Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Ostatnie dni nie były czymś, czego Mathilde nie mogłaby się powstydzić.
Ogarnęła pracę, a także dwa projekty, dzięki czemu była w stanie kupić dla córki wszystko, czego ta potrzebowała. Nowe, jakże różowe ubranka, a także urocze maskotki, które wybrała sobie na ostatnich zakupach. I możliwe, że ciemnowłosa idealizowała inteligencję dziewczynki, lecz naprawdę wierzyła, że ledwie sześciomiesięczne maleństwo jest w stanie z pełną urokliwością wskazać ulubione zabawki.
Problem był jednak zgoła odmienny, bowiem im dłużej trwała w pozornej samotności, tym bardziej wracała do przeszłości. Rozmyślała o tym, co wydarzyło się niemal półtorej roku temu, jakby tylko to miało znaczenie, a przecież dzięki Alfiemu miała najwspanialszą istotę przy sobie. Pamiętała to, czego chciał on i jego rodzina, ale Bennett w swej zawziętości nie była w stanie zgodzić się na nic, dlatego oszukała byłego partnera. Obiecała, że usunie ciąże, a tym samym wymaże z umysłu pamięć o Buxtonie i wszelkich powiązaniach z nim, wszak n i g d y nie byli na tym samym poziomie.
Zawsze była gorsza.
Próbowała znaleźć usprawiedliwienie, dlaczego coraz częściej młody mężczyzna pojawiał się w sennych, irracjonalnych fantazjach. Rano rozmyślała, czy to co się w nich zadziało, było prawdziwe, a potem szarość codzienności przypominała, że utknęła w drewnianej chatce z córką. Były we dwie i tylko na siebie mogły liczyć, poza oczywiście ciocią Harper, która oddała im już dawno temu serce.
Kiedy Mia zasnęła, Mattie wreszcie znalazła chwilę dla siebie. Zaczytywała się w książce, która wciągnęła ją bez reszty, mimo iż była romansem. Jako przykładna marzycielka, chciała żeby i ją spotkała ta historia, ale… Dziecko wydawało się być przeszkodą, szczególnie gdy dowiadywali się o niej chłopcy w wieku artystki.
Być może właśnie dlatego jej relacje były bardziej stonowane i skierowane t y l k o w jedną stronę.
Nie ufała mężczyznom, przez co jej serce wciąż nosiła znamiona zranienia, ale im dłużej to trwało, tym rany stawały się zasklepione i mniej bolesne.
Poderwała się na równe nogi nagle. Poprawiła dresy, zachodząc w głowę, kto próbował się dostać do niewielkiej chatki. Pomyślała o Harps, potem o Phoenix, a na koniec o matce, bo ta zapewne nigdy nie miała już wrócić. Szeroka bluza ukrywała szczupłą sylwetkę, a brak makijażu uwydatniał nieznaczne przemęczenie.
Gdyby wiedziała, że na jej drodze ponownie stanie Alfie, wolałaby wyglądać jak najlepsza dziewczyna z miasteczka, a nie jak siedem nieszczęść.
- Co tu robisz? – spytała, kiedy pierwszy szok rozmył się w eterze, a ona stała przed nim skonsternowana i zawstydzona. Próbowała zgrywać silną i pewną siebie dziewczynę, jednak wszelkie sentymenty, kiedy spojrzała w jego oczy. Mogłaby przysiąc, że żal, który względem Buxtona żywiła – stał się zbyt wielki, by tak łatwo zdołała zapomnieć. - Nie uczyli cię, że pewne wizyty lepiej zapowiedzieć? No nie wiem, na przykład wiadomością czy telefonem? – głos Mathilde drżał od nadmiaru emocji. Otuliła się wątłymi ramionami, by zaraz potem wyjść przed dom.
- Serio, to nie jest dobry pomysł… Zakończyliśmy tę znajomość, prawda? Czego chcesz? – i w duchu modliła się, by Mia czasem nie zdołała się obudzić.


Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Alfie Edward Buxton (bo jeśli przedstawiał się to tylko za pomocą obu imion, zdradzających nieco lepsze pochodzenie) nie przepadał zbytnio za cygankami, które dopadały go na rogu jego uniwersyteckiej enklawy. Umysł miał raczej ścisły, pozbawiony owego pierwiastka magii, więc wróżby szeptane przerażającym głosem odbijały się od niego jak groch o ścianę. Nie przeszkadzało to jednak poczciwym kobietom szarpać jego ramienia i przepowiadać mu miłość, która zwali się jak grom z jasnego nieba.
Kilkakrotnie zamiast rzeczonego uczucia pojawiła się faktycznie błyskawica i chował się w wąskich bramach kamienic, razem z wieszczkami. Te z pierwszą kroplą mroźnego, portowego i pachnącego żywicą deszczu nabierały do niego zaufania i częstowały go papierosem przy opowieściach o tym jak kroją studentów na wizje przyszłości do spełnienia.
Musiał podziwiać ich kunszt i jednocześnie wiedział, że gdy przestanie padać (raz, dwa, trzy!) znowu stanie się jedną z ich ofiar, ale teraz całkiem dobrowolnie wyrzuci im kilka funtów.
W końcu zdobyły jego szacunek.
Nie sądził jednak, że nadejdzie chwila, gdy któraś z nich przy wymianie gotówki na banialuki chwyci jego dłoń i oznajmi, że linia papilarna wskazuje na poważne załamanie i chęć powrotu. Wyrwał wówczas rękę jak oparzony i próbował zatrzeć to, czego ukryć się nie dało. Nie wierzył, kompletnie nie dowierzał w słowa rasowej oszustki, która kroiła go na tanie sentymenty, a mimo wszystko tamtego wieczoru nie zasnął.
Właśnie tak minął mu tydzień przed powrotem do Australii.
Brak snu odbił się na jego jet lagu, zakotwiczył w ogromnych podkowach pod oczami i sprawił, że nigdzie nie poruszał się bez okularów przeciwsłonecznych. Może i wiosna dopiero nieśmiało okazywała swoje oblicze, ale w porównaniu z jesienną Szkocją… Chwila, tu zupełnie nie było porównania i kapryśnie krzywił się na wszelkie akty ładnej pogody.
W stosunku do jego melancholijnej i sentymentalnej postawy słońce stanowiło kontrapunkt, który doprowadzał go wręcz do szału. Kiedyś usłyszał, że echa osobistej historii są niczym we wszechświecie i musiał to teraz przyznać, gdy aura nic sobie nie robiła z jego dramatu i rozgrywała po staremu wiosnę.
Gdyby był bardziej skupiony na przyziemnych sprawach to z całą pewnością doceniłby fakt, że na łódce było całkiem ciepło i przyjemnie, ale tego typu prozę zbywał lekkim machnięciem dłoni. Tak naprawdę wszystko dla niego było niczym do momentu, gdy nie stanął przed rozklekotaną chatką.
Ludzie jego pokroju nie zjawiali się w tej okolicy, więc usiłował wtopić się nieporadnie w tłum, ale bluza go uwierała swoją poliestrową jakością, a buty ugrzęzły w błocie, którego nie mógł zetrzeć. Wyglądał jak typowy nastolatek i to zakuło go najbardziej, choć był przekonany, że skupianie się na wyglądzie w tej chwili jest jedynie pokłosiem ogromnego zdenerwowania, które sprawiło, że nie zmrużył oka przez poprzedni tydzień.
