chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Shannon napisała, że czeka na nas doktor Dworowski. – Na co odpisała na szybko głównie emotkami wyrażającymi wdzięczność, radość i konieczność pójścia na drinka w ramach podziękowania.
Nie zwróciła uwagi na pozostałych właścicieli zwierząt podejrzanie patrzących na dwie kobiety wchodzące bez kolejki. Możliwe, że ktoś wszcząłby kłótnię, ale powstrzymywali się widząc mundur na jednej z nich. Z taką obstawą oczywistym było, że wejdą bez problemów. Zwłaszcza leśnicy powinni mieć pierwszeństwo, chociaż jak się spodziewała, Beverly raczej nie korzystała z możliwych przywilejów noszenia munduru. Według Margo taka nie była i za to ją kochała (między innymi).
- Dzień dobry, paniom! – Bardzo szybko wyszedł do nich doktor Dworowski uśmiechający się od ucha do ucha. – Suarez mówił, że będę miał wyjątkowych gości, ale nie wspomniał o ich cudownej urodzie. – Skubany podrywacz. – Co tutaj mamy? – Spojrzał na trzymane przez kobiety zwierzęta i od razu zmarkotniał na znak, że zrobiło mu się szkoda futrzaków. Nie dość, że komplemenciarz to jeszcze facet z dyplomem wrażliwy na zwierzęta; która laska by na to nie poleciała? – Słyszałem, że są znalezione. – Pytająco spojrzał na kobiety.
- Si, były niedaleko biura leśników. – Na wspomnienie o służbach weterynarz dokładniej przyjrzał się mundurowi Strand.
- W porządku, zajmiemy się nimi. – Pomachał ręką na pomoc lekarską. Młoda kobieta od razu pojawiła się obok i przejęła jednego ze zwierzaków. – Usiądźcie w poczekalni. – Wskazał im wolne miejsca, ale Margo nie była pewna, czy powinny zostawiać futrzaki na pastwę weterynarza. Nie żeby ten miał je torturować, ale widziała parę filmików, w których psy dosłownie jęczały wiedząc, że jechały do weterynarza. Te młode jednak nie wyglądały na przestraszone, bo nie były niczego świadome. Zmęczenie też na pewno dawało się we znaki, ale Bertinelli dopiero po skonsultowaniu się ze spojrzeniem Strand uznała, że ustąpi.
Wycofała się do poczekalni zajmując jedno z krzeseł.
- Jak myślisz? Ten pies znalazł kota dopiero dziś, czy był przy nim przez parę dni? – Mogły jedynie teoryzować, bo nigdy nie poznają prawdy. Margo jednak chciała znać zdanie partnerki, która na pewno widziała wiele podobnych sytuacji. Wiedziała, jak zachowywały się zwierzęta i do czego były zdolne, nawet wobec istot z nieswojego gatunku. – Niesamowite. Mógł olać kociaka. Dać się nakarmić, wygłaskać i zawieźć do weterynarza bez oglądania się na tego małego. – Mógł, ale tego nie zrobił, stąd przekonanie Bertinelli co do wspaniałości zwierząt (prócz pająków. Te były małymi potworami).
Popatrzyła na ludzi w poczekalni, a raczej skupiła się na ich pupilach przypominając sobie o Ozziem.
- Po powrocie z Palermo byłam w ciężkim stanie. – Trauma, bolesne oparzenie.. – Kuzynostwo postanowiło kupić mi psa. Był strasznie głupi, ale zabawny. Nazwałam go Sir Oscar Henry San Angelo III w skrócie „Ozzie”. Nie pytaj co mi strzeliło do głowy. – Rzadko kto nazywa w ten sposób psa. – Tylko, że Tessa nie chciała mieć zwierzęcia w domu a ja po powrocie do pracy nie miałam wystarczająco czasu aby się nim zajmować, więc oddałam go rodzicom. – Było jej przykro z tego powodu. Amelia również płakała, bo bardzo chciała mieć spa, ale druga (surowa) mama się na niego nie zgadzała. – Weźmiemy je do domu? – zapytała o zwierzaki przebywające teraz u weterynarza. – Postaramy się znaleźć ich właścicieli. – A raczej właściciela psa i być może kogoś zainteresowanego adopcją kota. – Jeśli się nie uda to.. co ma się nie udać? Jasne, że się uda. Do tego czasu dobrze aby miały ciepły dom i jedzenie pod nosem. – Uśmiechnęła się do Beverly jednocześnie biorąc pod uwagę Olivera, a raczej jego bezpieczeństwo. Nie wiadomo jak zwierzaki zareagują na małe dziecko. Jeżeli będą stanowić zagrożenie, to niestety ale futrzaki będą musiały znaleźć inny tymczasowy dom.
- Na początek na noc możemy zrobić im posłanie w garażu. – Na wypadek gdyby okazało się, że zwierzaki planowały rozrabiać. Tego nie wiedziały, ale lepiej zabezpieczyć się przed ów ewentualnością zwłaszcza w nocy, kiedy obie powinny zaczerpnąć odpowiednią dawkę snu.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
To prawda - nawet, gdy miała sposobność wepchać się przed kolejkę, nie robiła tego. Wyjątek stanowiły sytuacje nagłe oraz takie, które w normalnych okolicznościach byłyby trudne do przeskoczenia.
Przywitała się z doktorem i uśmiechnęła lekko za sprawą komplementów, którymi obywatele lubili raczyć ją nawet w czasie służbowym, kiedy akurat razem ze strażniczkami przebywały na terenie miejskim. Cóż, kobiety w mundurach przyciągały wzrok, a dodając do tego Włoszkę o zniewalającym wyglądzie, pochlebstwa były gwarantowane.
Zerknęła jeszcze na Margo, przed przekazaniem jednego z zawiniątek, do rąk profesjonalistów. Dworowski razem ze swoją asystentką z pewnością odpowiednio zajmą się zwierzakami, a później przekażą ścisłe informacje, związane ze stanem ich zdrowia oraz identyfikacją chipów. Oprócz ran powierzchownych, mogły na coś chorować, mieć pasożyty, albo przewlekle chorować. Wszystko to należało zbadać, a obie z Margo musiały uzbroić się w cierpliwość.
W poczekalni zajęła miejsce na plastikowym krześle, wpatrując się w plakat, przypominający o psich szczepieniach. Niestety, w dzisiejszych czasach nie wszyscy brali sobie do serca medyczne zalecenia i zaniedbywali również swoje pupile.
- Ciężko powiedzieć… - uśmiechnęła się niemrawo, obracając twarz w stronę Włoszki. - Ale wydaje mi się, że mógł znaleźć go niedawno. Kociak musiał zachorować niedługo po urodzeniu, został porzucony przez matkę, która uznała go za najsłabszego z miotu i zostawiła.
Niestety, pod tym względem zwierzęta potrafiły być okrutne. Podejmowały decyzję pod wpływem chwili i nie miały późniejszych wyrzutów sumienia. Niektóre samice zachodziły w ciąże zbyt często, aby przejmować się pojedynczym potomkiem, rzekomo z góry skazanym na śmierć.
- Albo coś jej się stało. Jej i ewentualnemu rodzeństwu.
