malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Nie, proszę się nie martwić! – zauważyła, że ta dziewczyna jest nie tylko inaczej ubrana, ale też w inny sposób postrzega otaczający ją świat. Nie do końca wiedziała czy to wada czy zaleta, ale na pewno Julii to nie przeszkadzało. Wśród jej znajomych nikt nie martwił się o nią w taki sposób co ta obca osoba, więc może ludzie zatracili jakąś wrażliwość, która wręcz emanowała z tego zjawiska. – Chodziło mi raczej o to, że wiele ludzi pracuje tutaj ze względu na trudną sytuację materialną bądź mieszkaniową – a niektórzy byli nielegalnie, bo przecież Crane znała historię Saskii i wiedziała, że dzięki Shadow może nie przymierać głodem. Może dlatego jej odczucia do Nathaniela zawsze były tak ambiwalentne. Nie był dobrym wujkiem, fakt i za każdą przysługę należało mu kiedyś oddać, ale mimo wszystko pomógł kilku osobom, nawet jeśli to przypominało zaciąganie bardzo niebezpiecznego długu.
Co jednak miało go łączyć z jakąś kościelną organistką? Przeoczyła fakt jego ogromnej wiary w istnienie Boga, więc musiała wyglądać na zaskoczoną, gdy próbowała połączyć wszystkie kropki. – To dlaczego jest pani tutaj, też z przymusu? – zarzekała się, że nie zapyta, ale nie mogła się powstrzymać, bo widok Diviny ubranej skromnie i opowiadającej o pracy w kościele mocno jej kontrastował z klubem w którym rozbierały się młodziutkie panienki, a w prywatnej części pubu miały miejsce rozmowy, które dla Julii były jedną z tych zagadek nie do rozwiązania. Nawet jej wrodzona ciekawość unikała tego oblicza klubu.
- Farby, które lubię, zawierają toksyczne substancje, więc oleje nie wchodzą w grę przy ciąży. Szkicowanie tak, ale wolałam zawsze płótno i obrazy – wyjaśniła, wcale nie uważając ją za ignorantkę. Nie każdy musiał wszystko wiedzieć, sama Crane nie miała zielonego pojęcia o matematyce, chemii i o biologii, choć anatomia człowieka była jej bliska poprzez akty, które tworzyła.
Zaśmiała się jednak na jej pytanie. Tak właściwie nigdy nie zastanawiała się bardziej nad znajomością z Nate’em i to chyba najlepiej świadczyło o ich braku zażyłości.
- Mówię do niego po imieniu, bo znamy się dobre kilkanaście lat – wzruszyła ramionami. – Pomógł mi kiedyś, potem dał pracę, dlatego jestem mu wdzięczna, ale nie nazwałabym tego bliskością – stwierdziła stanowczo. Znała go na tyle, by wiedzieć, że nie dopuszcza do siebie praktycznie nikogo, a już na pewno nie takie zwariowane kobiety jak ona. – Lubi pani Szekspira? Kto wymyślił Divinę? – bo chyba pierwszy raz słyszała takie imię i choć mogła łatwo wysnuć rodowód tego słowa to nie wiedziała kto powiązał to z tą eteryczną dziewczyną, która wyglądała jak z innej bajki.
I którą pilnował ochroniarz. Bardzo dziwne.
- W poprzedniej miałam chyba jeszcze gorsze mdłości – ale nie chciała się z nim przekomarzać, zwłaszcza gdy tak po prostu się do niej uśmiechała i poczuła się odrobinę lepiej. Na tyle, by się podnieść i wiedzieć, że tym razem już nie zemdleje. – Czyli co, gdy pójdę na macierzyński to zastąpi mnie pani przy konsoli czy nie bardzo? – to był tylko żart, bo jakoś nie wyobrażała sobie tej dziewczyny przy czymś innym niż fortepian.
Pytanie tylko po co to było Nathanielowi. Tak bardzo lubił muzykę czy jej eteryczną urodę? Może i nie powinna się nad tym skupiać, ale zdecydowanie było to lepsze niż mdłości.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Czy słowa Juli ją uspokoiły? Nie była pewna. Sęk w tym, że o tym klubie, jak i o samym Nathanielu, Divina miała dwojakie zdanie. Chociaż nie... sam klub jej się po prostu nie podobał, ale z Hawthornem było znacznie trudniej... wiedziała, że jest złym człowiekiem, jednym z tych przed którymi się ucieka, ale przy tym pomógł jej i co - być może nawet ważniejsze - okazywał stałe zainteresowanie. W końcu... kilka razy w życiu spotkała już ludzi, którzy chcieli jej pomóc, poczęstowali ją czymś, oddali jej stary sweter, ale zawsze było to raczej jednorazowe, nikt na dłużej nie chciał w jej życiu zagościć, może poza Geordanem, ale i on zniknął tak nagle i bez ostrzeżenia. O ile więc znała chwilowe akty miłosierdzia, niewiele wiedziała o sytuacjach, w których ktoś był cały czas... trwał przy niej. Chociaż zapytana, powiedziałaby, że wolałaby, aby Nathaniel tego nie robił, to jednak... w jej świecie nie było żadnej trwałości, podczas gdy on powoli stawał się jakimś elementem codzienności, nawet jeśli nieproszonym, to był czymś, czego nigdy nie miała.
- Dobrze się tutaj zarabia? - wymsknęło jej się i zaraz odrobine się speszyła. - Przepraszam, nie wypada zadawać takich pytań - usprawiedliwiła się od razu. Tak naprawdę niewiele wiedziała o pieniądzach, o tym ile to dużo, a ile to mało. Pewnie dla kogoś jej zarobki były żenująco niskie, ale też... co miałaby robić poza organami? - Z drugiej strony uspokoiła mnie pani... lepiej wiedzieć, że ludzie pracują tu, bo muszą, niż z wyboru - westchnęła cichutko, bo nie ma co ukrywać, dla niej Shadow było przerażającym miejscem, którego dla własnego bezpieczeństwa lepiej unikać.
