ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
comfy road trip style

Była wykończona, ale przy tym czuła się też dziwnie lekka. Jakby przez ostatnie pięć dni i za przejechanymi w trakcie nich ponad dwóch i pół tysiącach kilometrów (nie spieszyła się za bardzo i nie szczędziła sobie przystanków i spacerów) pozostawiła ogromny ciężar. I może tak właśnie było...
Hugo zaczął do niej wydzwaniać dopiero trzeciego dnia, co w pierwszej chwili przyjęła przebijającym się przez puszczoną w samochodzie muzykę gromkim śmiechem. Dopiero później, leżąc samotnie na niewygodnym łóżku w przydrożnym motelu, zaczęła płakać. Nie złamała się jednak i kolejnych telefonów również nie odebrała, pozwalając sobie tylko od czasu do czasu przeczytać smsy, którymi ją bombardował, zanim usuwała je w niebyt. Oszukiwała się, że zamknęła ten rozdział, że Hugo w końcu odpuści, że przecież i tak jej tak naprawdę nie kochał i nie będzie przecież pokonywał za nią prawie całego wschodniego wybrzeża Australii. Podskórnie wiedziała, że to nieprawda. Że jego ego i zaborczość nie pozwolą jej tak po prostu odejść, ale jeszcze przed dojazdem do Lorne Bay udało jej się te wrażenie zagłuszyć. Uwolniła się, zaczynała na nowo i tym razem nie popełni tak głupich błędów...
- Dobra, widzę cię! - zawołała podekscytowana, kończąc trwającą ostatnie dziesięć minut rozmowę, podczas której Terence nawigował ją przez drogi miasteczka. Skręciła, wjeżdżając przez otwartą bramkę na teren farmy - JEJ farmy - i zatrzymała się zaraz za nią. Wyskoczyła z auta, nie zamykając za sobą nawet drzwi i podbiegła do brata, by rzucić mu się na szyję i mocno przytulić. - Tęskniłam! - zawołała mu do ucha. Oczywiście utrzymywali ze sobą kontakt, ale przez długi czas jej wyjazdu był on raczej sporadyczny, można wręcz powiedzieć "odświętny". Dopiero niedawno, kiedy zdecydowała się tu wrócić i potrzebowała mocno czyjejś pomocy tutaj, na miejscu, zaczęli rozmawiać ze sobą prawie codziennie. Nie zawiódł... choć przecież miał pełne prawo olać ją i problemy, które sama na siebie sprowadziła.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Pęk srebrnych kluczy, porośniętych rdzą jak pnączami i przymocowany do powyginanego kółka, brzęczał cicho, kiedy Terence Burkhart obracał go wokół wskazującego palca prawej dłoni, lewą przyciskając telefon komórkowy do swojego ucha. Ciężko ubrać w słowa zdziwienie, które objęło go ciasno swoimi ramionami poprzedniego dnia, wraz z przybyciem na odległe tereny Carnelian Land. To właśnie po szóstej rano właściciel farmy (bo czy aby na pewno można było opatrzyć ów więdnący przybytek nędzy takim tytułem?) zgodził się nie tylko zaprezentować mu świeżo sprzedany teren, ale też przekazać mu stalowy symbol prawa do wstępu. W rozmowie z Oakley, przebywającej jeszcze na innym strzępku Australii, niejednokrotnie musiał zaciskać usta w wąską, bladą linię — obiecał jej przecież, że nie będzie jej pouczać. Tylko mnie nie oceniaj, Terry, a tym bardziej mi nie matkuj — od tego już kogoś mamy zastrzegała przed przyjazdem, a on ów postawione warunki solennie przyrzekł przestrzegać. Towarzyszące mu obawy i zakazane do wydobycia niezadowolenie sprowadził więc do upewnienia się, że szyby i ramy w oknach są wystarczająco szczelne, że niemożliwe jest otwarcie ich z zewnątrz i że zamek od drzwi działa nienagannie. Teraz nawigował młodszą siostrę wskazówkami “tam, wiesz, gdzie czasem zabierali nas dziadkowie, jak jeszcze stało tu to małe wesołe miasteczko; tam skręć”, albo “przestań się śmiać, O., jezu, zaraz doprowadzisz do wypadku, wiesz?” po czym sam wybuchał srebrzystym śmiechem. Obawiał się jej powrotu. W tym samym czasie ów powrót także go cieszył. Nie tylko dekorowanie swoich zawiłych uczuć krótkimi nazwami, ale i samo odnajdywanie się w ich rozległym zbiorze, ostatnimi czasy zdawało się brunetowi niezwykle skomplikowane; mniej więcej od momentu, w którym w jego życiu pojawił się Dante. I to właśnie też z jego powodu podchodził do powrotu siostry z lekkimi wątpliwościami — bo co, k i e d y się dowie? Nie jeśli się dowie; bo to, że Oakley Burkhart — popadająca za młodu w obsesję obrania kariery dziennikarskiej, nakrywająca go z niemal każdą panną i każdym młodzieńcem przekraczającym nielegalnie próg ich rodzinnego domu, znajdująca zawsze jego skrytkę na pudełka papierosów i butelki alkoholu — w końcu odkryje prawdę, było tylko kwestią czasu.
