zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Słowa. Pamiętał jak ojciec mu powtarzał, że mają wielką moc i wówczas zaśmiewał się jak gówniarz do łez. Co innego mógł czynić, gdy takie tezy stawiał przed nim kaznodzieja z Bożej łaski? (dosłownie). Z czasem jednak zrozumiał, że wcale nie chodziło o działalność Jebbediaha seniora jako pastora. To raczej było wytłumaczenie tego szkalowania, którego był świadkiem jako dziecko. Jego ojciec nie był człowiekiem grzesznym, przez całe życie unikał zwady z sąsiadami, a i tak poprzez własnego rodzica był skazany na potępienie. Nie miał w orężu niczego, bo trudno było występować przed nienawistnymi opiniami i plotkami, które płynęły z każdej strony. Dopiero po latach jego syn miał zacząć się zastanawiać czy to właśnie one nie doprowadziły do tego, że w końcu zwariował.
I chyba dobijając powoli do pięćdziesiątki (jeszcze mu trochę zostało, ale hiperbolizował sobie śmiało) uświadamiał sobie, że staje przed podobnym wyzwaniem. Wprawdzie dotąd myślał, że choroba psychiczna, która jak klątwa objawiała się w każdym pokoleniu Ashworthów jest spowodowana czynnikami wewnętrznymi, ale przez ostatnie miesiące bardzo prędko zmieniał zdanie. Światopogląd wręcz, bo przecież wystarczyło, że jego matka zamknęła oczy, a cały świat, jaki znał i jaki był mu bliski, rozpadł się mu w rękach. Pozostało mu jedynie pogodzić się z nieuniknionym, to jest z oddaniem swojej ukochanej farmy i zwierząt bratu, a potem zamieszkaniem w podłej dzielnicy.
Nawet to nie kosztowało go jeszcze aż tak wiele – tak, zostawił serce wśród swojej trzódki i nigdy go nie odzyskał – ale fakt, że przy okazji stracił Audrey. A co najgorsze, zupełnie jak w tym popieprzonym filmie o dniu świstaka, tracił ją każdego dnia. Mimo że rozstali się miesiące temu to właśnie teraz powracała do miasteczka i ponownie wzbudzała w nim to, co próbował uciszyć. Nie z powodu obojętności, wręcz przeciwnie, sądził, że pewnego dnia po prostu pęknie i będzie musiał sobie uświadomić jak wiele przyszło mu stracić.
Nie spodziewał się jednak, że ta świadomość, ten nagły ból uderzą go po ostatniej szarpaninie z nią, gdy już wiedział na pewno – zawiódł i doprowadził ją do okrutnego cierpienia. I zupełnie, jak kiedyś ojciec odkrywał, że każde wypowiedziane przez niego słowo siekło jak miecz obosieczny. Wbijał się nie tylko w serce dziewczyny, ale przede wszystkim jego. To samo, pozostawione gdzieś przy utraconych zwierzętach. Cholera jasna! Nigdy jednak nie był bliżej utraty zmysłów jak wtedy, gdy po zakupieniu jeszcze jednej butelki spacerował w porcie i obserwował wodę pod swoimi stopami.
Nigdy nie był typem samobójcy, wręcz ich potępiał razem ze swoją ukochaną kongregacją, ale nagle zrozumiał znacznie więcej niż wcześniej. I widział swojego dziadka, błądzącego po ulicach nago, ojca, który głosił upadek Babilonu i wreszcie siebie, już o krok od dołączenia do tej palestry najbardziej znamienitych i przeklętych. Podczas gdy oni jednak całkiem zatracali się ku wyższym celom i odnajdywali w nich pociechę, Jeb zrozumiał, że jemu przyszło stracić wszystko i nie potrafił się w tym znaleźć.
Rodzina, farma, sąsiedzi, zwierzęta… Audrey, kolejność wcale nie była przypadkowa, bo na myśl o niej wyzerował butelkę i choć tani bimber przypominał mu zupełnie inną dziewczynę to nie o niej myślał, gdy opierał się o barierkę. Opierał, dobre sobie, przechylał się przez nią wyraźnie, czując, że tym razem może się wyspać.
