lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
- Dobrze, że nie pytasz mnie o penisa – odparł po prostu, wrzucając całą tę rozmowę i to dotykanie do worka z idiotyzmami tego dnia, którymi będzie przejmował się później, z wielką nadzieją na w ogóle. Nie teraz, nie dzisiaj, nie po tym, kiedy wiedział już, że na żadne dłonie, nawet na łokciu, w życiu Leandra nie było miejsca.
Szkoda, że nikt nie pytał jego, na co miał w życiu miejsce. Na liście nie znalazłby się na pewno kot, w dodatku ze trzy razy większy niż wydawało mu się, że powinien być. - Pakuj – zdecydował po prostu, skoro miał już pewność, że ten włochaty psychopata był tym samym włochatym psychopatą, który zaatakował go dzisiaj o trzeciej nad ranem, bo najwyraźniej potrafił otwierać sobie drzwi.
Przez chwilę patrzył na Leandra z przedniego siedzenia tak, jakby jego była wielka miłość życia właśnie okazała się debilem. - Chcesz wieźć kota w foteliku? – spytał, zupełnie nie kryjąc się z tym, co myślał o tym pomyśle i jego autorze. Jeszcze raz wyciągnął więc ręce w kierunku Napoleona, ale ten odpowiedział mu wściekłym sykiem i tylko refleks wyrobiony już w tej relacji uratował Beara od pazura wbitego w jego dłoń. - Dobra, tylko zapnij mu pasy – powiedział zrezygnowany i odwrócił się przodem do szyby, bo chyba nie chciał na to wszystko patrzeć (albo nie miał pojęcia, jak zapinało się kotom pasy i znów unikał zaangażowania w tę akcję). A może był po prostu zazdrosny, bo najwyraźniej Leandra ten chodzący dywan polubił od razu, kiedy on próbował dotrzeć do niego od prawie dwóch miesięcy?
- Skręć w lewo na następnej – rzucił, kiedy ruszyli i trochę jakby zapadł się w siedzeniu. - Bo mi uciekł – odparł, odwracając głowę i marszcząc się mocno na widok Napoleona zwiniętego w kulkę na dziecięcym foteliku. Bardziej popierdolonej rzeczy już dziś chyba nie zobaczy. - A skoro to mój kot… To znaczy, nie jest mój, to kot Danie… po Danielu. Teraz jest mój, bo nie ma go kto zabrać – dokończył, nie do końca pewny, czemu mu to w ogóle mówił. Trochę pewnie ze zmęczenia, ale może zakładał też, że pomocnikowi należały się jakieś wyjaśnienia? Nie wiedział w ogóle, czy Leander pamiętał Daniela z jego opowieści czy tej jednej lub dwóch wizyt w Sydney, po odwyku, ale chwilowo nie miał siły się tym przejmować. Właściwie to powietrze schodziło z niego w takim tempie, że najpierw nie zauważył nawet, że wcale nie skręcili w lewo. Zorientował się dopiero chwilę później i wyprostował się. - Nie skręciłeś – zauważył i w przypadku innej osoby mógłby to pewnie wziąć za zwykłą pomyłkę. Tu niekoniecznie. - Kurwa, Lenny, jak skręcisz tutaj, to jeszcze wrzucisz mnie do domu. Przypominam ci, że potrafię zszywać innych ludzi i sam też się zszyję, najwyżej mi trochę pomożesz, jeśli jeszcze pamiętasz, jak to się robi – w końcu pan chirurg miał ważniejsze zadania na głowie. - Mam w domu wszystko, czego potrzebuję i naprawdę chcę odstawić tego pieprzonego kota na miejsce – nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, gdzie go teraz zabiera, ale Bear faktycznie nie widział w tym większego sensu. Terapia terapią, ale lubił sam radzić sobie ze swoimi problemami – te medyczne były o tyle satysfakcjonujące, że zazwyczaj wiedział, co robi, szczególnie jeśli chodziło o szybkie interwencje.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
- Sam sobie zapnij pasy - doradził uprzejmie, po czym kręcił się jeszcze chwilę przy aucie, próbując w miarę bezpiecznie zapakować do niego kota. Pasy wydawały mu się nie mieć sensu, skoro zwierzę mogło przez nie łatwo przelecieć, dlatego raz jeszcze zerknął do bagażnika w poszukiwaniu jakiegoś pudełka, ale niestety - fotelik Henry’ego musiał im wystarczyć. - Chcesz coś słodkiego? - spytał trochę zrezygnowany, bo skoro już musiał zająć się Bearem i jego kotem, równie dobrze mógł się podzielić słodyczami, które kupił Henry’emu. I tak musiał je gdzieś przełożyć, na wypadek gdyby kot zaczął mu łazić po samochodzie, lepiej już, żeby Bear zjadł tego pączka na pocieszenie.