Teraz jednak obejmował swoimi silnymi, długimi ramionami jej zawsze kruchą i zawsze wymagającą braterskiego wsparcia sylwetkę i nie starczyło mu już miejsca na to, by kurczowo ściskać także swoje wątpliwości. — Wiem, że tak. Pisali o tym w gazetach — odrzekł na jej ciepłe, wiosenne wyznanie, doprawiając je swoim zimowym poczuciem humoru — niegdyś faktycznie wiele można było wyszukać o nich w prasie. — Naprawiłem ci kran i coś przyniosłem — zapowiedział tajemniczo, wypuszczając ją ze swoich objęć i delikatnie zmierzwił jej długie, jasne jak rosnące nieopodal kłosy, pasma włosów. Swój prezent — wycięta własnoręcznie z ciemnego drewna rama łóżka, nad którą pracował w przejętym niedawno zakładzie stolarskim, stała już ustawiona wewnątrz niewielkiego budynku. — Jak się czujesz? — zapytał jeszcze, z nieukrywanym wyrazem troski przepływając wzrokiem po jej sylwetce.

oakley burkhart
ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
Wspięła się na palce, mocniej przywierając do sylwetki brata i jeszcze przez dłuższy czas nie wypuszczając go z objęć. Chciała się nacieszyć tą bliskością - szczerzą, niewymuszoną i choć podszytą też odrobiną strachu i niepewności, to jednak rodzącą się z czystej miłości. Hugo sprawił, że czuła się jej niewarta, ale Terence ciągnął ją właśnie delikatnie w stronę mówiącą coś całkiem przeciwnego.
Zachichotała na jego żart, zduszając w sobie resztki łez przed momentem próbujące jeszcze zamglić jej pole widzenia. Spojrzała więc na brata wzrokiem zaszklonym lekko wzruszeniem i radością, jednak nie zapowiadającym żadnych większych pęknięć i przecieków. Już swoje wypłakała w ostatnich dniach w samotnych przydrożnych motelach. - W końcu jakaś czysta prawda! Lepiej późno niż wcale, nie? - pociągnęła krótko temat, odnosząc się oczywiście do wielu różnych kłamstw i spekulacji, które swego czasu o ich rodzinie i o nich samych krążyły. Nie masz czasem ochoty tego wszystkiego odkręcić? Opowiedzieć ludziom, jak to było i jest NAPRAWDĘ? - cisnęło jej się na usta, ale to nie był dobry moment. (Czy kiedyś miał w ogóle być?) Uważnie tylko przyjrzała się więc jego reakcji na rzeczywiście wypowiedziane na głos słowa, nie dając po sobie poznać, jak wiele dla niej znaczyła jego odpowiedź lub jej brak.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem, przekornie (choć z lekkim ociąganiem) odsuwając się od mierzwiącej jej włosy ręki. Nie poprawiła jednak fryzury, pozwalając tak typowej dla rodzeństwa zaczepce rozlać jeszcze odrobinę ciepła wokół jej serca. Miała dwadzieścia siedem lat, Terry był dekadę od niej starszy, ale i tak przez moment żałowała, że nie miał na sobie czapki z daszkiem, którą mogłaby mu porwać z głowy i wsunąć na swoją, jak dziecko, jak kiedyś zadziornie oznajmiając, że od teraz należy do niej... - Co to za tajemnicze "coś"? Mam zgadywać? - zainteresowała się zamiast tego i dusząc w sobie nostalgiczne zapędy, cofnęła się do auta, by móc w końcu zatrzasnąć drzwi kierowcy i sięgnąć do bagażnika po cały swój przywieziony z Sydney dobytek. Nie było tego dużo. Dwa większe worki na śmieci pełne ubrań i walizka, w której poza laptopem, notatnikami, kosmetykami i kilkoma ważnymi dla niej książkami, znalazło sobie miejsce niewiele więcej przedmiotów. Trochę to przykre jak mało miała ochotę przywozić z "tamtego" życia tutaj. Tylko pogłębiało to uczucie zmarnowania całego tego czasu...
