olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Rozstali się z Dickiem. Odeszła. Brzmiało to jak jedna z tych najłatwiejszych i najlepszych decyzji, a ją to kompletnie rozwaliło. Nie umiała sobie z tym poradzić. Żeby zasnąć potrzebowała leków, a potem nie widziała żadnego sensu, dla którego miałaby wstać i tak raz za razem. Najchętniej by zniknęła. Rozpłynęłaby się w powietrzu. Najchętniej chociaż na chwilę stałaby się dla wszystkich i wszystkiego niewidzialna. Czcze to były prośby i życzenia, w końcu jak nikt wiedziała, że uniwersum Ainsley Remington nie uznaje próżni. Tutaj nie ma przerw czy postojów, nie ma okazji wziąć sobie na wstrzymanie, nie da się ot tak zrobić sobie przerwy bo ma się złamane serce czy przeżywa pewnie największy prywatny dramat. W trakcie jednej z ostatnich bezsennych nocy (była to jej nowa norma, przynajmniej do jeszcze nowszej, tej gdzie by zasnąć musiała wziąć leki) doszła do przykrego wniosku, że wolałaby się cofnąć w czasie o te plus minus dziesięć lat i po raz kolejny przeżywać wypadek, dzięki któremu prawie przyszło jej spotkać się ze stwórcą, niż być częścią tej swojej nowej codzienności. Codzienności bez Dicka Remingtona, bez jej męża, codzienności w której ów mąż okazywał się być potworem, a całe ich małżeństwo co najwyżej chyba nieśmiesznym żartem. Cóż to w końcu za żart, kiedy jego jedynym efektem jest ciągły płacz.
Tak jej było źle.
Nie mogła spać, nie mogła jeść, nie mogła się skupić na niczym, choćby były to nawet najbardziej mechaniczne zadania, takie które pasjami odhaczała każdego dnia, jedno po drugim, jedno po drugim. Wszystko i wszyscy irytowali ją do żywego, najchętniej cały dzień, każdy jeden, przeleżałaby w łóżku, szczelnie okryta kołdrą, jakby ta dawała jej pewność o tym, że nikt nie będzie jej w najbliższym czasie niepokoił. Okazywało się to jednak zupełnie niemożliwe, kiedy miało się na stanie jednego, upierdliwego menadżera, który dostawał zapalenia wszystkiego w związku z sezonem olimpijskim. No tak, chyba zapomniała jak mocno stała się przez te lata jedynie swoim nazwiskiem i sumą medali, które do tej pory skrupulatnie udało się jej odwieszać na kolejnych kołkach. W końcu ją jednak oświeciło. Jeździectwo przez całe lata było czymś co naprawdę sprawiało jej ogromną frajdę, jeśli więc miała zacząć wygrzebywać się z tego ogromnego dołu, w którym przyszło się jej zakopać, mogła to zrobić tylko w ten sposób.
Gary powiedział: tak bez szaleństw, metodą małych kroczków.
Ainsley więc wymyśliła sobie zawody. W stanie kompletnej rozsypki można przecież startować w profesjonalnych zawodach. Takich skromnych, tutaj, na miejscu, w Cairns.
To się dobrze nie skończy.
Gary słysząc tylko o tym pomyśle prawdopodobnie osiwiał w jeden wieczór, ale postanowiła go w razie czego pocieszać, że z tym swoim klasycznym zestawem urody będzie wyglądał niedorzecznie przystojnie taki przyprószony siwizną. Nawet się nad tym nie zastanawiała, wcisnęłaby mu każdy kit, byle postawić na swoim, i żeby przestał w końcu tak nieznośnie się nad nią cały czas litować. Cholernie nie chciała, żeby ktokolwiek próbował ją teraz ratować.
Nieodpowiedzialne było to bardzo, w pełni rozkwitu pewnie nawet głupie, ale przecież jej kaskaderskie zapędy pozwalały do tej pory odstawiać już nie takie akcje. A upadek rotacyjny, ufając statystyce, nie mógłby przydarzyć się jednej osobie drugi raz. Pewnie głównie dlatego, że nieliczna grupka śmiałków je w ogóle przeżyła, ale w tym momencie było jej doskonale wszystko jedno. Aż do momentu tych pieprzonych zawodów. Nie, nawet nie całych zawodów, a raczej tej jednej konkretnej chwili.
Przeleciała.
