zawód matki, malarz i student — lorne bay
23 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
madness in great ones must not unwatched go
001.
ulysses c. finley & candela fitzgerald
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.



Słońce przedzierające się przez chmury płynące leniwie po niebie o pięknym błękitnym odcieniu, po pewnym czasie zaczynało sprawiać niemały dyskomfort. Ze zrezygnowaniem mrużył jasne oczy, starając się prędko dokończyć niewielki szkic kreślony w starym notesie. Linie nanoszone ołówkiem średniej twardości były krzywe, nieprzemyślane, nieidealne — wszystko nie tak jak powinno! Drażniące niepowodzenia rozchodziły się rosnącym bólem w okolicach skroni; w tej walce musiał wrócić na tarczy i oddać zwycięski punkt niemożliwym australijskim upałom.
Z frustracją podniósł się z piaszczystego podłoża, by z wolna rozejrzeć się po wybranej przez niego plaży. Powrót do Lorne Bay sprawiał, iż w jego sercu wręcz zakwitały na nowo kwiaty po długiej i srogiej zimie. Przebudzał się z letargu na otaczającego go piękno, choć błogie z a p o m n i e n i e nie było dla niego zbyt łaskawe. Nawet, teraz gdy dni ciągnęły się leniwie... on powracał myślami do czerwieni brudzącej jego dłonie — zmyj się, zmyj s... niech mnie piekło pochłonie. Bo w tych g o r s z y c h dniach, kiedy unosił ręce ku twarzy, nadal zdawało mu się dostrzegać pozostałości po krwi; winie, jego bardzo wielkiej winie! Zastygał w obawie, iż ktokolwiek inny dostrzegłby wspomnienia w nim wymalowane.
Ulysses przygryzł boleśnie dolną wargę, pragnąc sprowadzić się do otaczającej go rzeczywistości. Do prażącego słońca, przed którym jego ramiona ratowała wyłącznie biała lniana koszula. Wszakże w swoim ogromnym roztargnieniu nie pomyślałby o żadnym innym zabezpieczeniu od żaru zalewającego z nieba okolice. Strzepnął jeszcze niedbale piasek oblepiający jasne spodnie, by wyruszyć w dalszą wędrówkę brzegiem. Nie obierał konkretnego celu, starając skupić się wyłącznie na falach muskających jego bose stopy. Chłód, jaki dawały, kusił do zanurzenia się w całości pod taflą wody — prosto do ciemności głębin.
Napisz do niej — powtarzał bezgłośnie jak mantrę, czując ciążący mu nagle telefon komórkowy w kieszeni. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie do zaburzenia matczynego toku dnia. Zapytałby, jak się czuje? Czyż przez całe swoje życie nie zdążył pojąć, jak wielkim nieporozumieniem są jego uczucie?
Ale potrzebował jej — nawet jednej wiadomości dającej pozory, że zależało jej na własnym synu.
Uniósł spojrzenie ku górze, wstrzymując na moment dech w piersiach. W prawdziwym skupieniu podziwiał latarnię morską, a nostalgia delikatnie ściskała go za serce. Wiatr targał mu włosy, chociaż wcale nie przejmował się układaną mu morską bryzą chaotyczną fryzurą. Młody Finley starał się dotrzeć w umyśle do tych bliskich sercu obrazów z dzieciństwa, którymi niegdyś karmił się na wygnaniu na obczyźnie. Starannie malował krzywe zwierciadło rzeczywistości, w jakiej dorastał; ciepło domowego ogniska, szczery płacz i niedoskonałość.

candela fitzgerald
in your love spell
morana
phineas woodsworth
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
010.
cze­mu ty się, zła go­dzi­no, z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
{outfit}
Zatańcz ze mną jeszcze raz.

Płomienie atakującego słońca - oślepiały jej twarz. Szła, wydawać się mogło, że biegła. Klatka piersiowa Candeli Fitzgerald poruszała się w niejednoznacznym tempie. Nie mogła złapać oddechu, przez chwilę - przez moment kurczowo łapiąc się za brzuch. Zrobiła to! Odeszła, zrezygnowała - wyszła; rzuciła. Opuściła jedyne co jej znane - strach jednocześnie przeplatał się z dumą. W wiarę w samą siebie, w to - że nic nie stało na przeszkodzie aby szła za głosem serca. Czy naprawdę to potrafiła? Musiała się zatrzymać - odetchnąć; przemyśleć swoje kolejne kroki - ale kiedy stała, kiedy smukłe ciało nie drgało od ruchów - przerażenie powracało niczym uderzenie komety. Wiedziała, że to się zbliża - musiała w końcu podjąć jakąkolwiek decyzję.
Przetrwa. Da radę. Odda się ku przeznaczeniu.
