koślawa barmanka — w moonlight bar
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Porzuciła bezrobocie na rzecz u d a w a n i a, że potrafi robić alkoholowe koktajle. Ponadto zadłużyła się, remontując chatkę po dziadkach i trochę panikuje na widok seksownego sąsiada.
015.

Nie łudziła się, że będzie inaczej. Wprawdzie Aeralie wyprowadziła się kilka miesięcy temu, a mimo to Ell wciąż zachowywała posadę, co pozwoliło jej uwierzyć, że nie potrzebowała przyjaciółki, która pilnowała jej obowiązków i poprawiała za każdym razem, gdy zrobiła coś niewłaściwie, by utrzymać pracę w kwiaciarni. Myliła się. Właściciel przeczekał gorący okres związany ze świętami, a później złożył na jej ręce g o r ą c e (prawdopodobnie świeżo wydrukowane) wypowiedzenie. W przypływie złości – bo jak śmiał to zrobić, kiedy ona od dwóch dni zjawiała się w The Potting Shed o pięć minut przed czasem – wykrzyczała mu wszystko, co myśli na jego temat, po czym zrzuciła z blatu wazon z czerwonymi tulipanami i uciekła. Zanim zamknęły się za nią drzwi, obejrzała się przez ramię w nadziei na to, że zrobiła spory bałagan.
Przebiegła zaledwie jedną przecznicę, kiedy uświadomiła sobie, że zostawiła w kwiaciarni u k o c h a n ą kurtkę! Była jedną z nielicznych rzeczy, które zatrzymała po śmierci starszej siostry. Oczywiście przerobiła ją, ozdabiając dżinsowy materiał frędzlami i koronkowymi wstawkami, aby bardziej oddawała jej osobowość. Co więcej, w lewej kieszeni zostawiła telefon! Nie mogła nawet zadzwonić po wsparcie. Próbowała namówić obcego przechodnia, by w jej imieniu odebrał kurtkę, ale mówiła tak szybko i bez składu, że prawdopodobnie uznał ją za niespełna rozumu lub niepoczytalną. W żadnym z tych przypadków nie mylił się całkowicie. Pozbawiona opcji, zrozpaczona i ledwie powstrzymując się przed płaczem (z powodu kurtki, nie dlatego że straciła pracę) usiadła na krawężniku i wzniosła oczy ku niebu, składając żałosne błagania do duchów, które najwidoczniej – po raz kolejny – z niej zadrwiły. Mogłaby się założyć, że to wuj Mitchell struga z niej żarty! Bawi go cierpienie u l u b i o n e j bratanicy, którą za życia uczył sztuczek z żetonami ponoć mającymi zastosowanie w kasynach. Biadoliła więc pod nosem, zrzucając winę za swoje zachowanie na zmarłych przodków, kiedy usłyszała znajomy głos. Obejrzała się przez ramię i ujrzała twarz seksownego sąsiada. W ułamku sekundy zapomniała o cisnących się do oczu łzach, dostrzegając w Milo szanse na odzyskanie swoich rzeczy.
— Wiedziałam, że to właśnie ty jesteś odpowiedzią na moje modlitwy — powiedziała, uśmiechając się szeroko. Dość niezgrabnie podniosła się z ziemi i przetarła dłońmi pupę, na której zabrał się kurz i pasek, których w Australii było aż nadto. — Pomożesz mi? — spytała, robiąc przy tym cielęce oczy i odrobinę wydymając dolną wargę, by wyglądać najbardziej żałośnie, jak było to możliwe.

milo fairweather
właściciel zakładu kaletniczego — west end
32 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zakończył wieloletni związek, przejął rodzinny dom i próbuje zdobyć serce jednej wariatki.
Po domówce w domu sąsiadki, brunet dochodził do siebie dłużej niż przypuszczał i zarzekał się, że więcej nie odważy się wlać w siebie takiej ilości alkoholu - zwłaszcza wymieszanego! Czuł, że wraz z każdym, upływającym rokiem, robił się coraz starszy i znacznie bardziej przypominał własnego ojca, który po pracy w zakładzie wracał do domu by grzać miejsca na swym ulubionym fotelu. Oczywiście przed samym telewizorem. Przez długi czas wierzył, że bardziej przypominał swojego dziadka, który za życia miał więcej wigoru aniżeli Milo i wszystkie jego siostry razem wzięte, ale teraz, zaczynał mocno w to wątpić. Być może było to spowodowane porzuceniem życia w Cairns i kariery, którą tam budował? Lubił bycie trenerem na uniwerku i gdyby nie rodzinna spuścizna, najpewniej nie zdecydowałby się na powrót do Lorne Bay. Praca w zakładzie mocno go nużyła i coraz bardziej pragnął zerwać z tradycjami, które ciągnięto do pokoleń. Marzył o czymś zupełnie innym, bo cholera, mamy przecież dwudziesty pierwszy wiek, a on miał cała masę innych, życiowych pragnień. Poza tym, ile osób korzystało jeszcze z usług kaletnika?
