pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Dzień wolny. Niektórzy poświęcali go na sprzątanie i przygotowanie posiłków na nadchodzący tydzień pracy. Inni woleli się bawić, czy to w formie wyjścia na miasto, domówki, czy zwykłego spotkania ze znajomymi, walcząc z ukropem australijskiego lata z pomocą morskiej/oceanicznej bryzy albo klimatyzowanych wnętrz barów, kawiarni czy restauracji. Elijah ostatnimi czasy takie dni przesypiał, by zwlec się z wyleżanego materaca, polubownie zwanego łózkiem, doprowadzić do względnego porządku i wyruszyć do Shadow. Na jakąś dodatkową zmianę, przyłapaną na ostatnią chwilę, w potrzebie zastrzyku gotówki albo ze zwykłej potrzeby zabicia samotności. Przelotnego flirtu, drinka wypitego z nieznajomym, zgubienia go w tłumie roztańczonych ciał, by potem z powrotem spotkać się przy barze i być może zakończyć noc u tego już-mniej-nieznajomego, albo w cooperowej przyczepie.

Tego dnia było gorąco. Trzydzieści dwa stopnie z prawie-bezchmurnym niebem. Powietrze było ciężkie i sprawiało wrażenie tak gęstego, jakby można było je pokroić nożem podczas robienia kanapek. Na nic było to okazyjne liźnięcie orzeźwiającej bryzy, wprawiającej pobliską roślinność raz po raz w jakiś delikatny ruch. Nieśmiały szelest liści i nielicznych traw, odnotowywany może co kwadrans, może co pół godziny. Nie liczył. Poranek przespał, przedpołudnie gnił w pościeli, zbierając siły, by wstać. Nie miał ochoty, nie miał też powodu. Zwlekł się jedynie na tyle, by usypać kreskę - niewielką, bardziej dla wprawienia umysłu w jakiekolwiek obroty i zabicia narkotykowego głodu. Ten zupełnie pospolity, fizyczny, również mu doskwierał, więc w ruch poszedł kawałek chleba tostowego z Cactus Jelly, co wydawało się być w tym momencie jedyną rzeczą, jaka przeszłaby mu przez gardło i względnie utrzymała się w żołądku. Śniadanie (obiad?) mistrzów, zapite tanią kawą rozpuszczalną z kilkoma kostkami lodu.

Wyszedł przed przyczepę, w standardowym już rytuale wyciągając papierosa ze zmęczonej swoim krótkim żywotem paczki. Przysiadł na progu, chroniąc się w kawałku cienia, jaki dawało pobliskie drzewo. Blacha przyczepy była rozgrzana na tyle, że zapewne można by spokojnie na niej usmażyć jajko. Albo burgera. Albo cokolwiek innego, ale Elijah nie miał w planach tego sprawdzać. Plastikowy wiatrak brzęczał cicho, rozdmuchując ciepłe powietrze po wnętrzu blaszaka, jakby z całych sił starając się zbić temperaturę choćby o jeden stopień. Nieskutecznie. Blondyn niby był przyzwyczajony do upałów - nie były mu przecież obce, skoro całe życie spędził w tym gorącym klimacie, w dodatku parając się pracą fizyczną, niezależnie od pogody. Jednak takie dni jak ten, kiedy wszystko zdawało się stać w miejscu, a tlenu było jakby mniej, dokuczały mu najbardziej. Zresztą nie tylko jemu, nie był jakiś wyjątkowy. Rozejrzał się po polu przyczep. Miał nowych sąsiadów, spaloną przyczepę wymieniono, bo przecież straszyła czernią sadzy. Nie gustowali w zieleninie, w przeciwieństwie do poprzednich lokatorów. Nie czepiali się też niczego, wychodząc z założenia żyj i daj żyć. Po White Rock przecież nie można było zbyt wiele oczekiwać. Było cicho, wszyscy jakby pozbawieni energii, jakby wyparowywała z ich ciał razem z potem, wypalana niemiłosiernym, mocnym słońcem. Ktoś siedział pod parasolem, racząc się zimnym piwem. Inny ktoś podłączył ogrodowego węża i polewał nim okoliczne, rozbrykane dzieciaki - jakby tylko one dziś miały chęć na cokolwiek. Jeszcze ktoś inny, odważnie się opalał, rozłożony plackiem na tanim, skrzypiącym leżaku. Każdemu przyświecał ten sam cel - uciec od ukropu, jaki panował w nagrzanych, blaszanych ścianach przyczep. Cooper odpalił papierosa i postawił kubek z kawą obok siebie, po czym zaciągnął się dymem.

