla mnie? – Zaskoczona dłonią wskazała na samą siebie i podejrzliwie spojrzała na to co blondynka trzymała w rękach. – W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo jest zatrute? – Uśmiechnęła się znów pokusiwszy na żart. Rozchodziło się o ich wczorajszą zwadę jak i krążące wśród ludzi przekonanie, że jedzenie z tutejszej kuchni to trujące zło.
Cóż, nikt nie przyjechał tutaj dla pięciogwiazdkowych dań.
Uniosła wzrok próbując namierzyć słońce, na którego podstawie oceniłaby godzinę. Nie dostrzegła go ponad namiotami, więc na pewno robiło się późno. Już dawno było po obiedzie, na który Bertinelli nie dotarła.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie uważała, aby kontynuowanie wyimaginowanego konfliktu było wymagane. Kłótnie to ostatnie na co miała ochotę, szczególnie po tym, co przeżyła wczorajszego dnia. Życie było zbyt kruche, aby marnować energię na spory, które do niczego nie prowadziły. Stało się. Sabeh wyzionął ducha i należało zaakceptować porażkę całej misji. Nie oznaczało to wyżywania się na reszcie wolontariuszy czy osób postronnych, ale Bev rozumiała również chwile słabości u innych. Najważniejsze, że Margo przeprosiła za wczorajszy incydent i zrobiła to w szczery, naturalny sposób.
Dostrzegając ten lekko markotny uśmiech, obiecała sobie właśnie, że skombinuje wspomniany gratis i sam obiad, za wszelką cenę. Nawet, jeśli miałaby szukać pani doktor po całym obozie, o późnych godzinach nocnych. Uznała nagle, że kobieta jak najbardziej na to zasługiwała pomimo dosyć narwanej reakcji, związanej z przepytywaniem poważnie rannego tubylca. Pewne nawyki ciężko szło wyplenić, gdy Strand przestawiała się w tryb profesjonalistki, wyszkolonej do pozyskiwania cennych informacji. Sprawa moralności schodziła wtedy na nieco dalszy plan, ale nigdy nie znikała z niego kompletnie. Pomimo powagi swojej pracy, Beverly pilnowała tego, aby po drodze nie zatracić osobistych przekonań.
W ciszy patrzyła na kobietę, gdy ta podeszła bliżej. Nawet nie myślała o tym, aby się odsunąć, zamiast tego wpatrując się w ciemne oczy, w których nie dostrzegała cienia zaczepki, albo innej chęci do wywołania kolejnej sprzeczki.
- Beverly - odpowiedziała, słysząc imię lekarki. Pokusiła się nawet o niewielki uśmiech, zadowolona z zażegnanego konfliktu, który nawet nie zdążył się rozwinąć. Pozostawało czekać do obiadu, być może sprzyjającego nawiązaniu dłuższej konwersacji. Dobrze, że tym razem Margo nie musiała słuchać krótkich syknięć, ilekroć strumień wody odbijał się od zasinionej skóry.

Dzisiejszy dzień pozwolił na połowiczny odpoczynek psychiczny. Nie miała kiedy rozwodzić się nad tragiczną śmiercią współpracowników, gdy non stop miała pełne ręce roboty. Dwudziestu kolejnych uchodźców wymagało skombinowania zakwaterowania, postawienia kolejnych 3 namiotów oraz przekazania podstawowych, codziennych przyborów. Wśród grupki znalazła się również piątka dzieciaków, którym Bev znalazła kilka planszówek i pluszaków. Ostatecznie i tak wkręciła się w mały sparing krykieta (na ile pozwalały jej siniaki), na prowizorycznym polu do gry. Była dumna ze swojego małego projektu, niestety, po kilkudziesięciu minutach musiała znów wracać do pracy.
W porze obiadowej wiedziała już, że nie doczeka się wizyty Margo. Ze względu na nowych uchodźców, medycy również mieli niezłe zamieszanie. To zupełnie zrozumiałe, dlatego też wieczorem Bev zdecydowała się podgrzać część odłożonej dla Margo porcji, wraz z gratisem w formie słodyczy z racji żywnościowej. Były to biszkopty, trochę cukierków i gorzkiej czekolady (o dziwo nie roztopionej). Z takim zestawem spakowanym w reklamówkę, przeszła w stronę pustostanu, niedaleko namiotu, wyznaczonego na polowy szpital.
Zamiast papierosa, od których stroniła jak tylko mogła, zdecydowała się na limonkową gumę do żucia, której również podebrała trochę z racji żywnościowej.
Widząc znajomą postać zbliżającą się do ławki na której siedziała, przywołała na usta uśmiech.
- Byłaś tutaj przedwczoraj i kilka dni wcześniej - wzruszyła ramionami, jawnie przyznając się do dyskretnej obserwacji kobiety. Cóż, wyróżniała się na tle reszty swoim akcentem i włoskimi wstawkami, które ciężko zignorować. Nie zdziwiłaby się, gdyby uratowani uchodźcy próbowali ugrać coś więcej, wobec tej konkretnej pani doktor.
