kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Rozstali się na Gare du Nord; nieśmiały i szybki uścisk dłoni, nie, poczekaj, Vincent skrył go w swoich ramionach, przecież nikt nas tutaj nie zna, a potem pocałował, to znaczy: chciał pocałować raz, szybko, czule, ale całowali się chyba minutę, aż w końcu Vince zaczął się śmiać.
Pociąg do Tulon odjechał jako pierwszy; Vincent miał dwadzieścia minut, by odnaleźć na dworcu ojca oraz Melanie, która zgodziła się spędzić święta z nimi. Wybierali się do Calais, domu jego kuzynki, której nie widział od dwudziestu lat, a tym samym — rodziny jego ojca. Ponoć ich dom stał na obrzeżach miasta (wystarczy wezwać taksówkę), z dwóch stron miał widok na morze, i chociaż poza ich trójką Clotilde zaprosiła jeszcze dużo innych osób, zapewniała, że dla wszystkich znajdzie się miejsce w willi bądź domku dla gości.
Po raz pierwszy — nie licząc dzieciństwa — miał spędzić święta poza Australią. Nie miał tęsknić za zapachem grillowanych potraw, bezbarwną plastikową choinką i upałem, jaki zapowiedziano na te dni; Calais było wietrzne i chłodne, Clo kupiła prawdziwe drzewko (jest w donicy, Vince, żeby nie umarło, napisała mu pod zdjęciem zielonej kreatury), a Mel ciesząca się na pierwszy zagraniczny wyjazd rozpoczęła korespondencję z jedną z jego ciotek, informując go przez pięć ostatnich dni w sprawie potraw wigilijnych, które razem zamierzały przygotować.
Yvette została w Lorne Bay.
Kiedy powiedział o tym Clo — do tej pory jedynie dzwonili do siebie sporadycznie, nie wykazując chęci do pogłębienia łączącej ich relacji — to znaczy o tym, że wezmą rozwód, ale póki co nie ubrali tego jeszcze w odpowiednie słowa, dziewczyna (starsza od niego o trzy lata) zażądała, by wraz z ojcem stawili się w grudniu we Francji. To mogą być jego ostatnie święta, Vincent, mama się ucieszy, ja się ucieszę, on w pewnym sensie też. Do wyjazdu przekonał się dopiero wtedy, kiedy Julien wyznał, że wraca na kilka dni do rodzinnego miasta; Vince tego samego wieczora zarezerwował im bilety do Paryża, a także zadbał o dalszą drogę pociągiem — Julien zmierzał na południe, on na północ. Potem Mel i ojciec mieli zostać jeszcze kilka dni w Calais, a on i Baudelaire w Paryżu, choć Vincent wolał mieć go przy sobie przez całe święta.

Byli już w drodze, kiedy pojął, że popełnił błąd. Trzydzieści minut za Paryżem; nerwowo i chaotycznie sprawdził w telefonie, jaka będzie kolejna stacja, a potem zapytał Mel, czy może do Calais zabrać ojca sama. Nie pytała; wiedziała o co chodzi. Uśmiechnęła się. Vincent pomachał jej z zakłopotaniem, kiedy stał już na dworcu, a ona siedziała na tym samym miejscu w pociągu, tuż obok ojca znudzonego i obojętnego na wszystko.
Kupił w kasie drogi bilet ekspresem do Saint-Tropez; niecałe sześć godzin drogi do Vins-sur-Caramy. Nie napisał Julienowi, że do niego jedzie. Że wprosi się na święta do niewielkiego domu, w którym spodziewano się, jeśli już, wysokonogiej uroczej dziewczyny; Vincent zastanawiał się, w jaki sposób najlepiej będzie wyjaśnić swoją rolę w jego życiu, ale nie uznawał tego za wysoce problematyczne. Wysiadł na odpowiedniej stacji, kupił bilet na autobus i odszukał w telefonie adres, który wcześniej, w razie problemów, podał mu Julien.


