baletmistrz, łyżwiarz — emocjonalny parias
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Byłem niegdyś szczęśliwy, choć tylko we śnie. Ale byłem szczęśliwy.
Krzyk roz ry w a ł cały świat;
ciszę zwykle dołączaną w gratisie do bezpieczeństwa tej słynnej, dedykowanej szczęśliwym rodzinom dzielnicy nazwanej Fluorite View; rozrywał też baltazarowe kanaliki słuchowe i rozrywał gardło pana Lonsdale’a; czasem także zdawało mu się, że wpływa na materię domu: że przy każdym donośniejszym, ale wciąż chropowatym dźwięku, z sufitu kruszy się tynk, a ze ścian zdrapuje się tapeta w białe stokrotki. Alty biegł z kuchni do salonu, z salonu do łazienki, a stamtąd jeszcze na dwór — Mavis dyktowała swoim tonem stanowczego komandosa: przynieś mi szklankę wody, pójdź po chłodny kompres (tylko s z y b k o), ściągnij z linki czyste prześcieradło; Ruffy wybrudził przed chwilą łóżko. Kiedy Rufus przestał krzyczeć, Alty zmiatał z podłogi ostatnie resztki potłuczonego szkła, dookoła którego płynęła kałuża wody (tej samej, którą ledwie dwadzieścia minut wcześniej nalał do szklanki); hałas pełen rozpaczy i bólu zdążył wedrzeć się do jego głowy tak natrętnie, że wciąż słyszał jego echo — to być może dlatego nie dosłyszał radosnego dzwonka, zwiastującego czyjeś przybycie. — Och, Alty, na miłość boską, pobudzą nam jeszcze wszystkich przodków — mruknęła niezadowolona Mavis, pędząc z niechęcią ku drzwiom; Alty wybaczał jej te nikłe momenty nieuzasadnionej złości do niego; pozwalał strofować się jej jak własnej matce, nie dlatego, że przyrównywała jej znaczeniem — pozwalał jej, bo była ważniejsza od matki. Była też zmęczona i sfrustrowana — Alty traktował takie sytuacje za okoliczności łagodzące.
Szum rozmów zanikł gdzieś w dźwiganiu się z kolan i przemykaniu wzrokiem po podłodze (może jeszcze przeoczył jeden kawałek); to dopiero zbiór słów zawierających w sobie jego imię na nowo połaskotał jego uszy. — Och, Alty? Oczywiście, że trafił pan dobrze, proszę wejść! Alty, jakiś przystojny młodzieniec do ciebie — Mavis się śmiała, trzepotała swoimi krótkimi, słabymi rzęsami, jakby zdążyła zapomnieć już o krzykach i bólu, krzykach i złości, krzykach i tłuczonym szkle. Odwracając się z wciąż obejmowaną szufelką pełną błyszczących obrazków odbijanego widoku; mikrosalonu z miniaturkami świateł lamp, okien i jego sylwetki, pozwolił wkroczyć na twarz panice. — Monty? — wymamrotał głucho, pokonując dzielący ich dystans w kilku szerokich krokach. — W porządku, Mavis, pójdziemy porozmawiać gdzieś indziej, żeby go nie drażnić — zapowiedział, zaciskając kościstość wszystkich pięciu palców na jego ramieniu. Ciągnąc go do swojego pokoju, zmuszeni byli przekroczyć najpierw salon; prowizorycznie wstawione w kącie łóżko z obłożnie chorym mężczyzną, otaczające go pobojowisko opatrunków i tabletek, telewizor zawieszony na ścianie z zatrzymanym dźwiękiem, ale zmieniającym się obrazem. Szufelkę ze szkłem porzucił na mijanej szafce. — C-co ty tu robisz? O tej godzinie i… cuchniesz alkoholem. Piłeś?
ambitny krab
lunatyk
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Wydawało się mu że powietrze pachnie lasem, że całe miasto zanurzyło się w obłokach głośnej imprezy, której trwanie miało być dostrzegane jeszcze przez kilka długich godzin; a jednak świat był dziwnie cichy, powietrze czyste, a aborygeński las niedostrzegany z granic nadmorskiej dzielnicy. To w jego włosach zachowały się wspomnienia potężnych iglaków i szczypiącego oczy ogniska (może nawet na skórze, może pozostać z nim miały przez dziwnie długi czas), bo przecież wszystko inne zdążył przebrać, nim bezmyślnie wydostał się z przestrzeni obłożonego znudzeniem i ciszą domu.