Z rybami, na dobre i ku wieczności. Boże, jak bardzo musiał być pijany, skoro ręce mu drżały, a on sam rozważał nie tyle samobójstwo (bo to by mu nie przeszło przez usta), ale ucieczkę. Szkoda tylko, że taką raz, a na dobre.
A mówił, zarzekał się, że nie zwariuje jak ojciec i dziadek. Najwyraźniej tam ktoś na górze słuchał go bardzo uważnie i postanowił zadrwić z jego słów. Może i roześmiałby się na głos, gdyby nie to, że spostrzegł, że nie jest sam i że na domiar złego kobieta patrzy na niego.
- Ja tu tylko stoję, wiszę, opieram się – trzy absolutnie wykluczające się komunikaty i na dodatek wypowiedziane bardzo chaotycznie, a z radiowym głosem, na którym mógłby kiedyś zbić fortunę. Oczywiście w latach pięćdziesiątych, bo teraz nikt nie słuchał radia. O tempora, o mores!

miss or mister mystery
towarzyska meduza
enchante #8234
tłumacz jęz. chińskiego & auslan — everywhere (all at once)
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Did I disappoint you? did mommy make you sad? do I just remind you of every girl that made you mad?
make me perfect, make me your fantasy, you know I deserve it well, take it out on me
Gdyby Reagan miała umiejętność czytania w myślach i wczytałaby się akurat w rozprawkę Jebeddiaha o słowach, nie omieszkałaby wtrącić swoich trzech groszy – że według niej słowa mają nie raz większą moc niż czyny. Jest to trochę egocentryczne, biorąc pod uwagę fakt, że jej praca polega na operowaniu niczym innym, a słowem właśnie. Swoją drogą, pod tym względem, na co raczej by innym przypadku nie wpadła, jej praca przypominała pracę kaznodziei – odejmując od równania całą tą, jej zdaniem, otoczkę teatralnych gestów. Lecz, dajmy na przykład ślub, nie odchodząc od tematu kościoła: składana przysięga jest w końcu ważniejsza niż obrączki, którymi wymienia się para młoda czy to jak wygląda suknia panny młodej, którą założyła kilka godzin czy na pół godziny przed ceremonią.
Cóż można rzec, mężczyzna bynajmniej nie znajdował się w sytuacji do pozazdroszczenia. Sama miała to szczęście, że przez ostatnie lata nie musiała przeżywać straty jaką jest śmierć jednego z rodziców. Z tego co wiedziała, z tego co jej mówili jak i jej rodzeństwo, jej rodzice mają się dobrze i nic im zdrowotnie nie dolega… chociaż nawet to nie daje gwarancji, że Mroczny Kosiarz gdzieś nad nimi nie czyha. Znane przysłowie w końcu nie bez przyczyny mówi o tym, że w życiu trzeba być pewnym dwóch rzeczy: śmierci właśnie i podatków.
Rea doznała za to straty narzeczonej – i chociaż od rozstania minął już nie mały kawał czasu, przypadkowe spotkanie uświadomiło jej, że wcale tak nie zamknęła tego rozdziału tak jak myślała. Przypadkowe spotkanie, stety lub niestety, okazało się spotkaniem biznesowym, gdzie żadna z nich nie miała pojęcia, że o to przyjdzie im pracować nad jedną sprawą jako prawniczka i tłumaczka. Otworzyła się w niej rana, którą myślała, że zagoiła czasem, innymi znajomościami, refleksją czy nawet rozmowami z mądrzejszymi od niej, ale rana pt. „Moja narzeczona nie była w stanie przyznać się do mnie przed swoją rodziną” nie zabliźniła się w zupełności. Dla kogoś ten powód może nie być wystarczający, by odwołać zaręczyny i zerwać kontakt, ale w jej przypadku? Jak najbardziej. W końcu Janelle dobrze znała rodzinę Callawayów, Rea zabierała ją na każdą rodzinną uroczystość czy nawet głupi niedzielny obiad – robiła wszystko, by ta poczuła się częścią ich rodzinny, nawet jeśli technicznie jeszcze nią nie była. Ale z pierścionkiem na palcu i przygotowaniami na ślubu, wszystko do tego zmierzało, prawda? Brunetka czuła, że daje narzeczonej i im związkowi dużo więcej niż ta druga strona, aż w pewnym momencie nie wytrzymała, szambo wylało.