Nie był do końca zadowolony z tego, co udało mu się zdziałać, ale uznał, że więcej już nie zrobi z tym kotem, więc nie pozostało mu nic innego jak wskoczyć za kierownicę i… i zmarszczyć mocno czoło. Zacisnął nieco mocniej palce na kierownicy, jak gdyby to miało go powstrzymać przed wypytywaniem, czy to znaczy, że Daniel nie żyje. Zamiast tego spytał, jak gdyby z pewnym wahaniem: - A nikt nie chciałby go… adoptować? Mnóstwo ludzi chciałoby mieć koty. Możesz nawet wywiesić ogłoszenia na słupach, jeśli w internecie nie ogłaszasz się dla zasady - dodał, nie mogąc się powstrzymać.
Udał, że nie usłyszał, gdy Bear zwrócił mu uwagę, że nie skręcił, zupełnie jakby mogło go to uratować od tej rozmowy. Gdy okazało się, że nie ma, kurwa, mowy, po prostu westchnął. - Jestem kardiochirurgiem, nie mam kompleksów, gdy ktoś inny zaszyje ranę na kolanie ładniej niż ja - odparł spokojnie, uznając widocznie, że oko za oko (u nich raczej: ręka za rękę). Bear miał przecież rację, mógł już nie pamiętać jak to się w ogóle robiło. Wywrócił oczami, jak gdyby startował w jakichś zawodach, ale powiedział tylko: - Kot ma się dobrze, a ty nie będziesz sobie zszywał nogi w trakcie remontu, w szpitalu dostaniesz zastrzyk, leki i odstawię was do domu.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
- Koty nie jedzą słodyczy – zauważył uprzejmie, zupełnie jakby się na tym znał. Nie wziął pod uwagę, że pytanie mogło być skierowane do niego, więc po prostu zapiął pasy (wcale nie chciał, skoro mu kazali, ale był na to trochę zbyt odpowiedzialnym człowiekiem) i na chwilę zaufał Leandrowi (pożałuje już za momencik).
Sama odpowiedź na pytanie o Napoleona była niekomfortowa, ale nie spodziewał się zupełnie, co może usłyszeć zaraz potem. To wydawało się bardzo logiczne i na miejscu, skoro narzekał na tego wielkiego psychopatę, a jednak na samą sugestię Lenny’ego Bear poczuł niespodziewanie mocny ścisk z gardle. Ktoś inny na pewno chciał mieć kota. Ktoś inny na pewno potrafiłby się nim zaopiekować. Odwrócił się jeszcze raz, patrząc chwilę na bardzo spokojnego Napoleona, myjącego sobie właśnie łapę, jakby jazda samochodem była na niego najzwyczajniejszą rzeczą na świecie. Może była? Może nawet był wożony w dziecięcych fotelikach? Wiedziałby to, gdyby tylko chociaż raz w ciągu ostatnich miesięcy pozwolił Danielowi dokończyć temat jego umierania. Tym bardziej, gdyby przyjechał. Gdyby był tu na miejscu, zamiast uciekać od tematu w pracę i krótkie telefony z innej części kraju. Gdyby nie był takim pieprzonym tchórzem, karmiącym się nadzieją, że przecież wszystko będzie w porządku, Daniel z tego wyjdzie i wtedy przyjedzie do niego bez ryzyka, że nie uniesie jego chorowania. Ludzie umierali na jego oczach i w jakimś ponurym sensie był do tego przyzwyczajony. Ale od śmierci jedynej stałej, bliskiej osoby w swoim życiu uciekał tak bardzo, że kompletnie mu umknęła. Daniel jednego dnia mówił, że ma dziś trochę gorszy dzień, ale pod koniec tygodnia ma konsultację u lekarza, a potem już go po prostu nie było. Było tylko pytanie w słuchawce, kim był dla zmarłego, bo mieli go wpisanego jako kontakt, ale zabrakło im tej informacji. Nie synem – nigdy nie został oficjalnie adoptowany, o biologicznych więzach nawet nie wspominając. Obciążeniem? Udanym eksperymentem, który nie chciał się potem odczepić? Dorosłym facetem, wymagającym wsparcia, jakby ciągle miał dwanaście lat i trzeba go było za rękę zaprowadzić na odwyk, a potem pilnować? Powodem nieskończonych kłótni z żoną, która miała dosyć tego dzikiego dzieciaka uciekającego przez okno? Czy osobą, która wszystko mu zawdzięczała i nie potrafiła odwdzięczyć się zwykłą wizytą?
Mógł więc zrobić dla niego chociaż tyle. Nie gubić i nie oddawać jego kota.