Przysiadłszy na ziemi otulonej jeszcze ciepłem utraconego dnia, zaczął przeszukiwać zakamarki telefonu (co, przez wzgląd na stan, w jakim się znajdował, trwało dłużej niż zwykle); naciągnięta na ciało z rozbawieniem bluza, której kaptur sterczał na czubku jego głowy, miała zagwarantować mu anonimowość — kiedy jednak udało się mu odnaleźć odpowiedni adres, a mapa wbudowana w telefon oznaczyła najlepszą, według algorytmów, trasę, Montague nie tylko zrzucił z włosów zbędne nakrycie, ale podciągnąć musiał także rękawy materiału — nad miastem, mimo czarnej nocy, unosiły się obłoki upału.
Im dłużej szedł, tym uboższe stawały się domy; gzymsowe zdobienia zmieniały się w podłużne, szarzejące listwy, rozwlekłe soczyste ogrody ustępowały lekko zżółkniętej trawie, a wielowarstwowe domy przekształcały się w parterowe, skute cieniem posiadłości. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek wcześniej tu był i czy w ogóle znał to miasto w pełni; może zdawało się mu, że poza Pearl Lagune nie ma w nim nic więcej, nic poza morzem i lasami — zapragnął nagle poznać każdy zakątek przylądka, a urzeczony tą koncepcją niemal skierował się do dzielnicy rzekomo najgorszej; dopiero kobiecy głos, wydobywający się z nawigacji za pięć minut miejsce destynacji będzie po prawej stronie przypomniał mu, że jego celem miało być coś niezwiązanego z własnymi kaprysami (choć koncepcja ta była kłamstwem).
Potykał się, gubił, oddychał ciężej, kiedy proste drogi zmieniały się w pagórki; kiedy wchodził na teren posesji, oświetlanej blaskiem księżyca, zastanawiał się, czy w ogóle wcześniej kiedykolwiek c h o d z i ł, czy tylko jeździł, nawet w miejsca oddalone o tak niewielki obszar. Nie kwestionował pomysłu, który narodził się w jego głowie dość impulsywnie (wraz z uderzeniem dłoni i willemową obawą, że dłoń ta uszkodziła jego nos) przed kilkudziesięcioma minutami; przydusił palcem dzwonek, zastukał dwukrotnie w połać drzwi, potem zaś się zdziwił — dzień dobry, powiedział, chyba pomyliłem adresy, wspomniał nazwisko swojego celu, nie, skądże, odpowiedziały zatroskane usta, a dłonie powitały się chwiejnie w progu; kobiece palce wciągnęły jego ciało do środka, a Monty nie mógł przestać wpatrywać się ze zdumieniem we wszystko, od kolorów ścian pomieszczeń, rolety zdobiące okna, po wszystkie niewielkie bibeloty stojące to tu, to tam.
Kiedy usłyszał swoje imię, kiedy w k o ń c u dostrzegł chłopięcą, mniej niż zwykle pochmurną twarz, uśmiechnął się wesoło. — To twoja m a m a? — wyszeptał, kiedy ciągnięty był w głąb domu, wciąż zatrzymując się wzrokiem na wszystkim tym, co nagle mijał, kierowany baltazarową ręką. Zasmuciła go ciasnota tego domu, zasmuciło łóżko i szufelka; miał przecież w swoim domu tak dużo miejsca, którym mógłby się podzielić. I Thadeusa, który mógłby się wszystkim i każdym zaopiekować. — Czy twój tata jest c h o r y? Powinienem się z nim przywitać? Mam go przeprosić? — ignorując padające pytania odpowiedział własnymi, odwracając co chwilę głowę w kierunku miejsc, które przed chwilą minęli. — Cuchnę? Alty, ja pachnę lasem, mam go we włosach, czy to nie wspaniałe? — znowu się uśmiechał, chociaż z lekką nieśmiałością i zawstydzeniem; wciąż wodził wzrokiem po wszystkim tym, czym wypełniony był pokój. — Muszę ci coś powiedzieć — wciąż szeptał, choć nie wiedział, czy muszą ukrywać swoją obecność w zaciszu tajemniczego domu.
lotopałanka
.
baletmistrz, łyżwiarz — emocjonalny parias
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Byłem niegdyś szczęśliwy, choć tylko we śnie. Ale byłem szczęśliwy.
