echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienie pedofilii
Nie był pewien, czy czuje coś jeszcze, czy wypłakał już z siebie ostatki emocji, które tłoczyły się w nim tak nieznośnie i przesłaniały ogląd na sytuację. Łzy jednak nie przestawały lecieć, a głos i całe ciało - drżeć. Nie wiedział już, czy płynnie nie przeszedł ze szlochu z nadmiaru emocji do łkania z powodu nagłego, zupełnego ich braku. Był pusty, jak naczynie; cały czuł się, jak naczynie. Miał wrażenie, że wylał już z siebie resztki człowieczeństwa, bo nie potrafił myśleć o tym, że to może nie on sam, że to może ktoś inny wydarł mu je siłą. Czuł nadal te dłonie, zostawiające ślady na jego ciele, czuł szkło przecinające skórę, czuł ból promieniejący poniżej pasa (pomimo podanych mu leków), przez który bał się poruszać, żeby tylko całej tej sprawy nie pogorszyć. Jego usta wydawały się parzyć, a nie miał nawet szczoteczki do zębów, żeby jakkolwiek sobie ulżyć, choć podejrzewał, że bardziej skuteczne byłoby wyparzenie ich wrzącą wodą, wylewaną prosto z czajnika.
Przestał tak wyraźnie cierpieć z powodu, że Gus był teraz przy nim. Zstąpiła na niego głucha rezygnacja, idąca w parze z tą bliżej nieokreśloną pustką, która zdawała się drążyć nie tylko jego głowę i duszę, ale też toczyć sobie drogę w krwiobiegu i wyżerać tkankę kostną. Czuł to niemal fizycznie - jak jego szkielet pęka stopniowo pod jej naporem; jak rozsadza go od środka. Z każdym wypowiadanym słowem, miał wrażenie, że na jego szyi zaciska się pętla. Każde kolejne zdanie było unaocznieniem tego, co mu się przydarzyło - dowodem, że to było naprawdę, a nie tylko w jego głowie. A takie potwierdzenie, ugruntowanie, urealnienie, były chyba ostatnimi rzeczami, jakich teraz potrzebował. Łatwiej byłoby wierzyć, że to tylko zły sen, projekcja wyświetlana w głowie, przypomnienie innych, okropnych doświadczeń, przez które musiał już jakoś przebrnąć.
Nie rozumiał, czemu to zawsze musiał być on. Był przeklęty - wierzył w to coraz bardziej, choć ludzie na co dzień posądzali go raczej o bezwzględną racjonalność, pomimo marzycielskich fantazji, którym tak często oddawał się, żeby uciec od rzeczywistości. Zastanawiał się, co robił źle przez ten cały czas, co w nim było takiego, że zawsze prowokował te okropne sytuacje, że ludzie patrzyli na niego i widzieli to samo co on sam: naczynie, w dodatku na tyle już brzydkie i nadtłuczone, że nikomu nie zależało przesadnie na zachowaniu względem niego jakiejkolwiek delikatności. Teraz czuł się tak, jakby to naczynie upadło kolejny raz o podłogę, odłupały się następne jego fragmenty, ktoś kopnął je w kąt pokoju, żeby tam czekało na swoje ostatnie dni. Nie wiedział, ile czasu zajmie, aż ktoś w końcu się nim zainteresuje. Nie wiedział, czy ten moment w ogóle nadejdzie.
A jednak Gus nadal przy nim trwał. Nie miał pojęcia, ile go to kosztowało, nie wiedział, jak bardzo chłopak to przeżywał, choć przecież znał go na tyle dobrze, że spokojnie mógł się domyślić. Był jednak na tyle przysłonięty własnym cierpieniem, że cały zewnętrzny świat wydawał mu się nierealny. Bardziej był skłonny uwierzyć, że obecność Langforda jest tylko wytworem jego zmaltretowanego umysłu, niż czymś realnym - nawet z tym dotykiem, którym Gus poczęstował go łaskawie, a o który on sam miał ochotę poprosić znowu, chociaż bał się, że to mogło być za dużo: i dla niego samego, i dla policjanta. Policjanta. Nie mógł do tej pory uwierzyć w to, że mu się udało. I to wcale nie tak, że nie ufał jego umiejętnościom oraz determinacji, bo w tej kwestii był zupełnie spokojny. Raczej uderzyła w niego ta różnica: Gus w międzyczasie, kiedy on się staczał, zdążył spełnić jedno ze swoich marzeń. Klaus tylko roztrzaskiwał się gwałtownie o każde z nich.
Wracała do niego przeszłość. Nachalnie, uporczywie. Przypominał sobie każdy niechciany dotyk: nawet ten pierwszy, paraliżujący, który wracał do niego czasem w nocnych koszmarach, kwitowanych płaczem i znowu tym poczuciem zagrożenia - jakby po raz kolejny miał dziesięć lat i jego koszmar dopiero się zaczynał. Nie sądził, że kiedykolwiek zdoła się od niego uwolnić. Wcześniej naiwnie myślał, że wyjazd do Lorne Bay będzie dla niego tą szansą - że odetnie się od tych ludzi, którzy przez prawie dekadę robili sobie z nim co chcieli, ograbiając dostatecznie z ostatków dzieciństwa. Gdy stawał się za stary dla jednych, okazywało się, że wkraczał w wiek, w którym dla innych była akurat w sam raz. Ta spirala kręciła się i pędziła, a wyłamanie się z niej jawiło mu się przez wszystkie te lata niemożliwe. I najwyraźniej słusznie, skoro nawet tutaj, na drugim końcu świata, znowu spotykało go to samo. Wtedy jednak zupełnie nikt się nim nie zainteresował, a teraz... poprzednim razem miał przy sobie Saula, teraz miał Gusa. To było więcej, niż kiedykolwiek mógł prosić.