- Umm, to nie tyle przymus, a dług - speszyła się delikatnie, ale sama zadała kilka pytań Julii, więc była zdania, że to sprawiedliwe odpowiedzieć jej na własne. Stanęła więc i wysunęła bokiem nogę, unosząc delikatnie spódnicę do góry, by pokazać łydkę, teraz już zabliźnioną. - Wdało się zakażenie, pan Hawthorne bez konsultacji ze mną opłacił lekarza i po wszystkim odmówił spłaty w inny sposób, niż u siebie... może wątpił, że uzbieram - wyjaśniła, opuszczając spódnicę. Pominęła też roztropnie część o tym, jak odciął jej dopływ tlenu, by straciła przytomność, by po obudzeniu oznajmić, że przeszła zabieg, a chociaż bez tego historia brzmiała, jakby czegoś w niej brakowało, to mimo wszystko wierzyła, że wyjaśniła to dość dobrze.
- Och... teraz rozumiem - skinęła głową, gdy kobieta wyjaśniła jej dlaczego musi zrezygnować z farb. Nigdy tak o tym nie myślała, ale też osobiście... wątpiła, aby kiedykolwiek musiała się tym przejmować. Nie malarstwem, a ciążą.
- Boi się go pani? - wypaliła z kolejnym głupim pytaniem, nim ugryzła się w język. To miejsce tak na nią działało, normalnie wcale by się nie odzywała, aż się speszyła. Sęk w tym, że sama mogłaby powiedzieć o tym człowieku to samo... pomógł jej kiedyś, a potem dał jej pracę. - Przepraszam, bzdury plotę - wlepiła wzrok w podłogę, jakby się bała, że za te słowa zaraz spotka ją kara. Wolała więc skupić się na innym temacie, ale mimo to wzroku jeszcze nie podniosła. W takiej pozycji czuła się najbezpieczniej, a może po prostu to do niej najbardziej przywykła? - Czy lubię? Nie wiem, czy przeczytałam cokolwiek, co mi się nie podobało... - zmarszczyła nieco nos. Co tak naprawdę lubiła, a za czym nie przepadała? Miała wrażenie, że jest człowiekiem jałowym, bez większych upodobań i przemyśleń, jakby nie miała do nich praw. - Siostra zakonna, która pomagała w szpitalu... - wyjaśniła też skąd wzięło się jej imię, nie wiedząc, czy powinna coś jeszcze na ten temat dodawać, czy może jednak sobie darować.
- To musi być cudowne uczucie, prawda? Nosić w sobie nowe życie - miała ochotę dotknąć jej brzucha, chociaż naturalnie nie było mowy by kiedykolwiek pozwoliła sobie na taką śmiałość, aby dotknąć kogokolwiek. Po prostu... stała przed nią kobieta, które sprawi, że ktoś się narodzi, a Divina? Divina była odpowiedzialna za śmierć... jak dwa bieguny i w tej chwili jeszcze dotkliwiej czuła, jakim jest potworem, chociaż nie okazywała tego po sobie. - Raczej wątpię... układ z panem Hawthornem jest czasowy, spłacę dług i nigdy więcej się tutaj nie pojawię, ale może się spotkamy... gdyby chciała pani ochrzcić dziecko albo po prostu przyjść na mszę - zauważyła jak na siebie bardzo śmiało. Wierzyła też szczerze, że mówi prawdę, że całe jej bycie w Shadow naprawdę sprowadza się do długu, który dla Nathaniela niewiele znaczył.

Julia Crane
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Tak naprawdę chyba obie łapczywie pragnęły zainteresowania. Z tym, że Julia nigdy nie okazywała tego w żaden sposób, będąc na tyle niezależną, że wszelkie znajomości traktowała przez pryzmat okazji, która szybko znika. Właśnie dlatego do cna korzystała z każdego typu relacji i często spalała się na nich jak ćma, która podlatywała do największego płomienia. Nie chciała tego – usilnie szukała stałości, ale ta zwykle zaczynała ją nudzić po niedługim czasie i jednocześnie przerażać. Kilku osób w swoim życiu zaufała i potem zakończyło się to złamanym sercem. Nie mogła, nawet jeśli chciałaby, uznać Nathaniela za przyjaciela. Zbyt wiele razy tego typu deklaracje zakończyły się absolutnym fiaskiem, a Crane nie była gotowa na kolejną stratę. Ledwo trzymała się na nogach po ostatnich zniknięciach, a zdawała sobie sprawę, że i Hyde’a przyjdzie jej pożegnać. Nie mogła od niego wymagać poświęcenia, zwłaszcza teraz w przypadku ciąży. Wiedziała więc, że maleńka istota w brzuchu jest jedyną bliską jej osobą i zamierzała ją bronić wszelkimi sposobami. Instynktownie ujęła dłonią płaski jeszcze brzuszek.
Póki ciąża była niewidoczna to Julia miała możliwość wyboru i nie chodziło tutaj już o podstawowy wybór między urodzeniem i aborcją, a o ucieczkę z tego miasta i rozpoczęcie wszystkiego na nowo. Divina jednak dość prozaicznym pytaniem sprowadziła ją na ziemię.
- Nie narzekam, ale to nie jest jedyne źródło mojego utrzymania – uśmiechnęła się, nie chciała wspominać o funduszu powierniczym, bo dziewczyna wyglądała na ubogą, a poza tym nigdy nie nauczyła się rozmawiać o tak przyziemnych kwestiach jak pieniądze. Miała wrażenie, że ten temat nigdy jej odpowiednio nie pociągał i przez to też miała problem z organizacją wystaw. – Pani chyba naprawdę nie przepada za tym klubem – powróciła do ich rozmowy, bo to było dość ciekawe. Pierwszy raz spotkała kogoś, kto tak jawnie wyrażał swoją dezaprobatę, a jednocześnie był tutaj. Dopiero dalsze wyjaśnienie rozjaśniło jej nieco w głowie.