Cokolwiek się stało, nie był to pozytywny scenariusz. W buszu działy się cuda, ale nie trudno natrafić również na tragedie. Świat zwierząt był surowy, dziki i nieokiełznany; rządził się swoimi prawami, a ludzie niewiele mogli na to poradzić. Cóż, z drugiej strony przodkowie homo sapiens również nie należeli do ucywilizowanych.
- I niektórzy mają czelność mówić o braku empatii u zwierząt - pociągnęła, w temacie dzielnego psa, prowadzącego do zagubionego kocięcia. - Czuję, że pies musiał znać kota dłużej, niż dzień, skoro chciał mu pomóc.
Być może nawet nie obejrzałby się na zupełnie obcego osobnika. Teraz mogły o tym jedynie gdybać. Weterynarze z pewnością wiedzieli więcej o poszczególnych zachowaniach zwierząt, a współczesna nauka wciąż zbierała informacje na ten temat.
Nie spodziewała się, że Margo nagle nawiąże do Palermo. Z tego, co już wiedziała, tamten wyjazd nie należał do najprzyjemniejszych i odcisnął się traumą, wzbogaconą dodatkowo o rozległe poparzenia.
O dziwo, wspomniano o nowości, związanej z epilogiem po tragicznych wydarzeniach.
Nigdy nie słyszała o posiadaniu przez Bertinelli psa, nawet na moment, co cicho podkreśliła, po wysłuchaniu opisu czworonoga. Nie dziwiło ją również, że Tessa postawiła na swoim, odbierając swojej żonie cennego towarzysza, a córce, pierwszego psiego przyjaciela. W tym zasadniczo się różniły. Bev chętnie wdrożyłaby Olivera w tajniki posiadania zwierząt, choćby miał to być na starcie chomik, złota rybka, albo świnka morska.
Z wolna skinęła głową.
- Mogą u nas zostać na jakiś czas - nawet wypadało, aby się nimi zaopiekowały, zapewniając zgubom dom, na który zasługiwały. Bez potrzeby trzymania ich w małej klatce, w przepełnionym schronisku. W garażu miały sporo miejsca, więc nie było problemu w odstąpieniu przestrzeni zwierzakom i dotrzymaniu im towarzystwa.
- Też o tym pomyślałam - przyznała, słysząc o posłaniach. Lepiej, aby użyły do tego koców, w które zawinęły zwierzaki, po ich odnalezieniu. Dzięki temu będą mieć namiastkę bezpieczeństwa w obcym miejscu.
- Możemy kupić dla nich karmę, zanim odbierzemy Olivera, myślisz, że się wyrobimy? - to Margo była dzisiaj kierowcą, więc od niej zależało, co zrobią w pierwszej kolejności. Mogą również wybrać się na zakupy razem z dzieckiem; mały na pewno znajdzie w tym frajdę dla siebie.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
U nas.
Nie zawsze łapała się na myśli o określeniu domu Beverly jako ich. Raz nazywała budynek domem Strand a czasami naturalnie mówiła o nim, jak o ich. Mimo wszystko prawnie posiadłość należala do pani oficer, ale to co razem w niej tworzyły było już ich wspólne i zapewne to Margo miała na myśli mówiąc – dom. Nie o budynku a o ich trójce.
- Do Cairns? – zapytała, bo nie była pewna, czy w Lorne Bay był sklep zoologiczny. Nigdy nie zwracała na to uwagi, bo nie miała takiej potrzeby. – W Sanktuarium mają sklep? – Częściowo miałoby to sens aby w miejscu, w którym trzymano zwierzęta można też było kupić karmę dla nich. Juże nie mówiła o pełnoprawnym wypasionym sklepie, ale na dobry początek przyda się coś do jedzenia dla psa i kota, któremu zapewne na dobry początek wystarczyłoby mleko. – Wtedy się wyrobimy. Albo kupimy karmę w markecie. W sumie możemy podskoczyć teraz. – Nie była pewna ile zajmie lekarzom zajęcie się zwierzakami. To raczej żaden problem aby w międzyczasie podskoczyły do sklepu zamiast siedzieć i czekać. Wykorzystają ten czas, dzięki czemu będą mogły odebrać Olivera i wrócić do domu. Miały plany, ale musiały je nieco zmienić na rzecz chociażby obserwowania reakcji zwierzaków na małe dziecko (i na odwrót). Kot jeszcze nie stanowił zagrożenia, ale pies choć osłabiony, mógł potencjalnie ugryźć chłopca, czego obie na pewno nie chciały. Cóż, będą musiały podzielić się robotą zwłaszcza, że dobrze byłoby dzisiaj zabezpieczyć sypialnię przed jutrzejszym malowaniem (a z doświadczenia wiem, że zabezpieczanie trwa dłużej niż samo maloanie).

Niecierpliwy Oliver zajmujący miejsce z tyłu razem z Beverly (która próbowała opanować ciekawość syna) wiercił się i jęczał w foteliku widząc jak zainteresowany nim pies wychylił się zza przedniego siedzenia. Od tego momentu jazda do domu była niezwykle utrudniona pomimo prób odwrócenia jego uwagi.
Bertinelli raz po raz zerkała na tylne lusterko sprzadając jak Strand daje sobie radę. Jęczenie dziecka choć nie wynikało z żadnego bólu, wywoływało w człowieku nieprzyjemne doznania i uwalniało hormony, które nie pomagały w radzeniu sobie w takich sytuacjach. Margo również starała się mówić do chłopca, że zaraz dojadą do domu, ale ten miał gdzieś jej zapewnienia, bo on chciał już-teraz-natychiat zobaczyć i dotknąć psa.
Po zaparkowaniu pod domem z ciężkim westchnieniem odpięła pas i posłała chłopcu szeroki uśmiech.
- Wezmę ich do środka. Odczekaj chwilę. – Lepiej, żeby jednocześnie nie wchodziły do domu, bo jak nie Oliver to pies mógł się wyrwać na powitanie, które mogło różnie wyglądać.
Wzięła psa i kota owiniętych w oddzielne koce, choć większy czowronóg zdołął wykopać się i dołączyć do małego towarzysza. Nie wydawał się wobec niego agresywny. Wąhał kota, lizał i ogrzewał swoim ciałem, więc można by zakładać, że nadał sobie status opiekuna.
Przeszła z nimi do salonu i rozłożyła oba koce. Kociak jeszcze ledwo stawiał kroki, więc za daleko nie ucieknie, ale psiak od razu (acz ostrożnie) zaczął niuchać pobliskie meble. Margo przywołała go do siebie chcąc trzymać zwierzaka podczas spotkania z Oliverem, który właśnie wchodził do środka niesiony przez Beverly.
- Ostrożnie – powiedziała do Olivera, który po stanięciu na podłodze wciąż trzymał się blisko mamy siedzącej tuż za nim. Chłopiec uśmiechał się i klasnął w dłonie z zadowoleniem. Bał się podejść. Ciągle zerkał na blondynkę, bo choć bardzo chciał dosłownie uściskać zwierzaki, to nie wiedział czy mół. – Popatrz. – Siedząc na podłodze pogłaskała trzymanego psa, który ciągle mocno wciągał powietrze. – Spokojnie. Chodź tu. – Na zachętę machnęła dłonią do Olivera i raz jeszcze pogłaskała psa pokazując, jak to się robiło. Chłopiec zrobił niepewne kroki zerkając na czołgającego się na kocu kotka. Ucieszył się jeszcze bardziej i wskazał na niego rączką znów patrząc na Beverly.