Ważył wszystkie za i przeciw zostania na miejscu i metaforycznego zapuszczania korzeni w deski pseudo-tarasu. Miał spokój, mógł robić zupełnie nic, mógł naćpać się czym tylko chciał - o ile miałby na to wystarczająco pieniędzy. Mógł wybrać się do Shadow. Problem był tylko taki, że właściwie na nic nie miał ani ochoty, ani sił - chociaż na to drugie łatwo było znaleźć rozwiązanie. Siedział tak jednak, popijając rozwodnioną już nieco kawę i paląc papierosa. Dostrzegł jakąś trochę-znajomą sylwetkę, chociaż mógł się mylić, nie do końca jeszcze był w stanie połączyć ten kształt czy styl poruszania się z konkretną osobą - wzruszył więc ramionami i zgasił papierosa, tarzając go o jedną z desek. Tę, która po części zmieniła już kolor na znacznie ciemniejszy od reszty, od tego codziennego wygaszania petów.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Odkąd zamienił gustownie urządzone i bardzo kawalerskie mieszkanko w dom w stanie ruiny, przekonał się jak bardzo wygodnickim człowiekiem był. Owszem, trudno było porównywać apartament, do którego wprowadził się bez żadnego wysiłku do tej szopy, z której miała kiedyś powstać rezydencja, ale i tak czuł się tym wszystkim poirytowany do trzewi. Najpierw winę zwalał na pogodę, bo przecież słupki rtęci od pewnego czasu oszalały tak bardzo, że powodowały szereg wypadków i pożarów. Jeździł dniami i nocami patrolując okolicę, a i tak blisko im było do stanu klęski żywiołowej. Jeszcze raz okazywało się, że igra z ogniem, jeśli chodzi o relacje, ale w tej strefie dosłownej nie ma żadnych potyczek- to ten żywioł wygrywa i rządzi nimi niepodzielnie. Miał więc prawo być zmęczonym jak to ładnie stwierdzali jego koledzy. On użyłby jednak bardziej dosłownego słowa wycieńczony, bo właśnie się tak czuł po czterdziestogodzinnej akcji, w której na dodatek na koniec poniósł porażkę.
Widmo ostatnich dni, bo trudno było wygrać z żywiołem, który napędzało prażące niemiłosiernie słońce. Miał prawo wściekać się na te warunki atmosferyczne, bo przecież w jego żyłach płynęła whisky zamiast krwi, więc po brytyjsku był zaznajomiony z pogodą. Tyle, że to wytłumaczenie chwilowo nie wystarczało nawet jego żonie. Pojęła od razu, że dzieje się coś niedobrego i każdej innej osobie mógłby wciskać jedną z tych bajeczek, że to tylko kiepska aura i napaść na siostrę przyjaciela. Pewnie uwierzyłaby co druga i jeszcze zaserwowałaby mu loda dla poprawienia jego humoru. On jednak musiał wziąć sobie za żonę kobietę nie tylko inteligentną, ale znającą go na wylot i podejrzewającą ciągle, że za tym jego chwilowym pogorszeniem nastroju stoi jego stara znajoma. Ta, której wprawdzie nie zamierzał przelecieć zdradzając ją, ale i tak tragiczna w skutkach.
A imię jej brzmiało kokaina.
Musiał przyznać, że owszem, nosiło go i to byłby najmniej akuratny opis tego, co działo się ostatnio w jego głowie i robiło w niej rozpierdol. Może i w Australii powietrze było ciężkie, atmosfera wręcz gęsta i lepka, ale dla niego nadal panowała burza, która powoli przetaczała się przez całe jego ciało powodując szereg dolegliwości somatycznych.
Właściwie chciałby, żeby to było takie proste. Uzależnienie fizyczne- strzępek boli tak silnych, że nie pomagają już tabletki, odruchy wymiotne, uczucie gorączki do czterdziestu stopni. Wszystko to było zaledwie igraszką, bo Dicka Remingtona trawiło jeszcze coś innego i to właśnie to uczucie absolutnej furii doprowadzało go do szału.
Znał je z autopsji, zdążył się już poznać z tym dławiącym go poczuciem czystego szału i dobrze wiedział jak bardzo nienawidzi wtedy wszystkiego, co wpadnie mu w ręce. Z pozornej równowagi za rękę mogła go wyprowadzić źle poskładana pościel albo kiepsko zaparzona kawa w pracy. Od tego był jedynie krok od wywalenia gorącego napoju wprost na niepokorną stażystkę albo rzucenie nią o ścianę. Miał wrażenie, że ostatnio tych kroków było tak dużo, że tańczy swoisty danse macabre, gdzie niebezpiecznie przechyla się w stronę czystej agresji. Nie znał odpowiedzi na to jak to powstrzymać. Poprawka, miał kilka numerów, by temu zaradzić, ale przecież wówczas musiał przyznać się do problemu, a przecież żadnego nie miał poza tymi pieprzonymi pożarami.
To one zmusiły go do kontroli przyczep, bo przecież ostatnio już jedna spłonęła, więc podejrzewał, że tym razem może mu się poszczęści i Bozia zabierze z tego ziemskiego padołu Coopera. Zastanawiał się czy powinien o to prosić, bo ostatnio urwał mu się kontakt ze Stwórcą przez absencję w swoim życiu Diviny.
Na razie nie otrzymał satysfakcjonującej odpowiedzi, więc postanowił zbliżyć się do swojego byłego dilera. I wiedział już, że ten pomysł był wręcz absurdalnie koszmarny, ale nie mógł się opanować.
Nie był w stanie zagłuszyć tego pragnienia, by raz na zawsze wyrównać rachunki między nimi, więc przypominał raczej ćmę lecącą do ognia, choć akurat w tym wypadku to Elijah powinien mieć się na baczności.
- Jestem tu służbowo- zapowiedział, ale to raczej skierował do samego siebie.
W końcu będąc tu z ramienia straży nie miał prawa go skrzywdzić. Przynajmniej teoretycznie.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Pogoda zbierała swoje żniwo, czy to w postaci pożaru, wznieconego przez niedopałek papierosa, tlący się jeszcze ostatkiem żaru i nieopatrznie porzucony gdzieś pomiędzy wysuszonymi źdźbłami traw, czy coraz częstszymi przypadkami udaru słonecznego, o których co rusz trąbiono w telewizyjnych i radiowych wiadomościach. Komunikaty o noszeniu ze sobą wody i nakrycia głowy powtarzały się co rusz, w próbie ochrony mieszkańców przed opłakanymi skutkami tej duchoty. Ambulanse i wozy strażackie przejeżdżały drogami Carnelian częściej, niż policyjne radiowozy. Blaszane osiedle White Rock Caravan Park wystosowało nawet zakaz rozpalania grilla i jakichkolwiek ognisk, w obawie przed powtórką z tej stosunkowo niedawnej rozrywki, zakończonej interwencją straży pożarnej i nalotem brygady antynarkotykowej. Nic nie znaleźli, odeszli z kwitkiem i kilkoma groźbami pod adresem Coopera, który zdążył się pozbyć zachomikowanego w przyczepie towaru. Śmiał przypuszczać, że ten dodatkowy czas - bo przecież w normalnych warunkach cała ta akcja miałaby miejsce zaledwie godzinę, może dwie od zdarzenia - to nie była zwykła pomyłka czy niedopatrzenie ze strony strażaków. Dick mógł go udupić, miał okazję zadbać o to, by jego były diler wylądował w więzieniu, a jednak tego nie zrobił. Elijah tylko nie rozumiał, dlaczego. Czyżby był to jakiś akt miłosierdzia, a może zabezpieczenie sobie ewentualnego źródełka, w razie gdyby trzeźwość jednak mu się znudziła?

Chociaż Elijah już nie sprzedawał, to przecież Dick musiał mieć świadomość, że jemu nigdy by nie odmówił, przecież Pan Komendant zawsze dostawał to, czego chciał - zwykle, jakże ironicznie, podane tuż pod nos na srebrnej tacy, bez słowa zająknięcia czy nawet myśli, by pokusić się o odmowę. Ci, którzy odmawiali, kończyli marnie. Tancerz mógł sobie Remingtona nienawidzić, mógł obarczać go winą za swoje uzależnienie, za swoje błędy, za to wszystko, w co wpakował się w ciągu ostatnich sześciu lat i w co teraz tak ochoczo brnął z powrotem, z każdym dniem zbliżając się do własnej destrukcji. Mógł zarzekać się, że to wszystko było kiedyś, nie teraz, bo teraz nie dałby się tknąć mężczyźnie, mógł sam siebie oszukiwać, bo przecież dobrze wiedział, że przy pierwszej lepszej okazji poleciałby prosto w płomień, spalając sobie czułki i skrzydełka. Ten płomień zbliżał się coraz bardziej, jak rozszalały pożar, gnając w stronę tego bezpiecznego zaułku, tego blaszaka, który miał być cooperowym miejscem na tej wysuszonej przez niemiłosierne słońce ziemi.

