lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Doskonale znał to specyficzne ssanie, gdzieś w brzuchu, ale trudne do konkretnego umiejscowienia. To napięcie w okolicy ramion, jakiś ścisk na wysokości mostka. Dyskomfort w okolicy żuchwy. Chciał się napić albo przynajmniej złagodzić je jakimiś innymi środkami. A skoro przychodziła do niego ta myśl, niewątpliwie oznaczało to jedno – czuł emocje.
Spędził w terapii kilka lat i jedną z rzeczy, która wyjątkowo mu się nie podobała, była konieczność przeżywania. Znał na pamięć tę opowieść psychoterapeutki o tym, że emocje nie znikają, kiedy je ignoruje, tylko się odkładają. Że nie miał kiedy i gdzie nauczyć się zdrowych sposobów regulacji emocji, więc wybierał te najlepiej dostępne, ale teraz jest już dorosły i ma świadomość, więc może poszerzać swoje możliwości. Że sięganie po substancje to była w jego mózgu swojego rodzaju autostrada – najbardziej oczywista opcja, automat, nad którym nawet się nie zastanawiał, ale na drodze terapii wydeptywał poboczne ścieżki prowadzące do dużo lepszego celu. Tylko musiał regularnie do nich wracać, żeby nie zarosły. I może to wymagać od niego wysiłku, ale z czasem będzie łatwiej.
Gówno, nie łatwiej.
Dzisiaj zorientował się, że ma emocje koło dwudziestej pierwszej. Był piątek, jutro nie pracował i kilka lat temu oczywiste było, że zapiłby ten wieczór. Aktualnie był w swoim rodzinnym mieście i jakby sam ten fakt nie był wystarczająco napięciogenny, remontował mieszkanie po jednej ze swoich najbliższych osób, nie dał sobie jakoś szczególnie dużo czasu na żałobę i nie zbudował tu jeszcze żadnej sieci wsparcia. Stary Bert, dawny przyjaciel Angie i dawny budowlaniec, od którego pożyczał ostatnio narzędzia, też się nie liczył, bo cztery odmowy wspólnego piwa nadal nie były dla niego przekonujące. Większość jego znajomych z dzieciństwa skończyła marnie albo bardzo marnie, a ich zaskakująco duża część wciąż mieszkała tam, gdzie ich kiedyś zostawił. Nie był to widok, z którym łatwo było mu się zmierzyć, szczególnie że ostatni raz był tu kilka lat temu, kiedy przyjechał na pogrzeb Ellen i szukał Angie (Birdie mu kazała, nie robił tego z własnej woli). A teraz zdecydowanie nie pomogła w tym wszystkim ostatnia osoba, której się tam spodziewał. Minął jakiś tydzień odkąd ostatni raz widział Leandra, odprowadzając go wzrokiem dopiero, kiedy był już pewny, że tego nie zauważy i miał wrażenie, że to wszystko, ta cała popierdolona sytuacja, swędziała go pod samą skórą i nie mógł nic zrobić, żeby przestała.
Szybka seria pytań, żeby dojść do sedna. Co by było inaczej, gdyby zapił? Nie byłby zirytowany. Czy to faktyczna irytacja czy złość coś maskuje? Pół na pół. Co jest pod drugą połówką?
Wdech i wydech.
Smutek.
Było mu, kurwa, smutno.
Prawdopodobnie wsiadanie do samochodu nie było teraz najlepszym pomysłem, ale i tak to zrobił. W końcu terapeutka zawsze mówiła mu, że jeśli widzi problem do rozwiązania, warto spróbować go rozwiązać. A aktualnie za problem uważał fakt, że ten tępy kutas, obok którego kiedyś zasypiał, nie poczuwał się do żadnych wyjaśnień i najwyraźniej miał głęboko w dupie to, jak zakończył ich relację. I Bear naprawdę też sądził, że miał to głęboko w dupie. Poważnie, właściwie dopóki go nie spotkał, nie miał żadnego problemu z tym, że nie wiedział.
Ale teraz Leander tu był, codziennie nawet w tym samym budynku, więc niewiedza zaczynała znów być nie do zniesienia.
Zaparkował kawałek dalej i jeszcze raz sprawdził sam ze sobą, czy to był dobry pomysł. Wszystko podpowiadało mu, że nie, więc po prostu zapalił i ruszył przed siebie. Bo, przepraszam, co mógł jeszcze zepsuć? Będą się jeszcze bardziej ignorować?
Zgasił papierosa tuż pod drzwiami przyczepy, w której – jak mówił jego wywiad środowiskowy – powinien być Leander. Dopiero teraz zorientował się, że nawet nie wiedział, czy tu będzie (może gdzieś pił?), ale skoro już był na miejscu, pozostawało mu tylko zapukać. Może trochę mocniej niż zazwyczaj powinno się to robić?
Miał przygotowane coś na dzień dobry. Chyba nawet planował się przywitać jak człowiek, bo przecież do spraw sprzed tylu lat dało się pochodzić na chłodno, z ciekawością. Dało się o nich normalnie rozmawiać. I chciał, naprawdę chciał rozmawiać normalnie. Ale to nie jego wina, że kiedy tylko Leander otworzył drzwi, a Bear usta, wyrwało się z nich: - Dlaczego mnie zostawiłeś? – Ups?