Dlatego słuchał jego słów, starając się je do siebie dopuścić, choć te odbijały się od powierzchni jego pokaleczonej skóry. Kiedy jednak Langford nalegał na to, żeby się napił, poczuł względem niego coś na kształt wdzięczności i odrobinę wyrzutów sumienia, że musi stawiać go w takiej sytuacji. To i tak było lepsze od tamtej pustki. W końcu skinął lekko głową, ale zanim nachylił się do szklanki, spojrzał na niego przelotnie, zastanawiając się, czy mógł go poprosić o coś jeszcze.
- A czy moż-żesz... nie p-patrzeć, jak b-będę pić? - dał radę spytać, choć to kosztowało go przesadnie dużo uwagi. Wizja tego, że Gus mógłby przypatrywać się, jak wprowadza cokolwiek w swój organizm, wydawała mu się nagle strasznie odpychająca. W końcu jednak skorzystał z jego pomocy i dopiero po pierwszym, skromnym łyku poczuł, że chciało mu się pić jeszcze bardziej niż do tej pory zakładał. W związku z tym, zaraz zaczął brać większe łyki, znacznie bardziej łapczywie. Gdy w końcu uznał, że wystarczy, wydusił tylko krótkie: - Dziek-kuję.
Zdążył jeszcze pokręcić głową na pytanie, czy potrzebuje czegoś jeszcze. Przetrwał już gorsze rzeczy. Wątpił, że uda mu się zasnąć, choć to pewnie byłaby najlepsza opcja - obiektywnie. Subiektywnie, zbyt obawiał się koszmarów. Ból był okropny, ale jednocześnie przykro znajomy; nie chciał nadużywać czyjejkolwiek cierpliwości. Przez moment jeszcze miał ochotę spytać Gusa, czy naprawdę z nim zostanie, ale w tym momencie do sali weszła pielęgniarka razem z innym policjantem. Możliwe, że tym samym, który razem z Langfordem wyciągnął go z tamtego mieszkanie, ale szczerze mówiąc Klaus nie miał żadnej pewności. Mało koncentrował na nim swoją uwagę - zresztą tak jak na kimkolwiek innym niż Gus.
Teraz obserwował jak chłopak oddala się od niego ze swoim partnerem, czując jak w gardle rośnie mu gula. Przez chwilę pielęgniarka zadawała jakieś pytania, ale on tylko spoglądał w stronę przymkniętych drzwi, żałując, że nie może słyszeć tej rozmowy, poczuć jej ani odżałować. Wróć - miał ochotę powiedzieć; tylko tyle i aż tyle. Nie zauważył nawet, kiedy z jego oczu przestały płynąć łzy. Nie zauważył, kiedy znowu zapomniał, jak należało oddychać. Zauważył jednak, z pewnym przekąsem, że jego serce uparcie wybijało swój rytm, choć równie dobrze mogłoby w tym momencie zwyczajnie się poddać.
~
Zasnął dopiero po wizycie Alfiego, która skończyła się finalnie podaniem leków nasennych. O dziwo, wbrew jego obawom, nie nękały go żadne koszmary, a sen okazał się być idealną ucieczką z całej tej sytuacji. Obudziła go pielęgniarka, która nad ranem mierzyła mu temperaturę. Przez dłuższy czas leżał nieruchomo, stopniowo przypominając sobie, gdzie był i co sprowadziło go w to miejsce. Ale - jak zwykle, tak jak miał to wpojone w krew - tym razem postanowił zamieść to wszystko pod dywan, zepchnąć w bezpieczne rejony derealizacji. Wiedział, że jeszcze przez jakiś czas będzie bolało, a sny pojawiają się, kiedy nie będzie miał już żadnych leków, które mogłyby je wygłuszyć, ale dawał temu wszystkiemu parę dni. Parę dni, zanim się wykuruje i zacznie udawać, że wszystko jest w porządku. Parę dni, żeby uznać, że tak po prostu miało być, taki był jego los. Parę dni zastanawiania się, kiedy to wydarzy się znowu - bo przecież zawsze tak właśnie było.
Dopiero potem naszła go przerażająca myśl, że wcale nie miał paru dni. Wisiał nad nim niezapłacony rachunek w motelu, kieszenie świeciły pustkami, a on nie był pewien, czy będzie w stanie zmusić się chociażby do głupiego loda w klubowej toalecie. Ani czy wyjście do ludzi będzie dobrym pomysłem. Ani czy z tego motelu nie wyrzucą go w końcu na zbity pysk za nieterminowe płacenie. To sprawiło, że krew znowu wzburzyła się w jego żyłach, a on zerwał się do siadu, zaraz jednak krzywiąc się mocno, bo okazało się, że ból ciągle mu towarzyszył i to dość wyraźnie. Po chwili na sali pojawił się lekarz i znowu spytał o parę rzeczy, a on starał się odpowiadać tak szczerze jak potrafił.
