organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Najbardziej nie rozumiała w tym wszystkim tego, jak doszło do momentu, w którym czuła, że Richard się z nią żegna. Dla niej nie było to nawet cieniem możliwości, gdy wykręcała jego numer na telefonie. Chciała go tylko upewnić, że u niej wszystko dobrze, żeby się nie martwił, że ich spotkania będą musiały poczekać, ale nie zostać zakończone, więc teraz po prostu... była pogubiona.
Sama ani razu nie rozmawiała z Nathanielem o Remingtonie, od czasu tego wieczoru, gdy strażak ją pobił. Wtedy faktycznie był wściekły, ale przecież to nie tak, że mógł jej zabronić, prawda? Poza tym Divina szczerze wierzyła, że na dłuższą metę ta kwestia nie będzie nawet gangstera interesowała.
- Och... kochasz ją? - dla Diviny pewne kwestie były dość proste. Sama nie miała żadnego doświadczenia w większości ludzkich relacji. Wydawało jej się, że pocałunki powinny być zarezerwowane dla osób, które darzy się miłością, chociaż z drugiej strony w Shadow widziała mimochodem wiele obściskujących się osób, ale jednak wierzyła, że Richard do nich nie należy. Była naiwna, może nawet zbyt naiwna, by funkcjonować w tym świecie. - Przykro mi, że wam nie wyszło - dodała, nie będąc najlepszym człowiekiem do rozmowy o związkach, bo jak już zostało wspomniane, o tych nie wiedziała praktycznie nic.
- Nie rozumiem - zmarszczyła nos, naprawdę nie rozumiejąc jego toku myślenia. Nie chodziło jej natomiast o to, że on sam i Hawthorne mieliby sobie poradzić. Chodziło jej raczej o blondynkę. - Dlaczego pani Campbell miałaby się mną opiekować? - poprawiła się nieco na łóżku, nagle czując się tak, jakby wszystko ją uwierało, ale może było to fantomowe. - Moja osoba w ogóle jej nie dotyczy, należy jej się spokój - stanęła w obronie blondynki, bo mimo, że ta nie darzyła Norwood sympatią, to jednak organistce było jej zwyczajnie szkoda.
Nie mogła wiedzieć, jakie rozterki targały Richardem, ale gdyby się rozłączył i zerwał z nią kontakt, nie miałaby do niego żalu. Bolałoby, jak zawsze, gdy ją porzucano, ale ostatecznie w chwili, gdy stał się ważniejszy, wiedziała, że pewnego dnia go to przerośnie i zniknie. Wszyscy ją opuszczali, taka była kolej rzeczy. Była przeklęta i w ten sposób przynajmniej mogli siebie chronić.
Skrzywiła się natychmiast po tym, jak przeklął, nie lubiła gdy ludzie to robili i mimo przebywania w tej konkretnej posiadłości, wątpiła, aby kiedykolwiek miała do tego przywyknąć. Mimo to nie upomniała go, jak zawsze, na pierwszym miejscu stawiając pokorę.
- Przecież on mnie tutaj nie uwięził - zaczęła nieco spanikowana, bo nie spodziewała się takiego wybuchu i kompletnie nie wiedziała, jak ma na niego zareagować. Maszyna, do której nadal była podpięta zakomunikowała przyspieszony puls, więc wzięła głębszy wdech by nad tym zapanować. - Jeśli pragniesz mojego szczęścia, to dbaj o siebie. Nie chcę, żebyś niszczył sobie życie przez narkotyki i ty sam tego nie chcesz. Masz możliwości, Richardzie, więc znajdź też w sobie odwagę, by z nich skorzystać - mimo tych głębokich oddechów, nadal emocje w niej szalały, bo była przerażona, a w jej stanie nie było to najlepszym scenariuszem. Nie powinna się denerwować, ale jak tu zachować spokój, gdy wiesz, że ktoś jest o krok od takiego błędu, a nie możesz nic zrobić? Czuła już, że tej nocy nie zmruży oka, że będzie się bała, co się z nim dzieje. - Nie rób głupstw, błagam - była zmęczona, nie miała sił, a szczypanie pod powiekami tak kusiło, że się mu poddała i poczuła, jak łzy wypełniają jej oczy. To wszystko nie tak miało wyglądać.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nadal w głowie miał słowa Pearl, że Divinie prędzej czy później stanie się krzywda i poniekąd to sprawiało, że chciał ją pożegnać. Fakt, brzmiało to okrutnie płytko, ale nie sądził, że kiedykolwiek zniesie jej śmierć. Zrobiłby wszystko, by była bezpieczna, ba, oddałby nawet całą swoją kokainę za tę pewność, a miał związane ręce. Jasne, chciał ją uprowadzić i wywieźć, ale wiedział, że to tylko urojenia naćpanego chłopca. Nigdy by się na to nie zgodziła. Tu miała swój dom i chyba powoli rozumiał, czemu tak uwielbia nagrobki. Szykowała sobie swój własny i miała gdzieś, że zostawi go na tym świecie samego. A on bez jej obecności zwariuje.
