kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Jutro nie nadeszło prędko.
Po tym, jak spędzili w swych ramionach dziesięć, piętnaście minut, Vincent jako pierwszy wymknął się z łazienki. Wpadł na Yvette przed domem, podenerwowaną, obrażoną. — Szukałam cię — warknęła z pretensją, czym nie był w stanie się przejąć. — To duży dom, Yvette — odparł obojętnie, kierując się w stronę bramy. Zamówił taksówkę, a ona nie była z tego powodu szczęśliwa. Powiedziała, że przez niego osiwieje. Zapytała, czy nie mógłby choćby udawać, że zapałał sympatią do Terence’a; on jest dla mnie ważny, Vinnie, musisz go zaakceptować. Wsiadając do taksówki odparł, że spróbuje. I, nie wiedzieć czemu, wyznał jej prawdę. — Jutro do niego zadzwonię, może gdzieś razem wyjdziemy. Więc on odjechał, szczęśliwy, a Yvette została, równie szczęśliwa. Powinien pewnie odczuć wyrzuty sumienia, ale po raz pierwszy od dawna nie potrafił zedrzeć ze swej twarzy uśmiechu.
Następnego dnia Yvette obudziła się chora i zażądała, by się nią zajął.
Kolejnego Terry nie potrafił znaleźć wolnej chwili.
Potem Vincent miał kilka koncertów, migrenę i spadek formy. Myślał sobie: dlaczego ktoś taki, jak Terence Burkhart, miałby się tobą interesować?. Albo: nie zasługujesz na tak wielkie szczęście.
W końcu jednak, w tydzień po incydencie w obcej willi, Vincent zadzwonił do niego z dobrymi wieściami. Yvie pojechała z przyjaciółką do Sydney na kilka dni, on sam się już czuje lepiej (wbrew przerażeniu, dzwonił do Terry’ego codziennie, nawet jeśli rozłączał się po niecałej minucie) i chętnie się z nim spotka. Jeszcze dzisiaj? Dzisiaj. O której? O siódmej, może być? Przyjadę po ciebie. Bo to przecież miała być randka.
Więc chwilę przed dziewiętnastą — słońce przed momentem skryło się za horyzontem — wysiadł z auta zaparkowanego przed luksusowym apartamentowcem. Nie przejmował się tym, że ktoś mógł ich zobaczyć. Rozpoznać. Nie mogli się zachowywać co prawda jak na prawdziwej randce, ale jednocześnie nie musieli udawać, że nie cieszą się na swój widok. Bo gdy Vince stał, oparty o swój samochód, a Terry zjawił się w zasięgu jego wzroku, uśmiechnął się tak szeroko, tak radośnie, że przez chwilę poczuł się kimś zupełnie innym. — Cześć — przywitał się więc bez zbędnej wylewności; pozostało mu sobie wyobrazić, jak ściska go na powitanie i jak Terry nie chce go ze swych objęć wypuścić. Jeszcze chwila, powiedziałby, a Vince, niby z przekąsem odparłby, że nie może tu parkować za długo. Więc tylko skinął głową. Powietrze było przyjemne — ciepłe, ale rześkie. Vince ubrany był w cienki karminowy półgolf i tradycyjne chinosy; mimo przyzwyczajenia ciała do australijskiej pogody, wciąż było mu zimno. Wyjątkiem była ta chwila.
Po tym, gdy Terry w końcu by się odsunął, Vincent otworzyłby mu drzwi. Absurdalna myśl. Zamiast tego polecił mu wsiąść (tak chyba mówi się do kolegi), a następnie sam wsunął się na miejsce kierowcy. — To w sumie niedaleko, mogliśmy pewnie po prostu się przejść — rzekł w formie wyjaśnień, z lekkim zawstydzeniem. Ale czy Terry lubi spacerować? Miał się dopiero dowiedzieć.
Po kilku minutach faktycznie byli już na miejscu. Vince zaparkował przed budynkiem wyglądającym jak ruina, z którego mimo wszystko dobiegała cicha, wesoła muzyka. Nie czekał, aż Terry do niego dołączy; podszedł do ciężkich, magazynowych drzwi i zastukał w nie kilkakrotnie. Trochę się denerwował. Że Terry będzie niezadowolony, że spodziewał się czegoś innego. Nie istniało jednak żadne inne miejsce, które wprost, bez kłamstw, powiedziałoby: tym właśnie jestem.. Bo Vincent był właśnie jak ten umierający budynek.
