sprzedawczyni — Spice it up
24 yo — 156 cm
Awatar użytkownika
about
Choć próbuje rozkręcić własną firmę sprzątającą, jej życie to jeden wielki chaos i bałagan. Udaje, że na niczym i na nikim jej nie zależy, choć prawda jest zupełnie inna, a dla niej, szalenie przerażająca.
001 Alfie Buxton

Od bardzo, bardzo dawna, Ophelia żyła w przeświadczeniu, że jej życie się skończyło, pomimo że miała dopiero dwadzieścia cztery lata. Babcia Rita, zawsze jej mówiła, że to dopiero początek jej przygody. Że jeszcze niczego tak naprawdę w życiu nie spróbowała. Że nie zaznała smaku pierwszej miłości, pierwszego pocałunku, czy pierwszego złamanego serca.
Dziewczyna nawet nie miała zamiaru, tłumaczyć staruszce, że ona wcale tego nie chce. Zresztą, sama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była w pewnym sensie spaczona, albo nawet wybrakowana. Nawet najmniejszy dotyk ją paraliżował. Zbliżenie się do niej na odległość mniejszą, niż pół metra, sprawiało, że ona sama robiła dwa kroki w tył.
Unikała ludzi. Unikała jakichkolwiek relacji. A przede wszystkim, unikała odczuwania czegokolwiek.
Udawała zimną i zdystansowaną, skrytą za maską złośliwych komentarzy, albo milczenia, bo tak było jej łatwiej. Nic więc dziwnego, że w okolicy uchodziła za totalną dziwaczkę, do której ciężko się było odezwać. Mało kto nawet to robił.
I choć babcia Rita, naprawdę bardzo mocno starała się to zmienić, Ophelia była nieugięta. Sześć lat zajęło jej dojście do miejsca, w którym znajdowała się obecnie, chociaż nadal, nie do końca przepracowała to, co ją spotkała, a o pójściu na terapię nawet nie chciała myśleć, nadal uważając, że przecież świetnie sobie radzi.
Była wrakiem człowieka, wręcz pustą skorupką bez uczuć, która przez większość czasu, działa na autopilocie. Wstawała rano, robiła babci śniadanie i wychodziła do pracy. Popołudniami wracała do domu, podawała Ricie leki i obiadokolację, a potem szła sprzątać cudze domy, byleby zarobić na utrzymanie. A kiedy wieczorem wchodziła do domu, padała na łóżko, nie będąc nawet w stanie myśleć o czymkolwiek. Funkcjonowała niczym robot i to jej odpowiadało.
Dopóki schemat działał i nic nie przerwało jej rutyny, wszystko było dobrze.
Tego dnia jednak, rytm został zaburzony. Babcia Rita – jako że był piątek – wymyśliła sobie, że chce rybę na obiad. Ophelia, chcąc nie chcąc, ale jak na dobrą wnuczkę przystało, udała się bladym świtem na jedyny w okolicy targ rybny, by zdobyć dla staruszki najlepszy kawałek fileta, jaki tylko uda jej się zdobyć.
Starała się nie myśleć o tym, że bardzo nienawidziła tego miejsca. Unoszącego się wszędzie rybnego zapachu, który momentalnie wsiąkał w ubranie i ogólnego chaosu, jaki tu panował. Nie przepadała też, za spojrzeniami, które rzucały jej stare plotkary, myślące że z racji wieku, mogą komentować wszystko i wszystkich.
Tego dnia, szczególnie nie chciała się tam pojawiać. Wiedziała, że jej ostatnia ucieczka z kina, będzie szeroko komentowana, jako że chłopak, którego tam zostawiła, był wnukiem jednej ze stałych bywalczyń targu. To nie była wina Ophelii. Wybrała się z nim na ten film tylko dlatego, że babcia wierciła jej o to dziurę w brzuchu ładnych parę dni, aż w końcu rudowłosa uległa i dla świętego spokoju się zgodziła. Nie jej wina, że ów chłopak, już po jakichś dwudziestu minutach, rozochocił się na tyle, że próbował chwycić Bergman za rękę. A ta, w przypływie paniki i obrzydzenia, uciekła do łazienki, a następnie do domu. Unikała go jak ognia, tak samo jak zręcznie unikała odpowiedzi na pytania, które rzucała jej babcia.