To i łydka Diviny. Skrzywiła się, biedactwo musiało najwyraźniej naprawdę dużo przejść w życiu i już miała na końcu języka oznajmienie, że dobrze, że znalazł się ktoś, kto wyciągnął do niej pomocną dłoń, ale to wciąż był Nate. Na tyle na ile go znała to wiedziała, że niczego nie robi z dobroci serca, więc dziewczyna wdepnęła w niezłe bagno. Słowa, które padły, tylko utwierdziły Julię w tym przekonaniu.
- Potrzebuje pani pieniędzy na spłatę tego długu? – zapytała więc spokojnie, zapewne byłaby w stanie pomóc jej jednym podpisem w banku, choć zdawała sobie sprawę, że to pewnie nie załatwiłoby jej wszystkich problemów ani też nie zadowoliło jej szefa, a wręcz przeciwnie, naraziłoby go na gniew. Mimo wszystko postanowiła zaryzykować, bo nie była w stanie pomóc jej w inny sposób. – Czy się go boję? – powtórzyła za nią, choć chyba pytanie, które zadała przed momentem świadczyło o tym, że nie bardzo. Uśmiechnęła się. – Myślę, że jako młodziutka dziewczyna się nawet w nim trochę podkochiwałam. Był przystojny, całkiem inteligentny i myślałam, że jest moim bohaterem. Potem… - to było mityczne określenie tamtych chwil, gdy jej światem zawojował przystojny brunet i sprawił, że wszystkie inne relacje zbladły i już nigdy nie odzyskały koloru – przeszło mi. Teraz jednak po prostu darzę go sympatią i jednocześnie staram się być ostrożna w naszych relacjach, bo wiem, że bywa porywczy i że mogłabym źle skończyć – wzruszyła ramionami, to nie brzmiało jak brak strachu, ale dla Julii był to głównie czysty respekt. Nic innego. Szanowała Nathaniela, okazywała mu sympatię, a jednocześnie ciągle miała się na baczności i uważała, że to byłoby najlepsze rozwiązanie dla Diviny, choć miała wrażenie, że to już jest przegrana sprawa, więc zachowywała dystans, bo nie chciała sprawić jej przykrości.
Szekspir był dużo bardziej bezpiecznym tematem.
- Też lubię, ale niekoniecznie historię Romea i Julii. Chyba za mocno mnie dotyka – uśmiechnęła się smutno. – Siostra zakonna? A pani mama? – i tu miała ochotę strzelić sobie sama w mordę, bo takich pytań nie powinno się zadawać, ale Divina również przodowała w tych trudnych, dotyczących roli, do której wcale nie była jeszcze przekonana.
- Na razie to głównie strach i niepewność – westchnęła, gładząc brzuch. – Wiem, że ono tam jest, ale pozwolę sobie na radość dopiero, gdy się urodzi zdrowe. I dziękuję za propozycję chrzcin, ale jestem raczej niewierząca – mimo ogromnego krzyża na plecach, który był hołdem dla utraconej za wcześnie miłości. Zastanowiła się jednak nad jej słowami i pokręciła głową. – Jeśli chce pani odejść… powinna pani wziąć pieniądze i go spłacić – dodała stanowczo.
Pytanie tylko czy Divina tak naprawdę źle czuła się tutaj, gdy miała zaufaną osobę koło siebie. Julia nie znała całej sytuacji, więc nadal poruszała się po omacku, ale miała przeczucie, że to nie jest czasowe rozwiązanie.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie umknęło jej uwadze to, jak Julia złapała się za brzuch. Mimowolnie zawiesiła spojrzenie na kobiecie i znów zaczęła zastanawiać się nad tym, co ta teraz czuje. Jak to jest nosić dziecko pod sercem? Wiedzieć, że w każdej chwili nie jest się samotnym... nie powinna uciekać myślami w tym kierunku, ale była tylko człowiekiem. To nie tak, że nie marzyła jej się własna rodzina, w zasadzie niczego tak nie pragnęła, jak mieć kogoś na tym świecie, ale potrzebę tą odsunęła od siebie dość daleko, udając, że tej wcale nie ma. Tak było łatwiej, bo podobne mrzonki nigdy nie miały spotkać się z rzeczywistością.
Pokiwała jedynie głową na temat finansów, czując, że nie powinna dociekać. Z resztą pewnie ten temat ujawniłby jedynie, jak mało Divina wie, a to niekoniecznie było jej teraz potrzebne. Nie, żeby wstydziła się swoich ograniczeń, ale wiedziała, że przez nie ludzie z jej otoczenia, szczególnie ci, którzy zdecydują się na rozmowę, mogą czuć się niezręcznie.
- Nieszczególnie mi się tutaj podoba - przyznała bez cienia zawahania, z pewnego rodzaju spokojem, jakby nie widziała w tych słowach nic złego. W zasadzie wcale nie obrażała klubu, nie umiałaby, ale nie oznaczało to, że będzie kłamać na jego temat. - Ilekroć tu jestem, spotykam pijanych ludzi, nie czuję się w ich towarzystwie pewnie... generalnie w tłumach - wyjaśniła, znów przyłapując się na myśli, że takie opowiadanie o samej sobie nie jest dla niej czymś normalnym. No, ale spotkały się już tu, a Viny na tyle bała się o stan Julii, by nie chcieć jeszcze jej zostawiać, a skoro miała tu zostać... nie mogła jak ten psychopata jedynie stać obok i się patrzeć - nawet ona o tym wiedziała.