To nie jet lag, to nie Cyganka ze swoją lipną przepowiednią, ale tęsknota gnana tak mocno przez wrzosowiska Szkocji, że nareszcie dotarła tutaj, przed próg panny Bennett i usiadła u jej stóp, gdy tylko otworzyła oczy.
Dobre sobie, jej rozczarowanie widział już od pierwszej sekundy i gdyby był wciąż tym nieśmiałym chłopaczkiem, zanurzonym w książkach jak dawniej to pewnie popędziłby w cztery wiatry, ale nie, ten rok zmienił wiele i teraz wręcz rękami zaparł się o futrynę, bo był przekonany, że jeszcze zatrzaśnie drzwi z hukiem.
- Och, uczyli mnie, że powinienem wysłać ci notkę i ustalić z tobą dogodny termin, ale znając twoje…roztargnienie to powitałbym ciebie dopiero w grudniu, o ile w ogóle chciałabyś poświęcić mi czas - odpowiedział swobodnie, zupełnie jakby w jego żyłach nie przepływała obecnie trucizna, nosząca od kilkunastu dobrych miesięcy jej imię. - I czy serio zakończyliśmy znajomość? Bo z tego co pamiętam… - pochylił się do niej, cwaniak wykorzystywał jak mógł wzrostową przewagę - to zakończyliśmy związek, o znajomości nie było mowy - kontynuował - więc jeśli wybaczysz to chętnie wprosiłbym się na kawę - spojrzał na zegarek, było późno, a on przekraczał wszelkie granice, ale wszak już jej przekroczyli. Wręcz zadeptali kurtuazję, więc teraz nie było potrzeby do niej wracać.
Boże, ta pieprzona wróżka miała rację. Jak on tęsknił za tą dziewczyną!

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Dorosłość wydawała się nader przytłaczająca dla panienki Bennett, która przecież miała życiowe, jakże głębokie plany. Pragnęła bowiem skończyć uniwersytet z wyróżnieniem i chełpić się sukcesem, który wypromowałby jej skromne atelier sukien ślubnych wśród bogatszej gawiedzi. Ona wszakże należała do gminu, a to oznaczało – ni mniej ni więcej – była bardziej biedna, aniżeli potencjalni klienci.
Nauczyła się tego przez miesiące egzystowania poza lasem, co było niemalże przeprawą przez mękę. Wolała funkcjonować wśród narastającej zewsząd flory, a także bez strachu (czasami) powracaj wśród nieokreślonej fauny. Zapewne, gdyby codzienność wyglądała inaczej, miałaby odwagę znaleźć się w bezkresie irytującej wielkomiejskiej dziczy, ale potrzebowała ku temu odpowiedniego, nieco prozaicznego wsparcia. To przepadło, kiedy tylko razem z Alfiem podjęli decyzje; oczywiście on podjął; by rozstać się bez zbędnych emocji, choć te rozpierały wątłą sylwetkę Mathilde. Kreowała się wtedy na silną, jakoby nic nie mogło jej złamać, lecz im dalej brnęła w irytującą otchłań niepewności, tym mocniej uczucia zalewały kobiecy umysł.
Uniosła się jednak dumą.
Nie napisała ani jednej wiadomości, próbując zapomnieć o Buxtonie, mimo iż córka przypominał jej o młodym mężczyźnie niemal na każdym kroku. Miała oczy swego ojca, dlatego tym bardziej Bennett odczuwała irytującą frustrację, z którą nie umiała sobie poradzić. No, przynajmniej nie do momentu, w którym okazało się, że skończyły się fundusze na życie i Matts po raz kolejny została przymuszona na wszystkie złośliwości losu do powrotu do pracy.
Matka dziewczęcia w końcu zapomniała, że dziecku czasem naprawdę trzeba pomóc.
Tego popołudnia spoglądała jednak w oczy człowieka, w którym rozkochała się bez reszty niemal dwa lata temu. Patrzyła w nie i na nowo przepadała, tak jak wtedy, gdy leżeli na najwyższych dachach, obserwując przy tym gwiazdy. Opowiadała mu o nich, tworząc nowe konstelacje, które nie miały żadnego sensu, ale dostatecznie były intrygujące, by całkiem w nich przepaść, tak jak w słodkich pocałunkach i dotyku, który pozostawił pamiątkę na całe życie.
Wiedziała, że nie mógł się dowiedzieć, dlatego tak bardzo pragnęła ukrócić to spotkanie, lecz Alfie był silniejszy i przede wszystkim górował nad nią niemal zawsze, szczególnie wzrostowo.
- Moje roztargnienie… Że co, proszę? – warknęła na niego ostro, nie dowierzając pierwszym słowom, które odważył się względem niej wypowiedzieć. Wydawało jej się to nieśmiesznym żartem, rozkoszną fantasmagorią i szczeniackimi przepychankami, lecz w rzeczywistości stał na wyciągnięcie ręki i nie ukrywał się z nieco egoistycznym podejściem.
Kłamstwem byłoby jednak, gdyby zaprzeczyła tęsknocie.
- Oczywiście, że nie chciałabym ci poświęcać czasu z własnej – nieprzymuszonej – woli, ale wynika to tylko z faktu, że zniknąłeś, wyjechałeś, przepadłeś i już cię nie ma – ton ciemnowłosej kobiety był przepełniony natłokiem dwojakich emocji, które niemalże trzęsły nią, jak osiką na wietrze. Złości dodawał też smaczku fakt, że była ubrana w zwykłe, jakże stare dresy, z niebywałym nieładem artystycznym utworzonym z hebanowych pukli.
- Alfie, to tak nie działa! – krzyknęła nagle, pojmując jak wielki błąd popełniła. Nasłuchiwała cichego łkania Mii, lecz ta wydawała się wciąż spać. - Nasz związek, czyli w jakimś stopniu znajomość czy w arystokratycznych kręgach r e l a c j a, dobiegły końca… Tego już nie ma i nic tego nie przywróci, nawet gdybym dostała od ciebie gwiazdkę z nieba – wydukała na jednym wydechu, wieńcząc swą wypowiedź najsmutniejszym zdaniem, które przez ostatnie miesiące nigdy nie osiadło na jej wargach. - Porzuciłeś mnie, kiedy byłam w ciąży i jedynym rozwiązaniem dla ciebie i twojej rodzinki była aborcja…
Wierzyła, że to zrozumiał. Liczyła właściwie, że stąd wyjdzie i nigdy więcej nie wróci, ale gdy bezczelnie przekroczył próg leśnej chatki, dostrzegła w nim tę zuchwałość, w której obawiała się być wciąż zakochana.
- Dobrze, ale nie hałasuj… Nie jestem sama i wolałabym, żeby ta osoba nie ogarnęła, że tutaj przyszedłeś, bo może się mocno wkurzyć… – powiedziała spokojnie, lecz w głosie zawibrowała wyraźna nuta ostrzeżenia. Nikły uśmiech rozpromienił kobiecą twarz, kiedy ujęła w dłonie filiżankę, w której planowała podać mu napój. - Kawa z cyjankiem czy arszenikiem?


Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Miarą dobrego wychowania było to, by odłożyć odwiedziny u bliższych i dalszych znajomych do momentu poskładania całego swojego jestestwa. Przynajmniej Alfie czuł, że fizycznie może i jest w Australii, ale jego głowa została na jednym z tych obskurnych szpitali brytyjskich, w którym odbywał swój staż. Był wręcz pewien, że po zmroku jego astralne ciało przechadza się po salach i zagląda do swoich ukochanych pacjentów, a w chwilach największej tragedii (czytaj: zgonu) zakłada prześcieradła na ich ciała. Rozstanie z tamtym miejscem było trudne i jeszcze głowa nie zdążyła za nim nadążyć, więc tak naprawdę stał w rozkroku między dwoma kontynentami i daleka droga przed nim do osiągnięcia homeostazy.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że w tę całą walkę ciało- duch wmieszało się jeszcze serce, które rozkazującym tonem nakazało mu pobiec do tej chatki. Nagle okazało się, że psioczy na dobre maniery i nie zdążył jeszcze na dobre się rozpakować (tak jakby na tej łajbie miał na to miejsce), a już był tutaj i rozkosznie wpadał do życia dziewczyny, która miała wszelkie prawo nie chcieć go znać.
Powtarzał jednak, że jego głowa została w Szkocji, więc jak to głupie dziecię, szukające uwagi tam gdzie jej nie znajdzie, stał na progu i prosił o posłuchanie, a radość ze spotkania z nią sprawiała, że przemieniał się w błazna.
Wróć, był po prostu szczeniacko szczęśliwy, bo już zdążył zapomnieć jak to jest czuć ulatujące z całego ciała motylki i uśmiechać się do każdej bruzdy na jej wszak idealnej twarzy. Skanował ją swoim czułym wzrokiem i chętnie odgarnąłby każdy zabłąkany kosmyk z jej twarzy, ale przecież był dobrze wychowanym dżentelmenem i szanował jej granice.
Tak naprawdę nie bardzo, ale jak na razie stwarzał pozory i dał jej określić ramy ich skomplikowanej relacji, tylko po to, by na jej słowa wybuchnąć perlistym śmiechem dwudziestolatka.
Który nawet otumaniony jet lagiem doceniał jej uroczą naiwność, za którą kryła się całkiem tęga głowa i urocza osobowość.
- Och, głupstasku, jak zniknąłem, skoro jestem? - zapytał, bo w świecie panicza Buxtona nie minął ten rok, podczas którego sam nie próżnował w towarzystwie studentek. Nie wynikało to jednak z jego złej woli (a przynajmniej nie tak do końca). Po prostu jej widok uświadomił mu, że zawsze będzie tak samo. Mogły minąć lata, a on dalej stałby wpatrzony w nią jak w obrazek.
Tyle, że dzieła sztuki miały jedną zaletę. Potrafiły po prostu wisieć na ścianie i nie wydawały żadnych dźwięków, a Mathilde Bennett była jedną z tych głośnych kobiet, które próbowały obudzić umarłego. I na dodatek sięgała po kaliber ostateczny sugerując coś o słowie na a.
Nie myślał o tym. Podjął wtedy decyzję nie tylko ze względu na siebie, ale też ze względu na nią. Miała prawo się rozwijać, skończyć studia, być projektantką, a dziecko te plany by uniemożliwiło. Nie mógł być takim egoistą, by namawiać ją do powołania nowego życia, bo przecież sama by za nie odpowiadała. Skończył medycynę i znał smutne realia- dziecko zawsze należało do matki i to matkę przykuwało łańcuchem do siebie.
Pierwszy raz zachował się jak dorosły człowiek i najwyraźniej przez to miał dostawać po pysku przez całe swoje życie. Pięknie!
Przewrócił popisowo oczami i jak to miał w zwyczaju minął ją i po prostu wszedł do środka. Wprawdzie wiele pięknych jak demon dziewcząt gryzło go w szyję w tych nawiedzonych, szkockich murach, ale żadna najwyraźniej nie przemieniła go w wampira, bo jej gościnna chatka stała przed nim otworem i nie doszło do żadnej klątwy. Mogła nawet uznać, że ma dobre zamiary, bo w innym wypadku pewnie spłonąłby, a nie palcem przejeżdżał po meblach.
Przydałaby się biała rękawiczka.
- Masz jakąś ściereczkę? Poodkurzałbym - wyjaśnił, tak, żeby jej nie urazić, ale jego alergiczna natura już wrzeszczała, bo znalazł się w świątyni kurzu. Rozsiadł się jednak na kanapie kapryśnie odsuwając poduszkę, która wyglądała jak wypluta z wnętrza psa. - Och, masz absztyfikanta? Możesz więc go obudzić i wyprosić. Raczej oboje wiemy, że z tego nic nie będzie - stwierdził pewnie i odrobinę zbyt zuchwale, zwłaszcza że miała ochotę poczęstować go cyjankiem. - Moja droga, te trucizny są mocno dewastujące i zostawiają ślad w organizmie, więc musiałabyś ukryć moje ciało, a oboje dobrze wiemy, że nie potrafisz aż tak mocno kopać - ciągle ją strofował, zupełnie jakby jej słowa o kimś ukuły go bardziej niż potrafił przyznać.
Gdy jednak trzymała filiżankę, zatrzymał ją ruchem dłoni i przelotnie dotknął tej jej. Tylko po to, by poczuć ten prąd, ten dreszcz, dla niego przekroczył ocean.
- Sam sobie zrobię. Wiem, gdzie co jest - i tylko resztki manier sprawiły, że nie dodał, że wie o jej domu wszystko w przeciwieństwie do tego śpiącego typa.
Boże, nie dość, że debil to jeszcze zazdrosny.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Nie wiedziała, gdzie leży pozorna granica dobrego smaku w ich relacji, bowiem była ona okraszona czymś cudacznym i nieznośnym. Mathilde Bennett rozkochała się wszakże w pozornej stabilności, którą zyskała od czasu narodzin Mii. Była nieznaczną ostoją dla kobiety, która tak bardzo pragnęłą jedynie poczucia bezpieczeństwa, które nie doszło do realnego spełniona, bo wystraszona – niemal nastolatka – została porzucona przez matkę i ukochanego. Tonęła w emocjonalnej brei, tak bardzo wyzbytej z naturalnych zapędów.
Stanęła jednakże na wysokości zadania.
Opiekowała się córką, która w pewnym stopniu odebrała jej niemal wszystko. Studia, związek i normalne życie. Chcąc więc nie próżnować – oddawała się krótkim, nader chwilowym relacjom. Były one pełne burzliwości i uniesień, po których wracała do rzeczywistości, napełniona iluzją nadziei, że cokolwiek zdoła wykreować swym ołówkiem, co przynieść miało jej i kruszynce perspektywę dodatkowych pieniędzy. Początkowo wszystko było trudne, lecz z biegiem czasu nauczyła się radzić z prozą egzystencji. Nie szukała wsparcia, mimo iż dostawała je od otaczających ją przyjaciół. Harper zawdzięczała wszak najwięcej, przez co ta była dla niej niemal jak siostra. Dogadywały się bez słów, rozumiejąc każdy element swojego jestestwa, dzięki czemu dziewczęta ufały sobie bezgranicznie.