Upił łyk z uszczerbionego kubka, podążając spojrzeniem za tą dziwnie znajomą sylwetką, zbliżającą się w stronę jego przyczepy. Kawa trąciła gorzkim smakiem tej najtańszej, rozpuszczalnej, choć zalane wrzątkiem grudki nigdy nie stapiały się do końca. Kostki lodu, naprędce wrzucone do przestudzonego zimnym mlekiem napoju, rozpuściły się w tym ukropie zbyt szybko, rozwadniając cały ten roztwór, tworząc lurę zamiast kawy. Skrzywił się, marszcząc nieco nos. Męska postać z każdym krokiem zbliżała się coraz bardziej, a każdy gest i ruch nabierał sensu - to nie był przypadkowy ktoś, ba, Dickhead Remington zaszczycił tę ruderę swoją prezencją. Pojawił się nieproszony, jakby bez okazji, epatując swoim zwyczajowym gniewem. Nie przyszedł tu przecież na pogaduszki, nie zapuszczałby się w te rejony bez celu - bo co, chciał się zobaczyć ze starym znajomym? Blondyn nie odezwał się, nie spuszczając go z pola widzenia. Poczuł, jak wszystkie mięśnie mimowolnie się spięły, mózg postawił każdą komórkę w stan gotowości, inicjując procedurę ucieczki, jak u zwierzęcia, zapędzonego w kąt. Dosłownie wręcz, gdyż jedyną drogą ewakuacji w tym momencie było wnętrze przyczepy. Nie podniósł się jednak, uporczywie siedząc w progu, w jakiejś próbie udawania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zmrużył tylko podejrzliwie powieki, kładąc uszy po sobie i upił kolejny łyk tego, co miało przypominać kawę.
Mhm? Przyszedłeś mnie pilnować, żebym nie zabawił się znów w piromana? – uniósł brew i parsknął krótko, biorąc to stwierdzenie za lekki absurd. Dobre sobie, żeby komendanta wysyłać na patrol do tej dziury, jakby nie miał lepszych rzeczy do roboty. — Siadaj, posiedzimy sobie razem, nie mam w planach żadnych pożarów. – wskazał krótkim gestem na ogrodowe krzesło, stojące nieopodal, jednak zaraz wrócił spojrzeniem do Dicka. — Po co tu przylazłeś? – nie pogrywał z nim już, chociaż, jak zresztą zawsze, miał ogromną ochotę testować tę cienką granicę, która oddzielała pozorną równowagę od niekontrolowanego wybuchu agresji. Chociaż może tego właśnie chciał - smaku własnej krwi i bólu, który z rąk stojącego przed nim (a raczej górującego nad nim) mężczyzny wybijał się do jakichś spirytualnych przeżyć, podsypanych kokainą.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie zrobił za wiele, by go ratować. Wręcz przeciwnie, rozważał raczej wrzucenie go na gorące kratki zakładu karnego, by mógł jak przystało na niego, wypiąć tyłek i ustawić się po swojemu. Pewnie zostałby ulubieńcem wśród niektórych mężczyzn, zwłaszcza po tej historii z donosem na swojego kochanka. Gdyby zaś więźniowie nie wiedzieli, na pewno znalazłby się ten jeden uczciwy, który chętnie podzieliłby się opowieściami z przeszłości Coppera. Takim, by traktowali go gorzej jak szmatę do podłogi, bo właśnie na to ten szczur zasługiwał.
Dick jednak bądź co bądź był typem pragmatycznym i zdawał sobie sprawę, że takie prywatne zamiłowanie do vendetty nie powinno iść w parze z racjonalnym myśleniem. Owszem, Elijah na to wszystko zasłużył, ale ciężar jego win spoczywał głównie na tym, którego wsadził za kratki, więc to zupełnie nie była bajka Remingtona. Mógł więc z dystansu przyglądać się pewnym zdarzeniom, nawet je śledzić z wypiekami na policzkach, zupełnie jakby to był jego ukochany serial, ale wciąż nie angażować się, bo brakowało mu na to energii.
Wszak całą spożytkował na te nieszczęsne upały i patrole, które miały doprowadzić jego okolicę mieszkalną (przecież za darmo i bez powodu by nie chodził) do względnego bezpieczeństwa, jeśli chodzi o pożary. Nie liczył na zbyt wiele, bo pole uprawne wyschły na wiór, a metalowe daszki przyczep zamieniały tę okolicę w piekło, ale jeśli chciał zjawić się w domu przed wakacjami to musiał dołożyć wszelkich starań i na dodatek odwiedzić dawnego dystrybutora, choć akurat te myśli powinien pozostawić daleko. Póki był przecież zajęty, głód nieco zelżał i czuł się w pełni sił, by spotkać się nawet ze swoim byłym dilerem, choć zapach tej okolicy przyprawiał go o mdłości i palpitacje serca. Elijah chyba zawsze miał zamiłowanie do takiego motłochu tłumacząc wszystko (a jakże) trudnym dzieciństwem.
Dick również takie miał i proszę, wyszedł na ludzi. Na tyle, że skinął głową na tę całą dziwaczną propozycję posiedzenia sobie w pełnym słońcu i w towarzystwie człowieka, którego kiedyś miał, a potem go dusił.
Oba te fragmenty to były zdecydowanie serdeczne wspomnienia, które miały zostać na dobre w jego pamięci. Jak i to, że zawsze był dilerem całkowitym, więc podejrzewał, że i teraz kitra coś w tej swojej przyczepie dla specjalnych powodów.
Może więc nie kwestia bezpieczeństwa przygnała Dicka w te okolice i tak naprawdę oszukiwał sam siebie?
- Nie przyszedłem do ciebie, to po pierwsze. Patrolujemy na zmianę te tereny, bo ziemia jest sucha, a wy jesteście potencjalnymi kretynami, którzy mogą doprowadzić do pożaru. Jako komendant muszę dawać przykład- teraz zaś usilnie szukał cienia, bo jego brytyjska krew źle znosiła tak ekstremalne temperatury. Wreszcie odkrył, że ten największy cień znajduje się w miejscu, gdzie siedzi Cooper, więc beztrosko postanowił ulokować się obok niego nie przejmując się ani bliskością ani tym, że ostatnio żyli na mniej przyjacielskiej stopie. Wszystko najwyraźniej mógł zniwelować upał i głód, który wywracał jego żołądek do góry nogami, choć to wcale nie było tak, że chciał sobie pojeść. Przynajmniej nie do końca w znaczeniu dosłownym, choć gdy poczuł wilgoć jego skóry, zrozumiał, że to pragnienia nawalenia się bez głębszych refleksji będzie się tylko nasilać. Inaczej przecież zwariuje od koktajlu myśli, które bezustannie zalewały jego mózg i nakazywały mu bać się o swój związek, co samo w sobie było dość żałosne i wskazywało na to, że powinien dać upust swojej frustracji.
Może stąd się tutaj wziął i wcale nie chodziło o kokainę?
Pomarzyć zawsze wolno.
- Dalej bierzesz czy stwierdziłeś, że będziesz czystym striptizerem?- przecież Dick Remington wiedział, gdzie tańczy. Był jedną z osób, które wiedziały wszystko i choć Shadow już nie było dla niego wygodnym miejscem do podglądania, nie zamierzał dać tego po sobie poznać. Jak i tego, że lekko drżały mu dłonie i nie miało to nic wspólnego z tym skwarem, który za jakieś pół godziny powinien wreszcie zelżeć.
Wtedy ludzie wylezą ze swoich jaskiń, więc jeśli chce coś załatwić, powinien się cieszyć.
- A może nadal sprzedajesz?- w końcu z dilerem jak z żoną, pozostaje się wiernym jednemu i temu najbardziej zaufanemu.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Dick mógł obserwować sobie te wszystkie wydarzenia z pierwszego rzędu, śledzić je niczym ten serial, jednak był jeden problem. Ten serial, z tym głównym bohaterem w postaci Coopera był po prostu cholernie nudny. Główny bohater pławił się we własnym cierpieniu. Tkwił na farmie, w terenie zamkniętym klatką własnych wspomnień i żalu. Codziennie patrzył w oczy swojej miłości mężczyźnie, którego pozbawił pięciu lat wolności i każdego kolejnego roku życia. Co dzień obserwował to, jak Hawkins się zmienił (a raczej, jak więzienie go zmieniło), co dzień odwracał spojrzenie niczym zbity pies. Nie potrafił odejść, tłumacząc sobie wszystko swoim dzieciństwem, a część z win zrzucając ta tamtą noc, kiedy poddał się Remingtonowi. Zrzucając na Remingtona. Miała być tylko jedna kreska, miało być dobicie targu w jakiejś chorej próbie zabawienia jaśnie pana, a prawie siedem lat później zataczał koło z powrotem do tego swojego nigdy więcej, wypowiedzianego samemu sobie zaledwie trzy i pół roku temu. Mała obietnica, przysięgania utrzymania własnego ja w ryzach nawyku, bo już nie nałogu. Złamana przy dłuższej abstynencji i pierwszym lepszym zachwianiu porządku. Kiedy zabrakło mu Al-Attala, pomieszkującego w przyczepie - w wybuchowej kłotni, zakończonej wyzwiskami i pospiesznym pakowaniem rzeczy przez chłopaka - nie miał już zahamowań. Podobno miał już nie wracać do tego bagna, do życia od kreski do kreski, od transakcji do transakcji, a jednak przy tej pierwszej okazji zatopieni się we własnym cierpieniu, sięgnął po swoje białe, gorzkie zapomnienie. Musiał mieć winnego tego całego zła, a kogo innego mógłby winić, jeśli nie naczelnego ćpuna Lorne Bay, szanownego Dicka Remingtona? Tego właśnie Remingtona, do którego wracał, z którym ćpał, któremu się oddawał, za każdym razem coraz bardziej przypalając sobie skrzydełka. Niczym Ikar, podlatywał wprost pod Słońce, choć nie zaliczył upadku całkowitego.

