dowódca szwadronu sił specjalnych — australian defence force
42 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001.

Lubił powroty do domu. Uczucie małych palców zaciskających się na materiale jego koszulki podczas powitalnego uścisku. Pierwsze od dawna muśnięcie miękkich ust. I wsłuchiwanie się w przekrzykujące się w nakładające się na siebie głosy, które próbowały wprowadzić go na nowo w rodzinny tryb życia, udzielając najważniejszych informacji, aby mógł się poczuć tak, jakby tu był przez cały ten czas. Nieważne gdzie się znajdowali - domem dla niego nie było miejsce na mapie uwiecznione przypisanym adresem. Znajdował go wszędzie tam, gdzie znajdowała się jego rodzina. Jego żona i czwórka dzieci - bo tak, nawet jeżeli syn Padmy nie widział w nim ojcowskiej figury, wcale zresztą tego nie oczekiwał, to Rajiv wpisywał się w obraz tego, co Albert rozumiał przez rodzinę. Tym razem domem miała stać się posiadłość w Australii, w jego rodzinnym miasteczku, którego wspomnienie smakowało słodko-gorzko. Wiązała się z nimi pewnego rodzaju melancholia związana ze wspomnieniami dzieciństwa, kiedy beztrosko biegał po tych ulicach, pozwalając ponieść się dziecięcej wyobraźni. I kiedy w tym samym miejscu uczył jeździć swoją córkę na rowerze. To wspomnienia cichych wieczorów, otulających chłodem, spędzonych w domu, który był nim jedynie z nazwy, z braku lepszego miejsca. Kiedy czuł, że siedzi sam, chociaż na wyciągnięcie ręki znajdowała się kobieta, którą w tamtym czasie nazywał żoną. Jednakże sentyment sprawiał, że nie umiał boczyć się z powodu półrocznego uziemienia z uwagi na przeprowadzanie ćwiczeń antyterrorystycznych dla policji stanowej i federalnej. Bo razem z Evelio i Rają mógł stworzyć w tym miejscu wspomnienia, które wywołają na jego twarzy charakterystyczny półuśmiech, kiedy prawych kącik ust rwie się ku górze i chociaż zmiana układu twarzy jest minimalna, to pod wpływem tego małego gestu cały wyraz ulegał zmianie, łagodniał.
Bliżej wieczora zaczął odczuwać zmęczenie nie tylko samą drogą, która trwała niesamowicie długo, ale także późniejsze nadrabianie czasu z chłopcami, których dopiero co udało położyć się do łóżka. Czasem zastanawiał skąd tyle energii w tak drobnych ciałach, zupełnie jakby zapomniał jak to było być dzieckiem. Mimo to cieszył się, że chłopcy nie zaczęli obwiniać go o ciągnące się miesiącami nieobecności, która czasem nie miały odzwierciedlenia w długości jego pobytu w domu. Na razie jeszcze cieszyli się na każdy jego powrót. Nie był jednak głupcem, wiedział, że dzieci na różnych etapach potrzebują innego rodzaju uwagi. Pamiętał, że jego córka przez pewien okres miała mu za złe ciągłą nieobecność. Prysznic wydawał się idealną opcją do rozluźnienia spiętych mięśni i zmycia z siebie pozostałości po podróży. Przez cały dzień starał się ignorować dziwne zachowanie Padmavati. Zrzucał je na karb wciąż trwającego procesu zaaklimatyzowania się w nowym miejscu, może nawet zmęczenie, w końcu pozostawił ją samą na placu boju z dwójką urwisów i nastolatkiem wyrwanym ze swojej dawnej codzienności. Mógł jedynie domyślać się jak wiele energii w połączeniu z pracą musiało ją to kosztować. Jednakże, kiedy wszedł do ich sypialni mógł skupić się jedynie na niej. I przestać się domyślać. Bo chociaż trudno było mu to nazwać, miał wrażenie, że coś było inaczej, że coś było nie tak. Zamknął za sobą drzwi. - Chłopcy już śpią, a Rajiv chyba udaje, że śpi - oznajmił, podchodząc nieco bliżej. Tęsknił za nią - czy to nie oczywiste? To ona poruszyła jego światem, kiedy wydawało mu się, że utknął w jednym miejscu. Nie był człowiekiem, który umiał kwieciście mówić o uczuciach. Usiadł na krawędzi łóżka, nie spuszczając z niej wzroku. - Wszystko w porządku? - zapytał niepozornie, jakby i z nią chciał nadrobić czas rozłąki. Znał ją, może nie za każdym razem, ale jako człowiek spostrzegawczy potrafił zauważyć kiedy coś okupowało jej myśli.