Gdyby więc Callaway wiedziała, że w domu Mattie tkwi Alfie Buxton – byłaby zła.
Młody mężczyzna pojawił się nagle, po przerwie, która była krzywdząca. Oboje układali sobie życie, choć ewidentnie nie potrafili funkcjonować bez siebie, co t e r a z mogło mieć jedynie toksyczne konsekwencje. Sekrety wydawały się być zbyt irracjonalne, by o niektórych mówić na głos.
- Nie bądź bezczelny… Porzuciłeś mnie, bo tak było wygodniej i razem ze swoje zaplanowaliście, co zrobić, żebym przestała istnieć w Twoim życiu, prawda? Zjawiasz się, jak gdyby nigdy nic i właściwie czego ode mnie oczekujesz? – warknęła zbyt ostro, po czym obserwowała jak przechadza się po jej domku. Niegdyś robił to znacznie częściej, ale obecność ojca Mii w tym miejscu była zbyt przytłaczająca, choć serce biło gwałtownie, gdy spojrzenia ich oczu spotykały się na jednej linii, mimo iż górował nad nią wzrostem.
Szła za nim, czekając na to co mogło się wydarzyć. Wiedziała jedynie, że Alfie okaże się człowiekiem, który poszukiwać będzie zaczepek pełnych złośliwości, bo to przecież było jedną z napędzających ich w relacji niemal nieskazitelnej.
Na stole znajdowały się kartki z rysunkami i projektami, które wyszły spod jej dłoni. Tworzyła, gdy potrzebowała przelać własne wyobrażenia na papier, oddając innym ludziom szczęście, które wypadło z drobnych rąk Mathilde. Suknie przypominały o przyszłości, która miała nadarzyć się każdej spragnionej miłości kobiecie.
- Nie potrzebuje gosposi… Jeśli szukasz pracy, cóż, wystarczyło napisać… Nie musiałeś się tutaj fatygować w celu znalezienia zarobku – odparła z dozą drwiny. Pamiętała jak bardzo pedantyczny bywał, a także nie zdołała zapomnieć o jego uczuleniu. Wiele razy sprzeczali się o to, na co Bennett uważała dwa razy bardziej, gdy przygotowywała sypialnie na jego przyjście. Przeszkadzały mu prozaiczne rzeczy, na które ona nigdy nie zwracała większej uwagi.
Perlisty śmiech dziewczyny przeciął nagle ciszę.
- Nic z tego nie będzie… Dlaczego? Alfie, ty chyba nie myślisz, że masz jakieś przywileje względem mnie? – odparła, nie kryjąc zaskoczenia. Nagły dotyk ich dłoni zmusił ciemnowłosą do patrzenia na niego, rozniecając w niej pokłady dawnych uczuć, z którymi walczyła przez ostatnie miesiąca. Pospiesznie więc zabrała rękę, zaciskając na nadgarstku smukłe palce. Policzki okraszały wstyd, który sparaliżował ją na ułamki sekund, gdy wreszcie powróciła do rzeczywistości, patrząc jak przygotowuje dla siebie herbatę.
- Powiedz mi, jak mogę ci pomóc, skoro wolisz nie umierać? – spytała nagle, kierując się w stronę wielkiej kanapy o kwiecistym wzorze. Denerwowała się, cały czas będąc myślami przy córce, która tkwiła na górze, gdzie miały wspólny pokój. Spała od niemal dwóch godzin, lecz potrafiła poinformować o swej obecności w najmniej oczekiwanym momencie. I tak też było tym razem, kiedy jej łkanie dochodziło z piętra. Zamarła, wbijając wzrok w Buxtona, czując się jak skończona kretynka, która powinna wyprosić go kilkanaście minut temu.
- Czas na ciebie – stanowczość biła od Mathilde, kiedy odezwała się bez zastanowienia do swojego (nie)proszonego gościa, kierując swe kroki w stronę schodów. Nie obchodziło jej w tym momencie, czy Alfie posłucha, bo najważniejszy był dla niej spokój dziecka. Wierzyła, że ten nastąpi, kiedy znajdzie się bliżej rozkosznej dziewczynki.
Znalazła się na górze zbyt szybko, zapominając o tym, że na dole był jej ojciec. Pamięć zawiodła, kiedy przytuliła drobną istotkę, a ona przestała płakać. Kobieta gładziła jej plecki, opuszkami palców zahaczając o nieznacznie kręcone włoski, aż wreszcie odwróciła się i dostrzegła w progu skonsternowanego – byłego już – partnera.
- Miałeś stąd iść, Alfie… Proszę – wyszeptała cicho, chowając do kieszeni pewność siebie, która w rzeczywistości przestawała przy nim istnieć.
Nawet w takich sytuacjach (kuriozalnych), jak ta t e r a z.

Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Zawsze był obowiązkowy jak diabli. Od małego nauczony chodzić prosto, pojawiać się punktualnie, nie odzywać, gdy nie był proszony. W jego domu mawiano, że czasami nawet sznurówki potrzebują prasowania. Zapewne jego kamerdyner robiłby to samo z jeansami, gdyby tak podły materiał śmiał okalać jego arystokratyczną nogę. Może obawiano się, że wąski materiał sprawi, że błękitna krew przestanie krążyć? Nie wnikał, po prostu przyjmował te zasady, karmił się nimi i z czasem stały się dla niego równie oczywiste jak oddychanie. Inni mogli te reguły uznać za staroświeckie, śmieszne, zaś on, Alfie upewniał się jedynie w tym, że społeczeństwo idiocieje w zaskakującym tempie. Dla tego typu maluczkich nie miał nic oprócz przygniatającej pogardy.
Tyle, że pewnego dnia, na imprezie, która wydawała mu się siedliskiem rzeczy szkodliwych pojawiła się o n a. Pamiętał, że nawet początkowo jej nie polubił, bo odrzucała go od siebie całą sobą. Była za głośna, zbyt wyzwolona, nie takie kobiety opiewali w swoich dziełach literaci, a on nie takiej żony szukał. Tym razem jednak ilekroć karmił się frazesami, że ta dziewczyna nie jest dla niego odpowiednia, to cóż, zwracał te wszystkie mądrości. Irytowała go, denerwowała, a mimo wszystko poszukiwał jej głosu w tłumie. Opętała go, tego był pewien i teraz jak każda ofiara powracał jak po nitce do kłębka.
Tyle, że na pierwszy rzut oka wcale nie prezentował się jak ofiara, gdy tak stał i błyszczał swoją pewnością siebie i oczytaniem. Pozory, tego również uczono go bardzo dokładnie- zawsze miał być osobą, która znajduje się w odpowiednim miejscu i która bierze we władanie całą przestrzeń.
W tym wypadku stał się paniczem rudery, która roiła się od roztoczy. R o z k o s z n i e.
- Równie dobrze mógłbym porzucić cię z dzieckiem. Wtedy byłoby ci wygodnie? - dopytał, ale wiedział, że szarżuje. Owszem, porzucił ją dla szkockich wrzosowisk, dla Outlandera na żywo i dla beztroski, która raz zakosztowana, stała się jego nemesis.
