dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Mijali alejki wysadzane pstrokatymi kulami do kąpieli, sufity sklepione gwiazdami wściekle jarzących się lamp i obozowiska miękkich i szerokich łóżek, przemierzali mikroświat wystawowych mieszkań i wyidealizowanych wyobrażeń wspólnego, poukładanego jak tekturowe meble życia, ale nie obejmowali przy tym swoich dłoni — a jednak każda przemykająca obok Achillesa osoba zdawała się wiedzieć, że coś się zmieniło. Zdawała się dostrzegać spokój wygładzający jego zwykle zmięte podenerwowaniem czoło, kąciki ust nieopadające już permanentnie ku ziemi, a serdecznie unoszące się do zapowiedzi szczerego uśmiechu; a nawet wychwytywała ciepło ogrzewające ciemne, jakby kakaowe tęczówki, które zamiast bacznie obserwować otoczenie, niespiesznie przepływały tylko po zasięgu najbliższej przestrzeni: nie dosięgały ani lśniąco wypolerowanych mebli wdzięczących się w każdym rogu, cudzych zaciekawionych spojrzeń, ani nawet ciemnowłosego mężczyzny od kilku minut nieobecnie podążającego ich śladem. Ogniskowały się jedynie na kroczącej po prawym boku sylwetce i udawały, że tego nie robią, że rozgrywający się dookoła niego, przełomowy ale wciąż błahy moment, wcale nie posiada cech szczególnych, że prawie nie istnieje. Że mijające go kobiety, smukłe, delikatnie krąglejsze, ale zawsze atrakcyjne, nieraz rumieniące się na jego widok i przywołujące w pamięci wspólnie spędzone noce, samodzielnie zwracające teraz jego uwagę i witające się najcieplejszymi słowami, wcale nie rozumiały, jak bardzo się zmienił, jak daleki stawał się od ich atencji.
Zatrzymawszy się — wreszcie! — u podnóży pnącego się, wykonanego z najjaśniejszego drewna regału, pełnego najrozmaitszych zapachów upchniętych do niewielkich, ale jakże niedorzecznie drogich świeczek, pozwolił Othello wykonać kilka kroków naprzód, wyciągnąć swą dłoń i pochwycić niektóre z dekoracyjnych opakowań. Sam natomiast doczepił się jego pleców, zaplótł ręce na jego barkach, okrążał szyję i ułożył podbródek na ramieniu, powąchał przystawioną ku twarzy świeczkę, skrzywił się i nieznacznie pokręcił głową. — Tej prawie nie czuć — zawyrokował z przekonaniem, aż w końcu złożył na odwracających się do niego ustach finezyjny pocałunek. Skruszył ostatnią warstwę oblekającej go skorupy złączonej z kłamstwa i ułudy, zaśmiał się i pomyślał, że to przecież nic wielkiego.
Aż w końcu rozplótł ramiona, odwrócił twarz w kierunku świeżo usłyszanego huku, napotkał na smukłą, wysoką i jednocześnie znajomą i całkiem obcą sylwetkę mężczyzny, który jako jedyny okraść go mógł z jeszcze niewypakowanego spokoju. Zamarł, zaniemówił i poczuł się tak, jakby ciało przypomniało sobie o dawno doświadczonym urazie, nawracającym niespodziewanie i w zimniejsze, deszczowe dni. Jakby mimo wielomiesięcznych kuracji i ćwiczeń rehabilitacyjnych, mimo najdokładniejszych i najszczerszych starań, i tak przesądzono mu z rozczarowaniem: ten ból kiedyś o sobie przypomni, nigdy nie zniknie tak naprawdę, a teraz rzeczywiście się uaktywnił, rzeczywiście zapiekł pod wszystkimi tkankami i naciągnął ścięgna.
Dante? Cześć — wychrypiał słabnącym, tracącym barwy głosem, w tej jednej chwili zapominając o otaczającym go mikroświecie sklepu, o swoim spokoju i beztrosce, zapomniał o mężczyźnie dotychczas dotrzymującym mu towarzystwo. Dosięgnął Ainswortha o kilka niepewnych kroków, zatrzymał wzrok na jego długich, ułożonych w niedbale, delikatnie kędzierzawych włosach, na bladości skóry i oplatającym go, niesprecyzowanym uczuciu, że wydarzyło się coś naprawdę złego. — To ja, Achilles — dopowiedział niemądrze, płochliwie, jakby mężczyzna zdołał już zapomnieć brzmienia jego głosu, może nawet wyklętego istnienia. Aż w końcu drgnął z przestrachu, kiedy na ramieniu ułożona została cudza dłoń. Othello stał tuż za nim, a Achilles na moment zapomniał wszelkich słów. — To Theo, mój… — ugrzązł w próbie nadania im katalogowej łatki, przeklął idiotyzm niekończącego przedstawiania się: to ja, to Othello, to Dante. Żadnego z tych imion nie mógł opatrzyć stosownym określeniem. — Mieszkamy ze sobą i… A to Dante, on jest moim… Przepraszam Theo, dasz nam chwilę? — pragnął skryć całą twarz w debrze dłoni, może uciec od blamażu niesprzyjającej sytuacji, ale przecież nie mógł — musiał usilnie przywoływać w sobie opanowanie, musiał okrasić je nieszczerym uśmiechem i kontrolowanym tonem głosu.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Telefon nie dzwonił wcale tak często; początkowa obawa konieczności wymyślania kłamstw zakończyła się na zaledwie trzech, niewzbogaconych szczegółami, wyjaśnieniach. Jakże łatwo było mu nie opuszczać granic mieszkania przez dwanaście dni! Początkowo odbywał konieczne spacery, wędrówki wyznaczonych tras, aż stopniowo zmniejszał zasięg wyjść — najpierw do najbliższego sklepu, aż wreszcie tylko do pocztowej skrzynki, ku której zabierała go winda. Kiedy zapytał Molly, właścicielkę sklepu, czy pomogliby mu z zaopatrzeniem, zgodziła się z radością (wcześniej zawsze odmawiał, odrzucał wyciągniętą ku niemu rękę; teraz Molly kłamała, że chcieliby rozszerzyć zakres świadczonych usług, a Dante mógł być ich pierwszym podobnym klientem — wątpił jednak, by w całym Lorne Bay przydatna była podobna funkcja, tak bardzo szczodra, jak w jego przypadku: odznaczająca się kompletną listą sprawunków, miesięcznego zaopatrzenia, nie tylko wniesiona na odpowiednie piętro, ale i w obojętności jego instrukcji upchnięta tam, gdzie najłatwiej miało być mu wszystko znaleźć). A więc nie musiał wychodzić wcale. Z nikim się nie widział, z nikim nie rozmawiał.