- Pewnie tak powinienem zrobić – powiedział, czując, jak ścisk wraz z powietrzem rozchodzi się po całej klatce piersiowej. Nie brzmiał naturalnie, raczej jak ktoś, kto walczył za wszelką cenę, żeby nie załamał mu się głos. Kurwa. Trochę biegania po okolicy i bólu w nodze, a on już tracił jakiekolwiek bariery?
- Bo nie umiesz ładnie szyć ran – odparł pewniej, kiedy udało mu się już przełknąć ślinę i przerzucić na dużo prostszy temat (to znaczy: które kompetencje medyczne były istotniejsze) - A ja, przypominam, zawodowo decyduję, kto powinien jechać do szpitala, a kto nie. I mówię, że sobie poradzę, więc sobie poradzę – poinformował go oburzony i chciał już zagrozić, że zaraz wyjdzie sam, ale przecież nie uda mu się wyskoczyć z jadącego samochodu z Napoleonem. W ogóle mu się nie uda wyskoczyć. - Weź się pierdol – burknął i jeszcze chwilę wyglądał, jakby zamierzał się kłócić, ale potem po prostu pozwolił sobie z powrotem zapaść się głębiej w fotelu. I o czymś sobie przypomnieć. - Nie cofam tego, że masz się pierdolić, ale… dzięki za kota – mruknął, znów zerkając na Napoleona spokojnego jak nigdy. - Ale wcale się nie dziwię, że od razu się polubiliście. - Bo obaj od niego uciekali?

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Westchnął, być może nawet trochę ciężej niż powinien, po czym spytał: - A ty jesz słodycze? Mam… jakieś pączki? I ciastka, takie z czekoladą - sam nie był pewien, czemu chciał oddać pączka swojego syna Bearowi, który i tak nie wyglądał jak ktoś, kto zamierzałby docenić ten wyjątkowo szczodry gest. Może liczył, że zapcha się słodyczami i da się zabrać do szpitala przez nieuwagę?
Tak naprawdę to wszystko to nie była przecież jego sprawa. Jego noga, jego kot, jego… Daniel. Nie powinien się w to w ogóle mieszać, zadawać pytań ani udzielać Bearowi jakichkolwiek rad (chyba że kiepskich, zakładając ze sporym prawdopodobieństwem, że wtedy i tak go nie posłucha, a raczej zrobi dokładnie na odwrót), ale to, że wiedział o tym wszystkim, niestety wcale go nie powstrzymywało. I dość szybko zaczął tego żałować, gdy usłyszał, jak Bearowi trochę łamie się głos. Poczuł się z tym mniej więcej tak, jakby chłopak właśnie mu się tutaj rozszlochał. Nie radził sobie z własnymi emocjami, nie mówiąc już o cudzych, więc… jezu święty, po chuj on go pytał? Może powinien nauczyć się prowadzić lepszy small talk, żeby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości? Zrobiło mu się sucho w ustach i musiał zmusić się, żeby przełknąć ślinę. - Chcesz wody? - spytał wreszcie. Dość głupio - chociażby dlatego, że nie był wcale pewien, czy miał tę wodę gdzieś w samochodzie.
Mocniej zacisnął palce na kierownicy, obiecując teraz samemu sobie, że będzie ponad to. Nie pozwoli, żeby ktoś, kto nie widział go całe lata, wchodził mu na ambicje i nie będzie się przejmował opinią Beara, który uległ wypadkowi i zwyczajnie majaczył. Nie pozwoli… i nagle usłyszał, jak sam mówi: - Chuja się znasz - i to by było widocznie na tyle. - Na tym też - dodał, gdy Bear zaczął go przekonywać, żeby jechali do domu. - Ja zawodowo operuję ludzi, a nie upieram się teraz, że powinienem sam na sobie przeprowadzać teraz operacje w mało sterylnych warunkach - teraz był taki mądry, gdyby rzeczywiście potrzebował operacji - kto go tam wie.
- Proszę za kota - odparł, całkiem dumny z siebie, że udało mu się nie powiedzieć Bearowi, żeby sam się pierdolił. Może nie chciał, żeby kot uczył się takiego słownictwa. Zmarszczył trochę czoło, ale chyba uznał, że lepiej będzie nie dopytywać, dlaczego ich przyjaźń nie dziwi Beara, który nazywał swojego kota psychopatą i szukał go po całym mieście, gdy ten mu spierdolił. Zamiast tego powiedział jedynie: - Nie powiedziałem, że go polubiłem. Włączyć, nie wiem, jakieś radio?