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
nie wiem, gdzieś między trzecią a trzydziestą

Wracał do domu w pewnym pośpiechu - zupełnie jak ktoś, kto ma plany na piątkowy wieczór. Wyszedł ze szpitala chwilę po skończonym dyżurze, nikogo nie zaczepiając (i nie reagując, gdy w windzie koledzy z pracy próbowali go zagadnąć: udawał, że muzyka w słuchawkach gra na tyle głośno, że zwyczajnie ich nie słyszy, choć prawda była taka, że nie zdążył sobie jeszcze niczego włączyć), wskoczył do auta i włożył trochę wysiłku w to, by w sklepie spożywczym spędzić tak mało czasu, jak to tylko możliwe. Zero zastanawiania się, czy może jednak dorzucić sobie do koszyka jakiś chleb, a gdy pomyślał, że może jednak warto byłoby kupić płyn do naczyń, sam natychmiast zganił się w myślach, że przecież już minął tę alejke, więc szansa przepadła. Patrząc na Leandra z boku, można było odnieść wrażenie, że gdzieś się spieszy - może jakiś bosy chłopak czeka na niego w domu, widzi się dziś z synem albo musi się sprężać, żeby nie spóźnić się na randkę z jakąś miłą kobietą, która jeszcze nie wie, co ją czeka?
No nie. Spieszył się tak, by jak najszybciej wrócić do siebie i zamknąć się w swojej przyczepie. Żadnego kręcenia się po mieście, gdzie kusiłyby go barowe witryny i informacje o happy hour, żadnego wychodzenia ze znajomymi, którzy kupiliby sobie alkohol, żadnego kręcenia się zbyt długo po sklepie, gdzie mógłby niepostrzeżenie - głównie dla samego siebie - sięgnąć nagle po butelkę alkoholu i położyć ją prosto na torbę szpinaku, który wyciągnął z lodówki kilka minut wcześniej, gdy jeszcze miał jakąś motywację.
Wrócić do domu, zabarykadować się i przetrwać do sobotniego poranka.
Zdążył już obejrzeć kąpiące się kapibary, kobietę chowającą się za latarnią uliczną, pół odcinka serialu i zapoznać się z jedną imbą w komentarzach na Instagramie. Zamierzał właśnie skończyć scrollować, dokończyć oglądanie i może nawet coś zjeść, gdy usłyszał pukanie. I nie pozostało mu nic innego, jak tylko wywrócić oczami, przekonany, że znów nadchodzi go ta miła para, od której wynajmuje przyczepę.
Ta, która stwierdziła, że mają, kurwa dosyć, dwadzieścia trzy lata to najwyższa pora, by się ustatkować i przenieść w lepsze miejsce. Łatwo się domyślić, jakie współczucie wzbudzał w nich czterdziestolatek, który mieszkał w ich przyczepie - na tyle duże, by regularnie przynosili mu zapiekanki makaronowe.
I mógł się tylko bardzo mocno zmarszczyć, gdy zobaczył Beara.
A potem było już tylko gorzej.
Milczał przez okropnie długą chwilę, przyglądając mu się uważnie. - Chcesz wejść? - spytał wreszcie.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Chyba przez chwilę, w tej ciągnącej się w nieskończoność ciszy, miał nadzieję, że Leander każde mu spadać i na tym wszystko się zakończy. Rozsądek podpowiadał mu, że to nie była rozmowa, którą dało się odbyć w progu, że to w ogóle nie była rozmowa, którą dało się odbyć z zaskoczenia, ale nie był ani trochę gotowy na to, żeby wejść do jego przyczepy. Właściwie nie wiedział, czy był gotowy na odpowiedź, którą mógł usłyszeć, bo aktualnie, kiedy już udało mu się zidentyfikować współistnienie wkurwu i smutku, skupił się głównie na tym, że chce to z siebie wyrzucić. Miał różne wizje tego, jak sytuacja mogła się rozwinąć, w jakimś sensie spodziewał się też, co może usłyszeć, ale dopiero kiedy go zobaczył, to wszystko zrobiło się boleśnie prawdziwe. I nie brzmiało jak coś, w czym miał ochotę uczestniczyć.