A potem nadeszła kolejna bomba, kolejny ładunek wybuchowy. Doktor starał się być bardzo cierpliwy i ciepły - usiadł nawet na krześle tuż przy łóżku, zamiast tak nad nim stać. Choć część tekstu odczytywał z kartki, z pewnością zapełnionej wynikami badań, co jakiś czas nawiązywał z nim kontakt wzrokowy, jakby chciał upewnić się, że Klaus słucha i kontaktuje. Prawda była jednak taka, że kontaktował coraz mniej.
Długoletnie zakażenie. Czy wie, co to oznacza? Pokręcił głową, a lekarz powiedział, że miał bardzo dużo szczęścia, że to ostatni dzwonek, że bardzo dobrze, że zrobili te badanie. Czy wie, co to oznacza? Kiwnął głową, ale nie wytrzymał - musiał spytać jak długoletnie, na co otrzymał niewyraźną odpowiedź. Dopiero po chwili doktor przyznał, że według szacunków być może nawet od dziewięciu lat. Słysząc to, znowu zapomniał, jak należało oddychać. Potem lekarz mówił dalej: coś o rozmowie z psychologiem, że za niedługo, coś o lekach, o tym, że to nie wyrok, że nie rozwinęło się AIDS, choć było blisko, że będzie musiał teraz uważać, że dostanie receptę i (po chwili) że porozmawia też z psychiatrą, na wszelki wypadek, że to bardzo ważne, żeby zjadł śniadanie i czeka go ostatnia kroplówka. Mówił i mówił, a Klaus potrafił myśleć tylko o tym, z iloma ludźmi zdążył się przespać od tamtego momentu; ile osób kładło na nim swoje ręce i ciała odkąd skończył te dwanaście lat i - przede wszystkim - co to były za osoby.
W większości przypadkowe, ale przecież ważne też. Amo. Saul. I Gus. Poczuł, że robi mu się niedobrze i poprosił o miskę. Nie miał zbyt dużo do zwymiotowania, więc przełyk palił go po chwili od żołądkowego kwasu. Zjeść śniadanie. To nie miało prawa się udać, ale nie miał zamiaru mówić tego lekarzowi.
- Kiedy wyjdę? - spytał zamiast tego. - Mogę wyjść dzisiaj? Potrzebuję wyjść dzi...
- Zrobimy jeszcze kilka badań. Może uda się dzisiaj - odparł mężczyzna, ale Werner przyłapał się na tym, że zupełnie mu nie ufał.
Amo, Saul i Gus. Tylko o tym potrafił myśleć, kiedy zjawiła się pielęgniarka z lekami, kroplówką i w końcu śniadaniem. Zaraz przypomniał sobie o innych: o Adamie, Homerze, Samuelu, Patricku, cholernym Maurice’u, Richardzie... zbyt wielu ich było. Zbyt wielu mężczyzn, którzy nie mieli pojęcia, że biorąc się za niego, wystawiali się na takie zagrożenie. Nic nowego: jeden niepasujący do puzzli kawałek układanki, który był im wszystkim zupełnie zbędny: Klaus Amadeus Werner we własnej osobie.
O dziwo, nie płakał. Wpatrywał się tępo w tackę z jedzeniem, stojącą na stoliku przy łóżku. Co powinien zrobić? Powinien był słuchać lekarza uważniej, ale zaraz dotarło do niego, że ta cała jego teoria o byciu przeklętym, napiętnowanym i zepsutym właśnie się potwierdziło. Czemu był taki zaskoczony? Uważał tak już od dawna. Najbardziej jednak bał się, że ktoś w końcu spyta. Spyta, czy coś się wydarzyło - wtedy, dziewięć lat temu, a on będzie musiał skłamać, bo nie widział innej opcji. Ale czy uwierzą? Bardziej bał się chyba tego, że przyznałby prawdę i wtedy by mu nie uwierzyli.
Amo, Saul i Gus.
Tego ostatniego musiał przywołać myślami do szpitalnej sali, bo - choć pukanie sprawiło, że lekko się wzdrygnął - zaraz spostrzegł twarz Langforda, stającego w progu. I nie miał najmniejszego pojęcia, co teraz czuł. Najpierw uderzyło w niego, jak miernie wyglądał ten chłopak, który zawsze ocieplał mu serce. Jak blady i niewyspany się wydawał, jakby słońce, które wiecznie nad nim świeciło, właśnie zaszło za chmurami. I zorientował się natychmiast, że nie miał innego wyjścia, niż tylko mu powiedzieć. Co, jeśli przez to to słońce nigdy już nie wyjrzy?
Zignorował pytanie o to, jak się czuje, przez dłuższą chwilę po prostu wbijając w niego spojrzenie.
- Gus, ja... ty... przysięgam, że nie wiedziałem - zaczął, zupełnie nie od tej strony, od której powinien i zaraz wziął głęboki wdech. Był mu to winny - chociaż tę durną informację. - M-musisz się zbadać, Gus, bo ja... bo okazało się... bo mam HIV, Gus - wydusił w końcu, natychmiast spływając wzrokiem na podłogę, tuż koło jego stóp. Przełknął głośno ślinę. - I miałem je już... wtedy, na plaży - dodał, żeby unaocznić mu, dlaczego to takie ważne. Nie zdążył nawet zachwycić się ani ucieszyć faktem, że Langford zjawił się w tej szpitalnej sali, że wrócił, choć Klaus był tak przekonany, że go tutaj zostawi. Teraz bał się jego reakcji, bał się tego, że było już za późno, bał się, że Augustus jest zarażony i to z jego winy, przez niego, przez jego idiotyzm, przez puszczalskość jawną już od dziecka, przez to, że pozwalał robić ze sobą każdemu, co mu się żywnie podobało.
Ale nadal nie płakał. To było tak ciężkie, że zabrakło mu łez.