Przecież nie mógł. Nie mógł oblec troską i uwagą — jak puchatym kocem i ciepłym napojem w nadzwyczaj zimną noc — jeszcze jednej osoby. Nie mógł pobiec na ratunek Montague, kiedy sam był tym potrzebującym desperackiej pomocy. — To nie są moi rodzice — zaprzeczył od niechcenia, mieszając słowa z długim i pourywanym westchnieniem; falującym w piersi od przepełniających ją, wstrzymywanych emocji. — Nie wychodź do nich — dodał naprędce i nerwowo; nie gniewnie, a z prawdziwą i niewstrzymywaną obawą. Bał się, że jeśli tego nie uściśli, jeśli nie wyrazi swojego zakazu wprost, Wordsworth naprawdę wymknie się z pokoju wraz z obszernymi usprawiedliwieniami, przeprosinami i niedorzecznymi słowami: mama i tata. Przerażające. — Nie wiem, nie mam… Monty, ja naprawdę nie mam na to siły — wydostał z siebie kruchą i wątłą dawkę cichych słów. Przesunął po twarzy swoimi dłońmi; dużymi, kościstymi, o długich paliczkach dłońmi, dłońmi w których przed chwilą ściskał woreczek kroplówki, którymi odmierzał odpowiednią dawkę leków przeciwbólowych na strzykawce, którymi zbierał z podłogi drobinki tnącego szkła. Dłońmi, którymi kiedyś obejmował Monty’ego, ciasno i chciwie, wierząc jeszcze, że nic nie uspokaja go tak i nie podnosi na duchu, jak ciepło willemowych ramion. Rzuciwszy się na stojące nieopodal jego nóg (nie musiał wykonywać ani jednego kroku) łóżko, przysiadł z tymi ukrytymi oczyma, ustami i chwilowo też emocjami. Nie miał siły się kłócić, nie miał siły pomagać mu w próbie wyswobodzenia się spod węzłów alkoholu, nie miał siły wyprosić go ze swojego pokoju i po raz kolejny — ze swojego życia.
W porządku. No to mów, mów co jest tak ważne, że cię tutaj zaprowadziło — zgodził się, bez przesadnej ekscytacji (a raczej z okrutnym, naprawdę okrutnym zmęczeniem osiadającym i na powiekach i w brzmieniu głosu) zachęcając go do wynurzeń, od których nie spodziewał się zbyt wiele; jedynie kolejnego bełkotu nietrzeźwego umysłu, niepotrafiącego odnaleźć się we własnych myślach. Zerkał na niego z uniesionym podbródkiem, z brakiem zwykle towarzyszącego mu gniewu i kąśliwości, przyglądał się chwiejnym ruchom, improwizowanemu śmiechu i zniżonemu z nieznanych mu powodów do szeptu głosowi, poruszającemu jego ustami inaczej, niż zwykle.
ambitny krab
lunatyk
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Mglista zasłona umysłu nigdy nie miała umożliwić mu wejrzenia w to, co rozgrywało się w średniej wielkości domu fluorytowej dzielnicy; miał pamiętać, że był, że spowijała go odwaga, że w determinacji odnajdywał coś na kształt dawnych uczuć nieznanego pochodzenia; ale nie potrafił być tak, by o tym pamiętać, albo żeby przypomnieć sobie, że w podobnej sytuacji b y w a ł już kiedyś, z tą samą osobą. — W takim razie kto? — spoglądał w zamknięte drzwi, jakby wystarczające skupienie mogło mu umożliwić dostrzeżenie tego, co skryte zostało za ich osłoną. Alkohol bezmyślnie, wbrew zaleceniom przynajmniej tuzina osób, wlany w zakamarki ciała podsuwał mu wciąż najrozmaitsze, najdziwniejsze i kompletnie bezrozumne pomysły: już nie tylko chciał zwiedzać, mimo późnej pory, Sapphire River, ale też wcześniej wyjść do nieznanej kobiety i zapytać, czy na pewno nie jest matką, a potem skłonić ją do zdradzenia absolutnie wszystkich baltazarowych tajemnic; pragnął zadzwonić do Thaddeusa i nakazać mu zabranie chorującego w salonie mężczyzny wszędzie tam, gdzie zapragnąłby udać się przed śmiercią. Ale mimo skrajności i absurdalności wszelkich planów pozostał, zgodnie z rozkazem Alty’ego, w tym samym miejscu; po prostu nie spoglądał już w drzwi, a obejmował spojrzeniem całą jego sylwetkę. — Och, ale ty nigdy nie masz siły. Nigdy n ie c h c e s z, zawsze uciekasz — zagniewany zmarszczył czoło, wiedząc, że tylko w tej chwili potrafi być śmiały, że tylko teraz odkłada na bok przymusy kurtuazji, że być może właśnie teraz jest prawdziwy i że mówi coś, co chciał powiedzieć mu już cztery lata temu, podczas jednej z kłótni: wtedy tak dla niego ważnej, ale wymazanej teraz przez potężną siłę wypadku. — Chciałem ci powiedzieć, że się zgadzam — zadarł nieco głowę, wysunął brodę do przodu; dostojność, którą pragnął zachować