Zamiast odwrócić się na pięcie i udawać, że to wcale nie był on albo że tak naprawdę pytał o szklankę cukru, wreszcie, czując się trochę tak, jakby poruszał się w zwolnionym tempie, wszedł do środka. Nie mógł powstrzymać się przed rozejrzeniem się po ciasnej, dziwacznie udekorowanej przyczepie. Trochę dlatego, że przecież takie (oraz dużo gorsze) warunki były nierozerwalnie związane z jego korzeniami, a trochę żeby zdobyć jak najwięcej informacji, zanim zostanie stąd wykopany (a innej opcji raczej nie przewidywał, chociaż na tyle realizmu mógł się zdobyć, skoro już przejechał pół miasta, żeby zrobić dramę). Odruchowo szukał też butelek albo innych sygnałów, że znajduje się właśnie w domu osoby czynnie uzależnionej. Ta myśl nie opuściła go ani na chwilę – że przecież Leander mógł wciąż pić i Bear na własne życzenie pakował się właśnie do ostatniego miejsca, w którym powinien teraz przebywać. Nie planował nawet ukrywać, że się nie rozgląda – zresztą nie trwało to zbyt długo – a kiedy skończył, podniósł spojrzenie i wbił je prosto w Leandra. - Możesz myśleć o mnie teraz co chcesz, ale… cholera, zasługuję na jakiekolwiek wyjaśnienie. Nie szukałem cię, nie zawracałem ci głowy, ale skoro obaj jesteśmy już z jakiegoś powodu w tym samym miejscu, możesz mi powiedzieć cokolwiek – to też wymagało od niego sporo pracy emocjonalnej przez ostatnie dni. Oczywistym wydawało mu się, że w oczach Leandra na żadne wyjaśnienie nie zasługiwał i nie był na tyle istotny, żeby powiedzieć mu cokolwiek też teraz, więc uwierzenie w to mimo wszystko wcale nie było taką łatwą sprawą. Szczególnie dla faceta, któremu bardzo wiele w życiu nie wyszło. Nawet robienie wrażenia na byłych, bo dopiero teraz zobaczył, że cały łokieć bluzy miał w białej farbie albo innym tynku, a na policzku zapiekła go świeża rana po dzisiejszym poranku, kiedy według Napoleona zaspał trzy minuty na śniadanie.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Nauczył się już ignorować wystrój (i rozmiar) swojego aktualnego miejsca zamieszkania - ciężko byłoby myśleć o tej przyczepie jak o domu - dlatego zamknął za Bearem drzwi i po prostu usiadł na swoim łóżku. Warto pamiętać, że łóżko było samym materacem, więc Leander nie tylko znalazł się nagle idiotycznie nisko, ale też łatwo mógłby się dźgnąć teraz kolanem w twarz, gdyby nie uważał. Położył więc obie dłonie na tych kolanach, zaciskając na nich lekko palce, jakby chciał sprawdzić, czy przynajmniej to poczuje.
Pokiwał głową, trochę do Beara, ale trochę do samego siebie. Miał przecież rację, był mu winien wyjaśnienie. Sam Leander mógł próbować od tego uciekać, jak zwykle obawiając się mierzenia się z konsekwencjami rzeczy, które zrobił po pijaku, ale… Bear miał rację.
Mógłby mu powiedzieć wiele rzeczy. Na przykład to, że odszedł, bo wierzył, że będzie mu lepiej bez Leandra. Spokojniej, stabilniej, bezpieczniej. Łatwiej będzie trzymać się postanowienia i nie wrócić do picia, gdy po domu nie będzie ci się kręcił drugi nałogowiec. A już zwłaszcza taki, który wytrzymał bez chlania tylko rok i wcale nie czuł, że teraz miłość Beara mu wystarczy, by uzdrowić go z nałogu, z nim będzie już tylko z górki. Nie było, więc skoro już musiał się upadlać i zarażać HIV, to lepiej, żeby robił to z dala od Beara.
Mógłby mu też powiedzieć, że zwyczajnie się bał. Że kiedy byli razem, Leander był kurewsko przerażony tym, że Bear go zostawi. Przecież wszyscy to robili: odeszła od niego żona i odeszła Laura, zabierając ze sobą ich syna. Nie miał żadnych powodów, by naprawdę uwierzyć, że tym razem będzie inaczej, że coś się zmieni - był przecież zepsuty, więc ludzie z nim nie wytrzymywali i go porzucali, tak to działało. Więc żeby uniknąć kolejnego zranienia i ryzykować, że sobie nie poradzi z odejściem Beara, które traktował tylko jak kwestię czasu, prościej było zostać tym, który odchodzi jako pierwszy. Żeby nie czekać w napięciu i żeby potem nie próbować posklejać sobie serca.
Mógłby też skłamać i powiedzieć, że zwyczajnie się zakochał w tamtej dziewczynie, z którą uciekł z odwyku. Że chciał sobie z nią ułożyć życie i głupio mu, że skrzywdził Beara, ale co zrobić, miłość nie wybiera.
Ale tak naprawdę miał tylko jedną odpowiedź. - Zostawiłem cię - zaczął z pewnym trudem, jakby te słowa nie do końca chciały mu się ułożyć na języku. - Zostawiłem cię, bo byłem… bardzo chory - podniósł zrezygnowany wzrok na Beara i spróbował się uśmiechnąć tym smutnym uśmiechem. - Wiem, że to kiepska wymówka, ja… ja teraz to rozumiem. Ale wtedy nie potrafiłem przestać pić - mocniej wbił palce w kolana. - To nawet nie tak, że chciałem to robić, ale… ale wiedziałem, że nie jestem w stanie przestać. I że nie wiem jak to zrobić, nawet kiedy byłem w ośrodku. Nie wyszedłem i nie zniknąłem, żeby, nie wiem, układać sobie życie z jakąś ćpunką, którą właśnie poznałem. Wyszedłem i po prostu chlałem dalej - nie wiedział, czy to miało dla Beara jakikolwiek sens, więc spojrzał na niego jak gdyby kontrolnie i chyba dopiero wtedy zauważył to zadrapanie. Zmarszczył czoło. - Nowy chłopak cię bije?