Więcej.
Mocniej.
Do utraty tchu.

Z purpurą na skórze w pamiątce, zupełnie jak kiedyś, ale z Dickiem było przecież inaczej.

Zmarszczył brwi, kiedy Remington tak po prostu przystał na propozycję spędzenia czasu w tej dziurze, zwanej White Rock Caravan Park. Niebywałe, to wszystko nie mogło być zupełnie bezinteresownym wypełnieniem własnych, strażackich obowiązków, niepodszyte żadną ukrytą chęcią… właśnie, czego? Wyżycia się na Cooperze, a może jednak Dick wcale nie był taki czysty, jak wszyscy myśleli, mydląc im oczy w swojej wypracowanej już manierze, trenowanej przez lata.
Mhm. Jasne, świecisz przykładem. — mruknął, obserwując go, jak beztrosko usadawia się na drewnianym schodku, tuż obok blondyna. Nie wierzył mu ani trochę. Gdyby przylazł tu jedynie w ramach pracy, pewnie już dawno by go tutaj nie było. Być może zaszczyciłby Eliego jakąś przelotną obelgą i zwinął się do siebie, do swojej pięknej żony i pozornie idealnego, wymuskanego życia. — Może Ci jeszcze drinka zrobić, co? — sarknął, czując ciepłe, wilgotne ramię mężczyzny, przytknięte bezpardonowo do jego własnego, pokrytego tatuażami i zaczerwienionego od bezlitosnych słonecznych promieni. Pociągnął łyka rozwodnionej kawy z uszczerbionego kubka, jednak nie dane mu było spokojnie przełknąć, kiedy usłyszał pytanie. Chrząknął i odwrócił głowę w stronę Dicka.
Czysty jak pierdolona łza. — mruknął, pociągnął wymownie nosem i zmrużył oczy nieufnie. — A Ty skąd to wiesz, co? Przychodzisz sobie popatrzeć? — no przecież Elijah się nie chwalił tym, co robił w Shadow. Szczególnie nie tutaj, nie w Carnelian, w zaściankowym terenie Lorne. To było jednak małe miasto, a im dłużej parał się tym swoim dodatkowym zarobkiem, znacznie przewyższającym wypłaty z farmy, tym prawdopodobieństwo rozpoznania rosło. Z tygodnia na tydzień było mu jednak coraz bardziej wszystko jedno, i coraz częściej myślał o porzuceniu roboty na farmie na rzecz Shadow. Szkoda, że nie potrafił samemu odejść, coraz częściej się spóźniając i zawalając swoje zmiany u Hawkinsów.