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Podziękował i za słodycze, i za wodę, ale zupełnie nie dlatego, że ich nie chciał. Ostatnia godzina nie sprzyjała przypominaniu sobie, że z tym gościem na fotelu obok łączyło go cokolwiek poza wspólnym poszukiwaniem kota, ale teraz, kiedy już tu siedział, docierało do niego, jak bardzo nadużywa uprzejmości (?) Leandra. Wożenie do szpitala kogoś, na kogo nie miało się w życiu ani trochę miejsca, nie brzmiało na zbyt przyjemny obowiązek, nie musiał mu więc wyżerać zapasów. Albo był na to zwyczajnie zbyt dumny, uznając, że zjedzenie pączka zrobi z niego frajera niemal tak wielkiego, jakby przyjechał do niego wieczorem wypytując, czemu olał go cztery lata temu. Upsss?
- Owszem, na chujach też się znam – odparł spokojnie, uprzejmie ignorując absurdalność swoich odpowiedzi tak długo, jak wydawało mu się, że może ochronić swój honor. - Bo jesteś chirurgiem dziecięcym – przypomniał mu jeszcze, kiedy Leander postanowił się mądrzyć i spojrzał na niego po raz kolejny tak, jakby samym wzrokiem chciał mu zasugerować, że jest debilem. Był zresztą przekonany, że mógł, bo kiedy radio pozwoliło im za dużo już ze sobą nie rozmawiać, a on wreszcie został dowieziony do szpitala, musiał przywitać się z kilkoma kolegami i innymi osobami z oddziału ratunkowego, z którymi widywał się prawie codziennie, odpowiadając przy tym na idiotyczne pytania, co sobie zrobił i czy ozdobił się tak w trakcie prób kontynuowania remontu. Kilka razy upewnił się też, czy Leander zostanie z Napoleonem, żeby mu znowu nie uciekł (szkoda, że chłopaków nie pilnował tak bardzo, jak kota), wepchnął się w kolejkę, pożartował trochę z młodą lekarką, którą po raz kolejny zesłali do szycia (może to była ich Franka?), stanowczo odmówił jakichkolwiek kul i wrócił do samochodu. Bardzo szczegółowo opowiedział Leandrowi, jak to wszyscy byli zdziwieni, że nie zszył się sam (nie byli) i jak to niepotrzebnie go tu przywiózł (potrzebnie, rana trochę się zapaskudziła i wymagała odrobinę więcej opieki), a potem mogli już ruszyć do domu.
Domu, w którym od czasu fachowców od łazienki nie było nikogo poza Bearem i kotem, z czego zdał sobie sprawę dopiero, gdy otworzył drzwi. Bardzo chętnie zostawiłby Lenny’ego w samochodzie, ale potrzebował pomocy z wniesieniem Napoleona do środka. Dostał coś przeciwbólowego, ale miał wrażenie, że po szyciu dopiero zaczyna mieć problemy z chodzeniem i dopiero cały ten ból do niego dociera na bardziej świadomym poziomie. Wkuśtykał się do środka, rzucił klucze na samotny stolik z krzesłem rybackim i oparł się o ścianę, bo nie za bardzo miał o co innego. - Możesz go wrzucić – powiedział, chociaż ten wielkolud (wielkokot?) wcale nie wyglądał, jakby chciał schodzić, a kiedy już musiał, na ziemi natychmiast zaczął się do Leandra przymilać i ocierać o jego nogi. - Naprawdę? – pytanie skierował ewidentnie do kota i wywrócił oczami. - Okej, dzięki za szpital. Oprócz kota – mruknął już do swojego pierwszego gościa w nowym domu. A potem, żeby poradzić sobie z narastającym poczuciem niezręczności, wypalił: - Ile ci oddać za paliwo?

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Dopiero gdy został sam w aucie (to znaczy - z kotem i pączkami), powoli zaczął docierać do niego absurd dzisiejszego dnia. Nie chciał jednak o tym za dużo myśleć - otworzył sobie okno w samochodzie, zjadł z nudów jedną z tych rzeczy, które kupił swojemu dziecku, zadzwonił do niego, skoro o tej godzinie powinien być już po szkole, a potem po prostu wysiadł z auta i czekał na parkingu, bo coraz trudniej było mu ignorować to, że miał katar (przynajmniej jeszcze nie zaczynało go nic swędzieć…). Mimo że alergia zaczynała dawać o sobie znać, sporo wysiłku włożył w to, by nie zrobić zbyt zbolałej miny, gdy Bear wrócił i znów musieli wsiąść do samochodu. Dziś widocznie stracił już wszystkie opory, jakie miał przy wcześniejszych spotkaniach, bo wszystkie bearowe opowieści skwitował dość krótkim pytaniem, czy ma jakieś omamy, czy już do reszty go popierdoliło - no bo JASNE, już widział tych wszystkich ratowników i lekarzy zbierających szczęki z podłogi. Może jeszcze chciał powiedzieć, że inni pacjenci na izbie bili Bearowi brawo, skoro w ogóle się tu pojawił w niezawodowej roli?