- Pa ma-ma.Patrz mama!
Margo z cieplym uśmiechem również spojrzała na partnerkę rozczulona widokiem Olivera zachwyconego zwierzętami i podekscytowanego tym, że tutaj były.
- Podoba ci się mały kotek? – Nieświadomie zapytała o to po włosku, ale chłopiec wydawał się zrozumieć. Oj, dzieci w mig łapały różne języki.
Oliver zrobił kolejny kroczek w stronę psa, który już pewniej wyciągnął pysk chcąc bardziej poczuć zapach malucha. W tym momencie Bertinelli poczuła lekkie uderzenia.
- Macha ogonem – przekazała Beverly, ale wciąż mocno trzymała zwierzę, do którego chłopiec wyciągnął rączkę. Od razu ta została polizana co spotkało się z radosnym śmiechem, a potem udało się chłopcu niezgrabnie pogłaskać psiaka.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że będzie dobrze.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Jak dowiedziała się od weterynarza, pies nie posiadał żadnego chipa, pomagającego w identyfikacji ewentualnego właściciela. Oprócz rany na nodze, którą na nowo zaszyto, nie dostrzeżono żadnych innych obrażeń czy też pozostałych nieprawidłowości. Kociak potrzebował natomiast dużo odpoczynku oraz regularnego karmienia, uskutecznianego poprzez małe dawki koziego mleka, wymieszanego ze specjalnym preparatem. Strand podjęła się wyzwania związanego z opieką nad młodziakiem. Miała pracę, która pozwalała jej na jednoczesne doglądanie zwierzęcia. Wystarczyło ustawiać sobie alarm w telefonie, co trzy godziny, aby odpowiednio dokarmić kota. Oby nowy dowódca nie miał problemu z małym kotem, czyhającym w otoczeniu.
Oba zwierzaki zostały wypisane i chociaż istniała możliwość podrzucenia ich do schroniska, Strand zrezygnowała z ów pomysłu, o co wcale nie musiała się spierać z Margo. Pod tym kątem myślały podobnie; nie były przekonane co do stosowania najłatwiejszego rozwiązania, zamiast tego zabierając zwierzaki do domu, po odebraniu Olivera. Chłopiec wydawał się nadmiernie energiczny, co wiązało się ściśle z obecnością zwierzaków. Jak dotąd widywał je głównie sanktuarium, albo u sąsiadów, na podwórku. Nic dziwnego, że był niecierpliwy i lekko sfrustrowany unieruchomieniem w foteliku.
Po dotarciu na podjazd, chłopiec ożywił się za sprawą rozpiętych pasów bezpieczeństwa. Wyciągał głowę i zaciskał rączkę, dukając pod nosem sylaby „do-do”, które oznaczały psa. Od czasów imprezy urodzinowej, często katował małe organki, wyposażone w symbole zwierząt oraz dźwięki przez nie wydawane. Beverly miała niekiedy ochotę ogłuchnąć, słuchając już setki razy skocznej melodyjki, podkolorowanej pianiem kogutów, muczeniem oraz rytmicznym szczekaniem. Jeszcze trochę, a te same dźwięki zaczną ją prześladować w snach.
Opuściła wraz z synem samochód i kilka razy podrzuciła go na rękach. Szybko zaczął rozglądać się na boki, w poszukiwaniu zwierzaków. Głośno komentował swoje niezadowolenie, na szczęście bez ataków szału czy też niekontrolowanego płaczu. Świecąca, wydająca różne dźwięki zabawka szybko przykułaby jego uwagę, oddalając od myśli o psie i kocie, jednak wypadało stosownie przestawić chłopca odratowanym zgubom, skoro te miały zostać na pewien czas, pod ich dachem.
Po postawieniu dziecka na podłodze, uważnie obserwowała reakcję psa. Kot wydawał się za bardzo skupiony na stawianiu kolejnych kroków, przy jednoczesnym miałczeniu. Tajemniczy, acz znajomy w pewnym sensie dźwięk zadziwiał Olivera, który to obdarzał zaskoczonym spojrzeniem zarówno Margo, Bev, jak i zwierzaki.
- Widzę - uśmiechnęła się szeroko, po wskazaniu przez syna małego futrzaka. - To bardzo mały kotek, wiesz? Trzeba być przy nim ostrożnym.
Od zawsze starała się mówić do Olivera, jak do normalnego człowieka, spokojnym, miłym tonem, bez sztucznego zdrabniania każdego, najmniejszego wyrazu. To motywowało dzieci do uczenia się pełnych słów, bez ciągłego powtarzania sylab, jakoby to wystarczało w dalszej, przyszłościowej komunikacji.
Widząc, jak chłopiec powoli głaszcze psa, przysunęła się nieco bliżej, obserwując całą interakcję. Margo wydawała się nad wszystkim czuwać, aby nie doszło do spięcia, między dwójką milusińskich. Wyglądało na to, że Oliver miał wrodzoną rękę do zwierząt, bo ani razu nie pociągnął psa za ucho, albo samą sierść.
- Teraz go od niego nie oderwiesz - zaśmiała się krótko, widząc, jak syn siada na podłodze, aby tym razem pogłaskać psa po nodze. Tę tylną, którą miał obandażowaną, wskazał palcem i spojrzał pytająco na Margo, rzucając krótkie „ku-ku?”.
- Trzeba nakarmić kota. Podgrzeję mu te kozie mleko i dodam proszku. Przypilnujesz tej dwójki?
Po odhaczeniu obowiązku, mogła też przynieść przybory do malowania, z samochodu. Jutro czeka je pracowity dzień, przeplatany opieką nad zwierzętami oraz Oliverem, który na pewno nie przegapi okazji do przynajmniej jednego pacnięcia ściany farbą.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Si, pies jest ranny. Niedługo wyzdrowieje. – Małe dziecko jeszcze nie ogarniało koncepcji dni, więc określanie czasu rekonwalescencji nie miało sensu. Najważniejsze, że Oliver zrozumiał i zrobił „Aua” jednocześnie łapiąc się za rękę; dokładnie tę samą, którą Beverly miała niegdyś na temblaku. Musiał skojarzyć fakty i teraz wszelkie rany będzie pokazywać odwołując się do tamtej sytuacji. To dobrze o nim świadczyło, a raczej o sposobie dobrego kojarzenia faktów.
- Si-si – potwórzył Oliver rezygnując z dotknięcia tylnej łapy i tym razem sięgnął do szyi psa, który wydawał się nad wyraz spokojny. Machał ogonem, ale się nie wyrywał, dlatego Margo nieco poluzowała chwyt pozwalając mu zrobić dwa kroki w stronę łopca, którego zaczął dokładniej obwąchiwać.
- Jasne, że przepilnuje. – Uniosła wzrok na Beverly, której posłała nie tylko uśmiech, ale również czułe spojrzenie. – Przyniesiesz zakupy z auta? – poprosiła przy okazji nie musząc raczej mówić, gdzie położyła kluczyki, która najczęściej wrzucała do koszyczka w korytarzy przy drzwiach. Wolała zostrawiać je tam wraz z kluczami do domu niż szukać w wielu różnych miejscach. W tej kwestii Bertinelli była bardzo zorganizowana, jak w szpitalu.
