Grafik, malarz — Cudotwórca za dodatkową opłatą
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
O swoim pochodzeniu właściwie nie wie nic, mimo że do sierocińca trafił już w wieku szkolnym. Brak najmniejszego wspomnienia o dzieciństwie wcześniejszym niż 9 lat, przez każdego specjalistę z którym miał do czynienia, uważany jest za amnezję wywołaną jakąś traumą.. I dobra. Właściwie nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek tak naprawdę chciał się dowiedzieć skąd pochodził, kim byli (albo są) jego rodzice, czy jak wyglądał jego rodzinny dom; sierociniec to był jego rodzinny dom i tak naprawdę nigdy nie był stworzony do narzekania. Nie był nigdy jakoś specjalnie wybitny, trochę dziwny w sposobie, w jaki patrzył na świat i zdecydowanie zbyt radosny, jak na sytuację, w której się znajdował. Nie widział w swoim życiu jakoś specjalnie wiele powodów do zmartwień. Był dzieciakiem, miał swój mały kąt, miał gdzie spać, co jeść, miał duuuużo innych dzieci z którymi mógł się bawić; z jego perspektywy miał bardzo w porządku życie.
Po roku z kawałkiem zaadoptowała go nauczycielka, kobieta która do ich sierocińca przychodziła, by udzielać bezpłatnych korepetycji każdemu dzieciakowi, który był zainteresowany, nie zależnie od tego, z czym miał problem. Z jakiegoś powodu, o który nigdy nie miał odwagi zapytać, z tych wszystkich, czasami naprawdę bystrych dzieci, wybrała właśnie jego; czasami mówiła mu (być może w żartach, być może nie), że zawsze podobała jej się jak podchodził do problemów.. W jedyny sposób, jaki potrafił; kreatywnie. Pamiętał, że dom w którym zamieszkał, nie był jakoś specjalnie bogaty, ale było w nim wszystko, czego mały chłopiec mógł chcieć. Były zabawki, kredki, była plastelina, był nawet kawałek ściany po którym mógł malować do woli, znalazł się nawet kawałek ogrodu i jakaś piłka do kopania oraz trzy koty. Koty nie potrafiły się bawić tak, jak dzieci, ten fakt przyjął z ciężkim sercem i, z jakiegoś powodu, zapamiętał tą część najlepiej. Spędzili z resztą w Ameryce stosunkowo niewiele czasu; matka na stałe mieszkała w Sydney i po tonie papierkowej roboty (której ni cholery nie pamiętał), przeprowadzili się do większego domu. Wiedział też, z perspektywy czasu, że matka wyjątkowo cierpliwie i ugodowo podchodziła do ciągłych zmian w jego zainteresowaniach; w jednym momencie był na zajęciach z rzeźby, w następnym szkicował zawzięcie ołówkiem, a w kolejnym wylewał z siebie siódme poty tańcząc.. Był prawie pewny, że zaliczył każde kreatywne kółko zainteresowań w każdym możliwym wieku, łącznie z tymi od instrumentów i śpiewów i całej reszty narzędzi pozwalających się wyszumieć. Zawsze miał idiotycznie dużą ilość energii, nijak nie dało się go zmęczyć na dłużej i był to problem zwłaszcza w szkole, w której nie dogadywał się najlepiej z pedagogami. Nie podobało mu się, że nie mógł na krześle siedzieć z podwiniętą nogą, że w ogóle musiał na tym krześle siedzieć w jednym miejscu, że te książki miały jakoś za mało obrazków, a lekcje były najnormalniej w świecie niesamowicie nudne.. Nie nadawał się na prymusa ani trochę, chociaż mając już prawie trzydzieści lat, nadal uważa, że była to wina w stu procentach wadliwego systemu nauczania, nie jego ułomności. W gruncie rzeczy był bystrym dzieciakiem, po prostu na swój własny sposób.