W wolne, sobotnie przedpołudnie, postanowił wybrać się do miasta by odwiedzić tutejsze biuro podróży i zorientować się w temacie zwrotu biletów lotniczych na Filipiny, które dostał w prezencie świątecznym od rodziców dla siebie i Auden. Nie zamierzał rzecz jasna udać się na taki urlop w pojedynkę ani zmarnować pieniędzy, które rodzice z pewnością długo odkładali. Milo długo planował taką podróż z byłą dziewczyną, jednak teraz, nie miała ona prawa bytu. Rozmowa z panią z biura nie poszła jednak po jego myśli, bo zwrot pieniędzy nie był już możliwy, więc musiał znaleźć kogoś, kto byłby chętny polecieć za niego. Kto by nie skorzystał z wycieczki na Manile? Może część pieniędzy uda mu się w ten sposób odzyskać. Po wyjściu z lokalu wypuścił nerwowo powietrze i skierował się w stronę auta, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Gdy sięgał do kieszeni spodni po kluczyki, dostrzegł, siedzącą na krawężniku nie opodal dziewczynę, którą poznał bez trudu. Nieco zaniepokojony zaszedł ją od boku i odezwał się.
Ell, co ty tutaj robisz? — zapytał zdezorientowany, rozglądając się dookoła. Nie powinna siedzieć tak blisko ulicy. — Modlisz się na krawężniku? — dodał z rozbawieniem i stanął tuż obok. Nie miał pojęcia w co wplątała się tym razem ale wyglądała jak dziewczynka, której właśnie wypadł lizak. Wiedział jednak, że zadawanie pytań jedynie przysporzy mu dodatkowych zmartwień - w końcu to Ell, prawda? Skoro jednak zdecydował się zagaić, a pytanie padło z jego ust, nie było już odwrotu.
W czym mam ci pomóc? Zresztą, najpierw wstań i odsuń się od ulicy. Chcesz by przejeżdżające auto zrobiło z ciebie plamę na chodniku? — poprosił dla jej bezpieczeństwa i własnego sumienia.

ell c. donoghue
koślawa barmanka — w moonlight bar
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Porzuciła bezrobocie na rzecz u d a w a n i a, że potrafi robić alkoholowe koktajle. Ponadto zadłużyła się, remontując chatkę po dziadkach i trochę panikuje na widok seksownego sąsiada.
Zazdrościła każdemu, kto wiedział, dokąd prowadzić swoje życie. Niedawno skończyła dwadzieścia osiem lat; podczas składania życzeń każdy członek – niemałej – rodziny wspomniał o tym, by dorosła, uporządkowała codzienność, znalazła prawdziwą pracę (nie rozumiała, co nieprawdziwego było w kwiaciarni?!) lub zakochała się i dała rodzicom w n u c z ę t a. Nikt natomiast nie wpadł na to, by życzyć jej s z c z ę ś c i a, a to właśnie na nim zależało jej najbardziej. Tak czy inaczej, z matczynym błogosławieństwem wkroczyła w kolejny rok życia, starając się nie przejmować tym, że już pierwszego dnia spostrzegła w lustrze nową zmarszczkę. Wprawdzie przez dwie kolejne doby zastanawiała się, czy jeśli sprzeda chatkę po dziadkach, wystarczy jej pieniędzy na operację plastyczną wygładzającą skórę, ale później całkowicie o tym zapomniała.
Zapomni również o tym, że straciła pracę, jednak na ten moment drażniło ją poczucie niesprawiedliwości. Bo – jej zdaniem – właściciel nie miał powodów, by odebrać jej stanowisko. Od tylu miesięcy zajmowała się kwiaciarnią, która nie spłonęła, nie została okradziona i wciąż przynosiła zyski. To przecież ogromny sukces! Czego więcej potrzebował ten stary, zeschnięty i brzydko pachnący p i e r n i k?
— Masz rację, to głupie — odparła spokojnie, choć w jej oczach zalśniły niepokojące ogniki, oznaczające, że wpadła na wspaniały pomysł, którego nie zawaha się zrealizować. — Zamiast się modlić, powinnam rzucić klątwę na tego i d i o t ę, który wyrzucił mnie z pracy. Ale, ale! Może lepiej poproszę o to Apari — wspomniała o aborygeńskiej kobiecie, która przez niektórych była uważana za prawdziwą wiedźmę, a przez innych za skończoną wariatkę; Ell naturalnie wierzyła w jej moce i już zacierała ręce na myśl, że odwdzięczy się szefowi za całe zło, które jej wyrządził. W całej tej wypowiedzi nie skupiała się oczywiście na utracie pracy, a zemście oraz odzyskaniu swojej własności. Zwolnieniem będzie martwiła się później. Kiedyś. Może.
— Teraz ważniejsze jest to, że musisz odzyskać moją kurtkę — powiedziała, wstając z chodnika. — Proszę, bardzo proszę — dodała pośpiesznie, składając dłonie, jak do modlitwy. Zbliżyła się do Milo, uważając, że skoro p l a n o w a l i akcję ratunkową, powinni zachować ostrożność i mówić konspiracyjnym szeptem, by nikt ich nie usłyszał. — Musisz tam iść i ją zabrać. Ja nie mogę, bo trochę nabruździłam szefowi — przyznała się, robiąc minę niewiniątka. — Ale ty możesz, ciebie nie zna. Wystarczy, że sięgniesz za ladę, złapiesz ją i uciekniesz. Tylko uważaj, bo w kieszeni jest telefon. A jeśli chcesz, możesz przy okazji potłuc jakiś wazon, to poprawia nastrój — wyjaśniła, wcale nie wstydząc się tego, że głośno zaznaczyła swoje niezadowolenie, kiedy w biegu opuszczała kwiaciarnię.