Posłał mu uśmiech (na szczęście Terry do niego dołączył i czekał wraz z nim), a potem, gdy drzwi się otworzyły, wpuszczając na ciemną ulicę snop pomarańczowego światła, podobny uśmiech posłała im dwudziestoletnia dziewczyna, udekorowana na całej twarzy kolczykami. — Cześć Vincent! Cześć… — spojrzała pytająco na towarzyszącego mu mężczyznę, szerzej otwierając drzwi. — Możecie wejść, dzisiaj potrwa to chyba trochę dłużej. Kate nie potrafi zapamiętać tekstu — wyjaśniła, a Vincent wymamrotał coś w stylu “w porządku”, po czym, nie czując już skrępowania, sięgnął po dłoń Terry’ego i splótł ją z własnymi palcami. — Dzięki, Frey — odparł pospiesznie, po czym pociągnął Burkharta w głąb starego teatru. Już mogli zachowywać się jak na prawdziwej, pierwszej randce.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Choć to idiotyczne, absurdalne, nieodpowiednie, może nawet niedopuszczalne — rad dotyczących nadchodzącej r a n d k i (według niej: spotkania mającego położyć kres niesnaskom) zasięgał u Yvette. Ale o czym ja mam z nim rozmawiać? pytał podczas długominutowych rozmów telefonicznych, które zwykli odbywać każdego ranka. Wieczorem zawsze — to jest od kilku dni — dzwonił Vincent, wymieniając się z Terencem ledwie paroma uprzejmościami, nasączonymi niepokojem. Czy on zawsze tak mało mówi? zastanawiał się na głos, a blondynka w przeciwieństwie do własnego narzeczonego, nie zwlekała z odpowiedzią. Zawsze. Słowa chyba nie są mu potrzebne. To dlatego teraz tak się boi, wychodząc ze szklistego, granitowo-szarego apartamentowca — że rzuci się w którąś z dwóch skrajności, popadając albo w przesadny słowotok, albo czerpiąc inspirację z Vincenta i żadnych słów nie wypowiadając wcale; a raczej w bardzo niewielkiej ilości. Z początku dziwiło go, że Yvette jest ich spotkania świadoma — po chwili uznał to za swoisty prezent od losu: wie już, że powściągliwe powitanie Vincenta i radość zakorzeniona jedynie w uśmiechu, jest i tak sporym nadwyrężeniem jego umiejętności interpersonalnych. Drzwi od sportowego auta, lśniąco-czarnego bugatti otwierają się, frunąc z dumną gładkością i ciszą ku górze, a Terence po krótkim wahaniu rezygnuje z wymiany uścisku lub choćby potrząśnięcia dłoni (czy to aby nie przesada? Intymniej wita się ze sztabem obcych polityków i pracownikami Gregory’ego, choć z ani jednym nie łączy go żadna szczególna zażyłość) i wsuwa swoje ciało do środka, do nisko zawieszonego fotela i wkrótce znika za przyciemnianą szybą. Na moment, zanim Vincent dobierze się do przyjemnie mruczącego silnika wprawiającego pojazd w ruch, Burkhart pozwala swoim palcom napotkać na jego dłoń i delikatnie przyciska je do chłodnej skóry. — To prezent, czy sam go wybrałeś? — pyta, wymownie obejmując wzrokiem wnętrze ekstrawaganckiego auta, w którym sylwetka bruneta wydaje mu się niedopasowanym elementem. To nie tak, że odbiera mu wyszukany gust lub nadzwyczaj drogie przyjemności — Chenneviere po prostu nie wygląda mu na człowieka, który czerpie przyjemność w zaopatrywaniu się w ostentacyjnie luksusowe zabawki. Odkłada udekorowaną w hebanową koszulę dłoń z powrotem na swoim kolanie, do kompletu z drugą, ale potem znów szpera nią po kieszeni, upewniając się — już po raz trzeci w ciągu dziesięciu ostatnich minut — że waruje tam w stanie gotowości jego komórka. — Muszę być pod telefonem. Hargrove jest w trakcie ważnej kampanii — tłumaczy z delikatną skruchą zapisaną pomiędzy brwiami, a potem samochód rusza. Vincent z zaskakującym go zażenowaniem wspomina coś o spacerze i niepotrzebnej jeździe, znów samego Terry’ego wprowadzając w lekkie zakłopotanie — początkowo pragnie wyjawić, że przemieszczanie się autem wydaje mu się zbyt ordynarne jak dla bruneta, w formie niegroźnego żartu i być może komplementu, ale ostatecznie po prostu wzrusza ramionami i pozwala kącikom ust rozjaśnić się w subtelnym uśmiechu. — Następnym razem — rzuca jedynie, nie chcąc odebrać mężczyźnie rezonu — nie widzi w nim nadzwyczaj kruchego i pozbawionego pewności siebie człowieka, ale zawsze