- W porządku - zapewniła brata szczerze. - Tak jak obiecałam, nie forsowałam się, robiłam częste przerwy i spacery oraz słuchałam potrzeb swojego ciała - wyliczyła, wyławiając z niedużego bagażnika swojej Toyoty Aygo (choć złożenie tylnych siedzeń nieco zwiększyło jego wymiary) najlżejszą ze wszystkich bagaży walizkę. Wiedziała, że Tetty nie pozwoliłby jej na więcej. - Zima to najlepsza pora na zrozumienie, w jak wielkim tkwi się gównie oraz na przeprowadzki na drugi koniec wschodniego wybrzeża! - dodała, chcąc nadać całej sytuacji bardziej beztroski ton. Nie wyszło to jednak zbyt naturalnie i autentycznie. Nie kłamała wcale - zima była odpowiednio przyjemna i nie za ciepła na takie przygody - ale na żartowanie ze swojej sytuacji to chyba jeszcze nie był czas... - Lepiej opowiedz, co u ciebie - wtrąciła, po części chcąc zmienić temat, ale również szczerze zainteresowana. Podczas ich ostatnich rozmów telefonicznych, na tapecie wciąż była ona, jej problemy, zakup jej farmy i jej przeprowadzka... Czas najwyższy, by nieco odbić piłeczkę. - I pamiętaj, że czego mi nie powiesz, prędzej czy później i tak wywęszę!
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Może to było cechą wspólną. Może przekazywane było sobie jak nazwisko, gwiazdozbiór brunatnych piegów na nosie, albo rodzinny upór i rzadkie wyławianie głowy spomiędzy gęstych chmur — ta skłonność do ukrywania prawdy.
Terence starał się wierzyć, ze wszystkich sił — aż w końcu zaczynała boleć go głowa, przegrzana tą wprowadzoną na siłę aktualizacją — że daleko mu od naczelnego psotnika (jakże łaskawy, naiwny, niewiele mający wspólnego z prawdą eufemizm!) ich rodziny. Że z Michaelem łączył go jedynie ciemny pigment oczu, skłonność do zaczesywania włosów na prawą stronę i podobny kod genetyczny; może jeszcze podobny gust muzyczny, ale to naprawdę wszystko — nie nosili już nawet jednakowego nazwiska.
Starał się wierzyć, że ich cała rodzina była inna; od niego, tego jednego błędu w systemie, tej jednej rysy w gładkiej i solidnej konstrukcji marmuru, tej przytrafiającej się tylko ułamkowi osób na całym świecie, specyficznej wadzie wzroku.
Ale może oni wszyscy, jeśli nie tacy sami, byli przynajmniej ulepieni z wyrobu tego samego kawałka gliny — ten konkretny zbiór cech przylgnął do nich taką wrodzoną tradycją, bez jakiej świąteczna choinka nie mogła obyć się bez bombki, śnieg bez sanek, a ocean bez pasjonatów sportów wodnych.
Bo Oakley skrywała przed Terrym palącą potrzebę napisania swojej wersji wydarzeń. Bo Leander trzymał w sekrecie nieprawidłowość wkomponowaną w swoje fioletowe żyły. Bo Terence oszukiwał Dantego, a rodzice całej trójki — oszukiwali siebie.
Tak na dobry początek — odrzekł mało wyraźnie, jako że wszystkie litery przytłumione zostawały miękkością plączących się pod ustami, blond włosów. Terence faktycznie pragnął prawdy; w gazetach, między rodzeństwem, ale też we własnych ustach — tych od jakiegoś czasu wypowiadających niedumne kłamstwa ku Ainsworthowi. Dlaczego więc nie tylko mu, ale i całemu światu tak nieubłaganie ciężko było się na nią zdobyć?
Wsuwając dobytek młodszej Burkhart do czegoś-tylko-umownie-nazywanego-domem, wspólnie, na cztery dłonie, ale przecież Terry obowiązkowo sięgnął po te cięższe przedmioty opakowane w walizkę (jak to na brata, a nie w tym postępowym świecie na mężczyznę, przystało), przez moment pragnął zaproponować jej, by wynieśli się (może nawet wspólnie!) do jakiejś, na miłość boską, porządnej kwatery — byle z dala od gnijącej, kruszącej się farmy i z dala od mało nowatorskiego, mało wygodnego Tingaree. Ale może u każdego z nich (u Oakley, Leandra i u Terry’ego) godny pożałowania dobytek był procesem pokuty, którą sami na siebie nałożyli i którą teraz zmuszeni byli odbyć do końca. Może to wcale nie było takie złe.