Nie wiedziała nawet co robiła nie tak, bo wszystko szło wręcz zachwycająco, aby w następnej sekundzie lądowała na przeszkodzie. Z niesmakiem zresztą zauważała, że prawdopodobnie na jej betonowym fragmencie (gdzie był, na miłość boską, ktokolwiek od bhp), choć ten niesmak to może raczej metaliczny posmak krwi, która gdzieś ciurkiem toczyła się najwyraźniej po jej twarzy? Próbowała się w jednej chwili i poderwać, i nerwowo ściągała z głowy kask, by ocenić straty, ale wtedy zrozumiała też, że problemem nie jest wcale coraz śmielej panoszący się ból głowy. Nie mogła stanąć na prawą nogę i wcale nie potrzebowała dyplomu medycznych studiów, by ocenić że winnym tego stanu jest kolano, które najwyraźniej zapomniało, gdzie tak naprawdę powinno w naturze występować. Nagle zrobiło się jednak wokół niej potężne zamieszanie, czym poczuła się już doszczętnie zawstydzona.
Choć pewnie bardziej jednak tym, że ten wypadek puszczą w wiadomościach. Grace dostanie białej gorączki. Ktoś pewnie wysypie się Dickowi. Pieprzona Australia.
Jeszcze większą częścią zamieszania stała się w szpitalu. Gary przeżywał. Smęcił. Odstawiał festiwal a je mówiłem i wyliczał jak bardzo jest stratna w sensie kariery. Jedna z pielęgniarek pomogła jej zdjąć marynarkę. Ktoś zmył krew z jej twarzy i zrobił coś z rozciętym łukiem brwiowym - to zawsze jest łuk brwiowy - by nie leciała ona dłużej. Tomografia. Z pewnym zniecierpliwieniem zaczynała obserwować drzwi, licząc, że w końcu objawi się w nich jakiś lekarz, szybko zdała sobie sprawę że wszechświat tego oddziału przeniósł się na razie do ofiar wypadku odpowiedzialnych za zamieszanie na korytarzu. Tyle dobrego, że strażaków zwykle nie niosło za nimi do szpitali. Zwykle. Gary nadal truł, w pewnym momencie nie wytrzymała i kazała mu wypieprzać. Tak, dokładnie tymi słowami. Oczywiście, że czuła się z tym źle, ale teraz potrzebowała być po prostu sama. Ktoś przyniósł wyniki jej badań i rozkładał, i rozwieszał je trochę jak w tych wszystkich śmiesznych medycznych serialach. Tak było chyba dramatyczniej. Przykryła się jakąś pseudpoduszką. Głową zaczynała boleć ją niemiłosiernie, a całe światło w pomieszczeniu zaczynało drażnić. I jeszcze to. Kiedy ledwo kilka sekund później drzwi się otworzyły, była pewna że to znowu Gary, przecież to nie mogło być tak że pozbycie się go miało być takie łatwe.
- Której części w zdaniu "wyjdź, chcę zostać sama" nie zrozum... - i urwała, bo wtedy zdała sobie sprawę, że tak właściwie to wydarła się na Bogu ducha winnego lekarza. Choć - to było silniejsze od niej - spojrzała na stojącego kilka kroków od niej mężczyznę dość nieufnie. Czy powinna zacząć kwestionować to, że ten chłopak w ogóle zdążył skończyć szkołę? Zerwane przednie ACL, baw się dobrze - zdążyła tylko zrozumieć z szybkiej i urywanej ozmowy między młodym lekarzem a człowiekiem od wyników badań i dopiero kiedy ten drugi opuścił salę, spróbowała wrzucić na twarz całkiem nieśmiały (niemożliwe) uśmiech:
- Przepraszam. Myślałam, że to ten upierdliwy typ sprzed sali - i chyba aby skutecznie zmienić temat, kiwnęła palcem w stronę wszelkich papierów, które pewnie szumnie były jej medyczną kartą i dodała cicho, i już zupełnie niepewnie: - Słyszałam - choć zamiast tego strachu i tej niepewności powinna się raczej histerycznie śmiać, tak doskonałym żartem stało się właśnie jej życie. Zerwane więzadła krzyżowe. Ze wszystkich możliwych kontuzji tego świata, ją musiała dopaść t a s a m a, która zakończyła karierę sportową Cavendisha. Nawet noga, prawa, była ta sama.
Karma to okrutna kurwa mówili, ale czemu akurat ją musiała dojechać aż tak boleśnie?
