that poor Brutus — with himself at war
46 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem, tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt
Mijała już zaokrąglona w całej zawartości wskazówek zegara godzina, odkąd ostatni raz przeplatane, mieszane ze sobą sprawnie zwoje kart — w tylko umownie odmierzonej równości, tak na oko, a więc całkiem zwodniczo — zatrzepotały w brutusowych dłoniach jak wzburzone głośnym dźwiękiem albo gwałtownym ruchem skrzydła, a Cassius ze śledzącym: to czerwone, to czarne pieczątki odbite na talii spojrzeniem, przyznał “wciąż nie rozumiem”.
Zwykle nieruchome wargi czterdziestolatka wygięły się wówczas w kształtnym, może i dla niektórych uroczym (jak to niegdyś kilkukrotnie słyszał, choć nigdy nie wierzył) uśmiechu, a z krtani, gdyby tylko był w stanie, wydostałby się srebrzysty, bogaty w rozbawienie i delikatne roztkliwienie śmiech. Cassiusa Knightley’a nie tylko przy użyciu wszelkich czarów świata nie dało się nauczyć gry w pokera, ale też w nią oszukiwać — z czego naturalnym sposobem rzeczy słynął Brutus.
Rozpostarci w siedzie skrzyżnym i zgarbieni swobodnie w plecach, jak para pochylających się nad pracą domową nastolatków, naprzeciwko siebie, na rozległym i przede wszystkim miękkim (Bruce podejrzewał, że to właśnie zdecydowało o przeniesieniu się do sypialni, choć nie był tego już taki specjalnie pewien) materacu łóżka, teraz kończyli inną z gier, ograniczającą się nie do prostokątnych, lśniących wykrojów gładkiego papieru, a cienkich tabliczek z odciśniętymi na nimi cyframi: żółtymi, niebieskimi, zielonymi oraz czerwonymi. Tym razem to Bruce niekoniecznie rozumiał, o czym dowodziła niska suma punktów wpisanych pod jego imieniem w niewielki kajet, a także konsternacja wmalowana w jego zmarszczone czoło. Żałował, że nie wybrał jednak scrabbli.
Rozplątując nogi, dźwigając się z łóżka i wyciągając ręce wysoko, wysoko do sufitu, ziewnął cicho i po leniwym przeciągnięciu się przynoszącym ulgę plecom, zapisał krótkie: TO NIE MA SENSU, I TAK WYGRASZ.
Podczas tego tygodnia, dzielącego ich od niekoniecznie udanej, a jednak obfitej w najrozmaitsze uczucia (których ani jeden, ani drugi z nich nie potrafił tak do końca rozwikłać, a tym bardziej odpowiednio się do nich ustosunkować) próbie oddawania precyzyjnych strzałów, zdążyli się do siebie zbliżyć. Jak p r z y j a c i e l e, choć to wyrażenie wydawało się Brutusowi nieco nad wyrost — bo przecież w tak konfidencjonalną relację nie mogły być wpisane: biznes, pieniądze, a także — zlecone morderstwo. O ów zażyłości dowodziła między innymi spontaniczna rozgrywka w coś, co tylko w założeniach miało wyswobodzić ich umysły od trudu czynionych poszukiwań i idących z nimi za rękę zawiłości — mieli odpocząć, choć Bruce bynajmniej nie czuł się teraz (przegrany o niemożliwą do zrozumienia taktykę) wypoczęty. Co zademonstrował odrzuciwszy od siebie wykonanie kolejnego ruchu, by przejść się do kuchni po szklankę czegokolwiek, co mogło nawilżyć jego zawsze wysuszony, nieodwracalnie uszkodzony przełyk. CHCESZ COŚ Z KUCHNI? JAK BĘDZIESZ MIŁY, TO MOŻE CI PRZYNIOSĘ.
agent fbi — szukający mordercy ojca
29 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Był taki moment — chwila pełna kruchych i miękkich myśli — kiedy niemal wypowiedział słowa, których cofnięcie (bądź wymazanie) byłoby potem niemożliwe; wiesz co, zmieniłem zdanie, rzekł prawie nad stosem kart i instrukcji; nie, nie w sprawie gry; mojego ojca, dodałby z przekonaniem, ale unikałby brutusowego spojrzenia. Wyjaśniłby, że ostatnie dni były dziwnie przyjemne i ciepłe, że każda chwila dawała mu coś, czego nie czuł od dawna — może nawet odkąd widział się z kimś, kogo kochał w ten pierwszy, naiwny sposób. Przed powiedzeniem, że jednak rezygnuje (z dalszej nauki, snucia planów i tak desperackiej chęci odnalezienia zabójcy ojca), powstrzymywała go pewność, że Bruce następnego dnia spakowałby się bezszelestnie, znikając z jego życia bez słów wyjaśnienia bądź pożegnania. Nie istniałyby już sprawy, które mogłyby ich łączyć. Nie musieliby się znać.