- Za-za! – Oliver znów bardziej się ożywił, bo zakupy świadczyły o czymś nowym. Nawet jeśli kolejny raz kupowały jajka do domu, to chłopiec traktował je jak nowy przedmiot, któremu musiał się przyjrzeć. Jego reakcja więc nie była zaskoczeniem, ale szczeknięcie psa już tak. Nie brzmiał groźne. Można by rzec, że wturował Oliverowi i Margo dałaby wiarę, że uśmiechnął się po swojemu.
- Oliver – przywołała go, żeby jednak nie przeszkadzał mamie w wyciąganiu zakupów tuż po tym, jak wstawi mleko do odgrzania. – popatrz. Tu jest kotek. – Zdecydowała się przetrzymać psa tylko jedną ręką, bo kiedy wskazała na mniejszego futrzaka, ten również się nim zainteresował. Wzięła kotka w dłoń i zbliżyła go do psiaka, który oczywiście znów go obwąchał i polizał. – Piccolo gattino.Mały kotek.
- Pico! Pico! – Wyciągnął rączkę do kotka, którego delikatnie klepnął po małej główce. Margo nieco odwróciła dłoń i pozwoliła mu pogłaskać futrzaka po grzbiecie.
Kiedy Beverly wróciła nakarmić kota, przekazała go jej jednocześnie decydując się puścić psa. Skoro miała chłopca pod ręką, to w razie wypadku odgoni czworonoga, który poczuł przypływ werwy i zaczął się plątać wokół salonu. Oliver zapiszczał z radości i żeby móc więcej widzieć dosłownie zaczął się wspiać po Bertinelli rączkami zapierając się na jej ramieniu.
- Że też po przedszkolu ma jeszcze tyle energii. – Zaśmiała się najpierw patrząc na kotka, a potem na Beverly. Cały czas się uśmiechała, nawet kiedy Oliver korzystał z niej jak z ludzkiej drabiny. E
- Jak się czujesz przed poznaniem nowej ekipy? – Wdrożenie tylu nowych osób do ekpiy, która właściwie się rozpadła (bo z tej starej została tylko Strand), to nie łatwe zadanie. Dobrze, że chociaż Madison wpasowała się w klimat, ale pozostali wcale nie musieli być tacy zgrani. Oczywiście Margo życzyła aby pani oficer trafiła na najlepszych ludzi na świecie. W innym wypadku chodzenie do pracy będzie przymusem. – I przed rozprawą. – Bo i ta zbliżała się dużymi krokami. Ostatnio obie miały sporo na głowie. Na dodatek częścią z tych spraw były sądowe związane z przestępstawmi innych osób. Dobrze, że wcześniej udało im się razem wyjechać i odpocząć. To było im potrzebne zwłaszcza, że zdołały wtedy przegadać parę ważnych spraw. - Pamiętaj, że możemy pojechać tam z tobą. – Umyślnie mówiła w liczbie mnogiej, bo wstępnie ustaliły, że Margo zostanie z Oliverem w Lorne Bay. Opieka nad chłopcem nie była problemem, ale Włoszka nie chciała też aby Strand przechodzila przez to sama.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Szybko uporała się z przyniesieniem zakupów, z których część stanowiła materiały do jutrzejszego malowania. Zostawiła je niedaleko schodów, zaś te spożywcze przeniosła do aneksu, ustawiając na kuchennej wyspie. Część produktów od razu włożyła do lodówki, pozostawiając te, które nie potrzebowały zimna.
Zerkając w stronę Olivera, zapoznającego się z futrzakiem, przystąpiła do podgrzewania mleka dla kota, wyjmując przy okazji mały deser czekoladowy. Chłopiec zasłużył na nagrodę.
Wypadało również wyjąć miski dla psa, które przygotowała w chwili oczekiwania na podgrzanie mleka. Do jednej nalała wody, a do drugiej nasypała odrobinę karmy, aby chudzielec mógł co nieco sobie podjeść. Wieczorem pewnie przeniesienie oba naczynia do garażu, w którym zorganizuje się dla zwierzaków legowiska.
- Spokojnie, w takim tempie, po deserku szybko złapie go drzemka - zaśmiała się, patrząc, jak Oliver pokrętnie próbuje wspiąć się wyżej, aby odnaleźć wzrokiem psa. Kudłacz szybko dorwał się do podstawionych misek, wypełniając pomieszczenie odgłosem chłeptania i chrupania.
Uzbroiła się w odnalezioną strzykawkę i nabrała do niej ciepłego mleka, podążając po chwili w stronę Margo.
- Staram się nie mieć wielkich wymagań - a te byłyby uzasadnione, mając na uwadze luz, z którym do swojej pracy podchodzili Miriam oraz Lachlan. - Wszystko zależy w dużej mierze od dowódcy. Jeśli okaże się służbistą, może być ciężko z podrzucaniem smakołyków.
Westchnęła z niepocieszeniem i przejęła kotka, od razu podstawiając mu pod nos strzykawkę z ciepłym płynem. Maluch wydawał się nieco sprawniejszy, niż kilka godzin temu, na co wpływ musiało mieć oczyszczenie oczu oraz zadbanie o pozostałe, małe ranki przykryte sierścią.
Zastanawiała się nad roboczym imieniem dla kota, którego płeć pozostawała póki co, tajemnicą. Weterynarz wspomniał, że przekonają się o tym, jak dziecię trochę podrośnie.
Na wspomnienie o rozprawie spięła się odrobinę, pilnując dociskania tłoka strzykawki. Niecierpliwie wypatrywała dnia, po którym wreszcie przejdzie do konkretów, odnośnie przyszłości Olivera, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie będzie to nic przyjemnego. Kolejna styczność z zeznaniami, uwypuklającymi jej naiwność to gorzkie lekarstwo do przełknięcia. Wolałaby oszczędzić sobie nerwów, nie mniej, po odhaczeniu tego cholerstwa, wreszcie ruszy do przodu.
- Miałam ci powiedzieć… Jen chce zobaczyć Olivera, zanim zapadnie wyrok - przesłuchania trwały w najlepsze, a zeznania składane przez Beverly miały być ostatnimi. - Jeśli bym jej to uniemożliwiła, jej prawnik wytoczyłby mi proces o utrudnianie kontaktów z dzieckiem.
Nie wiedział jeszcze, że Strand wystąpiła z odebraniem praw rodzicielskich. Najwyraźniej postanowiono wstrzymać się z wydaniem decyzji, do momentu osadzenia Jen w konkretnym zakładzie, a jeśli sąd uzna ją za niepoczytalną, to nawet lepiej. Takie orzeczenie przyspieszy wiele urzędowych formalności.
- Poczęstujesz go puddingiem? - zapytała, wskazując podbródkiem pojemniczek z deserem, ustawiony na tacce, przy krzesełku Olivera. Zrobiłaby to sama, jednak musiała dokończyć karmienie schorowanego kociaka, któremu w następnej kolejności przyda się drzemka.
- Po tym, jak zostanie skazana, sąd powinien przysiąść do dokumentów, które złożyłam odnośnie odebrania praw rodzicielskich - tak, jak od pewnego czasu planowała. - Gratia oferowała mi swoje wsparcie. Gwen również, na wypadek, gdyby pojawiły się jakiekolwiek obiekcje.