- Poza tym, mrugałaś dzisiaj powiekami, byłaś w łazience, przynajmniej raz ziewnęłaś i umyłaś ręce. Przerażające, prawda? - uniosła brew do góry, podkreślając tym samym żartobliwy charakter wypowiedzi. Oczywiście, podkreślała czynności, które zrobił przynajmniej każdy w obozie, biorąc pod uwagę ludzkie potrzeby czy odruchy bezwarunkowe. Lepiej nie myśleć o tych, co ani razu nie umyli dzisiaj rąk.
Sięgnęła również po reklamówkę, aby zaprezentować cały zestaw, pachnący w słodki i zachęcający sposób.
- Powiedziałam, że załatwię i wywiązuję się z danego słowa - odpowiedziała, widząc zaskoczenie na twarzy Margo. To tylko dotrzymanie słowa, nic wielkiego.
- Biorąc pod uwagę tutejszy klimat i potencjalne problemy żołądkowe? Ocena pół na pół jest najbardziej sprawiedliwa.
Z obiektywnego punktu widzenia.
- Wszystko zależy od tego, na ile ufasz mi z przygotowaniem tych pyszności z proszku - zatrzymała poważne spojrzenie na Włoszce, szybko przywołując na usta kolejny uśmiech. - Ale spokojnie, curry jest prawdziwe i bez mięsa. Dzisiaj miałam zmianę z Deshanem. Gość jest z Indii i potrafi stworzyć coś z niczego. Nie wiem, jakim cudem skombinował pomidory, bataty i kalafior, ale po raz pierwszy odkąd tu jestem, wzięłam dokładkę.
Pod tym względem ufała mu na tyle, żeby nie pogrążyć się przed Margo z przyniesieniem jakiegoś niejadalnego szajsu. Sama potrafiła głównie odgrzewać gotowce, szczególnie w warunkach takich jak te. Nawet zupa rybna, którą zrobiła w dziczy podczas szkolenia z MI6, smakowała nijako i miałko, ale ważne, że dostarczała składników odżywczych.
Zasugerowała, aby Margo zajęła miejsce obok, przesuwając się nieco na ławce. Przy okazji zahaczyła plecami o ten bolący fragment, o czym świadczył wyraźny grymas.
- Czuję się, jakby stratowała mnie drużyna rugbistek - przyznała zgodnie z prawdą, bez pokrętnego ukrywania swoich dolegliwości. - A tobie jak minął dzień?
Obie odbębniły kawał dobrej roboty, więc mogły teraz zażyć nieco czasu wolnego, w swoim towarzystwie, zanim przyjdzie pora spania.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Przerażające, prawda?
Zamiast odpowiedzieć albo udawać przerażenie to zaśmiała się głośniej niż przewidywała. Po pierwszych słowach przyszło jej na myśl, że może faktycznie kobieta ją śledziła, bo była jakimś ukrytym szpiegiem. Potem jednak Beverly mówiła dalej w efekcie doprowadzając Bertinelli do śmiechu.
Śmiała się z tego co usłyszała.
Śmiała się także z samej siebie i szalonej teorii, która powstała w jej głowie.
To było bezsensu.
Ten cały bezsens osłonił panujące ciężkie warunki odrobiną humorystycznego absurdu, który szczerze rozbawił włoszkę. Nie zamierzała tego ukrywać ani powstrzymywać się przed reakcją, bo być może wśród smutnych imigrantów nie wypadało się śmiać.
Trudno. Niech ją posądzą o nietaktowne zachowanie. Takie, które po chwili uspokoiła tym razem dłonią nie wycierając potu a jedną łzę, która zakręciła się w kąciku oka.
- Doceniam zwłaszcza, że na pewno masz co robić. – Nawet jeśli jedzenie okazałoby się zatrute. Tego człowiek nie mógł przewidzieć, o czym obie doskonale wiedziały. Warunki sanitarne tu nie istniały. Każdy się starał, ale było jak było.
- Zaufanie to cenna waluta. – Czy obejmowała nią Beverly? Ciężko powiedzieć, bo praktycznie się nie znały, więc i o zaufaniu w kwestii jedzenia mogły podyskutować. Jednak patrząc na to, że Margo od dwunastu dni jadała posiłku prawie spod rąk blondynki, to nie miała większych obaw o możliwe zatrucie. Nie takie z premedytacją. – Długo tu jesteś? – Kiedy Bertinelli przyjechała blondynka już była na miejscu, więc na pewno spędziła w Syrii o jeden dzień dłużej i mogła więcej powiedzieć o swoich doświadczeniach z tutejszym jedzeniem oraz wyjątkowym Deshanie, który popieścił jej kubki smakowe.
Zgodnie z sugestią zajęła miejsce i dziękując przejęła torebkę z jedzeniem. Silny zapach od razu uderzył w nos pobudzając ślinianki oraz żołądek, który głośno zaburczał.
- Ho dimenticatoZapomniałam. Mówiąc to sięgnęła do kieszeni lekarskiego stroju i wyciągnęła z niej chusteczkę, po której rozwinięciu ukazały się dwie tabletki. – Skromnie, ale pozwoli ci dzisiaj pospać. To lek przeciwbólowy a to na sen. – Przekazała chusteczkę w ręce Beverly. Leki pochodziły z jej prywatnej apteczki, z którą tu przyjechała a jaką już w połowie rozdała dookoła. – Bierz i się nie kłóć – dodała gdyby kobieta zamierzała wszcząć bunt. Niech uzna to za handel wymienny. Tabletki za przechowane jedzenie, którego kęs od razu pochłonęła. Nie była świadoma jak bardzo tego potrzebowała, nawet jeśli tutejszy klimat nie sprzyjał jedzeniu. Od upału odechciewało się wszystkiego, ale tak czy siak organizm potrzebował źródła energii.