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Wystarczyło mu już, że nachodził Leandra z pretensjami, nie musiał jeszcze sterczeć prosto nad nim i gapić się na niego z góry. Rozejrzał się jeszcze raz, tym razem w poszukiwaniu czegoś do siedzenia, ale wreszcie uznał, że podłoga była chyba najmniej niezręczna. Będą na mniej więcej tym samym poziomie, a i w razie czego był bliżej drzwi. Usiadł więc po turecku, przez chwilę zastanawiając się, co się robi z rękoma i nogami, bo aktualnie wydawały mu się idiotycznie długie i poza jego kontrolą.
Chyba ze wszystkich wersji, które mógł usłyszeć, najbardziej liczył po cichu na tę ostatnią. Że po prostu się zakochał, nie chciał już z nim być i postanowił zwiać ze swoją nową miłością, żeby układać sobie życie z daleka od tego starego. Jak idiotycznie by się to nie wydawało, właśnie ta wersja wydarzeń byłaby najprostsza do przyjęcia. Zrozumiała, jasna i do zaakceptowania. Był ktoś inny. Kiedy jest ktoś inny, czasami postępuje się głupio i zostawia się tę poprzednią osobę bez słowa. Sprawa zamknięta. Ale liczył na to wyjaśnienie tak bardzo głównie dlatego, że domyślał się, że będzie inaczej. Bo z nimi – pieprzonymi alkoholikami i ćpunami – zawsze coś musiało być dużo bardziej skomplikowane. Zawsze coś było poza ich kontrolą.
Westchnął i przez chwilę po prostu milczał, wpatrując się gdzieś w okolice kolan Lenny’ego. Wybiło go dopiero pytanie o jego chłopaka, więc mocno zmarszczył czoło. - Co? – spytał, podnosząc głowę. Dopiero wtedy zorientował się, na co patrzył. - Coś w tym stylu – mruknął i dotknął palcami rany. - Odziedziczyłem kota i powiedzmy, że mamy pewne problemy w komunikacji – to znaczy Napoleon szczerze go nienawidził, a Bear próbował nie przerobić go na dywan. - Mniejsza o to – dodał zaraz. Nie chciał, żeby ten temat odciągnął ich od poprzedniego, ale jednocześnie nie był pewny, na ile chciał tam w ogóle wracać. Przetarł twarz dłońmi, westchnął jeszcze raz i spojrzał na Leandra. - Mogłeś dać znać. Że żyjesz, co się stało albo... – nie było albo, bo doskonale wiedział, że sam nie dałby znać. Gdyby wrócił do nałogu i zeżarłby go wstyd i obrzydzenie do samego siebie. - Kurwa, Lenny – powiedział po prostu, trochę czule, trochę żałośnie, a trochę z irytacją i przeczesał włosy palcami. Mógł zostać dziś w domu i nie rozdrapywać ran sprzed czterech lat. Sam się prosił. - Teraz… czujesz się lepiej? – spytał ostrożniej. Wiedział doskonale, że nie jest na pozycji, na której może pakować się w czyjeś życie z butami i wypytywać, czy ciągle pije albo coś bierze. To już nie był jego Lenny ani nie jego sprawa.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Nie odpowiedział na jego pytanie, a zamiast tego po prostu dotknął własnego policzka, mniej więcej w miejscu, w którym na bearowej twarzy widniało zadrapanie. Informacja o kocie nieco go zaintrygowała i przez chwilę miał nawet ochotę powiedzieć mu, że jeśli ktoś używa przemocy fizycznej wobec ciebie, to już nie jest problem w komunikacji i pora odejść, ale ugryzł się w język. Wciąż nie uważał, żeby mógł rozmawiać z Bearem w ten sposób: próbować żartować, zupełnie jakby nic się między nimi nie wydarzyło. (Inna sprawa to to, że w tym momencie mocno wylazłyby z niego całe lata spędzone w towarzystwie różnych terapeutów i na grupach, bo nie przypominał sobie, by jego nieuzależnieni koledzy rozmawiali ze sobą w ten sposób). - To chyba dobrze, że to tylko kot - powiedział zamiast tego, chowając swój doskonały żart do kieszeni. Pozwolił sobie na ten komentarz z pewną ostrożnością, bo wydawał mu się w miarę neutralny: faceci bijący swoich chłopaków obiektywnie nie byli spoko, w ich relacji przemoc nigdy nie była problemem, więc chyba nie przekroczyłby żadnej granicy tym komentarzem? Chyba?