była jednak komicznym odbiciem jakiejkolwiek prezencji — Monty chybotał się na wszystkie strony. — Nie będę zmuszać cię do przyjaźni i przestanę cię adorować. Będę zachowywać się profesjonalnie, dbając o biznesy, więc możesz wrócić do pracy — mówiąc maszerował przez pokój, przesadnie poważny i skupiony na każdym stawianym kroku; rozmyślał o łączących ich sprawach wystarczająco długo, by zgodzić się na tak nieprzyjemne warunki. — Możemy teraz negocjować — nie ulegało wątpliwości, że Alty zapragnie podważyć wszystkie słowa, że domagać się będzie czegoś ponad to, co i tak sprawiało Montague problem; a on gotowy był przystać na niebotyczne żądania, byleby tylko zachować jego obecność w swoim życiu. Dlaczego? Odwrócił się z chęcią napotkania jego wzroku, w którym pragnął odnaleźć odpowiedź, ale wobec tak skomplikowanej sztuki splątał ze sobą kostki i runął niezdarnie na ziemię. A przewróciwszy się roześmiał się głośno.
lotopałanka
.
baletmistrz, łyżwiarz — emocjonalny parias
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Byłem niegdyś szczęśliwy, choć tylko we śnie. Ale byłem szczęśliwy.
Wzbierała w nim dziecięca przekora, niepoważna i nieracjonalna chęć na roześmianie się i traktowanie wszystkiego z beztroską, lekkością, obojętnością. — Nie wiem, kupili mnie na straganie dla niechcianych rzeczy; już od miesiąca próbuję im uciec. Teraz ty także należysz już do nich — może to zmęczenie wpychało mu w objęcia groteskowy nastrój, a może prawda była zbyt surowa i zbyt posępna, by wypowiedzieć ją na głos. Wynajmuję u nich pokój, bo chciałem się poczuć tak, jakbym miał rodziców, a później dodane ze stalową pewnością: pewnie w końcu im też się już znudzę i mnie stąd wyrzucą. Czasem wierzył, że by tego nie zrobili; potem przypominał sobie, że w Monty’ego także wierzył w ten ślepy, szczeniacki sposób.
W innych okolicznościach, neutralnych i wystawionych na światło dzienne, a nie niewielkiej żarówki wątło rozpraszającej noc z wąskiego i śmiesznego (bo przypominającego jedną czwartą, zapewne, takiej garderoby blondyna, jego zdaniem ciasnej i klaustrofobicznej) pokoju, odszukałby w sobie dawną opryskliwość, powiedziałby: bo niektórzy z nas ciężko pracują, Willem, a więc są z m ę c z e n i. Ale zamiast tego zamilkł. Spuścił wzrok. Chyba poczuł się winny; czy kiedyś też stale pozbawiony był sił? I czy ten szczegół, choćby w niewielkim stopniu, przyczynił się do ich rozstania? Bo nieustannie był z m ę c z o n y? — Zgadzasz? — zdumiał się, odbijając jego wyznanie jak ciche echo. Chyba zagubił się w ich rozmowie, chyba zapomniał, o czym rozmawiali ostatnim razem: bo to właśnie dawnej, odbytej jeszcze na terenach przysypanych norweskim śniegiem scysji, dotyczyły jego słowa, prawda? Znów więc na niego spoglądał, znów zadzierał podbródek wysoko do sufitu, wysoko aż po sam czubek płowej głowy, umiejscowionej prawie na dwóch metrach wzrostu. — Czekaj, co? — parsknął wodząc za nim szaroniebieskim spojrzeniem, takim napotykającym wkrótce na niezdarny, być może niebezpieczny upadek. Zanurzył pięści w miękkości sypialnianego materaca i odbił się od niego całą sylwetką; w zaledwie dwóch krokach znalazł się przy wyłożonym na podłodze chłopaku, klęcząc i próbując pochwycić go swoimi stabilnymi dłońmi. — Monty? Chryste, chodź, podnieś się, zaprowadzę cię do… Thaddeus czeka na zewnątrz? — spytał pomiędzy wordsworthowym śmiechem, czystym i niewinnym; jakby nic złego się przed momentem nie wydarzyło, jakby ciało nie odczuwało bólu po niedawnym upadku i jakby nie miał trudności z dźwignięciem się do naturalnej, wertykalnej pozycji. — Myślę, że… Och, myślę, że rozciąłeś sobie podbródek. To źle; twoja rodzina oskarży mnie o napaść, czy cholera wie co jeszcze — sam także pozwolił rozgrzać swój głos rozbawieniu, poddając się i opadając ze stóp podpierających się o ziemię do siadu skrzyżnego, swobodnego i wygodnego, takiego, jakby spodziewał się spędzić na deskach podłogi jeszcze kilka długich minut. — Adorowałeś mnie? Naprawdę? Boże, ty naprawdę jesteś głupi — roześmiał się i spojrzał w kierunku drzwi; tylko na wypadek, gdyby pani Lonsdale zapragnęła zareagować na hałas i ich uciszyć.