Zdawało się mu w dodatku, że moment ten był odosobniony, że przydarzył się mu tylko raz; swoje zawstydzenie odznaczające się zarumienionymi policzkami ukrył pod frustracją toczonej rozgrywki. Ale chwile takie, jak ta, nawiedzały go od dawna. Przynajmniej raz dziennie. Wtedy, kiedy tak przyjemnie było siedzieć obok, czasem we wzajemnej ciszy, czasem w szale pomysłów, pytań i planów. Cas specjalnie odmawiał postępów w nauce, chcąc zachować jak najwięcej z tych dni w swoim życiu; wiedział, że kiedy przyjdzie mu wrócić do żony i zwykłego, szarego życia, będzie do nich powracać każdej nocy, każdego poranka. A także wtedy, kiedy nie będzie potrafił odpowiedzieć Deborah tą samą miłością, którą powierzyła mu tak dawno temu; myślałby o tym, że Harvey miał rację mówiąc, że śpieszy się ze ślubem, że do siebie nie pasują; moje rozczarowanie wynika z pewności (nie przekonania — pewności), że istnieje ktoś lepiej dopasowany do ciebie, a ty uciekasz w spokój przedmieść, domu i rodzicielstwa wyłącznie dlatego, że się boisz. A potem będziesz cierpieć, gdy znajdziesz tamtą, lepszą dla ciebie, osobę, napisał w liście (tym ostatnim, tuż przed samym ślubem), a Cas niemal zaśmiał się na głos, kiedy pomyślał, że ojciec mógłby mówić o Brutusie.
Więc po prostu się poddajesz? — pod złośliwym uśmiechem ukryła się wdzięczność; podobało się mu to wszystko, ten wieczór i towarzysząca im beztroska, ta wspólna gra, podczas której udawali kogoś innego (zapominając o tym całym porwaniu, groźbach śmierci, początkowej niechęci); podobało się mu także brutusowe łóżko, które bez protestów mu oddał na samym początku (z powodu konieczności), a o odzyskanie którego nawet nie ośmielił się upominać. Ale był już zmęczony, trochę zbyt mocno upojony tym wieczorem — bał się, że przypadkiem zasnąłby bez uprzedzenia i wyjaśnień, komplikując tę ich przyjaźń. Zamiast jednak, tak jak Bruce, zejść z łóżka, podwinął do klatki piersiowej kolana i przez chwilę wpatrywał się jeszcze w grę. — Przecież jestem miły. Zawsze — zawstydził się lekkością tych słów, tą ukrytą w nich zaczepnością. Miał wrażenie, że ocierało się to o flirt, ale przecież nie mogło; ani w jednego, ani drugiego przypadku. — Chcę — odparł więc tylko, chociaż nie wiedział: czego chce. Niekoniecznie z kuchni.
that poor Brutus — with himself at war
46 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem, tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt
Obserwacji — takiej nierzucającej się w oko (bo jaki byłby wówczas jej sens? Obiekt badań wiedziałby o tym, że jest bacznie lustrowany, a więc zakłóciłby wiarygodność eksperymentu, poczynając zachowywać się inaczej, rozważniej, bardziej świadomie), poświęcił kilka nadzwyczaj rygorystycznych lat spędzonych w agencji. Harvey twierdził, że ów nauka nie kończy się wcale, a Bruce, nigdy nie mogąc być zanadto pewny siebie i arogancki, winien przygotować się nie tylko na częste porażki, ale i momenty prawdziwego zaskoczenia.
Spędziwszy z szatynem zbyt mało czasu, by móc nazwać go swoim przyjacielem lub być w pełni zagłębionym w złożoność jego charakteru — ale jednak zbyt dużo, by uważać, że nie zna go wcale — doznał właśnie ów przemożnego zdziwienia.
Nie przez kuriozalne, niezwykle charakterystyczne nawyki, których doszukał się w jego postępowaniu.

[Wiedział na przykład, ile razy mężczyzna wyławia, by zaraz potem utopić ją na nowo — torebkę herbaty (pięć, zawsze pięć, choć zdawał się tego zupełnie nieświadomy. Jakby sam ruch pozbywania się tanich ziół i uprzedniego wyciśnięcia z nich ostatnich barw, przychodził mu bezwiednie i bez udziału umysłu) w zawartości filiżanki.