I jeśli wcześniej cieszył się, że nic go nie swędzi, po kolejnych kilkudziesięciu minutach jazdy do domu Beara musiał to wszystko odwołać. Sprawdzał w lusterku kilka razy - nie rzucało się to jeszcze zbyt mocno w oczy, ale swędziało go tak, że miał ochotę zdrapać sobie skórę z twarzy - powstrzymywało go przed tym prawdopodobnie tylko to, że wciąż prowadził i musiał trzymać dłonie na kierownicy. Podrapał się - starając się to robić dyskretnie - dopiero gdy zaparkował, korzystając z chwilowego zamieszania, gdy Bear wysiadał z samochodu. Mimo to, gdy nieludzkim wysiłkiem zdołał zmusić się do oderwania dłoni od swojej skóry, z powrotem chwycił Napoleona na ręce i puścił go dopiero w mieszkaniu. Po którym zresztą rozejrzał się tak, jakby liczył, że na środku salonu będzie stał wielki drapak, z którego Napoleon pozwoli mu skorzystać, gdy Bear pójdzie do jakiegoś kibla. - Za szpital też proszę - odpowiedział, godząc się ze swoim losem i z tym, że nie znajdzie tu niczego, czym mógłby się podrapać. Z tej okazji mocno zacisnął palce, bo nie ufał sobie ani trochę i bał się, że zaraz zacznie się w obecności Beara niekontrolowanie drapać. Na szczęście jego kolejne pytanie sprawiło, że Leander na krótki moment zapomniał o objawach alergii. Spojrzał na Beara, jakby zamierzał go spytać, czy do reszty go popierdoliło, ale zamiast tego odchrząknął i powiedział: - Myślałem, że mi obciągniesz i będziemy kwita - na głupie pytanie głupia, kurwa, odpowiedź.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Tak bardzo nie patrzył na Leandra podczas drogi w jedną i w drugą stronę, że bez problemu kupował jego próby ukrywania alergii. Patrzył głównie przez okno, a od czasu do czasu na kota, ale myślami był już bardziej przy tym, że boli go jak cholera i dostał zwolnienie na tydzień, a to wcale mu się nie podobało, bo nie był swoim ulubionym towarzystwem. Może powinien się spakować, jakoś dokuleć na lotnisko i odwiedzić Birdie? Przy jej dzieciakach przynajmniej było tak głośno, że nie dało się myśleć. A może oni chcieliby przygarnąć Napoleona?
Wszelkie mniej i bardziej głupie przemyślenia zostawił jednak dla siebie, przekonany, że zaraz zrobi szybki przelew i będą mogli się pożegnać. Zamiast tego uniósł brew, próbując udawać, że wcale nie jest mu niewygodnie stać z tą nogą i nie usiłuje jakoś inaczej oprzeć się o tę ścianę. - To źle myślałeś, dużo bardziej się cenię – poinformował go uprzejmie, znajdując chyba pozycję, w której udało mu się trochę odciążyć tę przeszkadzającą kończynę. - To nie wiem, mam cię za… Co ci jest? – spytał nagle, wskazując dłonią na swój policzek. Dopiero teraz, na tle białych, niedawno pomalowanych ścian, zauważył charakterystyczny, rozlewający się rumień na jego twarzy. A do tego wzywali go trochę za często, żeby jego mózg nie połączył kropek zanim Bear w ogóle pomyślał, żeby to zrobić. - Czy ty masz alergię na koty? – spytał i otworzył oczy szerzej, chyba trochę nawet przejęty. - Idź umyć ręce, ja go zgarnę – zarządził, wskazując dłonią drzwi do łazienki, jedynego jako tako wyglądającego pomieszczenia w tym mieszkaniu (oprócz tego, że nie miała jeszcze wszystkich płytek na ścianach). Sam poczłapał do pudełka, w którym trzymał kocie żarcie i wyciągnął saszetę. - Chodź, alergenie, jeszcze nie będziesz miał siły mnie dalej wkurwiać – zachęcił wyjątkowo kota, nie Leandra i na szczęście samo zamachanie jedzeniem wystarczyło. Dotoczył się jakoś do pokoju kota, dał mu jedzenie i zamknął za nim drzwi, zaraz po tym, jak trzy razy sprawdził, czy nie zwieje mu przez jakieś okno. - Jest u siebie – rzucił, wchodząc do łazienki i z ulgą siadając na brzegu wanny. - Tak, w tym domu kot najwyraźniej ma własny pokój – wyjaśnił, zanim Lenny zaczął mu zadawać jakieś pytania. - Potrzebujesz czegoś? Wody, leków, tracheotomii? – upewnił się. - I czy ty, przede wszystkim, jesteś jakiś… przecież masz teraz cały samochód w futrze, a z niego przez godzinę wyłazi tyle, że można sobie z tego zrobić sweter. Trzeba było mówić od razu, przecież nie pakowałbym ci go tam na tyle czasu.