Siedział na murku przed rzeką, a stary bezzębny pies ślinił się na jego kolano, kiedy zadzwonił telefon. W końcu. — Co się stało? — zapytał szeptem, chociaż nie musiał; od domu Juliena oddzielało go dwadzieścia minut drogi. — Przyjechałeś dopiero teraz? — bo Vincent założył, że chłopak dzwoni z domu, w którym uśmiechnięta, roześmiana matka powiedziała mu, że szuka go jego przyjaciel, że pozwoliła mu zostać, naszykują łóżko obok kuzyna na strychu, tak powiedziała Vincentowi, a ojciec poklepał go po plecach i od razu zaczął wypytywać o pracę, małżonkę, ładne to nasze miasto, prawda? A on zaproponował, że weźmie psa na spacer, chociaż nie wiedział, do kogo ten pies należy, ani czy chadza na spacery. Okazało się, że owszem, ale bez smyczy; no i faktycznie w ogóle jej nie potrzebował.
Liczyło się wyłącznie to, że Julien w końcu o d d z w o n i ł (Vincent nagrał mu trzy wiadomości głosowe i napisał pięć tekstowych), i że wreszcie sam zjawił się w tym spokojnym, niewielkim mieście; nie sądził, że tak bardzo przypominać mu będzie własną krainę, którą kiedyś zwykł nazywać domem.
Mógł odetchnąć. Pociąg Juliena miał pewnie niegroźny wypadek, a może chłopak po drodze odwiedził jeszcze przyjaciół, ale teraz już był — w domu, tak blisko, niedaleko, może jeszcze nie wiedząc, że i Vincent tutaj jest.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Och, Vince, w końcu jesteś, krzyknięto ku niemu, kiedy strzepnąwszy w trzech głośnych krokach obłok lepkiego śniegu z czubka butów, przekroczył próg rozległej, strzelistej i pięknie odznaczającej się świątecznymi ozdobami na tle nadchodzącego wieczoru, rezydencji. Melanie z zapłonionymi jeszcze od mrozu policzkami spojrzała na niego z konsternacją, a jej cienkie usta zamarły w pół słowa — może właśnie tłumaczyła nieznanej Julienowi kobiecie, dlaczego przyjechali tylko we dwójkę. Ojciec Vincenta dopadł do niego w kilku zaskakująco żwawych krokach — objąwszy go swoimi kruchymi ramionami, wydusił z chłopaka ciche jęknięcie, a potem zaczął zsypywać z jego ramion znamiona śnieżynek łączących się w zwartą, białą masę. Z jakiegoś powodu od razu odgadnięto, i to bez zadawania kłopotliwych pytań, jaką rolę odgrywa w życiu Vincenta; może to Mel nie potrafiła utrzymać cudzych sekretów tylko dla siebie, a może zdradził go bezwiedny wyraz jego zawstydzonej twarzy. Chenneviere miał pomóc mu w odnalezieniu się pośród osób, których naszyjniki z prawdziwego złota, pierścionki w duże i błyszczące diamenty, a także dostojność zapisaną w ruchach i doborze słownictwa, widział dotychczas albo w telewizji, albo kiedy obserwował odległe od niego życie swoich przyjaciół. Gdyby nie Clementine, wprowadzająca go do splendoru swojej majętnej codzienności, zapewne utraciłby głos i nie był w stanie postawić ani jednego kroku w głąb domostwa. Przepraszam, muszę podładować telefon, wymamrotał pomiędzy szumem, kiedy usiadłszy na twardej, szmaragdowej kanapie (dlaczego osoby zamożne zawsze wybierały twarde sofy i twarde materace?), począł przekonywać zebrany wokół niego tłum, że nie jest głodny i wcale nie zmarzł, idąc w stronę domu aż trzydzieści minut (taksometr przekroczył posiadaną przez niego kwotę szybciej, niż podejrzewał). Byli mili, ale w inny sposób, niż jego własna rodzina — nie narzucali się w emocjach i poleceniach, nie okrywali go tym samym, grubym i ciepłym poczuciem swobody w słowach i ruchach, ale z jakiegoś powodu odnosił wrażenie większego pokrewieństwa z nimi, aniżeli własnymi, faktycznymi krewnymi.