Znał trzy jego najczęstsze rodzaje uśmiechów (złośliwy, zawinięty w kącikach ust; kiedy pod fasadą cynizmu próbował ukryć swoje słabości, a także ten zaskoczony, unoszący wyżej bardziej brwi, niż usta; kiedy Bruce oznajmiał na piśmie coś, czego Cassius się nie spodziewał, lub kiedy omyłkowo przeszkadzał mu w rzadkich, a jednak intensywnie dogłębnych przemyśleniach, podczas których Knightley zdawał się zapominać o cudzej obecności, no i wreszcie czuły, wpisany prosto w bezbrzeżność jaskrawo-chabrowych tęczówek, który pojawił się raptem dwa razy; kiedy na tonących w zachodzącym świetle polanach farm, Coleridge ocenił, że mężczyzna przecież wie i tak zdumiewająco wiele, więc nauka nie zajmie im wcale tak dużo czasu, a także kiedy Cassius po raz drugi dopytał, czy Bruce zostanie z nim tak długo, jak tylko będzie trzeba, otrzymawszy odpowiedź twierdzącą).
Poznał jego umiłowanie do absurdalnych dyskusji i manierę wpadania w niemal dziecięce oburzenie, kiedy Coleridge odpowiednio wcześniej nie ustępował, albo kiedy okazywało się, że konstruowany misternie plan, w który Cassius tchnął swoje poświęcenie i oddanie, jednak okazywał się posiadać za wiele słabych punktów.
Zdołał nauczyć się słów, które brytyjski akcent szatyna przyklejony do podniebienia przede wszystkim uwypuklał w ten zabawny, pociągły i ostry sposób.
Mężczyzna zdołał nawet przedstawić Brutusa ze swoją dozgonną, urzekającą miłością do maślanych, paryskich rogalików, kruchych i delikatnych, które kupował niemal każdego ranka początkowo w pobliskiej piekarni, a później, za namową Bruce’a (by nie zwrócić na siebie uwagi zwodniczą powtarzalnością) przeniósł się także do supermarketu i ciastkarni oddalonej od Opal Moonlane o kawał drogi (brunet wychodził tylko w momentach prawdziwej konieczności, a więc nigdy po sprawunki).]


A więc nie — to nie świeżo zapisane w strukturach pamięci nawyki zmarszczyły jego czoło w niemym niedowierzaniu, a wargi zasznurowały w wąską, podłużną linię.
To ta zatrważająca, ale i zarazem ekscytująca niepewność, czy skoro Brutus zdołał poznać go tak dobrze, to i Cassius nabył kilku informacji o nim.
Czy zanotował na przykład, że kiedy brunet się n a m y ś l a, tak poważnie i nieraz z bólem głowy, wystukuje palcami na blacie stołu specyficzny, złączony z kilku znanych melodii rytm? Albo czy zauważył, że przy wyborze cassiusowych ubrań (powrót na farmę po własne był nazbyt ryzykowny) nigdy nie wybiera niczego w jaskrawym kolorze? I że kilka minut przed snem, zawsze w tej konkretnej kolejności: prześcieradło pod poduszką, boczna deska z zewnątrz ramy łóżka, sprzężona w niewielką kaburę łydka, sprawdza, czy nie zapomniał zaopatrzyć się w noże; czy te p r z e z o r n i e się tam znajdują. Lub, choćby — że nienawidzi słodzić kawy czy herbaty, że uwielbia rozgryzać kostki lodu, że czasem spogląda na szatyna dłużej, niż powinien, ale po to tylko, by sprawdzić, czy ten zerknie także na niego, a może — czy już patrzy.
Były też szczegóły, które obaj (jak zakładał) zgodnie zdecydowani się ignorować. Choćby teraz — ten jakże delikatny (bo mogący prowadzić do absolutnej katastrofy na kilka rozmaitych sposobów) fakt dzielenia wspólnego łóżka; nawet jeśli tylko na mało przytomną i ambitną partię gry stołowej.
Bruce na przykład, ze wszelkich i wyjątkowo bolesnych sił starał się nie zwracać uwagi na ruchy cassiusowego ciała i to, jak reagował na nie materac; że mężczyzna był nadzwyczaj zwinny w swoich choćby najmniejszych manewrach nagle ożywionego (dotychczas bardziej nieruchomego) ciała, że delikatnie odbijał się od każdej sprężyny i że ów bezszelestne akrobacje roztargały pięknie jego karmelowe włosy.
Myśląc o tym i tak — w paradoksalnej próbie wyłożenia sobie, "o czym absolutnie nie myśleć" — odkaszlnął cicho i na skraju zapisanej kartki dołożył kolejne słowa. TRZEBA WIEDZIEĆ, KIEDY PRZESTAĆ, CAS. SAMOKONTROLA TO NIEZWYKLE PRZYDATNA UMIEJĘTNOŚĆ. Teraz (nie tylko przez rozgrywkę) przede wszystkim dopisał w myślach, dla zatuszowania czego uśmiechnął się niewinnie i z rozbawieniem.