To miło, że rodzina wspierała ją w zapewnieniu Oliverowi bezpiecznego dzieciństwa. Raczej nikt nie chciałby ryzykować tym, że syn zostałby niespodziewanie odebrany ze żłobka, przedszkola, albo szkoły przez kogoś, kto był jego prawnym opiekunem, niestety, o bardzo wątpliwej reputacji.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- O nie, nie! – Od razu wszczęła bunt słysząc o prawdopodobnej niemożliwości zaglądania do biura leśników. – I tak będę to robić. – Nie było mowy aby zrezygnowała. – Prędzej czy później ten twój nowy dowódca skapituluje. – Bo nie miałby szans z Włoskim temperamentem. Prędzej czy później Margo przekonałaby faceta (albo babkę), że wszczynanie z nią wojny nie miało sensu. Powali go swoim urokiem, dobrym jedzeniem i przede wszystkim upartością. Odwiedzanie Beverly w biurze to jedna z rzeczy, które uwielbiała robić, więc nie było mowy aby z tego zrezygnowała. Nie i koniec. Choćby ją mieli wynosić stamtąd siłą. Choćby miała dostać za to nie jeden mandat za parkowanie pod biurem.
Odwiedziała i będzie odwiedzać Strand w jej pracy.
Wreszcie zdjęła z siebie Olivera, który prawie wspiął się nogami na jej ramię korzystając sobie z jej biustu jako podpórki do tej jakże trudnej wędrówki.
- O nie. Nie strzelaj na mnie focha. – Tylko, że już było za późno. Chłopiec zrobił tę swoją minę i posłał ją także Bev, jakby chciał jej pokazać, że Bertinelli zrobiła coś złego. Był przy tym tak uroczy, że cięzko brać jego oburzenie na poważnie.
Włoszka zamierzała zaczepnie skomentować jego zachowanie, ale wtedy usłyszała o prośbie Jen. Rozumiała ruch ex żony Strand. Sama również chciałaby zobaczyć swoje dziecko, dlatego nie zaskoczyła ją wola kobiety.
- W takim razie, pojadę razem z wami. – Postanowione. – Nie będę rzucać się w oczy. Nawet nie chce pokazywać się Jen. – To byłoby zbyt bezczelne a Margo nie należała do takich osób. Nie chciała ranić kobiety jeszcze bardziej. Sama sobie zrobiła wystarczającą krzywdę. – Po prostu zajmę się Oliverem. – Kiedy będzie taka potrzeba, bo choć w Brisbane miał dziadków, to Margo wiedziała jak ciężko ich córce było prosić o ich pomoc. Głównie ze względu na strach z powodu możliwej odmowy (przez brak czasu). – I chce być przy tobie – dodała stanowczo nie ważne jak dziwnie wyglądałaby obecność nowej dziewczyny. Margaricie nie zależało na ciągłej obecności. Chciałaby tego, ale jak podkreśliła, wolała nie rzucać się w oczy, dlatego grzecznie będzie czekać w hotelu albo na parkingu w samolocie.
Postanowiła puścić Olivera wolno jednocześnie mając na uwadze obecność psa, którego nikt nie pilnował.
- Będzie dobrze, kochanie. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. – Szybko pochwyciła puding, żeby jak najprędzej wrócić do Olivera, który już (nie wiadomo jak – chyba miał rakietę) siedział przy misce psa i sięgał do niej rączką. Strachem było, że pies go ugryzie, ale tego nie zrobił. Ba, futrzach podniósł łeb i wycofał się, jakby czuł respekt wobec małej istoty, która właśnie przejęła do niego miskę.
- Nie, Oliver! – Nie krzyczała, ale powiedziała to głośniej, żeby chłopiec zwrócił na nią uwagę. – To jest niedobre. Zostaw. – Skrzywiła się wręcz teatralnie, co Oliver odczytał w mig i zrobił taką samą minę puszczając karmę, którą zdążył zgarnąć do ręki. – Tu mam twój pudding. Chodź. – Najpierw myślała, że nakarmi go siedząc na podłodze, bo chciała w ten sposób zintegrować całą rodzinę, ale najwyraźniem musiała odseparować chłopca od psiej miski.
Zanim młody do niej dotarł, znów skorzystała z momentu i zrobiła zdjęcie Beverly, która wciąż karmiła małego kotka. Zdążyła też uchwycić psa przy misce oraz idącego ku niej malucha. Posadziłą chłopca na siedzisku i otworzyła pudding uznając, że dziś lepiej będzie go nakarmić. Dzięki temu będą miały mniej sprzątania.
- Może zdążymy dziś zabezpieczyć sypialnię? A raczej ty ją zabezpieczysz a ja będę miała na oku tę trójkę. – Uznała, że to dobry podział ról. Przynajmniej do momentu aż Oliver zechce zaczerpnąć drzemki, chociaż z powodu obecności zwierząt mógł olać zmęczenie na rzecz spędzenia z nimi czasu aż do momentu pełnoprawnego snu. - Dołożyłyśmy sobie dodatkowych obowiązków, co? - Miała oczywiście na myśli zwierzęta, którymi równie dobrze mogli się zająć pozostali leśnicy.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Uśmiechnęła się szerzej, słysząc protesty Margo, względem potencjalnego zakazu odwiedzania biura leśników. Była pełna podziwu dla pasji, z jaką Włoszka upierała się przy swoim, bez znaczenia na jakie przeszkody by nie napotkała. Przyszły dowódca niech lepiej ma się na baczności.
- Twój upór jest bardzo atrakcyjny - stwierdziła, jakże rzeczowym tonem, unosząc wzrok z karmionego kota. Powiedziałaby więcej, co o tym myślała, ale nie chciała przedwcześnie nakręcać Margo na coś więcej, szczególnie, że miały zwierzyniec do ogarnięcia oraz dziecko do utulenia.
Pokręciła głową na widok obrażonej miny syna, połączonej z przeciągłym, niepocieszonym mruknięciem. A trzeba było grzecznie siedzieć w miejscu, zdawało się mówić jej spojrzenie, wycelowane w Olivera. Proces uczenia dziecka o tym, co dobre, a co złe, następował mniej więcej po ukończeniu półtora roku. Teraz mogła co najwyżej częstować go krótkimi reprymendami, jeśli ten zbyt gwałtownie w coś uderzał, albo próbował zbyt agresywnie zamanifestować złość. Najważniejsze, to dobrać odpowiednie do wieku dziecka podejście, które nie sprawi, że przeistoczy się w rozwydrzonego dzikusa.
- W porządku - zgodziła się na dołączenie Margo do małej wyprawy w kierunku Brisbane. Jen mogłaby dostać szału na widok Bertinelli, szczególnie, jeśli ta trzymałaby dodatkowo Olivera na rękach. Lepiej unikać takiej sytuacji, jednak sama obecność pani doktor w dużym mieście, będzie dla Bev ogromnym wsparciem, co przekazała za pomocą czułego spojrzenia. Dziękuję dodała bezgłośnie, doglądając następnie kociaka, pochłaniającego zawartość strzykawki. Nieco ubrudził się odrobiną mieszanki na brodzie. Strand szybko wytarła mały pyszczek i pozwoliła maluchowi odsapnąć, słysząc po chwili nieco głośniejszy ton głosu Margo.