Augustus Langford
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)

Ponowne spotkanie z lekarzem było jak wysoka morska fala, wywołana kolejnym tąpnięciem, które poruszyło jego już i tak zachwianymi fundamentami fizycznymi i mentalnymi. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, że przekazano mu informacje, które okazały się jedynie poszerzać skalę nieszczęścia, bo był pewien, że nie mogło już być gorzej. W jego głowie pojawiła się cała masa nowych pytań i poszukiwanie jakichkolwiek odpowiedzi, jak i dochodzenie do różnych wniosków. Pytał więc, a lekarz odpowiadał cierpliwie, wyglądając na zmęczonego, z resztą podobnie, jak sam Gus.

Tak zmęczony, wyczerpany, tak pusty, że przed wejściem do sali musiał znowu na chwilę usiąść.

Możliwe, że pacjent zaraził się nawet dziewięć, może dziesięć lat temu.

Oparł dłonie na swoich kolanach, zaciskając palce na ciemnym materiale spodni i opuścił głowę, ale nie zamknął oczu. Przesuwał wzrokiem po wzorach na podłodze, łapiąc powietrze w większych odstępach czasu, wdychając je szybko i głęboko. Wyglądało to trochę tak, jakby momentami zapominał jak powinno się to robić prawidłowo. Dziewięć lat? Ale jakim cudem? Przecież Klaus miał wtedy 一 obliczył to w głowie dosyć szybko 一 dwanaście lat. Jeszcze nie doszedł do momentu, w którym uzmysłowiłby sobie, że również mógł być zarażony i powinien się zbadać, myślał tylko o tym, co mogło przytrafić się Wernerowi, że teraz musiał zmagać się z takimi konsekwencjami.

Uniósł jedną z dłoni i zakrył nią usta, a kilka kropel, które rozbiły się o ziemię wywołało w nim zdziwienie. Czy to on? Zamrugał, próbując pozbyć się kilku pozostałych łez, które osiadły na jego rzęsach. Przecież on był wtedy zaledwie dzieckiem. Nie wiedział co powinien teraz powiedzieć ani zrobić. Nie czuł się na siłach, aby w ogóle się stąd ruszyć. Przeczuwał, że mylił się co do bardzo wielu rzeczy i to, czego dowiedział się w nocy od Klausa to nie koniec, ale zaledwie początek 一 wierzchołek góry lodowej. Miał jeszcze wybór i mógł zdecydować czy wyjść i pozwolić życiu toczyć się dalej, a wtedy musiałby zapomnieć o Klausie i całej sprawie, pozwolić odejść jemu i samemu sobie. Mógł też zostać i zaoferować mu swoją pomoc, być przyjacielem, którym przecież zawsze chciał dla niego być. Wtedy musiałby po prostu przygotować się na wiedzę, która na pewno nie będzie przyjemna. Musiał uświadomić sobie, że ma do czynienia z ofiarą przemocy, być może długoletniej, być może domowej.