Wybór kariery zawodowej na przyszłość był zawsze całkiem prosty. Jedyne, co z tych dziesiątek różnych zainteresowań naprawdę się ostało, było malarstwo, chociaż nie zamykał się tylko na to medium. Chociaż z ambicjami nie miało to wiele wspólnego, po obraniu sobie za cel National Art School, przy pomocy upartej matki-imigrantki z Filipin, podniósł swoje osiągnięcia edukacyjne, żeby nie mieć większych problemów... I tak miał. Musiał sobie wymyślić własne sposoby na uczenie się, na skupienie, a co gorsza na utrzymanie tego skupienia; na szczęście tylko w przypadkach zajęć, których nijak nie mógł połączyć z kreatywnością, więc nie było aż tak tragicznie. W szkole wyższej pozostał wierny swoim pędzlom, biorąc dla siebie coraz większe płótna, a kiedy już skończył się możliwe rozmiary, podjął próbę łączenia ich ze sobą. Marne próby. Koniec końców postanowił zaimprowizować swoje własne płótna, tym samym zostając najlepszym klientem najbliższego sklepu budowlanego, w którym kupował płyty, testując różne materiały. Najbardziej przypadła do gustu gruba płyta plexy, za jej plastyczność.
Zamiast jednak skupiać swoje przygody w wyższej szkole na malarstwie, postanowił zagłębić się w cyfrową sztukę, widząc w tym dobry plan B. Mógł żyć w świecie fantazji przez większość czasu, ale twardo stąpająca po ziemi matka czasem przypominała mu, że malarstwo może nie być najbardziej stabilnym środkiem utrzymania, nie ważne jak lukratywnym. Zarabiał na swoich obrazach już podczas studiów, przyciągając oko swoimi niespotykanymi wymiarami zaimprowizowanego płótna i intensywnością podrasowanych przez siebie przy pomocy dodatkowych pigmentów, barw. Ludzie z grubymi portfelami zrzucają się na lwią część jego miesięcznego zarobku. Po studiach przyjął pracę jako grafik dla jednej z designerskich firm w Sydney, gdzie znalazł sobie również pracownie. Potem kolejną. I następną. Właściwie zmieniał pracownie częściej, niż social media na których lubił się edukować z najnowszych trendów. To, co zauważył z biegiem czasu i wiekiem, to to, jak drogie było wynajmowanie podobnych przestrzeni w mieście.. I opuścił Sydney tak szybko, jak tylko pozwolono mu wpadać do biura jedynie raz na trzy miesiące. Nadal nie rozumie po co właściwie, oprócz na kawkę, ploteczki i śmieszki hiszki z głupich pomysłów młodych i gniewnych grafików z Internetu.. Ale, jak to wychodziło z jego natury; nie narzeka.
Przeprowadził się do Lorne tak naprawdę z kaprysu. Przeglądając przestrzenie, które mógłby wynająć, albo najlepiej kupić, trafił na starą farmę, która po kilku tygodniach porządnej roboty remontowej ekipy, nadawała się do wszystkiego; i do malowania i do życia. W dodatku do Cairns było rzut beretem, z tamtejszego lotniska mógł wpakować się w samolot do Sydney, odwiedzić mamusię, a potem biuro, żeby za bardzo za nim nie tęsknili. W dodatku w mieście mógł znaleźć kilka galerii, z którymi jego agent mógł się dogadywać o ewentualne wernisaże i wystawy.. żyć nie umierać!
Eugene Christian Torres
25.01.1993
San Francisco
Grafik/Malarz
(cudotwórca za dodatkową opłatą)
Własna pracownia
Carnelian Land
Kawaler, heteroseksualny
Środek transportu
Po przeprowadzeniu się, zakupił pickupa, żeby ułatwić sobie przewożenie materiałów.

Związek ze społecznością Aborygenów
Nope.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Farma, wszelkie parki wchodzą w grę, zabłądzi w najdalsze kawałki Lorne w poszukiwaniu weny i chęci do tworzenia.
Bary też są dobrą opcją; czasami chęć do życia kryje się na dnie butelki.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Matkę.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Christian Eugene Torres
david corenswet
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
ODPOWIEDZ