- Był lepszy niż wczoraj. – Przytaknęła na własne słowa i zaraz dodała: - Wiesz, że kobiety zapominają o bólach porodowych? Kiedy coś nas boli, mózg jest w stanie pobudzenia a to sprzyja zapamiętywaniu. – Co kolejno ujawniało się w traumach, nerwobólach, depresji i PTSD. – Z bólem porodowym jest inaczej, bo w jego trakcie wydzielane są endorfiny.. ormone della felicità.. hormon szczęścia. – Musiała najpierw powiedzieć to po włosku nim znalazła angielski odpowiednik. – Dzięki niemu kobiety łatwiej znoszą poród a po kilku miesiącach częściowo zapominają co się działo i jak bardzo wtedy je bolało. To dlatego decydują się na kolejne ciąże i porody. – Zazwyczaj, gdy coś człowieka bolało, to robił wszystko aby znów do tego nie dopuścić. W tym przypadku było inaczej. Nie było typowej reakcji obronnej a wszystko przez odmienne reakcje organizmu w trakcie odczuwanego bólu. – Czuje się tak samo – podsumowała, bo właśnie do tego dążyła racząc Beverly ciekawostką o porodach. – Raz w roku wyjeżdżam z Lekarzami Bez Granic i nie ważne jak ciężko było, jak mało spałam i jak emocjonalnie mnie to wykańczało. – Wzięła głęboki wdech próbując wrócić do gorszych chwil z poprzedniego wyjazdu, ale w duchu czuła jedynie satysfakcje, że coś zrobiła. – Nagle decydowałam się na kolejny wyjazd, jakbym o wszystkim zapomniała. – Pstryknęła palcami, jakby istniał na to magiczny sposób, ale to nie prawda. Owszem, pamiętała złe chwile, ale kiedy przed jej nosem pojawiała się możliwość kolejnego wyjazdu, to się na niego decydowała, jakby nagle dostawała zaćmienia.
Powróciła do jedzenia po dwóch kęsach pytając Beverly, czy chce się poczęstować. Od obiadu minęło trochę czasu, więc znów mogła być głodna.
- Co stało się wczoraj? Czemu jesteś tak poturbowana? – zapytała wprost tuż po przełknięciu kolejnej porcji. Wolała jeść powoli, dlatego zrobiła krótką przerwę i odwróciła głowę wbijając spojrzenie na kobietę. Z góry założyła, że już obejrzał ją lekarz. Byli tu różni specjaliści. Jedni przyjmowali pacjentów jak typowi rodzinni lekarze a inni – jak Margo – głównie operowali.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Uśmiech Margo był zaraźliwy. Ostatnie dni nie sprzyjały podobnie zabawnej atmosferze, ale nikt przecież nie narzucał na nich ścisłej żałoby, zakazującej śmiechu. Wzmożone napięcie, towarzyszące pracownikom każdego dnia, potrafiło skutecznie zniszczyć umysł, jeśli nie stosowało się rozluźniających patentów. Strand nie zamierzała przywieść ze sobą do Australii PTSD, chociaż kto wie, co działo się w jej podświadomości, po nieudanej misji. Gdyby kompletnie się poddała, byłaby właśnie w trakcie pakowania rzeczy. Nie mogła tak po prostu wrócić, pozostawiając pozostałych agentów na pastwę nieprzyjaznego klimatu, przepełnionego odgłosami wojny domowej.
- Wyluzuj, nie śpieszy mi się na nadgodziny - mogłaby wyręczyć paru innych wolontariuszy, ale szanowała swój organizm. Nie chciała się przeciążać tylko dlatego, bo obawiała się iść spać. W nocy przede wszystkim mogło dojść do ofensywy na obóz uchodźców, nawet jeśli ochraniało go prawo międzynarodowe. Jakie prawo… to przecież zwyczajny pic na wodę, pozostały po II Wojnie Światowej. Co najmniej kilka państw pokazało, jak bezkarnie można pluć na prawa człowieka i nie ponieść za to żadnych, większych konsekwencji.
Zerknęła na Margo, kiedy ta podkreśliła słowa o zaufaniu. Cóż, bezgranicznie szczera być nie mogła. Chcąc nie chcąc, była w pracy i to nie byle jakiej. Nawet najmniejsze, wymsknięte słowo mogło zostać uznane za zagrożenie państwowych tajemnic, a Bev nie uśmiechało się łazić później po sądach, albo na przesłuchania w wątpliwie przyjemnej atmosferze.
- Dzisiaj mijają dwa tygodnie - przyznała zgodnie z prawdą co do daty swojego przyjazdu. - Niektóre dni mijają szybciej, inne wolniej... pewnie to zauważyłaś.
Wolne były te, w które niewiele się działo. Natłok obowiązków sprawiał z kolei, że czas płynął szybciej, co nie zawsze oznaczało coś dobrego. W takim pośpiechu trudno znaleźć dłuższą chwilę dla siebie, choćby w celu uzupełnienia kalorii.