- Pan Hawthorne nie chce pieniędzy zarobionych inaczej, niż tutaj - ledwo wypowiedziała te słowa, bo pytanie kobiety ją zaskoczyło. Brzmiało tak, jakby ta chciała pożyczyć Norwood pieniądze, a przecież... przecież nawet się nie znały. Przynajmniej dług u Hawthorne'a miała jak spłacić, bo te które za życia zaciągnął jej ojczym były większym problemem, ale jakoś sobie radziła. W chacie w lesie nie było nic, co można by było przejąć, więc jakoś powoli zbierała pieniądze, żyjąc w skrajnej biedzie, ale jednak. - Podkochiwała się w nim pani? - zaskoczyło ją to. Może nie powinna wyłapywać akurat tych słów, ale to na nich skupiła swoją uwagę, przechylając lekko głowę do boku. - Porywczy... a nie myśli pani, że jest po prostu złym człowiekiem? - nie było to pytanie tendencyjne, chciała poznać jej szczerą opinię, bo sama... miała w głowie co do tej kwestii istny mętlik.
- Rozumiem - skomentowała opinię kobiety na temat dramatu kochanków ze zwaśnionych rodów i być może faktycznie sama powinna pozostać przy Szekspirze, chociaż z drugiej strony... pytanie Julii jej nie speszyło. Wiedziała kim jest, a kim nie jest i już dawno doszła do wniosku, że nie zasługuje na uczucie wstydu. - Zmarła podczas porodu - odpowiedziała spokojnie, trochę tak, jakby mówiła, jaki kolor najbardziej lubi. Uniosła delikatnie kąciki ust, chociaż gest ten nie dosięgnął oczu. Spodziewała się tego, że Julia odmówi chrzcin, nie zamierzała też tego w żaden sposób potępiać. Zaraz z resztą pokiwała głową przecząco. - Zna go pani, więc wie, że nie przyjmie pieniędzy nie zarobionych na jego zasadach - zauważyła, jak na siebie całkiem odważnie. - Poza tym to mój problem, a nie pani. Jeśli chce pani dla swojego dziecka dobrze, będzie lepiej, jak po dzisiejszej rozmowie zapomni pani o mnie, proszę mi wierzyć... lepiej trzymać się ode mnie z daleka - westchnęła pod nosem, bo często wiele osób ostrzegała, mało kto słuchał i potem... potem były problemy.

Julia Crane
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Z tej dwójki to Divina (przynajmniej według Julii) miała szansę zbudować rodzinę. Crane wiedziała, że z jej traumami i przeszłością nawet teraz, gdy była w ciąży, ma zerowe szanse na normalne zakończenie. Nie dla niej żyli długo i szczęśliwie, na dłuższą metę odpowiedzialność ogromne jej ciążyła, a przez długi czas była zdana tylko na siebie, więc niezależność to było dla niej dobro najwyższe. Mimo wszystko jednak cieszyła się z możliwości bycia matką, choć to było równie abstrakcyjne jak za pierwszym razem. Może tylko wówczas traktowała ojca dziecka jak równorzędnego partnera, a teraz dość jasno wykluczyła go z tej roli.
Hyde miał swoją nieciekawą przeszłość i problemy do rozwiązania. Ostatnie czego Julia chciała to jeszcze zawracać mu głowę swoją wpadką i tym całym nieciekawym otoczeniem w którym się obracała. Nadal kusiła ją ucieczka, bo tylko to umiała najlepiej. Zaś zmierzenie się z problemami wydawało się jej za trudne.
- Myślę, że większość ludzi tutaj jest naćpana – poprawiła ją i kiwnęła głową. Pamiętała swoje początki, zresztą do tej pory zdarzało się jej, że ktoś ją zaczepiał. Tyle, że ona była już na tyle pewna siebie i wyzwolona, że umiała sobie z tym poradzić. – A pani budzi ich zainteresowanie, bo jest pani inna. Wygląda pani niecodziennie na tle nas wszystkich, ale to powinno minąć – uspokoiła ją, choć jej słowa potwierdziły to co Julia wiedziała na pewno.
Nathaniel jej tak łatwo nie odpuści, więc będzie musiała tutaj zostać. Miała jedynie nadzieję, że ze względu na jakąś łączącą ich zażyłość Divina będzie jednak bezpieczna. Chciała w to wierzyć jak i wierzyła w to co jej powiedziała, przypatrując się jej uważnie.
- Złym człowiekiem? A może po prostu osobą, która została zmuszona do takiego życia? Wie pani, ja też zrobiłam sporo z rzeczy, które określiłaby pani jako niegodne – i jak błyskawica przeszedł ją dreszcz, gdy pomyślała o zabójstwie, które ostatnio do niej powróciło. – Nathaniel troszczy się o swoją rodzinę, pracowników. Pewnie jestem naiwna – ba, Julia wiedziała, że była, bo w końcu przez lata żyła w bańce, ogrodzona od prawdziwych interesów Shadow – ale gdybym skreślała każdego, kto zawinił… To byłabym całkiem sama – pomyślała z uśmiechem o Hydzie, o tym samym mężczyźnie, który zabił swoją własną matkę. Nigdy jednak nie brała pod uwagę jego winy i dlatego może też inaczej oceniała swojego szefa. Na pewno nie chodziło o pryzmat dawnego zauroczenia, więc machnęła nieco lekceważąco ręką. – To było tak dawno… Byłam chyba młodsza od pani – wzruszyła ramionami, zapewne nawet sam Nathaniel o tym nie wiedział, bo to było coś w rodzaju bardzo szczeniackiego podziwu dziewczyny, która za wszelką cenę szukała kogoś bliskiego.
Najwyraźniej jednak nadal nie dorosła do zapytania trudnych pytań.
- O kurwa, przepraszam! Nie powinnam – pokręciła głową, niewiele myślała o swojej matce, ale ta dziewczyna nie miała okazji poznać swojej… i powoli już zaczynała rozumieć co tu robi i dlaczego nikt nie stara się jej stąd wyrwać.
Mimo wszystko jednak nie rozumiała kompletnie dlaczego tak usilnie Divina odpycha ją od siebie. Nawet jeśli nie planowała z nią przyjaźni czy bliższej znajomości to nadal jej słowa brzmiały mocno niepokojąco.
