Agent usług artystycznych — Tam gdzie dzieje się sztuka
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Bruno ostatnie tygodnie mógłby określić mianem ostro zakręconych. Jeszcze nie tak dawno mieszkał we Włoszech, które postrzegał jako miejsce, w jakim mógłby spędzić resztę swojego życia, bo było mu tam naprawdę dobrze. Nie miał większych zmartwień, rozwijał się zawodowo, prywatne sprawy wydawał się mieć w pełni uporządkowane i po prostu żył z dnia na dzień - spokojnie, bez różnorakich zawirowań, bez martwienia się o to, co przyniesie przyszłość. Miał tam przyjaciół, znajomych i wiele kontaktów z branży artystycznej nawiązanych dzięki współpracy z artystami.
Gdyby nieco ponad dwa tygodnie wcześniej ktoś powiedział mu, że pewnego dnia spakuje walizki i wróci do rodzinnego kraju, kierując się wprost do miasteczka, którego nie miał nigdy wcześniej okazji odwiedzić, popukałby się w czoło. Od czasu kiedy opuścił Australię mając tych dwadzieścia kilka lat, nie brał pod uwagę tego, że mógłby wrócić i nie miało znaczenia to, czy chodziło o powrót na stałe, czy może jednak tylko na kilka dni. A jednak. Przyjechał, bo jedna z kobiet, z którymi nawiązał współpracę kilka lat wcześniej i w której widział ogromny potencjał, zniknęła z dnia na dzień, a cała ich współpraca zdawała się wisieć na włosku. Wrócił, bo ta sama kobieta była jego najlepszą przyjaciółką i nie chciał dopuścić do tego, żeby ta relacja nagle dobiegła końca. Ostatecznie wrócił dlatego, że ta właśnie przyjaciółka była obiektem jego skrytych westchnień, do których nie był w stanie przyznać się przed samym sobą. To wszystko sprowadziło się zaś do tego, że wynajął w Lorne Bay willę, otworzył się na drugą osobę, związał się z nią i zastanawiał nad tym, co tak właściwie miał zrobić dalej, skoro spora część jego życia pozostała w Europie... Wszystko wywróciło się do góry w tak krótkim czasie, że naprawdę musiał się zmusić do poważnych rozważań dotyczących najbliższej przyszłości. O dalszej nie chciał jeszcze myśleć, bo było na to za wcześnie.
W efekcie tych zmian, zachodzących tak niespodziewanie w jego życiu i tego, że w Lorne poza spotkaniami ze swoją dziewczyną nie miał nic do roboty, nie licząc odbierania telefonów i maili od osób, z którymi pracował, zdecydował się załatwić na mieście najważniejsze sprawy dotyczące swojego pobytu w Australii. Odwiedzenie urzędu i postaranie się o prawo do pobytu było kwestią najważniejszą i tą, która pochłonęła największą ilość czasu, który mignął mu w mgnieniu oka. W południe opuściwszy budynek urzędu zdecydował się skorzystać z tego, że miał jeszcze kilka godzin dla siebie i postanowił spędzić je na zapoznawaniu się z okolicą, po której poruszał się coraz pewniej, ale nie wciąż na tyle pewnie, żeby chodzić ulicami Lorne na oślep.
Czy coś mogło pójść nie tak? Owszem. Mógł się znowu zgubić, co miał w zwyczaju robić przez te dwa tygodnie. Mógł też natknąć się na kogoś ze swojej przeszłości, co było gdzieś na szarym końcu listy sytuacji, jakich mógł się spodziewać.
Vincent? – zagaił zatrzymując się w pół kroku, jakby nie był pewny, czy nie pomylił osób, ale w rzeczywistości doskonale wiedział, że pomyłka nie była możliwa. Nie widzieli się przez bardzo długi czas, po ich przyjaźni pozostały jedynie wspomnienia i coś na wzór tęsknoty za tą niemal braterską relacją, jaką niegdyś sobie wypracowali, ale kumpla poznałby wszędzie. – Co słychać? – dopytał, na ten moment zapominając o tym, jaki był cel jego spaceru. Dłonie w nerwowym geście wcisnął w kieszenie swoich jeansów, a lekka zmarszczka przyozdobiła męskie czoło, kiedy badawczo przyglądał się Vincentowi z niemym pytaniem wypisanym na twarzy, które wiązało się tylko z tym, że był ciekaw, czy u niego wszystko dobrze.