padma lounsbury
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
brytyjska adwokat — na wyjeździe służbowym
42 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
he sat upon his tiger’s hide as an ascetic and recited the name of padmavati over and over again: do thou fulfill my hope of seeing padmavati: at every breath i draw, i am looking for the way to her
albert & padma
Czasami gubiła się we własnych myślach. Szczególnie teraz, gdy brzuch zaczął jej krągleć, a ona nie wiedziała, czy powinna się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Pękać z dumy kolejny raz czy zastanawiać się z niepokojem, co miało się wydarzyć w przyszłości? W końcu nie musiała sięgać daleko pamięcią, by poczuć, jak całe jej ciało przejmował dreszcz. Pamiętała to dokładnie. Praktycznie każdy przerażający szczegół. Ostatni poród sprawił, że całkowicie opadła z sił i przez większą część początku życia ich drugiego syna dzieckiem musiał się zajmować Albert, współdzieląc tę odpowiedzialność z opieką medyczną. Lekarze tymczasem walczyli o życie kobiety, która nie tylko straciła wiele krwi, ale także musiała mierzyć się z zapaścią. I trochę to trwało, zanim doszła do siebie. Nawet po wyjściu ze szpitala wciąż musiała mieć kontrole i wizyty domowe, co zdecydowanie zaburzało typowy mir życia Lounsburych. A mały Evelio oraz jego matka na tym tracili...
Dlatego właśnie bała się tego, że znów była w ciąży. I równocześnie nie chciała sprawiać wrażenie odmiennej czy wręcz niezadowolonej. Nie teraz. Szczególnie nie teraz, gdy jej mąż w końcu wrócił i nie musiała zaprzątać sobie głowy tym, gdzie był; czy był bezpieczny; czy dbał o siebie należycie. Czy żył. I to nie tak, że panikowała za każdym razy gdy nie odbierał telefonu czy nie odpisywał na wiadomość przez dłuższy czas. Nic z tych rzeczy. Wiedziała, że nikt inny, jak Albert Lounsbury znajdzie drogę, by do niej wrócić. Nieważne ilu ludzi miałby po drodze się pozbyć, jak długo by mu to zajęło i jaki dystans musiałby pokonać. Wierzyła w jego umiejętności oraz ekspertyzę. Wierzyła w jego siłę. W końcu to właśnie ona najbardziej ją ku niemu ciągnęła. Spojrzenie w tę twarz mówiło wystarczająco wiele, by pojęła już przy pierwszym spotkaniu, że chciała go dla siebie. Nieważne czy był żonaty — potrzebowała go w swoim życiu i nie zamierzała zadowalać się rolą tej drugiej. I uwielbiała fakt, że i ona nie była mu obojętna. Na każde spotkanie z nim zakładała najlepsze stroje, dodawała dwie krople perfum więcej, starała się wyróżniać w każdym aspekcie, podkreślając własną atrakcyjność. I robiła to z powodzeniem. Owijała go sobie wokół palca, tkając swoją sieć starannie i uważnie. Nie chciała się spieszyć, ale nie zamierzała tego także wlec w nieskończoność. Nadawała temu odpowiednie tempo, znajdując po drugiej stronie to, czego pragnęła. Bo Albert nie był mężczyzną takim jak inni. Nie był bierny. Nie był całkowicie jej poddany. W końcu gdy wkroczyła dalej w ich relację, pojęła, że i on polował na nią. I po raz pierwszy nie poczuła się źle z faktem, że była ofiarą, a nie drapieżnikiem. Z uśmiechem na ustach pozwalała mu rozbierać się z ubrań i stawać się mu poddaną. Bo w ramionach Alberta czuła się bezpieczna. W ramionach swojego najlepszego przyjaciela.