Myślała o tym i o innych rzeczach, gdy w melancholijnym nastroju pojawiła się w porcie, by właśnie porozmyślać nad życiem nad wodą, którą nie raz miała za źródło inspiracji, jakkolwiek by to brzmiało. Chociaż nie towarzyszyła jej butelka procentowego trunku, nie tym razem – przyjechała tu w końcu autem i zamierzała nim wrócić jak przykładny obywatel bez ani jednego promila w wydychanym powietrzu. Jeszcze zdąży w innych okolicznościach władować w siebie nieprzyzwoitą ilość alkoholu, tego była pewna, ale to nie był jej czas i miejsce na to. Oparła się przodem o barierkę, starając się nie przeszkadzać swoją obecnością obcemu mężczyźnie, który stał obok. Nie chciała mu przeszkadzać, ale ciekawość brała nad nią górę i wpierw tylko na niego zerkała w przerwach od wpatrywania się w ocean, aż w końcu dysproporcja była tak duża, że ocean był jakby dodatkiem do jej aktualnych widoków. Cóż się stało, że nagle była tak wścibska, tak pochłonięta jakimś facetem, którego nie zna? Bynajmniej nie chodziło jej o jego zewnętrzną urodę – czuła, że coś nieźle go gryzie, coś się w jego wnętrzu kotłuje, a dodając do tego drżące ręce, instynkt jej podpowiadał, aby lepiej bacznie go obserwować, by zaraz nie wydarzyła się jakaś tragedia. Zupełnie nie dlatego, że byłaby pierwszym świadkiem w sprawie!
- Spokojnie, opieraj się do woli, to nie moja barierka – odpowiedziała nie wiedząc dlaczego od razu w defensywnie. Nie żeby wiedziała, czyja ta barierka jest naprawdę: aż odruchowo i absurdalnie odwróciła się na moment, jakby chciała wzrokiem znaleźć właściciela poręczy. – Gdybyś jednak potrzebował pomocy z tym wiszeniem, to wiesz, daj znać– i zrobiła wymowny gest zakładania pętli wokół szyi i pociągania ją do góry, do Nieba, a nie morza obok. Sama chciałaby wiedzieć, skąd nagle wziął się jej akurat teraz wisielczy humor – typowo dla siebie, najpierw mówiąc, potem myśląc. dopiero po chwili pomyślała, że może nie było to zbyt fortunne, zwłaszcza, gdy po raz pierwszy zlustrowała mężczyznę w całości. Delikatnie mówiąc, nie wyglądał jakby był w najlepszym stanie, jakby właśnie o to poznawała go od swojej najlepszej strony.

Jebbediah Ashworth
powitalny kokos
domi
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Zawieranie znajomości w chwili myślenia o samobójstwie nieco przeczyło tej idei i musiał być na tyle trzeźwy bądź świadomy, żeby to stwierdzić. Może i tak do końca nie był przekonany o tym, że zabicie siebie to dobry pomysł, choć próbował od wielu miesięcy. Wiedział, że jest absolutnie przeciwny temu, głównie ze względu na swoje przekonania religijne. Ashworth był człowiekiem głęboko wierzącym i podejrzewał, że nawet umiłowanie Bozi przez całe życie nie pomoże, jeśli postanowi wystąpić tak jawnie przeciwko piątemu przykazaniu. Był zaś na tyle uczony w Piśmie – o ile można być po samodzielnym wertowaniu Biblii i pierwszych kursach teologicznych, które obecnie zaliczał – by wiedzieć, że akurat ta złowieszcza piątka nie zakłada jedynie morderstwa na bliźnim.