Stację dokującą wskazano mu dopiero po wzięciu rozgrzewającego prysznica, wręczeniu kubka gorącej, orzechowej czekolady, a także wymienieniu się kilkoma kolejnymi uprzejmościami. Jedna z najładniejszych, najbardziej chętnych z nim do rozmowy kobiet stwierdziła bezceremonialnie, że to wyśmienicie, że Vincent spotkał kogoś takiego. Przy tobie rozkwita, choć Julien nie był pewien, czy było to w istocie prawdą.
Cześć. Musiałem zapomnieć zabrać z twojej torby swoją ładowarkę. Zadzwoniłbym szybciej — wytłumaczył się na wstępie, starając powstrzymać wzbierające się na języku emocje. W końcu jednak wybuchł srebrzystym śmiechem. — Pojechałeś do mnie, Vince? Jesteś u moich rodziców? — wyobrażenie sobie tej niedorzeczności nakazało mu pokręcić głową w niedowierzaniu; gest przeznaczony zwykle dla cudzych oczu, teraz odezwał się w nim bezwiedną manierą — i wzrastającą, niemożliwą do opanowania ekscytacją, że Chenneviere zdolny był zrobić coś takiego.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Musiał rozpiąć guziki czarnego, wełnianego płaszcza; bezchmurne, błękitne niebo rozświetlał blask złotego słońca, kładącego się podłużnymi smugami na miejskich, cichych uliczkach, choć mróz wciąż szczypał odsłoniętą skórę twarzy i kąsał przy każdym większym podmuchu wiatru. Nawet mimo niespodziewanych okoliczności było to przyjemną odmianą od australijskich nużących upałów. — W porządku, ale… — śmiech po drugiej stronie telefonu nakazał się mu rozluźnić, uspokoić (i odnaleźć wytchnienie, bo Julien nie oddzwaniał z powodu tak błahego i niezwiązanego z jakąkolwiek tragedią), a także odpowiedzieć tym samym, chociaż śmiech ten odcisnął się na jego twarzy wyłącznie niewyraźnym uśmiechem. — Tak, jestem u ciebie. To znaczy teraz siedzę nad rzeką z Beau, kazał cię pozdrowić. A ty? Gdzie jesteś? — z niejasnych powodów wiedział już, że odpowiedź go nie zadowoli, że zabierze mu wszystko to, na czym koncentrował swoje myśli przez całą drogę do jego rodzinnego miasteczka.