Czy miała poczuć to samo właśnie teraz? Gdy jej serce pracowało jak szalone, nasłuchując nadejścia męża. Niepewna wszystkiego z uporem maniaka zajęła się układaniem jego rzeczy w szafkach, chociaż nigdy tego nie robiła. A przynajmniej nie w ten sposób. A mimo to sądziła, że zwykłe obowiązki żony zasłonią ją na tyle, że Albert nie będzie o nic pytał. Ironiczne, bo przecież nigdy ich nie wypełniała. Nigdy. Nie była typową gospodynią krzątającą się po domu, sprzątającą po pozostałych domownikach, pilnującą czy mieli czyste ubrania. Ich dom stawiał na samodzielność i podział obowiązków. Dlatego fakt, że właśnie rozpakowywała swojego męża, był zdecydowanie dziwny.
- Yhym - odparła jedynie z automatu, słysząc jego słowa i starając się wpasować gromadkę koszulek w szufladę. Ręce jej drżały i nawet nie do końca wiedziała, o co pytał jej małżonek. W końcu z całej siły starała się wyglądać normalnie. A tymczasem skutek był zupełnie odmienny... - Czemu to nie chce się zamknąć?! - rzuciła poirytowana, by w końcu puścić w wyraźnym rozeźleniu niedomkniętą szufladę. Od razu przyłożyła także dłoń do czoła i nabrała głośno powietrza w płuca, starając się nie rozpłakać. Chciała jak najbardziej ukryć przed mężem to, jak rozemocjonowana była, ale wszystko było nie tak. Nie tak! Cholera...
albert lounsbury
powitalny kokos
chubby dumpling
dowódca szwadronu sił specjalnych — australian defence force
42 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Pamiętał ten czas i na palcach jednej ręki mógł policzyć ile razy w ciągu swojego życia odczuwał tak silny strach. Ile razy w głowie rozgrywał brutalną scenę, w której lekarze wymagają od niego decyzji odnośnie tego, kogo mają ratować - ją, sens jego życia, czy dziecko, które zdążył pokochać zanim jeszcze je spotkał. Pamiętał te dni, kiedy dochodziła do siebie, a on nie umiał spać w nocy, martwiąc się, że gdy tylko zejdzie z posterunku, któreś z nich go opuści. To był pierwszy moment, w którym zdecydował się na dłuższą przerwę od działania w terenie, bo ostatecznie w jego hierarchii rodzina stanowiła pierwsze miejsce, nawet jeżeli był człowiekiem honorowym, który cenił swoją pracę i to, co robił nie tylko dla swojego kraju, ale dla całego świata. Bo tak - wiedział ile ważą jego decyzje, ile hipotetycznie straconych żyć ratował, domykając kolejne zadanie, rozpracowując kolejną grupę terrorystyczną, docierając do kolejnej bomby, która nigdy nie miała już wybuchnąć.
Druga miała mieć miejsce teraz - wspólna decyzja podjęta o chwilowym powrocie zgrała się z propozycją przeprowadzenia stacjonarnych ćwiczeń, na którą przystał. Może dlatego, że wiedział, że jego rodzina potrzebowała go na dłużej? Że to czas Padmy, aby mogła postawić kolejny krok w swojej karierze, a to on miał zostać z dziećmi w domu i czekać na nią wiernie, paląc światło na werandzie, które dla niego zawsze było niczym światło latarni na wzburzonym morzu.