Nie spodziewała się małego prezentu w postaci tabletek, zawiniętych w chusteczkę. Po takie drobiazgi musiałaby się zgłosić osobiście, a mimo to, ktoś ją uprzedził.
- Aż tak po mnie widać? - dopytała zaczepnie, przyjmując skombinowane lekarstwa. - Dziękuję.
Doceniała ten gest tym bardziej, że na nic otwarcie się nie skarżyła. Jeśli zaczęłoby się robić źle, poszukałaby pomocy, bo nie zamierzała być ciężarek dla reszty pracowników i wolontariuszy.
Uniosła brwi, wciąż przeżuwając gumę, kiedy pani doktor wyciągnęła nagle kwestię porodową.
- To okrutne - skomentowała, nieco się krzywiąc, bo o ile Margo opisywała ten cały proces w bardzo nie-obrazowy sposób, Strand wiedziała swoje. - Jakiś brutalny pypeć rozrywa ci wnętrzności, a ty czujesz euforię? To już brzmi jak jakiś kink z BDSM.
Co prowadziło je do potwierdzenia tezy, jakoby kobiety chciały więcej dzieci przez te dzikie uniesienia podczas porodu.
- Wiesz co powiedziałby klasyczny redpillowiec? Że kobieta kocha tak bardzo swoje dziecko, bo przeżyła przy porodzie więcej orgazmów niż w trakcie zbliżeń z ojcem tego dziecka.
Smutne, ale prawdziwe.
- Oczywiście nie we wszystkich przypadkach - bo zdarzały się matki wyrodne, albo takie z traumą, którym pomimo tokofobii kazano rodzić dziecko naturalnie i nie miały z tym najlepszych wspomnień. Zdarzały się również osoby lepsze w te klocki, które o wiele bardziej wolały orgazm przy stosunku niż makabrycznym porodzie.
Nie mogła przy tym powstrzymać lekkiego uśmiechu, świadczącego o tym, że po części się wygłupiała. W czasie wolnym często przeglądała różne fora z opiniami na niektóre tematy i podejście randomowych osób bywało wręcz fascynujące. Czemu więc nie głosić w świat tak odważnych przekonań, szczególnie w miejscach, gdzie internet nie zawsze dawał radę.
Nieco spoważniała, gdy Margo przeszła do meritum, nawiązując porodem do własnych przeżyć, w tym konkretnym fachu. Mogłaby jawnie podsumować, że to dziwne, gdy hormony szczęścia wydzielają się pod wpływem krojenia tkanek, ale uznała tę wzmiankę za nie na miejscu, dlatego też skupiła uwagę na kobiecie, bez wchodzenia jej w słowa.
- Decydując się na kolejne wyjazdy udowadniasz, że jesteś dobrym człowiekiem i chcesz pomagać innym - stwierdziła, doskonale wiedząc, że kokosów za takie misje nikt nie zbierał. - Zamiast tego mogłabyś przyjmować pacjentów w prywatnych placówkach i kasować w tysiącach, ale jesteś tutaj.
Zerknęła na namioty, za którymi powoli chowało się słońce, wciąż podgrzewające piasek i inne elementy otoczenia.
- To dobrze, że tutaj jesteś - przytaknęła, jeszcze raz zerknąwszy na Margo. Nikt nie był ideałem i nawet jeśli nie udało się uratować wszystkich, przynajmniej próbowali. Nikogo nie spisywali na straty, a to bardzo ważne podejście.
Odmówiła podebrania odrobiny obiadu, przekazując, że skubnęła co nieco kilkadziesiąt minut temu. Zastanawiała się też, co powiedzieć na pytanie o obrażenia. Najbezpieczniejsza odpowiedź w stylu „spadła na mnie szafka w magazynie” została zablokowana przez wiedzę Margo co do śmierci kolegów. Zastanawiała się, jak owa informacja mogła zostać ujawniona i… winić należało zmarłego na stole tubylca oraz… być może jakiegoś wścibskiego lekarza, dostrzegającego tajemnicze wyjście kilku osób z obozu. Powinna rozegrać to możliwe jak najbardziej ostrożnie, bo chociaż nie postrzegała Margo jako informatorki przeciwników, pewne protokoły wciąż nakazywały wstrzemięźliwość.
- Byliśmy w miasteczku, żeby ściągnąć do obozu kilku uchodźców, którzy nie byli w stanie dotrzeć ze względu na obrażenia. Wzięli mnie, jako tłumaczkę, bo wcześniej słyszeli jak rozmawiam z kilkoma localsami - wyjaśniła spokojnym głosem, nie zdradzającym żadnego fałszu. - Kiedy chcieliśmy wrócić z nimi do obozu, paru niedobitków otworzyło ogień, użyło ładunków wybuchowych i… jeden z budynków się zawalił.
Mówiąc o tym, poczuła, jak żołądek boleśnie się kurczy, a głowa kłuje krótkim bólem.
- Nie udało się wszystkich uratować.
Gruzy zrobiły swoje, czego Beverly nie chciała zbyt szczegółowo opisywać, nawet jeśli Margo przywykła do wstrząsających widoków i zmiażdżonych części ciała.