Kiedy Beau popędził w kierunku ulicznego kota, Vince podniósł się z zimnego murku i podążył za psem wzdłuż rzeki; woda szumiała cicho, potęgując jego zmęczenie. — Julien, twoi rodzice… Wiem, że im o nas nie mówiłeś. O sobie. Ale oni tak bardzo się ucieszyli, kiedy wyjaśniłem im, że przyjechałem do ciebie — obejrzał się przez ramię, ściszył nieco głos. Nie wiedział, czy w ogóle mogli o tym rozmawiać, czy musiałby opuścić granice miasta, by móc z pełną swobodą podjąć tych kilka niebezpiecznych kwestii. — Powiedziałem im, oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi, że pomagam ci z grą na pianinie, że byłem w okolicy i zmieniły się mi plany, więc postanowiłem cię odwiedzić. Twój ojciec chciał wybrać się ze mną na spacer, ale twoja matka go powstrzymała — razem z Beau przeskoczyli przez uszkodzony murek i zeszli nad brzeg rzeki; Vincent ściągnął płaszcz i ułożył go na trawie, a gdy usiadł na jego skrawku, pies rozłożył się na całej jego długości. — Musisz mi powiedzieć o czym nie wiedzą. O czym nie mogę im wspominać — poprosił z przesadną powagą, dopiero teraz dostrzegając błędy podjętej w przypływie chwili decyzji; należało się do tego przygotować, zastanowić uprzednio nad wszelkimi pytaniami i odpowiedziami.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Miał trącać jego nadgarstek znieruchomiały w półśnie, może obejmować klatkę piersiową całą długością ramienia, przywierać do jego pleców i szeptać z podekscytowaniem: a widziałeś tę kolorową szafę grającą na werandzie? Ona nie działa, wiesz, z Jeanem upychaliśmy w niej krążki pokrojonej marchwi, żeby sprawdzić, czy weźmie je zamiast monet, kiedy z podwyższonym tętnem i spadającą melatoniną wiercił się na materacu z boku na bok, bo znów przepłynął swój trening o kilka godzin za późno. A podczas nieprzytomnego, leniwego śniadania, które akurat udałoby im się obdarzyć wspólnie kilkoma głośnymi ziewnięciami, zapytałby rozdarłwszy ciszę: a zauważyłeś, jak babcia przeciąga wszystkie spółgłoski? Ona miała kiedyś udar, ledwie z tego wyszła, było naprawdę strasznie, przysięgam, mama już dzwoniła pytać o dobry nagrobek, a później między odciskaniem procentów na stosie wypełnionych sprawdzianów, przerywałby mu w liczeniu i mówił: pewnie się zastanawiałeś, dlaczego dywan zwinięty z salonu w długi, naprawdę długi rulon leży po boku schodów; wiesz, on tam jest już od trzynastu lat, tacie się po prostu nie chce go wynieść. Używaliśmy go jako zjeżdżalnię, ten zwitek materiału, ale przez to, że był wywleczony spodem do góry, to strasznie nam to obcierało skórę i ubrania; robiły się dziury w spodniach. Bo Vincent był pierwszy. Pierwszy, który odwiedził niszczejący, przeciekający jesienią dom na wiosce w południowej Francji, do której nie zaglądał prawie nikt; nawet julienowa pamięć robiła to sporadycznie, absorbując się nade wszystko australijską rzeczywistością. Nie wspominał głośno dzieciństwa i nie dzielił się szczegółami, które zrozumieć mógł tylko on — ale teraz był już przecież Vincent; Vincent w kuchni z odklejającą się podłogą imitującą parkiet, Vincent na strychu na poniszczonym łóżku z drewnianą nóżką doklejoną szybkoschnącym klejem, które kiedyś stało w sypialni Juliena, Vincent w salonie z nieotwierającymi się drzwiami na taras i Vincent na podwórku przed domem, potykający się o wklęsłość w trawie, na której przez siedem lat leżała stara żeliwna wanna, rdzewiejąca tak, że podczas ulew wyglądało, jakby ktoś w niej właśnie podciął sobie żyły. Pomyślał, że to niedorzeczne — kiedy słuchał o psie imieniem Beau i tej wąskiej, ale