Uśmiechnął się, przyglądając się mężczyźnie. Znał to, znał ten głód, wywracający wszystkie narządy na drugą stronę, i to uczucie, jakby świat miał się skończyć, jeśli nie dostanie się tej jednej działki w dłonie. Czerpał z tego pewną chorą satysfakcję, widząc Remingtona w tym stanie, kiedy sam wyzywał Elijah od ćpunów ostatnim razem, gdy się widzieli.
Pytasz dla kolegi? — mruknął, odstawiając kubek na bok i wzruszył ramionami. — Już dawno nie sprzedaje, ale nie wyklucza to faktu, że mogę coś mieć. Zależy ile jesteś w stanie zapłacić. — dodał nieco ciszej, odrywając spojrzenie od bruneta i rozejrzał się po okolicy. I tak nikogo nie obchodziły takie układy, każdy odwracał wzrok, przyjmując wszelkie niezbyt legalne zdarzenia za część niskiej ceny przyczep. Czyżby Dick wrócił do niego, jak prawdziwy australijski bumerang? Elijah sam wracał do punktu wyjścia i własnego bagna, a najwidoczniej dawny klient miał ochotę mu towarzyszyć.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie ukrywał, że w tym konkretnym przypadku zabrakło mu fajerwerk. Nie mógł nic poradzić na to, że Elijah już jako diler był cholernie przewidywalny z tym trudnym dzieciństwem i traumami jako dorosły człowiek. Za wszystko, rzecz jasna, odpowiadał ojciec i nie trzeba było być prorokiem (albo zrobić dobry research jak Dick), by tego się domyślać. W końcu sam przepracował wzdłuż i wszerz swojego dobrego papę, który każdy przejaw miłości ojcowskiej traktował na równi z przelewem gotówki na konto. Czasy niby się zmieniły i niby Remington jako dorosły człowiek zarządzał swoimi finansami, ale przecież farmę odziedziczyła Ainsley po swojej rodzinie. Nie było więc mowy o przypadku ani o stawianiu pierwszych kroków w drodze do niezależności.
Takie rodziny, takie małżeństwa zdawały się być od początku uwikłane w sieć zależności. Dick czasami o tym myślał za długo, czego symptomem miało być uczucie duszności. Zawsze wydawało mu się wtedy, że ktoś tak lekko, niemal casualowo zacisnął obręcz na jego szyi, a potem nagle ten sznur dociskał tak bardzo, że w momencie zabierał mu oddech. Może dlatego sam tak bardzo ukochał te wszystkie zabawy z dociskaniem palców na szyjach niewinnych kochanków. W ten sposób odzyskiwał kontrolę, którą ktoś próbował mu odebrać. Całe jego życie przebiegało pod flagą zyskiwania i tracenia panowania nad sytuacją.
Odkąd jego teść miał na niego najgorsze kwity, wiedział, że znalazł się w tej drugiej pozycji i to ostatnio doprowadzało go do szału. Miotał się jak ta pieprzona ryba, którą ktoś dla zabawy wywlókł na brzeg i teraz patrzył jak umiera, bo nie umiała przecież oddychać. Pozostawało jej się tylko rzucać, a w tym Remington był niezły. Jednak wiedział, że tak jak w przypadku Coopera jest to cholernie przewidywalne. Zawsze myślał, że życie przebiega jak jedna prosta- jedna linia na monitorze w szpitalu, która zwiastuje śmierć. Teraz okazywało się jednak, że to bardziej ta, która wyznacza rytm serca- do góry i na dół, u niego zawsze pikowała w depresję i był tego świadom, bo inaczej przecież nie znalazłby się tutaj, przy tej samej przyczepie, którą tak namiętnie miały trzepać gliny i nie w towarzystwie człowieka, do którego nic nie miał.
Poza pogardą, ale przecież tę Dick rozdawał na pęczki i każdemu według potrzeb, więc to nie było nic szczególnego ani osobistego. Właściwie to powinien nawet uznać to za normalny dzień podczas dyżuru, ale skoro już zaszczycił swojego byłego dilera i kochanka obecnością, powinien przynajmniej zejść z poziomu oficjela, który wypatruje rażących uchybień.
- Nie muszę świecić, idioto- to niemal zabrzmiało pieszczotliwie, prawda? - Wystarczy, że mam na tyle kasy, by nieco wspomóc lokalną jednostkę- przecież obaj dobrze wiedzieli, że nawet stanowisko dało się kupić, jeśli było wiadomo, kogo skorumpować. Dick jednak dalej skromnie (a jakże!) uważał, że i tak jest najlepszym, co spotkało to miasteczko. Nie zamierzał jednak tego rozwlekać ani też znowu udawać, że przyszedł tu jedynie w celach służbowych. Obaj doskonale wiedzieli po co przyszedł i jak deklaracja Coopera o byciu czystym jak łza współgra z jego trzęsącymi się dłońmi i nieobecnym wzrokiem. Tak chyba czuł się profesor, który ożywił tego zombiaka i musiał obserwować swoje własne monstrum. Pewnie na końcu Dick również poniósłby śmierć z rąk swojego stworzenia.
To niemal brzmiało biblijnie i gdyby Divina gdzieś była, chętnie by jej to opowiedział, ale nie było jej na horyzoncie. Był tylko jeden smutny ćpun i jego klient, który już miał dość tego skwaru i poczucia, że pętla zaciska się wokół niego coraz bardziej. Od tej paskudnej i parszywej emocji nie było ucieczki i dlatego przełknął te jego ciągłe utyskiwania i próby zabicia go nieudolną ironią.
- Pytam dla siebie, bo jestem dorosłym facetem i potrafię to kontrolować. Nie każdy pracuje jako striptizer i liże tyłek ulubionemu gangsterowi w mieście. Są ludzie z realnym obciążeniem psychicznym- czyżby mu się tłumaczył z tego, że nagle zamarzyła mu się kokaina? To było tak żałosne, że realnie rozważał zamordowanie go w tej przyczepie, by nikomu innemu nie wygadał się z jego faux pas. - Po prostu chcę się naćpać i zapomnieć- listę przewinień miał zaś tak ogromną, że chyba potrzebował dobrać się do wszystkich jego zapasów. - Co powiesz więc na sentymentalną wycieczkę do dawnych nas?- posłał mu uśmieszek i w tym momencie chyba Elijah powinien brać nogi za pas, bo taka propozycja od Dicka Remingtona brzmiała jak transakcja z samym diabłem.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Cooper nigdy nie należał do tych groźnych dilerów, którzy grozili tym, co się nie mogli spłacić. Nie pchał się nawet do tego, pożal się Boże, zawodu, trafił tam zupełnie przez przypadek. Sprawdził się w handlu nieakcyzowanym tytoniem na spółkę z młodym Hawkinsem. Od transakcji do transakcji, zabierali swoją część, z ryzykiem w wysokości zaledwie kilku lat w pierdlu, można by rzec, że zajęcie to było dużo mniej ryzykowne, niż handel narkotykami. Dlatego też, w jakiejś durnej chęci protekcji Ralpha przed tym narkobiznesem, nie przyznawał się. Wymykał się, dilując w pojedynkę, by niedługo potem bez wahania wsypać swojego papierosowego wspólnika i pozbyć się glin. Elijah nie oferował Remingtonowi żadnych fajerwerków, będąc przewidywalnym wręcz do bólu. Dosłownie i w przenośni, bo przecież wystarczyła mu kreska i poddawał się mężczyźnie bez wahania, szorując policzkiem o ścianę lub podłogę i skomląc o więcej, chociaż w tej całej relacji diler-klient to przecież on powinien mieć władzę. Tylko czy kiedykolwiek tego pożądał, ukojenie znajdując w mocnym uścisku dłoni Dicka na jego szyi? Paradoksalnie, w tych niekontrolowanych wybuchach agresji, wyładowywanej na jego ciele. Mógł się tłumaczyć tym dzieciństwem, pewnym syndromem sztokholmskim (bo przecież jako biedny, zraniony chłopiec nie znał nic innego, niż ból). Nie miał bogatej żony, ustawionych rodziców, za to miał problem z tym białym proszkiem. Porównywalny do tego remingtonowego, tyle tylko, że Cooper na odwyku nie bywał, wygrzebał się raz, resztkami silnej woli, by wpaść z powrotem w to lepkie bagno, które z każdym dniem zasysało go coraz głębiej.

Jeżeli Dick rzucał się jak ryba bez wody, to Eli tonął. Tonął w każdym kolejnym drinku, kolejnej działce i pogniecionych banknotach, trzymanych w rozedrganej dłoni. W każdej kolejnej kresce, każdym policzku, wymierzonym skrupulatnie, bez złości. Z wykalkulowaną chęcią sprawienia sobie przyjemności, z nutą pogardy - dla niego samego i jego pragnień. Jednak nadal oddychał, broniąc się przed obcymi palcami, zaciskającymi się na jego szyi. Trochę się zmieniło przez te kilka lat, kilkadziesiąt niezbyt dobrych decyzji i wrodzony talent do pakowania się w kłopoty. Parsknął, słysząc tę obelgę. Może i sam nie zaskakiwał z pozoru nieprzewidywalnego Remingtona, jednak te pieszczotliwe wyzwiska nie były nigdy niespodzianką. Jakby miały za zadanie go urazić, a wywoływały jedynie ten szyderczy uśmieszek na bladej twarzy blondyna.
No proszę. A już myślałem, że do tego całego komendanta doszedłeś ciężką pracą. — prychnął, po czym ostentacyjnie siorbnął swoją rozwodnioną, chłodną kawę. — Pewna lokalna jednostka nie pogardziłaby zastrzykiem gotówki. — zerknął wymownie na swoją przyczepę. Przecież wiedział, że Remington nie biedował, to nie było w jego stylu. Nawet w najgorszym momencie, gdzie życie pikowało w dół, a on lądował na kolejnym turnusie odwykowym, odcinając tym samym łajzę od odpowiednich zarobków (nie oszukujmy się, nikt z cooperowych klientów nie zamawiał tyle, i nie płacił tyle za towar), nadal miał bogatego tatusia, który wystosował przelew, na skinienie palca. Byle tylko nie brać odpowiedzialności za odwyk i wygodnie odwrócić wzrok w drugą stronę, udając, że nic się nie stało.