przy osobach jego typu (to jest: artystach) stara się postępować ostrożnie, bojąc się ich wrażliwości, której nigdy nie poznał i tym samym nie miał okazji zrozumieć. Gdyby zależało to od niego — zamierza zadbać o to następnym razem — pozostałby uparcie na świeżym, rześkim, przyjemnie relaksującym powietrzu, którego brakuje mu podczas zawodowych spotkań w dusznych lokalach i ciasnych samochodach, pełnych podenerwowanych mężczyzn zapisujących coś rzęsiście w swoich notatnikach, krzyczących coś czasem do słuchawki wciśniętej w ucho. Nie jest jednak zawiedziony — po kilku chwilach przeznaczonych na rozprostowanie wypakowanego już z samochodu ciała, upiciu kilku łyków ciepłego powietrza, dołącza do czekającego pod drzwiami bruneta i odwzajemnia podarowany mu — trzeci już tego wieczora — uśmiech. — Terence. Cześć — włącza się w część przygotowanej dla niego kwestii, lustrując witającą się z nim dziewczynę wzrokiem zatrzymującym się na jej koszulce. — To Nocturnal Depression? Mój kumpel ze studiów jest ich menedżerem — pyta z nagłym ożywieniem, płonąc nieskrywaną ekscytacją na myśl, że — w końcu — rozpoznał coś z tego ekscentrycznego świata bez pomocy Yvette. To ona zapoznaje go ze sztuką i ona sprawia, że nie denerwuje się za bardzo podczas spotkania z Vincentem. Kobieta z różowymi włosami ściętymi krótko — chłopięco — wdaje się z nim w krótką rozmowę, ale dłoń Vincenta dosięgająca jego placów skutecznie rozprasza uwagę Terry’ego i sprawia, że niemal zapomina o toczonej z kimś innym pogawędce. Żegna Frey krótkim słowem i pozwala pociągnąć się brunetowi w głąb odrapanego na ścianach korytarza, wyprowadzającego ich do rzędu karminowych foteli. — Będziemy tylko oglądać, tak? To nie są zajęcia z improwizowanego aktorstwa? — rozbawienie układa kąciki jego ust ku górze, kiedy obejmuje wzrokiem puste miejsca, robiącą wrażenie scenę i kilka przechadzających się po niej osób.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Miał czternaście lat — mieszkali w Australii już od roku (choć z dnia na dzień porzucili życie w Roussillon; chcecie mieć tatę? no to jedziemy, wykrzykiwane było w akompaniamencie dziecięcego płaczu, brzmiącego na tyle dramatycznie, by Gunnor, właścicielka domu, zajrzała z surową miną do ich niewielkiego pokoiku; jak je będzie bić, to nie pojadą, strofowała młodą kobietę, kiedy Chloe i Vincent zastanawiali się, jak do jednej walizki upchnąć całe swoje dotychczasowe życie. Ostatecznie pomogła im Gunnor — takiego misia to sobie kupisz tam, w Australii, a nawet lepszego. Wasz tatulek ma pieniądze, wam tam będzie lepiej — sprawiając, że udało się im zgromadzić w niemodnej torbie najważniejsze rzeczy. Nie było ich wiele; mieli tylko tyle pieniędzy, by opłacić dwa bagaże), lecz dopiero po przedłużającym się życiu w ubóstwie jego rodzice w końcu wzięli ślub. Drastyczność zmian, jakie wprowadzone zostały w ich życie — Chloe i Vincent żadnej z nich, tak właściwie, nie chcieli — zamiast podziałać na nich zdrowotnie (od czasu przeprowadzki do obcego kraju stale chorowali; ich poszarzałe, niemal przezroczyste ciała uparcie tęskniły za d o m e m) pchnęła ich na długie tygodnie do łóżek. A w nich, skryci nocą i pewnością, że mają tylko siebie, spiskowali. N i g d y nie polubię tego zamczyska, szeptała Chloe, a Vincent odpowiadał jej, że on także. Nigdy. A potem nadeszły jego czternaste urodziny, które tym razem wyglądały tak, jak opisywało się je w książkach; był tort malinowy i świeczka wyglądająca jak petarda; były balony, konfetti, goście, zabawy, głośna muzyka, basen i dmuchane zjeżdżalnie; były prezenty i przedmioty, które do tej pory oglądał wyłącznie w sklepowych witrynach. A potem, gdy zachodzące słońce pozostawiło w domu wyłącznie ich czwórkę, ojciec zaprowadził go na poddasze, gdzie czekał na niego najważniejszy prezent. Fortepian. Tamtego dnia Vincent nauczył się przyjmować prezenty, a już po kolejnych sześciu miesiącach przyzwyczaił do nowo podarowanego mu życia. Chloe nie odzywała się do niego przez kilka kolejnych tygodni.