Czuł się zupełnie tak jakby z jej potencjalną śmiercią miało wyginąć na całej ziemi dobro. Norwood była dla niego jak ten dinozaur moralności, prawości i taktu, a Nathaniel jawił się powoli jak ten okrutny meteor, który miał doprowadzić do jej unicestwienia.
Dlatego śmieszne wydało mu się pytanie o to czy kocha Pearl Cambell.
Nie z powodu tego, że nie był zadurzony w blondynce. W końcu był czas, w którym był gotów całować ślady jej stóp. Chodziło raczej o to abstrakcyjne zestawienie tematów. Myślał teraz intensywnie o Norwood, o jej bezpieczeństwie, a nie o tej beztroskiej zabawie w kontenerach. Ta cała historia wydawała mu się nagle błahym dzieciństwem, które odeszło w niepamięć odkąd zaczął się ten cały dramat z organistką w roli głównej.
- Nie wiem czy ją kiedykolwiek kochałem - przyznał więc całkiem szczerze. - Iskrzyło między nami, myślałem, że może mamy szansę, ale to ona powiedziała mi, że jesteś przeklęta i dlatego wtedy, w porcie… Nie wybaczę tego sobie do końca życia, Divino. Nawet jeśli ty mi wybaczysz to ja nie potrafię - i poniekąd nie umiał też wybaczyć przez to Pearl, choć ostatnio pewne wydarzenia ich zbliżyły do siebie.
Czytaj, rozmawiali, a to był już dla nich znaczący postęp.
I właściwie znowu ta konwersacja miała wpływ na to, co targało jego wnętrznościami. Myśl o tym, że straci dziewczynę była tak druzgocąca, że całkowicie się rozklejał podczas głupiej rozmowy telefonicznej. Właściwie już mógłby pogratulować sobie opanowania.
- Nie rozumiesz? - powtórzył. - Jak ci to wyjaśnić? Gdy chcesz uderzyć w kogoś to zazwyczaj uderzasz w jego najsłabszy punkt. Ty jesteś tym punktem dla Nathaniela, więc grozi ci niebezpieczeństwo. Pearl może się z nim zna i tropi różne, dziwne rzeczy, ale ona zawsze igra z losem. Ty na to nie zasłużyłaś - wyjaśnił i poczuł narastającą złość.
Gdyby tylko wiedział wcześniej to zatrzymałby ją na pieprzonym cmentarzu i piliby sobie w kryptach herbatki. Byłaby bezpieczna i spokojna o swój los. Obecnie przebywała w strzeżonej rezydencji, ale co będzie, gdy wyjdzie na wolność?
Jak Dick odnajdzie się w świecie, w którym jej nie ma, bo dla jej własnego dobra powinna zostać więźniem w złotej klatce?
- Ale powinien, wiesz? - dokończył myśl. - Wrócisz na cmentarz, a za miesiąc ktoś od jego wrogów cię dorwie. Tyle, że będąc tam… my nigdy już się nie zobaczymy - znalazł się w impasie i tylko sygnał z maszyny monitorującej jej oddech uświadamiał mu, że powinien się uspokoić.
A także jej urwany oddech.
- Viny, nie płacz, proszę cię… - i każdemu innemu odpowiedziałby, że nie powinien mu sprzedać tekstów z ulotki dla ćpunów, ale nie jej. - Ja obiecuję, że nie zrobię niczego głupiego, ale nie płacz mi tu, proszę - powtórzył bezsilnie, bo jak każdy mężczyzna panikował, gdy kobieta zaczynała ronić przy nim łzy.