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Myślał, że apogeum osiągnęli przy fali upałów. Wtedy ludzie już całkowicie zwariowali i uważali, że Australia to taki zabawny kontynent, którego nie imają się promienie słoneczne. W końcu inaczej nie wybiegaliby bez żadnej ochrony na te temperatury dziwiąc się potem, że istnieje coś takiego jak oparzenie słoneczne. Alfie nie mógł się nadziwić, że ludzie potrafili funkcjonować przy tylu stopniach, a tu niektórzy śmiałkowie najwyraźniej nie dość, że umieli egzystować, to jeszcze wychodzili na zewnątrz.
Panie, świeć nad ich duszą.
Starał się jednak nie przeklinać znacząco przy nich. Ba, Buxton był wychowany jako człowiek z manierami, więc nie robił tego wcale, choć musiał przyznać, że dawno nie czuł się tak jakby pracował na orce. Ktoś mógł stwierdzić po serialach medycznych, że praca lekarza polega głównie na piciu kawy i flircie z pielęgniarkami, ale do tego musiałby nazywać się Dillon. Dla rezydenta jego pokroju pozostawało opatrywanie oparzeń, prześwietlenia głowy przy możliwych udarach słonecznych i niezliczone ilości kroplówek, bo okazywało się, że połowa populacji uważa wodę za genialny płyn. Tyle, że niekoniecznie do picia.
Ironizował próbując ukryć tym swoją wściekłość, która wynikała głównie z chorego zmęczenia. Podejrzewał, że przygania kocioł garnkowi, bo wprawdzie nosił ze sobą butelkę izotoniku, ale jeszcze nie znalazł czasu, by po nią sięgnąć.
Potem przyszło ochłodzenie, a przynajmniej okres burz i ta jesień mogłaby być zbawieniem, gdyby nie okazało się, że w mieście pojawili się turyści i fani kąpieli morskich, koniecznie z surfingiem w tle. Okazywał się on spotem tylko dla zaawansowanych, bo cała reszta znowu trafiała na ostry dyżur będąc połamaną, oparzoną prz24k2fk-sz meduzy lub pogryzioną przez inne stworzenia, o których nie chciał nawet myśleć. Powoli dojrzewała w nim myśl, że medycyna na takim kontynencie jest z góry skazana na porażkę, zwłaszcza jeśli nie chce się zostać swojskim pediatrą bądź okulistą. Już nawet chyba kardiologia byłaby prostsza od urazówki i piekła, jakie szykował dla niego jego nowy mentor. Jasne, był mu wdzięczny za to, czego się nauczył i co miało zostać z nim do końca jego życia, ale przypuszczał, że jak tak dalej pójdzie to jego życie będzie w efekcie dość krótkie.
Sens pracy, nawet w trakcie warunków ekstremalnych załapał wraz z pojawieniem się olimpijki na ostrym dyżurze. Dillon wspominał coś, że jest to żona jego przyjaciela, ale nawet jeśli tak nie było, rozpoznałby ją. W końcu kibicował Brytyjczykom, a już Szkotka na koniu to brzmiało jak spełnienie marzeń młodego szlachcica. Jasne, że czas na oglądanie telewizji miał za czasów dinozaurów, gdy jeszcze nie studiował ani nie praktykował medycyny, ale i tak był jej ciekaw. Tak bardzo, że posunął się do tego, czego nigdy nie robił i kręcił się w pobliżu licząc na to, że będzie okazja odebrać tę sprawę młodemu Jonesowi. W końcu poza dobrze brzmiącym nazwisku w środowisku medycznym, nie był jakimś orłem i nie doceniał wagi, jaką jest kontuzja u sportowca. Prędko przehandlował ją na jakąś zastawkę u kardiologa, a sam Buxton został wyposażony w kartę i już prawie mógł fetować zwycięstwo.
Do czasu, gdy nie został uświadomiony, że to jego kolega go przechytrzył, a on do ręki wraz z wynikami badań otrzymał wyrok dla tej młodej kobiety. Nie dla normalnego człowieka, bo przecież takie urazy się zdarzają, ale dla olimpijki brzmiało to tak paskudnie, że po raz pierwszy zwątpił przed wejściem do sali. Nie powinien brać tego personalnie, właściwie powinien być bardziej chłodny w wyrazie i nie dać się omamić jej karierze, ale to było silniejsze od niego. Jeszcze nie był jednym z tych medycznych robotów, którzy po wyjściu z pracy zapominają o tym, co przeżyli.