Pogrążona we własnych troskach nie zorientowała się, że jej zmartwienie, nieswoja postawa, może nawet zdenerwowanie zostało przez niego dostrzeżone. Czekał jedynie na odpowiedni moment, może po prostu coś błahego wytrąciło ją z równowagi, może wciąż próbowała dostosować się do rytmu dnia w Australii, w końcu czas płynął tu inaczej niż w równie słonecznej Chorwacji. Jednakże widok małżonki układającej jego rzeczy z walizki do szuflad był widokiem doprawdy niecodziennym. Przecież zawsze robił to sam, stało się to częścią pewnego rodzaju rytuału, który pozwalał mu się zaaklimatyzować na nowo w domowej rzeczywistości, gdzie mógł nieco się odsłonić, stać się bardziej przystępny, bardziej ludzki. Nie mówił jednak nic - czasem i on zajmował się czymś tak błahym jak domowe obowiązki, aby oczyścić umysł. Podniósł się z łóżka i podszedł do niej bliżej. Takie rozemocjonowanie z powodu niedomykającej się szuflady? To znak, którego nie mógł już ignorować, moment, na który nie mógł przymknąć oczu, aby pozwolić jej na uporanie się z tym we własnej przestrzeni. Przecież tu był, zawsze gotowy zamknąć ją w swoich ramionach, stać się konstrukcją, na której będzie mogła się oprzeć. Dłoń ułożyła się na jej plecach w opiekuńczym geście, kiedy stanął frontem do jej profilu. - Zostaw to - poprosił łagodnie, nieco wyciszając głos. Przez chwilę uważnie i ze zmartwieniem, któego nie starał się nawet ukryć, przecież nie miał ku temu powodu, przyglądał się jej uważnie, z rysów twarzy chcąc wyczytać to, co kryło się w jej myślach. Jakby w ten sposób chciał wyłapać to, co niewypowiedziane. Delikatnie objął ją ramieniem i przyciągnął do klatki piersiowej. Cokolwiek się działo, mieli teraz zmierzyć się z tym razem - tak, jak robili to zawsze. - Nie zamykaj się na mnie, najdroższa - po raz kolejny w łagodnym tonie popłynęły słowa, wspierane przez gesty. Dłoń sunęła w górę i opadał w dół, dodając otuchy i przypominając o tym, że już do niej wrócił. I nigdzie się nie wybiera.

padma lounsbury
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
brytyjska adwokat — na wyjeździe służbowym
42 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
he sat upon his tiger’s hide as an ascetic and recited the name of padmavati over and over again: do thou fulfill my hope of seeing padmavati: at every breath i draw, i am looking for the way to her
Padmavati nigdy nie była kobietą, której było z czymkolwiek ciężko. Nigdy nie narzekała na los, który ją spotkał, wychodząc wręcz z chęcią przed szereg, byle tylko spotkać godnego siebie przeciwnika. Wystawiała się, kusiła, wiedząc, że nie istniało nic, czego nie mogła ponieść. Walczyła wszak zarówno na deskach sądu równie zaciekle co na polu prywatnym, gdzie liczyło się nie tylko utrzymanie miru rodzinnego, co również jedności, na której niesamowicie jej zależało. Wpierw domagała się odpowiedniego traktowania Rajiva przez jego ojca, później chciała, aby jej pierworodny nie czuł się źle w stosunku do następnego mężczyzny, który wkroczył w ich życie. Pilnowała zarówno syna, jak i Alberta, aby pozwolili sobie na wyrobienie stałej relacji, która nie miała mieć w sobie ani szczypty zawiści, zazdrości czy braku akceptacji własnego towarzystwa. Do tego dbała o stworzenie więzi z córką drugiego męża. Chciała, aby wszystko było tak, jak zamierzała. I równocześnie pragnęła, aby i oni tego pragnęli. Aby wszyscy sobie wzajemnie zaufali, bo właśnie… Właśnie to powinno być ich drogą. Bycie razem i tworzenie rodziny nieważne jak bardzo początkowo rozbitej. Wspólnymi wysiłkami udało im się stworzyć coś niezwykłego, co przetrwało próbę czasu. Czasu, jak i ciągłych rozstań.