Uniósł brew, słuchając jak to Dick starał się wypunktować powody tej wizyty, a zarazem ukryć je między słowami, gdzieś w luce pomiędzy lizaniem tyłka - tym przenośnym, czy może dosłownym? - a wspomnieniem o tych realnych obciążeniach psychicznych, jakby te cooperowe były jakisś wymyślone. Nie były oryginalne, owszem, ale były tak samo prawdziwe, jak te należące do Dicka. Odstawił kubek obok schodka i oparł łokcie o kolana, łapiąc dłonią własny nadgarstek. Słuchał. Słuchał jego niezbyt rzewnych tłumaczeń, nieco żałosnych. Nie umiał powstrzymać drgającego kącika ust, chociaż bardzo chciał. Chłonął tę scenę. Jaśnie pan Remington, jak pokonany zasiadł na schodku obskurnej przyczepy i próbował przekonać… samego siebie? Bądź Elijah, że powód, dla którego tutaj siedział był znacznie poważniejszy, niż ten prymitywny, narkotykowy głód.

Propozycja. Chwila ciszy, przerywana dziecięcymi piskami zza sąsiedniego rzędu przyczep i szumem odpalonego szlaufa ogrodowego.

Blondyn zagryzł dolną wargę, skubiąc ją zębami. Niepewnie, nawet nieco nerwowo. Przecież trochę się zmieniło, na tyle, by każda dłoń sunącą do jego szyi spotykała się ze stanowczym sprzeciwem. Z drugiej strony były jednak te wspomnienia, dziurawe, przysypane konkretną warstwą kokainy. Coś śnisnęło mu się w żołądku i sam nie wiedział czy z ekscytacji, czy ze strachu.
Brzmi… kusząco. — mruknął, ugniatając palcami nadgastek. Odwrócił spojrzenie od mężczyzny, wbijając wzrok w wydeptane deski. — Tylko, że nie jestem fundacją charytatywną. — pociągnął nosem, po czym wstał i usytuował się naprzeciwko Dicka, patrząc na niego z góry. Nadal nie był pewien czy to dobra decyzja, ale czy jakakolwiek taka była? Chociażby poprawna? Mogło być tak, jak za dawnych czasów, mogli uraczyć się bielą i sentymentem, a mogło być tak, że pożałuje tego wyboru.
Nie diluję, ale dla tego twojego sentymentu możemy wskrzesić ten stary układ. Najpierw ćpiemy, potem płacisz. — mruknął, po czym wyciągnął do niego dłoń. Potrzebował kasy, a kieszeni Remingtona to przecież nie zaboli.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać treści dotyczące uzależnienia od narkotyków oraz przemocy
Chyba już w tragedii antycznej było wyraźnie napisane, że grzechy ojców plamią dzieci i pewnie Dick (gdyby był nieco bardziej oczytany) podpisałby się pod tym obiema rękami. Nie znał przecież innego świata niż tego, w którym jego ukochany tatuś pomiatał swoimi podwładnymi żądając tylko i wyłącznie perfekcji. Mamusia wcale nie była lepsza z kolejnymi odwykami, po których zawsze wracała odmieniona i pełna wiary, że tym razem będzie inaczej. A potem znajdował gdzieś strzykawki w misiach swojego młodszego brata. Pamiętał, że chyba wtedy nawet uderzył ją po raz pierwszy i kazał się jej iść ogarnąć.
Nie zadziałało, więc bił ją jeszcze częściej i zawsze po tym odczuwał rosnącą satysfakcję, bo gdzieś ta wściekłość została ulokowana. Nie wiedział jeszcze, że tym sposobem sam kreśli sobie wzór postępowania, który był podobny do tego, który wyznaczył ojciec.
Ten sam, który stanowił dla niego najgorszy przykład postępowania. Najwyraźniej genów nie dało się ot tak wymazać i jak wściekłe dawały o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Ciekawe czy kiedykolwiek byłyby okolicznością łagodzącą, gdyby wyszły na jaw jego grzeszki- te mniejsze (jak podduszanie Elijah, bo sam chciał) i te większe (robienie z Diviny masztu na łodzi). Nie dane jednak było mu się tego dowiedzieć, bo tatuś razem z teściem zadbali o to, by kartotekę miał równie czystą jak sumienie. Tego drugiego, zresztą, nie używał za często, bo gdyby tak było, nie znalazłby drogi tutaj.
Mógł tłumaczyć się pracą, patrolowaniem okolicy, która już ucierpiała po klęskach żywiołowych, a teraz była jego lokalną ojczyzną po tym jak się tu wprowadził, ale wiedział, że to było tylko zacieranie rzeczywistego obrazu. Narkomani potrafili robić to niemal instynktownie dorzucając piękne znaczenie do najbardziej brudnych uczynków, jakich się dopuszczali, by tylko zdobyć działkę. Faktycznie Dick Remington miał to szczęście, że w tym podłym świecie mógł nadal rozdawać karty.
Jego tatuś nie był w stanie nawet odmówić mu kreski jak inni rodzice nigdy nie odmówiliby dziecku chleba, ba, wyjęliby go nawet z własnych ust. To była zarówno jego wielkość, jak i zguba, bo pewnie, gdyby upadł na samo dno i zakopał się w nim po uszy, to pojąłby jak bardzo zawalił, ale zamiast tego taplał się po powierzchni i czasami przy okazji kogoś podtopił jak rzeczonego Coopera, który mimo wszystko nie wahał się siedzieć u jego boku.
Zdecydowanie miał jakieś skłonności autodestrukcyjne i Dick zamierzał kiedyś wysłać go do psychiatry, by się biedaczek ogarnął i zbadał. Na razie jednak zaśmiał się gorzko, gdy Elijah (jak na biedaka przystało) wszystko sprowadził do roli pieniądza.
- Ale z ciebie idiota czasami. Naiwny kretyn- parsknął i spojrzał na niego uważnie. - Nie ma czegoś takiego jak ciężka praca i dojście do pozycji. Liczą się układy. To co możesz zaoferować albo co mogą zaoferować twoi starzy. Z tym twoim będzie trochę gorzej. Co u niego?- nie, żeby nie dotarły do niego pewne plotki, ale chciał to usłyszeć od Coopera, skoro już zawiązywali nowe więzy przyjaźni. Pewnie powinni to przypieczętować jeszcze porządnym rżnięciem, ale Remington był człowiekiem żonatym i jeśli miał zdradzić żonę, zrobiłby to jedynie z kokainą.
Przypuszczał, że ten rodzaj zdrady byłby dla niej niewybaczalny, a mimo wszystko tu był. Jeszcze nie podjął decyzji co dalej, ale zostawiał sobie otwarte drzwi.
- Za to ta lokalna jednostka- wskazał z rozbawieniem na przyczepę - powinna być mi wdzięczna, bo gdyby nie ja, antynarkotykowi by szybko się nią zajęli- sam Vinnie Crane pewnie świętowałby jakiś drobny sukces, gdyby wreszcie oderwał się od śmierci dwudziestolatki, która ostatnio tak bardzo zawracała mu głowę.
Nie zamierzał jednak teraz w to wchodzić, ba, miał wrażenie, że tamto życie- zawodowe i prywatne- musi nonszalancko porzucić, jeśli zamierza powrócić do starych nawyków i kumpla, który zachowywał się tak jakby próbował przemyśleć tę decyzję. Przecież Dick wiedział, że jeśli chodzi o margines społeczny to Elijah Cooper jest jego królem i pewnie niedługo sam po raz kolejny utopi się w swoim własnym uzależnieniu.
Nigdy nie przyznał się do tego, że to on prowodyrem tego zamieszania w jego życiu, bo przecież każdy odpowiadał sam za swój upadek. Dick również, więc na jego tekst o fundacji charytatywnej, oburzył się teatralnie.
- Tak jakbym kiedykolwiek ci za to nie płacił- przecież pieniądze nigdy nie stanowiły problemu, chodziło raczej o osobę, jaką się stawał po prochach. Ten koleś nie brał jeńców rozpędzając imprezy tak dekadenckie, że aż dziw, że wszyscy dotąd wyszli z nich żywi. Niekoniecznie działało to po jego powrocie do domu, ale chwilowo nie zamierzał myśleć o swojej małej córeczce.
Jej już nie było i nie było też Ainsley, gdy wyjął trzy setki i płacił nimi na wyrost Cooperowi spodziewając się, że ma zdecydowanie coś lepszego niż to zioło, które ostatnio doprowadziło do pożaru.
- Mniemam, że będziesz mi towarzyszył- to nie była prośba, a raczej rozkaz i to raczej jeden z tych, których nie powinno się lekceważyć.
O ile chce się przetrwać, a ta gnida w osobie Coopera była jak karaluch i przetrwała już absolutnie wszystko.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
trigger warning
post zawiera treści o narkotykach i uzależnieniu
Ojcowie. Jedni świecili przykładem, wpajając swoim potomnym prawidłowe, społecznie akceptowane wzorce od najmłodszych lat. Podobno tacy istnieli, płodząc potomków, którzy bez zawahania wykrzykiwali we wczesnych szkolnych czy przedszkolnych latach to jedno zdanie, które każdego ojca musiało napawać dumą: jak dorosnę, będę taki, jak mój tata! Zupełnie tak, jak po rodzicach powtarzało się te dobre rzeczy, tak też dzieci przesiąkały ich wadami, nie zdając sobie z tego sprawy. Może te ojcowskie przywary były w pewnym stopniu zapisane w genach, bo jak inaczej wytłumaczyć te sarknięcia z ust zgorzkniałych, samotnych matek, które wyraźnie mówiły, że ich synowi byli tacy sami, jak ich ojcowie. Chociaż wcale nie musieli ich znać, ci ojcowie nie musieli być nigdy obecni w ich życiu, a samo poczęcie wystarczyło, by przekazać te cechy, których nie dało się wyplenić nawet starannym, matczynym wychowaniem. Gdyby mógł wybierać, Elijah wolałby, żeby tego moczymordy po prostu nie było. Wolałby żyć z matką, która nie umiała go pokochać, a poza czterema ścianami udawała najlepszego rodzica na tym ziemskim padole, by zachować twarz. By nikt się nie interesował. Nie mógł jednak wybierać, jedynie zarzekał się, że nie skończy jak stary Cooper, a jednak, paradoksalnie, im był starszy, tym bardziej szedł w jego ślady. Jedynie nie krzywdził słabszych, wręcz przeciwnie, lgnął do tych przemocowych mężczyzn pokroju jego ojca, poczynając od Remingtona, z którym teraz siedział ramię w ramię na progu przyczepy.