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Uznał, że odpowiadanie na pytanie Beara - to o alergię - trochę mu jednak uwłacza, dlatego nic nie odpowiedział. Zamiast tego spytał: - Na pewno? - nie zamierzał się teraz jakoś mocno poświęcać, podchodził do tego dużo bardziej pragmatycznie: przecież u niego objawy alergii i tak się już pojawiły. Skoro tak, równie dobrze mógł jeszcze spędzić dodatkowych pięć minut z Napoleonem. Sam Leander od tego nie umrze, a resztki jakiejś odpowiedzialności zawodowej sprawiały, że nie mógł zostawić teraz Beara samego, by stoczył tę nierówną walkę z kotem. Na razie całe to jego narzekanie na zwierzaka wydawało mu się odrobinę przesadzone, ale kto wie? Zwłaszcza z tą nogą Beara… Poczekał więc z wizytą w łazience jeszcze chwilę, dopóki nie upewnił się, że Napoleon nie rzucił się z pazurami na jego byłego chłopaka już na starcie, a zza drzwi nie dobiegły go odgłosy żadnej walki (naiwnie założył chyba, że zniknęli w kuchni, a nie w sypialni kota). Dopiero wtedy zniknął w łazience, widocznie po to, by zaraz Bear postanowił go tam odwiedzić. Od razu dotarła do niego cała niestosowność tej sytuacji - przecież minęły już całe wieki, od kiedy ostatni raz mogli tak zwyczajnie dzielić łazienkę. Biorąc jednak pod uwagę, że byli w mieszkaniu Beara, a nie Leandra, zmarszczył tylko czoło i nic nie odpowiedział. Nie odpowiedział też na jego zarzuty (może dlatego, że najprostszą odpowiedzią było to, że owszem, Leander był jakiś), a gdy się odezwał wreszcie, spytał: - Mogę wziąć ten ręcznik? - dopiero gdy zadał pytanie, uświadomił sobie chyba, że Bear przed chwilą usiadł, więc dodał: - Jeśli jakiś inny, to sam sobie wezmę - zapewnił. Przypomniał sobie, że chwilę wcześniej też go o coś pytał, dlatego wzruszył ramionami. - I nie, nie potrzebuję tracheotomii, a poza tym, gdybym nawet potrzebował, to przecież sam bym sobie świetnie poradził, codziennie widuję ludzi z tchawicami - czy się z niego nabijał? Może odrobinę. - Twój kot naprawdę ma tutaj swój pokój? Ty… długo tu już mieszkasz? - na tym krzesełku rybaka?

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Być może to kwestia tego, że ten dzień cały był dość nie taki, ale Bear w pierwszej chwili nawet nie poczuł, że z pakowaniem się Leandrowi do łazienki coś mogło być nie tak. Nie pomagała na pewno prowizoryczność wszystkiego w tym mieszkaniu i zupełny brak przywiązania Beara do jego zawartości. Czuł się bardziej jak w jakimś opuszczonym budynku, w którym kolejne pokoje niekoniecznie miały jakąś funkcję, więc chociaż łazienka była z tego wszystkiego w najlepszym stanie, jej też nie traktował jeszcze zbyt poważnie. Poza tym, spędzili dziś z Lennym pół dnia razem, on był zmęczony, obolały i na lekach, najwyraźniej nie szło mu zbyt dobrze w granice i pilnowanie się. Mógłby też wreszcie zmienić spodnie i wyrzucić te obecne do kosza, ale jeszcze nie dotarło to do niego na tyle, żeby się za to zabrał. Zamiast tego oparł głowę o ścianę i zmarszczył trochę brwi. - Śmiało – kiwnął głową na pytanie o ręcznik, trochę dlatego, że wydawało mu się, że niedawno robił pranie, ale też dlatego, że zupełnie nie chciało mu się zastanawiać, gdzie mógł być jakiś inny i który karton musiałby otwierać. Wychodził jednak z założenia, że w życiu wymienili już między sobą tyle płynów i bakterii, że może Leandrowi nic się jednak nie stanie. - To dobrze, że rozróżniasz narządy – pochwalił go, jakby próbował zasugerować, że chirurgów generalnie uznawał za idiotów, skoro potrzebowali sterylnej sali i nie wiedzieli, jak wyciągać ludzi spod skasowanych samochodów. Wcale tak nie było (przynajmniej nie do końca, sam nie poszedł w końcu na klasyczną medycynę, bo to stanie nad stołem operacyjnym albo siedzenie w gabinecie wydawało mu się zbyt nudne), ale przecież nie będzie go tu chwalił za dobrze wykonaną robotę, nie? - Naprawdę – potwierdził i skrzywił się. - To znaczy, wywaliłem stąd wszystko po Danielu, ale zostawiłem rzeczy kota, bo przecież nie będę kupował nowych i musiałem je gdzieś trzymać. A że trzymam je w jednym pokoju, najwyraźniej to pokój kota – rozłożył ręce trochę bezradnie, jakby cała ta sytuacja wydarzyła się zupełnie poza nim (trochę miał takie wrażenie). - A mieszkam… półtora miesiąca? Jakoś niecałe dwa, ale... – urwał nagle i odsunął głowę od ściany, żeby się wyprostować. - Nie musisz udawać, że cię to interesuje – wzruszył ramionami. - Masz tam u siebie coś do wyczyszczenia samochodu? Mogę ci dać odkurzacz, mam taki mały – przeszedł do praktyczniejszej części. Na to może Lenny w swoim życiu miał miejsce.


leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
W głowie szybko zapaliła mu się czerwona lampka (no cóż, widocznie komuś musiała, a skoro Bear nie wydawał się zainteresowany przejmowaniem się tym, co w ich obecnej sytuacji wypada, Leander nie miał innego wyjścia jak tylko wziąć to na siebie) - czy on na pewno chciał to wszystko wiedzieć? Słuchanie tych wszystkich mieszkaniowych szczegółów wydawało mu się dziwacznie intymne, nawet jeśli ktoś inny na jego miejscu równie dobrze mógłby uznać, że niczego ciekawego się nie dowiedział. A przecież Leander nie chciał znać szczegółów, nie chciał angażować się emocjonalnie, nie chciał pozwolić, żeby zrobiło mu się, dajmy na to, szkoda Beara, który został w pustym domu z kotem. Chciał tylko wybudować wokół siebie mur i nie wpuszczać nikogo nowego (albo nowego-starego), żeby przypadkiem nie podszedł niechcący za blisko.
Ostatecznie sam zganił się nieco w myślach. To tylko opowieść o remoncie, może niepotrzebnie od razu to tak przeżywał? Mógł tego wysłuchać, przyjąć to do wiadomości, a potem dalej być dla Beara zupełnie obcym facetem, który nie wciąga go w swoje bagno i nie pozwala, by Bear wpakował go w jego własne. - Mam nadzieję, że podoba mu się jego pokój - powiedział w końcu, może trochę zbyt oficjalnie, jak na pogawędkę o kocie z własną sypialnią, w dodatku taką odbywaną w czyimś kiblu. Wytarł ręce i nie zdołał się powstrzymać przed dość wymownym spojrzeniem w sufit. Aha, czyli jak wozi go pół dnia po szpitalach i gania z nim kota, to wszystko w najlepszym porządku, ale kiedy próbują normalnie porozmawiać, to jednak ma spadać i się nie interesować? Nie widział w tym żadnego sensu, a Leander rozpaczliwie potrzebował teraz w swoim życiu logiki. Nie zamierzał też pakować się w kolejne pochrzanione relacje, dlatego pokiwał powoli głową. - W porządku, już przestaję - zapewnił, dając sobie spokój z tym, by teraz kazać Bearowi spierdalać albo wyjaśnić mu, że jest jednak trochę głupi. Zamierzał być widocznie ponad to wszystko, ale wszystko mu jak wszystko w życiu, bo już po chwili nie zdołał się powstrzymać i odpyskował mu: - Nie musisz udawać, że cię to interesuje - może Terry miał coś, czym można było porządnie odkurzyć auto z sierści? Albo ten jego chłopak bez oka, ale za to z odkurzaczem? A nie, przecież miał oczy, po prostu nie działały, przypomniał sobie szybko, więc może tym bardziej Leander będzie miał od kogo pożyczyć odkurzacz. - Chyba będę się zbierał.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
- Póki co nie ma wyboru, może potem spytam, jaką woli farbę na ścianach – rzucił jeszcze z rozbawieniem, zanim atmosfera postanowiła (z jego pomocą) nagle się zagęścić. Ale chyba nie żałował – wolał przypomnieć sobie, w jakiej byli teraz relacji, zanim zacznie opowiadać mu wszystko o nowotworze Daniela, przeprowadzce, relacji z Napoleonem i pracy. W obecnym stanie z jego granicami nie było najlepiej, nie mógł też pozbyć się jakiegoś odruchu, który kazał mu przy Leandrze czuć się trochę swobodniej, zupełnie jakby się znali. A przecież teraz nie znali się ani trochę i Bear dostał ostatnio bardzo jasny przekaz. I byłby gotów powiedzieć, że to przecież dobrze, że się do niego stosował, dopóki nie usłyszał odpowiedzi. Zareagował gorzkim parsknięciem śmiechem i odgarnął sobie z czoła trochę włosów. - To nie ja powiedziałem, że nie mam na ciebie miejsca w życiu – przypomniał mu, przechylając lekko głowę. Sam zainteresowanie jego