Prezent — odpowiedział zbyt szybko i krucho. Z zawstydzeniem. Chociaż przyjmował te wszystkie podarunki, zawsze czuł się winien; Chloe miała rację, kiedy tym swoim cichym głosikiem mówiła, że na to wszystko nie zasługują. Że do tego nie pasują. Uważała tak nawet wtedy, kiedy Vincent starał się na to z a p r a c o w a ć; twierdziła, że są oszustami. A teraz Vincent miał wrażenie, że i Terence tak uważa; pragnął się mu wytłumaczyć, wyjaśnić od kogo to i za co, opowiedzieć o rowerze, który sam skręcił z kilku części w Roussillon, bo ja nie jestem taki, jak te bogate dupki, rzuciłby niemal krzykiem, ale co jeśli Terry nie miał nic do tych wszystkich bogatych dupków, którzy przeważnie byli właścicielami samochodów tego typu? Żałował, że nie przyjechał czymś innym, mniej ekstrawaganckim; wpatrując się w dłoń bezpiecznie złożoną na jego skórze, tak ciepłą i przyjemną, niemal wyszeptał, że najpierw musi mu powiedzieć, czego oczekuje. I że wtedy mu to wszystko da, ale najpierw musi się d o w i e d z i e ć, żeby się nie ośmieszyć, żeby być odpowiednim, żeby stać się dla niego wystarczającym.
Zamiast tego milczał.

Ożywił się dopiero po przekroczeniu progu teatru; Nocturnal Depression przyjemnie zaszumiało tuż przy jego uchu — nie sądził, że może być tym mężczyzną zauroczony jeszcze bardziej. Niemal z bólem serca odciągnął go od Frey; ich rozmowa była tak żywa i wesoła, że był ich niemal gotowy zostawić w ciemnym korytarzu. — Nigdy bym się na coś takiego nie wybrał — odpowiedział, a jego twarz oblał rumieniec; siadali już na wyznaczonych przez niego fotelach, perfekcyjnie skrytych w półmroku. Snujący się po scenie aktorzy nie zwrócili na nich uwagi. — To niezależna grupa, wystawiają współczesne interpretacje Shakespeare’a. Pozwalają mi tu przychodzić na wszystkie próby, a potem mogę tam grać — wyjaśnił z wciąż obecnym cieniem zażenowania, wskazując jednocześnie stojący w kącie sceny potężny fortepian. — Czasem proszą, żebym wystąpił z nimi. To znaczy, żebym grał. I śpiewał — kiedy tylko słowa te wypełniły dzielącą ich przestrzeń, Vincent skulił się i wcisnął w miękkie obicie fotela; nie chciał mu tego mówić. Nie chciał rozmawiać o sobie, a już na pewno nie chciał zdradzać nic, co wykreować go miało jako kompletnie nieinteresującego. Tak bardzo bał się jednak ciszy, pretensji, rozczarowania, że próbował, wbrew sobie, wręczyć mu coś, czego nie podarował jeszcze nikomu; ale wiedział przecież, w i e d z i a ł, że nie ma w nim nic wartego uwagi.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Nie magazynuje ów chwil w swoim umyśle — a przynajmniej nie miejsc, w które się udali, nie rachunków, które później obciążyły jego konto bankowe, bardziej te drobne szczegóły: czyjś uśmiech, który zakwitł niespodziewanie po krótkim pytaniu (wówczas wie, że to właśnie ten temat należy niezwłocznie pogłębić), to, kiedy po raz pierwszy zetknęła się ich skóra (przypadkiem lub nie, w geście błahym i niewinnym) i jakie wzbudziło to w nim uczucia (zazwyczaj już po ów subtelnym dotyku potrafi określić swoją dalszą rolę u boku tej osoby) — ale teraz, jeśli odpowiednio się skupi, jest w stanie wymienić lokalizacje niedawnych pierwszych momentów. Z Liamem udali się do niewielkiego klubu motocyklowego u skraju Brisbane (w rezultacie czego następnego dnia Terence zaopatrzył się w skórzaną kurtkę), z Dorrie na wspinaczkę górską bardziej w głąb Australii (nie spodziewał się, że przez następny tydzień pobolewać go będą mięśnie skryte za plecami i ramionami, które — wydawało mu się — rozciągał na siłowni wystarczająco), z