Od razu skierowała wzrok w stronę chłopca, dostrzegając, jak ten majstruje przy misce z karmą. Wysoko uniosła brwi i parsknęła z niedowierzaniem, widząc znajomą minę syna, pokroju: mam kłopoty, prawda?
- Dobrze, że nie nałożyłam mu mokrego jedzenia - skomentowała na temat psich delicji, które tak zafascynowały brzdąca. Cóż, Oliver lubił kukurydziane chrupki, a sucha karma musiała mu co nieco przypominać. Poza tym, leżała w misce, więc czemu nie mógł jej po prostu spróbować? To jawna dyskryminacja.
Znów przystąpiła do podsunięcia kotu resztki mleka, co zostało uwiecznione na zdjęciu, wykonanym przez partnerkę. Będą miały co oprawiać później w ramki, jak już odpowiednio odświeżą poszczególne pomieszczenia. Wszystkie zdjęcia, na których widniała Jen zostały już dawno temu odpowiednio zutylizowane, co by nie przywoływać niepotrzebnych myśli: zarówno u Beverly, jak i Margo.
- Jasne - zgodziła się z podziałem obowiązków, odsuwając pustą już strzykawkę od pyszczka małego futrzaka. Pogłaskała go po puszystej sierści, oglądając, jak przymyka następnie oczy, pokonany przez postępującą senność.
Pozostawało jej położyć malca otulonego w kocyk, na kuchennej wyspie i przejść w stronę lodówki, aby chwycić za schłodzoną puszkę napoju izotonicznego, bogatego w magnez.
- Kota można przenieść niedługo do garażu. Pies pewnie też będzie chciał odpocząć, a Ollie… - spojrzała na syna, który już otwierał usta, przygotowany na deser, mimo, że Margo nie zdążyła go jeszcze nabrać na łyżkę. - Jak będzie chciał się zdrzemnąć, możesz mnie zawołać. Chyba, że trochę go pobujasz. Lubi, jak mu nucisz te swoje włoskie piosenki.
Uśmiechnęła się pod nosem, pamiętając, jak natrafiła na jedną taką chwilę, przed pójściem do łazienki. Chłopiec wydawał się uspokajać za sprawą spokojnych, włoskich melodii, zasypiając szybciej, niż w przypadku kompletnej ciszy.
Podeszła do Olivera, pocałowała go w czubek głowy i obdarzyła Margo spokojnym buziakiem w policzek, kierując się następnie w stronę reklamówek, pozostawionych przy schodach. Jak się przyłoży i znajdzie odpowiedni patent na przyklejanie papierowych taśm oraz narzucanie folii malarskich, skończy w miarę szybko. Taki był pierwotny plan. Wszystko wyjdzie w praktyce.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Poradzę sobie z nim. – Spojrzała na Beverly z nutką pobłażania, bo przecież poradzi sobie z ewentualnym uspaniem Olivera, który ciągle czekał na pudding. Ah te baby. Zagadały się i zapomniały o nim, o czym szybko przypomniał klepiąc Margo w rękę. – Już, już – zapewniła go otwierając deser, którym raczyła chłopca wciąż wzrokiem szukającego psa. Futrzak po zjedzeniu swej karmy podszedł do Margo, jakby prosił o więcej, ale chodziło mu tylko o to aby położyć się przy jej nogach.
Reszta wieczoru nie była wcale taka skomplikowana. Słyszała jęki Beverly, z którą nie współpracowała taśma wciąż rwąca się w nieodpowiednich momentach. Spodziewała się także, że zabezpieczenie okien i kontaktów było najbardziej denerwujące, bo wszystko musiało być precyzyjne i równe. Mogłaby to sprawdzić, ale czuła, że Oliver szybko zainteresuje się taśmą oraz folią, którą swymi małymi rączkami w piękny sposób porwie.
Po dodatkowej serii zabaw, przygotowaniu legowiska w garażu i wysłaniu paru kolejnych zdjęć na rodzinną grupę, przyszedł czas na ułożenie każdego do snu.
Najpierw zwierzaki, którym Oliver pomachał i jakie nie robiły afery o to, że zostały same. Wpływ miało na to nie tylko zmęczenie czworonogów, ale także ich wzajemne towarzystwo, bo choć Margo postarała się przygotować oddzielnie posłania to pies i tak wcisnął się przy kocie. Ułożenie Olivera do snu nie było trudne. Chłopiec był tak wymęczony spotkaniem ze zwierzętami, że szybko padł na rękach Margo jeszcze zanim doniosła go do pokoju i przebrała.
Siedząc już w łóżku i kremując ręce spojrzała na Beverly, która zajmowała miejsce obok.
- Co trzy godziny trzeba wstawać do kota. – Spodziewała się, że Strand nie będzie z tego powodu niepocieszona, ale żadna z nich nie zamierzała narzekać. – Zrobimy to na zmianę. – Obie zdecydowały się wziąć zwierzaki do domu, więc obie będą za nie odpowiadać. – Dołożyłyśmy sobie robotę, co? – Uśmiechnęła się i ucałowała partnerkę. Krótko, ale z czułością. Nie chciała prowokować ani siebie ani jej do czegoś więcej. Były zmęczone i czekała je intensywna noc z karmieniem kota oraz dzień z malowaniem.
Czasami niestety trzeba było odsunąć swe przyjemności na bok na rzecz obowiązków.

To była jej zmiana na karmienie kota. Jak dobrze liczyła to ostatnia przed porankiem, dlatego coraz ciężej było jej wstać. Mimo wszystko zeszła do garażu w pierwszej kolejności zostając zaskoczoną przez psa, który pędem wyskoczył w głąb domu. Zamiast go gonić poszła po kotka, który mocno miauczał i zabrała go ze sobą do kuchni. Niestety, ale szybko okazało się czemu psu było tak śpieszno. Zsikał się po środku kuchni, co uświadomiło Margo, że jeszcze trzeba nauczyć go chodzić za potrzebą na zewnątrz.
Podgrzewając mleko posprzątała niemiłą niespodziankę i wreszcie razem z kotem usiadła na kanapie. Zaczęła go karmić i źle zrobiła, że przy tym rozłożyła się na meblu wyciągając nogi wzdłuż. Nim się zorientowała to kompletnie odleciała. Zasnęła z kotem opatulonym w koc tuż pod jej ramieniem i jak się okazało także z psem, który wygodnie ułożył się wciskając między Margo a oparcie.
- Nie śpię – zareagowała od razu na próbę jej wybudzenia. Parokrotnie zamrugała oczami najpierw patrząc w stronę wysokich okien, a potem na Beverly, ku której posłała niewinny uśmiech. – To nie było zaplanowane. – Nie uciekła z łóżka, bo nagle w nocy rzuciła focha (za to co jej się przyśniło) ani nie uważała, że spanie na kanapie to super frajda. Dała się pokonać, bo poczuła się pewniej w obecności zwierzaków, które nie wykazywały złych zachowań.
Jak dobrze, że kiedy spała, pies niczego więcej nie nabroił.. wtedy musiałaby się srogo tłumaczyć.