Znowu ją krzywdził, pierdolony egoista.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nigdy nie podejrzewałaby, że jej osoba może dla kogoś się liczyć w takim stopniu, w jakim miało to miejsce w życiu Richarda. Przez większość swojego żywota ludzie jej unikali, a ona unikała ludzi, wierząc, że tak dla wszystkich jest najlepiej. Nigdy nie nauczono jej czuć się potrzebną, bo też zawsze zawadzała i budziła odrazę. Świat, w którym przyszło jej się obudzić po śpiączce wywołanej postrzałem był więc nową rzeczywistością. Nagle byli ludzie - nawet jeśli nie było ich zbyt wiele - dla których coś znaczyła i którzy jej pomagali, chociaż tego nadal nie potrafiła pojąć. Wszystko wydawało się tak nierealne, że spodziewała się, że zaraz zostanie jej to odebrane i to dość boleśnie.
- Iskrzyło? - o uczuciach wiedziała niewiele, bo i skąd i od kogo? Tyle, co wyczytała w książkach i zaobserwowała gdzieś tam w szarej codzienności odludka. Uczyła się więc nieco wolniej, wiele terminów nie rozumiała, ale ostatnio jakoś tak dotkliwiej odczuwała te swoje braki. Jakby nagle zaczęło jej zależeć na tym, aby wiedziała nieco więcej, aby nie obce były jej te drobne zmiany, jak przyspieszone tętno i nieznośne rumieńce. - Miała rację, myślę, że naprawdę jestem - przywołała się do porządku, bo być może sama odpłynęła za bardzo w swoje rozmyślenia. - Ja już wybaczyłam, nie byłeś sobą, a to tylko pokazuje jak okropne są narkotyki - westchnęła, bo było jej coraz ciężej prowadzić rozmowę. Leki nasenne nie były zatrważająco silne, ale na tyle, by jeszcze wyraźnie osłabiony organizm chciał im się poddać, trochę więc czuła, że zaczyna walczyć o tę rozmowę.
Zaskoczyło ją to, jak nazwał ją słabym punktem Nathaniela i może nawet nieco rozbudziło, ale o dziwo, nie chciała się z nim spierać w tej kwestii. Bardziej chodziło jej o coś innego. - Tylko, że nawet gdybym była jego słabym punktem, to wciąż... to nie problem pani Campbell - zauważyła dość nieśmiało, bo nie zaprzeczyła temu, że mogła by być dla Nathaniela ważna i przez to samo w sobie, poczuła jak się rumieni.
Nie myślała o tym, co będzie potem. Zawsze czekała na swoją śmierć, więc jej wizja nie napawała jej lękiem. Ostatnio tylko zrozumiała, że może już aż tak bardzo nie chce umierać, ale to też nie oznaczało, że miała unikać przez przeznaczeniem. Wierzyła, że Bóg coś dla niej zaplanował i niczyje starania i tak na to nie wpłyną.
- Wszystko będzie dobrze, jeśli będę miała umrzeć, to i tak umrę - miała nadzieję, że tymi słowami go nieco podniesie na duchu, bo sama nieszczególnie widziała w nich coś przygnębiającego. Poza tym nadal była na silnych lekach, to dlatego. - Nie może mnie uwięzić - zmarszczyła nos, bo ten pomysł sam w sobie brzmiał dla niej niesamowicie absurdalnie i może nawet poczuła jakieś niezadowolenie na myśl, że Dick uważał to za dobry pomysł. - Richardzie, kiedy ja potrafię o siebie zadbać, zawsze sobie radziłam i nie boję się jego wrogów. Pan ma dla nas wszystkich jakąś misję - wyjaśniła, przymykając przy tym oczy. Sama czuła się spokojnie z tym tematem, to inni zdawali się być bardziej przejęci od niej. - Poza tym jego wrogowie pewnie bardziej chcieliby dorwać pana Hawthorne'a, a on swobodnie żyje - zauważyła, bo nie widziała powodów, by miały dotyczyć ich inne zasady. No, ale potem faktycznie emocje wzięły nad nią górę.