Emily po prostu do restauracji, którą on wybrał (Emily nie należy do kobiet potrafiących przejąć inicjatywę, a raczej po prostu nie chce jej przejmować; nigdy nawet nie próbuje), a później wprosił się jeszcze na wystawę jej obrazów w kameralnej galerii na obrzeżach miasta. W teatrach bywa często — szczególnie odkąd powiodło mu się w zdobyciu tytułu przyjaciela Yvette — ale w tego typu teatrze nie był ani razu. — Całe szczęście — uśmiech perli się na jego ustach i srebrzy rozbawieniem. — Chociaż może by mi się przydało; politycy muszą być naprawdę niezłymi aktorami — dodaje do tego swojego cichego śmiechu, który przecież nie może zakłócić starań recytowanych na scenie kwestii. — Od czasu skończenia szkoły nie miałem nic Shakespeare’a w dłoni; która jego sztuka najbardziej ci się podoba? — nie widzi sensu w udawaniu kogoś, kim przecież nie jest; nie stara się ukryć swojej ubogiej wiedzy literackiej i niechęci względem wczytywania się każdej nocy w opasłe lub bardziej zwięzłe klasyki. Ale mimo to ten temat go ciekawi; ciekawi, bo dotyczy Vincenta.
Och, oczywiście, że śpiewać też potrafisz. Zazdroszczę ci, Vince. Przydałbyś się mi kilkanaście lat temu; śpiewałem na jasełkach szkolnych i nikt nie raczył mnie uświadomić, że nie potrafię tego robić, wiesz? Nawet podczas prób — przecież mnie słyszeli. Potem, już na wystąpieniu, słyszałem śmiejących się rodziców, to było p a s k u d n e. Ale na szczęście mój brat napluł im wszystkim do kawy — mówi dużo, wesoło i niefrasobliwie głównie dlatego, że nie robi tego Vincent — on zdaje się bać każdego wyznania, które wydostaje się spomiędzy jego warg. A Terence stara się rozwiać wszystkie doczepione do jego sylwetki obawy. — Chętnie bym przyszedł na jeden z takich twoich występów — dodaje, spoglądając na twarz przykrytą płóciennym granatem teatralnych reflektorów.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Kiedy spotkali się z Yvette po raz pierwszy — poza kampusem, perystazą bibliotecznych książek oraz kurzu, a także czujnym wzrokiem jej przyjaciół — wydawało się mu, że platoński ideał miłości musiał mieć, jeśli nie całe, to choćby drobiny wyobrażeń podszyte prawdą. W ciągu kilku miesięcy Vince sądził, że jest (lub był prawdziwie) zakochany; Yvie sprawiała, że czasem zapominał o Chloe i Francji, prowokowała uśmiechy i beztroskie długie noce, a także wręczała mu coś, co opacznie traktował jako szczęście.
Dopiero później, kiedy było już za późno, pojął, że to co brał za miłość, miało być przekleństwem. Jej próby sprowadzenia go na równy sobie poziom kończyły się nieustępującą chandrą; Yvette nie rozumiała, a on pogubiony w słowach i myślach nie potrafił jej wyjaśnić. Że nie chce. Że się boi. Że nie potrafi i że czasem go boli — życie, tak po prostu. Zawsze potrafiła odnaleźć powód jego złych nastrojów: kiepska pogoda, chorująca matka, pogrzeb, ale nigdy nie śmiała sięgnąć po jedyną słuszną prawdę. Czasem mówiła, że coś jest z nim nie tak; naprawimy to, szeptała, kiedy Vince nie potrafił przez kilka dni opuścić zakamarków sypialni. Nie wiedział, kiedy tak naprawdę stało się za p ó ź n o; wszystko zaplanowane zostało bez jego udziału. Dwukrotnie odważył się jej powiedzieć, że nie chce, i dwukrotnie jego sprzeciw został zignorowany. Myślał wtedy, że faktycznie coś jest z nim nie tak, że po prostu nie rozumie, nie docenia, nie potrafi, więc zaczął się zmuszać. Naśladował innych i starał się dopasować. Sądził, że z czasem albo to minie, albo on się zmieni, bez różnicy; zdawało się mu, że każdy związek wyglądałby tak samo. A potem pojawił się Terence.