Wiedziała, że nikt inny nie mógł jej tego dać, jak właśnie Albert. Mężczyzna, który wykazywał się w stosunku do niej cierpliwością, jak i surowością. Łagodnością, jak i bezwzględnością, gdy tego było potrzeba. Nie szedł z nią na wojnę bez powodu i doceniała to. Doceniała to, że walczył z nią, widząc w swoich czynach uzasadnione działanie. Że nie odrzucał własnych przekonań byle tylko szukać z nią porozumienia. Byle tylko ujarzmić jej gniew. A tak często się kłócili, jak godzili. Ale nigdy nie przypominała sobie, aby ich konflikty dotyczyły banałów. Jego praca i jej praca łączyły się tak bardzo, jak i dzieliły. On wyjeżdżał bardzo często na wiele miesięcy, jak i ona znikała na tygodnie. I chociaż niekiedy bywali razem mniej niż powinni, nie chciała, aby się zmieniali. Bo umiała na niego czekać i umiała docenić czas spędzony w jego towarzystwie. Nauczyli się operować rodziną w taki sposób, aby odnaleźć w tej nieregularności własny rytm. A gdy wracał, zawsze była. Wcale nie jako porzucona, stęskniona żona, a jako ktoś, kto mógł utrzymać ich dom silnym podczas jego nieobecności. Pokazać mu, że nie musiał się o nic martwić. Że mógł spokojnie wyjeżdżać i nie przejmować się, że mogłaby sobie nie poradzić. Że mogłaby upaść. Nie usychała z tęsknoty. Nie narzekała przyjaciółkom, jak jej było pusto w łóżku. Nie oglądała się za innymi. Nie była biedną, wierną, głupią żoneczką, która czekała na powrót męża, który zapewne zabawiał się z innymi. Posiadała wiarę w Alberta, tak jak i on posiadał jej pełne zaufanie. Posiadała także wiarę w siebie samą i fakt, że Lounsbury nie miał nigdzie znaleźć kobiety nawet w ćwiartce takiej jak ona. Zawsze, gdy ją obejmował, czuła, że to nie było coś, co mogło się rozpaść. Co było bez znaczenia. To, co czuła w małżeństwie z nim, nie czuła nigdy wcześniej. I nie chciała, aby kiedykolwiek się to kończyło.
Dlatego tak ciężko było jej utrzymać własne emocje na wodzy, bo wiedziała, co oznaczało uczucie między nimi. Zdawała sobie sprawę z faktu, że dopiero wrócił i nie potrzebował widzieć ją taką. Taką, jakiej nie widział jej nigdy.
Gdy podszedł do niej, nawet tak bardzo bombardowana własnymi myślami, nie umiała pozostać obojętna na zapach, którego nie czuła tak długo. Na fakt, że jego bliskość przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Nie było to coś niesamowitego. Szczególnie w ciąży, gdy odczuwała obecność ukochanego mężczyzny silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ogłupiał ją, a hormony szalejące w jej ciele wcale nie ułatwiały logicznego myślenia. Którego przecież tak bardzo teraz potrzebowała. Gdy ją dotknął delikatnie, przez linię jej pleców przebiegł jej dreszcz gorąca, który rozszedł się promieniście na całym ciele. W uszach słyszała szum wzburzającej się krwi płynącej z impetem przez żyły. Wiedziała, że na nią patrzył i chociaż próbowała coś z tym zrobić, nie mogła uchronić się przed najzwyklejszym w świecie rumieńcem, który pojawił się na jej twarzy. Przez gorąco, przez uczucia, które nią targały. Przez jego obecność. Musiała coś powiedzieć. Coś, zanim całkowicie się rozpadnie i nie będzie w stanie się podnieść.