Potrzebował dłuższej chwili, żeby doprowadzić się do porządku nie tylko fizycznie, ale i psychicznie i aby podjąć decyzję, chociaż to ostatnie nie zajęło mu w zasadzie dużo czasu. Nie miał zamiaru zapominać kim był i kim zawsze chciał się stać oraz kim w jego pamięci był Klaus i jakie miejsce w jego sercu zajął. Jak mógłby go tak po prostu zapomnieć? Jak mógłby przejść obok w tak ciężkiej chwili, odwracając wzrok?

Dlatego jakiś czas później stał w drzwiach ze ściśniętym gardłem i wpatrywał się w szczupłą postać okrytą szpitalną pościelą. Zawsze był drobny, ale teraz wyglądał jak swój własny cień. Przypomniał sobie jego wcześniejszą prośbę o to, czy mógłby nie patrzeć na niego, gdy będzie pił. Wtedy naturalnie ją spełnił, ale o niej nie zapomniał. Podejrzewał, że być może czuje tak duży wstyd wydarzeniami minionej nocy, że po prostu nie chce, aby Gus w ogóle na niego patrzył, ale teraz nie był już tego taki pewien. Tak jak tego czy sam Klaus wiedział o zakażeniu wirusem wcześniej, czy może również dowiedział się przed chwilą od lekarza.

Po prostu czekał na cokolwiek, co Klaus zechce powiedzieć lub zrobić. Tym razem zdawało mu się, że naprawdę jest przygotowany na wiele, że będzie w stanie znieść więcej, że zdołał przygotować się na to psychicznie, nastawić na ciężki okres i uzbroić w siłę i cierpliwość, aby to przetrwać i pomóc przetrwać Klausowi, o ile ten w ogóle będzie chciał. Przecież mogło być też tak, że chłopak nie chciał jego pomocy, że marzył tylko o tym, aby się stąd wydostać i wrócić do własnego życia, jakiekolwiek ono nie było i nie chciał przy tym towarzystwa Gusa. To również miał zamiar uszanować. Nigdy do niczego by go nie zmuszał.

Zamrugał odrobinę zaskoczony, że Werner od razu pomyślał o nim, dosyć mocno go w tym wyprzedzając. Miał rację. Gus musiałby się zbadać, gdyby nie fakt, że w ciągu kilku ostatnich lat miał kilka szczegółowych badań, jedno z nich tuż przed wstąpieniem do wojska, drugie w trakcie służby i gdyby miał HIV, to już by o tym wiedział. Tylko jak niby miało się to okazać teraz pomocne? Może chociaż zmniejszy poczucie winy Niemca, który na pewno je teraz czuł, wyobrażając sobie, że zaraził i jego i pewnie kilka innych osób. Odetchnął, tym razem powoli i głęboko, po czym powoli kiwnął głową.

Wiem 一 przyznał w odpowiedzi na jego słowa. 一 Nie zaraziłeś mnie 一 dodał, uznając że chyba najlepiej, jak powie to od razu, rozwiewając wszelkie wątpliwości i odejmując chociaż jedno zmartwienie z przygniecionych ciężarem przeszłych i teraźniejszych problemów ramion Klausa. Ruszył powoli w stronę łóżka i usiadł na krześle, na którym siedział kilka godzin wcześniej.

Nie wiem jak się musisz teraz czuć. Myślę, że to bardzo trudne i chciałbym ci pomóc… Jeżeli ty też tego chcesz. Nie wiem czemu powiedziałeś, że mieszkasz w hotelu i czemu nie ma tu nikogo z twoich bliskich, ale… To nie dlatego chcę. Po prostu nigdy nie byłeś mi obojętny i może wcześniej nie zachowałem się jak przyjaciel, ale teraz chcę. Pozwól mi chociaż odwieźć cię do tego hotelu i powiedz, jeżeli czegoś jeszcze potrzebujesz, proszę. 一 W końcu powiedział to, na co zbierał się odkąd dowiedział się co naprawdę przydarzyło się w nocy Klausowi i odkąd zaczęło do niego docierać jak pogubiony musiał być chłopak, nie mówiąc już o problemach innych, niż napaść seksualna. W końcu coś musiało się stać już dużo wcześniej, coś przez co Werner w ogóle znalazł się w tak niekorzystnej sytuacji.