Tym razem miało być podobnie. Rudowłosa, skryła twarz pod kapturem czarnej bluzy, którą miała na sobie, mając nadzieję, że nikt jej nie rozpozna. Nie miała dziś ochoty ani na rozmowy, ani na tłumaczenie się komukolwiek. Zresztą, nie zdążyła nawet wypić tego ranka kawy, więc dodatkowo była bez humoru.
Przeciskała się przez tłum, kierując się w stronę konkretnego rybaka, od którego zawsze kupowała ryby. Starała się nie wzdrygać za każdym razem, kiedy tylko nieumyślnie kogoś dotknęła lub kiedy ktoś przypadkowo ją popchnął. Ta jej dziwna przypadłość momentami ją irytowała i nie dawała normalnie funkcjonować, jednak po tym co przeszła, Ophelia nie była w stanie reagować inaczej.
Już zbliżała się do obranego celu, kiedy dostrzegła ostatnią osobę, którą chciała spotkać w tym miejscu. Zamiast więc, iść dalej naprzód, jak gdyby nic się nie działo, zrobiła kilka kroków do tyłu, potykając się przy okazji o pustą skrzynkę, którą przed chwilą, odstawił tam jeden z pracowników targowiska.
Rudowłosa poczuła, że traci równowagę i leci do tyłu. Kaptur zsunął się z jej głowy, odsłaniając burzę długich, rozczochranych włosów, bo nawet nie zdążyła się uczesać. Upadając, wpadła na kogoś, kto nie pozwolił jej spać na tyłek. Z jednej strony poczuła ulgę. Z drugiej panikę, bo jednak ktoś jej dotykał. Wyswobodziła się więc z tych niechcianych, cudzych objęć i obróciła się, by spojrzeć na swojego wybawiciela.
– Przepraszam. - Powiedziała szybko, przypominając sobie, że wypadałoby być grzeczną. Przynajmniej w tej sytuacji. Przyjrzała się mężczyźnie i dopiero po chwili dotarło do niej kim był. - Cześć, Alfie. - Przywitała się, robiąc dwa kroki w tył, by choć w minimalnym stopniu odzyskać kontrolę nad swoją strefą komfortu. - Nie chciałam na ciebie wpadać. Zobaczyłam... - już zaczynała się tłumaczyć, jednak przerwała w pół słowa. Za dużo było do wyjaśniania. - Co tu robisz tak wcześnie rano? Myślałam, że studenci zazwyczaj śpią o tej porze. - Szybciutko zmieniła temat, nawet lekko się uśmiechając i ponownie zakładając kaptur na głowę.
powitalny kokos
ładnie
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
W skali od jednego do dziesięciu, jego życie ostatnio było klasyczną piątką. Pewnie każdy przeciętny zjadacz chleba byłby zachwycony z tej rutyny i faktu, że nie było w jego egzystencji jakichś tragedii, ale Buxton był rozpieszczonym gówniarzem. Tak bardzo, że doskonale pamiętał czasy, gdy żył na sto procent i każdy jego dzień mógł być odtrąbiony jako wielki sukces. Ojciec zawsze mu wmawiał, że inni ludzie mogą sobie smutnie trwać w swojej beznadziejnej pracy i życiu bez perspektyw, ale nie on. Jemu nie był dany ten luksus i od niego od samego początku wymagano więcej. To więcej wprawdzie dawało mu sporo przywilejów w postaci funduszu powierniczego i koneksji, ale jednocześnie (wbrew pozorom) nie zwalniało od ciężkiej pracy. Wręcz przeciwnie, musiał pokazać wszystkim, że daleko mu było od bycia uprzywilejowanym, więc wymagał od siebie więcej niż kiedykolwiek mógł zdzierżyć. Dodatkowo nie był jakimś parweniuszem, u którego tatuś dorobił się pieniędzy (jak Remingtonowie), a miał tytuł lordowski, więc musiał umieć się zachowywać.