- Dlaczego? – zapytała więc, uważnie się jej przypatrując. – Bo jeśli chodzi o Nate’a to się go nie boję – to był racjonalny powód i jedyny na jaki wpadła Julia. Może faktycznie dziewczyna była tak przerażona osobą gangstera, że wolała się mu nie narażać. Wolała jednak usłyszeć to od niej, choć wreszcie miała siłę by przepłukać usta i twarz – zmęczoną, bladą, zupełnie niepodobną do tej, która prezentowała zazwyczaj.
Może to jednak Divina powinna się trzymać od tej życiowej ofiary z daleka?

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Być może obie, chociaż na inny sposób i z innych powodów, skazane były na życie bez rodziny? Julia przynajmniej mogła zostać matką, nosiła pod sercem życie, którego Divina szczerze jej zazdrościła, bo sama... sama niosła do tego czasu jedynie śmierć. To nie tak, że Norwood chciała być matką, nie myślała o tym nigdy, bo podobne tematy od zawsze były poza jej zasięgiem.
- Obawiałam się, że są tutaj narkotyki - powiedziała posępnie, chociaż wypowiedź ta musiała brzmieć dość idiotycznie do osoby postronnej. W końcu ktoś inny uznałby to za pewnik, a Divina najwyraźniej łudziła się, że Shadow nie jest aż tak zdemoralizowane, jak było w rzeczywistości. Poza tym ona sama o prochach wiedziała niewiele, nie rozróżniała substancji, nie rozumiała co jest miękkie, a co twarde. Jak dziecko jej wiedza ograniczała się do tego, że podobne używki są po prostu złe. - Zainteresowanie... obawiam się raczej, że drażnię innych, a nie interesuję... Pan Hawthorne strzela sobie w kolano, zatrudniając mnie tutaj - powtórzyła kobiecie to, co i mężczyźnie już tłumaczyła, ale ten nie chciał jej słuchać.
Trochę zaskoczyły ją słowa Julii odnośnie Nathaniela, a może nawet sprawiły, że w Norwood pojawiło się coś na wzór wstydu za jej własne podejście. Z właścicielem Shadow miała duży problem i nie wiedziała, jak go klasyfikować, co sądzić o tym człowieku, bo budził w niej tak wiele sprzecznych emocji.
- Wiem, że ma pani rację - zaczęła niepewnie, sama nie wiedząc dlaczego zdecydowała się podjąć temat, chociaż była przekonana już z początku, że ten ją zwyczajnie przerośnie. Zacisnęła dłoń na materiale spódnicy, szukając jakiś odpowiednich słów. - Muszę tu pracować wbrew własnej woli, ten człowiek mnie przeraża, ale też... w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób, pomaga mi... kompletnie go nie rozumiem - przyznała zgodnie z prawdą, a zaraz potem uniosła na nią spojrzenie. - I nie żal pani, że to zauroczenie przeminęło? Ja tylko raz byłam zauroczona i nadal niełatwo mi o tym myśleć - przyznała zgodnie z prawdą, uznając, że to nieco przyjemniejszy temat, chociaż wcale nie poczuła się lżej, a wręcz przeciwnie... jakaś niewidzialna siła zacisnęła jej żołądek ze zdwojoną mocą, ale wciąż stała, jak gdyby nigdy nic, nie chcąc martwić rozmówczyni. To ona miała teraz prawo czuć się słabo. Skrzywiła się słysząc przekleństwo, miała wrażenie, że nigdy do nich nie przywyknie, chociaż ostatnio słuchała ich nader często.
- Za co pani przeprasza? Nie ma w tym pani winy - zapewniła dość pokrzepiająco, bo nie chciała swoją odpowiedzią wpłynąć na samopoczucie Julii.
- I ja się go nie boję - powiedziała pewnie i nie było w tym cienia przekory, czy dumy, jedynie stwierdzenie faktu. Obawiała się gdy Nathaniel krzyczał, obawiała się tego, jaki był i co mógł zrobić, ale nie bała się go w sposób, który kazałby jej od niego uciekać. Bardziej bała się o innych, paradoksalnie o niego samego także, a teraz nawet o Julię, bo ta nie powinna być narażona na fatum, które Norwood dookoła siebie roztaczała. - Ale to mój krzyż i ja go muszę nosić, poza tym... ludzie z mojego otoczenia źle kończą, nie musi pani w to wierzyć, ale po prostu martwiłabym się, gdyby coś pani miało przeze mnie zagrozić... o pana Nathaniela też się martwię, nawet jeśli ktoś mógłby powiedzieć, że zasługuje sobie na karę... od sądzenia żywych i umarłych jest ktoś inny - wyjaśniła, pozwalając sobie na dłuższy wywód. Naprawdę w ostatnim czasie się otwierała coraz bardziej.

Julia Crane
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Tak, to gówno wszędzie wpełznie – pominęła fakt swojego dawnego uzależnienia i tego, że właśnie tak poznała Nathaniela lata temu, zaraz po przyjeździe tutaj. Wówczas próbowała ukoić swoją podeptaną godność różnego rodzaju używkami. Dziś była czysta dzięki pomocy ludzi, których już nawet nie było na tym świecie. Wiele straciła na drodze do tej chwiejnej równowagi, którą okazywała teraz Divinie.
Dziewczynie, która ewidentnie weszła po omacku w bardzo złe towarzystwo i nawet jeśli Julia pragnęła ją pocieszyć to mijało się to z celem. Crane wyczuwała, że ta młodziutka istota pomimo ewidentnych braków w wykształceniu (które jej nie przeszkadzały), jest na tyle inteligentna, by zdawać sobie sprawę, że swojego kiepskiego położenia. Zauważała jednak również, że mimo tego robi ona wszystko, by ulżyć w cierpieniu innych bądź niepokoi się o własnego oprawcę. Ten rodzaj altruizmu zaś Julii był kompletnie obcy. Gdyby ktoś zadarł z nią to spaliłaby cały jego świat i tego była w stu procentach pewna, bo już raz dokonała najbardziej głupiej i bolesnej zemsty, która wisiała nad nią teraz jak katowski topór i sprawiała, że nawet tu przestawała czuć się bezpiecznie.