Chciałem też przeprosić, że nie było mnie wcześniej, że za mało się starałem o utrzymanie kontaktu, bo naprawdę chciałem, bardzo 一 przyznał, marszcząc lekko brwi, chociaż powstrzymując się, żeby znowu się nie rozkleić. Teraz musiał pozostać silny i myśleć racjonalnie oraz robić to, czego wymaga sytuacja. 一 Wszystko się ułoży, wiesz? 一 Przełknął ślinę z trudem, po czym uniósł lekko kącik ust, chcąc wnieść chociaż odrobinę ciepła do tej sali i ich rozmowy. Chociaż jakiś jeden pozytywny aspekt, jakiś promyk nadziei. Od czegoś w końcu trzeba było zacząć, więc czemu nie właśnie od uśmiechu, który pojawił się na twarzy Agustusa pomimo wszystkiego, co doświadczył, czego był świadkiem i co usłyszał.

Kiedy na niego patrzył., martwił się. Nie pamiętał czy w ogóle kiedykolwiek się tak o kogoś martwił, chociaż przypomniał sobie stan własnego brata, gdy zmarł jego przyjaciel. Wtedy też przeżywał podobne chwile, bo było mu naprawdę bardzo ciężko. Gus czasami miał wrażenie, że przez jego wyjazd stracił zdecydowanie zbyt wiele. Momentami zapominał nawet jak wiele dobrego zrobił dla innych, bo jednocześnie uważał, że zbyt mało dla swoich bliskich.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Czuł się tak roztrzaskany, że nic już nie miało dla niego żadnego sensu. Siedział skulony pod bielą szpitalnej pierzyny, wspierając plecy o zaskakująco wygodną poduszkę, która i tak nie pomogła mu w bezproblemowym przespaniu nocy, zerkał co jakiś czas za okno i nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że coś w jego życiu pękło po raz kolejny, ale tym razem tak mocno, że nie sposób było już tego pęknięcia zatuszować. Do tej pory udawało mu się względnie zasklepiać wszystkie rany i zadrapania, powołując się na swoje zdolności do maskowania i zgrywania odpowiednich pozorów, a także rozpraszania i rozbijania własnej uwagi o inne rzeczy, najczęściej prozaicznie. Zwykle przez parę dni był wyjęty z rzeczywistości, po czym rzucał się w wir intensywnych emocji i doznań, próbując jak najskuteczniej zatrzasnąć oczy przed zerkaniem stale w stronę parszywej sytuacji, w której przyszło mu się znaleźć. Niejednokrotnie skrajnie tryskał energią, zupełnie jakby naprawdę wierzył w to, że w ten sposób uda mu się wymanifestować sobie pomyślność.
Ale teraz był paskudnie z m ę c z o n y . Zmęczony do tego stopnia, że tracił zaufanie do tego, czy będzie w stanie poradzić sobie z wydarzeniami poprzedniego dnia w typowy dla siebie sposób. Zmęczony tak bardzo, że trudno mu było choćby udawać, że miał w sobie jeszcze jakiekolwiek pokłady nadziei na to, że jego życie wcale nie musiało tak wyglądać. Zmęczony tak skrajnie, że płynące zza okiennej szyby światło zdawało się rozpuszczać mu białka oczu jak kwas, a każdy dźwięk był jak metalowy łom, rozbijający się o skroń. Zmęczony tak, że choćby myśl o wykonaniu jakiejkolwiek czynności, powzięciu jakiejś akcji, zrobienia czegokolwiek, bolała go już sama w sobie, choćby miała zagwarantować mu lżejsze serce i głowę. Może to przez to, że tak naprawdę porzucił zupełnie nadzieję na to, że było jeszcze coś, co mogło realnie mu pomóc; może wypielęgnował w sobie przekonanie, że każde rozwiązanie będzie tymczasowe, jak te opatrunki, które wiły się teraz wzdłuż bladości jego skóry, nasiąkłe posoką. A potem wszystko zacznie się na nowo.
Chyba w fakcie, że nie był w stanie skupić się na słowach lekarza, nie było niczego dziwnego. Jakby nie patrzeć - czy naprawdę był aż tak bardzo zaskoczony tą diagnozą? Wiedział, że w końcu pojawi się jakiś namacalny dowód na jego dogłębne zepsucie; jedyne, czego nie przewidział, to że akurat w takiej formie. Nie miał siły słuchać o jakimkolwiek leczeniu, o tych psychologach, psychiatrach, tej całej drodze, która niezbyt kusząco właśnie się przed nim rozciągała. Adalbert Werner zwykł mówić, że to lekarze zniszczyli jego żonę - że sprawili, że zakręciła spiralę wokół własnego cierpienia, aż wszystko inne przestało w końcu mieć znaczenie; że Klaus powinien zrobić wszystko, żeby tego uniknąć. Choć na wielu płaszczyznach wykazywał niesubordynację względem własnego ojca, tego zalecenia jednak trzymał się dosyć uparcie, być może podświadomie wyczuwając, że z nim mogłoby być podobnie - że to wiedza, a nie jej brak, mogłyby zupełnie go złamać. Teraz otrzymał tę właśnie wiedzę, wcale o nią nie prosząc, a to przecież jeszcze nawet nie był koniec. Bał się rozmowy z kolejnymi osobami, bał się wizji kogoś, próbującego wedrzeć się do jego głowy, żeby w końcu wygrzebać w niej te wszystkie nieludzkie myśli i wspomnienia, z których się składał.