- Jeszcze nie płaczę - przyznała cicho, bo dopiero się jej na ten płacz zbierało, walczyła z nim, kiepsko, bo kiepsko, ale walczyła. - To dobrze, pamiętaj co mi obiecałeś, Richardzie - powiedziała nieco przytomniej, ocierając słone ślady z polików, bo kilka łez po nich jednak spłynęło. - Jak wyzdrowieję, spotkamy się znów na herbacie, dobrze? - poprosiła jeszcze, bo nagle poczuła, że potrzebowała takiego zapewnienia, aby poczuć się spokojniej i faktycznie móc na moment przestać się o niego martwić.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Sam Dick najbardziej obawiał się faktu, że kiedyś ją skrzywdzi, że ją zostawi i sprawi tym jej przykrość. Nigdy nie odczuwał niczego podobnego w stosunku do kogokolwiek. Zwykle jego relacje były płytkie i powierzchowne, a przede wszystkim skupione na jego odczuciach. Tymczasem Divina na tyle skutecznie się wdarła do jego podświadomości, że budził się zlany potem na myśl o tym, że ją rozczarowuje. Po raz pierwszy pojawił się ktoś w jego życiu dla kogo nieudolnie, ale wciąż próbował walczyć ze samym sobą. Odkrycie to było jednocześnie ożywcze, jak i przerażające. Sama myśl o tym, że może ją zawieść, sprawiało, że budził się zlany potem.
A tymczasem rozprawiali o Pearl, wobec której miał uczucia może bardziej jasne i zrozumiałe dla niego. Podobała się mu, kręciła go jej odwaga i pewność siebie, a także ta delikatna troska, jaką mu okazywała. Wiedział jednak już, że z tej mąki chleba nie będzie, a jak już to potworny zakalec, dlatego uśmiechnął się do dziewczyny, choć Norwood zapewne nie czuła tego grymasu przez telefon.
- Po prostu myślałem, że możemy być razem, ale ona nie jest zainteresowana. Kto byłby, skoro jestem wstrętnym ćpunem - parsknął, ale od razu spoważniał. Odkąd ją pobił, nie myślał o niej w tej kategorii. Dla niego była wręcz błogosławieństwem, więc podobne banialuki sprawiały, że czuł się nieswojo.
- Skończ z tym, proszę. Nie jesteś w żadnym stopniu przeklętą. Może i twoje życie to jedna wielka chuj.. tragedia, ale to nie jest twoja wina i nie możesz też myśleć, że na wszystkich sprowadzasz nieszczęście. W końcu dokonałaś cudu i ktoś taki jak ja z tobą rozmawia, a nawet bardzo mocno cię lubi - i w tym wypadku również musiał pobłogosławił linię telefoniczną i zacofany dwudziesty pierwszy wiek, który pozwolił mu na ukrycie twarzy. Ta bowiem spłonęła rumieńcem jak u dziewicy, która pierwszy raz spotyka swojego wybranka.
Co by na to powiedział Nathaniel? Albo Pearl, która mimo wszystko się przejmowała?
Może dlatego poczuł, że w pewien sposób musi zabawić się w adwokata diabła (zupełnie jak kiedyś przy tym gangsterze) i postarać się przedstawić punkt widzenia Cambell. Jak na to wszystko Divina wydawała mu się okrutnie rygorystyczna.
- Ona już taka jest, że się martwi. Nie rozumiem czemu akurat obawia się o tego całego Nathaniela, ale o ciebie trzeba się martwić... - i aż zacisnął zęby, by nie krzyczeć, gdy usłyszał największą potwarz. Tak, po tym wszystkim ona mu po prostu weźmie i umrze?! Czy ją już do reszty pogięło po tej morfinie, która dostawała?!
- Nie możesz umrzeć, rozumiesz?! Ani mi się waż, bo ja tego nie zniosę! - wykrzyknął stanowczo i aż wzniósł oczy do nieba, gdy usłyszał, że Pan ma dla niej misję. - Czekaj, bo ty mówisz, że jakiś tam Bóg ma miliardy ludzi na świecie i dla ciebie ma specjalne zadanie? Ja mam wrażenie, że Bozia to taki Gargamel w wiosce smerfów, a ty o nim mówisz jak o ojcu... choć mój tata nigdy mnie nie kochał - westchnął, na pewno to mieli wspólne- Bóg i jego stary. Obaj robili wszystko, by się go pozbyć. Nie sądził, że znajomość z Diviną coś w tym boskim planie zmieni, choć miał wrażenie, że właśnie zaczyna grać na specjalnych kodach.