milo fairweather
właściciel zakładu kaletniczego — west end
32 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zakończył wieloletni związek, przejął rodzinny dom i próbuje zdobyć serce jednej wariatki.
Mężczyzna może i miał wstępny plan na to jak chciałby pokierować swym życiem ale jego realizacja wcale nie poszła po jego myśli. Miał świetną prace i stanowisko dzięki któremu spełniał się jako asystent trenera i nie brakło mu także wiary w to, że za kilka, kolejnych lat, udałoby mu się wskoczyć na miejsce głównego trenera na uniwersytecie w Cairns. Plany jednak zmuszony był porzucić, więc wrócił do rodzinnego miasteczka i w zasadzie od tego czasu, sypało się u niego wszystko. Pracował w zakładzie ojca co nijak go uszczęśliwiało i stracił dziewczynę, więc zadawał sobie pytanie - po c h o l e r e wracał? Wiedział, że czekały go decyzje, które winien skonfrontować z rodziną, zwłaszcza, że kaletnictwo w dwudziestym pierwszym wieku to przeżytek; niewiele osób korzystało z jego usług, więc tak naprawdę obawiał się o to, że pewnego dnia, rodzinny biznes pociągnie do na dno i wpędzi w długi. Musiał przecież płacić podatki i utrzymać niewielki, stary lokal.
Straciłaś pracę? Dlaczego? — zapytał widocznie zaskoczony, bo jak znał dziewczynę, wiedział, że ta interesowała się roślinami i potrafiła o nie należycie zadbać. Nic nie wskazywało też na to by miała olewczy stosunek do swych obowiązków i pracy. — Wiesz, nie wierze w każdą, zasłyszana klątwę, bo to jak wierzyć w Świętego Mikołaja ale przerażasz mnie jak tak mówisz. Masz wtedy ten swój wzrok — palcem zakręcił pętelkę przed jej twarzą, nie umiejąc tak naprawdę znaleźć odpowiedniego słowa. Przypominała te lalki z horrorów, które mordowały ludzi ale przecież nie mógłby powiedzieć tego głośno. Była w wystarczająco podłym nastroju, a on odrobinę jej się obawiał.
A co jeśli weźmie mnie za złodzieja? Obcy wejdzie do jego kwiaciarni i zacznie grzebać za ladą — odparł, niezbyt zachwycony jej mało przemyślanym planem. Nie chciał narobić sobie problemów ale z drugiej strony, nie mógł zostawić jej bez kurtki i telefonu. — Może po prostu pójdę tam i poproszę o jej zwrot? I nie, wolałbym nic nie tłuc — parsknął śmiechem, widząc zawód na twarzy dziewczyny. To małe miasteczko i nie szukał kłopotów - miał ich nad wyrost. Ruszyli w końcu w kierunku kwiaciarni i kiedy brunetka zapragnęła się oddalić, Fairweather pełen spokoju wszedł do niewielkiego budynku, znikając w nim na kilka krótkich minut. Gdy z niego wyszedł, trzasnął drzwiami i spięty skierował się w stronę sąsiadki.
Co za palant — powiedział ciszej, obracając się gniewnie przez ramie, czy aby mężczyzna nie wpadł na pomysł by za nim ruszyć. Gdy stanął przed Donoghue, wypuścił nerwowo powietrze i wręczył jej z trudem odzyskaną kurtkę. — Nie chciał mi jej oddać, dasz wiarę? Próbował mi wmówić, że niczego tu nie zostawiłaś i jesteś naczelną kłamczuchą. Dopiero gdy sięgnąłem za ladę, tak jak prosiłaś, znalazłem ją i chwyciłem ale ten prostak wyskoczył na mnie z łapami i chciał wzywać policję — wyjaśnił, próbując się uspokoić. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tym mężczyzną, jednak nie miał pojęcia, jak ktoś mógłby tu przepracować choćby jeden dzień. — Zapłacił ci przynajmniej? — zapytał by mieć pewność, że facet nie okradł Ell z należnej jej wypłaty.


ell c. donoghue
koślawa barmanka — w moonlight bar
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Porzuciła bezrobocie na rzecz u d a w a n i a, że potrafi robić alkoholowe koktajle. Ponadto zadłużyła się, remontując chatkę po dziadkach i trochę panikuje na widok seksownego sąsiada.
Bardzo swobodnie czuła się w otoczeniu przyrody; lubiła patrzeć na zwierzęta, a kiedy była młodsza, z zaciekawieniem obserwowała babcię, która zbierała, suszyła i odpowiednio oznaczała zioła, które miały pomagać na różne przypadłości i schorzenia. I choć sporo się przy niej nauczyła – przede wszystkim ogromnej ciekawości do świata – nie przyswoiła najważniejszego: praca wymaga poświęceń.