Jeszcze nie wiedział czy kiedykolwiek chce dążyć do takiego poziomu znieczulenia. Właśnie z takimi myślami wszedł do sali nie rejestrując jej wcześniejszych słów, przez co obecne wydały mu się średnio zrozumiałe.
- Przepraszam, niewiele spałem- wytłumaczył, choć nadal spoglądał w jej papiery, zupełnie jakby mógł z nich wyczytać inną diagnozę. Bezskutecznie, co zresztą sama dała mu odczuć krótkim stwierdzeniem, że słyszała. Podniósł wzrok na nią i przez chwilę skanował jej twarz. Podejrzewał, że zareagowałby tak samo, gdy ktoś nagle obciął mu ręce, więc nie zamierzał wyrywać się z żadnym banalnym tekstem, że jest mu przykro.
Zamiast tego usiadł na krzesełku obok niej.
- To zna pani diagnozę- stwierdził i właściwie to się trochę zaciął, bo przecież nie wyglądała na taką głupią, by nie wiedzieć, że są opcje i rehabilitacja, a jednocześnie podejrzewał, że to jedno z tych marnych pocieszeń w kwestii jej kariery sportowej. Zakończonej, choć żadne na razie nie wypowiedziało tych słów wprost. - Mam do kogoś zadzwonić? Oprócz tego menadżera, bo z niego najwyraźniej jest niezły dupek- i to już było typowo działanie, które nie miało mieć miejsca, zwłaszcza w wykonaniu Alfiego, ale chyba nie umiał być taki do końca oficjalny, gdy widział cierpienie młodej dziewczyny.
Niezależnie od tego czyją żoną była.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Po prawdzie, sama nie wiedziała do końca czy coś takiego w ogóle jest fair, ale już ładny kawałek czasu temu przyszło jej zrozumieć, że jej życie dzieli się idealnie na dwa. I o ile w Londynie jej pojawienie się w takim stanie w szpitalu poruszyłoby w przeciągu kilku minut ordynatora (i wszystkich świętych), tak tutaj - tym bardziej biorąc pod uwagę tak spektakularną, komunikacyjną kraksę która wydarzyła się równolegle - była jedynie dziwnie ubraną dziewczyną od koni, która przecież sama się o to prosiła z tytułu durnego honby. Ewentualnie, dla bardziej obeznanych w życiu lokalnej śmietanki towarzyskiej (to określenie zwykło ją bawić do żywego), komendantową, miłościwie panującą żoną komendanta straży pożarnej. Bo to przecież nie tak, że o twoich dokonaniach mogą świadczyć medale olimpijskie albo order imperium za zasługi dla krajowego sportu. Nie, najwyraźniej jednak o twoich dokonaniach świadczą umiejętności w wyjściu za mąż za odpowiednio sytuowanego, koniecznie do kompletu przystojnego, człowieka. Jak dobrze, że chociaż to się jej w życiu udało.
A nie, moment.
Usta ścisnęła w mocną kreskę na samą myśl. Tak właściwie to czuła się tak, jakby oni z całym tym swoim małżeństwem nagle zawiesili się w jakimś niebycie, bo przecież niby się rozstali, ale może tak nie do końca, skoro żadne nie miało nadal odwagi poruszyć tematu rozwodu? To zdecydowanie nie był moment na rozmyślenia, nie kiedy głowa pulsowała jej tak dotkliwie, jakby miała za chwilę odpaść, a młody doktor przemawiał do niej ludzkim głosem. Chwilę jej to zajęło, ale musiała przyznać, że taka drobna rzecz poprawiła jej humor. Rzecz niespotykana od... nie wiedziała sama chyba kiedy. Uśmiechnęła się lekko i trochę tak jakby przyłapała go na jakimś występku, lekko rozbawiona orzekła:
- Nasi tu byli - bo przecież nie było tak, że ktokolwiek - a chyba jeszcze trudniej przychodziło to mężczyznom - był w stanie pozbyć się szkockiego akcentu. Zresztą, czy całkiem zabawnym zrządzeniem losu nie był moment, kiedy na jakimś australijskim końcu świata spotykało się dwoje Szkotów? Nie, żeby tyle wystarczyło by od razu zaufała, ale musiała przyznać, że w jej prywatnym rankingu ludzi zasługujących na sympatię, z miejsca podskoczył o kilka oczek.