Każdy ćpun miał wymówkę, raz bardziej wyniosłą i pełną ideałów, jak szanowny Pan Komendant, innym razem zupełnie przyziemną, jak Eli, zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej - brał, by odroczyć symptomy odstawienia, by w ogóle funkcjonować, dawkując sobie kokainę w tych małych pół-kreskach, by w końcu ulec i oddać się pełnoprawnemu odlotowi. To już nie była żadna zabawa, weekendowa impreza w Shadow, a konieczność, bez której nie potrafił żyć. Znowu. Jak bardzo obiecał zarówno samemu sobie, jak i niegdyś bliskim mu osobom, że nie wróci do tego punktu, nie wpadnie w to bagno, tak teraz sam, z wielką chęcią i pełną premedytacją w nie wskakiwał. Na główkę, nie bacząc na głębokość tej otchłani, prosto na drogę do autodestrukcji, pozbawioną już wszelkich zakrętów. Niczym Eyre Highway, na której mógł rozpędzić się do granic możliwości, każdego dnia skracając ten dystans do celu. Tylko czym był ten cel? Nie dążył do śmierci, nie miał w planach przedawkowania, chociaż miał świadomość, że tak mogło się stać. Jego organizm z tygodnia na tydzień podnosił tolerancję, zmuszając go do większych dawek, a im dalej to szło, tym bardziej prawdopodobny był głupi błąd, brak kalkulacji, prowadzący do tragedii. Nad żadnym celem się nie zastanawiał, zupełnie jak nad konsekwencjami - chociażby tego spotkania. Nie było to ani odpowiedzialne, ani mądre, by ot tak odświeżać kontakty ze swoim byłym stałym klientem, przetrzeć tę warstwę kurzu (kokainowego pyłu?) dla jakiejś nostalgii starych, dobrych czasów. Kiedy nie było żadnej żony ani domu w Carnelian, tylko regularnie dewastowany apartament, w którym ćpali z każdej gładkiej powierzchni, by później rżnąć się w każdym możliwym kącie. Z tym brakiem instynktu samozachowawczego, Cooper wyląduje w kostnicy prędzej, niż na terapii.
To była ironia, kretynie – mruknął, bo przecież sam dobrze wiedział, że do odpowiedniej wypłaty czy pozycji nie zawsze dochodziło się ciężką pracą. W przypadku tych bogatych i rozpuszczonych - wystarczyła odpowiednia łapówka darowizna. Prychnął, słysząc to pytanie, zadane niby od niechcenia. Szpilkę, idealnie wymierzoną w tę małą przerwę w pancerzu, czuły punkt, odsłonięty niczym pięta Achillesowa. W tym mieście plotki rozchodziły się szybko, a jeszcze szybciej w Carnelian. Nie byłoby mieszkańca, który nie wiedziałby o tej jakże tragicznej śmierci lokalnego pijaka, Eli nie miał więc żadnych podstaw, by uwierzyć w Remingtonową niewiedzę. – Dobrze wiesz, że gryzie piach. – jeżeli tak wyglądało zawiązywanie więzów przyjaźni według Dicka, to była raczej słaba taktyka. Z drugiej strony musiał mieć tę świadomość, że Cooper mu nie odmówi. Nie, jeśli chodziło o wspólne ćpanie i seks. Zmienił się przez te ostatnie lata, ale z pewnych rzeczy się nie wyrastało.