Wzruszyła ramionami, udając, że sama również była zaskoczona nagłym zwolnieniem. — Chyba mu przeszkadzało, że siódmą rano uważam za środek nocy — rzuciła z grymasem, mając ogromny żal do właściciela kwiaciarni, który nie potrafił dostrzec w niej ukrytego potencjału. Nauczyła się składać bukiety, a nawet z wieńcami radziła sobie coraz lepiej, choć ich tworzenie przyprawiało ją o dreszcze; za dużo myślała wtedy o śmierci i popadała w nietypowy dla siebie marazm. — Jaki wzrok? O czym ty mówisz, Fairweather? — spytała, marszcząc brwi, gdy zawirował palcem tuż przed jej nosem; nie mogła przestać go śledzić, przez co odrobinę zakręciło jej się w głowie. A może to z powodu e m o c j i? — A klątwy są prawdziwe. Jedną rzuciłam na ciebie, wiesz? — poduszczała go z szerokim uśmiechem i zadartą ku górze brwią. Może lepiej, że nie powiedział tego głośno? Ell nie miała najlepszych relacji z horrorami, bo po ich obejrzeniu wszędzie doszukiwała się kryjących się w cieniu niebezpieczeństw. Poza tym była przekonana, że nie wyglądała jak lalka! W końcu miała bardzo ekspresyjną mimikę.
— Zrób, jak uważasz. Tylko idź po nią, proszę — jęknęła, próbując go przekonać. Bo przecież nie powinno jej robić różnicy to, w jaki sposób chłopak chciał odzyskać kurtkę, liczył się wyłącznie ostateczny efekt. Zaklaskała w dłonie, gdy w końcu się zgodził i mogli ruszyć w kierunku wspomnianej kwiaciarni.
Ell przez całą drogę mówiła o nieistotnych sprawach, zagadując na tematy, które prawdopodobnie w ogóle nie interesowały seksownego sąsiada. Jednakże cisza jej przeszkadzała i wolała zagłuszyć ją choćby bzdurnymi opowieściami. Za to kiedy Milo zniknął za rogiem, zaczęła nerwowo przygryzać wargę w oczekiwaniu na jego powrót. Dreptała w jedną i drugą, a mijający ją przechodnie obrzucali ją zdezorientowanymi spojrzeniami. Dostrzegłszy, że wychodzi z kurtką w dłoni, uśmiechnęła się szeroko i podskoczyła. Niestety jej entuzjazm prędko opadł, gdy zorientowała się, jak ogromne zdenerwowanie ogarnęło chłopaka.
— Uderzył cię?! — spytała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku kwiaciarni, żeby r o z m ó w i ć się z byłym szefem! I gdyby nie to, że Milo zdążył ją chwycić, gotowa była iść i rozszarpać idiotę, dla którego harowała przez tyle miesięcy! Szarpnęła się, ale chłopak nie dał się zaskoczyć i zmusił ją, by stanęła w miejscu. Drugi raz zdębiała słysząc jego pytanie. Musiała poważnie zastanowić się nad odpowiedzią, bo wcześniej nie przeszło jej to przez myśl. Była tak rozemocjonowana utratą kurtki i niesprawiedliwością, że zupełnie zapomniała o pieniądzach. Zresztą nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Ell nie dbała o materialne dobra. — Właściwie powinien zapłacić za dwa ostatnie tygodnie grudnia — bąknęła, zdając sobie sprawę z tego, że być może chciał ją oszukać. — Ale jestem durna! — podniosła głos, krzywiąc się.

milo fairweather
właściciel zakładu kaletniczego — west end
32 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zakończył wieloletni związek, przejął rodzinny dom i próbuje zdobyć serce jednej wariatki.
No taki wiesz, straszny. Aż przechodzi mnie dreszcz po plecach — odparł, jednak uśmiechnął się po chwili, dając jej do zrozumienia, że jedynie się zgrywał. Co prawda była w tym odrobina prawdy, bo gdy tylko opowiadała o legendach zasłyszanych w dzieciństwie i o tych wszystkich klątwach, które zwykle uważał za bujdę, c o ś sprawiało, że zaciskał mu się żołądek. Brunetka mówiła o tym z takim przekonaniem, że niekiedy sam zastanawiał się czy nie była jakąś leśną driadą. — Przeklęłaś mnie? Czyli szereg moich niepowodzeń to twoja sprawka, tak? — zapytał z rozbawieniem, nie czując by dziewczyna mimo wszystko posiadała taką władzę. Każdy popełniony błąd to jedynie skutek jego kiepsko podjętych decyzji i nie zamierzał udawać, że było inaczej.
Starcie z właścicielem kwiaciarni nie poszło co prawda po jego myśli ale najważniejsze, że w ostatecznym rozrachunku, udało mu się odzyskać jej kurtkę i wyjść z lokalu bez większych problemów. Nie chciałby użerać się z policją o taką błahostkę, po co mu to? ie było to przecież włamanie ani kradzież.
Nie, spokojnie — odparł, widząc przerażenie i złość na twarzy dziewczyny, nie chcąc by pomyślała, że mężczyzna cokolwiek mu zrobił. Doszło co prawda do małej przepychanki ale nic poza tym — Trochę się poszarpaliśmy ale nic mi nie jest — wyjaśnił szybko i wypuścił nerwowo powietrze z ust, a kurtkę przekazał właścicielce. Facet był zwykłym bucem, który próbował wykorzystać dziewczynę do cna ale nic nie upoważniało go do przywłaszczania sobie jej własności. Fairweather wątpił jednak by zależało mu na damskiej kurtce, a zważywszy na to, że Ell odzyskała też telefon, gość nie miał pojęcia o zawartości kieszeni.