Czasami jednak wciąż się zapominał. Tak jak chwilę potem, gdy westchnął - raczej z rezygnacją niż z frustracją - i spytał, nim zdążył się powstrzymać: - Tak samo jak ty powiedziałbyś mi o tych wszystkich albo? - o tym, że po wyjściu - ekhem, ucieczce - z odwyku długo nie miał stałego miejsca zamieszkania i sam nie wiedział czasami, gdzie spędzi najbliższą noc? O tym, jak narażał własnego syna, gdy znów zaczynał pić? O tym, że ostatecznie wrócił też do ćpania, więc był na dobrej drodze, by coś złapać, mimo że był, na litość boską, lekarzem, więc nie mógł się nawet usprawiedliwiać tym, że nie wiedział albo nie pomyślał? Pokręcił głową. - Masz rację, mogłem. Przepraszam - zwrócił się do własnych kolan, bo nie miał teraz odwagi, by na niego spojrzeć. I do tych kolan również uśmiechnął się po chwili, gdy usłyszał swoje imię - choć równie dobrze mógł się skrzywić, ciężko powiedzieć. Pociągnął nosem i miał ochotę powiedzieć, że ma tak dobrane leki (i sam sobie zwiększa dawki wedle uznania - kardiochirurgia, psychiatria, jeden pies przecież), że generalnie niewiele czuje, ale ugryzł się w język. - Czasami - przytaknął powoli. Czasem z kolei czuł się jak gówno, ale to już byłoby chyba zbyt duże uzewnętrznianie się.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
- Nowego chłopaka mógłbym rzucić. Albo przynajmniej mieć nadzieję, że sam zrobi sobie śniadanie – odparł z rozbawieniem, zanim sam zdążył zastanowić się, czy faktycznie powinien teraz żartować. A może nawet nie tyle żartować, co wprowadzać Leandra w to, jak aktualnie wyglądało jego życie, z kotem czy z nowym nieistniejącym (na szczęście) chłopakiem.
Może to była rozmowa, którą mogli odbywać tylko zrezygnowanymi westchnięciami. Wydawało mu się, że obaj doskonale wiedzieli to wszystko, co wisiało między nimi niewypowiedziane. Że za uzależnienie pełną odpowiedzialność mogła wziąć tylko osoba uzależniona. Że miłość nie leczyła magicznie chemii mózgu. Że związek dwóch nałogowców nie miał szans być tylko prosty i przyjemny. A wreszcie, że to Bear postawił ultimatum. Albo się leczy, albo mogli się pożegnać. I kiedy okazało się, że Lenny wybrał tę drugą opcję, zwyczajnie żałował. - A ty na moim miejscu nie zastanawiałbyś się, czy mogłeś coś zrobić? Coś… więcej albo inaczej? – spytał wreszcie. Wiedział to na poziomie logiki. Nie mógł. Nie przytrzymałby go na odwyku siłą, nie wyleczyłby go kłócąc się z nim, rzucając jego rzeczami czy powtarzając mu, jak bardzo go kochał. Ale poza logiką zostawały jeszcze emocje (ohyda), a tam bezradność, żal, smutek, złość i rozczarowanie kazały mu wierzyć, że może jednak. Może gdyby Leander się odezwał, powiedział mu, co się dzieje, mógłby zrobić cokolwiek. A może po prostu był tak beznadziejnym partnerem, że nie dało się przy nim nie pić?
Zamilkł na chwilę po jego przeprosinach, zastanawiając się, czy na nie czekał. To oczywiste, że teraz niczego już nie zmieniały, ale Bear chyba zwyczajnie ich nie potrzebował. Był za to zaskoczony, jak szybko zechciał wejść w rolę, w której nie był od dobrych czterech lat. Jak szybko zechciał wstać i usiąść obok Leandra, dotknąć jego pleców, włosów, dać mu znać, że tu był. Może takie odruchy nigdy do końca nie mijały. - Co się z tobą działo? – testował granicę, za którą mógł dzisiaj wejść ze swoją ciekawością i troską, o której chyba nie powinien mówić głośno. A może trochę uważał, że należały mu się jakieś informacje, skoro to on został w ich domu i nie miał pojęcia, co się wydarzyło?

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek musiał być na twoim miejscu - wytknął mu łagodnie. Może teraz zwyczajnie go idealizował? A może łatwo było mu mówić, skoro poznał Beara już podczas jego odwyku, dlatego wielu rzeczy zwyczajnie nie widział. I dlatego przekonał samego siebie, że Bear jest jakimś lepszym typem pijaka niż sam Leander. Że nigdy nie robiłby rzeczy, które robił on sam. Może nawet: że Leander jest zbyt brudny, zbyt zepsuty, żeby Bear mógł - i powinien - się z tym wszystkim mierzyć, bo nawet jeśli on też był alkoholikiem, to nie byli tacy sami. Wystarczyło mu przecież przejść z własną rodziną, żeby teraz miał jeszcze próbować radzić sobie z chlejącym partnerem, zwłaszcza w czasie, gdy sam próbował pozostać trzeźwy.