- Dzień dobry, słodziaku – powitała Olivera, który od razu wyciągnął do niej ręce chcąc przejść z chwytu Strand na kanapę. Pies również skorzystał z okazji i skacząc po Margo zbliżył się do chłopca, żeby liznąć go po policzku. – Dołączysz się? – Wyciągnęła rękę do Beverly. – Dodatkowy ciężar mi nie straszny. – Miała na sobie dziecko, kota i psa. Nie zrobi jej różnicy jeśli pani oficer też się na niej położy, o ile znajdzie sobie miejsce. Cóż, niekoniecznie musiała kłaść się na Margo. Kanapa była szeroka.
- Co myślisz o zwierzętach w domu? - Nigdy o tym nie rozmawiały. Teraz też ustaliły, że to tymczasowa sytuacja, ale co jeśli nie znajdą właściciela psa. I co z kotem? - Może po prostu je zatrzymamy? - zasugerowała ostrożnie, bo choć kotek wymagał teraz regularnego karmienia, to z czasem sam będzie sobie radził.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Ledwo otworzyła oczy, widząc białe, podświetlane cyfry na zegarku stołowym, wskazującym godzinę szóstą rano. Za oknem panowała szarówka, zwiastująca leniwą wspinaczkę słońca na niebo.
Po wczorajszej, nierównej walce z foliami malarskimi oraz taśmami, pragnęła tylko wylądować na materacu i odpłynąć w krainę snów. Udało jej się dopiąć wszystko na ostatni guzik, więc dzisiaj pozostawało samo malowanie, a później schnięcie farby. Pojutrze, po pracy będzie mogła przystąpić do dopełniania pomieszczenia resztą drobiazgów, ustalonych razem z Bertinelli. Na pewno planowały zmienić materac (który poszedł jako darowizna do schroniska dla młodzieży) a także samą ramę łóżka, która mogłaby się kojarzyć z czymś zamierzchłym. Lepiej pozbyć się wszelkich nawiązań do poprzedniej żony, za co Strand zabrała się z jeszcze większą motywacją, im bliżej rozprawy się znajdowała.
Do kota wstała w nocy tylko raz, prawie na ślepo karmiąc go następnie w kuchni, wsparta o blat. Gdyby zdecydowała się zająć miejsce w fotelu, albo na kanapie, szybko poczułaby znużenie, prowadzące do spontanicznej drzemki.
Westchnęła z niepocieszeniem i zerknęła na drugą stronę łóżka, szybko orientując się, że brakowało znajomego ciała. Sapnęła i podparła się ramionami o materac, aby ostatecznie wygramolić się z łóżka, słysząc marudzenie, dobiegające z elektronicznej niani. Oliver wyraźnie nudził się w swoim łóżeczku i czekał, aż ktoś go wypuści, ratując przed samotnością.
Przecierając oczy, podążyła do pokoju chłopca, słysząc, że ten koniecznie chciał skorzystać z nocnika. Wpierw skierowała się więc do łazienki, aby później zejść razem z nim na dół, celem wybadania sytuacji zwierzęcej. Widok Margo, śpiącej na kanapie przywołał na usta Strand nieco zaspany uśmiech, któremu zawtórował rozradowany Oliver, śmiejący na widok kota oraz psa.
- Musieli być bardzo zmęczeni, widzisz? - zwróciła się cicho do syna i delikatnie przesunęła wierzchem dłoni po policzku kobiety. - I kotek, piesek i….
- Ma-ma - chłopiec klasnął cicho, uśmiechając się jeszcze szerzej, na widok obudzonej Bertinelli. Niemal od razu wyciągnął rączki w jej stronę, rozdając jej kolejne, zadowolone uśmiechy. Machał nogami w powietrzu, dopóki nie został bezpiecznie przekazany w drugie ręce. Niemal od razu objął Włoszkę za szyję, korzystając ze sposobności poleżenia na kanapie. Biorąc pod uwagę jego wczorajsze zmęczenie, mógłby uciąć sobie nieco dłuższą drzemkę, co przydałoby się im wszystkim. Bev, chociaż przywykła do wczesnych pobudek w tygodniu, podczas weekendu preferowała nieco dłuższy sen.
- Chcesz zostać termoforem? - mruknęła zaczepnie przy propozycji położenia się, z czego skorzystała, układając się jednak na boku. Nie chciała przesadnie przygniatać partnerki, szczególnie, że pies i dziecko, to prawie dziesięć kilo więcej.
- Są grzeczne, prawda? - kontrolnie zerknęła na wspomniane stworzenia, widząc w ich postawie sam spokój. To dobrze rokowało.
- Chciałabyś psa i kota? - dopytała z rozczulonym uśmiechem, głaszcząc Margo po głowie, tą drugą ręką, której nie przyciskała do powierzchni kanapy. - Masz już dla nich imiona?
Ciekawiło ją, jak daleko pani doktor zdążyła zawędrować, pod kątem wizji dzielenia codzienności z dwoma czworonogami. Po wprowadzeniu się do domu razem z Jen, myślała o sprawieniu sobie psa, który to biegałby z zadowoleniem w ogrodzie. Wpierw zdecydowano się jednak na dziecko. Zarówno Beverly, jak i Jen powoli zbliżały się do „ściany” jeśli chodziło o potomstwo, dlatego postanowiły skupić się na tym aspekcie i później, ewentualnie wrócić do rozmowy o psie. Strand obawiała się również, że poprzez sprawienie sobie szczeniaka, nie będzie miała odpowiednio dużo czasu, aby opiekować się ciężarną żoną. Pies, dopiero uczący się nawyków wymagał sporo uwagi, a czworonóg, przygarnięty ze schroniska mógł potencjalnie posiadać traumy, które wymagałyby odpowiedniego przepracowania. Postanowiono odłożyć to wszystko na później. Teraz, kiedy Jen nie było już na obrazku, Beverly chętnie przyjęłaby do swojego życia odrobinę zwierzęcych towarzyszy, szczególnie, gdy byli oni tak uroczo przekonujący.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Ma-ma.
Wciąż nie była pewna, co do tego określenia jej osoby. Nie do końca wiedziała, jak ma się z tym czuć zwłaszcza, że wciąż w jakimś małym procencie bała się otworzyć swoje serce, choć jak wspomniała – zaczynała kochać Olivera. Mimo wszystko kontrolnie spojrzała na Beverly, jakby chciała zapytać ją, co o tym myślała albo samej dostrzec na jej twarzy jakąkolwiek zmianę. Czasami czuła, że weszła do ich życia z butami; szybko i gwałtownie. Czasami jednak te myśli nie miały znaczenia, bo z tą rodziną było jej dobrze. Chwilami aż za dobrze skoro brała pod uwagę adopcję zwierząt.
- Twoim? Zawsze. – Mogła być jej termoforem, kocykiem, poduszką, misiem.. czym tylko Strand sobie zażyczy. Mogła do woli wybierać a Margo i tak się zgodzi. Dla tej kobiety mogła zrobić wszystko, nawet spełnić jej wyuzdane fantazje.
- Wreszcie nie muszą walczyć o przetrwanie. Na ich miejscu też byłabym spokojna i grzeczna. – Może zbyt pochopnie oceniała to po dwunastu godzinach spędzonych ze zwierzakami, ale gdyby miały sprawiać problemy, to już by się zaczęło. Kot jak kot, był jeszcze za mały, ale psiak zdecydowanie mógł im zrobić w garażu armagedon albo już ze trzy razy ugryźć Olivera. Nie robił niczego takiego. Widać, że mu zależało. Wreszcie był czysty, najedzony i mógł się wyspać, co na zewnątrz na pewno było ograniczone przez dzikie zwierzęta.