Nie zaplacił? A to palant — odparł, układając dłonie na biodrach i ponownie wyjrzał przez swoje ramie. Gdyby odpowiedź na jego pytania była inna, chłopak najpewniej zamknąłby temat kwiaciarni, jednak gdy Donoghue wspomniała o braku wynagrodzenia, Milo zacisnął zęby i podjął działanie. Odwrócił się od niej i skierował się z powrotem do kwiaciarni. Gdy wszedł przez drzwi wejściowe, od razu zwróci uwagę na ogromne wiadro, które mieściło wszystkie blado różowe róże i wiedząc, że mężczyzna nie będzie skory wypłacić dziewczynie zasłużonych pieniędzy, Milo pospiesznie zbliżył się do roślin i chwycił pewnie wiadro, zwracając na siebie uwagę właściciela. Zanim ten jednak wyszedł zza lady, Fairweather z całą zawartością wiadra, która zasłaniała mu widoczność wybiegł z kwiaciarni, kierując się w stronę dziewczyny. — Wsiadaj do auta! — krzyknął, wychylając się zza róż, których zapach przypominał teraz wizytę w drogiej perfumerii, które miała w zwyczaju odwiedzać Auden. Gdy dobiegł do pojazdu, wrzucił bukiet na pakę czarnego pickupa i wsiadł za kółko, pospiesznie odpalając silnik. Dzięki nadwadze właściciela, udało im się uniknąć ponownej konfrontacji i odjechać.


milo fairweather
koślawa barmanka — w moonlight bar
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Porzuciła bezrobocie na rzecz u d a w a n i a, że potrafi robić alkoholowe koktajle. Ponadto zadłużyła się, remontując chatkę po dziadkach i trochę panikuje na widok seksownego sąsiada.
— Wolałabym, żeby inne dreszcze atakowały cię na mój widok, Milo — odparła, figlarnie się przy tym uśmiechając. Wcale jej nie przeszkadzało, że przed sekundą była rozzłoszczona i wściekła na to, jak została potraktowana. Ell była zmienna. Z zaskakującą szybkością płynnie przechodziła z jednej emocji do następnej, choćby te – jak w tym przypadku – skrajnie się od siebie różniły. Wprawdzie powodowało to mętlik w jej myślach, ale – umówmy się – one nigdy nie były w pełni uporządkowane. Choćby to, co myślała o Milo! Jednego dnia oddałaby wszystko, aby wkraść się do jego łóżka, a następnego bredziła coś o strachu przed zobowiązaniami. Nadążanie za nią wymagało wysiłku i powodowało ból głowy. — Skazałam cię na siebie. Chyba nie mogło przydarzyć ci się nic gorszego — wyznała, chichocząc przy tym, jakby opowiedziała bardzo zabawny dowcip.
A żartować wcale nie powinna, gdyż sytuacja przedstawiała się bardzo poważnie!
Naprawdę nie darowałaby byłemu szefowi, gdyby spróbował wyżyć się na seksownym sąsiedzie, nie wspominając o tym, jakie urządziłaby w kwiaciarni piekło, gdyby ten i d i o t a uszkodził Milo twarz! Dobrze więc, że chłopak ją uspokoił, zapewniając, że nic takiego się nie stało. — Ma szczęście! — fuknęła złośliwie, jakby mężczyzna schowany w budynku mógł ją usłyszeć. Przy okazji poprawiła swojemu wybawcy ubranie, strzepując z jego ciała niewidoczny kurz; może chciała jedynie go dotknąć, a może upewnić się, że na pewno nic mu się nie stało.
Zamierzała coś powiedzieć na temat wynagrodzenia, którego nie dostała, ale nie zdążyła, bo Milo ponownie odwrócił się na pięcie i zniknął za rogiem.
Dziewczyna niecierpliwie przygryzła wargę, skubiąc wierzchnią warstwę skóry, jednocześnie mocno zaciskając palce na kurtce, którą dopiero odzyskała. Musiała mocno się skupić, by nie pobiec za nim! A przez to denerwowała się, nie wiedząc, czego może się spodziewać i jednocześnie czuła rozlewające się po sercu ciepłe uczucie, w związku z tym, że seksowny sąsiad wstawił się za nią z taką werwą. Nic, zupełnie nic nie działało lepiej na dziewczyny! Tak przynajmniej myślała, póki Fairweather nie wyłonił się zza rogu z całym naręczem kwiatów! Biegnąc, zgubił kilka róż, ale nie miała czasu się nad tym zastanowić, bo jak na komendę, wskoczyła do samochodu.
Gdy ruszyli z piskiem opon, zamiast zapiąć pasy, odwróciła się tyłem na siedzeniu, by móc spojrzeć na rozwścieczonego, byłego szefa, który stał na środku jezdni i wygrażał się, machając rękoma. Z bijącym sercem i śmiechem na ustach usiadła poprawnie i od razu wlepiła wzrok w chłopaka.