zdradliwej rzece, w której kiedyś utonęła prawie Claire; niedorzeczne przyjmować te słowa od osoby, która żyje na samym końcu świata i która nie tylko jako pierwsza, ale i jako jedyna z Australii będzie dzielić z Julienem te nieistotne szczegóły. — To tak właściwie Beau numer sześć, wszystkie nazywają w ten sposób. Najbardziej lubiłem piątego — odrzekł pospiesznie w taki sposób, jakby przybliżenie rodzinnej koncepcji nadawania psom imion było po stokroć ważniejsze od wyjawienia miejsca swojego pobytu. — Musisz pilnować, żeby nie jadł woreczków foliowych — dodał równie prędko, zastanawiając się, czy problem ten towarzyszył piątce, czy właśnie szóstce; myślami nie było go w domu aż za długo. — Jestem u ciebie, Vince. U twojej kuzynki. Chyba akurat natknęliśmy się na ten sam pomysł — wyznał ciszej, choć w pokoju nie znajdował się nikt prócz niego; jedynie okalające go, słuchające ściany. Paliczki obu rąk objęły trzymany kubek szczelniej i tym samym — cieplej, chłonąc temperaturę rozpostartą we wnętrzu całkiem pojemnego naczynia. Upijając mieszaninę gorącej czekolady, warstwy bitej śmietany i cząstki gęstej pary, wraz z natrafiającymi na niego słowami, poparzył niemal całą długość przełyku; vincentowe wątpliwości nakazały mu przełknąć ciepło zbyt szybko. Zakasłał. — Och. Jesteś chyba najbardziej… wykształconym i przy tym też najbogatszym człowiekiem, jakiego ten zatęchły dom kiedykolwiek gościł w swoich ścianach. To pewnie dlatego tak się cieszą — zastanowił się poza myślami: zadumanym, ale wyważonym głosem, zawsze przyjmowanym w chwilach poddających jakiś szczegół głębokim rozważaniom. — Tak właściwie to nie wiedzieli nawet, że gram. Ale to nic, przecież nie zamordują cię przez to, że uczysz mnie takich nieopłacalnych banialuk; nie, będą pewnie po prostu zawiedzeni, ale to nic, zwyczajnie będą mi to wypominać i wypominać, aż w końcu zapomną. Och, ale nie mów im o tym, że nie mam mieszkania i że pracuję w klubie, i że zawalam zawody i że… Oni chyba myślą, że jestem z Clementine, przez to, że pisali o nas w tym magazynie; Elise im powiedziała, a ja potem… Ale nie mów im jednak przede wszystkim, że zmieniłem imię, cholera, byliby tacy rozgniewani. Wiesz co, ja może od razu tam pojadę, może będzie akurat jakiś pociąg — wyrzucił z siebie miriady migoczących rozemocjonowaniem słów, wstając z zajmowanego dotychczas fotela. — Gdyby się o nas dowiedzieli, utopiliby mnie w Le Caramy. Ciebie pewnie też.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Wszędzie tam, gdzie bywał, towarzyszyła mu matka.
Już kiedy wysiedli z samolotu, a Julien zaczął nerwowo potrząsać torbą wierząc, że zgubił telefon, Vincent dostrzegł jej uśmiech na twarzy nieznanej mu kobiety, usłyszał jej cierpki ton w ustach innej matki. Obracał się, spoglądał w obce twarze i bał się jednocześnie, i tęsknił za jej surowością, poza którą nie otrzymał od niej nigdy nic więcej. Dostrzegł jej rysy w julienowej matce, usłyszał w nieufnym antagonizmie jego ojca; była wszędzie tam, gdzie rosły wspomnienia, gdzie ktoś dzielił sylaby w ten sam sposób, gdzie kroczyły wszystkie inne matki i w każdym dziecięcym płaczu; była przy sklepach wyglądających znajomo i drzewach, które widział po raz pierwszy, a które pamiętał z Roussillon, a więc była Francją, a Francja była, wobec tego, potworem. To dlatego nie wracał tutaj przez tak wiele lat, to dlatego odwiedzał czasem tylko Paryż.
Źle czuł się w kolejnym małym miasteczku, z którego widać było miasto rosnące na skale, które wierzył, że jest jego miastem, do którego zaraz będzie musiał wrócić.