Tylko jak ten głupiec nie przypuszczał, że będzie tęsknić za Mathilde, że dziewczyna odciśnie na nim takie piętno, że jak ten idiota przebrnie przez jet lag, gniew rodziców oraz mieszkanie na łódce, byle by znowu się z nią spotkać.
Również po to, by zacząć sprzątać w jej domu. Tylko dobre maniery sprawiły, że na jej słowa nie przewrócił teatralnie oczami, choć miał na to ogromną ochotę.
Jak i na to, by rzucić w nią poduszką, gdy zaczęła się z niego śmiać. Jasne, wielka pani wyzwolona.
- Przywileje? Z tego co pamiętam to nadawał je król, więc tak, zapewne nie mam żadnych wobec ciebie. Tyle, że cię znam - wyszczerzył ząbki - i wiem, że gdyby ci tak bardzo nie zależało, to nie gościłabyś mnie na herbacie. Akurat ty jesteś na tyle bezczelna, że od razu byś mi powiedziała, gdybym ci przeszkadzał. Skoro zaś mimo wszystko jestem w środku to znak - wywnioskował radośnie i o mały włos nie zacząłby klaskać, by docenić swoją jakże wnikliwą dedukcję.
Szkoda tylko, że Sherlock był z niego opłakany, bo nie domyślił się, co jej próby uciszania go mogą znać, ba, nawet łkanie nie doprowadziło go na żaden trop. Dopiero jej blada i przerażona twarz sprawiła, że coś zaczynało mu świtać, ale wolał pozostawić tę myśl w sferze niedopowiedzeń.
Alfie Buxton przez całe życie uważał, że szczęśliwa jest niewiedza i pewnie dlatego nie dociekał zbyt wnikliwie czy dziewczyna wykonała zabieg. Tak było łatwiej i właściwie nawet teraz mógł po angielsku wyjść z tego domu i udawać, że niczego nie słyszał.
Byłby jak jedna z tych małpek u Christie.
Taki też miał zamiar, ale w ostatniej chwili jego stopy powiodły go prosto na piętro. Właśnie tam Alfie stracił wszystkie swoje dobre maniery, bo powiódł wzrokiem na matkę (!) i na dziecko, na bobasa i na Mathilde i nagle wyszeptał:
- Kurwa - nie był pewien czy zemdlał z powodu rewelacji czy dlatego, że skalał swoje usta tak przykrym słowem, ale jedno było pewne.
Osunął się na podłogę jak długi.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie tęskniła za Alfiem.
Podczas samotnych nocy marzyła o jego bliskości, uśmiechu i rozmowom, które prowadzili do nocy, mimo że początkowo wcale nie dostrzegała w nim potencjalnego partnera na dłużej niż jedna noc. W dysputach rozpłynęli się bez reszty, a intymność przyszła nagle, tak samo jak uczucia, które rozpaliły młode serce Mathilde.
Koniec nadszedł jeszcze szybciej niż m i ł o ś ć, bowiem zanim zdążyli cokolwiek ustalić, on i jego rodzina podejmowali decyzję za nią. Zawsze była gorsza, bo jej krew wydawała się być brudna, niczym szlamy z dowolnej części o Potterze. Próbowała nie dobierać sobie do głowy niczego ponad ich słowa, ale im dłużej trwała w pokracznej relacji, w której pełno było niedomówień i wyższości, tym mocniej żałowała, że nie umiała się postawić.
Z drugiej strony – na złość Buxtonom urodziła w końcu wspaniałą córkę.
- Mam ci na serio odpowiadać czy ten temat przemilczymy? – uśmiechnęła się zuchwale, bo on jeszcze zdawał się nie pojmować. Prawda była ponad jego wyobrażenia, które nawet dla niej wydawały się być obecnie dalekosiężne, niczym plany o powrocie na studia. Wywróciła więc teatralnie oczami, kiedy złośliwość zaczęła przez nich przemawiać, tak jak początkami relacji. Wiele razy przekomarzali się, a ich słowa były przepełnione feerią dwojakich emocji. Chcieli i nie chcieli zgody, jak gdyby perspektywa godzenia się była dla nich bardziej wartościowa.
Dzisiaj wszystko było inne.
Zmienili się i nie można było tego podważyć, dlatego z taką skrupulatnością Bennett próbowała wypchnąć pięknymi frazesami Alfiego za próg swojego domu. Był gościem, choć w rzeczywistości to bardziej wtargnął do kobiecego domku, aniżeli wszedł z godnością przyświecającą zaproszonemu.
- Jesteś niereformowalny… Wprosiłeś się, jak wredny cham i rozgościłeś się od razu, twierdząc że wiersz, gdzie – co – jest, prawda? Proszę… Jak już musisz się ze mną spotkać, to zróbmy to gdzieś dalej niż mój dom – zaproponowała, idąc na pozorne ugody. Wolała rozwiązać tę sytuację ugodowo, aniżeli kłócić się i odnajdywać drobne niuanse codzienności.
Z tyłu głowy huczało wciąż, że mężczyzna nie mógł dowiedzieć się słowem o istnieniu Mii. W wyobrażeniach kobiety, młody mężczyzna opuścił jej domostwo, dlatego nie brała pod uwagę, że poszedł za nią na piętro. Początkowo nie słyszała nic, poza cichym łkaniem ukochanej istotki, ale gdy dostrzegła go w progu, zamarła. Nie mówiła nic, czekając na jego krzyk, który miał nadejść nader szybko, lecz zamiast niego usłyszała tylko przekleństwo, a potem patrzyła na Alfiego, który leżał jak długi i zdawał się umierać w swoim powolnym tempie.
Jeszcze jej trupa brakowało.
- No serio teraz? Do chuja, Alf, idioto! – rzuciła desperacko, po czym odłożyła spokojniejszą Mię do łóżeczka, dochodząc do dawnego chłopaka i klękając obok niego. Odetchnęła z ulgą, gdy poczuła puls, ale w gruncie rzeczy to nie miała pojęcia co robić.
Wymierzyła mu pierwszy cios w twarz. Potem drugi i trzeci. Pięściami okładała jego klatkę piersiową.
Trzy sekundy później obudziła się z letargu, pojmując że ten atak na Buxtona odbył się tylko w wyobraźni. Żałowała, że nie miała odwagi, by postąpić inaczej.
Smukłymi palcami odgarnęła niesforne kosmyki z męskiej twarzy, dając mu czas i siedząc tuż przy nim. Być może miał się już niebawem obudzić, choć zapewne w obecnej sytuacji lepiej byłoby, gdyby wcale tak się nie stało, a jeśli już, to żeby zapomniał o tym – co widział.
- Nie mogłam usunąć ciąży… Te pieniądze, które od was dostałam… Mam w domu, więc ci je oddam, a ty zniknij… Nie zjawiaj się już w moim życiu – wyszeptała na jednym wydechu, nie będąc pewną, czy to słyszał.
Wierzyła jedynie w to, że dla nich tak będzie lepiej.

Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Tęsknota była tak potężną bronią, że umiała w jego wypadku kruszyć solidne fundamenty, które stawiał za pomocą rodziny. Budową miała być jego przyszłość, ta światła i pełna absolutnego perfekcjonizmu. Taka, o której czyta się w kolorowych pismach, ale nie w rubrykach o plotkach i zdrada. Nie, raczej chodziło o bardzo zwięzłe kroniki towarzyskie, w których informowano, że ten oto kawaler, rezydent szpitala w Edynburgu poślubi lady Danburry czerwcowego popołudnia w Katedrze Św. Idziego. Przewidywana jest obecność samej królowej!
Sprawa się rypła i nie tylko ze względu na śmierć wyżej obecnej. Ba, Alfie mimo całej swojej sympatii do brytyjskiej rodziny królewskiej chciałby, by chodziło tylko o ten zgon. Miłość do Mathilde bowiem potrafiła skomplikować coś, co dla niego było równie naturalne jak oddychanie. Daleko mu było do bogatych dzieci, które w swoich rodzinach czują się jak w klatce. Wręcz przeciwnie, akurat on doskonale czuł, że przynależy do tego środowiska i jest mu pisane bycie wielkim. Dlatego z bólem serca, ale jednak podjął świadomą decyzję o opuszczeniu swojej ukochanej.
Mógł przerzucać winę na swoją rodzinę, mógł mówić o szantażach, ale prawda była nieco bardziej skomplikowana i bolesna. Okazał się nieodrodnym synem swoich rodziców, który ostatecznie wybrał karierę.
Tyle, że oni nigdy nie zawróciliby w pół drogi do celu, pięliby się na szczebelkach drabiny nie spoglądając w dół. Tymczasem on na rozdrożu znowu cofnął się do poprzedniej ścieżki i tym sposobem odnalazł się tutaj, w tej podłej chatce pośrodku niczego, w aborygeńskiej rzeczywistości, która zawsze przyprawiała go o ciarki. Gdyby ktoś zapytał o jego budowlę to wskazałby na Mathilde, a potem wręczyłby jej to ustrojstwo do burzenia murów i równania ich z ziemią.
Właśnie tak ją widział, a mimo wszystko nie zamierzał się stąd ruszyć nawet o milimetr. Skoro już powziął jedną z tych szalonych decyzji o dostaniu się tutaj i zaczęciu wszystkiego na nowo to musiał czuć, że ma u niej cień choćby szansy.
- Nie twierdzę, że wiem, gdzie wszystko jest - poprawił ją - tylko wiem i dobrze o tym wiesz - odpowiedział z pewnością człowieka, który myśli, że po porzuceniu wszystko zostanie po staremu, w nienaruszonym stanie.
Jakże się mylił! Jego przypuszczenia okazały się jedną blagą, która nagle urosła do rozmiaru wierutnego kłamstwa i powaliła go na podłogę. Dosłownie, ostatnie co pamiętał to fakt, że skądś się wzięło dziecko i na dodatek było podobne do niego. Potem zaś już leżał na niemytych panelach i jego ubranie było pełne kurzu i stanowiło śmiercionośną broń.
Właśnie o tym najpierw pomyślał, gdy się ocknął, a potem zganił sam siebie, bo były sprawy wymagające pilniejszej uwagi. Jak, na przykład, to, że usłyszał coś niedorzecznego.
Absurd. Paranoja. Bluźnierstwo.
Nie, Mathilde w życiu nie zrobiłaby coś tak niemożliwie głupiego.
Jak ten Jezus po trzech minutach zerwał się na równe nogi i wycelował w nią swój niezwykle szczupły palec.
- Jak mogłaś? Jak mogłaś przeoczyć fakt, że to z płodu przeobraziło się w dziecko?! Obserwujemy się na Instagramie, mogłaś mi napisać, do cholery! - wrzasnął, bo nie przyszło mu na myśl, by być na nią wściekły o samą decyzję o urodzeniu dziecka. W końcu była kobietą, więc wybór należał do niej, ale jak, jak ona mogła w ogóle go o tym nie poinformować?! Może czekała aż ta mała odziedziczy niewyparzony język po matce i wtargnie na jego szkocki ślub i oświadczy, że jest jego latoroślą?
Czy Bennett była osobą poczytalną?!
Szczerze wątpił. A jego złość powoli się rozkręcała i opuszczała budowlę, która przez nią zamieniła się w ruinę.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Kochała Alfiego miłością bezgraniczną.
Był pierwszym mężczyzną, do którego dziewczęce serce zabiło tak mocno i ostatnim, przez którego przestało uderzać w rytm życiodajnego rytmu. Umierała przez długie tygodnie, gdy została sama, zalewając się raz po raz łzami, gdy wracała w meandrach do wspomnień, gdy byli wobec siebie bliscy. Tonęła w jego ramionach, rozkoszując się pocałunkami, które smakowały prawdziwością uczucia.
Kilkanaście miesięcy później nie było już niczego.
Pozostała sama, a przestrzeń dookoła stawała się coraz większa, jakby miała w niej zatonąć. W brei wypełnionej po brzegi toksyną i świadomością, że nigdy nie będzie kimś dostatecznie wartościowym. Teraz mając dziecko również sądziła, że nigdy nie stanie się dla kogokolwiek na tyle ważna, by zaakceptować fakt, że nie jest już w pojedynkę. Rynek matrymonialny zdawał się w pełni przegrzebany, dlatego nie przyznawała się otwarcie, że na tinderze szukała jedynie fizycznego zaspokojenia. To psychiczne dawały jej książki, w których rozczytywała się z prawdziwą przyjemnością.
Nie przypuszczała jednak, że życie miało się skomplikować do tego stopnia, że Alfie Buxton po raz kolejny powrócił do przestrzeni wokół niej. Wszedł do niej intensywnie, zaznaczając swoją obecność, jakby zamierzał pozostać na dłużej, co w rzeczywistości nie byłoby takie złe, gdyby nie tajemnice, którymi musiała go nakarmić przez najbliższych kilka minut. Po tym wyobrażała sobie, że zatrzaśnie drzwi i odejdzie – skupiając się na swojej wielkiej karierze i przyszłości, w których nie było miejsca dla Mathilde Bennett. Dziewczyny, która mimo studiów, pochodziła z Tingaree i nie miała nic wspólnego z ludźmi, którzy nie uchodzili za dzikusów.
To słyszała zbyt wiele razy w szkole, nim trafiła na uniwersytet.
Przygryzła policzek od środka, kiedy mężczyzna wybuchł. Obserwowała go z niezrozumieniem, bo ten problem nie był jego problemem. Nie należał do rzeczywistości, w której egzystowała Matts z Mią. Był ponad wszelkie poziomy i konwenanse, musząc związać się z kobietą z wyższych sfer i zapominając, że gdzieś, w bardzo malutkim regionie, żyła jego córka. Malutka i roześmiana.