I tak, oczywiście nie poszła z siniakami do żadnego lekarza, bo łatwiej było je zbagatelizować i ocenić "na oko".

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie dało się nie zauważyć po tym jak się przede mną rozebrałaś, Miss Zombi. – Odnosiła się do sytuacji z łazienki i ich rozmowie o zombie, o których wspomniała po włosku, co dodało temu wyrazowi nieco więcej wyrazistości. Od razu dostrzegła obicia na ciele i wyraźne zmęczenie w oczach. Na oko oceniła, że nie rozchodziło się o złamane żebra. Gdyby tak było to Beverly już dawno zgłosiłaby się do medycznego, więc leki przeciwbólowe i na sen powinny pomóc. Przynajmniej na zbliżający się nieuchronnie jeden koniec dnia.
Jeden z wielu.
- Ke?Co było okrutne? Na początku nie pojęła, bo skupiła się na medycznym opisaniu wątku porodu, ale jej wątpliwości szybko zostały rozwiane na co znów się krótko zaśmiała. – W sumie.. to bardzo trafne porównanie. – Musiała przyznać, że Beverly strzeliła w dziesiątkę. Wprawdzie BDSM miało też związek z podnieceniem, ale bez uczucia euforii to pierwsze by nie istniało. Ktoś musiał czuć ekscytację podczas BDSM i to samo działo się podczas porodu tylko, że ból był znacznie silniejszy.
- Redpill.. co? – Nim zdążyła znów zaśmiać się ze słów Bev próbowała zrozumieć określenie, które we włoskim na pewno brzmiało inaczej. Nie chciało mi się sprawdzać, ale na pewno tak było, dlatego nie ogarnęła tej konkretnej formy albo to też przez fakt, że ani razu nie widziała filmów z serii Matrix (sic!).
Czasami czuła się okropnie, że zostawiała rodzinę na poczet pracy. Nie robiła tego jednak wbrew woli wszystkim. Rodzina ją wspierała a żona wręcz namawiała do spełniania się w zawodzie. Obie pozwalały sobie na wiele, bo wiedziały jak ważna dla nich była praca. Nie chciały się ograniczać i ten układ sprawdzał się przez ostatnie lata aż „brak ograniczeń” zacząć oznaczać również otwarty związek, który zasugerowała Tessa.
- Jak już nie będę miała na to siły – Uniosła dłoń i palcem w powietrzu nakreśliła kółko mając na myśli aktualny klimat, sytuacje i całe swoje zaangażowanie w działania Lekarzy Bez Granic. – to na pewno otworzę prywatny gabinet i będę kasować tysiące. – Znów się uśmiechnęła, tym razem szerzej i znów z rozbawieniem, bo częściowo sobie żartowała a częściowo wiedziała, że to jedna z wielu możliwości, które mogła w przyszłości wykorzystać. Człowiek nie był niezniszczalny i na pewno całe życie nie będzie udzielać się w organizacji, do której należała przez ostatnie lata.
To dobrze, że tutaj jesteś.
Zamiast odpowiedzieć, Margo bez pardonu wyciągnęła rękę, ułożyła dłoń na udzie (bliżej kolana) Bev i przesunęła nią na znak, że docenia te słowa zarazem wspierając kobietę, bo to dla nikogo nie było miłe miejsce. Doceniała jej słowa, ale wiedziała też, że kryło się w nich coś w rodzaju zmęczenia albo przytłoczenia ostatnimi wydarzeniami, o które później Bertinelli zapytała. To dlatego nie zabrała dłoni. Mogłaby wrócić do jedzenia, wręcz do pochłaniania rzeczywiście dobrego posiłku, ale wolała spokojnie i w skupieniu wysłuchać Beverly. Na jedzenie jeszcze miała czas.
Nie miała powodów aby nie wierzyć kobiecie. Wczoraj wprost przyznała, że coś w niej było nie tak i powiedziała to prosto w twarz Bev, ale nie zamierzała wracać do tego tematu. Wiedziała, że tu każdy robił swoje i dopóki do jej uszu nie trafią plotki o tym, że Bev biega po okolicy mordują ludzi, to nie miała jej za wroga. Nie zamierzała też doszukiwać się w jej słowach kłamstwa, bo w tym miejscu ludzie mogli być kim tylko sobie zażyczą. Zresztą, sama nie przyjechała do Syrii, żeby doszukiwać się spisków tylko po to aby ratować życia i na tym się skupiła.