Westchnął po raz kolejny, zagryzł wargi - krótko i mocno - po czym podniósł głowę, żeby spojrzeć na Beara. - Nie sądzę, żebyś powinien robić coś… bardziej albo inaczej. Zrobiłeś to, co powinieneś - zapewnił. Te cztery lata temu oczywiście, że był wściekły, czuł się zraniony, potraktowany niesprawiedliwie i miał wrażenie, że Bear nie tylko go zdradził, ale wyrządził też największą możliwą krzywdę. Teraz patrzył na to inaczej: zaakceptował (no, a przynajmniej bardzo się starał), że Bear zrobił to, co powinien: ratował siebie. I próbował ratować też Leandra, ale nie ponosił winy za to, że się nie udało. - Ty nie pijesz, prawda? - spytał trochę zbyt gwałtownie, zanim przypomniał sobie, że nie miał prawa go o nic wypytywać. Szybko się więc wycofał: - Oczywiście nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.
Widocznie jednak ta zasada działała tylko w jedną stronę, bo sam czuł się niejako zobowiązany do odpowiedzi na jego pytania. Nawet gdy pytał o rzeczy, do których Leander wcale nie miał ochoty wracać. Zmarszczył czoło i milczał przez chwilę. - Dużo piłem - powiedział krótko. Pociągnął nosem i po chwili milczenia dodał: - No i ćpałem. To trwało jakieś… nie wiem, dwa lata? Miałem, oczywiście, kontakt z Terrym, ale właściwie tylko z nim. Próbowałem też z Henrym, ale… ale Laura nie chciała się zgodzić - zrobił taką minę, jakby chciał powiedzieć, że jej się nie dziwi. - Potem zaczęły się różne cyrki z Michaelem, miał proces w sądzie i wszystko, więc pojechałem do nich, a jak proces się skończył, to poszedłem na odwyk - zawahał się chwilę, bo sam nie był pewien, czy musi się z tego ciągu przyczynowo-skutkowego tłumaczyć bardziej. Ostatecznie uznał, że nie: - A jak skończyłem odwyk i wszystkie te terapie, do przyjechałem do Lorne, bo Terry się tu przeprowadził. W listopadzie? Jakoś tak - zamilkł, ale po chwili zorientował się, że coś wciąż mogło być niejasne: - W listopadzie przyjechałem ja, Terence przeniósł się wcześniej.
Jezusie, gdyby wiedział, że to tłumaczenie się byłym, od których spierdoliłeś, było takie skomplikowane, może jednak rozważyłby zerwanie przynajmniej przez smsa.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Uniósł brwi, nie wiedząc do końca, jak miał na to odpowiedzieć. Faktycznie mogło wydawać się, że z Bearem było trochę lepiej, od tamtego odwyku był w końcu czysty, zakończył terapię i schodził z leków. Sam nie uważał jednak, że był jakoś szczególnie odporny na wdepnięcie w to gówno po raz kolejny. Był popsuty prawdopodobnie na poziomie genetycznym, bo Angie nie ograniczała się w żadnej ciąży i chyba tylko cud zadecydował, że połowa jej dzieci miała się dzisiaj zupełnie nieźle, a cała szóstka dobrze funkcjonowała intelektualnie. Pił i ćpał już jako nastolatek, więc w jakimś sensie oczywiste wydawało mu się, że kiedyś do tego wróci – w końcu robił to przez większość swojego życia. Dlatego nauczył się żyć zupełnie z dnia na dzień. Dzisiaj było dobrze, więc na tym się zatrzymywał. To, że udało mu się w tym stanie wytrzymać ponad pięć lat, traktował trochę jak efekt swojej ciężkiej pracy, ale trochę też jak prezent od losu, podobnie jak nieustanne wsparcie Birdie i pracę, dzięki której mógł opłacać terapię i leki. Nigdy nie dałby sobie jednak uciąć ręki za to, jak będzie jutro, ale… tym nauczył się przynajmniej nie martwić. Nie musiał tego wiedzieć.
- Wtedy na to nie wyglądało – odparł tylko. On też wiedział, że gdyby jednak zdecydował się trzymać przy sobie pijącego Lenny’ego, sam też by w to poszedł. Nie było innej opcji, nie miał tyle silnej woli ani zasobów, szczególnie po takim czasie od odwyku. Wydawało mu się też, że to mogła być motywacja. Że utrata tego, co mieli, może mogła jakoś przemówić Lenny’emu do rozsądku, ale teraz wiedział, jak naiwne to było i próbował się za to za bardzo nie osądzać. - Nie, jestem trzeźwy i czysty – powiedział bardzo neutralnym tonem. Nie czuł, że to pytanie jakkolwiek go naruszało, mógł się najwyżej obawiać, że jednak tą odpowiedzią umocni swoją pozycję na piedestale, na którym nigdy w życiu nie powinien stać.