Jakim chcesz być politykiem? — nieśmiałe pytanie, udekorowane uśmiechem, nie zawierało w sobie obelgi; Vince się n i e z n a ł. Na politycznym świecie. Nigdy nie brał udziału w wyborach i nie oglądał telewizyjnych debat; żył poza tym światem i po prostu przyjmował to, co wręczał mu los. Ciekawiło go więc burkhartowe życie, jak i kierunek, ku któremu zmierzało; zastanawiał się, czy Terry odnalazłby w nim i dla niego miejsce. Czy mógłby się publicznie związać z innym mężczyzną. — Chyba twelfth night, or what you will. Ale nie jestem fanem tych wszystkich historii miłosnych — już nie? Bo przed Yvie to wszystko lubił, cały ten tragizm i romantyczną śmierć, pojawiającą się we wszystkich dziełach bez przerwy; wtedy, już nie teraz. Nie, bo jego myśli zaprzątały inne sprawy, a Vincent rozmowę na swój temat uznawał za zbyteczną. Niepotrzebną i nudną. — A jeśli nie Shakespeare'a, to co lubisz? — spytał więc, nie traktując ów pytania wyłącznie jako ucieczkę; był naprawdę zainteresowany wszystkim tym, co składało się na życie Terry’ego.
Czasem nabierał wrażenia (na przykład kiedy padały takie słowa, jak “zazdroszczę ci”), że nauczył się ludzi okłamywać. Co prawda kłamstwem było wyłącznie to stwierdzenie, bo Vince w istocie śpiewać potrafił, ale nie sądził, by był to powód do przechwałek. Mógłby mu wymienić w dodatku przynajmniej dwadzieścia nazwisk zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy zajmowali się sztuką naprawdę — nie tak, jak on — ale wiedział, że wyznania te nie doprowadziłyby go do miejsca, w którym zdołałby poczuć się lepiej. Dlatego uśmiechnął się i pozwalając, by jego twarz się rozpromieniła, wsłuchiwał się w przytaczaną mu historię. — Ludzie są okropni, szczególnie rodzice. Żałuję, że mnie tam nie było, Terry; plułbym do ich filiżanek razem z twoim bratem — zadeklarował wesoło, bezwiednie układając palce na jego dłoni; takie ruchy wciąż go krępowały, ale Terence sprawiał, że wszystko to, co do tej pory uznawał za niemożliwe, stawało się proste i przyjemne. — Gdybym miał śpiewać, wyglądałoby to raczej jak na twoich jasełkach. A na samą grę… Yvette uważa, że nie powinienem marnować czasu na takie miejsca — ale nie o tym chciał teraz myśleć, nie o tym chciał rozmawiać. Powrócił więc do uśmiechu, nieco przybliżając się do mężczyzny. — Opowiesz mi o swojej rodzinie? — poprosił, kiedy na scenie zaczęła się jakaś dramatyczna część sztuki.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Kiedyś ze swobodą strącać miał z koniuszka języka wszystkie plątające się tam słowa i zdania; mógł mówić z przekonaniem o tym, jak kiedyś zbada część rozległego kosmosu obłożonego nad ich głowami i o tym, że jego ulubiona ciotka Sandie kazała mu zawsze mierzyć wysoko, a więc zadzierał podbródek i wpatrywał się w jedyną rzecz, która wyżej już być nie mogła. Śmiałby się, że w drodze ewentualności mógłby także rozwozić mleko, bo we wszystkich starych filmach widywanych za ekranem telewizora, mężczyźni ci zawsze noszą piękne, białe uniformy, a równie jasne i czyste są ich zabawne furgonetki, w których na tyłach przechowują setki ładnie wyglądających szklanych butelek. Nie musiałby się zastanawiać i nie musiałby się wstydzić; w tamtym dziecięcym półświatku nie istniało miejsce ani na jedno, ani na drugie. Teraz zamilkł, delikatnie speszony pytaniem, na które wiedział, że istnieje mnóstwo złych odpowiedzi, i tylko niewiele dobrych. — Jeszcze się zastanawiam. Albo bezwzględnym tyranem, którego boją się dosłownie w s z y s c y dookoła; wiesz, który zruga cię nawet wtedy, kiedy nie spodoba mu się wygląd twojej twarzy albo pogniecione przy nogawce spodnie. Albo takim prawdziwie i z wytchnieniem uczciwym, który nie skupia się tylko na klasie wyższej i ewentualnie średniej, i który pomaga tej niższej nie tylko stanąć na nogi, ale pokazuje, że nie muszą żyć w ten sposób — odrzekł z mieszaniną rozbawienia i wgłębionego w uśmiech, źrenice i głos infantylnego rozmarzenia. Pomyślał, że jeszcze przez moment pragnie wrócić do naiwnych mrzonek i wierzyć, że czai się w nich coś więcej, niż przyszłe rozczarowanie; teraz naprawdę sądził, że okrajając jego zamiary z niedorzecznej idealizacji, i tak będzie mógł uważać, że zrealizował każdy z punktów.