- Brzmi okropnie. – To na pewno było straszne, dlatego odłożyła jedzenia na bok. Nie mogła przerzucić nogi przez ławkę, bo za sobą bezpośrednio miały zniszczony mur małego budynku, ale odwróciła tułów i otworzył ramiona. – Przytulę cię. – Zapowiedziała, bo nie chciała tego zrobić gwałtownie i z zaskoczenia. – Już dobrze – zapewniła spokojnie obejmując Beverly i jednocześnie uważając aby przypadkiem ręka nie zjechała i nie ucisnęła na siniaki, które wcześniej widziała. – Uścisk odpręży system nerwowy. Obniży przemianę materii. Z początku możesz wpaść w panikę, będziesz chciała się temu oprzeć – Napływającemu spokojowi, na które ciało nie jest gotowe tak „od razu”. – ale w końcu poczujesz, że tętno opada. Już dobrze. Łatwiej ci będzie oddychać. Wdech. Wydech. – Mówiła powoli i jak to na Margo przystało podeszła do tego medycznie, ale też po ludzku. Wiedziała, że w tych czasach wiele osób miało problem z bliskością albo zwykłym uściskiem, który był niedoceniony. Przytulanie miało znaczeniem, co udowodniła z medycznego punktu widzenia. – Spisałaś się. Przeżyłaś. Masz prawo czuć to co czujesz i być zmęczona i.. wiesz co? Skoro po czymś takim dzielnie zniosłaś wybuch szalonej Włoszki to niesamowita z ciebie twardzielka. - Owszem, Bev się przy niej nie załamała i nie dała tego po sobie poznać opowiadając o wczorajszych wydarzeniach, ale Bertinelli wychowała się w rodzinie, w której uścisk był na początku dziennym. Nie umiałaby tak po prosty wysłuchać blondynki i nie zareagować na to gestami (bo słowa to nie wszystko).

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Siniaki to jedno. Pomimo odniesionych obrażeń mogłaby zaznać nieco więcej odpoczynku i regeneracji, ale biorąc pod uwagę okoliczności, było to praktycznie niemożliwe. Zapewne dostałaby kilka dni wolnych od dźwigania pudeł i latania w tę i z powrotem, ale wtedy zbyt mocno zatraciłaby się we wspomnieniach, związanych z eskortą Sabeha do obozu. Wolała zajechać się jeszcze bardziej, bo może w trakcie wylewania z siebie kolejnych litrów potu, w końcu oswoi się ze sromotną porażką, której nie brała pod uwagę, przylatując do Syrii.
W każdym razie, tak, odsłoniła się zupełnie przed Margo (a przynamniej do bielizny), chociaż wtedy nawet tego nie analizowała. Chciała po prostu jak najszybciej wskoczyć pod prysznic, co zostało nieco przesunięte w czasie ze względu na obecność pani doktor w tym konkretnym kontenerze.
Zaśmiała się, kiedy Margo w zabawny sposób wymówiła słowo „redpill”, biorąc tę reakcję za ironiczną ignorancję tej konkretnej grupy. Może część głoszonych twierdzeń miało pokrycie w rzeczywistości, ale odpowiedzialność zbiorowa i wciskanie ludzi o tej samej płci do jednego worka, to jedno wielkie nieporozumienie. Nie wszystkim kobietom zależało na kasie i sławie, podobnie jak nie każdy facet był wielkim, wszechstronnym samcem alfa. Być może kiedyś pojawi się okazja na przedyskutowanie tego tematu, który na chwilę obecną nie potrzebował rozwinięcia.
Nie odsunęła się i nie kazała Margo zabrać dłoni, kiedy ta wylądowała na jej udzie. Na nim również miała pomniejsze zadrapania, które nie reagowały bólem na jakikolwiek dotyk. W ciszy zatrzymała spojrzenie na kobiecie, jakby chciała wyczytać z jej postawy odczucia, stojące za tym małym gestem.
Było w niej coś ujmującego, co odrobinę burzyło mur, związany z odcinaniem się od osobistych emocji. W pracy czuwała nad tym, aby się nie odkrywać. Musiała idealnie wchodzić w narzucone role, co powoli zaczynało się sypać, właśnie w tym momencie. Wyruszając na tę misję, nie nastawiała się na szukanie nowych znajomości i towarzyszek do codziennych pogawędek.
Margo nie musiała jej przytulać.
Nie musiała też okazywać jej tyle sympatii, a jednak to robiła, co obudziło w Beverly wdzięczność oraz podniesienie na duchu. Okazywało się nagle, że wcale nie musiała wzbraniać się przed nawiązywaniem kontaktów w obozie. Wiedziała, że poniekąd mogła zaufać Margo, nawet, jeśli barki nieco spięły się przy fizycznym kontakcie z drugim ciałem. Objęła lekarkę ramionami, co mogło wyjść nieco sztywno. Nie przejmowała się tym. Próbowała wyciszyć umysł, który jednak nie omieszkał podsunąć małej riposty.
- Wyczytałaś to w mojej książce obsługi? - zażartowała cicho, próbując przemóc wewnętrzne napięcie. Zupełnie, jakby wnętrzności zamieniły się w twarde kamienie, potrzebujące ciepła do rozkurczenia.
Z każdym kolejnym oddechem napięcie znikało, ustępując miejsca postępującej senności. Niczego nie roztrząsała. Jedyne na czym się skupiała, to na bliskości z drugim ciałem, którego ciepło zdążyła zaakceptować i polubić. Pomimo pospinanych mięśni pleców, barków i szyi, poczuła pewną ulgę, podobną do tej, idącej w parze z medytacją. Przymknęła oczy, słysząc po chwili nawiązanie do ich wczorajszego nieporozumienia. Nawet, jeśli Margo wydawała się wtedy szalona, miała do tego podstawy.
- Ja też cię przepraszam - zaczęła cicho, bo była to winna Włoszce. - Nie powinnam cię tak osaczać i obarczać odpowiedzialnością. Ten klimat i to, co się tutaj dzieje… to nie działa najlepiej na umysł.