I tak ją przetrzepali, ale nic nie znaleźli. – stwierdził, jakby mówił o codziennym wynoszeniu śmieci, rzecz tak normalna, traktowana ze stoickim spokojem, chociaż tamtego wczesnego poranka towarzyszyła mu panika, wszechobecny bałagan i bandaż na dłoni, powoli przesiąkający krwią ze sznytu, którego sprawcą było potłuczone lustereczko. – Nie chciałeś sobie odcinać źródełka, co? – zapytał, unosząc brew. Nie dilował, ale czy cały ten układ, jaki rozwijał się pod tą rozgrzaną, blaszaną ruderą nie nosił znamion tych przeszłych transakcji? Mógłby się z nim podzielić, tylko raz, tylko dzisiaj, z jakiejś dobroci serca i tej porąbanej nostalgii - właściwie za czym? Za bólem, za balansowaniem na granicy śmierci, oddając się w pełnym zaufaniu komuś tak nieobliczalnemu jak Dick? Wiedział przecież, że ten bananowy dzieciak miał kasę, a on teraz tej kasy potrzebował, bo wszystko, na bieżąco, przepierdalał na kokainę. W wyciągniętej dłoni, w założeniu nie po banknoty, a w przyjaznym geście pomocy, podciągnięcia Dicka, by wstał z progu, wylądowały trzy setki. Wystarczająco.
Niczego takiego bym Ci nie zarzucał. Chodź. – uśmiechnął się, po czym wsunął pieniądze do kieszeni szortów i wyminął go, wchodząc do przyczepy. W środku było nieznośnie parno, a tani, plastikowy wiatrak niewiele pomagał, chociaż przynajmniej wprowadzał powietrze w ruch. Blondyn wyłączył go jednak, ciche kliknięcie pozbawiło wnętrze statycznego szumu i zarządziło ciszę. Na szafce przy łóżku leżał ten klasyczny zestaw, chociaż tym razem nie kawałek lustra, a mała, prostokątna szybka, wyciągnięta z jakiejś ozdobnej ramki. Nieaktualna już karta debetowa, bo na kredytową zwyczajnie nie miał szans i banknot, który już prawie permanentnie przybrał walcowaty kształt, zwijany w zgrabny rulon. Otworzył pierwszą szufladę. W środku, wśród przypadkowych szpargałów, takich jak kabel od ładowarki, opakowanie paracetamolu czy kilka zapasowych banknotów o niskich nominałach, leżało kilka torebeczek z kokainą, dwie tabletki valium (no przecież na stany lękowe, prawda?) i napoczęty listek kwasu.
Wiesz, że tego nigdy nie odmawiam. Tylko zamknij drzwi. – mruknął i wyjął jednak tylko ten biały proszek, bo przecież to była ulubienica i jednego, i drugiego zainteresowanego. Dłoń zadrżała mu nieznacznie, kiedy wysypywał narkotyk na gładką taflę szkła. Przygryzł wargę, bez większych ceremoniałów usypując dwie kreski i zerknął na Dicka. — No dawaj, nie krępuj się. – goście mieli przecież pierwszeństwo, prawda?

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post zawiera treści o narkotykach i uzależnieniu
Najłatwiej było wszystko zwalić w skondensowany sposób na rodzinę z jakiej się wywodzili. Richard Remington był w tym ekspertem i to tak zaawansowanym, że podejrzewał, iż na końcu jego ziemskiej wędrówki ktoś wręczy mu dyplom właśnie z tym tytułem. Jak na razie jednak na to się nie zanosiło i nawet w momencie, gdy jego życie rozlatywało się jak chwiejny domek z kart, przez myśl nie przeszło mu popełnienie czegoś tak niedorzecznego jak samobójstwo. Nie był aż tak słaby. Był bardziej jak karaluch, który był gotów przetrwać najgorsze. Może temu podejściu do życia, tej woli walki za wszelką cenę zawdzięczał to, że zawsze uważał się za lepszego od tych wszystkich ćpunów, którzy stoczyli się na samo dno.
Do tej gromady z łatwością dopisywał też Coopera, który mieszkał w starej i rozlatującej się przyczepie, a w nocy rozbierał się przed ludźmi w Shadow. Brzmiało to niemal jak upadek, choć przecież Elijah nigdy nie miał bardzo z czego wzlatywać ani osadzać się na jakimkolwiek szczebelku drabiny społecznej. To od zawsze był margines społeczeństwa i Dick sam sobie się momentami dziwił, że się nie znalazł bardziej odpowiedniego kandydata. Przecież u nich, na samej górze Olimp nie brakowało tych, którzy zaprzedawali duszę diabłu za dobry gram. Miał wrażenie, że modelki tylko tym się karmią przed wybiegiem, a gwiazdy rocka zdawały się wypluwać porcje kokainy podczas swoich licznych występów. W Londynie- jeśli wreszcie dorósłby na tyle, by się tam przenieść na stałe- mógłby z łatwością stać się jednym z tych lokalnych celebrytów, którzy pojawiają się na imprezach w konkretnym celu.
Zgorszenie? Mógłby rzucać tabloidami ojcu w twarz i kpić z jego pr-owej gadki, która miała być zaczynem do kolejnych wyborów. Nie był przecież głupi, by nie zrozumieć, że ta jego pochwała małżeństwa z Ainsley wynikała z tego, że szanowny tatuś chciał dla niego szczęścia. To od początku była wyrachowana gra i teraz mógł odnajdywać pocieszenie w tym, że przynajmniej pod tym względem znowu go zawiedzie.
I swoją żonę, ale nie umiał jakoś o niej myśleć, gdy dobijał interesy ze swoim byłym dilerem, którego bardzo konwencjonalnie pytał o jego ojca.
Poszedł o krok dalej, bo stwierdził, że tak naprawdę wszystko mu jedno i najwyżej Elijah zakopie go za przyczepą, choć z jego żałosnością, brakiem decyzji i autodestrukcyjnymi zapędami prędzej by zabił siebie niż posłańca. Uśmiechnął się więc lekko, zupełnie jakby miał przekazywać jedne z tych lepszych wieści.
- Musiało ci ulżyć, co? A może żałowałeś, że akurat ty go nie wykończyłeś? Ty albo ten twój kochaś, na którego doniosłeś- zaśmiał się, bo z każdym wypowiedzianym słowem ponownie zdawał sobie sprawę z jak wielką gnidą ma do czynienia.
Pewnie w innych okolicznościach mógłby nawet poczuć do siebie niesmak, skoro wylądował tutaj, ale już dawno wyzbył się poczucia wstydu i obrzydzenia do samego siebie. W innym wypadku nie przetrwałby skopania swojej ciężarnej partnerki ani gwałtu na swojej drogiej przyjaciółce. To drugie jednak- a raczej wspomnienie, które wróciło do niego jak bumerang przy ostatniej sprawie- przywiodło go tutaj i właściwie musiał przyznać, że fantazjował o śmierci Coopera.
Gdyby faktycznie jego źródełko wyschłoby, nie musiałby przechodzić przez traumę powrotu i powtarzania tych samych błędów. Na razie jednak nie czuł ich ciężaru, nawet gdy dzierżył pieniądze za działkę i gdy pozwalał się prowadzić do tego dusznego sanktuarium pod wezwaniem prochów wszelakich. Nie wiedział jak Elijah tu wytrzymuje i tak po prawdzie po minucie w takim miejscu sam zacząłby wciągać wszystko co popadnie, by zapomnieć o tym, że upadł tak nisko.
Mógł zrozumieć jego motywacje, choć nigdy nie był w stanie postawić się w jego sytuacji. Dla niego kolejna kreska była jedynie przyczyną do kolejnego fancy odwyku, który pewnie i tak niewiele przyniesie. Póki nie upadał z hukiem, mógł powtarzać błędy zupełnie jak w miejscu pozbawionym grawitacji. Nie mógłby tam upaść i teraz też nie groziło mu nic więcej poza pewną próbą dokopania ojcu i pokazania Ainsley, że jest jej niegodzien.
Dlatego pochylił się nad kreską i wciągnął ją tak jak robił to zawsze- naturalnie, bez zbędnego pośpiechu siadając na pierwszym lepszym i czystym fragmencie kanapy. Nie spodziewał się, że przyczepa nawet po tym kopie zacznie mu przypadać do gustu, ale nie zamierzał afiszować się ze swoim powrotem do nałogu.
Ani rozmawiać z Cooperem więcej niż konieczne, bo był już dużym chłopcem i nie rozmawiał ze swoimi zabawkami.

Elijah Cooper
ODPOWIEDZ