Ramiona trochę mu opadły, kiedy Leander zaczął opowiadać swoją historię. Trudno było znieść ten widok – zgarbionego, gubiącego się w historii Lenny’ego, samotnie siedzącego przed nim na materacu. Nie czuł żadnego rodzaju litości, obudziła się w nim zwyczajna troska. Dwa lata picia i ćpania po ich rozstaniu. Dobrze, że w ogóle teraz przed nim siedział, w jakimkolwiek stanie. - Co się stało z Michaelem? – spytał zaskoczony i chyba całkiem zadowolony, że może złapać się jakiegoś elementu tej historii niezwiązanego z używkami. - I do listopada mieszkasz tutaj? – dopytał jeszcze, rozglądając się jeszcze raz wokół, tym razem dołączając do obserwacji też sufit. - No i gratuluję skończonego odwyku, mam nadzieję, że miałeś na grupówkach ludzi przynajmniej tak popierdolonych jak na naszych – uśmiechnął się chyba trochę zbyt szeroko jak na temat i sytuację, ale obgadywanie ludzie z terapii grupowych należało do jednych z jego ulubionych rozrywek i nigdy specjalnie tego nie ukrywał, szczególnie nie przed swoim chłopakiem z odwyku.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Gdyby mogli rozmawiać normalnie - albo chociaż w sposób zbliżony do tego, co wydaje się normalne - chętnie wykorzystałby tę okazję i zadał Bearowi jedno pytanie: jak? Wierzył mu, oczywiście, gdy mówił, że jest czysty. A równocześnie wydawało mu się to niemal niemożliwe. Zdarzało mu się już na terapii spotykać ludzi, którzy deklarowali, że nie pili od jakiegoś pojebanego okresu - od pięciu lat, dziesięciu, piętnastu - a Leander nigdy do końca nie rozumiał, co oni w takim razie robią na grupie. Wydawało mu się oczywiste, że jeśli potrafisz nie tknąć alkoholu i innych używek przez tyle lat, to praktycznie nie masz już problemu i możesz równie dobrze zapisać się na klub książki albo garncarstwo, zamiast zawracać sobie głowę pijakami. Ci ludzie zawsze wydawali mu się jednak trochę abstrakcyjni, z zupełnie innej półki niż on - jak gdyby znowu był stażystą w szpitalu i wiedział, że nie powinien się odzywać do lekarzy po specjalizacji. A teraz Bear, który zaczynał niemal w tym samym punkcie co Leander, mówi mu, że udało mu się nie wrócić do picia przez całe lata? A on, choć opuścił już odwyk, wciąż nie wierzył do końca, że to mogłoby mu się udać. Chętnie poznałby więc bearową tajemnicę, ekhem, sukcesu, ale zamiast tego pokiwał tylko głową.
I choć mógłby mu opowiedzieć jeszcze wiele szczegółów dotyczących swojego picia, ćpania i zarażania się wirusami, poczuł duży opór, gdy Bear spytał go o Michaela. Chyba nawet Leander nie czuł się tak winny temu, że spierdolił mu bez słowa, żeby teraz zwierzać się ze szczegółami z tego, co zrobił jego brat. Wzruszył lekko ramionami, jak gdyby co chwilę słyszało się o tym, że brat znajomego wielokrotnie popełnił morderstwo. - Siedzi w więzieniu - odparł krótko, zupełnie jakby to nie było jasne po całej tej niejasnej opowieści o sądzie i wyroku.
On też rozejrzał się po przyczepie. Nie czuł się dumny, że tu mieszka, ale nie czuł się też specjalnie zażenowany - ot, nie miał kasy po przyjeździe do Lorne, nie byłoby go stać na wynajem żadnego domku ani nawet porządniejszego mieszkania, więc postawił na najtańszą z dostępnych opcji. Może powinien zacząć już myśleć o wyprowadzce, skoro dostał kilka pensji, ale nie przyszło mu to jeszcze do głowy. Przeprowadzali się przecież poważni ludzie, gotowi osiąść w danym miejscu, a nie takie pijaki jak on sam. - Co, nie podoba ci się? - spytał z zaskoczeniem, jakby udekorowana pod dwudziestolatków klitka nie była spełnieniem marzeń każdego smutnego czterdziestolatka. No dziwne.
- To odwyk, chyba nie jest trudno spotkać tam popierdolonych ludzi - wzruszył lekko ramionami, ale całość wyszła mu bardzo niezgrabnie. Nie zapomniał, że to hobby Beara, po prostu nie czuł się gotowy na dzielenie się anegdotkami.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
- Mam nie pytać? – upewnił się wprost, słysząc jego odpowiedź. - A mogę to sobie potem sam wygooglować czy wolisz, żebym tego nie robił? – dopytał jeszcze z całkowicie szczerym zamiarem zastosowania się do jego zaleceń. Miał wobec Leandra całą masę trudnych emocji – był wściekły, zraniony, rozczarowany, piekielnie smutny i rozżalony – ale nie zmieniało to tego, że zwyczajnie szanował go jako człowieka, który chce mieć jakieś tajemnice. A jeśli coś Bear doskonale rozumiał, to niechęć do brania chociaż minimum odpowiedzialności za to, co odwalało jego popieprzone rodzeństwo.
- Wychowałem się w niewiele większej, oczywiście, że mi się podoba – odparł natychmiast i chyba nawet się nie nabijał. - A w mojej nie było nawet lampek na oknie – no dobra, może trochę? Czuł się jednak usprawiedliwiony – dwanaście lat swojego życia spędził jakieś pięć przyczep stąd, znał każdy zakamarek tego miejsca i połowę sąsiadów Lenny’ego, trochę mógł się jednak ponabijać. Nie z jego sytuacji, która, jak wnioskował, miała się dość marnie. Raczej z tego, jak ładnie miał tu w środku.