ambitny krab
lunatyk
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Wplątany jeszcze w oblicza snu, porzuconego gdzieś przy ulicy wznoszącej potężne wille, a także zdarzeń pozostawionych w głębi szmaragdowego lasu, dryfował gdzieś na pograniczu oniryzmu; czasem wątpił, by był w tym domu naprawdę. Myśli splątane alkoholem w jednostajnym wydechu pozbawiały go poczucia istnienia; co jakiś czas jego wzrok gubił koncentrację, przesłaniał się mglistą powłoką zdumienia, powracając potem do euforycznego pragnienia zwrócenia na siebie uwagi. — Myślisz, że zdołam ich przekonać chociaż do tego, żebyśmy wszyscy przeprowadzili się do mojego domu? Tutaj się mi nie podoba — ze śmiercią czającą się za drzwiami, duchotą zwykłej rodziny obleczonej w każdym pokoju; niskie sufity, wąskie ściany, życie w cieniu małego miasta. Wiedział, że to nieprawda, że dom jest po prostu domem, że mógł być piękny w świetle jasnego dnia i ciepły w pełnej świadomości ustawienia w jego ramionach własnej osoby, ale w Montague pozostawało tak wiele niezrozumiałej goryczy, że nie potrafił być dawnym — albo: właściwym — sobą.
Dlaczego się dziwisz? Nie chciałeś właśnie t e g o? — zapytał niemal z rozpaczą, zaskoczony ciągłością tych samych reakcji. Obrzucił go krótkim, intensywnym spojrzeniem, kiedy znów cisnęło się mu na usta to samo, co zdołał już wcześniej mu powiedzieć.
Dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz?
Może przynajmniej pytanie zneutralizowałoby upadek.
Nie mam pojęcia, gdzie jest Thad — wybełkotał, tłumiąc śmiech; upadek był bolesny, a on przerażony pochwyceniem kolejnego z baltazarowych sprzeciwów — śmiech w nieznośny sposób wciskał się jednak w kąciki jego ust, odciskał mokrymi plamami w krańcach oczu. Może po prostu faktycznie to było śmieszne; najbardziej to, że wcale się mu to wszystko nie śniło. — Przyszedłem tutaj sam, miałem mapę i trafiłem, sam, Alty, sam, potrafię chodzić, wiesz? — wciąż towarzyszyło mu beztroskie rozbawienie; usiłował wstać, ale gdy jęknął z powodu bólu, postanowił zostać na ziemi. Przecież i tak nigdzie się nie spieszył; mógł spędzić w tym domu niezliczoną ilość czasu. — Powiem im, że się z kimś pobiłem; nie musisz się martwić — przetarł wierzchem dłoni podróbek i z zaciekawieniem otoczył spojrzeniem drobiny rubinowej cieczy. — Myślałem, że wiesz. Że dlatego nie chcesz ze mną pracować — ułożył zabrudzoną dłoń na kolanie; wolał poczekać, aż krew zaschnie, niż wcierać ją w strukturę swoich ubrań. Wpatrywał się jednocześnie w chłopaka, uśmiech wciąż w niestrudzony sposób rozjaśniał jego twarz, ale odeszły z niego skrawki śmiechu: mimo złożonych obietnic nie potrafił wydrzeć z siebie ciepła uczuć, które nakazywały mu być blisko niego.
lotopałanka
.
baletmistrz, łyżwiarz — emocjonalny parias
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Byłem niegdyś szczęśliwy, choć tylko we śnie. Ale byłem szczęśliwy.
