adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Duszny bar usytuowany w ciemniejącej wraz z każdą kolejną godziną dzielnicy, wciśnięty pomiędzy dwa niezgrabne, stare budynki (sprawiając tym samym wrażenie nieprzystępnego i niekoniecznie atrakcyjnego), stał się w minionym czasie jego mekką. Jeśli tylko praca pozwalała mu na wolny wieczór, Ben niezwłocznie wychodził z domu; bar mieścił się zaledwie dwa kilometry od jego nowego, pachnącego książkami i kawą małego mieszkania, którego barw nie potrafił znieść.
Z rzadka korzystał z taksówki; nie przeszkadzał mu wolny krok wieczornego spaceru, odbywającego się w mieście tak niepodobnym do Lorne Bay. Często bywał zaczepiany, proszony o rady i polecenia; raz zaprowadził do baru trzy kobiety, które do Cairns przybyły na wakacje, ale po dotarciu na miejsce już więcej z nimi nie rozmawiał. Czasem bez słowa mijał osoby niepewnie zerkające w rozświetlone ekrany telefonów, poszukujące bez powodzenia miejsca, do którego sam zmierzał. I dopiero dziś, dostrzegając z daleka wysokiego mężczyznę, wpatrującego się niepewnie w tabliczkę z nazwą ulicy, zmuszony był zmienić pewien element swojego rytuału.
Terence — przywitał go z nieprzyjemnym, choć obojętnym uśmiechem; skinąwszy głową, pchnął go łokciem w przeciwnym kierunku, wiodącym ku ciemnej i pozornie spokojnej okolicy. Nie odzywał się potem. Wyprzedzał go o pół kroku i odmawiał zerkania w jego kierunku. Nie pamiętał, kiedy widzieli się po raz ostatni; nie pamiętał także, dlaczego w swoich telefonach mają wciąż zapisane swoje numery. Kiedy jednak Burkhart zadzwonił i poprosił o spotkanie, Benjamin rezygnując z zaczepek barwiących ich dawną, nieprzyjemną wojnę, podał mu nazwę baru, w którym mogliby porozmawiać.
Chociaż może chodziło właśnie o to, że Ben od samego początku wiedział.
Że nie będą rozmawiać.
Głośna, klubowa muzyka powitała ich już kilka kroków przed wejściem — kolejka, uformowana z sześciu bądź siedmiu osób, oczekiwała niecierpliwie na możliwość wejścia do środka. Ben wyminął wszystkich, przywitał się z bramkarzem i w akompaniamencie niezadowolonych westchnień wprowadził Burkharta do środka. — Czego się napijesz? — pytając wskazał mu w miarę cichy zakątek baru, w którym mogliby, cóż, rozmawiać. Nie obchodziły go słowa, które mieli ze sobą wymienić; zbyt wiele ich padło w tej ich wspólnej, nieszczęsnej przeszłości. Kiedy więc Terry zdradził mu swoje upodobania, Ben na kilka chwil zniknął pośród bawiących się gości lokalu, powracając po dwóch minutach z kieliszkami i butelką wybranego przez mężczyznę alkoholu.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Niegdyś uniesiona wysoko głowa, w ten dumny i momentami nonszalancki sposób, z rozwartymi szeroko bystrymi oczyma i szelmowskim uśmiechem poruszającym wargami, zawsze wiedząca, gdzie akurat zmierza, teraz opadała obojętnie w wyżłobienie między obojczykami, przypalając włókna wyblakłych tęczówek jakby jarzeniowym światłem telefonu. Tam, na jego wyświetlaczu, Terence Burkhart od kilku minut (raptem trzech czy może już dziesięciu?) próbował rozwikłać najcięższą z zagadek tego miesiąca, dotyczącą lokalizacji nowo otwartego, popularnego przede wszystkim w gronie młodych, pięknych i niekoniecznie bogatych umysłów baru. Jeszcze kilka lat temu odnalazłby wśród nich swoje specjalnie dedykowane mu miejsce. Jeszcze kilka lat temu wiedział, jak prowadzi się lekkie dyskusje i zaczepne dialogi — nie za bardzo bystre, niezaprzeczalnie jednoznaczne, z całą pewnością przyjemnie skropione alkoholem. Jeszcze k i l k a lat temu pierś wypełniałaby wyrachowana swoboda w gestach i krokach, a otoczkę dla niej tworzyłby misternie skrojony, nieprzyzwoicie drogi czarny garnitur, z którym rozstawał się jedynie odświętnie a więc w całkiem innych okolicznościach, niż reszta świata. I wówczas, tego bliżej nieokreślonego czasu uwieszonego przeszłości, w sposób mrowiący we wszystkich odpowiednich częściach ciała, u j ę ł o b y go ostentacyjnie obojętne obejście blondyna, jedynie w przestrzeniach rozciągających się za źrenicami zdradzające prawdę.