Za to Divina obawiała się o Nate’a i jego reputację. W pierwszym odruchu pragnęła dopytać o to, bo była przekonana, że źle usłyszała, ale nie było mowy o żadnej pomyłce.
- Dlaczego się pani o niego tak troszczy, skoro nie wie pani czy jest dobrym człowiekiem? – zapytała więc tylko, ale tak naprawdę dziewczyna odpowiedziała jej sama na to pytanie. Jeśli łączyła ich jakaś bliższa więź to naturalnym było, że się sobą opiekowali. Intencje Diviny pozostawały bardzo czyste i spojrzała na nią z widocznym podziwem, zaś Nathaniel… To nie była sprawa Julii, ale mimo wszystko nie wyobrażała sobie go krzywdzącego tak piękną kobietę.
- A może po prostu panią lubi? – kontynuowała więc swoje myśli głośno, choć nie sformułowała tego określenia do końca. Nie chciała mówić wprost o jakichś głębszych uczuciach, które mogłyby ich łączyć, bo takie sprawy nawet dla Julii były bardzo osobiste i delikatne, więc nawet z jej tupetem nie umiała ich poruszać w dostatecznie taktowny sposób. Uśmiechnęła się jednak, gdy padło pytanie na temat żalu z powodu straconych uczuć… Nie, w przypadku Crane to były za mocne określenia. Mogła stwierdzić, że wówczas to były czyste emocje, chwilowa burza zmysłów, która się zakończyła szybciej niż zaczęła.
- Wie pani, to było tylko dziecięce zadurzenie, krótkie i nikomu niepotrzebne. Kilka miesięcy później poznałam miłość swojego życia – i choć teraz czasy się zmieniły i Adam znajdował się pewnie o całe szerokości geograficzne stąd nie mogła i nie chciała myśleć o nim w innych kategoriach niż ostatecznych. Wiedziała, że to może minie, ale obecnie, gdyby otrzymała wyrok śmierci, gdyby wiedziała, że umiera to właśnie brunet zjawiłby się w jej myślach i w nich pozostał. – Nie żałowałam więc nigdy i chyba już nie pożałuję, choć nie skończyło się za dobrze. A u pani? – zagadnęła i nie było to pytanie rzucone pro forma, naprawdę ją to interesowało, choć na jej skromny gust Divina właśnie przeżywała zupełnie inne zauroczenie.
- A przepraszam, bo często zadaję niezbyt taktowne pytania i potem właśnie otrzymuję takie odpowiedzi. Powinnam z własnego doświadczenia wiedzieć, że ludzie mają sporo różnych doświadczeń – a gdy skończyła przemywać twarz i zrozumiała, że dziewczyna boi się jakiegoś fatum nad sobą, spojrzała na nią lekko z góry (była zbyt wysoka) i roześmiała się. Myślała, że będzie to wesoły śmiech, ale dopiero po chwili zrozumiała, że zabrzmiał dość smutno.
- Pani Divino, nie mam rodziny, rozstałam się po siedemnastu latach z osobą, którą kochałam najbardziej, moi przyjaciele wzięli jego stronę i zostałam sama, to dziecko prawdopodobnie poronię, a na dodatek moja kariera malarska wisi na włosku, bo nie umiem bez niego malować. Co może mi jeszcze pani zabrać? Pracę tutaj? To już Nathaniel ma rzeczywiście więcej do stracenia – przyznała, choć wiedziała, że nie dopuszcza do siebie nikogo.
Właśnie z tej paranoicznej obawy o stratę. To od niego nauczyła się, że strach paraliżuje osoby, które jeszcze mają coś co można obrócić w proch. Julia nie miała już praktycznie nic poza dzieckiem i obawą o nie.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Słowa Julii nakłoniły ją do pewnej refleksji, która jednak nie miała zaowocować żadną wypowiedzią. Po prostu siłą rzeczy wspomniała własnego ojczyma, którego w trzeźwości już nie pamiętała. Dzień zaczynał i kończył alkoholem, ale może nie tylko? Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym, czy w żyłach pana Reeda krążyły jeszcze inne używki, ale nawet teraz nie pozwoliła sobie zbyt długo dumać nad tą sprawą, wybudzona w chwilowego otępienia przez głos kobiety. Jej pytanie sprawiło, że przez moment Divina spoglądała jedynie na rozmówczynię, nie wiedząc gdzie zacząć i jakie stanowisko objąć. Ktoś inny już dawno przerwałby ciszę, wiedząc, że takie jej przeciąganie zwyczajnie nie sprzyjało konwersacji, ale Norwood nie przeszkadzały podobne przestoje, czy raczej nie była świadoma, że powinny one przeszkadzać.
- Troszczę się o niego? - w końcu postawiła na to, co najbardziej ją zastanawiało. Ściągnęła delikatnie brwi, autentycznie nieświadoma tego, że z boku musiało to wyglądać jak faktyczna troska. - W zasadzie to... czy to nie jest od siebie niezależne? - pozwoliła sobie na kolejne pytanie, ale tak jak z poprzednim, tak i z tym nie czekała na odpowiedź. Uważała raczej, że powinna wyjaśnić co miała na myśli. - To, jakim pan Hawthorne jest człowiekiem... to nie powinno wpływać na cudzą troskę, no bo przecież... czy mając los złego człowieka za nic, sami nie stajemy się złymi ludźmi? - i znów zamknęła pytaniem, tym razem unosząc delikatnie kącik ust. Jej podejście mogło zaskakiwać, ale uważała, że każdego należy traktować dobrze, bo to, jak traktuje się innych świadczy nie o odbiorcy tego zachowania, a o jego adresacie.