Dom był dwukrotnie przestronniejszy od tego rodzinnego, złudnie przypominającego niewielką daczę, skwapliwie rozpamiętywanego i przemierzanego w snach niemal każdej nocy, przerywanej w końcu krzykiem i wilgotniejącym od ciepła czołem. Alty lubił te wysokie, pudrowe ściany, lubił imitację białych cegieł doklejoną do ścian kuchni i zabawny kominek wyświetlający nieprawdziwe płomienie, który tak bardzo nie pasował do ciepła Australii. Lubił także strzeliste, obleczone w czarne ramy okna, dzielone długimi szprosami i rozlewające się na podłogach szarymi cieniami szachownicy. Lubił też wielofunkcyjną lodówkę, zawsze pełną w jaskrawe owoce i warzywa, tak odmienną od tej, którą zmuszony był uzupełniać z własnych kieszonkowych za czasów wczesnego dzieciństwa. Przede wszystkim lubił jednak to, że był w nim mile widziany — w tym domu: wreszcie j e g o domu, nie takim użyczonym krótkoterminowo przez rodzinę zastępczą, ani nie udostępnionym przez gasnącą wyrozumiałość skreślającej go matki; państwo Lonsdale naprawdę go tutaj chcieli, naprawdę im zależało. I przez to nie wymieniłby budynku na żaden inny; ten zdawał się wygrywać z wszystkimi poprzednimi, zajmować honorowe podium w jego sercu — to dlatego zmarszczył czoło w nieciekawym grymasie, kiedy Monty wyraził niechęć względem upodobanego sobie przez Alty’ego miejsca.
Nie wiem czego chciałem. Czego chcę — odrzekł aż nazbyt szczerze, przecież powinien był raczej skinąć głową; owszem, właśnie tego, przyznać chłodno i z profesjonalizmem, skoro to właśnie o ten prosił go dzisiaj Monty. Monty prowadzony do jego prywatnego domu alkoholowymi krokami, roześmiany, nietrzeźwy i potykający się o własne nogi. Pełen profesjonalizm.
Póki co na to nie wygląda — sprzeciwił się z przesłodzonym, teatralnym uśmiechem, nawiązawszy do niedawnego upadku: chyba jednak nie potrafił chodzić. Nie tak, jak inni. Nie tak, by podbródek nie zakwitł czerwienią splątanych nóg; Alty sięgnął do kwitnącej tam krwi, okrążającej skórę w znanej tylko sobie samej konfiguracji zmarszczeń, mieszków włosowych i drobnych strukturowych zagłębień, maznął po niej kciukiem i obejrzał w wątłym świetle sypialnianej lampy. — Popatrz, krwawisz jednak na czerwono. Zaraz sprzedam tę nowinę gazetom; że wcale nie masz błękitnej krwi — oznajmił z miękką prowokacją, z przytłumionym zmęczeniem ciepłem wyzierającym z bladoniebieskich tęczówek. Znów się uśmiechnął, teraz prawdziwiej, szczerzej, czyściej. Niemal przekonująco, prawie bez permanentnie wsuniętego między wargi smutku. — To nie do końca dlatego — przyznał, opuścił spojrzenie na niewielki wykrój podłogi, zamyślił się. — Powiedziałbym, że możesz przenocować tutaj. Ale przecież ten dom ci się nie podoba. A poza tym jesteś zbyt grzeczny, żeby zostać tu bez wiedzy twoich rodziców i agentów.
ambitny krab
lunatyk
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Pękło mu coś w kolanie; bezszelestnie, niemal niezauważalnie, bo dopiero kiedy przesuwał się z jednego miejsca w drugie, odczuł ten promienisty, znany od kilku miesięcy ucisk — ten sam, który skrywał w sobie jego własne krzyki z nocy, w której zdawało się mu, że umiera.
Nie rozumiał, dlaczego pamiętał właśnie to: stojące w płomieniach auto, medyków układających go na noszach, a zapomniał o cieple poprzedniego życia, o każdym możliwym pocałunku, w którym zamknięte było szczęście, o twarzach, bez których jakby sam nie istniał.