Westchnął cicho, gdy stwierdziła, że spotkają się na herbacie.
- Obiecujesz? - zapytał z powątpiewaniem, bo przed chwilą swobodnie dywagowała nad swoją śmiercią, więc wydawało mu się to dziwnie odległe.
Najgorszym jednak był fakt, że zrozumiał, że naprawdę nie dałby rady bez niej. Brzmiało to żałośnie i kiczowato, ale przywiązał się do tej dziewczyny i świadomość jej utraty budziła w nim najgorsze demony.
- Jeśli będziesz żyć i nie płakać to nie wezmę - złożył obietnicę i nagle pojął, że to będą słowa, które będą wymagać od niego nieludzkiego wręcz wysiłku.
Może Divina, nafaszerowana lekami nie będzie ich pamiętać. Na to poniekąd liczył, choć tylko dla niej był gotów na poświęcenie tego typu.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Mało miała w swoim życiu ludzi, których jej los w ogóle obchodził, dlatego kiedy już jacyś się znaleźli, nie chciała wcale by znikali. Odkąd poznała smak towarzystwa, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że był on o wiele przyjemniejszy od samotności, chociaż nadal do tej refleksji podchodziła nieufnie i z rezerwą. Nie chciała się rozczarować, gdyby znów miały jej zostać tylko duchy z cmentarza za kompanię. W końcu wiedziała jaka jest i jak niewiele ma do zaoferowania, więc obawy, że niebawem wszyscy się nią znudzą lub rozczarują, wydawały jej się wielce uzasadnione.
- Nie mów tak o sobie, Richardzie. Masz wiele do zaoferowania - nie zgodziła się z nim, gdy tak nieładnie o sobie mówił. - Może jeszcze nie wszystko stracone? - dodała zaraz, chociaż o związkach wiedziała niewiele. Mimo to wolałaby, aby Richard nie tracił zbyt szybko nadziei, a już na pewno nie zamierzała go straszyć tym, że zostanie samotny. W ten scenariusz w ogóle nie wierzyła, bo chociaż bez wątpienia Remington popełnił w życiu ogrom błędów, to Divina dostrzegała, że ich żałował.
- Mam dużo cudzego nieszczęścia na swoim sumieniu... - westchnęła pod nosem, krzywiąc się delikatnie w momencie, gdy jej rozmówca przeklął, ale nic nie powiedziała. Wątpiła, że do takich słów kiedykolwiek się przyzwyczai, ale przynajmniej próbowała je ignorować, tak jak zaczepki pod jej adresem, czy dynie wystawiane w Halloween, a nawet osoby hałasujące na cmentarzu czy w kościele. Zwyczajnie różni ludzie zachowywali się inaczej, a ona, tym bardziej teraz, gdy z nimi obcowała, musiała do tego przywyknąć. - Ale cieszę się, że mnie lubisz, bo i ja bardzo ciebie polubiłam - przyznała bez bicia, uśmiechając się pod nosem. Wzrok jej zatrzymał się na księżycu, który teraz świecił na niebie, jak lampion przyczepiony do nieboskłonu i zastanawiała się, czy Richard także go widzi.
- Dużo mi pomaga, doceniam to bardzo, po prostu nie chcę nikomu sprawiać problemów, a stale to robię - zauważyła zgodnie z prawdą, bo przez jej próbę uratowania Hawthorne'a, nagle pełno osób cierpiało. Gdyby zginęła, nie byłoby tyle problemów, ale na myśl o tym Remington nie zareagował zbyt spokojnie. Aż musiała przymknąć oczy, by to jakoś przyswoić.
- Bóg dla wszystkich ma jakiś plan, nawet dla Ciebie Richardzie - odpowiedziała spokojnie, a zaraz postanowiła go uspokoić. - No i nie martw się, tutaj nie umrę, naprawdę o mnie dbają - zapewniła, bo chciała, aby nie musiał sobie niepotrzebnie jej osobą zaprzątać głowy. Poza tym nie kłamała, nie był to żaden psikus, bo nigdy nie żyła w tak dobrych warunkach, jak aktualnie. Miała opiekę medyczną, jedzenie, czyste warunki do życia, trochę jak w bajce, chociaż nie zapominała przy tym u kogo się znajdowała. Nie chciała przymykać oka na nieco mniej nieskazitelne aspekty tej opowieści.