vincent chenneviere
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Wystarczyło raz przymknąć oczy
nierozważnie, ze zmęczeniem,
by odnaleźć się pewnego dnia w odmienionym świecie. Takim wyzbytym szczęścia, odnajdywanego niegdyś w oczach rodziny i przyjaciół; takim, w którym barwy przyjmowały wyłącznie odcienie szarości. W którym wszystko miało ostre krawędzie, o które co jakiś czas zahaczało serce. Przez długi czas po prostu wegetował. Zaczęło się chyba wtedy, gdy Yvette miała wypadek — minęło więc osiem długich lat — wobec czego musiał odrzucić na bok swą karierę. Później zwykł mówić, gdy nadciągały pytania o to, kiedy powróci do gry bądź odnowi kontakt z przyjaciółmi. Później przeciągało się jednak w tygodnie, miesiące a wreszcie i lata. Dziś mógł już tylko w ramach anegdoty (w pewnym wieku należało takowe po prostu mieć; zmyślone czy nie) wypowiadanej ze skrywanym żalem mówić coś w stylu mój kumpel, Bruno, jest dla mnie jak brat, mimo że nie rozmawiali ze sobą od tak dawna, że Vincentowi zdawało się czasem, że poznali się w innym życiu. A może na innej planecie.
Ciężar minionych lat zdawał się jednak odchodzić w niepamięć. Vincent zdrowiał. Okaleczał się już rzadziej i częściej wychodził z domu. Bywały dni, podczas których rozmyślał nad rozwodem. Wciąż nie potrafił odnaleźć w sobie radości, ale przynajmniej było l e p i e j. Nie idealnie, daleko od normalności, ale przynajmniej w jego myślach nie rozbijało się już pragnienie śmierci.
C-cześć — wyrwany z zadumy nie dostrzegł nawet osoby, która go zaczepiła. Słysząc jednak swoje imię przystanął, a nie jak zwykle przyspieszył kroku. Bo się zmieniał. Chyba. Cień uśmiechu wkroczył na jego twarz, gdy pojął, że zaczepił go B r u n o. — Co słychać? — powtórzone z zaskoczeniem, uwypuklić miało te wszystkie miesiące wzajemnej ciszy. Jakby nic się nie stało. — Co ty tutaj robisz? — czy nie to było ważniejsze? Poza tym, u Vincenta naprawdę niewiele się działo; wracał właśnie z pralni, w której zostawił komplet koszul naznaczonych swoim cierpieniem. Nigdy w życiu — nie w tym, obecnym — by mu o tym nie powiedział.

Bruno Shepherd
Agent usług artystycznych — Tam gdzie dzieje się sztuka
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Bruno jak każdy miewał gorsze momenty w swoim życiu. Czasami wszystko wydawało się sprzeciwiać przeciwko niemu, innym razem dostawał solidnie po dupie od najbliższych, ale też obcych osób, a jeszcze innym zaczynał myśleć nad tym, jak przewartościować wszystko, by zmienić coś na lepsze. Nigdy jednak nie pozwolił sobie na to, by odsunąć się od przyjaciół i znajomych. Jedynie odciął się od rodziny, której już lata temu nie wliczał w grono tych najbliższych osób. To w końcu te osoby, które przez całe życie powinny być dla niego najważniejsze, stały się powodem wielu zmartwień, straconych lat na coś, co koniec końców nie było tym, w czym mógłby się spełniać... Odwrócił się też od kobiety, która wykorzystała go w najlepsze i pozostawiła po sobie niesmak. Potrzebował wiele czasu na to, żeby przełknąć serię różnych niepowodzeń, ale udało się. I gdyby miał przyznać szczerze, kiedy się to stało, to musiałby powiedzieć, że wraz z przyjazdem do Lorne Bay, bo to właśnie to małe miasto uruchomiło w nim to, czego nie chciał do siebie dopuszczać i otwarło mu furtkę do zaznania w życiu czegoś lepszego.
Może bym powiedział, gdybym dowiedział się, co słychać u ciebie – przyznał z lekkim uśmiechem, czując nieznaczne rozbawienie związane z tym, jak wielkie zaskoczenie było wymalowane na twarzy kumpla, kiedy ewidentnie dotarło do niego, kto raczył go tego popołudnia zaczepić w środku tak małego miasta, o którym niewiele się słyszało.
Co tutaj robisz?
Mógłby zapytać o to samo, ale czy aby na pewno go to interesowało? Nie. Miejsce nie miało znaczenia, powody dla których trafił na Vincenta w Lorne Bay również nie, ale to, czy u mężczyzny życie toczyło się w miarę spokojnie, jak najbardziej.
Praca... – odparł krótko, wzruszając ramionami. Nie zagłębiając się w to, że nie była to tylko praca. A raczej w to, że praca pociągnęła za sobą szereg prywatnych spraw, które miały wywrócić jego życie do góry nogami. To wszystko nie było ważne w momencie, w którym stał przed nim dawny przyjaciel, który zniknął z jego życia z dnia na dzień, pozostawiając jedynie wspomnienie tej relacji, której przez długi czas obaj wydawali się kurczowo trzymać. – A ty? To miasto nie ma za wiele wspólnego ze sztuką, podejrzewam że z muzyką też, więc...? – dodał, trochę ciągnąc Vincenta za język, kiedy jednocześnie odsuwał się nieco na bok, żeby zejść z drogi grupce przechodniów. – Może... Wejdziemy na kawę? – zaproponował, wskazując skinieniem głowy na lokal po drugiej stronie ulicy. W ostateczności był nawet skłonny wziąć ją na wynos i usiąść gdzieś w parku, gdzie nie roiłoby się od ludzi.

vincent chenneviere
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