Kiedy stwierdził, że zna diagnozę, pokiwała jedynie głową, góra - dół, jak te śmieszne, trochę tandetne pieski, które z taką lubością mieszkańcy londyńskiego Camden umieszczali za tylnymi szybami swoich aut. Ona aż zbyt doskonale znała diagnozę. Ba, ona nadal byłaby w stanie wyrecytować wręcz z pamięci kolejne kroki terapii, aż do rehabilitacji i dojścia do pełnej sprawności. O ile można o takiej mówić, skoro i tak już nie było drogi powrotnej do tego, co tak się kochało robić.
- Ainsley - poprawiła go, kiedy zaczął do niej z oficjalnymi tytułami. - Mów mi po imieniu. Stresuję się, kiedy ludzie zaczynają mi paniować - uśmiechnęła się lekko i przeciągnęła dłońmi po twarzy. Zabrała je tak szybko, jakby ich dotyk parzył skórę, przy okazji krzywiąc się mocno i lekko sycząc. Nie doceniała, jak mocno musiała przyrżnąć tą swoją głupią głową w równie głupi, pewnie betonowy (na miłość boską, wiedziała że w Australii wszystko chce człowieka zabić, ale jednak jakieś podstawowe zasady bhp mogłyby tu w końcu dotrzeć) element przeszkody. Cudownie. Musiała wyglądać wręcz cudownie. - Hm, tak, dotarła do moich uszu - zauważyła dosyć smętnie, przyznając się w temacie diagnozy. - Ale chyba i tak potrzebuję usłyszeć to wprost. Ta noga, najlepiej w całkiem akceptowanej sprawności, będzie mi potrzebna na 26. lipca - nie dodawała już nawet bezpośredniego pytania, bo przecież wiedziała jaka będzie odpowiedź. Nie jest żadnym robotem. Cudotwórcą. Albo przynajmniej lalką Barbie, której to tą zepsutą nogę można było wykręcić i w jej miejsce pojawiłaby się nowa, zdrowa. Zamyśliła się tak skutecznie, że odrobinę zignorowała początek jego kolejnego zdania. Może to i lepiej, bo coraz śmielej spotykała się z przykrą myślą o tym, że to zaczynało trochę wyglądać tak, jakby Dick zabrał za sobą wszystko. Jej wszystko. Siebie, ich małżeństwo, jej pasję i lwią część pracy. Czuła się pusta w środku, jak jakaś wydmuszka, nawet nie piękna, bo jej opakowanie nie dość, że zostało uszkodzone to leżała tutaj nadal wybrudzona własną krwią, w ubraniach które wręcz domagały się zmiany. Czuła się fatalnie, mimo to lekko parsknęła, kiedy niezły dupek dosyć autorytatywnym tonem warknął zza wąskiej szczeliny między niedomkniętymi drzwiami a framugą:
- Słyszałem - wiadomym przecież było, że kto jak kto, ale Gary akurat obelgi pod swoim kątem usłyszałby wygrażane choćby z drugiej półkuli.
- Było już o "usypianiu tego przeklętego konia"? Nie? To póki co jest opcja troskliwy, na dupka przełączy się dopiero za jakiś czas - wytłumaczyła cicho i trochę konspiracyjnie, skubiąc trochę nerwowo materiał swojej koszuli, której dziwnym trafem nadal nikt nie próbował z niej zdjąć, mimo uroczej plamy czerwieni, która wyrosła pod jedną ze stron jej głowy. Wszystko byłaby mu w stanie w tym momencie opowiedzieć, byle nie pytał o dzwonienie do kogokolwiek. Prawda była taka, że jej najbliższą osobą był mąż, którego z wiadomych przyczyn w ostatnim okresie unikała zawodowo, listę zaraz potem otwierała Julia, ale cóż… Ainsley wiedziała, że jej przyjaciółka przyleciałaby tu do niej tak, że tylko by się za nią kurzyło, ale czuła się tym wszystkim na tyle zawstydzona, że nie chciała prezentować się w tak fatalnym stanie nawet najbliższej sobie kobiecie. Może za trochę.
- To też słyszałem - padło jednak zza drzwi i ponownie sprowadziło ją na ziemię. Gdyby tylko głowa jej tak bardzo nie bolała, pewnie właśnie wywracałaby mocno oczami.
W zamian za to czuła się jak jakiś oszust, a wystarczyło jedynie pominąć pytanie o telefon do kogoś bliskiego.
Kogoś, za kim tęskniła tak bardzo, że aż było jej przed samą sobą wstyd.
ODPOWIEDZ