- Co do kota nie mam pewności. Chyba nigdy nie uważałam się za kociarę, ale.. nie bez powodu ten kolega – Wskazała na psa, który podsuwał pysk pod ręce Olivera, żeby ten go pogłaskał, ale chłopiec zamiast tego tylko się śmiał. – zaprowadził nas do niego. Nie mam serca ich rozdzielać. – Zwłaszcza, że pies wydawał się zaangażowany w wychowanie kociaka, z którym razem spał w garażu. Zresztą, to nie oznaczało, że Margo nie polubi kota. Po prostu nie miała z nimi do czynienia w takiej ilości jak z psami.
Ułożyła usta w dziubek chwilę zastanawiając się nad ostatnim pytaniem, bo na pewno w zanadrzu jej głowy krążyły jakieś imiona.
- Nie wiemy, jakiej płci jest kot, ale co powiedziałabyś na – Sigrun? – Zbyt śmiałe? Zbyt bezpośrednie, bo nawiązujące do drugiego imienia Beverly? Lekko odwróciła głowę aby lepiej przyjrzeć się reakcji Strand, ku której posłała cwany uśmiech. – Albo - Valkyrie. – Widać w jakie tony szła, ale chciałaby nawiązać jakoś do rodowitego pochodzenia pani oficer. – A psa nazwałabym – Risotto. – Wypowiedziane w piękny włoski sposób, jak wszystkie nazwy własne (poczynając od włoskich nazw dań po jej własne imię). – Żartuje. – Gdyby tylko miała wolne ręce to pacnęłaby palcem w nos Strand, ale musiała pokracznie trzymać Olivera i nieco kontrolować psiaka, który ciągle próbował wciskać pysk najpierw pod ręce chłopca, a potem pod jego nogi, jakby myślał, że nimi też mógłby zostać pogłaskany.
- Lepiej ich nie nazywać, jeżeli się nie zdecydujemy. - Wtedy na bank się przywiąże i nie będzie mowy aby je oddały. W tej kwestii Margo była miękka. Zresztą, to widać po tym jak szybko zasugerowała ewentualną adopcję zwierzaków. Ta jednak decyzja nie należała tylko do niej. Przede wszystkim to był dom Strand i jej syn, którego albo chciała (albo nie) wychowywać ze zwierzętami.
Beverly Strand [/oznaczenie[
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Jak dotąd, nie zapytała Margo wprost czy chciała być nazywana „mamą”. To jeszcze wcześnie, aby mówić o pełnoprawnym rodzicielstwie, nie mniej, raczej obie do tego dążyły - aby w końcu stanowić jedną rodzinę. Nie było więc co poprawiać Olivera, który nazywał Włoszkę dokładnie tak, jak sam tego chciał. Przy okazji, nauczył się zwracać do Beverly per mama, więc nikt tak naprawdę nie wiedział, co działo się w jego głowie, przy identyfikacji Margo. Czy myślał o niej, jak o mamie czy po prostu powtarzał pierwszą sylabę jej imienia. Jedno było pewne - przez cały ten czas zdążył mocno przywiązać się do pani doktor i kojarzył ją zdecydowanie lepiej, od swojej biologicznej matki. Cóż, Jen sama postarała się o to, aby utrudnić jej kontakt z synem.
Uśmiechnęła się pod nosem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na kocie. Podzielała podejście Margarity, względem pozostawienia dwójki zwierzaków w jednym pakiecie. Na swój sposób stworzyły dwuosobowe stado, a teraz mogły powiększyć je o kolejne osoby, tym razem dwunożne, oferujące ciepły kąt oraz jedzenie. O zabawach nie wspominając.
Wygięła usta w zadziwionym grymasie, słysząc, w jaki sposób Bertinelli chciała nazwać kota.
- Chcesz, żeby ten kot trafił później do Valhalli?- zaśmiała się, nie krytykując doboru imion. Ba, wszyscy z rodzeństwa Strand posiadali drugie, nordyckie imię, co sama Beverly planowała kontynuować. Oliver został więc Ingvarem i jak tylko rówieśnicy zaczną się z niego naśmiewać, Bev chętnie udzieli im lekcji nordyckiej mitologii oraz historii.
Risotto rozbawiło ją jeszcze bardziej, co sprowokowało krótkie klepnięcie kobiety w ramię. Oliver był w tym czasie zajęty delikatnym chwytaniem palcami za puszystą sierść psa, strojąc minę, jakby nie dowierzał w jej miękkość.
- Możemy też obejrzeć razem któryś sezon Drag Race i może się trochę zainspirujemy - zaproponowała, oficjalnie sugerując wspólne oglądanie show z drag queen. Skoro już mieszkały razem i tworzyły wspólną przestrzeń, Beverly chciała nieco lepiej poznać zainteresowania Margo, w tym jej wszelkie guilty pleasures, które mogłyby po części dzielić.
Wlepiła w partnerkę spokojniejsze spojrzenie i nieco poprawiła głowę przy szczycie jej ramienia. Oparła na nim podbródek i już wszystko wiedziała.
- Zróbmy to - podjęła, bez cienia zawahania. - Przygarnijmy je i nazwijmy.
Oczywiście, po ustaleniu ostatecznych imion.
- Biorąc pod uwagę charakter mojej pracy, mogę zająć się kotem, dopóki nie zacznie samodzielnie jeść - będzie go karmić i pilnować, aby wszystko przebiegało tak jak powinno, zgodnie z zaleceniami weterynarza. Możliwe, że potrwa to kolejne, trzy-cztery tygodnie. Oby nowy dowódca nie robił jej z tego powodu kłopotów. Coś wymyślą. Mogą nawet zorganizować kotu poranną opiekę ze strony miłej sąsiadki, albo Miriam, jeśli obie będą mocno zapracowane. Z drugim czworonogiem będzie mniej zamieszania.
- Z psem możemy wychodzić na zmianę. Powinien mieć możliwość poznania okolicy, a niedługo ogarnę z jakimś fachowcem klapkę w drzwiach, żeby mógł swobodnie wychodzić na zewnątrz.
Oczywiście, z odpowiednią siatką, aby jakiś wielgachny pająk również nie mógł skorzystać z tego wejścia na salony. Z resztą Margo z pewnością pokocha kota jeszcze bardziej, gdy ten okaże się urodzonym łowcą stawonogów.
Obróciła głowę nieco bardziej na bok, przyciskając policzek do ramienia kobiety.
- I może… jak już dokończymy prace w sypialni, to wybierzemy dla niego budę i kupimy kotu wielopoziomowy drapak? - może trochę za bardzo wybiegła w przyszłość, ale fascynowały ją wszelkie gadżety dla tych niesfornych puszków, łącznie z magicznym działaniem kocimiętki. Za czasów swojej służby dla państwa, nie miała nawet kiedy pomyśleć o potencjalnym przygarnięciu zwierzęcia. Chciała nadrobić te zaległości, szczególnie, że podobał jej się całokształt bycia opiekunem dla tak wspaniałych stworzeń.
- Jak myślisz? - czekała na werdykt, który już teraz, po delikatnym uśmiechu na twarzy Margo, łatwo było odgadnąć.

ODPOWIEDZ