Teraz jednak odczuwał delikatne zakłopotanie.
Niektóre nawyki się nie zmieniają, hm? Często tu przychodzisz? — wiedział, że tak; odpowiedziało mu rozpoznanie migoczące w ciemnych oczach pozostawionego za drzwiami bramkarza.
Płowowłosy mężczyzna ledwie chwilę temu dotarł do stolika z niedorzecznie zapełnioną procentami b u t e l k ą; nie w połowie pustą szklanką pełną kostek lodu i być może — w zależności od wyboru — okrągłym plasterkiem barwnego owocu. Terence w krótkim czasie jego nieobecności zastanawiał się tylko, czy i jego niezdrowe nawyki wciąż gnieździły się gdzieś wewnątrz piersi — o czym, już wkrótce, miał się zresztą przekonać. — Słyszałem, że otworzyłeś swoją kancelarię — dodał w formie nie tyle czystego, przyjacielskiego (jakby kiedykolwiek nimi byli) zainteresowania, a raczej prostej kurtuazji, podpowiadającej “nieuprzejmie jest przechodzić od razu do konkretów”. Szczególnie, że w jakiś nieodgadniony jeszcze, skomplikowany sposób zmuszony był mężczyznę do siebie przekonać.
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Chociaż bar znajdował się zaledwie kilka minut drogi od morza, nawet stojąc pod oświetlonym, mieniącym się różowo-żółtym blaskiem szyldem Złota Krewetka, czuło się smak i zapach oceanu; wystarczyło niekiedy przejechać czubkiem języka po wargach, by poczuć ten słonawy klimat Cairns. Benjamin nie powiedziałby, że jest stałym bywalcem tego miejsca, że skala nawyków ulega zmianie i że w jego przypadku powrót do dni, podczas których się znali, jest niemożliwy, ale znajomość tych wszystkich szczegółów na temat okolic przeczyła ów założeniom. — Czasem — rzucił więc z tą swoją obojętną, ale uśmiechniętą miną, wzruszając lekko ramionami. Kiedy przeciskali się między klientami, Ben ujął lekko łokieć Terry’ego i zwrócił jego uwagę na ustawiony przy barze (niepasujący w niemal brutalny sposób do wnętrza) drapak (a w zasadzie wieżę, przedwcześnie udekorowaną w świąteczne ornamenty, takie jak śnieżynki, renifery, bombki czy sanki), na którym wylegiwał się śnieżnobiały kot. — Mówią na niego Psotnik; nie wiem, jak udało się im zdobyć zgodę na trzymanie go w tym miejscu, ale pozwalają mu chodzić po całym barze. Więc nie panikuj, jeśli wskoczy ci na kolana — zaśmiał się, odczuwając coś na kształt skrępowania; poczuł się tak, jakby w oficjalny sposób zadeklarowali chęć do wybrania się na spóźnioną o kilka lat i całe morze niepotrzebnych kłótni randkę, a nie spotkanie, które, jak podejrzewał, miało być wyłącznie biznesowe.