- No dzięki – odparł trochę z przekąsem, ale jednak wargi mu zadrżały. Cóż, bycie popierdoleńcem z odwyku zaakceptował już dawno. Wyciągnął z bluzy paczkę papierosów, ale zaraz przypomniał sobie, że w cudzych domach się nie pali, więc zaczął się bawić po prostu opakowaniem. Na moment zacisnął wargi, jakby sam hamował się przed powiedzeniem czegoś, a potem podniósł na Leandra głowę. - Co z tym robimy? – spytał wreszcie. - Z tym, że nagle mieszkamy w jednym mieście i pewnie zobaczymy się czasem w szpitalu. Możemy… nie wiem, normalnie ze sobą rozmawiać czy wolisz udawać, że się nie znamy? Bo kłócić za każdym razem chyba nie będzie mi się chciało – przyznał, wzruszając trochę bezradnie ramionami. - Bo wolałbym też wiedzieć, czy mam się już zbierać i nigdy więcej się tu nie pojawiać, czy chcesz wyjść ze mną na papierosa i mogę pozadawać ci jeszcze trochę niezręcznych pytań o to, co robiłeś i jak bardzo za mną tęskniłeś – za tę żenującą próbę żartu zganił się już w chwili, w której zaczął go wypowiadać, ale co zrobić, jego matka ćpała w ciąży, nie zawsze myślenie mu szło. - To znaczy niepojawiania się tu też nie mogę ci obiecać, bo mam w twojej okolicy za dużo kolegów, którzy pożyczają mi rzeczy do remontu, ale mogę omijać twoją przyczepę – wyjaśnił zaraz, absolutnie przekonany, że powinien zamknąć się już jakieś siedem zdań temu.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi - gdyby Bear postanowił zapytać wprost, nie urządzałby teraz cyrków i mu odpowiedział, ale… nie miał na to zbyt dużej ochoty. Nawet jeśli nie wiedział dokładnie, na co przede wszystkim: na tłumaczenie po raz kolejny tego, co zrobił Michael? Na opowiadanie tej historii od nowa, gdy sporo energii poświęcał obecnie na wmawianie samemu sobie, że to już za nimi? A może na to, jak Bear na niego spojrzy, gdy dowie się, za co jego brat siedzi w więzieniu? Będzie zaskoczony tym, jak bardzo rodzeni bracia mogą się od siebie różnić - lekarz i morderca, musiał przyznać, że to dość śmieszne - czy przeciwnie, pomyśli, że nie różnią się od siebie tak bardzo? To (oraz to, że jego pierwszą reakcją zawsze było unikanie konfrontacji) sprawiało, że najpierw chciał powiedzieć Bearowi, żeby śmiało sobie Michaela googlował. Potem przypomniał sobie jednak, ile szamba można było znaleźć w internecie po wpisaniu nazwiska jego brata, więc westchnął. - Został skazany za morderstwo, siedzi dożywocie - powiedział tak rzeczowo, jakby opowiadał właśnie o cenach paliwa. Nie dodał, że morderstw było kilka, a do tego dochodziła jeszcze ta historia z jego prawnikiem. To Bear mógłby sobie już spokojnie doczytać.
- Lampki już tu były - powiedział krótko, żeby kompromitacja była choć trochę mniejsza. Wiedział, że Bear się nabijał i niespecjalnie mu się to podobało - zwłaszcza że on dorastał w zupełnie porządnym domu, z ludźmi, którzy z dwojga złego woleliby pewnie wychować syna na mordercę niż na alkoholika z przyczepy - ale niewiele mógł na to poradzić. - Możesz zapalić, nie przeszkadza mi to - zapewnił odruchowo, bo, no właśnie, byli w głupiej przyczepie, co mogłoby się stać, gdyby Bear mu trochę nasmrodził? Szybko przypomniał sobie, że wciąż miał nadzieję, że syn będzie mógł go tu kiedyś odwiedzić, więc zaraz dodał: - Zmieniłem zdanie, jednak mi przeszkadza.
Uniósł lekko brwi, uprzejmie zaskoczony tym, że Bearowi miałoby nie chcieć się kłócić, ale gdy słuchał go dalej, wbił sobie tylko mocniej palce w skórę. Zastanawiał się chwilę nad jego pytaniem, po czym wzruszył ramionami. - Może prześpij się z kimś, kto lepiej zna się na remontach, to ci pomoże - nie wiedział, czy to już podpadało pod jakiś paragraf, jako namawianie do pracy seksualnej, więc szybko postanowił porzucić temat. - Ale poza tym… nie wiem. Nie zamierzam udawać, że nie wiem kim jesteś, ale też… nie jestem pewien, czy chcę się kolegować po tym wszystkim - powiedział powoli. Pojawienie się Beara w Lorne było niespodziewane i sprawiało, że Leander czuł, jak traci grunt pod nogami. A ta równowaga, którą zdołał złapać od momentu przyjazdu, wciąż wydawała mu się zbyt krucha, żeby mógł ryzykować.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
ODPOWIEDZ