Niekiedy czuła, że kryzys tożsamości odbierał cząstkami jej duszę, zabierał chęć z współgrania ze światem - wysuszał ją. Wielokrotnie zastanawiała się - co mogło być jego przyczyną - lecz prawdę od samego początku miała wypisaną na twarzy. Musiała tylko zajrzeć głębiej, dostrzec te znaki - a wtedy pozwolić aby nadszedł czas apokalipsy.
W pierwszym odruchu nie dostrzegała nikogo w pobliżu - wolność jaka otaczała blondynkę jednocześnie wyzwalała jakiekolwiek pohamowania. Oddech spowalniał, ciało przestało drgać - nerwowość odchodziła w siną dal. Dopiero teraz mogła się wstrzymać - z krzyżowanymi rękoma w milczeniu obserwując naturę - na własnej skórze odczuwając jej niezależność.
Tym chciałaby być - ptakami unoszącymi się w powietrzu, w zaledwie kilku machnięć skrzydeł. Unosiłaby się wyżej i wyżej - ku niebu, by móc jeszcze bardziej chłonąć jego piękno. Ciepłym wiatrem przemierzającym miliony kilometrów, by dotknąć - każdego ciała, każdego boskiego stworzenia. Gorącą od słońca wodą - pozwalającą żyć wszystkim istotom - niezależnie czy w głębinach, czy poza nimi. To musiało być oczarowujące - doskonałe.
Usłyszała kroki - nie przestraszyła się, Lorne Bay choć małe wciąż posiadało wiele nieodkrytych ścieżek. Ciekawość nie ustąpiła - odwróciła głowę - z początku na moment, na sekundę - później na dłużej. Musiała się przyjrzeć, musiała ostrożnie przeanalizować twarz nieznanej istoty. Pięć uderzeń serca.
Czy to było m o ż l i w e?
Zjawił się tak niespodziewanie, właśnie teraz - w danym fragmencie egzystencji Fitzgerald, w której go nie wyczekiwała. Nie znali się, nie znali swoich imion - prawdziwych tożsamości - ale wtedy pod osłoną nocy, w blasku księżyca - gdy świat postrzegał ich jako przeklęci kochankowie - nawzajem odkrywali własne dusze i pragnienia - dziś to wszystko wydawało się takie nieprawdopodobne. - Jesteś prawdziwy? - czy to był wytwór jej wyobraźni?
ambitny krab
nick autora
brak multikont
zawód matki, malarz i student — lorne bay
23 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
madness in great ones must not unwatched go
Bez uczuć.
Dławiący ucisk w gardle, który towarzyszył mu od dziecięcych lat, stawał się teraz wyznacznikiem każdego ruchu. Zbyt emocjonalnego i nieporadnego, gdy pragnął wykonać go ku mamie. Doskonale znał słowa, jakie mogły paść z jej ust w odpowiedzi — boleśnie wkradające się pod jego skórę. Pomimo tego nigdy nie potrafił się przed nimi schronić, by ze złudną nadzieją wyglądać za nawet najmniejszą iskierką matczynej troski. Bezpiecznym ujściem do potoku emocji wydawały się wyłącznie płótna; przestrzeń należąca wyłącznie do niego, gdzie taniec barw nie gasł w narzucanych mu ramach.
Brał leki — codziennie rano wykonywał ten przeklęty rytuał, by schwytać swoją gwałtowną duszę i nie walczyć zawzięcie z każdym dniem. Układał starannie rządek z tabletek o różnym kształcie, popijanych następnie szklanką wody przygotowanej wcześniejszego wieczora i ustawianej w t y m samym miejscu — zawsze i niezmiennie od jego śmierci powrotu do Lorne Bay. Trzymał się kurczowo wyrobionego schematu, wypełniając początki każdego dnia mechanicznie wykonywanymi powinnościami. Nic nie zostawiał przypadkowi, a żyjący w nim chaos nie targał nim z tak niebywałą siłą. Zmrużył jasne oczy, gdy słońce skutecznie utrudniało mu nieśpieszne podziwianie otoczenia, bo spokój był teraz jego największą zaletą.
Ze snu na jawie — a może właśnie do niego — wyrwał go plątający się w uderzeniach fal kobiecy głos. Chwila niepokoju nie pojawiła się wraz z nim, gdyż cudza obecność nie sprawiłaby mu w prawie żadnym wypadku dyskomfortu. Nie wędrował brzegiem plaży w poszukiwaniu samotności, więc mijane osoby bez większego znaczenia wtapiały się w malowane wokół niego obrazy. I teraz zapewne, z niewątpliwą ciekawością czającą się w sercu, doszukiwałby się najzwyklejszej pomyłki w tym dość nietypowym pytaniu.
Czy jesteś prawdziwy?