To wszystko sprawiało, że zawsze żył na wysokim C, świadomy tego, że wszystko co robi, odbija się echem na jego rodzinie i spuściźnie dla przyszłych pokoleń.
Z tego też powodu nigdy nie szukał skandali, nie karmił opinii publicznej wyskokami, niegodnymi dżentelmena i nie nosił surferskich szortów, nawet jeśli pogoda przypominała mu, że już dawno pożegnał Anglię. Dopóki był jednak z rodziną ten model postępowania sprawdzał się wyśmienicie i był tak nieskazitelny, że można było go całego włożyć do gablotki i umieścić adnotację z tym jak idealnym synem i potomkiem Buxtonów jest.
Szkoda, że sprawa się rypła (potocznie rzecz ujmując) przez kobietę, która na dodatek okazała się niegodna jego względów. Tak właściwie w myślach nazywał ją ostrzej, ale tego typu określenie nigdy nie przeszłoby przez jego usta. Koniec końców to właśnie przez nią ponownie zaczął mieszkać w Australii i musiał porzucić szkockie krainy oraz to właśnie ta istota wprowadziła zamęt w jego relacjach z rodzicami, a konkretniej z matką, która domagała się zakulisowo jej aborcji.
Te rewelacje, a potem odkrycie, że dziecko, które nosi, nie jest jego, stały się przyczyną dla której zamieszkał na łódce. Na łajbie rodzinnej, całkiem wygodnej i wyposażonej w zdobycze techniki, ale wciąż jednak na tyle lichej, że obecnie wolał schodzić na ląd i nie narażać się na przykrości, związane z chorobą lokomocyjną.
Te problemy, jak i również fakt, że wypłata szpitalna nie starczała na jego wydatki, sprawiły, że poczuł, że życie wymyka się z rąk i na nowo staje się szarym, nieznaczącym obywatelem i spada w przepaść bylejakości. Ba, on nawet zaczął uważać, że już od dawna się w niej nurza i z tego powodu nie był w stanie znieść kolejnego sztormu i rzucił się na poszukiwanie jakiejś nowej przygody.
Szkoda, że stan jego budżetu pozwalał mu jedynie na targ rybny, bo na widok ryb dostawał już torsji. Obiecał jednak Claire kolację i przyrządzenie jej owoców morza, więc jak ten zombie przemierzał świat morskich stworzeń pamiętając, że niewiele ma w portfelu i cudem będzie odnalezienie czegoś zdatnego do użycia. Jako lekarz przecież wiedział, że nie ma nic gorszego od zatrucia się skorupiakami, poza tym jego obsesja na punkcie czystości przybierała tutaj wręcz kolosalne rozmiary, bo wszędzie było tak brudno. I tak tłoczno, że z trudem przeciskał się przez tłum próbując nie zwariować.
I już postanowił sobie darować te piesze wycieczki, gdy nagle poczuł, że ktoś leci w jego stronę, więc naturalnie rozłożył ręce i jak przystało na dobrego rycerza, wybawił z opresji damę, która na dodatek wydała mu się dziwnie znajoma. Ophelia. Piękne imię i jeszcze piękniejsza dziewczyna, choć nie z gatunku tych, które chciałby jakoś zbałamucić.
Wręcz przeciwnie, instynkt lekarza kazał mu w jakiś pokręcony sposób mieć ją na uwadze, choć nie domyślał się dlaczego. Uśmiechnął się, gdy się do niego odwróciła.
- Nie jestem już studentem - sprostował. - I jako lekarz muszę często wstawać bardzo wcześnie. Nic ci nie jest? Nie trzeba opatrzyć tej kostki? Przekręciłaś ją trochę - zauważył, ale już nauczony doświadczeniem nie naciskał i nie zbliżał się do niej.
Może kiedyś naprawdę będzie świetnym specjalistą o ile nie zatruje się tymi rybami.

Ophelia Bergman
ODPOWIEDZ