— Jesteś szalony! To było niesamowite — mówiła, nie przestając się uśmiechać. Wprawdzie Milo nie będzie miał gdzie teraz kupować kwiatów na dzień matki (nie wspominając o randkach, bo zdaniem Ell nie powinien na takie chodzić), ale było warto, żeby zobaczyć irytację tego bęcwała. Teraz powinniśmy jechać w jakieś ustronne miejsce, żeby uprawiać seks? Tak byłoby, gdybyśmy grali w filmie. Nie uważasz? — paplała, zapinając pasy i wygodniej rozsiadając się na fotelu. Nie, nie powiedziała tego, żeby go zawstydzić. Palnęła – jak zawsze. To było dokładnie w jej stylu. — Co zrobisz z kwiatami?

milo fairweather
właściciel zakładu kaletniczego — west end
32 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zakończył wieloletni związek, przejął rodzinny dom i próbuje zdobyć serce jednej wariatki.
A mnie nurtowało pytanie, dlaczego wciąż na ciebie wpadam. I nie, nie jest to spowodowane tym, że mieszkamy po sąsiedzku, bo spotykam cię nawet na środku ulicy. Zacząłem nawet zastanawiać się czy przypadkiem mnie nie śledzisz ale teraz wiem, że to nic innego jak wymierzona we mnie klątwa. Mogę więc spać spokojnie — odparł z przekąsem i uniósł brew ku górze. Patrząc na częstotliwość ich spotkań, był gotów uwierzyć w tę jedną, jedyną klątwę, tylko dlatego, że nie miał na to innego, racjonalnego wyjaśnienia. Dziewczyna była zdrowo szurnięta i nieobliczalna ale nie sądził by przyszło jej do głowy by go śledzić, lecz gdyby to robiła, wiedziałaby jak nudne życie wiódł, aczkolwiek ostatnimi czasy robił znaczne postępy – coraz to częściej spędzał wieczory poza domem, przyjmując zaproszenia na różne, luźne posiadówki u znajomych. Po ostatnich przełomowych rewelacjach w swym życiu, naprawdę tego mu było trzeba.
Dopiero gdy znalazł się w aucie i pospiesznie odpalił auto, zrozumiał jak irracjonalny i szalony był jego plan, jednak teraz nie było już odwrotu. Przypływ adrenaliny sprawił, że z piskiem opon włączył się do ruchu, wciskając się przed jednego z kierowców, który ewidentnie nie był pocieszony nagłym hamowaniem. Zerkając niepewnie w lusterko, przeczesał palcami swe ciemne włosy, które w biegu, odrobinę przysłaniały mu widoczność i spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się od ucha do ucha.
O cholera, widziałaś to? Pójdziemy do pierdla — skomentował pełen adrenaliny i euforii, wywołanej aktem rycerskości na jaki zdobył się tylko po to by uratować honor sąsiadki. Nie byłby w stanie wykraść z kasy fiskalnej pieniędzy, które jej wisiał, dlatego wyniósł dla niej kradziony bukiet, który liczył sobie około pięćdziesięciu blado różowych róż. Nigdy wcześniej nie kradł i nie był poplecznikiem złodziejstwa ale takiego zarozumialstwa i wyzysku także nie popierał. Właściwie, jej były szef także dopuścił się kradzieży, więc byli kwita – tak przynajmniej powtarzał sobie w duchu.
Gdzie, w krzakach? – zapytał z rozbawieniem i zerknął kątem oka dziewczynę, skupiając swój wzrok przede wszystkim na drodze. Nie lubił jeździć po mieście przez natężenie ruchu, które go męczyło i ciasne uliczki, które często uniemożliwiały zaparkowanie auta. Znacznie bardziej wolał przejażdżki po farmach czy wokół lasów, gdzie drogi rozciągały się na wiele kilometrów i nie były tak oblegane. – Właśnie dostałaś ode mnie przed wczesny prezent walentynkowy w postaci bukietu róż na który w innych okolicznościach, nie było by mnie stać. Właściwie nie wiem czy ktokolwiek miał na to pieniądze ale pewnie tylko ja zarabiam tyle co nic – odparł, wzruszając ramionami, bo choć chciałby posiadać nieco większe zarobki, umożliwiające łatwiejsze i wygodniejsze życie, to nie czuł się z tego powodu gorszy od mieszkańców, których stać było na nowe auto czy nawet dom w Fluorite. Społeczność Tingaree, nie znała bogactw i nie przywiązywała do nich wagi – tak był nauczony i wychowany.
Mogłabyś zabrać mnie na jakąś kolacje albo kupić parę skarpet z kupidynem. Widziałem takie na jednej z witryn sklepowych – odparł, zaciskając palce na skórzanej kierownicy i uśmiechnął się łobuzersko. Nie, nie miał w planie wywozić jej na zadupie tylko po to by pieprzyć się na korze drzew jak dzikie małpy. Żartował, choć nie był pewien czy ona zdawała sobie z tego sprawę. – Kto to widział, żeby kobieta wolała zaciągnąć faceta w ustronne miejsce po to by uprawiać seks, zamiast pójść z nim na randkę. Mało subtelna z ciebie dziewczyna – odparł i kiedy za plecami mieli centrum miasteczka, dodał nieco więcej gazu i oparł głowę na starym, skórzanym fotelu, patrząc przed siebie. Opuszczone w dół szyby, pozwalały na to by wiatr przy większej prędkości potargał im fryzury, jednak jemu to nie przeszkadzało. Dawał przyjemne ukojenie i sprawiał, że nie miał ochoty z pojazdy wysiadać. – Jak tam zgraja twoich współlokatorów? Mabel mówiła, że poza wasza koleżanką, tą blondynką, wprowadził się też jakiś chłopak. Moja siostra go zna ale ja go nie kojarzę – zagaił, chcąc dowiedzieć się co nieco o nowym sąsiedzie, który dzielił przestrzeń z Donoghue.