Ale najgorzej i tak było z poczuciem winy, które wkradło się niepostrzeżenie w jego serce, ciążąc z sekundy na sekundę coraz bardziej. Niekoniecznie nawet myślał teraz o tym, jakie konsekwencje ta diagnoza będzie miała dla niego samego - jedynym, na czym potrafił się skupić, był ciąg imion, wyświetlający się nieustannie w jego głowie. Imion, które znaczyły tak dużo, bo za każdym z nich skrywał się jakiś człowiek i w tej chwili naprawdę nie miało znaczenia to, czy była to osoba, z którą był blisko, czy nie. Najparszywiej czuł się, uświadomiwszy sobie fakt, że tak wielu z nich nie potrafił nawet wspomnieć - albo nigdy ich nie poznawszy, albo zagubiwszy je gdzieś pod nawałem innych rzeczy, które wtedy wydawały mu się ważniejsze. Pewnie powinien odezwać się do tych ludzi, przyznać jakoś do tego, co mógł im zrobić, na co narazić. Ale jak? Rzadko zbierał numery telefonów, a te, które już pozyskiwał, przepadały po jakimś czasie. Gdy o tym myślał, znowu robiło mu się niedobrze.
A potem wrócił Gus, a on nie miał pojęcia, jak sformułować to wyznanie, połączone z przeprosinami tak, żeby Langford uwierzył w to, że naprawdę było mu przykro, że naprawdę nie chciał, że nie naraził go specjalnie, że nie miał o tym wszystkim pojęcia, choć przecież powinien był się domyślić. To, co w końcu wydostało się spomiędzy jego warg nie brzmiało ani trochę tak, jak ułożył to sobie na szybko w głowie. Może to przez stres, może przez wstyd, a może przez fakt, że chłopak i tak wyglądał już na tak zmęczonego, że Klaus w jednej chwili oddałby wszystko za usunięcie go z tej sytuacji, zdjęcie z jego ramion tego ciężaru - nawet, jeśli oznaczałoby to, że byłby w tym całym bałaganie zupełnie sam. Skoro jednak to było niemożliwe, Werner miał świadomość, że próba usunięcia Gusa z pola rażenia tej radioaktywnej gwiazdy, którą był on sam, mogłaby nie zadziałać wcale w pożądany sposób. Nie w takim sensie, że Langford by go nie posłuchał, ale w znaczeniu, że to z pewnością nie uchroniłoby go od kolejnych negatywnych emocji, które i tak już toczyły się przez jego ciało. Klaus miał wrażenie, że widzi je wszystkie, jak próbują przebić skórę i wydostać się na zewnątrz, na co Gus uparcie nie chce im pozwolić. Rozrywało mu to serce.
Podobnie zresztą, jak obwieszczenie chłopaka, że wie. Skąd mógł wiedzieć? Przez głowę Wernera nawet nie przemknęło najprostsze rozwiązanie tej zagadki, które zakładało, że zwyczajnie usłyszał to od lekarza. Zanim jednak zdążył pogrążyć się zupełnie w najczarniejszych teoriach, do jego uszu dotarło zdanie, na którego usłyszenie nie ośmielił się nawet liczyć. W jednej chwili podniósł wzrok ze szpitalnej posadzki z powrotem na Langforda i przez chwilę wpatrywał się w niego wielkimi oczami. Dopiero po paru sekundach poczuł, jak jego płuca wzbierają powietrzem po głębokim wdechu, którego zaczerpnął nieświadomie.
- To... to wspaniale - wydukał wreszcie, ale dopiero kiedy to powiedział, dotarło do niego w pełni, że Gus naprawdę był zdrowy. Poczuł, jak pod powiekami znowu zaczynają gnieździć mu się łzy, tak więc musiał unieść owinięte bandażami dłonie do twarzy, żeby przetrzeć ją zawczasu, a potem znowu powrócić szklanym spojrzeniem do chłopaka, który zmierzał w stronę jego łóżka. - T-tak się cieszę, Gus. To niemożliwe. - Czy to był uśmiech? Odrobinę przytłumiony, nieco przygasły, ale z pewnością tak: uniesienie kącików ust w jednoznacznym geście. Nic dziwnego, mówił przecież prawdę: faktycznie się cieszył, nawet jeśli płakał. Nie był w stanie tylko ocenić, czy łzy aby na pewno były wyrazem jedynie jego szczęścia.