Ale Cassius utrudniał nie tylko doprowadzenie gry do końca (wyciągając kolejne tabliczki z odpowiednimi numerami jak z rękawa, przedłużając cały proces, zamiast — łaskawie — po prostu wygrać), ale też przyzwoitość brutusowych myśli. Artykułując słowa w ten konkretny, prowokacyjny sposób.
I wypowiadając to przeklęte “chcę”, którego Brutus nie potrafił odnieść do pospolitych, kuchennych czynności.
Nie tylko przez zaskakująco wymowny ton, w jaki ubrał ów słowo, ale też przez uśmiech (znów, po raz trzeci — ten c z u ł y) i wyraz rozmigotanych oczu, które w niego włożył.
ROZUMIEM, ŻE NIE ZDRADZISZ MI, CO TAKIEGO? MAM IMPROWIZOWAĆ? PRZYNIEŚĆ CI SZKLANKĘ MLEKA ALBO WODĘ Z KISZONEK? — zapytał (zdawało mu się) bezpiecznie. W sposób ratujący swoją infantylnością sytuację, którą podkreślił jeszcze prędkim, nieczekającym na żadne bardziej jednoznaczne słowo czy ruch — odejściem z pokoju.
Mlecznobiała para, jakby mgła, snuła się wątło z powierzchni kubków wędrując aż po sam sufit. Bruce, obejmując uchwyty swoimi pewnymi dłońmi (choć niepewnymi myślami) wrócił do pokoju z dwiema herbatami i ustawiwszy je blacie biurka, przysiadł na k r z e ś l e. W jak najbardziej b e z p i e c z n e j odległości. Nie dlatego, że obawiał się cassiusowych decyzji (nie potrafił nawet rozszyfrować, czy mężczyzna był świadomy wrażenia, jakim pchnął Coleridge’a przed momentem), a dlatego, że nie ufał własnym.
POWINNIŚMY ZNALEŹĆ COŚ, CO ZNAMY OBAJ. ALBO ĆWICZYĆ KAŻDEGO DNIA, SKORO I TAK JESZCZE TROCHĘ CZASU SPĘDZIMY WSPÓLNIE. Zastanawiał się, czy Cassius celowo poczyna wraz z każdą mijaną nocą wykonywać wszystko mniej starannie, mniej postępowo. KŁADZIESZ SIĘ JUŻ? CHCESZ DZISIAJ SPAĆ NA ŁÓŻKU? POWINIENEM CI JE W KOŃCU ODDAĆ.
agent fbi — szukający mordercy ojca
29 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Uśmiech jeszcze przez chwilę migotał na jego ustach, lekko rozchylonych i przygotowanych do udzielenia odpowiedzi — niesprecyzowanej, wątpliwej, pozbawionej znaczenia — a spod których wydarł się ostatecznie cichy, być może rozżalony świst powietrza; Brutus wyszedł, nim Cas zdążył zrozumieć, w jak niebezpieczny sposób układał od jakiegoś czasu swoje myśli.
Deborah pojawiała się w nich sporadycznie. Czasem wtedy, kiedy zapominał drogi do sklepu, myląc barwne uliczki z tymi oddalonymi o setki kilometrów; tymi, po których spacerowali razem, opleceni w pasie ramionami, nawet w te dni, które naznaczone były kłótniami. Deb żaliła się na Josie, a pomiędzy pretensjami do córki zawieszała także te, którymi od samego początku atakowała Cassiusa. Jeśli mieli się rozstać, to właśnie z ich powodu: tej jego przemożnej niechęci do ojcostwa. Jo była dla niego jak młodsza siostra; odmawiał udziału w jej wychowaniu, nie angażował się w jej szkolne życie, nie podpisał żadnych z tych dokumentów, które podsunęła mu pewnego dnia Debbie.
Poza tym wyłaniała się właśnie w tych wszystkich chwilach tuż-przed-tragedią; materializowała się w każdej pojedynczej myśli, w każdym uderzeniu serca. Cas wsłuchując się w odgłosy dobiegające z kuchni (niedowierzał czasem, jakie to mieszkanie potrafi być ciepłe i przytulne, ale może stało się dopiero takim niedawno — tego dnia, kiedy Bruce wydobrzał na tyle, że zaczął wychodzić z łóżka) uśmiechał się jeszcze przez chwilę; może faktycznie on też — dostrzegał to wszystko. Rzeczy, których nie powinien; nawyki, które pewnego dnia miały stać się jego własnymi. Być może naiwność zmusiłaby go do wyparcia tego wszystkiego, co zdążył przyswoić; powierzchowność uczuć była w końcu jedynym, co powstrzymywało go jeszcze przed utratą rozsądku, a więc i jednoczesną stratą tego, co łączyło go z Deborah.