Może lepiej nie zgaduj, wpadniesz jeszcze na coś naprawdę ekscytującego, a potem się rozczarujesz — zaśmiał się; nie uważał, by jego prezent był na tyle udany. Może praktyczny, przydatny, ale przecież nie wyciskający łzy szczęścia z kącików oczu.
Uśmiechem dekorował jej liczne słowa; zarówno te siostrzano słodkie (jak to tylko Oakley potrafiła), ale też bardziej cierpkie, nabyte raczej w dorastaniu, a nie od urodzenia. — Tak, tak, widziałem taki dopisek w kalendarzu — pokiwał głową, nie upominając jej w typowo rodzinny, pozbawiony humoru sposób, że przecież na to zawsze jest dobra pora.
U mnie? Hm, możesz coś wymyślić; tobie zawsze lepiej szło w te wszystkie opowieści — zasugerował z rozbawieniem, żałując, że żadna wymyślona przez nią bajka, nie mogła tak po prostu stać się rzeczywistością — naprawdę wolałby, gdyby to ona wymyśliła jego ostatnie zmagania, dodała wszystkie troski i chwile większego zadowolenia. — Trafiłem na naprawdę dobry zespół w Plane Wood, znalazłem skurczybyka, który hałasował mi w domu; to znaczy świerszcza, cholera, dlaczego w Australii wszystko musi być ogromne i jakieś zmutowane? Och, no i się z kimś spotykam, ale to jeszcze świeża sprawa, nie chcę o tym opowiadać. I wpadłem niedawno na Vincenta — wyrzucił z siebie za jednym wdechem, odkładając na podłodze ostatnią część bagażu. Później wskazał jej rozwarte drzwi do sypialni, a raczej — to znajdujące się w środku pokoju. — Mam nadzieję, że mimo wszystko względnie się ucieszysz. Przynajmniej nie będziesz musiała spać na podłodze, albo kurczyć się na małym łóżku jak krewetka — wyraził swoją nadzieję, przy okazji odsuwając się od tematu tego, że — jak to Oakley słusznie zauważyła — zawsze udawało jej się odkryć prawdę; dzisiaj niekoniecznie chciał, by mu to udowodniła. Może podarowałby jej tę tajemnicę na święta — jak niechciany prezent, z którym nie wiedziało się, co zrobić. Poniekąd tak wyglądały wszystkie bożonarodzeniowe zgromadzenia rodziny Kemper — w całym domu pachniało grillowanymi owocami morza, bo zgrzana gotowaniem matka musiała pootwierać okna niemal w każdym pomieszczeniu, tworząc przeciąg (żeby w końcu wpuścić tu jakieś powietrze), w telewizji obce barytony komentowały na żywo zawody surferskie, w których każdy zawodnik nosił czerwoną czapkę z białym pomponikiem, a oni pod sztucznym drzewkiem stojącym w rogu salonu odnajdywali prezenty, które jak im się początkowo zdawało, należały do kogoś innego. I wtedy musieli jakoś nauczyć się z nimi żyć; po prostu nie mieli innego wyboru.
ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
Tak na dobry początek - powtórzyła w myślach słowa brata, o wiele dla niej ważniejsze, niż Terence mógłby kiedykolwiek podejrzewać. Strach przed reakcją rodziny był tak naprawdę jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed oddaniem się w całości pisaniu książki, która w końcu miała przedstawić historię Kemperów w prawdziwym świetle. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała wszystkim o niej powiedzieć. Oczywiście lepiej wcześniej, bo poza tym, że chciała, by ich głosy również wybrzmiały w tej ich wspólnej jakby nie patrzeć biografii, to przecież nie chciała też tego wszystkiego tak długo przed nimi ukrywać. Liczyła na akceptację i wsparcie nie tyle po jej wydaniu, ale przede wszystkim podczas jej tworzenia. Bo prawda była taka, że wolałaby, by książka okazała się wydawniczą klapą, ale przy tym miała rodzinne wsparcie, niż gdyby miała zostać bestsellerem, ale bracia i rodzice ją przez nią znienawidzili... Te cztery krótkie słowa Terry'ego napełniły ją póki co wątłą, ale jednak nadzieją, że jednak nie skończy się tym ostatnim scenariuszem. Może jednak wszyscy pragnęli tego samego co ona?