W przypływie nocnych udręczeń zakupił jeden bilet do Sydney.
Data przypadła na miesiąc oddzielający go od operacji, choć niepewnym było jeszcze jej powodzenie. Dante nie potrafił jednak odnaleźć powodów ku dalszemu życiu w Lorne Bay, nawet jeśli czasem kusiło go wybranie jednego z nieistniejących już numerów, jak i nieprzytomne złożenie podstępnie brzmiącej propozycji: po prostu o wszystkim zapomnijmy.
A więc sięgał ku wszystkiemu, co zdołało koić jego serce; odsuwać myśli tam, gdzie nie czuł się zraniony, gdzie nie dostrzegał własnych wad i słów, które przeczyły odczuwanej złości. Mimo mizerności życia sięgnął ku nauce — kończące się pieniądze zmuszały go do podjęcia jakiejś pracy, a więc z powodu braku perspektyw, zamierzał zostać prokuratorem; w chwilach przesytu włączał zbyt głośną muzykę bądź oglądał wszystkie te filmy, które wzbudzały jego irytację. W ostatecznym rozrachunku sześciokrotnie obejrzał Casablancę, śmiejąc się złowieszczo przy każdym paryskim wspomnieniu, każdej próbie wskrzeszenia Paryża.
I nie wiedział, czy żałuje i czy tęskni, nie wiedział czy potrafiłby ignorować sprawy tak, jak na samym początku; czasem Terence Burkhart był jak nieprzyjemne wspomnienie, częściej jak utracone szczęście.
Opuszczanie granic mieszkania równoznaczne było jednak z możliwością spotkania tego, co zdołali zaprzepaścić (choć sam nie miał go dostrzec, a Burkhart z całą pewnością nie zamierzał uświadamiać go w tej sprawie; nawet jeśli Dante czasem właśnie o tym marzył: bezczelności, która oddałaby nadzieję) i to właśnie z powodu ów strachu Dante wolał nigdy już więcej nie krążyć bezmyślnie ścieżkami miasta. Jednak kiedy tego ranka jego mikrofalówka wydała z siebie ostatnie tchnienie, został zmuszony do wyjścia — pierwszego po tak długim czasie.
Zamówił taksówkę; w sklepie z popłochem zakomunikował czego potrzebuje, a potem zaprowadzony został przez starszą kobietę do odpowiedniej alei — kategoryczne wskazanie, że weźmie c o k o l w i e k było ignorowane: tłumaczono mu różnice sprzętów, proponowano coś lepszego (a więc droższego). Aż w końcu został sam; miał poczekać kilka minut, otrzymując pozwolenie dotykania wszystkich maszyn (musi pan przecież to poczuć, zaśmiała się kobieta, kiedy wzywano ją na inne stanowisko). Więc: dotykał. Przypadkowo zrzucając coś niedużego, za co z pewnością miał potem zapłacić.
Zdawało się mu to wówczas najgorszym zdarzeniem.
A potem z szumu rozmów wyłapał swoje imię, przez które wzdrygnął się lekko, ze złością i gniewem, choć na jego ustach zamigotała wyłącznie niechęć.
Cześć — odparł obojętnie, zaciskając dłoń na trzymanym uchwycie laski; spiął całe ciało, porzucił dotychczasową czynność, jakby przyłapany został na niewłaściwym zachowaniu, jakby zaraz miał tłumaczyć się z tego, co zdarzyło się przed minutą. Nie interesowało go jednak to wszystko, co artykułował mu Achilles; nie dodał: miło cię poznać, Theo, kimkolwiek jesteś, ani nie wykazał w żadnym stopniu chęci pogłębienia tej nowej znajomości. Mimo że mężczyzna był u p r z e j m y; podniósł z podłogi uszkodzoną, zrzuconą niewiadomą, z beztroskim blaskiem podejmując decyzję o przeniesieniu przedmiotu tam, gdzie miano się nim należycie zaopiekować. A Dante nie podziękował, nie dodał: przecież ja za to muszę zapłacić, i ze wzruszeniem ramion pozwolił, by zostali sami.
By nagle cały sklep przepełniła achillesowa obecność.
Myślałem, że nie potrzebujesz współlokatora — powiedział po upływie kilkunastu kolejnych sekund ciszy; nie wiedział w jaki sposób z nim rozmawiać. Czy c h c e rozmawiać. Ostatecznie Dante odczuwał jednak zbyt rozległą frustrację, której nie potrafił ujarzmić.
ODPOWIEDZ