Ale Cassius nie był pewien, czy w ogóle jeszcze cokolwiek ich łączy. Ponoć przestała go szukać, przestała nagrywać na jego poczcie wiadomości; być może papiery rozwodowe leżały już na jednej z półek, podpisane przez nią i zatwierdzone przez prawników. Może więc miał zostać sam: bez brutusowej obecności, bez małżeństwa będącego formą kaprysu.
Potem, kiedykolwiek miało nadejść.
Bierki, twister? Okręty! — zaśmiał się, idiotycznie przeciągając się na łóżku; kiedy Brutusa nie było, nieświadomie się położył i z nieświadomością tą prawie też zasnął, dopiero teraz dostrzegając, że niesfornie musiał przy okazji zrzucić elementy gry na podłogę. Przysiadł na krawędzi i wzruszył lekko ramionami. — Tylko jeśli chcesz, żebym sobie poszedł — czemu przeczyć mogły te dwa parujące wściekle kubki, a co jednak potwierdzać mógł dystans, wraz z którym Bruce zjawił się w pokoju. — Tak sobie myślę, że to łóżko jest przecież… — wystarczająco d u ż e; Cas niemal zadławił się tym słowem, a także samą wizją propozycji, którą złożyć miał tak bezmyślnie i lekko, jakby nie skrywało się w niej nic nieodpowiedniego. Oczywiście, że zmieściliby się w nim obaj, że żaden nie musiał męczyć się w salonie; oczywiście, że takie sytuacje mogły pozostać nieważne, ale tylko wtedy, kiedy miało się równo po dwanaście lat i w głowie nieco mniej z tej nieznośnej, skomplikowanej dorosłości (choć w przypadku Cassiusa i wtedy okazało się to wadliwe — sypianie w jednym łóżku z Jamesem okazało się zapowiedzią ich zbyt wczesnego, burzliwego związku). — Kanapa jest w porządku — dodał więc, z lekkim uśmiechem i wymuszoną obojętnością: była w porządku, mimo że jej niewygoda odciskała się brutalnie na jego ciele. — Zastanawiam się cały czas nad tymi wszystkimi opcjami, Bruce — spoważniał, wstał, stanął obok biurka. Wiedział, że mężczyzna ma większe doświadczenie w podobnych operacjach, ale mimo wszystko nie dawało mu to wszystko spokoju: te sprawy, o których niezobowiązująco rozmawiali przed dwoma dniami, a które nieznośnie wciąż do niego powracały. Pochwycił w dłonie jeden z ciepłych kubków, a następnie oparł się o biurko udami; kolano dotknęło kolana. Cas znalazł się może zbyt blisko i może powinien odsunąć się wtedy, kiedy ich nogi nieustannie się stykały, ale zamiast tego wbił spojrzenie w stygnący powoli napój. — Nie podoba mi się to, co powiedziałeś. Myślę, że powinniśmy odrzucić opcję, w której wychodzisz na miasto robiąc z siebie przynętę. To takie głupie — mimo że najprostsze.
that poor Brutus — with himself at war
46 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem, tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt
Nie mówić było łatwiej, kiedy nie miało się co i do kogo — przepraszam! wyśpiewane na zatłoczonej, miejskiej uliczce, kiedy ktoś trącił cię ramieniem lub zostawił odcisk podeszwy na czubku twojego buta, zbywało się kiwnięciem głowy; takim zapożyczonym od żargonu samochodowego, niemym dialogu między dwoma prowadzącymi. Przy ladzie, kiedy produkty przestały wydawać zabawny, wysoki pisk po zeskanowaniu i następowała ta charakterystyczna cisza, w której należało powiedzieć: dziękuję, to wszystko, wystarczyło zamaszyście pokręcić głową (może nie jak grymaszący chłopiec, a z pewną grzecznością ukrytą w płynnym i nienarzucającym się ruchu) i może jeszcze delikatnie się uśmiechnąć. Kiedy wykonywał natomiast obowiązki przypisane do roli magazyniera, rybaka lub mechanika — w wszystkich tych latach spędzonych na swoim wygnaniu — instrukcje wystarczało zapisać na kartce, formularzu czy innym dokumencie, który dopiero kilka godzin później przeczytać miał przełożony.
Bruce nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Nie miał nikogo, z kim chciałby wymienić kilka słów.
Teraz jednak, wraz z pojawieniem się w jego życiu Cassiusa (choć ten przecież, w pewien sposób, wdarł się do jego życia już dawno temu), pojawiła się także przemożna, niecierpliwa chęć zabrania głosu.
Choćby po to, by skarcić go: bierki są najbardziej niedorzeczną grą na świecie!, albo: wszyscy oszukują w okręty!