Tylko co by powiedzieli, gdyby wyznała jeszcze, że w książce miałby również wybrzmieć głos Michaela...? Że planowała się z nim spotkać - i to nie raz - i porozmawiać o tym wszystkim, co było, co się wydarzyło i co jest teraz?
Powiedzenie im prawdy było o wiele trudniejsze, niż samo "piszę o nas książkę!" Może kiedyś...
- Jak nie chcesz, żebym zgadywała, to nie rób z tego tajemnicy - wtrąciła wyraźnie przesadnie mądralińskim tonem, nieco się z bratem drocząc. Mimo wszystko postanowiła go posłuchać i nie strzelać w ciemno domysłami. Niekoniecznie dlatego, żeby miała się rzeczywiście rozczarować - Terry zrobił dla niej w ostatnim czasie tak dużo, że nawet najmniejszy drobiazg byłby tylko uwieńczeniem całej tej pomocy, za którą Oakley chyba się nigdy nie odpłaci - ale bardziej ze względu na brata. Bo co jak rzuci jakimś głupim pomysłem, a ten zacznie sobie wyrzucać, że sam nie wpadł na taki pomysł? Lepiej nie ryzykować!
- O nie, nie. Oficjalnie z tym skończyłam. Jestem kiepską wróżką - zdecydowanie odmówiła wymyślania jakichkolwiek opowieści. Zbyt wiele razy boleśnie przekonała się, jak bardzo takie bajkopisarstwo potrafiło człowieka rozczarować. Poza tym interesowało ją to, jak rzeczywiście wygląda życie Terry'ego. O tym, jak chciałby by wyglądało i jak mogłaby mu pomóc to osiągnąć, jeszcze zdążą porozmawiać. - O matko, nie wszystko na raz, ja zmęczona podróżą jestem - zaśmiała się lekko, gdy tak prędko wyrzucił z siebie całą litanię życiowych aktualności. Wtaszczyła za nim również swoją walizkę i odstawiła z resztą bagażu, ale zamiast oglądać wnętrza (Terence już jej zdawał raport jak to wszystko wygląda, wiedziała, że większość budynku wymagało remontu), skupiła uwagę na bracie. - Dlaczego chciałeś, żebym cokolwiek wymyślała? Brzmi jakbyś wszystko miał pod kontrolą! - objęła go jednym ramieniem i obdarowała lekkim uściskiem. Oczywiście świeżbił ją język, by wypytać o tego tajemniczego kogoś, z kim jej brat się spotykał, ale posłuchała jego prośby i nie naciskała. Na wiele rozmów jeszcze przyjdzie czas najwyraźniej. - O, co u niego? - zapytała więc zamiast tego o Vincenta. Gdzieś z tyłu jej głowy pojawiła się myśl, że może to właśnie z nim Terry się obecnie spotykał, że odnowili kontakt i wróciły dawne uczucia, i że to dlatego właśnie robił z tego taką tajemnicę... ale zostawiła ją oczywiście dla siebie. Wiedziała bardzo dobrze, że to bardzo drażliwy temat i już samym pociągnięciem tematu Vince'a stąpała po kruchym lodzie, ale jakby nie patrzeć sam o nim wspomniał, prawda?
Skierowała wzrok w stronę sypialni, którą jej wskazał i ruszyła, by po chwili przekroczyć jej próg i w pełnej okazałości obejrzeć - jak się domyśliła - tę niespodziankę, o której Terence mówił wcześniej. - Względnie?! - wyrzuciła z siebie dziwnie piskliwym głosem. Oczy na nowo zaszły jej mgłą, którą tak zmyślnie udało jej się pozbyć kiedy jeszcze byli na zewnątrz. Tym razem łzy poleciały po jej policzkach, niemiło zaburzając jej widok na to przepiękne łóżko. - Sam to zrobiłeś? Jest pięknaaa! - mówiła (właściwie to ostatnie słowo tak trochę niekontrolowanie zawyła), robiąc jeszcze parę kroków w stronę łóżka i chociaż dłońmi poznając bliżej ramę łóżką, którą brat wyciął najwyraźniej specjalnie dla niej. Jakby jeszcze za mało dla niej w ostatnim czasie zrobił...