Skinął głową, kiedy po powrocie ustawił alkohol na stole; usiadł obok niego, a nie naprzeciwko. — Szukasz pracy? Mówiłem mojemu ojcu, że popełnia błąd, kiedy… no wiesz. Naprawdę przykro mi z powodu całej tej sprawy — nie tylko zwolnienia, ale też afery, która się do tego przyczyniła. Przykro było mu z powodu jego brata, choć wcześniej nie pomyślał nawet o tym, żeby odnaleźć kontakt z Burkhartem, żeby udzielić mu wsparcia. Nie byli przyjaciółmi, ale Ben zwykł przecież omijać niepotrzebną wrogość, zasłaniać ją czystą i niewymuszoną sympatią. Istniał jednak powód dystansu, który trzymał go z dala od mężczyzny; z tej samej przyczyny bez zadawania zbędnych pytań zgodził się z nim spotkać tego wieczora. — Czy to nie śmieszne, że do świąt zostało jeszcze tak dużo czasu, a wszyscy zachowują się tutaj tak, jakby miały być już jutro? — wpatrywał się w klientów, oddalonych barmanów; wypatrzył kilka plastikowych ozdób, sztuczne drzewko, zapisane w menu potrawy, które pojawiały się wyłącznie zimą. Poszukiwał wzrokiem tych wszystkich absurdalnych barw typowych dla grudnia (którego nadejścia wolałby uniknąć), byleby tylko nie skupiać swojej uwagi na Burkharcie, którego zwykł nienawidzić tylko dlatego, że tak było łatwiej.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Dreszcz smagających go słów niemal zaszemrał wyraźnie, roznosząc się echem po zastawionych sylwetkami ścianach baru, kiedy wspinając się brutalnie wypustka po pagórkowatej wypustce kręgosłupa, powykręcanego teraz do w miarę swobodnego, ale wciąż całkiem zgrabnego siadu, dosłyszał nie tylko tę konkretną sugestię (czy pragnie na nowo nawiązać z jego rodziną współpracę, jakby nie sparzył się wystarczająco poprzednio), ale też fakt, że Benjamin zagłębił się w przeszłość odrobinę za bardzo; och, a poza tym może delikatnie onieśmielał go jeszcze tak bezpośredni rozstaw ich ciał, znajdujących się obok siebie zbyt blisko i zbyt szybko. — Nie, nie szukam pracy. Nie obraź się, Ben, ale twoje nazwisko jest ostatnim, z którym znów chciałbym związać się zawodowo. A Gregory’emu serdecznie ode mnie podziękuj — mruknął tonem teoretycznie zjadliwym i pełnym skargi, z drugiej drażniącym się w ten nieszkodliwy, swobodny i p r z y j a c i e l s k i sposób — bo przecież teraz odgrywali przyjaciół, prawda? Wcześniej, te kilka a nawet kilkanaście lat temu, nie tylko nigdy nie pomyślałby o nich jak o dobrych znajomych, mogących spotykać się bez kontekstów i bez ryzyka wsunięcia się pod to samo prześcieradło, ale i nie oszukiwałby się, że Ben rzeczywiście będzie skłonny mu pomóc. Zamiast tego uzbroiłby się w zuchwały i zaczepny humor; mówiąc: och, spokojnie, nigdy nie panikuję, kiedy coś albo k t o ś wsuwa się na moje kolana, nawiązując do przestrogi o miejscowym kocie, bez wstydu naruszającym cudzą prywatność. Może pozwoliłby sobie na śmielsze, płynące wraz z alkoholem naruszającym nurt żył: nie zdoła (wskoczyć), jeśli go uprzedzisz, albo coś równie niezgrabnego i bezceremonialnego. — Nie wiem, pewnie tak — odrzekł zwyczajnie i dość nudnawo, wzruszając niewinnie ramionami — nie miał ani przebiegłych i błyskotliwych żartów (o kotach czy nie o kotach), ani żadnych uwag względem popadających w świąteczną gorączkę klientach. Zamiast więc zainteresować się tematem bardziej, uprzejmiej, w ten wyrachowany sposób mający nagrodzić go nie tylko atencją Bena, ale przede wszystkim spełnieniem własnej prośby, zaplótł palce wokół lepkiego kieliszka (a jednak Benjamin musiał rozlać kilka kropel w drodze do stolika) i pociągnął kilka treściwych łyków, odciskając szkło nie tylko z łoskotem na blacie, ale i rysującym się tam mokrym okręgiem idealnie dopasowanym do jego dna. — Nie jestem tu nawet dla siebie. Osoba, na której mi zależy, potrzebuje spotkać się z kimś, kogo okazuje się, że bardzo d o b r z e znasz — niemal w y k r z y c z a ł w narastającym gwarze. — I jak, myślisz, że jesteś dzisiaj w humorze do takich poświęceń, czy marnuję czas? — dopytał po jeszcze jednym hauście gryzącym przełyk.