Och, chyba nie kojarzę. Opowiesz mi o niej? — zachęcił łagodnie, a przynajmniej dzierżąc nadzieję, że nie wykonał tego w sposób napastliwy i zmuszający do udzielenia odpowiedzi, o której wcale nie chciało się myśleć. — To znaczy, masz na myśli: co lubię czytać? Wstyd przyznać, ale niezupełnie mam na to ostatnio czas. Przed twoim koncertem zaopatrzyłem się w jakiś przewodnik po muzyce, ze znanymi kompozytorami i tak dalej, ale… Cóż, wyszło jak zwykle. Kiedyś lubiłem książki kryminalne, ale przez nie zacząłem podejrzewać niektórych o naprawdę złe zamiary. A w szkole uwielbiałem historyczne — wyłożył szczegółowo ze swojej pamięci każdą okładkę, którą niegdyś obracał w swoich dłoniach; teraz rzeczywiście żałował, że nie było ich trochę więcej.
Musnął źrenicami dotyk, który niepostrzeżenie splątał ich dłonie; uśmiechnął się delikatnie, pokiwał głową i przyznał mu rację: to prawda, niektórzy są okropni, ale nie wszyscy, obiecał tak, jakby Vincent rzeczywiście nie był skłonny w to uwierzyć, ale jakby za sprawą Terry’ego mógł zmienić zdanie. — Marnować czasu? Myślałem, że kobieta jej pokroju bardziej rozumie rozwój idący z każdej warstwy artystycznej, nawet jeśli nie jest zagłębiany tak wiesz, profesjonalnie, a tylko dla ciekawości. Wolałaby, żebyś wysiadywał przed telewizorem plazmowym ze schłodzonym piwem w dłoni? A może tak jak ona, obserwował ludzi dla sportu, żeby potem szeptać o tym, kto kogo zdradza — mruknął z przeplatającym półcichy ton rozdrażnieniem; nawet nie spostrzegł, że natknął się na temat tak im bliski: z d r a d y.
Potrafił czerpać korzyść z niemal każdej natrafiającej mu się szczęśliwie sytuacji; jak i teraz, odczuwając silniejszą, bliższą obecność vincentowego ciała, układając czubek głowy delikatnie na jego ramieniu. — Nie ma o czym opowiadać; rodzice nie są zbyt bogaci i ambitni, nigdy nie byli, ale to w pewien sposób urocze. Moja najmłodsza siostra, zresztą jedyna siostra, ciągle za czymś goni, ale nie potrafimy z Lennym zrozumieć za czym. Kiedyś chciała być dziennikarką, teraz chyba autorką książek, ale podchodzi do tego w naprawdę zaskakujący sposób. Och, no i właśnie jest Leander, mój brat b l i ź n i a k, czasem zapominam o tym fakcie, dasz wiarę? On jest najważniejszy. Zostanie kiedyś lekarzem — wyliczył leniwie, wpatrując się z opieszałym, prawie zaspanym zaciekawieniem w teatralną scenę. — Ach tak, jest jeszcze Michael. Niepokojący Michael. Sam nie wiem, co siedzi mu w głowie — skrzywił się delikatnie, a potem pozwolił ów myśli rozwiać się w zapomnieniu tak, jak zwykle. — A jak z twoją? Masz rodzeństwo?
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Próbował go sobie wyobrazić w świecie oddalonym o kilka lat, oblepionym na murach i witrynach jego przystojną, choć zdystansowaną twarzą; spoglądałby złowrogo z każdego zdjęcia, a tylko Vincent wiedziałby, że oczy te bywają czułe i pogodne, że nie należy się ich bać, choć nikt by mu w to nie wierzył — Terence Burkhart budziłby postrach, terrorem torując drogę do wielkości. I tylko on jeden znałby go naprawdę.