- Przepraszam - odetchnęła głośno, nie mogąc już panować nad swoim ciężkim oddechem. - Ja po prostu…
Nie zdołała powiedzieć nic więcej, bo mężczyzna przyciągnął ją do siebie, pozwalając schować się jej drobnej sylwetce w jego większej, co przyjęła z początkowym zaskoczeniem, jednak szybko rozpłynęła się w znajomych ramionach. Przymknęła oczy, zanurzając twarz w jego ubraniu i zaciskając na materiale palce. Teraz już nie było po co się ukrywać. - Mera pyaar- wyszeptała cicho, czując, jak do oczu napływały jej łzy. Łzy, których tam nie chciała, ale jakie to miało w tym momencie znaczenie? Wstydziła się ich, ale nie mogła ich równocześnie powstrzymać. Nie płakała też bez powodu. Nie była jedną z tych kobiet, które w smutku uwielbiały się topić i przyciągać uwagę swoich — lub obcych — mężczyzn. Nie. Nie znajdowały się tam one bez powodu. A jednak walczyła ze sobą, chcąc powiedzieć mu prawdę. I mimo faktu niezwykłego starania, słowa nie mogły jej przejść przez gardło. Dlatego też drżącą wciąż dłonią sięgnęła do tej należącej do męża, równocześnie ściągając ją ze swoich pleców. Nie dlatego, że jej tam nie chciała. Nie. Naprawdę potrzebowała jego dotyku i pociechy, którą mógł i wciąż jej dawał. Ale były rzeczy ważne i ważniejsze. W tym momencie jej komfort schodził na dalszy plan z powodów jeszcze mu nieznanych. W milczeniu tylko skierowała męską dłoń na swój brzuch, pozwalając jej osiąść na delikatnej, acz wyraźnie już wyczuwalnej krągłości. W tym samym momencie palce jej prawej ręki eksplorowały jego szyję, jakby starała tym samym uspokoić... Kogo? Jego? Siebie? Ich oboje? - Przepraszam… - wydusiła z siebie, nie wybuchając płaczem, ale pozwalając sobie po raz pierwszy przed nim na szloch. - Przepraszam...
albert lounsbury
powitalny kokos
chubby dumpling
dowódca szwadronu sił specjalnych — australian defence force
42 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To, co udało się im się zbudować było wypadkową miłości, jaka - z zaskakującą dla Alberta intensywnością i szybkością - uderzyła w mężczyznę oraz ciężkiej pracy, jaka została wykonana po stronie każdego z nich. Bo jeżeli mógł się czegoś obawiać to właśnie tego, że nie uda im się skleić tych różnych elementów w jedną spójną chociaż wielobarwną mozaikę. Na szczęście na przestrzeni lat wykuli - zdaniem Alberta - silne więzi łączące ich w spójną konstrukcję, którą można było nazwać rodziną. Z czasem Nova znalazła wspólne zainteresowania z Padmą, a w tym samym czasie Albert i Rajiv wypracowali własne rytuały, które powtarzały się za każdym razem, gdy w tym napiętym grafiku udało im się znaleźć w jednym miejscu. Włożył w to wiele pracy, nie tylko ze względu na swoje uczucie do Padmy, ale także przez wzgląd na samego Rajiva - chciał, aby czuł się swobodnie w swoim domu, aby mógł wybrać kim Albert dla niego będzie, ale jednocześnie dając mu do zrozumienia, że mógł liczyć na wsparcie ze strony ojczyma. Nigdy jednak nie planował zastępować chłopakowi ojca, bo ten wciąż był obecny w życiu Rajiva.
Nigdy nie chciał, aby Padmavati czekała na niego, usychając z tęsknoty. Już raz to przerabiał - to dlatego wiedział jak wiele szkody może wywołać taki układ, gdzie z czasem musiała pojawić się uraza, niechęć i oczekiwania nie do spełnienia. Kochał w niej te siłę i pasję - kochał nawet kłótnie, jakie między nimi się rodziły, bo one zawsze były o coś i zawsze wynikały z chęci walki o podtrzymanie jedności tej rodziny, która - co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości - była dla niego na pierwszym miejscu. I tak, jak ona czekała na niego zawsze - tak on zawsze miał do niej wracać. Nieważne ile syren wodzących na pokuszenie miał spotkać na niespokojnych wodach miał postawić mu los, on zawsze miał dotrzeć do niej.