Obie zdawały sobie z tego sprawę, ale Bev chciała to podkreślić, bez oddalania się od kojącego uścisku.
- Wcale nie jestem lepsza od zdenerwowanej Szalonej Włoszki ratującej ludziom życia.
Też miewała słabe chwile i zachowywała się irracjonalnie, pod wpływem nagromadzonych emocji, kurczowo domagających się uwolnienia.
- Przepraszam, że zachowałam się wtedy jak paskudna flądra.
Potrafiła przyznać się do błędu i skrytykować własną postawę, związaną z tamtym momentem. Nigdy się nie wywyższała, nie była hipokrytką i nie kierowała się własną arogancją, zaślepiającą obiektywne spojrzenie na pewne fakty. Oby nigdy nie zamieniła się w zgorzkniałą, lekceważącą prostaczkę.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Bertinelli urodziła się w bardzo otwartej rodzinie. W takiej, w której uściski lub całusy w policzek były na porządku dziennym. Jako dziecko to doceniała, jako nastolatka zaczęła się buntować, ale po minionym okresie dojrzewania i jawnego negowania wszystkiego co robią rodzice, znów pojęła dobro wiążące się z bliskością rodziny. Rozsiewała więc to podejście bycia – jakby ktoś powiedział – dotykaśnym, a raczej ciepłym (jak sama by to nazwała). Nie wyobrażała sobie dystansu wobec ludzi, nawet jeśli ledwo co ich poznawała. Owszem, nie przytuliłaby kogoś, kto ją jawnie obraził albo emanował agresją. Sama wtedy prosiłaby się o kop w tyłek, ale w innych przypadkach nie widziała powodu aby w dobrym celu wesprzeć kogoś ciepłym uściskiem.
- Też mam cię na oku. – Wcześniej nazwała Bev stalkerem, co żartobliwie kobieta udowodniła, więc obie mogły się śledzić i poznawać z innych stron. Wprawdzie wiedza, którą Margo się podzieliła była ogólna, bo dotyczyła prostego funkcjonowania ciała, ale mogły się podroczyć i obie nazwać się stalkerami.
Słysząc przeprosiny przesunęła dłonią po plecach cały czas z tyłu głowy analizując ułożenie siniaków, które wcześniej widziała. Nie chciała sprawić kobiecie bólu.
Przymknęła oczy, bo myśląc o ratowaniu życia również wspominała wczorajszy dzień, który opiewał głównie zwłoki a nie bijące serca. Starała się, ale nie zawsze wychodziło dobrze. Na to nie było siły. Mogła się starać a i tak ludzie umierali. Mimo wszystko robiła swoje i Bev także – robiła swoje najlepiej jak umiała.
- Grazie. – Przyjęła przeprosiny ostatni raz przesuwając dłonią po plecach kobiety. – Gdybyś potrzebowała więcej uścisków, to wiesz gdzie mnie szukać. – Powoli i łagodnie poluzowała ramiona i odsunęła się z uśmiechem patrząc prosto w jasne oczu. W jej ciepłej postawie nie było fałszu albo wymuszonego działania. Naturalność, która od niej biła była aż niewiarygodna, ale jak się okazywało wcale nie taka nieosiągalna. Margo była tego idealnym przykładem, a jej dobrą energię można nazwać miękką poduszką. Tak, Bertinelli była jak przyjemna i miękka poduszka sprawiająca, że na moment świat przestawał być taki okrutny.
- I nie nazywaj się platessa. Flądra. Tą akurat jest moja żona. Tessa – Platessa. – Wyciągnęła obie dłonie wierzchem do góry i „zważyła” imię żony oraz określenie, którym ją nazwała (co powstało dzięki dedukcji drugiej autorki). Ważyły tyle samo, z czego Margo zażartowała, ale tak naprawdę był to śmiech przez łzy. – Wiesz, co ta platessa powiedziała przed moim wyjazdem? – zapytała tak, jakby kumplowały się od dawna i teraz właśnie spotkały się na plotki przy winie. – Dzień przed moim lotem oświadczyła, że chce otwartego związku. – Ponownie położyła na swych udach pojemnik z jedzeniem. – Po ponad sześciu latach małżeństwa rzuca mi czymś takim w twarz i ja wiem, że od kiedy tu jestem to sobie używa. – Możliwe, że używała już wcześniej, ale żeby wyjść z tego obronną ręką to postanowiła podzielić się z Margo swym pomysłem. Dzięki temu wyjdzie na prawie niewinną. – Człowiek myśli za kogo wychodzi a potem – bach. – Wszystko się zmienia i szlag trafia, chociaż ten konkretny szlag trafią w ich małżeństwo już od jakiegoś czasu. Bertinelli czuła, że coś jest nie tak i próbowała rozmawiać o tym z żoną, ale w odpowiedzi dostawała zapewnienie „wszystko jest w porządku” i wierzyła. Od zawsze były ze sobą szczere, a przynajmniej Margo tak sądziła. – Złamała mi serce. – Westchnęła opuszczając wzrok na jedzenie, ale szybko go podniosła i znów się uśmiechnęła. – A ty? Kogo zostawiłaś.. skąd, dokładnie jesteś? – To były dwa pytania w jednym. Skąd pochodziła Beverly i czy zostawiła kogoś na czas swej nieobecności.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
To ciekawe, że w miejscu zdominowanym przez dokuczliwy klimat i nagromadzenie negatywnych emocji, Margo znajdowała czas, aby zerknąć na jedną z wolontariuszek, niewyróżniającą się niczym szczególnym na pierwszy rzut oka. Nie skomentowała więc słów kobiety w żaden konkretny sposób, skupiając się zamiast tego na płynącym z uścisku cieple, mniej dokuczliwym od powszechnych na tej szerokości geograficznej, upałów.