ell c. donoghue
koślawa barmanka — w moonlight bar
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Porzuciła bezrobocie na rzecz u d a w a n i a, że potrafi robić alkoholowe koktajle. Ponadto zadłużyła się, remontując chatkę po dziadkach i trochę panikuje na widok seksownego sąsiada.
— Tylko jeśli nas złapią — przypomniała, uśmiechając się figlarnie. Byłaby ogromnie zaskoczona, gdyby w małym, spokojnym Lorne Bay nagle rozbrzmiały policyjne syreny, a we wstecznym lusterku ujrzeć mogli nadciągające radiowozy. — W zasadzie tylko ty poszedłbyś do p i e r d l a. Ja nie zrobiłam niczego złego! Przypadkiem strąciłam wazon, nic więcej. Ty zabrałeś róże i porwałeś mnie. Uroczą i bezbronną córeczkę Aborygenów. Wstydź się, Fairweather — wyjaśniła, przekłamując całą sytuację. Spróbowała nawet udać przestraszoną całym zajściem, ale policzki nie chciały z nią współpracować, wciąż unosząc się w uśmiechu, którego naprawdę nie była w stanie zetrzeć. Niech to!
Zamiast na drogę i szybko zmieniający się za szybami krajobraz, wpatrywała się w chłopaka z uwielbieniem – jeśli było to możliwe – jeszcze większym niż dotychczas. Gdy wyjechali na boczną drogę, opuściła szybę i wystawiła rękę na zewnątrz samochodu, by poczuć na skórze wiatr i słoneczne promienie. Dopiero wtedy przesunęła spojrzenie na otwartą przestrzeń i nieliczne zabudowania zdobiące tutejsze farmy. Mocniej wychyliła się tylko raz, gdy mijali stadninę; przypadkiem zauważyła srokatego konia, z którym mogłaby się zaprzyjaźnić. To było więcej niż pewne, że polubiliby się od pierwszej kostki cukru.
— Nie żartuj, że boisz się trochę pobrudzić — zaczepiła go, sugestywnie poruszając brwiami. — Seks na łonie natury to czysta przyjemność. Kiedyś ludzie nie mieli wygodnych materacy i puchowych kołder i radzili sobie doskonale — zauważyła, bo wcale nie widziała niczego nieodpowiedniego w baraszkowaniu między drzewami. Wprawdzie wolałaby nie poharatać sobie pleców o wspomnianą drzewną korę, ale była przekonana, że na każdą niewygodę znalazłby się sposób.
— Dziękuję — powiedziała nagle, odrobinę bardziej neutralnym tonem. Na myśli miała wszystko – począwszy od samej chęci udzielenia pomocy, przez odzyskanie kurtki, a ostatecznie wstawienie się za nią i pokazanie kwietnemu idiocie, że nie wolno nikogo wykorzystywać. Jego zachowanie wyraźnie pokazywało, że Milo ma do zaoferowania znacznie więcej niż piękną twarz oraz idealnie wyrzeźbione ciało. Niestety te wnioski nie wróżyły niczego dobrego. Ell byłoby znacznie łatwiej, gdyby myślała o nim wyłącznie jako seksowym sąsiedzie. Mężczyźni zawsze wszystko muszą utrudniać i komplikować! — Suzie oszaleje z zazdrości, gdy je zobaczy — stwierdziła nagle, wracając do radosnego uśmiechu i swobodnego tonu. — Wiesz, ludziom byłoby dużo łatwiej w życiu, gdyby przestali się przejmować. Ja wcale nie jestem mało subtelna, tylko szczera — poprawiła go, jednak bez złośliwości. Przeciwnie, nadała słowom lekkiego wyrazu, szeroko się przy tym uśmiechając; to był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy wystarczyło na nią spojrzeć, by wiedzieć, że czuła się lepsza od innych, bo czuła się w o l n a. Wprawdzie jej wolność, swoboda i otwartość nie były stuprocentowe, ale ona jeszcze tego nie dostrzegała.
— Dobrze, zaproszę cię na kolację. Sama ją zrobię, przekonasz się. Będzie wspaniale. I nawet zrobię ci te skarpetki, takie na drutach. Chcesz? — spytała, wpatrując się w niego, mimo że nie potrafiła ani dobrze gotować (co udowodniła, próbując zrobić śniadanie dla współlokatorów), ani tym bardziej robić na drutach. Mogła jednak spróbować. Lubiła próbować.
Nie dbała o to, że włosy targał im wiatr, właściwie uważała to za wspaniałe uczucie, pokazujące, jak niesamowite rzeczy z ludzkim ciałem mogła robić przyroda. Bała się tylko o kwiaty, choć nawet gdyby zgubili wszystkie, nie miałaby tego za złe swojemu wybawcy.