- Napisać? – skrzywiła się nieznacznie, po czym wywróciła teatralnie oczami. Ta rozmowa powinna mieć miejsce, lecz nie w takiej formie i nie o takim czasie, kiedy ta kruszyna dopiero co się uspokoiła. - To że obserwujemy się na Instagramie nie ma żadnego znaczenia, bo to ty mnie porzuciłeś, kiedy byłam w ciąży, a ze swoją jebniętą rodzinką wymyśliliście sobie, że dokonam aborcji za wasze zasrane pieniądze – krzyknęła, po raz pierwszy, tak jak nigdy, czego Buxton mógł się kompletnie nie spodziewać. Patrzyła na niego ze złością i rozczarowaniem, które przysłoniły intensywny mahoń kobiecego spojrzenia. Kręciła głową z irytacją, czując jak gniew nawarstwia się zbyt szybko, by móc nad nim panować, dlatego zacisnęła palce w drobne piąstki, modląc się o zapanowanie nad furią, która odbierała kobiecie trzeźwość myślenia.
- Mam je w tym domu i oddam ci wszystko, ale nie mam wobec ciebie żadnych obowiązków, bo nas porzuciłeś i przez niemal półtorej roku musiałam radzić sobie sama, bo moja matka też spieprzyła – głos Mathilde nie był spokojny. Przepełniony był nutą prozaicznych emocji, które scalały ją przez ostatnie miesiące, gdy musiała zadbać o ich egzystencję w pojedynkę – czasem korzystając z ciepła przyjaciół.
- Mia to nie jest twój problem i nigdy nim nie będzie – warknęła jeszcze na koniec, pozwalając jednej samotnej łzie spłynąć po policzku. - Nie jesteś jej ojcem, tak jak tego chciałeś.

Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Miarą jego miłości był fakt, że po wylądowaniu samolotu jego kroki skierowały się prosto do tej podłej chatki. Nie do matki, nie do ojca, nie do szpitala, nawet nie zdążył przywitać się ze swoim psem, po prostu zjawił się na progu, bo był pewny, że ją dostrzeże tutaj. Czy sobie wyobrażał tak ich spotkanie? A może ta pieprzona podświadomość i intuicja nakazała mu być właśnie tutaj i dowiadywać się z autopsji, że jest ojcem maleńkiej dziewczynki.
Jej wielkie oczy były największym dowodem, choć poza tym wydawała się bardziej podobna do matki. Do tej samej, która za chwilę miała zacząć ciskać mu kołki na głowie i był tego świadom.
Jak i faktu, że jako przyszły lekarz powinien reagować bardzo szybko na sytuacje kryzysowe. Nie mógł pozwolić sobie na panikę, gdy wokół rozgrywało się piekło i choć popisowo oblał pierwszy test, gdy osunął się na podłogę, teraz zamierzał się wykazać. Poprawka, to adrenalina i czysta złość przelewały się w jego żyłach tak mocno, że był wręcz przekonany, że gdy ktoś przyłoży ucho do jego ręki to usłyszy bulgotanie jak w wulkanie.
Nie było trzeba zaś długo czekać na erupcję i Bóg mu świadkiem, że spodziewał się katastrofy na miarę Pompei.
Może i dżentelmenom nie wypadało się unosić, zwłaszcza w towarzystwie młodocianych dam, ale to było jego młodociane dziecko, które matka przed nim ukrywała przez okrągły rok!
- Nie mieszaj do tego mojej rodziny - ostrzegł ją lojalnie, jeszcze zanim rozpętało się piekło, które miało ich oboje pochłonąć. - Do jasnej cholery, Matts, ta aborcja miała być szansą DLA CIEBIE, to nie ja miałem nosić w łonie to dziecko i zrezygnować ze swojej kariery. To tobie rujnowało ono życie, więc przestań myśleć, że chodziło o mnie! Ja bym sobie poradził z faktem, że mam córkę z byłą dziewczyną! - wrzasnął i od razu spojrzał w stronę łóżeczka, jak tu pogodzić bycie dobrym rodzicem i pragnienie zakopanie matki w głębokim rowie, na którym posadzi się róże?
Zdecydowanie powinni wydawać poradniki tego typu. Alfie był w stanie poświęcić na to pół swojej wypłaty, bo teraz czuł, że jednocześnie ma ochotę ją przytulić i udusić, koniecznie w tej kolejności, bo z trupami się nie zadawał.
Z ludźmi głupimi również nie, więc gdy oświadczyła, że to nie jest jego dziecko, zbyt gwałtownie złapał ją za nadgarstki i przysunął do siebie.
- Oj nie - tym razem jego głos był zimny, a jego jasne oczy przypomniały czysty lodowiec. - Miałaś je w brzuchu i wtedy mogłaś decydować o tym czy jest dzieckiem czy embrionem. Skoro jednak ją powołałaś na ten świat i ma moje geny to jestem jej ojcem. Jak teraz się czujesz, co? Nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, nienawidzisz mnie, ale do końca życia będę tatą Mii.. Serio, tak nazwałaś naszą córkę? - pytanie wyrwało mu się samo, bo przecież to nie była jakaś Genovia, choć i tu znalazły się wątki królewskie.
Na dodatek mała rozpłakała się w najlepsze, bo pewnie reagowała alergicznie na podniesione głosy. Pięknie, właśnie oblewał pierwszy egzamin z rodzicielstwa, a przed nim względnie całe jej życie.
O odpowiedzialności i świadomości tego miał pomyśleć dopiero potem, gdy już opadnie kurz i żyłka na jego czole nie przestanie tańczyć quickstepa.
I na co był ten jego powrót?

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Gdyby byli sobie bliżsi, zapewne ich kontakt pozostałby skropiony pięknymi słowami, które zawieraliby w wirtualnych literach instagrama. Jedynym warunkiem było pozostawienie Mii w sekrecie, zaś ona stała się bardziej rzeczywista niż ktokolwiek inny. Niż nawet oni, gdy kochali się miłością bezgraniczną. Wielokrotnie starali się wtedy latać na nieboskłonie uczuć, lecz im dalej brnęli we wzniosłe frazesy, tym bardziej Matts nie potrafiła zawierzyć ich prawdziwości.
Od zawsze miewała z tym problem.
¬Parsknęła więc pod nosem, kiedy zaczął wzniośle tłumaczyć, że to chodziło o nią i o nikogo innego. Temu też nie ufała, bo przecież od początku chciała być matką, nie mogąc pogodzić się z perspektywą usunięcia maleństwa, które rozwijało się w niej nader szybko. Zdążyła je pokochać, nim o wszystkim powiedziała Alfiemu, a potem sytuacja była na tyle dynamiczna, że szybciej zasłyszała o ewentualnej aborcji, aniżeli perspektywie wychowywania tej uroczej kruszyny razem.
Kiedy więc Buxton odszedł – zrezygnowała ze studiów.
Kiedy matka pewnego dnia również zniknęła – zdecydowała się sprzątać mieszkania i domy.
- Nie mieszać ich do tego… A przypomnisz, kogo był pomysł z usuwaniem ciąży? To chyba mój ulubiony fragment naszego związku – zakpiła z cynicznym uśmieszkiem, który rozpromienił blade oblicze Bennett, która nie spuszczała tęczówek z młodego mężczyzny. Wierzyła, że zachowa resztki rozsądku i nie zacznie zaprzeczać, że jego szanowni rodziciele nie maczali w tym palców.