- Szczerze w to wątpię - co do tego, że Hawthorne mógłby ją lubić nie miała z kolei wątpliwości, więc znalezienie odpowiedzi nie zajęło jej zbyt wiele czasu. Wolała skupić się na kolejnych słowach Julii, kiwając przy tym delikatnie głową, aby ta rozumiała, że ma pełną uwagę Norwood.
- Cóż, jeśli tak, to chyba dobrze... poza tym proszę mi mówić na ty, jestem dużo młodsza - zauważyła grzecznie, bo nie zasługiwała na miano żadnej pani, ale tego już podkreślać nie chciała, by nie wpędzić kobiety w zakłopotanie. - Dlaczego nie skończyło się dobrze? - dopytała jeszcze, bo te kilka słów sprawiły, że jej wcześniejsza wypowiedź zdawała się być nie na miejscu. Też nie wiedziała, co sama miałaby teraz dodać od siebie, bo mówienie o Geordanie mocno ją przerażało. Samo przywoływanie jego obrazu sprawiało jej niemały ból. - Sama nie wiem... myślę, że zostałam po prostu porzucona z tym swoim śmiesznym i niedorzecznym uczuciem - wyjaśniła z jakimś przepraszającym wyrazem twarzy, jakby jej słowa w jakiś sposób mogły Julię urazić.
- Proszę się nie przejmować, nie boję się o tym mówić - zapewniła ją jeszcze, bo jak najbardziej temat śmierci, ze wszystkich tematów na tym świecie, Divinie był najbliższy i paradoksalnie to właśnie z nim czuła się najbardziej swobodnie, nawet jeśli w jakimś stopniu wywoływał on ból. Akurat do tego zdążyła już dawno przywyknąć.
Skamieniała na moment, gdy kobieta nakreśliła jej lepiej swoją sytuację. Może wciąż Norwood nie wiedziała zbyt wiele, ale i tak poczuła ogromny żal, a najgorsze w tym wszystkim było to, że rzucone przez Julię, być może retorycznie pytanie, nie sprawiło Divinie żadnego problemu. W zasadzie odpowiedź znała z miejsca, nie musiała nawet się nad nią zastanawiać.
- Życie - powiedziała tak głucho, głosem tak pozbawionym emocji, że przez kilka chwil sama nie była pewna, czy to jedno słowo opuściło jej usta. W jej oczach było jednak widać, że za tą wypowiedzią stoi coś więcej, że nie jest to jedynie pustym frazesem, bo przecież właśnie to odbierała innym najlepiej, a jej dłonie, nawet jeśli wydawały się być niewinne, pokrywała krew stanowczo zbyt wielu osób, które odeszły z tego świata przedwcześnie.

Julia Crane
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia zauważyła, że Divina na pewno jest osobą inną od tych, które zwykle przyciągały jej uwagę. Z prostej przyczyny, sama Crane była personą obracającą się raczej w artystycznej bohemie, gdzie kwitła anarchia i hipisowska komuna, zaś ta dziewczyna była taka bardzo zanurzona w Kościele i w swojej wierze, że aż ją to zastanawiało. Nie, nie obrzydzało ani też nie zachwycało, po prostu uznawała to za jeden z elementów jej osobowości i starała się nadążyć za jej tokiem myślenia i przerwami w konwersacji, które faktycznie mogłyby okazać się kłopotliwe, gdyby nie fakt, że jej żołądek ostro protestował, więc jej zdolności oratorskie bądź te związane ze zrozumieniem były żałośnie niskie.
Zaś trudno jej było odmówić sobie przyjemności poznania bliżej kogoś z otoczenia Nathaniela. Z ciekawości, bo jej szef sam w sobie był człowiekiem raczej nietuzinkowym, a ich wzajemne relacje balansowały na granicy między sympatią a fantazjami o morderstwie z zimną krwią. W obu wypadkach – przyjaciela bądź wroga – należało gromadzić informacje, więc cierpliwie czekała na słowa tej dziewczyny, która wyglądała jak żywcem wyciągnięta z holenderskiego obrazu.
- Myślę, że to kwestia pani etyki – uśmiechnęła się, bo mimo wszystko czuła do niej podziw. Ona nie oznaczała się aż takim szacunkiem do ludzi, których uważała za złych. Miała nawet dość obszernie opisane w notatniku czynności przyszłych tortur, gdy wreszcie dorwie gwałciciela i nie wstydziła się tego. Bliżej jej było do podejścia wyjętego z Kodeksu Hammurabiego niż do przebaczenia czy troski o kogoś, kto zamienił jej życie w czyste piekło. – Ja na przykład troszczę się tylko o ludzi, którzy są dla mnie dobrzy – przyznała. – Ale mówiłam już pani wcześniej, że również jestem złym człowiekiem – według tego sposobu rozumowania na pewno nim była i nie dało się ukryć, że nic sobie z tego nie robiła, choć z drugiej strony przecież starała się jej pomóc. Mimo wszystko jednak zapewne bliżej jej było do podejścia jej szefa niż tej religijnej dziewczyny. Sama do kwestii wiary podchodziła bardzo ostrożnie, głównie ze względu na rodzinę, która chętnie nią szarżowała, a potem robiła swoje.
- Cieszę się jednak, że nadal są tacy ludzie, piękni nie tylko zewnętrznie – zwróciła się do niej ciepło i zaśmiała się cicho, bo mimo wszystko jej zaprzeczenie skojarzyło się z czasami ze szkolnej ławy, gdy formowały się pary.
Było to tak niedorzeczne i zabawne, że nie pasowało do rozmowy o największym uczuciu w życiu Julii.