Nie chce być brutalny, ale wydaje mi się, w takim razie, że niedługo pojawi się Beau Siódmy — podrapał czule psa pod pyskiem, podziwiając jego beztroską naiwność; nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że oto są jedne z ostatnich dni jego życia, że może już nigdy więcej nie nadejdzie takie samo popołudnie, i poczuł zaraz potem dojmującą zazdrość. Zamieniłby się z nim, gdyby tylko mógł. — Będę nad nim czuwać — obiecał, choć nie miał doświadczenia, bo nie posiadał nigdy na własność żadnego zwierzęcia. Jedyną kreaturą, jaką opiekował się w rozciągłości swojego życia, była Chloe, a gdy pomyślał o siostrze w jego sercu pojawił się nieznośny, dławiący uścisk. Nie powinno się powierzać w jego dłonie żadnego życia; wierzył, że Chloe zmarła przez niego. — Och. To… Dobrze. Dobrze, prawda? Jest dla ciebie m i ł a? Mam do niej zadzwonić? — nie mógł jednoznacznie określić charakteru Clotilde; nie widzieli się wystarczająco długo, by stać się dla siebie kimś niemal obcym — tych kilka cyklicznych rozmów odbywanych telefonicznie nie dawało im praw do deklaracji, że pełnią w swoim życiu istotne funkcje. — Miałem nadzieję, że jesteś niedaleko. Że postanowiłeś odwiedzić najpierw przyjaciół, o których byłbym zazdrosny — uśmiechnął się lekko, a Beau zaczął trącać zimnym nosem jego dłoń, domagając się uwagi. — Może to nic złego, może nie uznają tego za n i e o p ł a c a l n e. Powiedziałem im, że oparłem na tym całą karierę, wymieniłem kilka miejsc, w których grywałem. Wspomniałem o filmie, w którym wykorzystali moją muzykę. Twoja matka powiedziała, że wasza sąsiadka zna się na tym lepiej, że pewnie ma nadal jakąś gazetę, w której o mnie pisali — usiłował odnaleźć wyjaśnienie tej przypadkowej szczerości, zastanawiając się, czy Julien mówił im cokolwiek prawdziwego o swoim życiu, czy karmił ich tylko kłamstwami i jak wiele, wobec tego, Vincent zdradzi im niechcianym przypadkiem. Najlepiej było postanowić, że nie będzie rozmawiać o nim wcale. Pozostawała jeszcze ta inna sprawa, to ciche wymienienie spojrzeń i krępująca cisza na samym początku; Vincent miał wrażenie, że państwo Baudelaire wiedzą o swoim synu więcej, niż przypuszczał, że wiedzą coś, czego nie powiedziałby im nigdy, ale nie śmiał wysnuć tej teorii na głos; ostatecznie jego właśni rodzice do samego końca nie wiedzieli, że ich syn, w świecie wyzbytym nienawiści, byłby po prostu gejem. Vincent nie lubił tego słowa. — Nie przejmuj się; poradzę sobie. Nie wspomnę im o niczym, będę zadawać d u ż o pytań— zaśmiał się głucho, odpowiadając zaraz głośno bonsoir, ça va mężczyźnie spacerującemu po ulicy po drugiej stronie rzeki. Musiał być od niego niewiele starszy, był przystojny i dwukrotnie odwrócił ku niemu swoją uśmiechniętą twarz sprawiając, że Vincent się zawstydził, wystraszył, bo cały ten czas myślał o matce i o Roussillon, w którym należało ukrywać wszystko to, co składało się na najprawdziwsze ja. Mężczyzna także musiał wrócić na święta do domu, i może także musiał kłamać rodzinie o dziewczynach, z którymi nigdy się nie spotkał; jeśli był dość sprytny, zgromadził na telefonie zdjęcia koleżanki i pokazując je im obiecywał, że za rok przywiezie ją ze sobą. Jak wiele nieszczęśliwych ludzi zamieszkiwało Francję. — Niczego im nie powiem. Wspomnę o Yvette, ludzie uwielbiają opowieści o żonach — dodał ponuro, myśląc jak przyjemnie