- Alfie… Skończ pieprzyć, ok? – warknęła ostro, gdy wspomniał o fundamentach ich obecnej relacji i tym kim dla siebie byli. Oddychała spokojnie, mimo iż frustracja wypełniała kobiece wnętrze. Wydawało jej się, że stali w tym momencie po przeciwległych biegunach, dlatego nie byli w stanie się porozumieć. - Studiowałam artystyczny kierunek, po którym i tak skończyłabym w jakimś sklepie, pubie albo na recepcji hotelu, więc… Błagam, nie wmawiaj mi, że tutaj chodziło wyłącznie o mnie i o to, że aborcja miała uratować moje życie, skoro i tak nigdy nie wiązałeś ze mną przyszłości, a byłam materiałem przechodnim… Umówmy się, ale ludzie z twoich kręgów nie umawiają się z dzikusami – kpina uniosła się nad ich głowami, a ciemne oczy Mathilde pokryły się szklaną powłoką łez. Była rozdarta między słusznością tego, co powinna i czego nie powinna, ale po półtorej roku bez jego oddechu na swoim policzku o poranku i dotyku na wieczór – nie miała do stracenia zupełnie nic.
Nagłe szarpnięcie sprawiło, że w kobiecym umyśle powstawał kolejny scenariusz, gdzie stoją na wprost siebie, a wszelkie czarnomagiczne inkantacje docierają do sylwetki Alfiego, którego bez trudu mogłaby zamordować. Oczywiście, że tęskniła za fakturą jego skóry i przekraczaniem kolejnych granic, lecz ten moment wcale nie był dobry ani właściwy.
Z drugiej strony… Chłopak miał wiele szczęścia, bowiem jeśli wzrok potrafiłby zabijać, wkrótce odbywałby się pogrzeb ojca Mii.
Próbowała uwolnić się z jego zakleszczonych palców, ale była mała i zbyt krucha w perspektywie jego siły i sylwetki.
- Ty podjąłeś decyzję dotycząca bycia jej ojcem dawno temu, kiedy wspomniałeś słowem o aborcji, a co za tym idzie… Nigdy nie będziesz jej tatą, bo co… Przyznasz jej się, jak skończy osiemnaście lat, że chciałeś ją zabić? – syknęła, pozwalając samotnej łzie spłynąć po pyzatym policzku. - I serio, tak nazwałam… Masz z tym jakiś problem? Pewnie wolałbyś jakaś Hermenegildę, Margarethe czy inną Catherinę z piętnastoma przydomkami, ale nie… To Mia i jest najlepszym co mnie dzięki tobie spotkało! – krzyknęła, po czym odwróciła głowę w stronę łóżeczka córki. Nie lubiła, kiedy ta płakała, toteż wiedziała, że nie mogli powtarzać kolejnej awantury w jej obecności. Maleństwo było zbyt wrażliwe.
- Po co ci to było, co? Radzę sobie bez ciebie i matki.
I nie kłamała. No, prawie.

Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nadal był dziwnie wyrwany ze szkockiego życia, w którym przeważały szybkie, szpitalne znajomości, walka o asysty przy operacjach i osiąganie jak najwyższych wyników. Wydawało mu się to realne- tamta egzystencja, którą butnie zakończył kilka dni temu podejmując decyzję o wyprowadzce. To tutaj zaś było jak senna mara, śnił bowiem najbardziej przerażający koszmar swojego życia.
Nie był przecież jeszcze gotów na ojcostwo, a przede wszystkim nie był jeszcze przygotowany do przetworzenia tej informacji. Mentalnie został na progu jej domu podziwiając jak dobrze wygląda w poświacie księżyca, a już musiał zmagać się z faktem, że został ojcem.
Ona miała na to dziewięć miesięcy, on zaledwie dziewięć minut z czego pięć przeleżał nieprzytomny na podłodze, więc (według własnego mniemania) miał prawo przynajmniej do chwilowego dyletanctwa.
Najwyraźniej jednak Mathilde Bennett nie brała jeńców i wytoczyła potężne działa w postaci jego rodziny, której i tak dziwnie nigdy nie rozumiała. Może i oni byli bandą największych snobów, jakie nosiła australijska ziemia, ale i ona również nie wykazywała chęci zrozumienia ich. W tym starcie panował wszechobecny remis i choć zazwyczaj Alfie był do swoich bliskich krytycznie nastawiony, tym razem czuł, że musi oponować przed oskarżeniami.
Nawet jeśli tak naprawdę gra nie była warta świeczki, bo przecież nie o to mieli rozdzierać swoje szaty. Nie o decyzję, która i tak okazała się błędna, ale skoro już kłócili się o wszystko to do puli swobodnie można było dorzucić jego rodziców.
Jak była taka mądra to mogła nawet winić jego tchórzofretkę o to, że decyzję o jej ciąży przetrawił jak typowy gówniarz. Niedojrzale i przy okazji ratując się ucieczką na inny kontynent.
- Moja mama ZASUGEROWAŁA jedynie, że jesteśmy zbyt młodzi na rodzinę. Miała rację, wiesz? To jest człowiek, potrzebuje doświadczenia, uwagi, wiesz jak łatwo to można spieprzyć? - wskazał na łóżeczko. Tego obawiał się najbardziej: że ktoś wręczy mu uformowany z nich materiał genetyczny, istotę tak doskonałą, a on weźmie ją i spieprzy, bo przecież nadal nie umiał sobie zorganizować wielu rzeczy. Zwykle uważał, że nim trzeba się zajmować, a tu stawką było zależne od niego dziecko.
Jak i od matki, która obecnie przekraczała poziomy absurdu podczas tej rozmowy. Nie mógł na nie zaprzeczyć, świadom tego, że czasami trzeba wyrzucić wszystko jednym tchem, ale gdy usłyszał, że miała być dla niego materiałem przechodnim, aż coś się w nim zagotowało.
- Kochałem cię! Nigdy nie myślałem o tobie jako o kimś na trochę! To nie jest jakaś telenowela, w której uboga dziewczyna spotyka księcia, więc przestań! - nie mógł już powstrzymać krzyku, który jednocześnie wynikał z jego bezradności. Alfie Buxton nigdy nie przywykł do płaczących kobiet więc jej zachowanie odbierało mu zdrowe zmysły. Była jak jedna z tych istot, którym przychyliłby nieba, a okazywało się, że skrzywdził ją najbardziej na świecie.
Na dodatek zaś do wciąż nieprzetrawionej wiadomości o ciąży docierał fakt, że chciała odebrać mu ojcostwo. Nie był w stanie na razie się przed nią bronić i w akcie absolutnej desperacji złapał ją mocno za ręce.
- Jasne, że jej to powiem! Jako dobry ojciec pokażę jej, że jestem tylko człowiekiem i popełniałem błędy! Nie odbierzesz mi jej, a imię… Zmieni się na jakieś przyzwoite - zdecydował, ale gdy odwróciła głowę, poczuł, że musi spuścić z tonu.
To te pieprzone łzy, które rozrywały mu serce i sprawiały, że spoważniał, zupełnie jak nie on. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Musiało ci być trudno bez mamy… - i nie dodał, że bez sukinsyna, który okazał się być ojcem tej małej dziewczynki.
Poczucie winy miało spaść na niego później i być kamieniem młyńskim, uwiązanym u jego szyi na dobre. Na razie chciał jedynie dopuścić do siebie myśl, że jest ojcem.

mathilde bennett
ODPOWIEDZ