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Na butelce zbierał się już szron kruszonego chłodu, kiedy Benjamin niedbale rozlewał do szkieł hojną zawartość trunku; zaśmiał się, a potem kręcąc głową upił pierwszy, gorzki łyk dzisiejszej destrukcji. — Twoje rodowe jest dużo lepsze — wysnuł z niewinnością pasującą do tego, jak wyglądał (rozbiegany wzrok, niesforność opadających na twarz kosmyków włosów, lekko rozchylone usta, jakby przypadkiem, jakby wcale nie zadbał o to, by przyciągać spojrzenia innych), co w tak w przedziwny, a jednak ujmujący sposób kontrastowało z tą chwilową gruboskórną namiastką przeszłości: zaserwowaną jakby tylko w celu umocnienia struktur ich znajomości. Miał wrażenie, że kiedy się poznali, byli zbyt młodzi by pojąć sens swojej nienawiści. — Wcale się nie dziwię, że nie chcesz. I myślę, że Burkhart bardziej do ciebie pasuje; brzmisz teraz m i l e j — kończył już pierwszą porcję ucieczki — tej jedynej, rozsądnej, mogącej przynieść mu przynajmniej kilkadziesiąt minut szczęścia — po czym ponownie napełnił kieliszek alkoholową trucizną. — Jestem zawsze gotowy do jakichkolwiek poświęceń — odpowiedział z cieniem goryczy, nie usiłując nawet wykrzesać z siebie możliwego zaskoczenia: wiedział, że ich spotkanie było wynikiem wyłącznie przymusu, że znów się czegoś od niego oczekiwało i że nawet gdyby odmówił, w ramach jakiejś nauki podłości, pożałowałby tego już następnego dnia. — Kogo tak dobrze znam? Mam tylko doprowadzić do spotkania tej tajemniczej dwójki, to wszystko? — zdawało się mu (a kolano jego napotkało w tym samym czasie nogę Burkharta, i nie cofnął go, ba, przybliżył się jeszcze bardziej, więc dotykali się już bardziej, chociaż wciąż przypadkowo), że nie napotka większych trudów; spodziewał się prośby wiążącej się z jego ojcem, a wtedy może naprawdę musiałby odmówić; skoro jednak wykluczyli jego obecność na samym początku, Benjamin uznał, że nie istnieje nikt inny, kogo namówienie na rozmowę z kimś dla Terence’a ważnym, mogłoby wpleść do jego życia dyskomfort. — Wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiałem, ale to jednak takie oczywiste. To, dlaczego mój ojciec chciał, żebym cię nienawidził — nie było to kwestią, nad którą należało się zastanawiać: ojciec naprawdę dbał o to, by Benjamin reagował wściekłością na każdą obecność Burkharta w tym ich świecie, który przecież nigdy nie był dla niego ważny. I może faktycznie podsycanie gniewu w jego sercu miało go po prostu trzymać z daleka, może ojciec spodziewał się ich romansu, może musiał powstrzymać jego możliwość już na samym początku.
ODPOWIEDZ