Pokiwał głową, nie sądząc, że może obrać w tej kwestii zdanie; nie interesowało go w dodatku to, jaką drogą podążyłby mężczyzna, bo dla Vincenta na zawsze miał pozostać tą samą ciepłą osobą; kimś, komu mogło się wyznać czekałem na ciebie całe życie, nawet jeśli minęło zaledwie kilka tygodni ich znajomości. Vincent po prostu to wiedział. — Och, a… Przepraszam, nie znam się na tym, czy któraś z tych opcji zakłada możliwość związku… z innym mężczyzną? — zarumienił się, jakby już teraz pytając o swoje miejsce w jego świecie, pełnym politycznych potyczek. Przez chwilę nie dostrzegał, umyślnie, projektującego się obok nich życia, które zezwalało im wyłącznie na romans; to była pierwsza randka, a on już nieśmiało sięgał po przyszłość, po raz pierwszy spoglądając na nią z ekscytacją.
To dość nieszczęśliwa opowieść; o Olivii, która zakochuje się we Violi, i o Antonim, który ratuje życie Sebastiana i nagle nie potrafi pojąć, jak wcześniej wyglądało jego życie; jakim cudem żył b e z niego. Ale Sebastian żeni się z Olivią, a Viola z księciem — wzruszył ramionami, odsuwając od siebie wszystkie zachwyty spadające na sztukę, według tak wielu radosną i zabawną; sama Yvie śmiała się z bohaterów, gdy oglądali ich zmagania w Sydney, nie potrafiąc pojąć dlaczego w Vincencie wywoływało to wszystko smutek. — Nie; to znaczy — to też mnie ciekawi, ale chciałbym wiedzieć, co po prostu lubisz. Co robisz, kiedy jesteś sam — uśmiechnął się przepraszająco, bo popełnił chyba błąd, bo pytał w sposób nadgorliwy i przesadny, nieumiejętnie łącząc ze sobą słowa. — Nigdy nie czytałem żadnego kryminału — wyznał z pośpiechem, wbijając w niego blask jaśniejących uśmiechem oczu. — A o kompozytorach chętnie ci o p o w i e m — choć nie to, co można było znaleźć w książkach, i nie to, co ciekawiło ludzi pokroju Yvette; mówiłby mu o wielkich romansach, upadłych miłościach i powtarzających się samobójstwach, które poprzedzały najsmutniejsze sonaty.
Uważa, że nie powinien zajmować się sprawami świata, do którego nie należę. Chciałaby, żebym grywał na wszystkich największych scenach świata, żebym był blisko osób wychowanych przez pieniądze. To mnie zawsze bawiło; mojej rodziny kiedyś nie było stać na nic więcej, niż ciasny pokój w rozpadającym się domu. To jest świat, do którego należę — zmarkotniał, tak jak i on nie dostrzegając podążającej za nimi zdrady; nie odczuwał zadowolenia, kiedy krytykował jej zachowanie, kiedy uskarżał się, użalał nad swoim losem, ale czynił to po raz pierwszy. I wiedział, że po prostu dotarł do kresu, że w słowach tych skrywała się prawda: nie potrafił jej kochać, więc nie mógłby z nią być.
Wyglądacie tak samo? Byłbym w stanie się pomylić? — zaśmiał się cicho, chociaż wiedział że nie, że nawet gdyby przyszło mu go poznać, potrafiłby ich rozróżnić; był pewien, że odnalazłby Terry’ego wszędzie, zawsze, kierowany nie mamiącym rozumem, a sercem. — Może jest samotny; może nie potrafi tego znieść — wysnuł cicho, zaabsorbowany bliskością Burkharta, twardą powłoką jego ciała i miękkością jego włosów; pocałował go w skroń, delikatnie i z obawą, bo wciąż zdawało się mu to wszystko zbyt cudowne i piękne, szczęśliwe i wyzwalające — takie historie,, takie osoby, jak Terry, przecież się mu nie przydarzały. — Miałem siostrę, młodszą. Chloe. Zginęła w wypadku kilka lat temu — nikomu o tym nie mówił, nie chciał, nie potrafił, ale mu wyznałby wszystko, mimo bólu i ciężaru wszystkich słów i wspomnień.
ODPOWIEDZ