Zignorował jednak to mikro-cierpienie; nie tylko przez zachowany w pamięci obraz dramatu, mokrej (nie tej możliwie wyczekiwanej) kompromitacji pod prysznicem, której towarzyszyć musiał właśnie Alty, lecz także dzięki nieprzytomności umysłu; mimo to wiedział, że jutrzejszego popołudnia przyjdzie zbudzić się mu z okrutnym, promienistym bólem całego ciała.
Byłoby łatwiej. Gdybyś wiedział — odbił się od własnego śmiechu, powracając do porzuconego tematu w chwilę po przyznaniu mu racji (bo może w istocie nie potrafił jednak: chodzić i żyć tak, jak inni); mimo to Monty także nie wiedział czego chce teraz, i czego oczekiwał od przyszłości — wątpił jednak, by zdołał wyplenić z siebie tę przedziwną potrzebę ustawiania swojej codzienności wokół Baltassare’a. — Możesz sprzedać co tylko chcesz — zezwolił z tą swoją rzekomo dostojną manierą; uśmiech błąkał się na jego twarzy, a on przybliżył się jeszcze o kilka cali do chłopaka — po to, by wyciągnąć dłoń zabrudzoną ciepłą, wodnistą krwią i przycisnąć ją do jego jasnego policzka, jakby w formie rytuału. — Może kiedyś zagram w jednym z tych barbarzyńskich filmów, i każą mi zrobić coś podobnego, i będę myślał wtedy o tobie, i będę widział tylko twoją twarz — wypowiedział na wdechu, wpatrując się w te jego piękne i skrzące się błękitem jezior oczy; przypomniał sobie o leżącym w jego własnym łóżku Finneasie i poczuł się podle. Pogubił się w tej swojej niewiedzy pragnień, w tajemnicach własnego życia. — Ty mi się podobasz; reszta nie ma znaczenia — to była śmiałość, na jaką mógł pozwolić sobie wyłącznie w tej jednej chwili: kiedy alkohol mącił mu w głowie, kiedy zniekształcał wypowiadane słowa. — Dasz mi chociaż koc i poduszkę? Twoja podłoga wydaje się całkiem wygodna, ale nie mogę ryzykować. Wyrzucą mnie z produkcji, jeśli będę miał całe posiniaczone ciało — nie wiedział, czy twarda struktura ziemi mogłaby przyozdobić go w ametystowe plamy; nigdy wcześniej nie spał w ten sposób. — Poza tym, nie jestem grzeczny — podkreślił, bo być może właśnie to jedno, po tak długim czasie, ubodło go najmocniej.

lotopałanka
.
baletmistrz, łyżwiarz — emocjonalny parias
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Byłem niegdyś szczęśliwy, choć tylko we śnie. Ale byłem szczęśliwy.
Ułożył willemowe słowa na własnym języku, zważył ich ciężar i zacisnąwszy usta, odczuł mdłą gorycz. — Gdybyś ty wiedział, też byłoby łatwiej — odbił dźwięk jak odległe echo, ginące daleko w przestrzeni, uciekające we wspomnienia, których nie odważył się przypomnieć. Pomyślał, że gdyby Monty wiedział, gdyby tylko pozostawił w pamięci ich nieudany i nużący, ale przecież kilkuletni niby-związek, gdyby zapamiętał swoją prośbę: żeby Alty już go nie szukał, żeby pozostał jak najdalej od niego, teraz nie zawierzałby swoim złudnym krokom, prowadzącym go pod baltazarowy adres. Zostawiłby go w tamtej chłodnej odległości, którą im sprezentował, a Alty nie uśmiechałby się bezsilnie w obliczu willemowego uroku, nie odnajdywał bezpieczeństwa w znajomej nucie dawnych perfum i nie pozwalałby na bezwiedne snucie nierzeczywistych, ale wspólnych mrzonek, jakby naprawdę była im pisana jakakolwiek przyszłość.
Nie lubię mediów, niczego im nie powiem — obiecał cicho i niepotrzebnie; przecież żaden z nich nie oblekał swoich słów szczerością — Alty ani przez moment nie zamierzał oferować czupurnych doniesień o aktorskim życiu za sowitą gotówkę, a Monty mu na to nie zezwalał. A jednak w tym jednym, bezszelestnym wyznaniu kryła się prawda, taka zakorzeniona w odległej przeszłości: kiedy Monty porzucił go, a Baltasar nie stawił się na mistrzostwach olimpijskich, wypisywano o nim najrozmaitsze tytuły na łamach gazet, rozdmuchane doniesienia o wzgardzonej matce, kąśliwe komentarze dołączone od rodziny zastępczej. Nienawidził medialnego zainteresowania.