byłoby natrafić w końcu na rodziców otwartych, innych od jego własnych; takich, którym można byłoby powiedzieć wszystko. — Nie martw się tym dzisiaj, Jules. Wyśpij się, odpocznij; kupię ci bilet na jutro, znajdziemy jakieś ekspresowe połączenie. Może wolałbyś polecieć do Marsylii albo do Nicei? Pożyczyłbym od kogoś samochód i po ciebie przyjechał; moglibyśmy spędzić kilka godzin nad morzem. Albo w hotelu — zaproponował z uśmiechem, zastanawiając się, jak miałby wyjaśnić jego rodzinie tę podróż, to nagłe, spóźnione przybycie Juliena.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
W mikroświecie nigdy nieblednących uśmiechów, chabrów wyścielających barwę morza i odblask nieba, zawsze sprzyjającej pogody (nigdy: mogłoby być już lato, ani: jest zbyt brzydko, żeby wyjść z domu) i braku namacalnych podejrzeń o oddalającym się vincentowym życiu; właśnie w całym tym naiwnym wypaczeniu nie istniały obawy o to, że ktoś nie zapała do niego sympatią, że jednym dociskiem podeszwy buta zapragnie zdusić jego beztroskę. — Jest świetna, niczym się nie martw — zapewnił przekonująco. Dopiero kilka tygodni później miał wydzwaniać do Clotilde pod okryciem zmierzchu i nad samym ranem, miał gorączkowo plątać swoje palce we włosy i krążyć po całym mieszkaniu, by ostatecznie zrozumieć, że kobieta rzeczywiście nie objęła go ciepłym uczuciem, że nie uważała, by był dla Vincenta właściwy — i że z tego powodu nigdy nie miała zdradzić mu aktualnego miejsca pobytu Chenneviere’a.
Chciałbym być niedaleko — ubolewał nad niekompatybilnością spontanicznych pragnień, rozrzucających ich na przeciwległe krańce Prowansji. — Ach tak, Helaise faktycznie magazynuje takie rzeczy — potwierdził nieoczekiwanie zniżonym, zakłopotanym głosem; może przez przypływ nazbyt intymnych wspomnień, by dzielić się nimi z obcym uchem.
To właściwie jest świetny pomysł, matka uwielbia o sobie opowiadać. Tylko nie pytaj taty o ten brzydki obraz na ścianie w salonie, pod żadnym pozorem nie poruszaj tego tematu. On lubi rozmawiać o historii i o zabytkach miasta, uważa, że nie jest przez ludzi doceniane — uśmiechnął się bezcelowo do wyświetlacza telefonu; nikt nie miał dostrzec promiennego grymasu, który w odległości namnażających się kilometrów i dzielących ich miast tracił wszelkie znaczenie. — No nie wiem, Vincent. Jeśli to wszystko się wyda, a oni przez ciebie ją polubią, to staną w tym sporze po jej stronie — pożalił się z bezszelestnym, spokojnym rozbawieniem, nawet nie wyobrażając sobie, że mieliby kiedyś poznać tę tajemnicę. Tę, która poniekąd opisywała całe jego życie. Tę, bez której byłby innym, całkiem niepodobnym do siebie człowiekiem.
Bo w Australii mamy za mało morza? Nie Vincent, naprawdę, obiecałem im, że do nich zajrzę i jak teraz nie przyjadę, to pewnie już tego nie zrobię, może uda mi się być tam już nad ranem, obudzę cię w piękny sposób. Poza tym nastawiłem się już na Paryż — rozpoczął srebrzystym śmiechem, przekształcającym się w ciepłą obietnicę; pragnął ponownie przemierzać jaśniejące paryskie alejki, obejmować vincentową dłoń i kierować w wysadzane sztuką i rozległą historią miejsca, którymi dopiero za sprawą jego opowieści miał zacząć zachwycać się tak prawdziwie, tak, jak nie był w stanie doceniać ich w obecności swoich dawnych przyjaciół.

k o n i e c

cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
ODPOWIEDZ