Opieszale, z rezygnacją i niejaką dezaprobatą pokręcił głową. TO MOŻE W CHOWANEGO, zapisał. Do niedawna był w tym mistrzem — ostatnio jednak chyba jednym z najgorszych graczy.
NIE CHCĘ, ALE DŁUGO I TAK CHYBA NIE WYTRZYMASZ odparł w nawiązaniu do: pozycji wyciągającej sylwetkę Cassiusa sprężyście wzdłuż materaca, zwężonych, poczerwieniałych nieco i (kiedy wchodził) przymkniętych powiek, a także lekkiemu, choć mijającemu już, roztargnieniu typowemu dla każdej osoby, która brutalnie wybudzona została z całkiem innego świata.
Prawa brew uniosła się w kształtnym łuku podczas oczekiwania na ostatnie słowo, obejmujące w sobie całe łóżko — dokończenie się jednak nie pojawiło, a Bruce nie był dość zuchwały, by się o nie upomnieć.
BO PEWNIE NIE CHCE CI SIĘ UPRZĄTNĄĆ TEGO BAŁAGANU zauważył zaczepnie każdą tabliczkę z kolorową cyfrą, materiałowy woreczek, z którego wysypała się reszta składników gry, rozczapierzony plik kart, a także kilka odpadków porozrzucanych na podłodze. W prowokacyjnym rozbawieniu wygiął usta.
Tak ciężko było mu wrócić nagle do powagi.
DLACZEGO? spytał za pośrednictwem kartki, choć wolałby użyć własnego głosu. Nie do końca pamiętał już, jak ten brzmiał, a to uważał za nadzwyczaj niepokojące: zapomnieć melodii własnego tembru i tego, jak układała się w prawdziwe słowa, a nie te powtórzone obojętnie na białym papierze.
Zerknął na kolano przywierające niewinnie do miejsca, w którym ułożone na krześle nogi wygięły się tak, by stopami dotykać ziemi. GDYBYM MIAŁ PEWNOŚĆ, ŻE NIE ODKRYLI JESZCZE DZIAŁKI, KTÓRĄ KUPIŁEM W CARNELIAN LAND, MOGLIBYŚMY ZWABIĆ ICH TAM. ZAŁOŻYĆ KAMERY I PODSŁUCH, WSZYSTKO PRZYGOTOWAĆ, zapisał i w międzyczasie westchnął. NIE MOŻEMY DŁUŻEJ ZWLEKAĆ Z DECYZJĄ. IM DŁUŻEJ MY SIĘ ZASTANAWIAMY, TYM ONI DOSZLIFOWUJĄ SWÓJ PLAN, ZDOBYWAJĄ NOWE INFORMACJE I ZYSKUJĄ PRZEWAGĘ przypomniał mu, po czym podniósł się z krzesła. Nie sięgnął po wciąż jeszcze rozprzestrzeniający mgłę napój, ani nie pokonał takiej odległości, która na nowo mogłaby postawić go w bezpiecznej, wskazanej odległości od szatyna. MYŚLĘ, ŻE POWINNIŚMY ZROBIĆ TO W CIĄGU NAJBLIŻSZYCH TRZECH DNI dodał, choć wyrok ten wytłuścił atramentem już wcześniej, dopiero teraz decydując się na jego ujawnienie.
agent fbi — szukający mordercy ojca
29 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Czasem bał się snu, beztroski skrytej w obojętnym ułożeniu ciała na nieistotnej w tym rozważaniu powierzchni; zaczął bać się odkąd Harvey wyszedł z więzienia, a on zaczął otrzymywać te wszystkie źle brzmiące powiadomienia. Zawsze odkrywał je dopiero rano, witany promieniami budzącego się słońca; dwanaście nieodebranych połączeń, osiem wiadomości tekstowych. Tak długo sprzeciwiał się zmianom, aż w końcu Harvey umarł, a Cas zastanawiał się, trochę głupio i naiwnie, czy gdyby nie spał, zdołałby jakoś ojca uchronić. Wiedział, że nie, tak jak i teraz wiedział, że nie musi się niczego bać — mimo to właśnie z powodu niepewności odmawiał przyznania się do zmęczenia, do przerwania kolejnej z ich wspólnych godzin; bał się, że pewnego ranka Bruce miał po prostu zniknąć.
W to się już bawiliśmy. I nie wyszło nam najlepiej — ośmielił się udekorować słowa te uśmiechem, rozbawieniem dziwnie niewinnym i błahym, choć wciąż nie lubił rozmyślać o tamtym dniu i śmierci, którą obiecywali sobie w tym samym natężeniu. Więc chyba nie tylko bał się utraty brutusowej obecności, ale też prawdy, która skryła się na zawsze w zgliszczach nadmorskiego magazynu. Bał się go o to zapytać; wątpił zresztą, że otrzymałby odpowiedzieć, ale nie potrafił odsunąć się od tej jednej niepewności tak, by móc uznawać ich znajomość za podwaliny przyjaźni.