Widział, że coś jest nie tak, ale też nauczył się, że drogą do wyciągnięcia z małżonki informacji nie zawsze musiała być stanowcza prośba. Czasem obierał nieco inną drogę, nieco bardziej subtelną, kiedy przyciągał ją do siebie, ponownie dając poczucie bezpieczeństwa, przypominając, że był tu dla niej póki śmierć ich nie rozłączy i już nie musiała być silna za nich oboje, że mogła na chwilę oprzeć swój ciężar na nim, a on to utrzyma. Czekał więc, widząc jak powoli rozpada się w jego ramionach, jak pozwala wszystkim formom ochrony opaść i zatopiła się w jego ramionach. A on przyciągnął ją do siebie, stając się ramą dla jej nieszczęścia, którego źródła jeszcze nie znał. Taka już była kolej rzeczy - kiedy jedno z nich musiało rozpaść się pod naciskiem świata, drugie miało stać się jego podporą, dać czas na wyleczenie niewidocznych gołym okiem ran, zregenerować się, aby później ta druga osoba miała siłę pielęgnować ból należący do małżonka. Czując drżenie, jakie wstrząsało drobną sylwetką kobiety, pozwolił jej przylgnąć do siebie, obejmując ją w pasie jedną dłonią, drugą wciąż wykonując kojące ruchy wzdłuż jej kręgosłupa.
Przez chwilę nie rozumiał, ale pozwolił poprowadzić jej swoją dłoń tam, gdzie jej na chwilę obecną potrzebowała.
I przez chwilę nie rozumiał, gdy pod palcami czuł wyraźne zaokrąglenie - ta myśl potrzebowała chwili, aby narodzić się w jego świadomości. Później wszystko złożyło się w jedną całość. Coś, co powinno przynieść ich rodzinie radość - teraz przypominało długie miesiące bólu i niepewności w trakcie oczekiwania na Evelio. Nagle pełne łez oczy żony, jej nerwowość, nieobecność - to wszystko składało się w jeden obraz. Radość mieszała się ze strachem - bo chociaż to nie on wtedy spędził czas na rekonwalescencji i nigdy nie śmiałby powiedzieć, że rozumie piekło przez jakie przeszła, aby sprowadzić na świat ich syna, to on przeżywał to na swój sposób, każdego dnia drżąc w strachu o jej zdrowie, o zdrowie ich syna i przyszłość ich rodziny. Wtedy jednak te obawy trzymał blisko swojej klatki piersiowej, bo ona potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek, potrzebowała go pewnie stojącego, niezachwianego w swojej posturze. Tak, jak teraz. Odsunął ją od siebie, jedynie po to, aby ująć w dłonie jej twarz, kciukami ścierając łzy powoli spływające po jej policzkach. - Nie waż się mnie za to przepraszać - poprosił, patrząc prosto w jej oczy, ukryte za taflą łez. Ból w jej oczach ranił i jego serce. Przez chwilę przyglądał się jej, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, jakby na nowo odkrywał każdą rysę, każdą zmarszczkę, każde zakrzywienie. - Jestem tu, najdroższa, jestem niezależnie od tego, co chciałabyś dalej zrobić - bo ostatecznie to miała być jej decyzja. Wierzył w to, że nawet jako mąż nie miał prawa dyktować jej, co chciała zrobić ze swoim ciałem. Z pewnością pokochałby to dziecko równą miłością jak każde poprzednie, które dopełniły obrazu ich rodziny. Jednakże póki co tego dziecka jeszcze nie było - była za to ona, przerażona perspektywą powtórki z ostatnich wydarzeń. Pochylił się nieco do przodu, wargi musnęły skórę jej czoła, zostając tam chwilę dłużej niż zwyczajny, pokrzepiający pocałunek. Oparł swoje czoło o jej. - Dlaczego tak długo trzymałaś to w sobie? - tego zrozumieć nie mógł. Dlaczego tak długo dusiła w sobie swoje obawy, skoro krągłość ciążowego brzucha była już wyczuwalna, znaczyło to, że od jakiegoś czasu była świadoma swojego stanu.

padma lounsbury
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