— Suzie jest cudowna, ale nie mów jej tego. Miles też jest w porządku. Jest przystojny i ma nieźle zbudowane ciało — powiedziała, obserwując, jak siła pędu wygina jej rękę, którą ponownie wysunęła za okno. — Ale nie lepiej od ciebie! — zaznaczyła, przenosząc na niego spojrzenie. Uśmiechnęła się też krzywo, bo nie chciała, żeby to tak źle zabrzmiało.

milo fairweather
właściciel zakładu kaletniczego — west end
32 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zakończył wieloletni związek, przejął rodzinny dom i próbuje zdobyć serce jednej wariatki.
Zawsze wpędzisz mnie w kłopoty, Donoghue — podkreślił mocniej jej nazwisko w odpowiedzi na jej słowa i pokręcił głową. Pomimo dzielących ich różnic, musiał przyznać, że w jej towarzystwie nie mógł się nudzić. Nawet gdy nawijała o kolorowych ptaszkach i kwiatkach, które każdego dnia najpewniej ginęły pod jego podeszwą, była osobą, która potrafiła ruszyć jego podstarzały tyłek z kanapy i sprawić by zapomniał o wszelkich troskach. Po części, była powodem dla którego rozstał się z Auden, a mimo to, jej obecność zamiast przypominać mu o b o l e s n y m rozstaniu, przeganiała myśli oscylujące wokół byłej dziewczyny.
Mieszkamy w Tingaree, więc bycie czystym to tylko abstrakcja — odparł z rozbawieniem, mając jednak na myśli szereg domowych obowiązków, którymi aborygeńska społeczność zajmowała się każdego dnia. Nie, na pewno nie bał się ubrudzić, a seks nie miał z tym nic wspólnego. — Ale kto wie, może kiedyś doczekasz się randki idealnej i facet zabierze cię pod Milparinke, gdzie będziecie pieprzyć się w blasku księżyca — palnął z rozmachem, nie kryjąc przy tym rozbawienia, choć jak sądził, jego towarzyszka podróży nie będzie pocieszona. To nie tak, że sam nie miałby na to ochoty ale nie chciał komplikować ich relacji po raz kolejny. Przespali się ze sobą dwa razy i miało to katastrofalne skutki - zarówno dla niego jak i dla niej. Była atrakcyjną dziewczyną i nie łatwo było odwrócić wzrok w drugą stronę, gdy pojawiała się w pobliżu ale Fairweather wychodził z założenia, że nie powinni psuć obecnej relacji. Może nie uchodzili za przyjaciół ale odkąd wrócił do miasteczka, widywali się średnio dwa razy w tygodniu - to więcej niż przez ostatnie kilkanaście lat. Mogli też na sobie polegać i naprawdę cenił sobie tę znajomość. Po co to psuć ? Dla kilku chwil uniesienia?
Zazdrości? — zapytał, marszcząc czoło i oderwał wzrok od drogi, by spojrzeć na nią ukradkiem — Też chce się ze mną przespać czy po prostu dostać bukiet róż? — spytał pół żartem, pół serio, nie kryjąc swego zainteresowania. Oczywiście blondynka mocno trafiała w jego gust i gdyby nie fakt, że przyjaźniła się i mieszkała z Ell, na pewno byłby skory poznać ją b l i ż e j. — Nie przejmuje się ale dla mnie.. — przerwał by zebrać myśli do kupy i znaleźć odpowiednie słowa. Mrużył przy tym oczy, jak gdyby szukał jakiejś wielce filozoficznej treści. — Dla mnie seks jest tym, co chce przeżywać z kimś kto jest w moim życiu ważny. To swego rodzaju najwyższy dowód zaufania, jaki można dać drugiej osobie. Rozumiesz co mam na myśli? — z trudem ukrył śmiech, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a swą dłoń wyciągnął by chwycić mocniej jej nagie udo. — Brzmiało to chociaż romantycznie? — zapytał, po czym zabrał rękę i ułożył ją z powrotem na wytartej, skórzanej kierownicy.
Przysłuchiwał się pochlebstwom jakie składała pod adresem swych nowych współlokatorów i odetchnął z ulgą, bo nie chciał by w jego okolicy mieszkały jakieś szemrane typy cy dziwolągi. Bardziej niż blondynką, zainteresował się jednak Milesem, którego imię słyszał najpewniej pierwszy raz.
To dobrze, nie chciałbym by ktokolwiek robił konkurencje mojemu sześciopakowi. Nie w mojej okolicy — odparł dumny jak paw, jednak taki naprawdę nie zamierzał z nikim rywalizować. Chyba.
Gdy w końcu zajechali pod rezerwat, zaparkowali auto na piaszczystej drodze, wzdłuż drewnianych palików i z wielkim bukietem róż,który mężczyzna dźwigał cała drogę, dotarli do swych domów. Pod samymi drzwiami wręczył jej kwiaty i mając nadzieje, że nie widział go nikt z sąsiedztwa, ruszył w kierunku własnego domostwa. Ten wyjazd do centrum miasteczka był intensywniejszy niż przypuszczał. Przez zamieszanie z właścicielem kwiaciarni, zdążył już zapomnieć, że był w biurze podróży i został odprawiony z kwitkiem.


koniec <3
ell c. donoghue
ODPOWIEDZ