życiem wyrażał ostatnio bardzo wprost. - A ty zrobiłeś już dzisiaj pewnie wystarczająco dużo wbrew sobie, więc przypominam ci tylko, że nie musisz rozmawiać ze mną na siłę. Nie chciałbym zajmować ci za dużo tego… miejsca – podziękował mu, doceniał obywatelski obowiązek i to by było na tyle. Nie liczył na to, że Leander robił dziś cokolwiek dlatego, że chciał spędzić z nim czas albo że stał tutaj jeszcze z powodu innego niż alergia. Nie widział więc żadnego powodu, dla którego miałby go dłużej zagadywać i opowiadać mu o swoim życiu – Lenny nie chciał tego słuchać, a on jeszcze pomyślałby naiwnie, że ktoś tu jest zainteresowany tym, jak jemu minęły te ostatnie cztery lata i jak się trzymał teraz, po tej nagłej przeprowadzce. Pokiwał więc po prostu głową, kiedy zdecydował, że pora się zbierać i wstał powoli, wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby, kiedy stanął na zszytej nodze. Pomógł sobie trochę ścianą, ale zaraz był już wyprostowany i gotów, żeby odprowadzić Leandra do drzwi, zamknąć je za nim, wypuścić kota i wypalić bardzo dużo papierosów. Co innego mu zostało przed tygodniem wolnego?

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
- Nie będę cię teraz za to przepraszał - powiedział, prawdopodobnie dość głupio - zbyt impulsywnie, zbyt szybko i… nie do końca na temat? Bo Bear przecież wyłącznie stwierdzał fakt: miał rację, Leander dokładnie to powiedział w swojej przyczepie. A jednak zabrzmiało mu to teraz jak wyrzut (choć w tym momencie warto pewnie przypomnieć, że Leander miał przepity mózg i był trochę przewrażliwiony na własnym punkcie), a może nawet zarzut, z którego powinien się szybko wytłumaczyć. Problem w tym, że nie zamierzał tego robić. Nie zamierzał też w żaden sposób teraz osłabiać tamtego przekazu albo, czy ja wiem, ze wszystkiego się wycofać i przypomnieć Bearowi, że nie można mu ufać, a tym bardziej przejmować się tym, co on wygadywał. No nie: nawet jeśli to, co powiedział, mogło sprawić Bearowi przykrość, nie chciał ich cofać. Mówił wtedy prawdę i był całkowicie szczery: nie miał miejsca. Na Beara, na nowe-stare miłości, na powrót dawnego życia, na otaczanie się nałogowcami, na budowanie teraz jakichś związków. na wpuszczanie do swojego świata kogoś, z jego kotem i rozwaloną nogą. To mogło brzmieć jak bardzo smutne życie, ale… wolał chyba takie i trzeźwe niż ryzykować powrót do picia - a w takich kategoriach postrzegał ponowne zbliżenie się do Beara, nawet jeśli, patrząc na to z boku, nie było w tym zbyt wiele logiki.
Oczywiście mógłby jeszcze raz, na spokojnie spróbować to wszystko Bearowi wyjaśnić, ale o wiele łatwiej było wywrócić oczami w odpowiedzi i powiedzieć tylko: - Zerwaliśmy cztery lata temu, mógłbyś przestać tak dramatyzować - dobrze wiedzieć, że przynajmniej zdaniem Leandra ze sobą zerwali, a nie: przestaliśmy razem mieszkać, gdy od ciebie uciekłem. Niezależnie od wersji: naprawdę czuł, że minęło zbyt wiele czasu, żeby teraz musiał słuchać czegoś podobnego. Albo po prostu bardzo chciał, żeby po tylu latach wszystkie przewinienia już się anulowały. - Daj spokój, spróbuję samt trafić - dodał jeszcze, widząc, jak Bear zamierza go odprowadzić do drzwi. Zmarszczył mocno czoło, nie wiedząc, w jaki sposób ma się z nim pożegnać, aż powiedział wreszcie: - To… cześć. Pozdrów kota - dobrze, że nie prosił jeszcze, by Bear go ucałował.

bear hendricks czy tu jest koniec?
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
ODPOWIEDZ