Chociaż nastawiała się na doznania bólowe, nie poczuła ich kiedy dłonie Włoszki wylądowały na jej plecach. Wydawała się ostrożna i wiedziała co robić, w przeciwieństwie do lekarzy, obchodzących się z ciałem pacjenta jak z wielkim kawałkiem mięsa. Ceniła sobie w ludziach takt, odpowiednie podejście, dalekie od prostej ignorancji, będącej znacznie wygodniejszą od empatii. Epidemia samolubstwa była w dzisiejszym społeczeństwie powszechna, dlatego tak bardzo doceniało się ludzi bezinteresownych, oddanych czystej pomocy innym.
Dałaby radę przetrwać trudne chwile bez uścisków. Specjalnie szkolono ją do działania w sytuacjach stresujących, nerwowych i narażonych na masę skutków ubocznych. Radziła sobie, jednak na myśl o bezinteresownym przytulaniu, zrobiło jej się w środku miło. Mało kto sypnąłby podobnymi słowami do dorosłej osoby. Dzieci, to co innego. One potrzebowały opieki i swojego strażnika, szczególnie w okolicznościach wojennych. To miłe, że ktoś o tak wysokich predyspozycjach zwracał uwagę na samopoczucie losowej wolontariuszki.
- Cały czas na posterunku, co? - mruknęła zaczepnie, mając na myśli spory namiot, robiący za polowy szpital. Wydawało się wręcz, że doktor Bertinelli w nim mieszkała. Wcale nie zdziwiłby jej widok lekarzy i ratowników śpiących na leżankach za parawanami. W syryjskich okolicznościach musieli być gotowi na każdą ewentualność, związaną z niesieniem pomocy i ratowaniem życia.
Skoro działali bez wytchnienia, Bev zamierzała co i raz podrzucać do ich namiotu słodycze, albo inne przekąski, pozwalające na lekkie podkręcenie zmęczonego organizmu. Z całą pewnością na to zasługiwali.
- Ach tak? - uniosła brwi, słysząc o żonie-flądrze. To porównanie rozbawiło ją, o czym świadczył wyraźny uśmiech, zarysowany na ustach. Nie domagała się rozwinięcia. Nie chciała bezpardonowo wchodzić z butami w życie Margo, jednak ta sama podzieliła się pewnymi faktami, zaspokajając tym samym ciekawość Strand.
- Tak zupełnie nagle, bez żadnego powodu? - dopytała, kręcąc krytycznie głową. - Zawsze mi się wydawało, że decyzja o otwartym związku powinna pasować obu stronom. Tak, aby każdy wiedział, że to w porządku i coś, co chce razem praktykować.
Beverly nigdy nie interesowała się zbytnio tym tematem. Jej życie miłosne było mało ekscytujące, nad czym nieszczególnie ubolewała. Od zawsze bardziej skupiała się na pracy, własnym rozwoju i zainteresowaniach, bez uporczywego szukania kogoś, z kim mogłaby dzielić życie. W którymś jednak momencie zorientowała się, że wcale nie chce zostać sama na starość i jednak wolałabym mieć przy sobie kogoś, kto będzie towarzyszył w życiu, codziennych rozterkach czy obowiązkach. Nie miała za bardzo jak nauczyć się romantyzmu i tych wszystkich flirtów, przynajmniej do czasu. Moment przełomowy nie był jednak tak straszny, jak się początkowo obawiała.
- Flądra zdecydowanie zapracowała na swoją ksywkę - stwierdziła z niewielkim uśmiechem, przebijającym się delikatnie przez współodczuwany zawód. Co za kawał nieczułej platessy.
Akcent, którego używała odkąd przyleciała do Syrii, mógł dawać podpowiedź względem tego, skąd pochodziła persona, którą odgrywała.
- Floryda - taka z tropikalnym klimatem i całkiem interesującymi zwierzętami, zupełnie jak w Australii. - Można powiedzieć, że zostawiłam za sobą mnóstwo aligatorów, pytonów i pewnie fląder też.
Zerknęła porozumiewawczo na panią doktor i wzruszyła ramionami.
- Wiec tak, jestem jedną z tych nudnych Amerykańców, których wszędzie pełno.
Nie wiedziała również, że ten sekret zostanie w którymś momencie nieopacznie wyjawiony. Póki co, trzymała się narzuconej roli i robiła to bardzo naturalnie, bez mrugnięcia okiem.
- Pewnie wolałabyś rozmawiać ze mną po włosku, co? - pytanie wręcz retoryczne. - Podejrzewam, że amerykański bywa dla Europejczyków cholernie wkurzający.
Sam fakt, jak otwarcie panoszyli się ze swoim językiem, bo większość świata go używała! To dopiero szczyt arogancji…

Margo Bertinelli
ODPOWIEDZ