Wzrok spoczął na kobiecej twarzy utkanej z sennej mary, a do niej już kiedyś doprowadziły go objęcia Morfeusza! Przełknął ślinę, rozważając nad prawdopodobieństwem obecnego spotkania. I jakby w obronnym ruchu przycisnął notes do klatki piersiowej, choć nic już nie zdołało przysłonić go przed jej spojrzeniem — nieznajomej tancerki, która jednej z nocy własnymi krokami malowała konstelacje na niebie. Oddychał nerwowo, zanurzając się głębiej w przeszłości — stój. Zatracenie się w tym nietrzeźwym od szaleństwa czasie kusiło nostalgiczną potrzebą do głębokich uczuć; tęsknoty, bólu i pasji do życia. Jednakże kąciki ust Ulyssesa drgnęły wyłącznie w łagodnym uśmiechu, za którym do perfekcji opanował już skrywanie własnych obaw.
Błagam, nie sprowadzaj na mnie chaosu — chociaż nigdy nie po drodze było mu do wszelakich bóstw, to słowa w myślach wypowiadał z żarliwością, z jaką nie jeden wierny oddawał się swoim modlitwom.
A jeśli nie jestem? Pozwolisz, żebym przeminął wraz z wiatrem?Zapomnisz? Tak prosto w założeniu było puścić ku niebu zamglone wspomnienia, by wypowiedziane tamtej nocy tajemnice rozpłynęły się w zapomnieniu lśniącym promieniami słońca.





candela fitzgerald
in your love spell
morana
phineas woodsworth
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
Pomyliła się.Powinna uciekać.
Gdy organy niebios melodii przekraczały wszystkie jej granice moralności. Muzyka płynęła w jej żyłach starając się ukoić ból i zapomnienie. Bo zapominała, uciekała do tańca - plączącego się z żalem i utrapieniem. Dokładnie tak jak jej ojciec do alkoholu. Michael Fitzgerald było okrutny, był zjawą - był potworem. Za każdym razem gdy doskwierała jej samotność, lub poczucie obłudy - pojawiał się w jej umyślę niczym najgorsza z możliwych pieśni.
Pamiętała jak przekraczał uliczki Lorne Bay, jak witał i zanikał w jego murach. Często go poszukiwała oszukując samą siebie, że w końcu go odnajdzie. I znalazła w ostatecznym rozrachunku między nim a piekłem niebem - kiedy znajdował się w pół leżącej pozycji, otoczony w ziernistychlenistych krzewach. Wtedy nie mógł nic zrobić, ani się poruszyć - złapać oddechu, lub chwycić za kolejną butelkę najtańszej whisky. Przepadł w zapomnienie. Niekiedy obawiała się (albo bardzo tego chciała), że podzieli jego losy - że rozpłynie się przy pierwszym lepszym powiewu wiatru. Rozkruszy się na najdrobniejsze kawałki.
Lubiła żyć.
Otaczać się ciepłem fal, czuć na swej skórze nieskazitelne piękno przyrody. Lubiła żyć, bo lubiła być wolna. Kiedy żadne nakazy i zakazy nie wkraczały na jej drogę. Może dlatego tak często uciekała - może to odzwierciedlało jej duszę. Ucieczki były potrzebne, by mogła egzystować. Taka już została stworzona - bądź nikt nie zdołał jej inaczej wychować.
Błękitne oczy skanowały bladą cerę towarzysza, pełne wargi delikatne drgnęły w niemrawym uśmiechu. Rozpoznawali się - choć nie było jeszcze wiadome, czy to dobrze. - Wtedy powiedziałabym Ci, że powinieneś uciekać. - słowa nie stanowiły ostrzeżenia, a ratunek. Lorne Bay nie było dla takich ludzi jak stojący przed nią bezimienny. Sama się tu dusiła, krztusiła - instynktownie przez lata pragnęła się wyrwać. Zawsze jednak wracała, opadała na znajome miejsca - na nowo wkraczała w szereg wszystkich obecnych. Ulysses miał szansę - odizolować się od świata, który nie podejmował żadnych prób by ich rozumieć. Takich jak oni. Słynących z braku dostosowania do społeczeństwa. Innych, niepojętych - wytykanych palcami. Obawa, że te miejsce go zniszczy - narodziło się w umyślę Candeli w sposób natychmiastowy, nie była gotowa go uchronić - skoro samej siebie nie uratowała. - Dlaczego Lorne Bay? - co go skłoniło, co przyciągnęło do miasteczka, które nie reprezentowało nic - co mogłoby mu pomóc odnaleźć siebie. Obydwoje mieli kryzys tożsamości, obydwoje wirowali na zbyt białym, mało istotnym płótnie. Czasem czuli się niczyi, czasem wierzyli w to, że istniała istota skłonna wydać im ostatni rozkaz. To musiało być złudne, za długo obłuda kierowała ich ocaleniem.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