- Obiecuję - przyznała też od razu, bez zawahania, ale te przyszło po chwili, gdy pewien pomysł zrodził się w jej głowie. - W zasadzie to... gdyby pan Hawthorne się zgodził, może chciałbyś mnie odwiedzić? - była niby na silnych lekach, ale naprawdę wierzyła w powodzenie tego planu, a chyba najbardziej bała się o Richarda i o to, jak on sobie radził ze swoim nałogiem. Niby powiedział, że jak będzie żyć, to on nie weźmie narkotyków, ale i tak uznała, że spotkanie pomoże mu w tym postanowieniu wytrwać. - Proszę, dbaj o siebie i nie truj swojego organizmu tym obrzydlistwem - dodała na wydechu, ale mimo zmęczenia, cieszyła się ze złożonej przez niego obietnicy i chociaż to naiwne, naprawdę chciała wierzyć, że jej nie okłamie. Może tym samym przeceniała jednak swoją rolę, ale uparcie próbowała szukać w ludziach dobro.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie potrafił się nią znudzić, choć przecież był specjalistą od opuszczania ludzi, ot tak. Bliscy wokół niego zmieniali się jak w kalejdoskopie i nic nie było mu dane na stałe. Przez lata biały proszek pełnił rolę jego najbliższego przyjaciela i wobec niego był wierny. Ba, oddawał mu swoje zdrowie, pieniądze, wolny czas i karierę. Takiego kumpla normalnie ze świecą szukać. To dzięki niej i dzięki temu odczuciu, że chce być obok niej jak najdłużej, w ogóle rozważał zerwanie tej toksycznej relacji. Może jak na razie były to czcze obietnice, ale od czegoś trzeba było zacząć, prawda?
A może od terapii i przekonania, że mimo wszystko jest cokolwiek wart? Tego typu rzeczy przychodziły mu bowiem z ogromnym trudem, więc uśmiechnął się lekko, gdy uznała, że nie wszystko jest stracone. Przy całej sympatii, jaką kierował w stronę Pearl rozumiał, że jest to już przegrana sprawa i trzeba odpuścić.
- Miałem kiedyś dziewczynę, wiesz? Zawsze myślałem, że będzie moją przyszłą żoną… - i skłamałby, gdyby nie pojawiała się coraz częściej w jego wspomnieniach. Raz otworzona puszka Pandory nie mogła się domknąć, choć Ainsley było daleko od tych, które przynoszą nieszczęścia. Była wówczas istnym błogosławieństwem dla niego.
Również i Divinę postrzegał w ten sposób, a rzucone na odczep słowa Pearl o tym, że jest przeklęta, nie miały teraz racji bytu. Nikt tak doświadczony przez Boga i umocniony jego łaską nie mógł być przeklęty.
- Jak to jest? - zapytał więc z ciekawością. - Jak możesz wierzyć w gusła i klątwy, skoro wierzysz w Boga? To się nie wyklucza? - nie potępiał, jak dla niego mogła należeć nawet do Zakonu Jedi, ale był zainteresowany.
Tak, również widział księżyc, ale nie widział w tym niczego porywającego. Taki sam zawisł na niebie ostatnio i pewnie przez najbliższe miesiące również będzie niezmienny. Tak właściwie to była jedyna stałość w jego życiu, oczywiście poza remizą.
Dobrze, jeszcze do rzeczy niezmiennych należał fakt, że Norwood obwiniała się absolutnie o wszystko, łącznie ze swoim postrzałem. Doceniał, że nie widzi jak popisowo przewraca oczami.
- Ja uważam, że jesteś dla niego tym, czym jesteś dla mnie. Błogosławieństwem - powtórzył z naciskiem - i tak, pewnie pod tym względem Bóg ma jakiś plan w stosunku do mnie, ale jeszcze nie jestem pewien jaki - uśmiechnął się. Wiedział, że właśnie podejmuje swoją własną decyzję, choć Divina pewnie wmieszałaby w to wszystkich świętych, gdyby tylko mogła. Na pewno jednak było to wydarzenie wiekopomne, bo Dick nigdy nikomu nie obiecywał, że przestanie ćpać. Nie składał tego typu obietnic bez pokrycia, bo zawsze kończyły się one potwornym rozczarowaniem.