- Zakochałam się w kimś, z kim nie potrafiłam być. Potem wplątałam się w małżeństwo bez miłości, teraz zaś staram się poukładać życie, ale zaszłam w ciążę. Jak widzisz – skoro sobie życzyła to przeszła na ty – nie jestem dobra w tych uczuciowych tematach – mówiła jednak zwyczajnie, zupełnie jakby dla niej temat miłości był oczywisty i tak właściwie było, bo przez lata zakochała się na amen tylko raz, cała reszta zaś to były fascynacje mniejsze i większe. – A czy ta osoba miała powód, by cię porzucić? Może były ku temu okoliczności? – i bardzo chciała w to wierzyć, bo gdy tak patrzyła na Divinę to chciała jej przychylić nieba, a to rzadko się u niej spotykało. Może dlatego, że była właśnie tak bezsprzecznie dobra i nie pasowała do świata w którym przyszło jej odgrywać główną rolę. A może Julia tęskniła za czasami, gdy sama taka była?
Obecnie czuła się o wiele starsza niż była i gdyby nie obrazy i sztuka to zapewne nie przetrwałaby za długo. Nadal czuła na sobie oddech śmierci po tym jak napadli ją na zapleczu tego klubu i choć szrama od noża się już zagoiła to i tak czuła się przeklęta, więc słowa nieznajomej brzmiały jak samospełniająca się przepowiednia.
- Czy życie stanowi dla ciebie jakąś wartość, Divino? – zapytała więc i spojrzała na zegarek.
Obie pewnie już musiały wracać do swoich obowiązków i była przekonana, że mimo wszystko (mimo jej klątwy, o której wspomniała) będą mogły spotkać się żywe. O ile jeszcze będzie okazja, bo przecież kiedyś musiała powiedzieć Connie o ciąży.
- Czuję się już dobrze. Wracamy? – zapytała więc i bardzo ostrożnie dotknęła jej ramienia. – Dziękuję – mogła okazać się jedną z tych nieznośnie bezczelnych dziewcząt i donieść Adler bądź Nate’owi o jej niedyspozycji, mogła po prostu ją wyśmiać albo co gorsza, znieważyć, a stała tutaj i słuchała, cichutka, dobra i dziwnie nieziemska, choć przecież obie siedziały w piekle.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Tum razem nic nie odpowiedziała, bo w zasadzie nie wiedziała, cóż mogłoby to być. Pewnie Julia miała sporo racji, bo etyka Diviny, jak to określiła, przyświecała dziewczynie na każdym kroku. Miała wpojone zasady, pewne schematy zachowania poza które nie chciała się wychylać, a raczej uważała, że jej nie wolno. Wychowali ją poniekąd dając jej szansę na pewną społeczność w której mogła czuć się bezpiecznie, ale przy tym też zamykając ją na wszystko to, co było poza tą religijną bańką. Nie potrafiła na Kościół patrzeć, jak na instytucję, która ją skrzywdziła, chociaż to też nie tak, że nie dostrzegała pewnej niesprawiedliwość. Chociażby wtedy, gdy chciała uciec od ojczyma, który ją katował i poniżał, a słyszała jedynie, że jako dobra córka musi trwać przy ojcu, że nie wolno jej go nienawidzić, że musi wybaczać. To były czasy kiedy jeszcze marzyło jej się, że zjawi się ktoś, kto faktycznie weźmie Reeda za fraki, rzuci nim o ścianę i wygarnie wszystko to, czego Divina nie potrafiła ubrać w słowa... tylko, że wówczas nikt taki się nie zjawił, przez kolejne lata także nie, a ona ostatecznie przestała na to liczyć, pogodziła się ze swoim losem i uznała, że tak właśnie musi być.
- Nie wydaje mi się, aby była pani złą osobą - przyznała bez cienie przesadnej sympatii, raczej rzeczowo, jakby analizowała konkretny przypadek. - Nawet jeśli, zawsze można się zmienić - zauważyła po chwili, wierząc, że to całkiem dobry argument. Skrzywiła się natomiast w odpowiedzi na komplement, bo wątpiła, aby na tego jakkolwiek miała zasługiwać. Nie była w jej mniemaniu piękna z żadnej strony, jednak zaprzeczenie mogłoby być uznane za fałszywą skromność, więc jedynie tak stała, znów pozwalając ciszy wypełnić przestrzeń między nimi.
- Cóż, może właśnie tak miało być? Zebrała pani cały bagaż doświadczeń i teraz... teraz będzie po prostu lepiej? - zapytała nieco nieśmiało, ostrożnie, bo nie chciała jej urazić w żaden sposób. - Bóg doświadcza nas tylko w stopniu, który jesteśmy w stanie znieść - przez lata to słyszała i nienawidziła tej frazy, ale też te jedno zdanie często było jak gorzkie lekarstwo, które na swój sposób pomagało. - On był żołnierzem... odszedł na front i modliłam się tylko, by z niego wrócił... może to był mój błąd, bo zapomniałam w domyśle dodać, żeby wrócił do mnie - odpowiedziała, chociaż dziwnie się czuła, bo zdała sobie sprawę z tego, że pierwszy raz na głos rozmawiała z kimś o Geordanie. Być może te kilka zdań sprawiło, że nie był już tylko jej tajemnicą. Myślała o tym przez chwilę i pewnie dlatego tak zaskoczyło ją pytanie Julii, bardzo bezpośrednie, ale też niełatwe. A mimo to odpowiedzi nie musiała daleko szukać.
- Nie - była zbyt szczera, ale nie chciała kłamać, ani przed sobą, ani przed Julią, a już na pewno przed Bogiem. Pewnie przez to, że nie ceniła swojego życia, ten przeciągał jej pobyt na Ziemi w nieskończoność. Teraz jednak wolała asekurować Julię przy podnoszeniu się z ziemi. Skinęła głową na jej słowa, ale kiedy poczuła dostyk na ramieniu przez moment nie ruszała się, by zaraz delikatnie unieść kąciki ust do góry. - Nie zrobiłam nic za co musiałaby pani dziękować - zapewniła i pomogła opuścić jej toaletę, a potem musiała wrócić do fortepianu i swojej nowej roli w tym tak niepasującym do niej miejscu.

Julia Crane
<koniec>
ODPOWIEDZ