Do tego też było mu blisko i wyobrażał sobie głowę swojego brata na pice, zatkniętej na jego farmie, ale to były tylko niewinne fantazje, ot, próba przetrwania w piekle, które opierało się na dwóch założeniach. Raz, stracił swój cały doczesny dobytek i uważał się za człowieka potępionego, bo w wieku ponad czterdziestu lat musiał zaczynać wszystko od zera. Już pomijając strach przez nieznanym, który dalej pulsował mu w żyłach, trudno było odpuścić dotychczasowe lata i osiągnięcia.
Tymczasem ktoś żałośnie wymazał je gumką i postawił go na linii startowej właśnie wtedy, gdy tak zawzięcie biegł do linii mety. Poza tym stracił kogoś, kogo kochał i to również było warte odnotowania, bo przecież do cholery, po tylu ucieczkach sprzed ołtarza potrafił odnaleźć prawdziwą miłość.
Audrey miała zadatki, by zostać jego wybranką już na zawsze, a on to zwyczajnie zrujnował. Mogła twierdzić, że wybrał alkohol, ale nie chodziło o to. Wiedział, że szczęścia nie można zapewnić mając podły domek w dzielnicy o kiepskiej reputacji i z debetem na koncie. Postanowił więc uszczęśliwić ją na siłę i odejść od idei bycia z kobietą młodszą o całe dekady. Póki zaś jeszcze nie naprawił swojego uzależnienia to i tak najchętniej unikał ludzi, zaś każde spotkanie z wybranką jego serca rozdzierało coraz głębiej ranę, która powinna już dawno być zabliźniona. Nie była, mogły mijać miesiące, a on dalej zachowywał się jak stary i żałosny tetryk.
Dochodziło to do niego głównie na tym brzegu, gdy starał się zwizualizować sobie temperaturę wody i stwierdzić czy zjedzą go krokodyle, rekiny czy może w sposób absolutnie prozaiczny zadławi się tym ściekiem, jaki płynął od strony Sapphire River i stanie się po prostu ofiarą tej dusznej i przeklętej dzielnicy. Chyba akurat ta wizualizacja sprawiła, że odwidziało mu się zabijać i postanowił nawiązać relację z kobietą stojącą obok.
Brzmiało to jednak tak żałośnie i śmiesznie, że sam miał ochotę spojrzeć na siebie z góry i zadrwić ze swojej głupoty, buty i przekonania, że jest się kimś wyjątkowym. Może miał nadzieję, że samobójstwo sprawi, że panna Clark wreszcie go odnajdzie i go posłucha, a nie zacznie tylko mówić o sobie? Na próżno, nie było jej tutaj i zapewne jej wisiało (jemu też powoli włączał się ów wisielczy humor), czy żyje czy też śpi sobie słodko z rybami.
Skoro jednak umiłował zwierzaki wszelkiego rodzaju to może nie byłoby to takie złe rozwiązanie? Uśmiechnął się do swoich myśli, ale nie do kobiety, która wyznaczała terytorium do popełnienia przez niego samobójstwa. Musiał stwierdzić, że na pewno nie pracowała na jakiejś błękitnej linii, bo gdyby był zdesperowany to pewnie już szykowałby się do skoku stulecia, a ona nie zrobiłaby niczego, by jakoś rozwiązać tę sytuację i dać szansę na przetrwanie.
Mimo tego jednak nie skoczył i nie wiedział czy to ona powinna zbierać laury za zasługi, ale przynajmniej zwróciła jego uwagę na tyle, że odłożył obecnie myśli o samobójstwie i nie spuszczał z niej wzroku.
- Próbowałem się powiesić, ale belka nie wytrzymała ciężaru mojego ciała – wyjaśnił. – Naraziłem tylko alpaki na stres, a wiesz jakie to wrażliwe zwierzątka? - pokręcił głową. – Za to ty wyglądasz na taką, przy której można ginąć do woli. Nie będziesz miała żadnej traumy, prawda? – upewnił się i nie chciał tego przyznać, ale zdecydowanie był rozbawiony.
To było dość ożywcze po tej całej emocjonalnej szamotaninie, którą ostatnio przyszło mu przeżywać.

Reagan Callaway
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ
cron