Tym razem jednak zrobił to i czekał aż świat zapłonie. Na razie jednak księżyc wisiał jak po staremu, a dziewczyna proponowała mu odwiedziny w domu szatana. Prawda była taka, że Remington wolałby paść trupem niż przekroczyć progi tego człowieka, ale przecież nie mógł jej po raz kolejny zawieść. Nie, gdy tak tęsknił za nią i praktycznie doprowadził ją do płaczu.
- Byłoby mi bardzo miło, gdybym mógł cię odwiedzić - stwierdził cicho, ale nie robił sobie zbyt wielkich nadziei. Ten mężczyzna przecież go nienawidził. - Odpoczywaj i nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze, żegnaj - sam nie wiedział, skąd wzięło mu się to dramatyczne pożegnanie, więc żeby złagodzić wymowę tych słów, wysłał jej swoje zdjęcie.
Pearl będzie wiedziała jak usunąć, a Divina mogła podziwiać go uśmiechniętego, nieogolonego i z wilgotnymi oczami, ale wciąż czystego.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Mimo wszystko cieszyło ją to, dokąd ta rozmowa zmierzała, a raczej jak aktualnie wyglądała, bo miała wrażenie, że udało im się zażegnać pewien kryzys, który gościł między nimi jeszcze chwile temu.
- Musisz mi o niej kiedyś opowiedzieć - poprosiła, ale wiedziała, że nie jest to temat na teraz, bo mimo chęci, coraz bardziej zaczynał jej doskwierać brak energii. Czuła, że jutrzejszego ranka będzie ledwo żywa, a nie chciała nikogo martwić jeszcze bardziej. - To musi być miłe... kochać i być kochanym - dodała nieco ciszej, przymykając na kilka chwil oczy. Jeszcze nie zasypiała, ale czuła, że w każdej chwili może jej się to przytrafić. Próbowała za wszelką cenę trzymać się tej rozmowy, ale powoli nie dawała już rady.
- Wierzę w bycie przeklętym przez Boga, to nie gusła... to raczej kara, a tych w Biblii było sporo - odpowiedziała spokojnie, uśmiechając się pod nosem, kiedy głową mościła się już w miękkiej poduszce, świadoma tego, że gdy wróci do swojego domu, nie będzie mogła sobie pozwolić na podobne wygody. Nie powinna więc do nich przywykać, ale siłą rzeczy powoli tak się działo, tym bardziej, że w łóżku tym spędzała praktycznie całe dnie.
- Miło byłoby dla kogoś być błogosławieństwem... ale tak naprawdę wprowadzam tylko zamęt - nie chciała w tej kwestii ustępować, w końcu znała swoje przewinienia i winy. Była ich boleśnie świadoma, bo każdą osobę, która przez nią cierpiała, widziała podczas każdej wieczornej modlitwy.
- Poproszę go, wyjaśnię, mam nadzieję, że się zgodzi - jego odpowiedź tchnęła w nią nieco energii, ale też nie za wiele, przez co nawet się nie spierała, gdy kazał jej odpocząć. Po prostu położyła się jeszcze wygodniej i naciągnęła na siebie pachnącą jaśminem kołdrę o bardzo przyjemnej fakturze. - Modlę się o ciebie, więc wiem, że będzie, ale ty też się dla siebie staraj, proszę - dodała znacznie ciszej. - Dobranoc, śpij dobrze, Richardzie - dodała i potem nie pamiętała już kto się odłączył. Trochę intuicyjnie otworzyła zdjęcie, uśmiechając się ostatni raz tej nocy, a potem po prostu odpłynęła, pozwalając sobie w końcu na sen, którego tak potrzebowała. Jeśli miała stanąć na nogi, naprawdę musiała o siebie zadbać i pozwolić innym, by ci otoczyli ją swoją opieką, nawet jeśli tej do końca nie rozumiała.

<koniec> :cross:
Dick Remington
ODPOWIEDZ