Co stałoby się, gdyby nikt im wtedy nie przerwał?
Wiedział, że nie byłoby ich tutaj, że może go samego nie byłoby wcale. Bo sam przecież nie odważyłby się go skrzywdzić; może tylko wtedy, gdyby jednak przyznał się do zamordowania Harvey’a.
Możesz wziąć kanapę, jeśli ci to przeszkadza; nie będę o nią walczyć — wzruszył tylko ramionami, przyglądając się rozrzuconym wspomnieniom tego wieczora. Tęsknił już za tym wszystkim, co mieli utracić; nie wiedział, jak miał potem wrócić. Do jakiegokolwiek domu i życia, świąt spędzonych pewnie w Glasgow, wśród zaśnieżonych ulic i zimnych poranków; zdążył przyzwyczaić się do upalnej nuty australijskich równin, do plastikowych drzewek i powietrza pachnącego grillowanym jedzeniem. A jeśli nie mógł zostać tutaj, jeśli nie mógł wrócić do Deborah, nie potrafił wyobrazić sobie, że w ogóle te wszystkie dni mogły nadejść.
Uważam, że to zbyt proste — skłamał, podążając za nim wzrokiem i przez chwilę nie pamiętał o tym wszystkim, co wzbudzało jego wątpliwości, co składało się na drobiny strachu; ciężar serca mógłby osunąć jego ciało ku ziemi, a rozsądek wyrzec się go na zawsze. — To rozwiązanie brzmi lepiej — odparł z trudem, zagubieniem, przenosząc wcześniej spojrzenie na kartkę papieru, na wszystkie te słowa, które przestały go obchodzić. Znów kuszony był propozycją, z którą poruszał się przez kilka ostatnich dni,
jednak zrezygnujmy
bo wiedział, że ojciec by mu wybaczył. — Trzech dni? Kurwa, Bruce — pokręcił głową, a Brutus wstał, tak nieoczekiwanie, że Cas instynktownie cofnął swoje ciało o kilka cali; ciepło jednego z kubków wbiło się w jego plecy. — Nie chcę, żebyś ryzykował. Nie chcę, żeby coś ci się stało — wydusił, czując, że jest w potrzasku, że chwieje się o krok przed popełnieniem błędu, pomyłki, której nie potrafiłby ani wyjaśnić, ani naprawić. — Możemy wrócić do tego jutro? — nie poszukiwał już nawet drogi do brutusowej kartki, wpatrując się w jego oczy; to w nich spodziewał się odnaleźć odpowiedź.
that poor Brutus — with himself at war
46 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem, tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt
Na podniebieniu zdusił słowa, które i tak nie przeszłyby przez usta melodyjnym dźwiękiem głosu, a co najwyżej czymś w rodzaju chrapliwego oddechu, albo krztuszenia się, jak czasem, kiedy w przełyk łapano za szybko zbyt duży kęs jedzenia, albo kiedy ścianki gardła zdawały się puchnąć, czerwienić i drapać (najczęściej pośrodku kościelnej mszy — jakie to straszne, że pamiętał jeszcze ten krótki okres swojego kilkuletniego życia, kiedy rzeczywiście matka co niedzielę kazała dumnie opierać się kolanami o jeden z niewygodnych klęczników przymocowanych do ławek). Nie liczyła się już bitwa o łóżko czy kanapę (Bruce zresztą nie liczył na wygraną, nie posługiwał się argumentami jak karabinowymi pociskami, nie podnosił podenerwowania w huku dział, a i nie wszczynał jej na poważnie — dla niego ów dyskusja była jedynie formą przekomarzania się, którą to jednak Cassius szybko ukrócił), nie miało znaczenia to, że dylemat dotyczący wyboru planszówki pozostał nierozwikłany, a nawet nie liczyły się te skrawki wyrazów, które Knightley przepuścił przez swoje gardło (jakże Bruce zazdrościł mu teraz tej umiejętności), tylko te, których nie zdołał z siebie wydusić. Które przed Brutusem ukrył, choć on przecież doskonale wiedział, że tam są, że istnieją, że są tchórzliwe i nie potrafią na niego spojrzeć.
Pomyślał, że nie poznaje już samego siebie — może nigdy nie poznawał, bo kiedy wymieniało się dokumenty z taką częstotliwością, z jaką pozbywano go imienia, daty urodzenia i narodowości, zastępowano przecież nie tylko litery i cyfry wpisane w kartkę, ale i zastępowano go całego. A teraz, w tym wykroju cudzego życia, cudzych przyzwyczajeń, ubrań i zapachów perfum, których wcześniej nie znał, odnaleźć się było jeszcze ciężej.