Chciał powiedzieć coś jeszcze - może znowu powtórzyć, że przeprasza, może dopytać, czy Langford jest pewien i kiedy się badał - ale wtedy Gus zaczął mówić, a on poczuł, że w gardle znowu staje mu gula. A więc zauważył - co nie powinno być zaskoczeniem, przecież ewidentnie siedział tutaj całą noc, więc dobrze wiedział, że nikt z bliskich Wernera się nie pojawił. A jednak, kiedy ten fakt został wypowiedziany na głos, Klaus poczuł, jak znowu uderza w niego świadomość własnego osamotnienia. Miał wrażenie, że Langford też potrafił to poczuć - przecież zawsze był bardzo empatyczny - i z tego powodu znowu zrobiło mu się głupio. To też najwyraźniej zauważył, skoro zaraz zaznaczył, że to nie dlatego chce mu pomóc. Werner nie nadążał za tym, z jaką łatwością był teraz odczytywany.
Starał się skupić wzrok w jednym miejscu (tym, w którym uda Gusa stykały się z siedzeniem krzesła), zupełnie jakby miał nadzieję, że w ten sposób zbierze do kupy także własne myśli. Dopiero przecież doszedł do wniosku, że odcięcie Langforda teraz, kiedy wdepnął już tak mocno w całą tę parszywą sytuację, zadziała mu tylko na szkodę. Ale czy ciągnięcie go za sobą do tego paskudnego motelu miało okazać się jakkolwiek lepsze? Przyłapał się na tym, że chciał w tym momencie jak najbardziej go ochronić, ale zupełnie nie potrafił. Miał wrażenie, że niezależnie od tego, co mu powie - czy zgodzi się, czy nie - ta decyzja zaskutkuje prędzej czy później jedynie cierpieniem Gusa.
- Możesz... jeśli naprawdę chcesz, to możesz. Odwieźć mnie tam. Ale nie musisz, p-poradzę sobie, wiesz? Zrobiłeś już dużo. Nie musisz tu dłużej siedzieć. I tak nie wiem, czy dzisiaj mnie wypuszczą - przyznał, odruchowo zerkając w stronę drzwi, zupełnie jakby spodziewał się, że nadejdą stamtąd odpowiedzi. Na krótką chwilę zamilkł, wpatrując się nadal w wąską szybkę, która wychodziła na korytarz. - Mam wrażenie, że nie mówią mi wszystkiego - dodał ciszej, choć zaraz tego pożałował, zdając sobie sprawę z tego, że brzmi jakby zwariował. Potrząsnął więc głową. - Przepraszam. Nieważne. Po prostu... za dużo rzeczy naraz - wyjaśnił enigmatycznie, siłą odciągając własne spojrzenie od tych głupich drzwi, bo do głowy zaczynały zaglądać mu naprawdę ryzykowne myśli. Przełknął pospiesznie ślinę. Przez krótką chwilę miał ochotę poprosić go o to, żeby go przytulił, ale uznał, że to być może byłoby za dużo, Gus wcale by nie chciał, ale zrobiłby to i tak, chociaż by go to brzydziło. Nie chciał stawiać go w takiej sytuacji. - Wiesz może... co z moimi ubraniami? - spytał zamiast tego, choć pewnie nadzieja na to, że faktycznie odzyska je przed wypisem była naprawdę nikła. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że w tej szpitalnej koszuli, którą dostał, czuł się tak strasznie niekomfortowo. Nie miał nawet bielizny.
A potem Langford znowu zaczął go przepraszać, więc pozostawało mu jedynie kręcić głową. To nie tak, że mu nie wierzył - wręcz przeciwnie. Wiedział, że Gus mówi szczerze i to jedynie bardziej go dobijało. Nie czuł, żeby zasłużył na jakiekolwiek przeprosiny, nawet jeśli odkrycie, że chłopak nie pojawił się w ich miejscu, żeby zabrać z niego zostawiony dla siebie kamień, było dla niego bolesne. Teraz przecież to nie miało zupełnie żadnego znaczenia. Nie chciał, żeby Gus robił cokolwiek z litości, nie chciał, żeby jego czyny były podyktowane przez powinność. Z trudem uniósł spojrzenie z powrotem na jego twarz, odnajdując w kąciku ust cień uśmiechu. Jak w takiej sytuacji miał powiedzieć mu prawdę? Jak miał przyznać się do tego, że nie ułoży się zupełnie nic, że wszystko było stracone, że dalsze próby nie miały żadnego sensu? Postarał się, jak tylko mógł, też przywołać na twarz uśmiech, ale wyszło to dość markotnie i mdło.
- Myślisz, że mógłbyś... nie musisz, ale może... nie wiem, może chciałbyś na przykład... potrzymać mnie za rękę ostatni raz?


Augustus Langford
ODPOWIEDZ