sprzedawczyni — lost in vibes
20 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
a negroni
sbagliato
with prosecco in it
Potrafiła mentalnie postawić się w sytuacji Shivy. Gdyby to ona była świadkiem podobnej sytuacji, z pewnością mocno odbiłoby się to na jej psychice. Monty była twarda, wielokrotnie można było jej zarzucić brak empatii, ale tak naprawdę w środku była miękka i bardzo rozemocjonowana. Pewnie Jake przekonał się o tym mnóstwo razy i musiał użyczać jej ramienia, aby tak powyciskała w nie swoje łzy, po czym oboje udawali, że nic takiego się nie wydarzyło. Nie rozmawiali o tym, nie musieli. Przyjaciele wiedzieli, kiedy coś było nie tak. Wystarczył do tego jeden gest klub krótka wymiana spojrzeń.
- Może coś się stało. Albo ludzie po prostu tak robią i odsuwają się od innych bez większych powodów. Nie wiem, ja tam nie wyobrażam sobie, żeby się z tobą nie zadawać - wzruszyła obojętnie ramionami, że niby ją to nie obchodziło, a tak naprawdę bardzo zależało jej na tej znajomości. Monty nie ze wszystkimi rozmawiało się tak dobrze, bo nie z każdym łapała flow. A Jake? Z nim skumała się już podczas pierwszego spotkania, które pewnie miało miejsce wieki temu. Lubiła też jego innych znajomych i choć na ogół wszyscy byli starsi, to wcale nie czuła się traktowana przez nich jak jakaś gówniara.
Dodatki ze skóry zdecydowanie do niej nie pasowały, mimo że rodzina Fairweatherów od pokoleń zajmowała się takimi wyrobami. Tworzyli skórzane paski, torby, portfele. Dobrze, że interes zwykle przejmowali mężczyźni, bo zainteresowania Monty nijak miały się do kaletnictwa.
- W szkole nauczyciele nie byli zachwyceni jej rysunkami - odparła, kiedy Jake wspomniał o mrocznych malunkach. - Państwo Winfield, wiesz, ci co się nią zaopiekowali, byli wzywani do szkoły na pogawędki, ale finalnie nie wiem, jak się to wszystko kończyło, ale chyba nie na tyle źle, żeby przestała tworzyć te dziwne obrazki - zacisnęła palce mocniej na padzie, a gdy Hargreeves wydał z siebie okrzyk, który miał ją przestraszyć, popatrzyła na niego z politowaniem. - Nieśmieszne. I niestraszne - mimo to kątem oka zerknęła w kierunku okna, czy aby na pewno nie czai się za nim wspominana przez nich Shiva. - BOOOOM! - uniosła ręce do góry, bo Jake przez swoją nieuwagę właśnie stracił bramkę. - No i co? Dalej będziesz zarzucać mi, że nie umiem grać? A kto właśnie strzelił gola? No kto? - wykonała rękami krótki taniec zwycięstwa, po czym przyłożyła palce do czoła i ułożyła je w kształcie litery L, chcąc dać Jake'owi do zrozumienia, że był lamusem.

Jake Hargreeves
ambitny krab
bubu
IT ninja — wszędzie
22 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
Jego matka robi mu za kumpelkę, a dziadkowie za rodziców. Wpadkowy syn Rufusa, którego nigdy nie poznał. Studiuje, programuje i ogarnia owczarka Javę. Mieszka z psem na bagnach i uwielbia te dni kiedy nie musi widywać się z ludźmi
Rzeczywiście Jake parokrotnie był świadkiem słabszych momentów Monty. Być może „pozwalała” sobie na to, bo wiedziała że Hargreeves nie był typem gościa, który później wypominałby jej to, żeby zrobić jej na złość. Jake był godny zaufania i tak samo zresztą odbierał rudą – o ile generalnie miał opory przed uzewnętrznianiem się, tak przy Fairweather były one dużo mniejsze. Może i nie wypłakiwał się jej w ramię, bo jednak: kiszenie wszystkiego w sobie > wyrzucenie z siebie wszystkiego, co człowieka gryzie. Ale na pewno mówił jej o wiele więcej niż innym swoim ziomkom.
– Widzisz, a ona zrezygnowała z tego wszystkiego z własnej woli – odparł rozbawiony nonszalancją, z jaką Monty podkreśliła swoją sympatię dla niego. – Wiesz, to też nie było tak, że olałem sprawę i nie szukałem z nią kontaktu. Próbowałem coś tam zagadywać jeszcze przez jakiś czas, ale zrobiła się taka… arogancka. I… wyniosła? – no nie wiedział jak inaczej określić podejście Shivy na zasadzie „jesteś zbyt lamerski, żebym się z Tobą kumała”. Mimo, że teraz przejawiał względem Ventress pewną troskę, to jednak nie miał zamiaru walczyć o tę znajomość do utraty tchu.
– A może to ci jej rodzice adopcyjni jej coś zrobili? Wiesz, na zewnątrz wszystko może wygląda pięknie, że tacy dobry bo przygarnęli ileś tam dzieciaków, ale nigdy nie wiadomo co się dzieje za zamkniętymi drzwiami – rzucił luźno i czysto teoretycznie, bo też nie miał takiej intencji żeby tu teraz oskarżać Winfieldów o znęcanie się nad dziećmi. Zresztą, reszty nie znał, ale nie słyszał żeby byli oni jakimiś creeparami. No i też do końca nie rozumiał dlaczego akurat Shivy nigdy oficjalnie nie adoptowali, a wciąż zdaje się byli dla niej jedynie rodziną zastępczą. Musiałby wypytać Shivy... no ale wiadomo, jak było.
– Come on, na pewno chociaż minimalnie się przestraszyłaś… COOO? – wrócił ponownie na ziemię, kiedy odnotował że ruda wbiła mu gola. – Hej, to nie sprawiedliwe, powinniśmy powtórzyć tę akcję – zaczął się tłumaczyć, bo jako rasowy nerd nie mógł przejść obojętnie obok faktu, że właśnie przegrywał. – Specjalnie rozproszyłaś mnie tą całą gadką o Shivie. Sędzia? Gdzie jest sędzia? – rozbawiony zaczął się rozglądać po pokoju, ale dostrzegał jedynie znużonych Bubbera i Javę, która chyba pomyślała że to pora na smaczek i podeszła do kanapy merdając ogonem. – Dobra, wezmę na klatę tę zniewagę. I pokonam Cię własną bronią. Opowiadaj, co u Twojego rodzeństwa – przechylił się z padem do przodu, co oznaczało, że żarty się skończyły! No i pogadali, popykali aż do wieczora.

/zt
Monty Fairweather
ODPOWIEDZ