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Roześmiał się swoim stałym, charakterystycznym, miękkim śmiechem i pokiwał głową. — Coś w tym jest — przyznał z roztkliwionym rozbawieniem, nie zdając sobie dotychczas sprawy, jak przemożnie tęsknił za siostrzaną obecnością, jak bardzo brakowało mu jej spostrzegawczych docinek i przemądrzałych, nieszkodliwych wtrąceń. I jak nieraz potrafiła zupełnie minąć się z istotą sprawy, tak jak teraz zakładając, że Terence wszystko miał pod kontrolą. Zamiast potwierdzić lub wyprowadzić ją z błędu, odcisnął na jej czole delikatny pocałunek, korzystając z faktu, że znalazła się tuż obok w ciepłym, nieznacznym uścisku. — Nie mam pojęcia, to spotkanie nie przebiegło… wiesz, najlepiej. Nie wyglądał dobrze. A Yvette… ona dzwoni do mnie co jakiś czas, jakby nie zamierzała się poddać. Ale nigdy nie odbieram. Chyba nie chcę wchodzić w to po raz drugi — wyznał z udręczeniem, i tak odnajdując większą łatwość w dobieraniu słów w tym nieprzyjemnym temacie, niż gdyby miał rozprawiać o Dante. Nie był pewien, czy kiedykolwiek zdoła opowiedzieć o nim Oakley. Czy komukolwiek innemu.
Tak, wiesz, dziadek zrobiłby to tysiąc razy lepiej; wiesz, jak zawsze się przykładał, to drewno bardziej dostosowywało się do niego, niż on do drewna. Ale chyba i tak wyszło całkiem dobrze, w każdym razie się starałem — uśmiechnął się, zdumiony jej przesączoną niewstrzymywanymi emocjami reakcją; choć wcześniej przecież zaznaczyła, jak rozwijająca się pod sercem istota wpływa na emfatyczny dobór gestów i słownictwa. Nawet jeśli roztrzęsione ciążą hormony odpowiadały za jej zachowanie, Terence i tak docenił tak entuzjastyczny i pełen uśmiechu odbiór swojego prezentu. — To jak, chcesz już dzisiaj zostać tu na noc i zacząć się rozkładać, czy najpierw odpoczniesz u mnie? — spytał, nie mając przecież nic przeciw, gdyby zdecydowała się na to drugie.
ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
- Yvette... to dalej się razem unieszczęśliwiają? - dopytała, tylko w niewielkim stopniu przemycając swoją wciąż żywą awersję do całej tej sytuacji i niektórych z wplątanych w nią osób. Może nie znała wszystkich szczegółów tego przykrego trójkąta, w który uwikłał się kiedyś jej brat, ale wiedziała jedno - na pierwszym miejscu było dla niej szczęście Terence'a. I tym razem chciałaby temu szczęściu pomóc w jakiś sposób... Nawet, jeśli miało to oznaczać wybaczenie Vincentowi. - Masz rację, ci faceci to same problemy! - wtrąciła już z luźniejszą, nawet figlarną nutą, co by nie pozwolić jednak, żeby temat Chenneviera zepsuł im całkiem humory.
- Przecież jest idealna! - zawołała nieco strofująco, bo przecież niepotrzebnie sobie ujmował talentu i ciężkiej pracy, niepotrzebnie się porównywał do dziadka, ale ta jej zapłakana twarz mogła nie być do końca przekonująca. No cóż, dziś może już nie była w stanie tak dobrze oddać wszystkich myśli i odczuć związanych z tym podarkiem i jego słowami, ale nie zamierzała na tych hormonalnych łzach kończyć. Jeszcze przyjdzie czas, by ponownie mogła mu właściwie podziękować i pochwalić jego pracy. Chociażby po pierwszej przespanej nocy na tym cudeńku!
- O nie nie nie... - zaczęła, powoli dochodząc do siebie i ścierając z policzków łzy wzruszenia. - Ja dziś na tym zamierzam spać i nawet wizja rozpakowywania się mnie przed tym nie powstrzyma - dodała już po głębszym oddechu. Nie mógł dawać jej takich prezentów, a potem proponować ewakuacji z tego miejsca! - Ale zostań jeszcze! To znaczy... jeśli możesz i chcesz. Obiecuję, że nie zmuszę cię do zajmowania się tym całym... niedobytkiem - tu machnęła niedbale w stronę swojego skromnego bagażu, który przywiozła. - Chyba sama nie mam na niego dziś siły. Zrobimy kakao? - zaproponowała pierwsze, co przyszło jej do głowy. Albo do ciążowego brzucha...
ODPOWIEDZ