Tymczasem pragnął willemowych bełkotów: odważnej produkcji filmowej, w której Monty poszukiwałby tylko baltazarowej twarzy, jego pożądania i uwielbienia, uwagi i uśmiechów, wspólnego ułożenia się w łóżku i obudzenia się przy sobie już o jaskrawym poranku.
Księżniczki nie mogą spać na podłodze. Możesz położyć się obok mnie — roześmiał się, czując, jak willemowa krew tężeje na jego policzku, napinając kontrastującą z jej jarzębinową barwą bladą skórę. Dźwignął się wówczas z ziemi, zwinnie i gładko, nie musząc podpierać się o krawędź łóżka — z lekkością wyniesioną jeszcze z rozległości lodowiska, tanecznej sali, nieustających treningów. A potem podał rękę Monty’emu.
Wyjrzał jeszcze za drzwi, zapytał, czy jest do czegoś potrzebny, zapowiedział przedłużającą się o całą noc obecność Monty’ego; jest nietrzeźwy, w tym stanie nie wróci, a potem wrócił, zapomniał o krwi kreślącej się na jego twarzy, ułożył się na materacu bokiem sylwetki i podparł policzek na wierzchu dłoni. — Tęsknię za tobą, Monty — wyznał półszeptem i z nieśmiałością, z nieoczekiwaniem paraliżującym na moment aparat mowy. Z wilgotniejącymi oczyma, tęczówkami powiększającymi się za sprawą dodatkowej, szklistej powłoki. — Ale tak bardzo cię nie lubię.
ambitny krab
lunatyk
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Nieświadomość miała towarzyszyć mu jeszcze przez jakiś czas (a potem, pewnego dnia, zaskoczyć go miała swoją brutalnością; rozszerzając oczy i serce w wyrazie zaskoczenia, skłonić do zadania jednego, nieprzyjemnego pytania: czy możliwym było to, że tak bardzo obawiając się prawdy na temat swojego życia, specjalnie tkwił w tej niepamięci) — gorzka, brunatna, cierpka. Ile razy miał się jeszcze zastanawiać — w spokoju codzienności bądź mglistej powłoce upojenia — nad sensem postawionych zdań, nad ukrytymi w nich znaczeniami. — Och, ale ja wiem. Chcę, żebyśmy razem pracowali — wybełkotał z konsternacją, sądząc, że było to oczywiste. Że ku temu właśnie dążyli, chociaż może Alty jeszcze o tym nie wiedział. — To dobrze, ja też nie. Chociaż czytam wszystko, co o mnie kiedyś pisali; szukam jakichś śladów siebie — wyznał, choć uczynił to ze wstydem: wzdrygał się pod naporem tych wszystkich kolorowych nagłówków, zdjęć wykonanych z ukrycia, poważnej i nieprzyjemnej twarzy, która tylko z założenia należała do niego.
Jestem jedyną księżniczką bez królestwa — zmarkotniał, choć z uśmiechem i wesołością; nie lubił, nawet w alkoholowym zapomnieniu, tych wszelkich królewskich porównań. Docinek, które czynił tylko Alty; a może tylko w jego ustach brzmiały w sposób głośny i wyraźny. Podał mu jednak z wdzięcznością rękę i pozwolił swemu ciału w chwiejnych kilku ruchach podnieść się ziemi; do łóżka położył się dopiero wtedy, kiedy zrobił to Alty, uprzednio ściągając buty. Wiedziony jego śladem także położył się na boku, a jasne strąki włosów opadły mu na czoło, przysłoniły jedno oko. — Dlaczego? — ośmielił się tylko zapytać, a serce zabiło mu m o c n i e j; wyznanie przeczyło wszystkiemu, co się między nimi działo — tak niewiele dni spędzili razem! A Monty przez cały ten czas sądził, że łączy ich tylko nienawiść, nic więcej; czym więc mogła być tęsknota? — Ale może jednak mnie polubisz. Jeśli się postaram, a ty dasz temu szansę — powiedział błagalnie, z namiastką strachu: nie wiedział, jak zareagować ma na szklistość jego zachowania, tak nieoczekiwanego i kruchego.
lotopałanka
.
ODPOWIEDZ