Niemożliwe było nade wszystko odnalezienie się pośrodku słów: nie chcę, żeby coś ci się stało, choć obaj wiedzieli (Cassius musiał zdawać sobie przecież z tego sprawę, wtedy, kiedy go o to poprosił), że kiedy zgodził się przejąć od niego tę nieco naiwną wendetę, zgodził się także na to, że może będzie już ostatnim, co w życiu zrobi. A tym bardziej nie potrafił odnaleźć się w jego nagłej, niedorzecznej trosce, kiedy ta obmyta została zupełnie przeczącej jej, całkiem odmienną warstwą powietrza, o innej temperaturze, innej suchości, innym wydźwięku — tym skumulowanym wokół cofających się kroków, które z jakiegoś powodu, niewyobrażalnie Bruce’a rozzłościły.
Przecież podjął już decyzję — tę zawierającą się w trzech najbliższych dniach; połowę najbliższego z nich, według prośby Cassiusa, mieli marnotrawić na niepotrzebną dyskusję, a może i scysję, jeśli tylko Coleridge znów pozwoliłby się sprowokować.
A więc rzeczywiście — nie odpowiedział na papierze, a w cieniach słów przesuwających się przez tęczówki. Westchnął, a kiedy nadmiar powietrza przedarł się z płuc przez przełyk, pozostawiając tylko podłużną ciszę, odwrócił się i zsunął z łóżka miękką poduszkę i nieco już zmiętą pościel, planując wymienić je na te cassiusowe, wylegujące się na kanapie — raczej nie przez sztywne zasady higieny, których nie posiadał żaden człowiek żyjący wiecznie w pośpiechu, wiecznie w rozjazdach (a przez moment nawet w więzieniu), a z powodu czystej, banalnej i dziecinnej ostentacyjności.
agent fbi — szukający mordercy ojca
29 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Decyzyjność zawsze była problemem, w dzieciństwie i w rozległościach dorosłego życia; wtedy, kiedy musiał wybrać pomiędzy Glasgow, Londynem, Miami i każdym kolejnym miastem; między ojcem i matką, nauką w domu i szkole. Podczas wybierania kierunku studiów, składania aplikacji, wszystkich szkoleń i misji, na które zabierano go tylko przez wzgląd na rodziców. Zawsze czekał, aż ktoś wybierze za niego, mówiąc mu słowa, które nigdy nie były ważne. I chociaż czasem, denerwując się i poświęcając temu zbyt dużą część siebie, jednak decydował, bądź chociaż próbował (jak na przykład w kwestii ataku, konfrontacji, śmiertelnej misji, na którą obaj zgodzili się w ciszy), w tej jednej sprawie, niejasnej jeszcze i czyniącej sprawy bardziej skomplikowanymi, oczekiwał, że to Brutus weźmie na siebie ciężar wyboru.
Ale może nie chciał.
Tego samego, o czym Cas myślał nieśmiało i cicho, teraz, wcześniej, nie miało to znaczenia. Skinął lekko głową na niejasność skrytą w jego oczach, a potem już tylko patrzył, jak zabiera swoje rzeczy, by wymienić je z tymi należącymi do niego.
Zrozumiał, kiedy został w pokoju sam; że nie chodzi tylko o powstrzymanie się przed spędzeniem jednej, nieistotnej nocy razem, a ciąg nieporozumień i sprzeczności zawartej we wszystkich uczuciach. Wiedział, że jest naiwny, lecz mimo to ugodziła go ta objawiająca się przed nim nagle prawda, ta ślepa wiara, za którą podążał tylko dlatego, że chciał widzieć te wszystkie nieistniejące rzeczy. Brutusa zapewne nie obchodziło to wszystko, co Cas dopowiadał do każdej sprawy; chodziło o zajęcie czymś mijających dni i wyróżnienie ich spośród wszelkich innych. O sposób na własną zemstę, o którą Knightley nigdy nie śmiałby zapytać. O pieniądze, Harvey’a, przeszłość.
Nie o niego.
W jakiś sposób rozlał zawartość jednego z kubków, a ciepło poczęło wsiąkać w struktury drewna i jego ubrań; Cas przeklął cicho w drodze do łazienki — nie podniósł szklanki, nie starł z powierzchni mebla i podłogi herbacianej powodzi. Wziął szybki prysznic i zmienił ubrania, a kiedy wrócił do pokoju (nie mając dość śmiałości, by zajrzeć do salonu), natknął się na swoją poduszkę i ciszę. Był jednak, mimo ciężaru objawionej przed nim prawdy, pewien, że jutrzejszego dnia w końcu powie mu, że ze wszystkiego się wycofuje.
koniec
ODPOWIEDZ